Rozległy płaskowyż trwał pogrążony w ciszy. W oddali bieliły się północne stoki ciągle jeszcze pokryte śniegiem, nad torfowiskami unosiły się siwe opary mgły.
Wysoko nad głowami dwojga młodych ludzi przeminęła dzika gęś.
– No i co? Dlaczego teraz nie uciekasz? – Ravn popatrzył na dziewczynę z wrogością.
– Bo nie chcę, żebyś mnie dotykał swoimi brudnymi łapami!
Kłamała, kłamała przed samą sobą! Już sama myśl, że mógłby położyć dłoń na jej ciele, wywołała w niej dreszcz podniecenia, do twarzy napłynęła fala gorąca.
– Tak jakbym chciał mieć cokolwiek z tobą do czynienia! – parsknął pogardliwie i popchnął ją naprzód. – Ruszaj przede mną, żebyś mi nie uciekła!
– Skąd mam wiedzieć, którędy iść?
– Wskażę ci drogę! Na razie idź prosto przed siebie!
W milczeniu stąpali po grząskim, porośniętym trawą podłożu, od czasu do czasu drogę zagradzały im pnie powalonych brzóz.
– Do fiordu jest tak daleko, na dodatek wybrałeś okrężną drogę. Nieprędko dotrzemy na miejsce! – stwierdziła Tova.
Zrazu nic nie odpowiedział. Nie prowadził dziewczyny do Grindom, gdyż plan zakładał co innego. Zawahał się jednak, czy w tej sytuacji mimo wszystko nie powinien udać się z nią do Grjota. Może jego potężny opiekun zdecyduje się poślubić córkę rycerza, by urodziła mu dziedziców? Nie dopuściłby do wygaśnięcia rodu. Zapewne byłby wdzięczny swemu wojownikowi za tak uroczy podarek. Ravn obrzucił taksującym spojrzeniem zgrabną sylwetkę idącej przed nim dziewczyny.
– Nie idziemy nad fiord! – rzucił jednak oschle, jakby ze złością.
– Nie? W takim razie dokąd mnie prowadzisz?
– Gdzie indziej.
Odwróciła głowę i popatrzyła na niego badawczo. Było w jej oczach coś, czego nie potrafił bliżej określić.
Otuliwszy się peleryną, jakby marzła, dziewczyna zapytała:
– W jaki sposób mój ojciec się dowie, że wzięliście mnie w charakterze zakładnika?
– Kiedy jutro rano wróci do dworu, przeczyta pozostawiony przeze mnie list od Grjota.
Tova zatrzymała się gwałtownie i odwróciła, omal nie zderzając się z Ravnem.
– Ale ojciec zmienił plany! Ma wrócić jeszcze dziś wieczorem. Być może już jest w domu!
Ravn wykrzyknął:
– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
– Przecież nie miałam pojęcia, co knujecie!
Popchnął ją w stronę najbliższego wzgórza, ale nagle rozmyślił się.
– Stąd i tak nie uda nam się niczego zobaczyć. Lepiej się pośpieszmy. Szybko, ruszajmy!
– Na ile znam mego ojca, to zbierze swoich ludzi i bez zwłoki ruszy na Grindom – oznajmiła Tova.
Ravn zaśmiał się sucho.
– W liście jest napisane, że jeśli to uczyni, nie ujrzy cię więcej wśród żywych. We dworze nad fiordem musi się zjawić sam i dokonać wyboru: twoje życie w zamian za wszystkie posiadłości. Nie pojmuję, jak możesz być tyle warta, ale to pewnie rzecz gustu. Nie, nie tędy! Wspinaj się tą ścieżką!
– Jeszcze wyżej?
– Musimy przejść na drugą stronę szczytu Skarvannfjell. Tam, patrząc w kierunku fiordu, zobaczymy starą, zapomnianą przez wszystkich zagrodę, gdzie czekają już na nas umówieni ludzie, wyznaczeni do pilnowania. Ja czym prędzej wrócę do dworu, żeby wesprzeć Grjota.
– Jak można zapomnieć o letniej zagrodzie?
– Właściciele tych zabudowań pomarli w czasie wielkiej zarazy.
– Nie chcę mieszkać w chacie, gdzie ludzie umarli na dżumę – sprzeciwiła się Tova.
– W tamtej zagrodzie nikt nie umarł, ty głupia gęsi! – warknął Ravn i popchnął dziewczynę. – Ci, do których należała, wydali ostatnie tchnienie w swych posiadłościach nad fiordem. W waszym dworze „czarna śmierć” zebrała o wiele większe żniwo, ale pewnie nawet o tym nie wiesz!
Tova nie odezwała się, ale od razu przyszła jej na myśl stara chata… Może jej mieszkańcy zmarli na dżumę? zastanawiała się w popłochu. I właśnie ich duchy ukazały jej się kilkakrotnie?
W tej samej chwili przed oczami wędrowców otworzyła się znów rozległa panorama. U swych stóp ujrzeli drogę wiodącą od dworu w Grindom do znajdującej się poza zasięgiem ich wzroku posiadłości rycerza Gudmunda. Uwagę Tovy i Ravna przykuli galopujący na zachód jeźdźcy, którzy z tej odległości wydawali się mali jak mrówki.
Ravn zaklął siarczyście, aż Tova zasłoniła uszy, ale i tak dochodziły do niej najgorsze wyzwiska.
– Po co on drażni Grjota! – krzyczał. – Posyła swoich wojowników! Przecież miał ich trzymać z dala od dworu w czasie, gdy będzie się układał z Grjotem! No nie! Skoro tak, wiem już, co z tobą zrobię.
Dziewczyna, przerażona, opuściła dłonie. Z rozszerzonymi źrenicami i półotwartymi ustami wpatrywała się w Ravna.
– Zabiję cię natychmiast, kiedy otrzymam rozkaz albo jeśli zaistnieje taka konieczność.
– Nie – jęknęła Tova i odwróciwszy się gwałtownie, rzuciła się do ucieczki.
Ale Ravn w jednej chwili dopadł dziewczynę.
– Póki nie dowiem się, co się stało, muszę cię ze sobą wlec – rzucił wściekły. – Chodźmy już do zagrody!
Teraz Tova naprawdę się bała. Szła posłusznie przodem i wykonywała wszystkie polecenia fałszywego mnicha.
Późnym popołudniem słońce skryło się za cienką warstwą chmur i zerwał się silny wiatr, który dawał się we znaki szczególnie wówczas, gdy wychodzili na odkrytą przestrzeń. Oczywiście nie musieli wspinać się na sam szczyt Skarvannfjell, by przejść na drugą stronę pasma gór. Posuwali się skrajem brzozowego lasu, przekonani, że prędzej czy później dotrą do majaczącej w oddali przełęczy. Milczenie odgradzające ich od siebie niczym mur zaczynało im powoli ciążyć.
Tova czuła się głęboko nieszczęśliwa. Uwielbiała co prawda przygody i towarzyszące im napięcie, ale sytuacja, w jakiej się znalazła, nie miała z tym nic wspólnego. W sercu dziewczyny narastał lęk o najbliższych. Wiedziała, że matka pogrąży się w żalu i rozpaczy, jeśli straci dwór, który był jej dumą. Ale jeszcze gorsza, wręcz nie do zniesienia wydała się Tovie myśl, że ojciec może zginąć, wyprawiając się na Grindom, by ją ratować.
Koniecznie muszę uciec i zawiadomić rodziców, że żyję! powtarzała w myślach. Tylko w jaki sposób?
Okazja nadarzyła się szybciej, niż dziewczyna mogła przypuścić.
Las przerzedził się nieco, a w pobliżu rozległ się szum potoku, płynącego rwącym nurtem. Wody wezbrały podczas wiosennych roztopów i uczyniły zeń szeroką rzekę.
– Tędy się nie przeprawimy – odezwała się Tova z nadzieją w głosie.
– Nie ciesz się przedwcześnie – mruknął Ravn i rozejrzawszy się wokół, odnalazł powalony, nie całkiem jeszcze zmurszały pień brzozy, który mógł utrzymać ciężar człowieka.
Przerzucił go na drugi brzeg, w miejscu gdzie było najwęziej. Tova patrzyła zafascynowana na młodego mężczyznę, nie mogąc oderwać wzroku od jego zręcznych, silnych dłoni i gibkiego ciała.
Ravn mocował się z pniem, starając się go jak najlepiej ułożyć, ale bez powodzenia.
– Przejdziesz pierwsza, a ja przytrzymam – zdecydował wreszcie.
– Mam na to wejść? Nigdy w życiu!
– Niedorajda! – warknął.
Tova rozzłościła się. Nazywać ją niedorajdą? Chwiejąc się, stanęła na pniu, zawahała się, bo poczuła, że kręci jej się w głowie, ale zaraz potem szybkim krokiem przeszła na drugi brzeg.
– Teraz ty trzymaj! – zawołał, wstając z klęczek.
Ale Tova nie zamierzała go słuchać. Szybko niczym błyskawica skryła się w gąszczu i wzdłuż potoku ruszyła z powrotem na wschód. Biegła na oślep, nie zastanawiając się nawet, w jaki sposób przeprawi się przez rwący nurt. Wiedziała tylko jedno: Musi uciec od człowieka, który chce ją skrzywdzić.
Za plecami słyszała wściekłe wrzaski. Teraz albo nigdy! myślała gorączkowo. Drugi raz nie trafi mi się taka szansa! Bez mojej pomocy ten okrutnik nie przedostanie się na drugi brzeg, w każdym razie nie tak szybko.
Biegła przed siebie wśród nagich na przedwiośniu gałęzi młodych brzóz, nie stanowiących najlepszej osłony. Na szczęście ukryły ją pagórki. Gdy obejrzała się za siebie, nie dostrzegła już miejsca, z którego uciekła. Łudziła się, że prędzej czy później trafi jej się sposobność przeprawy przez potok, który jednak, jak dotąd, w żadnym miejscu nie zwężał się na tyle, by odważyła się przeskoczyć. Zaczynała żałować, że nie rzuciła się do ucieczki w przeciwnym kierunku, ale w tej krótkiej, decydującej chwili uznała, że im dalej w dół, tym szersze będzie koryto.
Świszczało jej w płucach, ale potykając się parła do przodu. Słysząc za sobą odgłos ciężkich kroków, odwróciła głowę i ujrzała Ravna wspinającego się jej śladem. Kątem oka dostrzegła, że mężczyzna zdarł z siebie ciężką pelerynę.
Szybciej, byle dotrzeć na szczyt! Uczepiła się krzaku jałowca i podciągnęła w górę. Zaraz znalazła się na ścieżce prowadzącej w dół, ale potknęła się i poturlała prosto w zaspę. Do butów dziewczynie nasypało się śniegu, ale nie zważając na to, zerwała się na równe nogi i popędziła przed siebie co tchu w piersiach.
Jednak już po chwili silne dłonie Ravna zamknęły się w żelaznym uścisku wokół jej ramion.
Runęli na ziemię i stoczyli w dół. Tova podjęła desperacką próbę uwolnienia się, ale nie ulegało najmniejszej wątpliwości, które z nich dwojga jest silniejsze.
Ravn przygniótł do ziemi broniącą się zaciekle córkę rycerza i zacisnął ręce na jej nadgarstkach.
Dziewczyna nie poddawała się, widząc nad sobą jego zaciętą twarz, ale gdy zorientowała się, że zadarta suknia odsłoniła jej nogi, przestała się szarpać.
– Puść mnie – jęknęła błagalnie. – Puść! Chcę poprawić ubranie.
Fałszywy mnich z bezczelnym uśmiechem powiódł spojrzeniem po jej ciele. Był całkiem przemoczony i Tova domyśliła się, że wskoczył do wody, by jak najszybciej przedostać się na drugi brzeg.
Intensywny żar w jego oczach omal nie doprowadził jej do utraty zmysłów, miała wrażenie, że jej ciało płonie.
– Pozwól mi odejść! – jęknęła, oddychając głęboko, by odzyskać równowagę.
Uśmiech na twarzy Ravna zniknął. Teraz wydawał się całkiem bezradny, jakby niczego nie pojmował. Nie potrafił oprzeć się dziwnej sile przyciągającej go do dziewczyny i porywającej ich oboje. Podniósł dłoń, żeby dotknąć jej policzka, ale ocknął się w ostatniej chwili, ryknął coś brutalnie, a potem dwukrotnie uderzył ją w twarz, aż zadrżała z przerażenia i bólu.
– Pozwól mi odejść – powtórzyła.
– Na co ty w ogóle liczysz? – spojrzał na nią ze złością i zwolnił nieco uścisk.
Tova obciągnęła pospiesznie suknię i zerwała się na nogi.
– Przeziębisz się – mruknęła, patrząc na jego mokry kaftan i skórzane spodnie wetknięte w cholewki butów.
Zaśmiał się krótko.
– Przejmujesz się tym? Przecież to wszystko przez ciebie! Chodź już!
Bezlitośnie pociągnął ją z powrotem na wzgórze, związawszy uprzednio rzemieniem.
– Ostrzegam cię po raz ostatni. Rób, co ci każę, i nie próbuj żadnych sztuczek!
Tova przeszła kilka kroków i nie odwracając się, jęknęła:
– Leci mi krew z nosa!
– Do dia…
Kawałkiem szmaty wytarł jej nos. Na jego twarzy jednak odmalowała się taka wściekłość, że dziewczyna nie miała odwagi odezwać się ani słowem. Ale wytrzymała jego wzrok. Niedoczekanie! pomyślała. Nie zobaczy moich łez.
Pod tym względem Tova była silna. Potrafiła wiele znieść, pod warunkiem że dotyczyło to wyłącznie jej samej, bo nigdy nie mogła się pogodzić z cierpieniem innych ludzi czy zwierząt.
Zbliżali się do przełęczy. Szarzało już, gdy przedostali się na drugą stronę pasma gór, skąd roztaczał się widok na fiord i morze daleko na horyzoncie.
Ravn, kompletnie przemarznięty, nie był w stanie opanować drżenia, ale po drodze kilkakrotnie wycierał Tovie nos.
– Rozchorujesz się – powiedziała dziewczyna, wyraźnie zatroskana.
– Zamknij się!
– Cóż za wrażliwość!
– Chcesz, bym cię jeszcze raz uderzył?
– Kiedy zawodzi rozum, pozostaje siła – mruknęła.
– Nie popisuj się! Ja także potrafię się wysławiać.
– Naprawdę?
– Jeśli tylko mam ochotę – dokończył opryskliwie.
Tova wyczuwała, że dłużej nie powinna go drażnić.
Minęli skalisty odcinek i znaleźli się na porośniętych trawą pastwiskach.
– Ciesz się, że niedźwiedź wyniósł się stąd na wiosnę – mruknął. – Bo inaczej związałbym cię i rzucił mu na pożarcie.
Tova zadrżała z lęku, bo nie raz słyszała, że na górskich szlakach grasują niedźwiedzie. Zaczynała się jednak domyślać, że straszenie jej i wygrażanie sprawia Ravnowi przyjemność.
– Nie obawiasz się, że od twoich uderzeń będę miała sińce na twarzy? – zapytała. – A to na pewno zdenerwuje Grjota, nie mówiąc o moim ojcu.
– Nie boję się nikogo.
Jej sceptyczny uśmiech na nowo wzbudził w nim gniew. Zacisnął więc mocniej rzemień, aż dziewczyna jęknęła głośno z bólu, co najwyraźniej przywróciło mu równowagę ducha.
Zapadły ciemności i na wyciągnięcie ręki nie było nic widać. Stopniowo wzrok przyzwyczaił się do mroku i dzięki temu posuwali się naprzód. W końcu Tova była tak zmęczona, że niemal potykała się o własne nogi.
Ravn naśmiewał się z jej słabości, próbując zapomnieć, że sam trzęsie się z zimna.
W końcu zatrzymał się.
– To tam – oznajmił. – Tędy dojdziemy do letniej zagrody.
Tova ledwie dostrzegła zarysy starego traktu.
– Z radością się ciebie pozbędę – wymamrotał Ravn przez zaciśnięte zęby. – A wtedy czym prędzej wrócę do Grindom.
– W nocy?
– Bądź tego pewna.
– Ale przecież przemarzłeś do szpiku kości! Twoje ubranie jest sztywne od lodu.
– Nic nie szkodzi. Bywałem w gorszych opałach.
Tova nie odpowiedziała, ale jej milczenie było wymowne.
Nienawidził łagodnego głosu tej panny. Nie życzył sobie, by ktokolwiek się o niego troszczył! Najlepiej radził sobie w surowych warunkach w gronie równie jak on bezwzględnych towarzyszy. Drobna dziewczyna wprowadzała zamęt w świat jego wartości. Gardził nią, głównie dlatego, że nie mógł jej zrozumieć.
Z ulgą pokonywał ostatni odcinek drogi. Kiedy dotarli do opuszczonych zabudowań, niebo na wschodzie rozjaśniło się, zwiastując nadejście nowego dnia.
Szare, niepozorne chaty, pochylone i krzywe, trwały pogrążone w uśpieniu.
Ravn skierował się do chaty, w której wyznaczono spotkanie.
– Są tu już od wieczora – mruknął. – Obudzimy ich.
Jakieś drzwi, otwierane i zamykane przez wiatr, trzasnęły i zazgrzytały z jękiem.
– Aż dziw, że w takim hałasie mogą spać – syknął Ravn i pchnął drzwi.
Podniósł leżącą na progu siekierę i wbił w powałę jako ochronę przed niewidzialnymi istotami grasującymi w nocnych ciemnościach.
– Nieźle – pochwaliła go Tova.
Wszedł do przedsionka i zapukał mocno do kolejnych drzwi.
Nikt nie odpowiedział. Wiatr wył głucho w kamiennym kominie i szumiał w trawie.
Kiedy tak stali obok siebie w ciasnym przedsionku, jego bliskość wydawała się Tovie wręcz nie do zniesienia. Zauważyła, że on także cofnął się o krok, jakby w obawie, że się poparzy.
Drzwi nie ustąpiły pod naporem silnego ramienia wojownika.
– W zamku jest klucz – zauważyła Tova, która dobrze widziała w ciemności. – Od zewnątrz.
– Jak to od zewnątrz? – zdziwił się przekonany, że w chacie ktoś powinien być.
Przekręcił jednak klucz, a gdy weszli do izby, uderzył ich w nozdrza zapach stęchlizny.
– Czyżby jeszcze nie dotarli? – odezwał się Ravn niepewnym głosem. – Przecież opuściliśmy Grindom równocześnie.
– Może zobaczyli wojowników mojego ojca galopujących w stronę dworu?
– Rzeczywiście mogli ich zauważyć po drodze – zgodził się Ravn po chwili namysłu. – A niech to!
– Wolałabym, żebyś tak nie wykrzykiwał! Uszy mnie bolą – powiedziała.
– Mam gdzieś twoje uszy!
– Co zamierzasz zrobić?
– Chciałem opuścić to miejsce tak szybko jak to możliwe, ale nie mogę cię przecież zostawić tutaj samej.
– Nie – przyznała pośpiesznie Tova. – Trochę się boję ciemności.
– Nic mnie to nie obchodzi! Zresztą ci nie wierzę! Jestem pewien, że gdybym stąd odszedł, uciekłabyś ile sił w nogach.
– W takim razie co chcesz zrobić?
– Chyba nie mam wyboru – westchnął ciężko.
Tova zamilkła na chwilę, ale zaraz wyprostowała się, mówiąc:
– Jeśli rozwiążesz mi ręce, rozpalę w palenisku. Trochę się tutaj nagrzeje.
– Sam to zrobię. Na moment przynajmniej zapomnę o tych wszystkich kłopotach z tobą.
Uwolnił jednak skrępowane ręce dziewczyny. Chociaż jego palce były lodowate, ich dotyk tak poruszył Tovę, że ledwie zmusiła się, by stać spokojnie. Ostrożnie rozprostowała i pomasowała dłonie.
Ravn zajął się ogniem, Tova tymczasem zapaliła znaleziony kaganek. W jego świetle uporządkowała trochę chatę i dokładniej przyjrzała się jej wnętrzu.
Była tu tylko jedna niewielka izba. Dwa krótkie, ale szerokie, przytwierdzone do ściany łóżka zajmowały większą część pomieszczenia, w rogu znajdowało się wielkie palenisko.
Dwa łóżka świadczyły o tym, że kiedyś mieszkała tu liczna rodzina. Dreszcze przebiegły Tovie po plecach na myśl, że wszystkich zabrała „czarna śmierć”.
Nadal jednak ktoś tu bywał i chyba gościł całkiem niedawno, sądząc po owczych skórach rozłożonych na posłaniach i zasuszonym bukieciku dzwoneczków w wazoniku. Ten dowód wrażliwości któregoś z ludzi Grjota bardzo wzruszył dziewczynę.
Ciepło z paleniska powoli rozchodziło się po izbie.
– Nie zdejmiesz z siebie tej mokrej peleryny? – zapytała Ravna.
– Moja sprawa.
– Zdejmuj! – wrzasnęła Tova, dając upust złości, jaka nagromadziła się w niej pod wpływem przeżyć kończącego się dnia.
Odwrócił się poirytowany, ale, o dziwo, posłuchał jej bez sprzeciwu.
Szybkim ruchem zsunął z pleców mokrą pelerynę i cisnął w dziewczynę, która skuliła się pod jej ciężarem.
Bez komentarza zawiesiła okrycie na sznurze w pobliżu paleniska.
– Jeśli skończyłeś już kręcić się w kółko, to zdejmij też buty!
– Co to za komenderowanie? – zaprotestował ostro. – Sądzisz, że nie wiem, co mam robić?
– Trzęsiesz się cały i pewnie palce całkiem ci zgrabiały.
– Muszę się jeszcze trochę pokręcić w kółko, jak to określiłaś. Przyniosę więcej drewna i…
– W takim razie zrób to czym prędzej! Potem ja wyjdę, żebyś mógł zdjąć ubranie. Położysz je z boku, a ja powieszę nad ogniem. Zagotuję wody i kiedy już będziesz w łóżku, dam ci pić.
– Nie! – zawołał wzburzony. – Umyśliłaś sobie, że uciekniesz, kiedy ja będę leżał nagi w łóżku i nie będę mógł ruszyć w pogoń, co?
Spojrzała zdumiona, bo taka myśl nawet nie postała jej w głowie.
– Naprawdę sądzisz, że odważyłabym się w środku nocy ruszyć na nieznane trakty? To znaczy, że nie masz pojęcia, jak bardzo boję się ciemności.
Patrzył na nią badawczo przez dłuższą chwilę, wreszcie westchnął ciężko i ruszył w stronę drzwi.
– Ravn – odezwała się cicho dziewczyna.
Zatrzymał się zaskoczony i dopiero po chwili pojął przyczynę swej reakcji. Jak miękko zabrzmiało jego imię w jej ustach!
Ale przecież zawsze taką dumą napawało go twarde imię, odpowiednie dla bezwzględnego wojownika! Ona tymczasem zniszczyła także i to.
– Czego? – warknął.
– Mam nadzieję, że nie zamierzasz zniknąć, kiedy będę spała?
Popatrzył na nią, nic nie pojmując.
– Proszę cię, Ravn… Nie odchodź! Nie zostawiaj mnie tu samej!
Długo stał jak oniemiały. Jakaś struna drgnęła w jego sercu, przyprawiając go wręcz o ból.
– Chyba naprawdę bardzo się boisz ciemności – mruknął wreszcie pod nosem i głośno zamknął za sobą drzwi.
Tova usłyszała, ze mocuje coś na dachu, i domyśliła się, że pewnie znak dla ludzi Grjota, których oczekiwał.
Zawiesiła nad paleniskiem kociołek z wodą, a tymczasem Ravn wrócił z naręczem drew i rzucił od progu:
– Wychodź, żebyś mi tu nie łaziła, kiedy będę się rozbierać!
Tova wyszła. Od strony ośnieżonych szczytów zerwał się lodowaty wiatr i rozwiewał starą słomę przy oborze.
Kiedyś to miejsce tętniło życiem i rozbrzmiewało śmiechem. Teraz zniknęli wszyscy, dorośli, dzieci i starcy. Zabrała ich „czarna śmierć”.
Tova nie potrafiła sobie wyobrazić czasów wielkiej zarazy. Wiedziała tylko, że umarło wtedy tak wielu ludzi, że ci, których choroba nie dotknęła, zobojętnieli na śmierć innych.
Powróciła myślami do teraźniejszości, do Ravna.
Czy możliwe, by jakiś człowiek był na wskroś przesiąknięty złem?
Nie! Wierzyła gorąco, że gdzieś w głębi duszy w każdym tkwi choć odrobina dobra. Zdała sobie sprawę, że nie okazała Ravnowi zbyt wiele wyrozumiałości. Nie pojmowała jednak, dlaczego wzbudza w niej taką złość. To przecież całkiem do niej niepodobne! Zachowywał się jednak naprawdę okropnie!
Powinnam zmienić taktykę i odnosić się do niego nieco przyjaźniej, pomyślała, choć najchętniej uderzyłaby wojownika po jego wstrętnej, choć niewątpliwie urodziwej twarzy.