ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

W pierwszych dniach po powrocie z Lanzarote Holly nie odzywała się do koleżanek. Jakoś nie miała ochoty umawiać się z Denise czy z Sharon. Po wspólnie spędzonym tygodniu chyba wszystkie uznały, że zdrowo będzie na jakiś czas się rozstać. Ciara była nieuchwytna, bo albo pracowała w klubie Daniela, albo spędzała czas z Mathew. Jack ostatnie cenne tygodnie wolności wakacyjnej spędzał w Cork, a Declan… Bóg raczy wiedzieć, co porabiał Declan.

Życie może nie tyle ją nużyło, ile straciło dla niej sens. Przedtem żyła perspektywą wakacji, a teraz znów nie potrafiła znaleźć dostatecznego powodu, żeby rano wstać. W porównaniu ze słonecznym tygodniem w Lanzarote Dublin był mokry i obrzydliwy.

Czasami nie chciało jej się nawet zwlec z łóżka, oglądała tylko telewizję i czekała na kolejny miesiąc i kolejny list od Gerry’ego, zastanawiając się, co teraz wymyśli. Dawniej on stanowił sens jej życia, teraz musiała się zadowolić listami z przeszłości.

Poza tym chciała złapać ogrodowego krasnoludka. Pytała nawet sąsiadów, ale niczego się nie dowiedziała o tajemniczym ogrodniku. W końcu uznała, że ktoś przez pomyłkę uprawia jej ogród. Niewykluczone, że lada dzień przyjdzie rachunek. Codziennie sprawdzała pocztę, chociaż nie miała zamiaru płacić. Nic jednak nie przyszło. Przychodziło natomiast wiele innych rachunków: za elektryczność, telefon, ubezpieczenie. Jakby sprzysięgły się przeciwko niej. Nie wiedziała, jak poradzi sobie na dłuższą metę z opłatami. Ale zobojętniała na takie błahostki.

Pewnego dnia rano zadzwoniła Denise.

– Cześć, co słychać? – spytała.

– Kipię radością życia – mruknęła ironicznie Holly.

– Ja też! – zawołała Denise ze śmiechem.

– Naprawdę? A co cię tak cieszy?

– Nic specjalnego, życie – powiedziała. No tak, życie. Cudowne, piękne życie.

– Mów, co się dzieje?

– Dzwonię, żeby cię zaprosić na jutro wieczór na kolację. Umówiliśmy się o ósmej u „Chana”.

– My, czyli kto?

– Sharon z Johnem i jacyś znajomi Toma. Nie widziałyśmy się wieki, zobaczysz, że będzie fajnie.

Holly skrzywiła się.

– Dobra, no to do jutra.

Odłożyła słuchawkę rozdrażniona. Czyżby Denise zapomniała, że Holly nadal jest w żałobie? Pobiegła na górę i otworzyła szafę. Który ze swych starych, nielubianych ciuchów ma jutro włożyć? I skąd wytrzaśnie pieniądze na drogą kolację! Ledwo było ją stać na utrzymanie samochodu. Zaczęła wywlekać wszystkie ubrania z szafy i ze złością rozrzucać je po całym pokoju. Łkała przy tym bez opamiętania, aż w końcu się uspokoiła.


Przyjechała do restauracji dwadzieścia po ósmej, bo wiele godzin przymierzała rozmaite stroje. W końcu wybrała sukienkę, którą Gerry doradził jej na karaoke. Chciała poczuć się bliżej niego.

Kiedy ruszyła do stolika, rozejrzała się dyskretnie i serce jej się ścisnęło – wokół same pary.

Przystanęła w pół drogi, umknęła w bok, schowała się za węgłem. Chyba sytuacja ją przerosła. Rozglądała się spłoszona za najłatwiejszą drogą ucieczki. Za drzwiami do kuchni znajdowało się wyjście awaryjne. Kiedy owionęło ją chłodne świeże powietrze, poczuła się wolna. Idąc przez parking, obmyślała wymówkę dla Denise.

– Cześć, Holly.

Zatrzymała się i powoli odwróciła. Daniel stał oparty o swój samochód i palił papierosa.

– Cześć, Daniel. Nie wiedziałam, że palisz.

– Tylko kiedy jestem zdenerwowany.

– A jesteś?

Uściskali się na powitanie.

– Zastanawiam się, czy przyłączyć się do wesołych par. Holly nie mogła powstrzymać uśmiechu.

– Ty też?

Roześmiał się.

– Jak chcesz, mogę im nie mówić, że cię widziałem.

– Czyli wchodzisz?

– Kiedyś muszę wziąć byka za rogi – oznajmił ponuro.

Holly rozważyła w myślach jego słowa.

– Chyba masz rację.

– Nie wchodź, jeśli nie masz ochoty. Nie chcę cię mieć na sumieniu.

– Przeciwnie, miło byłoby mieć przy sobie drugą samotną duszę. Tak niewiele ich już zostało.

Daniel roześmiał się i podał jej rękę.

– Idziemy?

Wzięła go pod ramię.

– Tylko będę musiała wcześniej wyjść, żeby zdążyć na ostatni autobus – zaznaczyła.

Od wielu dni brakowało jej pieniędzy na zatankowanie auta.

– No to mamy idealną wymówkę. Ja powiem, że muszę cię odwieźć do domu o godzinie…

– Pół do dwunastej?

O północy zamierzała otworzyć wrześniową kopertę.

– Dla mnie w sam raz.

Z uśmiechem wmaszerował do restauracji.

– Już są! Idą! – zawołała Denise, kiedy podeszli do stolika. Holly usiadła obok Daniela.

– Przepraszamy za spóźnienie.

Denise przystąpiła do prezentacji.

– Holly, poznaj Catherine i Thomasa, Petera i Sue, Joannę i Paula, Tracey i Bryana… Sharon i Johna znasz… Tam dalej siedzą Geoffrey i Samantha, a na końcu, choć wcale nie szarym, Des i Simon.

Holly skinęła wszystkim głową.

– A my jesteśmy Daniel i Holly – przedstawił się zgrabnie Daniel.

– Już musieliśmy złożyć zamówienie – wyjaśniła Denise. – Ale zamówiliśmy mnóstwo dań, więc będziemy się dzielić.

Holly i Daniel pokiwali z aprobatą głowami.

Kiedy wszyscy wrócili do rozmowy, Daniel zapytał Holly:

– Udał ci się wyjazd?

– Znakomicie wypoczęłam – przyznała. – Za wszystkie czasy. I to bez żadnych szaleństw.

– Dobrze ci to zrobiło – pochwalił. – Słyszałem, że o włos uniknęłyście śmierci.

Holly wytrzeszczyła oczy.

– Oj, chyba Denise przedstawiła ci przesadzoną wersję.

– Nie sądzę. Opowiedziała tylko, że otoczyły was rekiny i że ratowano was helikopterem.

– Nie wygłupiaj się!

– Rzeczywiście się wygłupiam.

– Proszę o uwagę! – podniosła głos Denise. – Pewnie zastanawiacie się, dlaczego zaprosiliśmy was tu dzisiaj. Chcieliśmy coś ogłosić.

Z uśmiechem potoczyła wzrokiem po zebranych. Holly słuchała zaciekawiona.

– Otóż, słuchajcie uważnie, Tom i ja zamierzamy się pobrać! – obwieściła radośnie Denise.

Holly nie posiadała się ze zdziwienia. Nie przypuszczała, że coś takiego się kroi.

– Och, Denise! – zawołała i podeszła, żeby ich uściskać. – To świetna wiadomość! Moje gratulacje!

Spojrzała na Daniela, który zbladł jak papier. Otworzono butelkę szampana, wzniesiono toast.

– Chwileczkę, chwileczkę! – powstrzymała gości Denise. – Sharon, nie dostałaś kieliszka?

Wszyscy patrzyli na Sharon, która trzymała szklankę soku pomarańczowego.

– Ja dziękuję – przeprosiła.

– Dlaczego?

Denise skarciła koleżankę, że nie chce spełnić toastu. Sharon spojrzała na Johna.

– Nie chciałam dziś o tym mówić, bo to specjalny wieczór Denise i Toma. – Przyjaciele domagali się jednak wyjaśnień. – Jestem w ciąży! Spodziewamy się dziecka!

Holly przeżyła wstrząs. Tego również nie przewidziała. Łzy nabiegły jej do oczu, kiedy podeszła do Sharon i Johna, żeby im pogratulować. Usiadła i zaczęła głęboko oddychać. Nie potrafiła się opanować.

– Wznieśmy toast za zaręczyny Toma i Denise, a także za dziecko Sharon i Johna!

Zaczęto trącać się kieliszkami. Holly jadła w milczeniu, bez apetytu. Po kolacji wyszli z Danielem wcześniej niż pozostali goście. Nikt jej nie zatrzymywał. Zostawiła swoje ostatnie trzydzieści euro na rachunek.

W drodze powrotnej oboje milczeli. Holly cieszyła się szczęściem przyjaciółek, ale nie opuszczało jej poczucie, że została za nimi daleko w tyle. Wszyscy mieli powody do radości oprócz niej.

Daniel podjechał pod jej dom.

– Masz ochotę wstąpić na kawę albo na herbatę?

Była pewna, że odmówi. Zdziwiła się, kiedy przyjął zaproszenie. Naprawdę polubiła Daniela, ale właśnie teraz chciała zostać sama.

– Niesamowity wieczór, co? – spytał, popijając kawę.

Pokiwała głową.

– Znam te dziewczyny całe życie, a tak mnie zaskoczyły. Sharon nie piła, kiedy byłyśmy na urlopie, rano wymiotowała, ale twierdziła, że to choroba morska.

Nagle w głowie Holly wszystko zaczęło się układać w całość.

– Choroba morska? – spytał zdziwiony Daniel.

– Po tej przygodzie, kiedy omal nie zginęłyśmy – wyjaśniła.

– Rozumiem.

Tym razem żadne z nich się nie roześmiało.

– Dziwne – powiedział, sadowiąc się na kanapie. No nie, pomyślała Holly. Nigdy stąd nie wyjdzie.

– Koledzy zawsze twierdzili, że ja i Laura pobierzemy się pierwsi. Nie przypuszczałem, że Laura może wziąć ślub… przede mną.

– Wychodzi za mąż? – dopytywała się Holly.

– I to za mojego przyjaciela – roześmiał się gorzko.

– Rozumiem, że teraz już byłego?

– Jasne.

Siedzieli jeszcze chwilę w milczeniu, Holly spojrzała na zegar. Minęła północ. Chętnie by go już pożegnała. Nie mogła się doczekać, żeby otworzyć kopertę.

Daniel jakby czytał w jej myślach.

– A jak twoje listy z góry?

– Właśnie dzisiaj mam otworzyć kolejny, dlatego… – urwała i spojrzała na Daniela.

– Rozumiem – powiedział i zerwał się. – W takim razie zostawię cię już samą.

Zagryzła wargę.

– Stokrotne dzięki za podrzucenie mnie do domu.

– Niema za co.

Uścisnęli się na pożegnanie.

– Do zobaczenia – powiedziała, ogarnięta skrupułami, które jednak natychmiast ją opuściły, kiedy zamknęła za nim drzwi.

– A teraz powiedz, Gerry – szepnęła – co przygotowałeś dla mnie na ten miesiąc.

Ściskając w ręku kopertę, spojrzała na kuchenny zegar. Wskazywał kwadrans po północy. Zwykle Sharon i Denise już o tej porze dzwoniły. Najwyraźniej wobec zaręczyn i ciąży pamięć o Gerrym zeszła na dalszy plan. Złajała się w duchu za swą zgryźliwość. Najchętniej wróciłaby do restauracji i świętowała z przyjaciółmi jak dawniej. Ale nie mogła się zdobyć nawet na uśmiech.

Zazdrościła im szczęścia. Przepełniała ją złość, że ich życie biegnie naprzód. Nawet w towarzystwie koleżanek, nawet wśród tysiąca ludzi czuła samotność. Ale najbardziej doskwierała jej ona we własnym pustym domu.

Nie pamiętała, kiedy ostatnio była naprawdę szczęśliwa. Jakże pragnęła zasnąć, nie walcząc z natręctwem myśli. Tęskniła za świadomością, że jest kochana, że Gerry przygląda jej się, gdy oglądają telewizję lub jedzą kolację. Tęskniła za spojrzeniem, którym ogarniał ją, gdy wchodziła do pokoju. Za jego dotykiem, uściskiem, radą, za czułymi słowami miłości.

Nienawidziła liczenia dni do następnego listu, bo niczego już po nim nie oczekiwała. Zresztą i tak zostały jeszcze tylko trzy. I odpychała od siebie myśl, jak będzie wyglądało jej życie, kiedy wiadomości od Gerry’ego się skończą. Wspomnienia były cudowne, ale trudno tylko nimi żyć.

Powoli otworzyła siódmą kopertę.


Mierz wysoko, bo nawet jeśli chybisz, znajdziesz się wśród gwiazd. Obiecaj mi, że tym razem znajdziesz pracę, która będzie Ci odpowiadała! PS Kocham Cię…


Holly przeczytała list ponownie, zastanawiając się nad własną reakcją. Po tak długiej przerwie bardzo się bała podjąć jakąkolwiek pracę. Wydawało jej się, że jeszcze nie jest gotowa. Zrozumiała jednak, że nie ma wyjścia. Skoro Gerry tak powiedział, musi to zrobić. Uśmiechnęła się do siebie.

– Obiecuję – powiedziała wesoło. Długo wpatrywała się w jego pismo, a kiedy przeanalizowała już każde słowo, z szuflady w kuchni wyjęła notatnik i długopis, po czym zaczęła sporządzać własną listę możliwych prac:

1. Agentka FBI: – Nie jestem Amerykanką. Nie chcę mieszkać w Ameryce. Nie mam doświadczenia z pracą w policji.

2. Adwokatka: – Nie znosiłam szkoły. Nie znosiłam nauki.

3. Lekarka: – Fuj.

4. Pielęgniarka: – Mało twarzowe uniformy.

5.Kelnerka: – Za bardzo bym się objadała.

6.Kosmetyczka: – Obgryzam paznokcie, rzadko depiluję nogi. Nie chcę oglądać różnych zakamarków ludzkich ciał.

7.Sekretarka: – Już nigdy.

8. Aktorka: – Chyba już nie przebiję swojego występu w głośnym filmie „Dziewczęta w wielkim mieście”.

9. Przedsiębiorcza kobieta interesu, która bierze życie w swoje ręce: – Hm. Jutro sprawdzę oferty.

W końcu padła na łóżko i przyśniło jej się, że jako wybitna specjalistka od reklamy prowadzi ważną prezentację na najwyższym piętrze wieżowca z widokiem na Grafton Street. Rzeczywiście Gerry radził jej mierzyć wysoko.

Nazajutrz rano obudziła się wcześnie. Rozemocjonowana snem o sukcesie, poszła do miejscowej biblioteki, żeby poszukać pracy w Internecie. Bibliotekarka wskazała jej rząd komputerów w głębi sali.

– Opłata wynosi pięć euro za dwadzieścia minut w sieci.

Holly wręczyła jej ostatnie dziesięć euro. Tylko tyle udało jej się wyjąć rano z banku, zanim bankomat zapiszczał: Brak środków na koncie. Nie mogła uwierzyć, że już nic jej nie zostało.

– Nie teraz – powiedziała bibliotekarka i oddała jej pieniądze. – Zapłaci pani, kiedy pani skończy.

Ruszyła do komputerów, ale zorientowała się, że wszystkie są zajęte. Stała, bębniła palcami w torebkę i rozglądała się. Wtem zobaczyła klikającego Richarda. Podeszła, dotknęła go w ramię. Aż podskoczył, wystraszony, i obrócił się z krzesłem.

– Cześć – przywitała go szeptem.

– Cześć, Holly. Co ty tu robisz? – zapytał speszony, jakby go przyłapała na gorącym uczynku.

– Czekam na komputer – wyjaśniła. – Postanowiłam rozejrzeć się w końcu za pracą – oznajmiła z dumą.

– W takim razie weź ten – zaproponował i zgasił ekran.

– Wcale cię nie poganiam – wybąkała.

– Ale ja już skończyłem. Szukałem czegoś do pracy.

– Aż tutaj? – spytała zaskoczona. – Czy nie macie komputerów w Blackrock?

Nie była pewna, gdzie Richard pracuje, ale niegrzecznie byłoby pytać teraz, skoro nie zainteresowała się tym przez ponad dziesięć lat. Wiedziała, że chodzi w białym kitlu po laboratorium i wpuszcza kolorowe substancje do probówek.

– Służba nie drużba – zażartował ni w pięć, ni w dziewięć Richard. Pożegnał się prędko i podszedł do lady, żeby zapłacić.

Holly usiadła do komputera i rozpoczęła poszukiwania. Po czterdziestu minutach też podeszła do lady. Bibliotekarka kliknęła w komputer.

– Piętnaście euro.

Holly zdumiała się.

– Przecież mówiła pani, że pięć za dwadzieścia minut.

– Zgadza się – potwierdziła bibliotekarka z uśmiechem.

– Przecież korzystałam z sieci czterdzieści minut.

– Dokładnie czterdzieści cztery, czyli rozpoczęła pani następne dwadzieścia minut.

Holly ściszyła głos.

– Bardzo przepraszam, ale mam przy sobie tylko dziesięć. Czy mogłabym resztę donieść później?

Bibliotekarka pokręciła głową.

– Pani wybaczy, ale nie ma takiej możliwości. Trzeba zapłacić całość na miejscu.

– Tak, ale nie mam tyle przy sobie – wyjaśniła Holly. Kobieta patrzyła na nią tępo zza lady.

– No dobrze – powiedziała Holly i wyjęła komórkę.

– Przepraszam, ale tu nie wolno korzystać z telefonów. Wskazała napis Zakaz używania telefonów komórkowych. Holly policzyła w myślach do pięciu.

– W takim razie wynikł pewien problem. Czy mogę stąd wyjść, żeby zadzwonić?

– Tylko proszę nie oddalać się od wejścia.

Kobieta zaczęła przekładać papiery, udając, że wraca do pracy.

Holly stanęła na zewnątrz przy drzwiach i zastanowiła się, do kogo zadzwonić. Nie chciała, żeby promieniejące szczęściem Denise i Sharon dowiedziały się o jej kłopotach. Nie mogła też zadzwonić do Ciary, która pracowała w pubie „U Hogana”. Jack teraz wykładał, Declan miał zajęcia na uczelni, a Richard w ogóle nie wchodził w grę.

Łzy pociekły jej po twarzy, kiedy przewijała listę znajomych w telefonie. Większość w ogóle nie zadzwoniła do niej po śmierci Gerry’ego. Odwróciła się plecami do bibliotekarki, żeby nie widziała jej zdenerwowania. Jakie to upokarzające prosić kogoś przez telefon o pięć euro. A jeszcze bardziej upokarzające, było to, że nie miała do kogo zadzwonić. Wybrała więc pierwszy numer, jaki jej przyszedł do głowy.

– Cześć, tu Gerry. Proszę zostawić wiadomość po sygnale, oddzwonię, kiedy tylko będę mógł.

– Cześć, Gerry – powiedziała zapłakana. – Jesteś mi potrzebny.


Godzinę później leżała skulona na kanapie u mamy w Portmarnock. Czuła się znów jak nastolatka. Mama podjechała po nią do biblioteki, zapłaciła i przywiozła ją do domu na podwieczorek.

– Dzwoniłam do ciebie wczoraj wieczorem. Wychodziłaś? – zapytała. Holly łyknęła herbaty. Ten magiczny napój rzeczywiście czyni cuda.

Stanowi lek na wszystkie życiowe kłopoty. Na dotkliwą plotkę – filiżanka herbaty, na zwolnienie z pracy – filiżanka herbaty, na wiadomość, że mąż ma guz mózgu – filiżanka herbaty…

– Tak, byłam na kolacji z dziewczynami i setką nieznanych mi osób.

Holly przetarła ze znużeniem oczy.

– I co u nich słychać? – zapytała serdecznie Elizabeth. Zawsze znajdowała wspólny język z przyjaciółmi Holly, podczas gdy koleżanki Ciary po prostu ją przerażały.

Kolejny łyk herbaty.

– Sharon jest w ciąży, a Denise się zaręczyła – powiedziała, patrząc przed siebie.

Elizabeth westchnęła, nie wiedząc, jak zareagować wobec oczywistego przygnębienia córki.

– I co teraz czujesz? – spytała cicho, odgarniając włosy z twarzy Holly.

Holly wbiła wzrok w swoje ręce. Usiłowała wziąć się w garść. Ale nic z tego nie wyszło, jej ramiona zaczęły drgać.

– Och, dziecko… – szepnęła smutno Elizabeth i przysunęła się do córki. – Rozumiem, że to boli.

Holly nie mogła się opanować. Wtem trzasnęły drzwi wejściowe.

– Jesteśmy! – zawołała Ciara.

– To świetnie – powiedziała Holly, kładąc głowę na piersi mamy.

– Gdzie są wszyscy? – krzyczała Ciara, trzaskając drzwiami w całym domu.

– Poczekaj, kochanie! – odkrzyknęła Elizabeth, zniecierpliwiona, że przeszkodzono jej w ważnej rozmowie z Holly.

– Mam wiadomość! – Jej głos nasilał się w miarę, jak zbliżała się do salonu. Po chwili wparował do niego Mathew, który niósł Ciarę na rękach. – Wracam z Mathew do Australii! – obwieściła rozradowana. Urwała na widok roztrzęsionej siostry w objęciach mamy. Zeskoczyła z rąk Mathew, oboje wyszli, zamykając cicho drzwi.

– I na dodatek Ciara wyjeżdża.

Holly rozszlochała się teraz na dobre, a Elizabeth zapłakała cicho razem z nią.


Do późna w nocy zwierzała się matce z przeżyć ostatnich miesięcy. I chociaż Elizabeth nie szczędziła jej ciepłych słów, Holly nadal czuła się jak w potrzasku. Przenocowała w pokoju gościnnym, a nazajutrz rano obudził ją kociokwik typowy dla tego domu. Aż uśmiechnęła się, słysząc znajome odgłosy – brat i siostra biegali po domu i wykrzykiwali, że się spóźnią, jedno na uczelnię, drugie do pracy. Świat najzwyczajniej kręcił się dalej i nie było dostatecznie dużego klosza, by mogła się schować.

Koło południa tata podrzucił Holly do domu i wcisnął jej czek na pięć tysięcy euro.

– Nie mogę przyjąć – odmówiła bardzo wzruszona jego gestem.

– Weź – poprosił serdecznie. – Pozwól sobie pomóc, kochanie.

– Zwrócę co do centa – obiecała, przytulając go mocno.

Stała w drzwiach i machała odjeżdżającemu ojcu. Spojrzała na czek i natychmiast poczuła, że spadł jej ciężar z barków. W jednej chwili uświadomiła sobie dwadzieścia pilnych potrzeb i po raz pierwszy nie było wśród nich wydatków na ciuchy.

Usiadła w pustym pokoju przy komputerze i zaczęła pisać życiorys. Dopiero po dwóch godzinach wydrukowała zadowalającą wersję. Roześmiała się, pełna nadziei, że przekona przyszłych chlebodawców, którzy uwierzą w jej przydatność zawodową. Ubrała się elegancko i pojechała do agencji pośrednictwa pracy samochodem, który wreszcie mogła zatankować. Przestaje tracić czas. Skoro Gerry polecił jej znaleźć pracę, to znajdzie.


Kilka dni później siedziała na jednym z nowych krzeseł w ogrodzie za domem i popijała czerwone wino. Przyglądała się pięknie zagospodarowanej przestrzeni, nabierając przekonania, że ogrodem zajmuje się jakiś tajemniczy fachowiec. Wciągnęła w nozdrza słodki zapach kwiatów. Była ósma wieczorem, powoli się ściemniało. Kończyły się długie jasne wieczory, świat znów się szykował do zimowego snu.

Przypomniała sobie wiadomość, którą zastała pewnego dnia na sekretarce automatycznej. Zadzwoniono z biura pośrednictwa pracy. Urzędniczka poinformowała ją przez telefon, że na jej ofertę przyszło wiele odpowiedzi i że wyznaczono jej już spotkanie. Szef dublińskiego wydawnictwa poszukuje pracownika do działu sprzedaży reklam. Nie miała w tej dziedzinie żadnych doświadczeń. Ale przecież Gerry kazał jej mierzyć wysoko…

Przypomniał jej się również niedawny telefon od Denise. Wcale się nie przejęła, że Holly nie zadzwoniła do niej po tamtej wspólnej kolacji. Opowiadała jak najęta o swoim wyznaczonym w styczniu ślubie. Wystarczyło, że Holly chrząknęła od czasu do czasu, żeby koleżance zdawało się, że słucha… choć wcale nie słuchała.

Sharon nie zadzwoniła ani razu, odkąd obwieściła, że jest w ciąży. Holly wiedziała, że powinna się do niej odezwać, ale jakoś nie mogła się zebrać. Wciąż trudno jej było pogodzić się z myślą, że Sharon i John krok po kroku osiągają to wszystko, czego jej nigdy nie da się już osiągnąć. Sharon zawsze twierdziła, że nie znosi dzieci, myślała Holly ze złością. Zadzwoni do koleżanki, kiedy do tego dojrzeje.

Na dworze się ochłodziło i Holly wróciła z winem do domu. Pozostawało jej czekać na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy i modlić się o powodzenie. Wróciła do salonu, włączyła płytę, którą oboje z Gerrym tak lubili. Skuliła się na kanapie, trzymając kieliszek wina, zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że tańczy z mężem.


Następnego dnia obudził ją warkot na podjeździe. Wstała, wyjrzała przez zasłonę i odskoczyła od okna na widok Richarda wysiadającego z samochodu. Nie miała ochoty na jego wizytę. Targana wyrzutami sumienia, chodziła po pokoju, nie reagując na dzwonek do drzwi.

Odetchnęła z ulgą, słysząc zatrzaskiwane drzwi samochodu. Postanowiła wziąć prysznic, dwadzieścia minut później zeszła na dół. Wytężyła słuch, bo z zewnątrz dobiegł ją odgłos skrobania. O, znowu. Skrobanie i jakieś szelesty… Nagle zrozumiała, że w ogrodzie musi uwijać się krasnoludek.

Weszła cicho do salonu, przykucnęła. Wyjrzała zza parapetu i ze zdumieniem stwierdziła, że samochód Richarda nadal stoi na podjeździe. A jeszcze bardziej zdumiał ją widok Richarda sadzącego na czworakach kwiaty. Odczołgała się od okna i usiadła na dywanie, kompletnie wytrącona z równowagi.

Po chwili znów wyjrzała zza zasłony. Richard pakował już sprzęt ogrodniczy. Kiedy odjechał, wybiegła z domu i wskoczyła do samochodu. Postanowiła dogonić krasnoludka.

Jechała trzy samochody za nim, tak jak podpatrzyła na filmach. Zwolniła, kiedy zobaczyła, że się zatrzymuje. Zaparkował, wstąpił do kiosku, kupił gazetę i skierował kroki do kawiarenki naprzeciwko.

Zaparkowała w wolnym miejscu, przeszła przez jezdnię i zajrzała do kawiarni. Richard siedział tyłem do niej, zgarbiony nad gazetą, pił herbatę. Podeszła wesoło, z uśmiechem.

– Richard, czy ty w ogóle chodzisz do pracy? – wypaliła głośno, aż podskoczył. Chciała dalej z niego żartować, ale urwała, bo zobaczyła łzy w jego oczach.

Przystawiła sobie krzesło, usiadła.

– Co się dzieje?

Pogłaskała go po ręce.

Łzy jak groch spływały mu po twarzy.

– Przepraszam, że tak się rozkleiłem – powiedział speszony.

Otarł oczy chusteczką.

– Ostatnio ja też namiętnie ronię łzy, więc mi nie zaimponujesz.

Uśmiechnął się smętnie.

– Wszystko mi się wali.

– Na przykład? – spytała, przejęta stanem brata. Nigdy go takim nie widziała.

Przełknął łyk herbaty. Najwyraźniej unikał zwierzeń.

– Ostatnio zrozumiałam, że szczera rozmowa może pomóc – zachęciła go ciepło. – Nie będę się śmiała, nie odezwę się, jeśli nie zechcesz. I zachowam dyskrecję – zapewniła go.

Spojrzał w bok i wykrztusił:

– Straciłem pracę.

Przez chwilę milczała, czekając, aż powie coś więcej.

– Wiem, że lubiłeś swoją pracę, ale przecież znajdziesz następną. Ja bez przerwy tracę pracę…

– Straciłem ją w kwietniu – wyrzucił z siebie ze złością. – A mamy wrzesień. Nie mogę znaleźć niczego w swojej branży.

– Rozumiem. – Nie umiała nic powiedzieć. – Ale skoro Meredith pracuje, wciąż macie stałe dochody. Nie czujesz noża na gardle.

– Meredith odeszła ode mnie w zeszłym miesiącu. Powiedział to znacznie ciszej.

Holly aż zasłoniła ręką usta.

– A dzieci?

– Zostały z nią – wyznał i głos mu się załamał.

– Tak mi przykro – użaliła się nad nim, przebierając nerwowo palcami. Czy powinna go teraz przytulić, czy zostawić, żeby się nie rozklejał?

– Mnie też jest przykro – powiedział żałośnie.

– Przecież to nie twoja wina.

– Nie moja? – spytał bliski załamania. – Oznajmiła, że jestem żałosny, skoro nie potrafię nawet zadbać o rodzinę.

– Oj, nie przejmuj się tą głupią zdzirą. Jesteś wspaniałym ojcem i wiernym mężem – stwierdziła z przekonaniem. – Timmy i Emily uwielbiają cię, a ty naprawdę masz z nimi świetny kontakt, więc nie przejmuj się gadaniem szurniętej baby.

Objęła go i przytuliła, a on płakał. W końcu się uspokoił.

– Gdzie mieszkasz? – spytała.

– W hoteliku tu niedaleko – wyjaśnił, dolewając sobie herbaty. Na odejście żony filiżanka herbaty.

– Nie możesz mieszkać w hotelu! Dlaczego nikomu z nas nie powiedziałeś? Choćby rodzicom.

Richard pokręcił głową.

– Nie chcę ich obarczać swoimi kłopotami. W końcu jestem dorosły i powinienem poradzić sobie sam.

– Zgłupiałeś? Nie ma nic złego w tym, żeby raz na jakiś czas wrócić na łono rodziny. Prawdziwy balsam dla znękanej duszy.

Zrobił niepewną minę.

– To chyba nie najlepszy pomysł.

– Za kilka tygodni Ciara wraca do Australii.

Wyraźnie się odprężył.

– No to jak?

Odpowiedział uśmiechem, ale zaraz posmutniał.

– Nie umiałbym poprosić rodziców, Holly. Nie wiedziałbym, co powiedzieć.

– Pójdę z tobą i zrobię to za ciebie. Mówię ci, będą zachwyceni. Jesteś ich synem, kochają cię. Tak jak my wszyscy – dodała.

– No dobrze – zgodził się w końcu.

Wzięta go pod rękę, kiedy szli do samochodów.

– A, jeszcze jedno. Dziękuję za ogród. Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.

– To ty wiesz? – spytał, zdziwiony.

Pokiwała głową.

– Masz wielki talent.

Brat uśmiechnął się niepewnie.

Загрузка...