Dobra, dziewczyny, obiecuję, że to już ostatnia! – zawołała Denise, i jednocześnie jej stanik przefrunął nad drzwiami przebieralni. Sharon i Holly jęknęły i opadły z powrotem na fotele.
– Godzinę temu mówiłaś to samo – utyskiwała Sharon. Zrzuciła buty i masowała teraz spuchnięte łydki.
– Tak, ale tym razem mówię szczerze. Mam dobre przeczucia co do tej sukni – szczebiotała rozemocjonowana Denise.
– To samo twierdziłaś godzinę temu – narzekała Holly.
Obeszły razem wszystkie sklepy z sukniami ślubnymi w mieście. Sharon i Holly opadały z sił. Zmęczenie zabiło w nich całą radość ze szczęścia Denise. Holly pomyślała, że jeśli jeszcze raz usłyszy jej drażniące popiskiwania…
– Bardzo mi się podoba! – radośnie zapiszczała Denise.
– Dobra, robimy tak – szepnęła Sharon na ucho Holly. – Nawet jeśli w tej sukni wygląda jak beza na rowerze, powiemy, że jest śliczna.
Holly roześmiała się.
– Oj, Sharon, tak nie wolno!
– Dziewczyny, zaraz zobaczycie! – zapiszczała ponownie Denise. – Zresztą… właściwie…
Holly zrobiła żałosną minę.
– Ta – dam!
Kiedy Denise wyszła z przymierzami, Holly wybałuszyła oczy. Zerknęła na Sharon i zagryzła wargi, żeby nie ryknąć śmiechem.
– Podoba się wam? – zapiszczała znowu Denise.
Holly skrzywiła się.
– Tak – powiedziała bez entuzjazmu Sharon.
– Sądzisz, że spodobam się w niej Tomowi na ślubnym kobiercu?
– Tak – powtórzyła Sharon.
– Uważacie, że jest warta tej ceny?
– Tak.
Holly patrzyła ze zdumieniem na Sharon. Zrozumiała, że koleżanka nie słucha już nawet pytań.
Denise trajkotała jak najęta. Ona też najwyraźniej nie słuchała pytań.
– No to kupuję…
– Nie! – wtrąciła Holly, zanim Sharon znowu przytaknęła.
– Nie? – spytała Denise. – Bo mnie pogrubia?
– Nie.
– Twoim zdaniem nie spodoba się Tomowi?
– Nie.
– Ale uważasz, że jest warta tej ceny?
– Nie.
– No tak. – Denise zwróciła się do Sharon. – Zgadzasz się z Holly?
– Tak.
– Dobra, wierzę wam – przyznała smętnie Denise. – Prawdę powiedziawszy, mnie też się nie bardzo podoba.
Sharon włożyła buty.
– Zjedzmy coś, zanim padnę z głodu.
Dowlokły się do kawiarni „Bewleya”. Udało im się znaleźć miejsce pod oknem z widokiem na Grafton Street.
– Nie znoszę robić zakupów w soboty – wyjęczała Holly, patrząc, jak ludzie potrącają się i gniotą na zatłoczonej ulicy.
– Minęły czasy zakupów w dni powszednie, bo skończyło się lenistwo – zażartowała Sharon, biorąc klubową kanapkę.
– Wiem, i przyznam, że jestem zmęczona, ale tym razem zasłużyłam na to zmęczenie – przyznała uszczęśliwiona Holly.
– Opowiedz o spotkaniu z rodzicami Gerry’ego – poprosiła Sharon.
– Nieładnie potraktowali Daniela. – Holly skrzywiła się.
– Nie mają prawa ci dyktować, z kim się możesz spotykać! – wybuchnęła Sharon.
– Wcale się z nim nie spotykam – sprostowała Holly. – Poszliśmy tylko na służbowy obiad.
– Aha, służbowy!
Sharon i Denise zaniosły się śmiechem.
– Miło go było, oczywiście, zjeść w miłym towarzystwie – dodała z uśmiechem Holly. – Kiedy wszyscy są zajęci, fajnie jest z kimś pogadać. Zwłaszcza z facetem.
– Rozumiem. – Sharon pokiwała głową. – Powinnaś wychodzić na miasto i poznawać nowych ludzi.
Denise zachichotała.
– Cieszę się, że dobrze się czujesz w jego towarzystwie, bo będziesz musiała z nim tańczyć na naszym weselu.
– Niby dlaczego? – spytała ze zdziwieniem Holly.
– Bo druhna musi tradycyjnie zatańczyć z drużbą – odparła.
– Chcesz mnie poprosić na druhnę?
Denise pokiwała głową.
– Nie martw się, rozmawiałam już z Sharon. Naprawdę nie ma nic przeciwko temu.
– Bardzo chętnie! – zawołała uradowana Holly. – Ale, Sharon, na pewno nie będzie ci przykro?
– Wystarczy, jak będę z tym brzuchem stała w orszaku. Chyba ubiorę się w namiot, który pożyczę od Denise.
– Bylebyś nie zaczęła rodzić na weselu – powiedziała Denise.
– Nie martw się. Termin jest dopiero w styczniu. O właśnie, zapomniałabym wam pokazać zdjęcie dziecka!
I wyjęła z torby niewielką fotografię.
– Gdzie ono jest? – spytała Denise, wytężając wzrok.
– Tutaj.
Sharon pokazała jej niewyraźny kształt na zdjęciu.
– O rany, ale wielki chłopak! – zawołała Denise.
Sharon wzniosła oczy do nieba.
– Denise, to jest noga. Jeszcze nie znamy płci.
– Ach. – Denise zarumieniła się. – Moje gratulacje! Czyli szykuje ci się mały ufoludek.
– Oj, przestań – powiedziała Holly ze śmiechem. – Moim zdaniem to małe cudo.
– Fajnie, że ci się podoba. – Sharon spojrzała na Denise, która skinęła głową. – Bo razem z Johnem chciałam cię prosić na matkę chrzestną.
Oczy Holly zaszły łzami.
– Ejże, jak ja cię prosiłam, żebyś została druhną, to nie płakałaś – obruszyła się Denise.
– Och, Sharon, to dla mnie zaszczyt! I Holly uściskała przyjaciółkę.
Holly przedarła się przez tłum w pubie „U Hogana” i weszła na piętro do „Klubu Diwa”. W progu dosłownie oniemiała. Grupa muskularnych młodzieńców w samych kąpielówkach grała na hawajskich bębnach. Modelki w skąpych bikini witały gości, wieszając im kolorowe wieńce lei na szyjach. Klub zmienił się nie do poznania.
Barmani, również w strojach plażowych, stali w wejściu z tacami pełnymi niebieskich drinków. Sięgnęła po jeden i pociągnęła łyk. Omal się nie skrzywiła, taki był słodki. Podłogi wysypano piaskiem, na stołach rozstawiono wielkie bambusowe parasole, z wielkich bębnów zrobiono stołki barowe, a w powietrzu unosiła się cudowna woń pieczonych mięs z grilla. Holly podeszła do najbliższego stolika, wzięła kebab i natknęła się na Daniela.
– Witaj. Bar wygląda nieziemsko – pochwaliła.
– Fakt. Nieźle to wyszło.
Miał zadowoloną minę. Był ubrany w wytarte dżinsy i niebieską hawajską koszulę w wielkie różowo – żółte kwiaty. Dziś też był nieogolony. Zaczęła się zastanawiać, czy całowanie się z takim nieogolonym facetem nie sprawia bólu.
Oczywiście nie miała na myśli siebie, tylko w ogóle…
– Przepraszam za tamten wieczór.
– Mnie było przykro tylko z twojego powodu. Nie powinni ci dyktować, jak masz żyć.
Uśmiechnął się i położył jej ręce na ramionach, jak gdyby chciał powiedzieć coś więcej, ale ktoś go odwołał do baru, gdzie wyniknął jakiś problem.
Przecież się nie spotykamy – mruknęła Holly do siebie. Od tamtego wieczoru Daniel dzwonił niemal codziennie. Teraz uzmysłowiła sobie, że czeka na jego telefony. Znów zaczęła ją nurtować jakaś niejasna myśl. Holly zauważyła Denise, podeszła. Koleżanka spoczywała na leżaku, popijając niebieski płyn.
– I co sądzisz o nowym rozgrzewającym drinku na zimę? Wskazała butelkę.
Denise zrobiła minę.
– Mocny. Wypiłam tylko kilka, a już mi szumi w głowie.
Przez cały wieczór Holly dobrze się bawiła. Śmiała się i rozmawiała z Denise i Tomem. Ledwo zamieniła słowo z Danielem, którego zajmowały obowiązki gospodarza. Patrzyła, jak wydaje polecenia personelowi, który natychmiast je wykonywał. Wyraźnie cieszył się szacunkiem. Potrafił dopiąć swego. Za każdym razem, kiedy zmierzał w jej stronę, kłoś go zatrzymywał z prośbą o wywiad albo po prostu o rozmowę. Najczęściej, ku irytacji Holly, były to dziewczęta w bikini.
Denise zamknęła szufladę kasy biodrem i podała klientowi paragon.
– Dziękuję – odparła z uśmiechem, który szybko zniknął z jej twarzy, kiedy klient odwrócił się od lady. Głośno westchnęła, widząc długą kolejkę. Podminowana, wzięła od następnego klienta zakupione ubranie, zdjęła przywieszkę, wczytała, zapakowała.
– Przepraszam, czy pani Denise Hennessey? – usłyszała niski, zmysłowy głos. Przed nią stał policjant. Zaczęła grzebać w pamięci, czy ostatnio dopuściła się jakiegoś występku. Uznała jednak, że nie ma nic na sumieniu i uśmiechnęła się.
– Owszem.
– Porucznik Ryan. Proszę, żeby zechciała pani udać się ze mną na komisariat.
Właściwie było to żądanie, a nie prośba. Denise oniemiała. Absolutnie nie widziała w nim atrakcyjnego funkcjonariusza, lecz złego glinę, który na pewno zamknie ją w ciasnej celi bez ciepłej wody i bez dostępu do makijażu. Przełknęła ślinę.
– Za co?
– Wszystkiego dowie się pani na komisariacie.
Policjant obszedł ladę, Denise spojrzała bezradnie na długą kolejkę. Wszyscy się na nią gapili.
– Sprawdź jego dokumenty, złotko – poradziła jedna z klientek. Głos jej drżał, kiedy poprosiła go o legitymację służbową, co i tak nie miało sensu, bo nigdy nie widziała legitymacji policyjnej ani nie wiedziała, jak wygląda.
Ręce jej się trzęsły, kiedy na nią patrzyła, ale nie przeczytała ani litery.
– Nie pójdę, dopóki mi pan nie powie, o co chodzi – uparła się.
– Panno Hennessey, radzę się podporządkować, w przeciwnym razie będę musiał zastosować inne środki.
I wyciągnął parę kajdanków.
– Przecież ja nic nie zrobiłam! – zawołała, wpadając w panikę.
– Omówimy to na komisariacie. On też już wpadał w złość.
Denise skrzyżowała ręce.
– Powiedziałam, że nie pójdę, dopóki się nie dowiem, o co chodzi.
– No dobrze. – Wzruszył ramionami. – Skoro pani nalega.
Miał jeszcze coś dodać, ale Denise krzyknęła, bo poczuła, że na nadgarstkach zatrzaskuje jej zimne srebrne kajdanki. Wstrząśnięta, nie odezwała się słowem, kiedy wyprowadzał ją ze sklepu.
– Powodzenia, złotko – zawołała za nią życzliwa klientka.
W głowie wirowały jej wizje wspólnej celi z psychopatycznym mordercą. Może znajdzie ptaszka ze złamanym skrzydłem, otoczy go opieką i nauczy latać, żeby jakoś przeżyć lata za kratami.
Aż spąsowiała, kiedy wyszli na Grafton Street. Tłum natychmiast się rozstąpił. Szła ze spuszczoną głową w nadziei, że nikt znajomy jej nie zauważy. Serce waliło jej jak oszalałe, kiedy policjant prowadził ją do wysłużonego mikrobusu z zaciemnionymi szybami, w znanym granatowym policyjnym kolorze. Usiadła w pierwszym rzędzie dla pasażerów za kierowcą i chociaż czuła, że ktoś siedzi za nią, trzymała się sztywno, zanadto przerażona, żeby się odwrócić i poznać przyszłych towarzyszy niedoli.
– Dokąd jedziemy? – zapytała, kiedy minęli komisariat.
Porucznik Ryan milczał.
– Halo, pan mówił, że mamy jechać na komisariat. Brak odzewu.
– Ja nic nie zrobiłam! Nadal brak odzewu.
– Do cholery, przecież mówię panu, że jestem niewinna!
Denise zaczęła kopać fotel, żeby zwrócić uwagę funkcjonariusza. Zagotowało się w niej, kiedy włożył kasetę do magnetofonu. Zdumiał ją wybór piosenki.
Porucznik Ryan wstał z promiennym uśmiechem.
– Denise, byłaś bardzo niegrzeczna. – Podszedł bliżej. Przełknęła ślinę, kiedy zaczął ruszać biodrami w takt piosenki „Gorący numer”.
Już miała kopnąć go w krocze, kiedy usłyszała śmiechy i wiwaty. Odwróciła się i zobaczyła swoje siostry, Holly, Sharon i pięć innych koleżanek. Wreszcie się połapała, o co chodzi, kiedy siostry zarzuciły jej welon na głowę i zaczęły wykrzykiwać:
– Wesołego wieczoru panieńskiego!
– Świnie! Splunęła w ich stronę.
Dziewczyny trzymały się za brzuchy ze śmiechu.
– Masz szczęście, że cię nie kopnęłam w jaja! – rozdarła się na wirującego gliniarza.
– Poznaj Paula – powiedziała roześmiana Fiona. – To twój dzisiejszy striptizer.
Denise zmrużyła oczy.
– Omal nie dostałam zawału. A co sobie pomyślą moi klienci? I pracownicy?
Sharon roześmiała się.
– Wszyscy są wtajemniczeni.
– Po powrocie do pracy zwolnię cały personel.
– Nie denerwuj się – pocieszyła ją siostra. – Poprosiłyśmy twoich pracowników, żeby po twoim wyjściu ze sklepu poinformowali klientów, co się za tym kryje.
– Jak ich znam, na pewno tego nie zrobią i wylecę z pracy.
– Denise, przestań się zamartwiać! – poprosiła Fiona. – Twój szef też uznał to za fajny pomysł. No więc, odpręż się i dobrze baw przez cały weekend.
– Weekend? Dokąd zabieracie mnie na weekend?
Popatrzyła zdziwiona na dziewczęta.
– Jedziemy do Galway. Więcej nie musisz wiedzieć – oznajmiła tajemniczo Sharon.
Cały pokój wirował. Zamknęła oczy, ale nadal nie mogła zasnąć. Była piąta rano, to znaczy, że piła blisko dwanaście godzin. Dręczyły ją mdłości, usiadła na łóżku.
Odwróciła się do Denise, żeby porozmawiać, ale chrapanie przyjaciółki wykluczało wszelkie próby nawiązania kontaktu. Westchnęła. Żałowała, że tyle wypiła, ale kiedy dziewczyny zaczęły rozmawiać o mężach, przeraziła się, jak przeżyje najbliższe dwa dni. Koleżanki Denise okazały się jeszcze gorsze od niej. Jeszcze bardziej jazgotliwe, rozwydrzone i rozbawione, jak to bywa na wieczorze panieńskim. Z trudem to wytrzymywała.
Jej własny wieczór panieński wydawał się tak niedawny, a przecież od tamtej pory minęło ponad siedem lat. Pamiętała, jak była wtedy podniecona i jak różowo rysowała się przed nią przyszłość. Wychodziła za mężczyznę swoich marzeń. Miała z nim spędzić resztę życia. A teraz życie obróciło się dla niej w koszmar.
Wprawdzie zwlekała się codziennie rano z łóżka i znalazła nową pracę, ale to tylko kolejne pozycje, które mogła odhaczyć na liście zajęć normalnych ludzi. Sprawy powierzchowne… bo jeszcze nic nie zdołało uleczyć rany w jej sercu.
Udała, że ma napad kaszlu, chciała kogoś obudzić. Chciała porozmawiać, wypłakać się, wylać swój żal. Ale co jej po kolejnych dobrych radach? Wciąż dręczyły ją te same lęki. Czasem przyjaciółki potrafiły wesprzeć ją na duchu. Nabierała wówczas ufności i pewności siebie, lecz po kilku dniach znów wpadała w rozpacz.
Po jakimś czasie znudził jej się widok ściany. Włożyła dres i zeszła do hotelowego baru.
Charlie przetarł kontuar i spojrzał na zegarek. Pół do szóstej, a on jeszcze w pracy. Już myślał, że szczęście mu sprzyja, kiedy uczestniczki wieczoru panieńskiego poszły spać wcześniej, niż się spodziewał. Właśnie miał iść do domu, kiedy zwalił się arogancki tłum z klubu nocnego w Galway. Nie byli to nawet goście hotelu, ale musiał ich obsłużyć, bo przyszli z córką właściciela. Nie znosił tej dziewuchy ani jej bezczelnego chłopaka.
– Tylko nie mów, że jeszcze nie masz dosyć! – powiedział ze śmiechem na widok jednej z uczestniczek wieczoru panieńskiego. Dziewczyna omal nie wpadła na ścianę, kiedy próbowała wdrapać się na wysoki stołek.
– Przyszłam tylko po szklankę wody – odrzekła, lekko czkając. – Bardzo proszę.
Postawił szklankę wody na podstawce do piwa. Przeczytała na plakietce jego imię.
– Dziękuję, Charlie.
– Dobrze się bawiłyście?
Westchnęła.
– Chyba tak.
– Nic ci nie jest?
Przestraszył się, że dziewczyna zaraz się rozpłacze, do czego zresztą przywykł w swojej pracy. Wiele osób rozkleja się po kielichu.
– Tęsknię za mężem – wyszeptała. Drgały jej ramiona.
– Na długo przyjechałaś? – spytał.
– Na weekend – odparła. Roześmiał się.
– Nigdy nie spędziłaś weekendu bez niego? Zastanowiła się.
– Tylko raz. Na własnym wieczorze panieńskim, siedem lat temu. Łza spłynęła jej po twarzy.
– Nie przejmuj się – pocieszył ją serdecznie. – Pewnie i twój mąż cierpi bez ciebie.
– O Boże, mam nadzieję, że nie – żachnęła się wystraszona Holly.
– A widzisz? Na pewno też wolałby, żebyś nie cierpiała z powodu jego nieobecności. Powinnaś cieszyć się życiem.
– Masz rację – powiedziała Holly, otrząsnąwszy się. – Nie chciałby, żebym była nieszczęśliwa.
– Zuch dziewczyna.
Charlie uśmiechnął się i przerwał rozmowę, bo zobaczył, że zbliża się córka właściciela, jak zwykle z niezadowoloną miną.
– Ej, Charlie! – krzyknęła. – Przestań gadać i rusz szybko tyłek. Chce nam się pić.
Holly osłupiała. Ależ ta kobieta ma tupet. Bil od niej tak silny zapach perfum, że Holly zaczęła lekko pokasływać.
– Masz jakiś problem? – napadła ją nieznajoma.
Holly zmierzyła ją wzrokiem.
– Szczerze mówiąc, mam – wykrztusiła, popijając wodę. – Te perfumy tak cuchną, że zebrało mi się na wymioty.
Charlie kucnął za kontuarem, udając, że szuka cytryny, bo zwijał się ze śmiechu.
– Co z tą obsługą? – rozległ się niski glos. Charlie wyskoczył jak z procy na głos chłopaka córki szefa. To dopiero było ziółko. – Usiądź, kochanie, przyniosę wam drinki.
– Brawo. Wreszcie znalazł się tu ktoś uprzejmy – warknęła i wróciła rozjuszona do stolika. Holly patrzyła, jak kołysze zamaszyście biodrami.
– Jak leci? – zwrócił się ów mężczyzna do Holly, wpatrując się uporczywie w jej biust.
– Dobrze – odparła zwięźle, patrząc przed siebie.
– Jestem Stevie – przedstawił się i wyciągnął rękę.
– Holly – mruknęła i lekko ją uścisnęła.
– Piękne imię. – Przytrzymał jej dłoń. – Mogę ci postawić drinka?
Szybko przeszedł do rzeczy.
– Nie, dziękuję. Już piję. I znów popiła wody.
– No dobra, tylko zaniosę te kieliszki i wrócę postawić drinka ślicznej Holly.
Uśmiechnął się do niej obleśnie i odszedł. Gdy tylko się odwrócił, Charlie wzniósł oczy do nieba.
– Co to za kretyn? – spytała zdumiona Holly.
Charlie parsknął śmiechem, zadowolony, że nie nabrała się na tani podryw.
Ściszył głos.
– Stevie, chłopak Laury, tej blond zdziry. Jej ojciec jest właścicielem tego hotelu, dlatego nie mogę jej stąd wyrzucić, chociaż bardzo bym chciał.
Przyjrzała się dziewczynie. W głowie kłębiły jej się złośliwe myśli.
– Dobranoc, Charlie.
– Już się kładziesz?
Pokiwała głową.
– Najwyższy czas. Minęła szósta. – Postukała w zegarek. – Mam nadzieję, że i ty niedługo się stąd wyrwiesz.
– Mała szansa – odparł i odprowadził ją wzrokiem.
Stevie ruszył za nią. Charliemu wydało się to podejrzane, dlatego podszedł w stronę drzwi, żeby sprawdzić, czy dziewczyna dotrze spokojnie do pokoju. Blondyna, zauważywszy nagłe zniknięcie chłopaka, odeszła od stolika. Teraz oboje wyglądali na korytarz, którym oddalali się Holly i Stevie.
Blondynce aż zaparło dech w piersiach.
– Ejże! – zawołał ze złością Charlie, widząc, jak biedna Holly odpycha pijanego Steviego, który ordynarnie się do niej przystawiał. Pełna obrzydzenia otarła usta. Odtrąciła go z całej siły. – Chyba coś ci się pomyliło, Stevie. Wracaj do baru do swojej dziewczyny.
Stevie zachwiał się lekko i odwrócił. Za nim stała Laura.
– Stevie! – ryknęła. – Jak możesz?
Wybiegła we łzach z hotelu, a tuż za nią protestujący Stevie.
Nazajutrz Holly wybrała się z Sharon na długi spacer po plaży za miastem. Chociaż był październik, jeszcze się nie ochłodziło. Nawet nie włożyła kurtki. Stała w samej bluzie i słuchała delikatnego plusku fal.
– Dobrze się czujesz?
Sharon objęła przyjaciółkę.
Holly westchnęła.
– Zawsze odpowiadam, że dobrze, ale, szczerze mówiąc, nie bardzo. Czy ludzie naprawdę chcą poznać nasze samopoczucie? – Uśmiechnęła się. – Następnym razem odpowiem, że niezbyt dobrze, bo gnębią mnie rozpacz i samotność. Potem powiem, jak mnie wkurza, kiedy wszyscy powtarzają, że czas leczy rany. Nic się nie goi. Codziennie rano budzę się w pustym łóżku, czując się tak, jakby mi ktoś sypał sól na otwarte rany. Jeszcze dodam, jak bardzo tęsknię za mężem i jak czekam na swój koniec, żeby się z nim połączyć. – Holly urwała na chwilę. – Co ty na to?
– Oj!
Sharon podskoczyła. Holly spochmurniała.
– Ja ci się zwierzam, a ty potrafisz tylko pisnąć „oj”?
Sharon przyłożyła rękę do brzucha i roześmiała się.
– To nie do ciebie, głuptasie. Dziecko kopnęło! Dotknij!
Holly dotknęła zaokrąglonego brzucha Sharon i poczuła delikatne kopnięcie. W oczach obu dziewczyn stanęły łzy.
– Gdyby moje życie było pełne takich cudownych chwil, przestałabym narzekać.
– Niczyje życie nie składa się wyłącznie z dobrych chwil.
– Oj! – znów zapiszczały chórem.
– Ten chłopak zostanie piłkarzem tak jak jego tata!
– Chłopak? – spytała Holly. – Już wiesz, że to chłopak?
Sharon pokiwała głową, promieniejąc szczęściem.
– Holly, poznaj małego Gerry’ego. A ty, Gerry, poznaj swoją mamę chrzestną.
Holly uśmiechnęła się, kartkując listopadowy numer pisma, w którym pracowała. Czuła podniecenie – nazajutrz, pierwszego listopada, nakład znajdzie się w sprzedaży. Jej pierwszy numer trafi na półki, a poza tym będzie mogła otworzyć listopadowy list od Gerry’ego. Zapowiadał się dobry dzień.
Chociaż sprzedawała tylko miejsca reklamowe, szczyciła się, że jest członkiem redakcji, która wydaje magazyn z prawdziwego zdarzenia. Czuła, że naprawdę się sprawdza.
Czas się zabrać za grudniowy numer, uznała. Najpierw jednak musi zadzwonić do Denise.
– Halo? Tu ohydny, staromodny, koszmarnie drogi sklep z ciuchami. Mówi wkurzona kierowniczka. Czym mogę służyć?
– Denise – wybąkała zdumiona Holly. – Nie możesz tak odbierać telefonu!
Koleżanka zachichotała.
– Mam prezentację numeru, wiedziałam, że to ty.
– Nagrałaś mi się na sekretarkę.
– Dzwoniłam, żeby potwierdzić twój udział w balu. W tym roku Tom opłaca stolik.
– W jakim balu?
– Gwiazdkowym, na który chodzimy co roku, matołku.
– A no tak. Przepraszam, ale w tym roku nie mogę.
– Przecież jeszcze nie wiesz, kiedy się odbędzie – zaoponowała Denise. – Tym razem trzynastego listopada. Możesz!
– Wybacz, Denise – przeprosiła Holly. – Ale przez dziesięć lat chodziłam z Gerrym. Nie dam rady.
– To ja przepraszam. Nie pomyślałam – odpowiedziała Denise. – Nie idź, jeżeli masz się źle czuć. Wszyscy zrozumiemy.
Holly odłożyła słuchawkę, obiecując, że zadzwoni później, kiedy podejmie decyzję. To przecież tylko głupi bal, nie musi iść, jeżeli nie ma ochoty. Tyle że ten głupi bal przypominał jej chwile znakomitej zabawy. Uwielbiali ten wieczór w gronie przyjaciół. Jeżeli pójdzie bez Gerry’ego, przekreśli ich tradycję, zastąpi szczęśliwe wspomnienia całkiem innymi. A tego nie chciała.
Pragnęła zachować wszystkie wspomnienia, co do jednego. Przerażało ją, że jego twarz zaciera jej się w pamięci. Nadal dzwoniła na jego telefon komórkowy, płaciła operatorowi co miesiąc, byle móc czasem usłyszeć jego głos nagrany w poczcie głosowej. Z domu zniknął jego zapach, a ubrania dawno wyrzuciła. Starała się więc zachować każdy, najmniejszy nawet ślad po mężu. Gerry był dla niej przecież całym światem. A teraz przestał istnieć. I dlatego kompletnie się zagubiła.
Po wyjściu z biura zajrzała do „Hogana”. Coraz lepiej się czuła w towarzystwie Daniela. Ustąpiło skrępowanie towarzyszące tamtej kolacji. Dawniej nie miała przyjaciół wśród mężczyzn, oprócz, oczywiście Gerry’ego, z którym łączyło ją przecież więcej. Dlatego zażyłość z Danielem z początku tak ją dziwiła. Z czasem zrozumiała, że przyjaźń z wolnym mężczyzną wcale nie musi mieć romantycznego podtekstu. Nawet jeżeli facet jest przystojny.
Przywitała go uśmiechem.
– Wybierasz się na bal? – zapytała i zmarszczyła nos. On też zmarszczył nos.
Roześmiała się.
– I znów zakochane pary będą się obnosiły ze swoim szczęściem. Podsunął jej stołek barowy, usiadła.
– Możemy w ogóle nie zwracać uwagi na innych.
– To po co iść? – Daniel usiadł obok i oparł kowbojski but o szczebelek jej stołka. – Chyba nie sądzisz, że będę cały wieczór rozmawiał tylko z tobą? Już się nagadaliśmy. Nie sądzisz, że może mnie to nudzić?
– W porządku! – Holly udawała, że się obraziła. – Zresztą i tak miałam zamiar cię ignorować.
– No, no! – Daniel potarł czoło i oznajmił: – W takim razie na pewno się wybiorę.
Holly przybrała poważny ton.
– Bo chyba powinnam się tam pokazać. Daniel przestał się śmiać.
– No, to chodźmy.
Uśmiechnęła się.
– Myślę, że i tobie ten bal dobrze zrobi – dodała cicho. Odwrócił wzrok.
– Jakoś się trzymam – powiedział nieprzekonująco. Pocałowała go na pożegnanie w czoło.
– Danielu Connelly, już przestań zgrywać silnego macho. Mnie nie nabierzesz.