ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Miotała się, spóźniona, po sypialni, wybierając strój na bal. Najpierw przez dwie godziny się malowała, potem się popłakała, rozmazała i musiała poprawiać makijaż.

– Kopciuszku, zajechał królewicz! – zawołała Sharon z dołu. Serce jej załomotało. Całkiem zapomniała, po co wybiera się na ten bal. Teraz zobaczyła wszystko w czarnych barwach.

Nie powinna iść, bo cały wieczór przepłacze albo przesiedzi przy stoliku z tak zwanymi przyjaciółmi, którzy nie odezwali się do niej od śmierci Gerry’ego.

Powinna iść, bo podpowiada jej to intuicja.

Oddychała głęboko, żeby powstrzymać łzy.

– Weź się w garść. Dasz radę – szepnęła do swojego odbicia w lustrze. Powtórzyła to sobie kilka razy. Podskoczyła, kiedy skrzypnęły drzwi.

– Przepraszam – powiedziała Sharon, zaglądając do pokoju. – Och, Holly, pięknie wyglądasz! – zawołała.

– Koszmarnie – pożaliła się.

– Przestań tak gadać – zezłościła się Sharon. – Ja wyglądam jak balon i nie narzekam. Dostrzeż wreszcie w sobie atrakcyjną laskę! – Uśmiechnęła się do Holly w lustrze. – Zobaczysz, będzie dobrze.

– Dziewczyny, pospieszcie się – poganiał je z dołu John. – Taksówka czeka. Musimy jeszcze podjechać po Toma i Denise.

Przed zejściem na dół wyjęła z szuflady toaletki listopadowy list od Gerry’ego, który otworzyła kilka tygodni temu. Potrzebowała otuchy. Wyjęła kartkę z koperty i przeczytała:


W tym miesiącu Kopciuszek musi iść na bal. Będzie wyglądał olśniewająco i bawił się wspaniale, tak jak zawsze. Tylko tym razem nie w białej sukni. PS Kocham Cię…


Holly westchnęła i zeszła na dół.

– Och… – zdumiał się Daniel. – Przepięknie wyglądasz, Holly.

– Jak strach na wróble – zbyła go Holly, a Sharon spojrzała na nią karcąco. – Ale dziękuję – dodała szybko. Denise pomogła jej wybrać czarną suknię zapinaną z tyłu na szyi, z gołymi ramionami i wysokim rozcięciem pośrodku.

Zabrali się siedmioosobową taksówką. Ruch był wyjątkowo mały, toteż biorąc jeszcze po drodze Toma i Denise, dotarli do hotelu w rekordowym czasie.

Podeszli do stolika przy wejściu. Siedząca tam kobieta przywitała ich z uśmiechem.

– Witajcie, Sharon, John, Denise. Och, witaj Holly! Jak to dobrze, że mimo wszystko przyszłaś…

Przeglądała listę gości, zaznaczając nazwiska.

– Chodźmy do baru – zaproponowała Denise i wzięła Holly pod rękę. Kiedy szli przez salę, do Holly podeszła kobieta, która nie odzywała się do niej przez wiele miesięcy.

– Tak mi przykro z powodu Gerry’ego. To był wspaniały człowiek.

– Dziękuję.

Uśmiechnęła się, ale Denise pociągnęła ją dalej. W końcu dotarły do baru.

– Witaj, Holly – usłyszała za plecami znajomy głos.

– Witaj, Paul – powiedziała, odwracając się do biznesmena, który sponsorował ten bal na cele dobroczynne. Był wysoki, zażywny, miał czerwoną twarz zapewne z powodu wysiłku związanego z prowadzeniem interesów na tak wielką skalę. Poza tym sporo wypił.

– Wyglądasz ślicznie jak zawsze. – Pocałował ją w policzek. – Napijesz się czegoś?

– Nie, dziękuję.

– Nalegam. – Wezwał gestem barmana. – Na co masz ochotę?

Holly poddała się.

– W takim razie proszę białe wino.

– I temu twojemu nieszczęsnemu mężowi też postawię drinka – dodał ze śmiechem, rozglądając się za Gerrym. – Co on pije?

– Jego tu nie ma – powiedziała Holly i poczuła się dziwnie.

– Co za safanduła! Co on kombinuje? – spytał Paul na cały głos.

– Umarł na początku roku – wyjaśniła spokojnie Holly, z nadzieją, że nie wprawi go tym w zakłopotanie.

– O kurczę! – Paul poczerwieniał teraz jak burak. Spojrzał w bok. – Bardzo mi przykro.

– Dziękuję – powiedziała Holly, licząc w myślach sekundy, zanim będzie mogła przerwać rozmowę. Ale Paul i tak po chwili odszedł, mówiąc, że musi zanieść żonie coś do picia. Holly została sama przy barze, Denise odeszła do grupy stojącej z kieliszkami w dłoniach. Wzięła więc swoje wino i ruszyła w ich stronę.

– Przybywam! – zadudnił w progu tubalny głos. Holly odwróciła się i zobaczyła Jamiego. Był urodzonym balowiczem. – Znów się wbiłem w strój pingwina, bo liczę na pyszną zabawę!

Wykonał kilka tanecznych kroków, ściągając na siebie spojrzenia gości. Podszedł do grona, w którym stała Holly. Witał się z mężczyznami uściskiem dłoni, a z kobietami pocałunkiem w policzek. Kiedy podszedł do Holly, zerknął kilka razy na Daniela, cmoknął ją w policzek i czmychnął. Wściekła Holly usiłowała nad sobą zapanować. Żona Jamiego, Helen, uśmiechała się do niej nieśmiało, ale nie podchodziła.

Holly zaśmiewała się właśnie z anegdoty opowiadanej przez Sharon, kiedy poczuła, że ktoś dotyka jej ramienia. Odwróciła się i zobaczyła Helen, stojącą ze smutną miną.

– Witaj – powiedziała wesoło.

– Co słychać? – spytała Helen cicho, dotykając jej ręki.

– Wszystko w porządku – odparła z uśmiechem. – Szkoda, że nie słyszałaś tej opowieści. Jest bardzo śmieszna.

– Chodzi mi o to, jak sobie radzisz po…

– Po śmierci Gerry’ego?

Helen się wzdrygnęła.

– Nie chciałam walić tak prosto z mostu.

– Dlaczego? Pogodziłam się z tym, co się stało.

– Długo cię nie widziałam i zaczęłam się martwić.

Holly roześmiała się.

– Przecież mieszkam tuż za rogiem. Jeśli się tak martwiłaś, mogłaś mnie łatwo znaleźć.

– Nie chciałam się narzucać.

– Przyjaciele się nie narzucają.

Rozległ się dzwonek na znak, że pora siadać do stołu. Goście zaczęli się schodzić do sali jadalnej. Holly zajęła miejsce przy stole.

– Wszystko w porządku? – spytał cicho Daniel, podchodząc z tyłu.

– Tak, dziękuję – odpowiedziała i wypiła łyk wina.

– Nie musisz być taka układna. To przecież tylko ja – przypomniał jej ze śmiechem.

– Ludzie chcą być mili i składają mi kondolencje, a ja się czuję znów jak na pogrzebie.

Pokiwał głową.

– Po rozstaniu z Laurą przez wiele miesięcy musiałem wszystkich napotkanych znajomym informować o naszym zerwaniu.

– A masz od niej jakieś wieści? – zapytała.

Cieszyła ją każda zła wiadomość na temat Laury, chociaż jej nie znała. Uwielbiała słuchać, gdy Daniel o niej opowiadał, i gdy potem przez cały wieczór przekonywali się, jaka to podła dziwka.

W ten sposób może trochę bezmyślnie zabijali czas, gdy brakowało jej tematu do rozmowy.

Danielowi rozbłysły oczy.

– Mam nawet nową plotkę. Mój kolega Charlie, który pracuje jako barman w hotelu ojca Laury, powiedział mi, że jej chłopak usiłował podrywać jakąś dziewczynę. Laura nakryła go na gorącym uczynku i z miejsca z nim zerwała.

Roześmiał się zjadliwie.

Holly zamarła. – A jaki to hotel?

– Galway Inn. Fajnie, co? Gdybym spotkał dziewczynę, która doprowadziła do rozpadu ich związku, kupiłbym jej najdroższą butelkę szampana, jaką bym znalazł.

Holly uśmiechnęła się bez przekonania.

– Naprawdę? – Patrzyła na Daniela ze zdziwieniem. Przecież tych dwoje kompletnie do siebie nie pasowało. Ta dziewucha nie może być w jego typie! – Daniel?

Uśmiechnął się do niej, nadal z roziskrzonym spojrzeniem.

– Tak?

– Z twoich relacji Laura wygląda mi na niezłą zdzirę. – Patrzyła na niego badawczo, czy przypadkiem go nie uraziła. – Ciekawe, co ty w niej widziałeś? Przecież jesteś inny. W każdym razie tak mi się wydaje.

Uśmiechnął się smutno.

– Wcale nie jest zdzirą. Wprawdzie zostawiła mnie dla mojego najlepszego przyjaciela, ale poza tym nie mogę powiedzieć na nią złego słowa. Owszem, ma skłonność do konfliktów. Nawiasem mówiąc, bardzo mi odpowiadał dramatyzm naszego związku. Nakręcał mnie, podniecał. – Mówiąc te słowa, wyraźnie się rozpromienił. – Uwielbiałem rano po obudzeniu zastanawiać się, w jakim będzie humorze. Uwielbiałem żarliwość naszych kłótni przenoszoną potem do łóżka. Zawsze z wszystkiego robiła wielką aferę, ale mnie to odpowiadało. Uważałem, że dopóki się piekli, to znaczy, że jej zależy. Nie traktowała mnie źle. Po prostu ma skłonność do…

– Konfliktów – dokończyła za niego Holly, bo wreszcie zrozumiała.

Pokiwała głową.

Obserwowała, z jaką błogością Daniel zanurza się w kolejnym wspomnieniu. Chyba jednak każdy może się zakochać w każdym.

– Tęsknisz za nią – powiedziała ciepło.

Nagle ocknął się z zadumy i spojrzał jej prosto w oczy, aż przeszły ją ciarki.

– I znów się mylisz, Holly Kennedy. – Pokiwał głową, jak gdyby wygłosiła herezję. – Z gruntu się mylisz.

Wziął nóż i widelec, zabrał się do łososia.

Po kolacji i kilku butelkach wina Daniel zaprowadził Holly za rękę na parkiet. Właśnie skończyła się poprzednia melodia i zagrano „Wonderful Tonight” Erica Claptona. Holly poczuła dławienie w gardle. Dotąd tańczyła to tylko z Gerrym.

Daniel objął ją lekko w pasie i zaczęli krążyć po parkiecie. Dziwnie się czuła w objęciach innego mężczyzny. Przeszedł ją nagły dreszcz, wzdrygnęła się. Daniel widocznie uznał, że jest jej chłodno, bo mocniej ją przytulił. Dała się prowadzić jak w transie, dopóki melodia nie ucichła.

Do tej pory jakoś sobie radziła. Zachowała spokój mimo ciągłych nagabywań o Gerry’ego. Ale ten taniec przelał czarę goryczy. Czas wrócić do domu, zanim się rozklei.

Wróciła do stołu, żeby się pożegnać.

– Chyba nie zostawisz mnie samego – odezwał się Daniel ze śmiechem. – Odwiozę cię taksówką.

Gdy znaleźli się pod jej domem, była za kwadrans dwunasta. Chciała zaraz otworzyć ostatnią kopertę od Gerry’ego. Ku jej irytacji Daniel też wysiadł i ruszył za nią. Gdy tylko weszli do domu, zamówiła mu taksówkę, żeby wiedział, że nie zabawi u niej długo.

– A więc to jest ta słynna koperta – powiedział, podnosząc ją z kuchennego stołu.

Holly nie miała najszczęśliwszej miny. Nie podobało jej się, że Daniel dotyka koperty.

– Grudzień – przeczytał, wodząc palcami po literach. Kiedy ją w końcu odłożył, odetchnęła z ulgą.

– Ile ci jeszcze kopert zostało? – spytał, zdejmując palto. Podszedł do blatu.

– Ta jest ostatnia – odpowiedziała z przejęciem.

– I co potem zrobisz?

– Jak to? – spytała.

– Bo widzę, że traktujesz tę listę jak Biblię albo dziesięć przykazań. Wypełniasz wszystkie polecenia. A co zrobisz, kiedy zabraknie ci już wskazówek?

– Będę żyła dalej – odparła.

Odwróciła się, nalała wody do czajnika.

– Dasz radę? – Podszedł bliżej. – Będziesz musiała sama podejmować decyzje.

Przetarła ze znużeniem twarz.

– O co ci chodzi?

Przybrał nieco prowokacyjną pozę.

– Pytam, bo chcę ci powiedzieć coś, co będzie wymagało twojej własnej decyzji. – Spojrzał jej głęboko w oczy. Holly czuła, jak wali jej serce. – Lista się kończy, będziesz musiała się kierować własną wolą.

Holly odsunęła się trochę. Ogarnęło ją przerażenie.

– Chyba to nie jest najbardziej odpowiednia pora…

– Trudno o lepszą – sprzeciwił się. – I chyba wiesz, co chcę ci powiedzieć. Wiem też, że wiesz, co do ciebie czuję.

Holly milczała. Spojrzała na zegar. Wybiła północ.


Gerry dotknął jej nosa i uśmiechnął się, widząc, jak marszczy go przez sen. Uwielbiał patrzeć, jak śpi. Piękna i pogodna, wyglądała wtedy jak księżniczka.

Jeszcze raz połaskotał ją w nos, patrząc jak powoli otwiera oczy.

– Dzień dobry, śpiochu.

– Dzień dobry, przystojniaku. – Przytuliła się do niego i położyła mu głowę na piersi. – Jak się dziś czujesz?

– Mógłbym pobiec w londyńskim maratonie – zażartował.

– To się nazywa cudowne ozdrowienie. – Podniosła głowę, pocałowała go w usta. – Co zjesz na śniadanie?

– Ciebie – powiedział i ugryzł ją w nos.

– Dziś, niestety, nie ma mnie w karcie. Może coś ci usmażyć?

– Nie, nie. – Skrzywił się. – Smażenina jest ciężkostrawna – powiedział, lecz serce mu się ścisnęło, kiedy zobaczył jej posmutniałą minę. Postanowił się zrehabilitować. – Ale chętnie zjem dużą porcję lodów waniliowych!

– Lodów? Na śniadanie?

– Tak – powiedział z uśmiechem. – W dzieciństwie zawsze marzyłem o lodach na śniadanie, ale kochana mama mi nie pozwalała.

– W takim razie będą lody – zgodziła się wesoło Holly i wyskoczyła z łóżka. – Zaraz wracam.

Słyszał, jak zbiega po schodach, trzaska drzwiczkami w kuchni.

Ostatnio zauważył, że spieszy się tak za każdym razem, kiedy od niego odchodzi. Jak gdyby się bała zostawić go na dłużej. Wiedział, co to znaczy. Zakończyły się naświetlania, które nie przyniosły rezultatu. Teraz tylko leżał, bo był za słaby, żeby wstać. Bał się przyszłości i tego, co się z nim działo, bał się o Holly. Chciałby z nią zostać i dotrzymać wszystkich obietnic, ale wiedział, że to przegrana walka.

W ciągu ostatnich miesięcy zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej. Wiedział, że potem będzie jej trudniej, ale teraz nie mógłby znieść oddalenia. Od rana gadali jak najęci i zaśmiewali się jak dawniej. Ech, jakie to były dobre czasy.

Choć przecież zdarzały się i złe dni.

Teraz wolał o nich nie myśleć. Zresztą całą jego uwagę pochłaniał nowy pomysł. Pragnął pozostać przy niej po swoim odejściu. I tylko tego się trzymał.

Usłyszał kroki Holly na schodach. Udało się!

– Kochanie, lody się skończyły – powiedziała smutno. – Może masz ochotę na coś innego?

– Nie. – Potrząsnął głową. – Marzę o lodach.

– Musiałabym skoczyć do sklepu – poskarżyła się.

– Mną się nie przejmuj. Wytrzymam kilka minut.

Zdjął komórkę ze stolika nocnego, położył sobie na piersi.

– No dobrze. – Holly zagryzła wargę. – Zaraz wracam. Pocałowała go i zbiegła po schodach.

Kiedy już wiedział, że wyszła, wstał. Usiadł na brzegu materaca, poczekał, aż przestanie mu się kręcić w głowie i podszedł do szafy. Z górnej półki zdjął stare pudełko po butach. Wyjął pustą kopertę i napisał „Grudzień”. Był właśnie pierwszy grudnia. Wyobraził sobie sytuację za rok, z pełną świadomością, że go już nie będzie. Holly została gwiazdą karaoke, wróciła wypoczęta po urlopie w Hiszpanii, czerpie satysfakcję z nowej pracy.

Próbował wyobrazić ją sobie za rok i długo myślał, co napisać. Łzy nabiegły mu do oczu, kiedy stawiał kropkę po ostatnim zdaniu. Ucałował papier, wsunął do koperty i schował z powrotem do pudełka po butach. Wrócił do telefonu, który dzwonił na jego łóżku.

– Halo? – odebrał, usiłując zapanować nad drżeniem w głosie. Uśmiechnął się na dźwięk najdroższego głosu na świecie. – Ja też cię kocham, Holly.


– Nie, Daniel, to mnie krępuje – powiedziała spłoszona Holly i wyjęła rękę z jego uścisku.

– Dlaczego? – spytał.

– Bo jeszcze na to za wcześnie – wyjaśniła, stropiona.

– Za wcześnie, bo tak mówią ludzie, czy dlatego, że tak mówi ci własne serce?

– Sama nie wiem! – odparła, chodząc nerwowo po pokoju. – I nie przypieraj mnie tak do muru! – W głowie jej się kręciło. To nie było w porządku. – Nie, nie mogę, jestem mężatką. Kocham Gerry’ego! – zawołała ze strachem.

– Gerry’ego? – spytał, a jego oczy stały się okrągłe jak spodki. Podszedł do stołu, złapał kopertę. – Tu jest Gerry! I z nim rywalizuję, ale to tylko kawałek papieru. Ta lista pomagała ci kierować swoim życiem przez ostatni rok. Dalej musisz myśleć już sama. Gerry odszedł – dodał serdecznie. – A ja jestem tutaj. Nie twierdzę, że kiedykolwiek mógłbym zająć jego miejsce, ale daj nam szansę.

Wyrwała mu kopertę, przycisnęła do piersi.

– Gerry wcale nie odszedł – szepnęła ze szlochem. – Jest tu za każdym razem, kiedy otwieram kopertę.

W milczeniu patrzył, jak Holly płacze.

– To kawałek papieru – powtórzył cicho.

– Nieprawda – ucięła ze złością. – Był człowiekiem, którego kochałam. Jest milionem szczęśliwych wspomnień.

– A kim ja jestem? – spytał Daniel cicho.

– Ty… – Zastanowiła się. – Jesteś dobrym, szlachetnym, niezwykle wyrozumiałym przyjacielem, którego szanuję i doceniam…

– Ale nie jestem Gerrym – przerwał jej.

– Nie chcę, żebyś nim byt. Bądź Danielem.

– A co do mnie czujesz? – dopytywał się nieco drżącym głosem.

Wbiła wzrok w ziemię.

– Dużo, ale potrzebuję czasu… sporo czasu.

– Poczekam.

Uśmiechnął się ze smutkiem i objął ją. Wtem zadzwonił dzwonek do drzwi.

– Twoja taksówka – powiedziała Holly.

– Zadzwonię jutro.

Pocałował ją w czubek głowy i wyszedł, lecz Holly stała jeszcze na środku kuchni z kopertą w ręce i zastanawiała się nad tym, co właśnie się wydarzyło.

Dopiero po dłuższej chwili, nadal w szoku, ruszyła na górę. Włożyła szlafrok Gerry’ego, wgramoliła się do łóżka jak dziecko, naciągnęła kołdrę pod brodę, zapaliła lampkę nocną. Patrzyła na kopertę, ważąc w myślach słowa Daniela.

Zdjęła słuchawkę z widełek. Chciała się nacieszyć tą szczególną, ostatnią chwilą, pożegnać z Gerrym, wciąż tak obecnym.

Powoli otworzyła kopertę, starając się jej nie uszkodzić.

Nie bój się zakochać jeszcze raz. Otwórz serce, pójdź za jego głosem. I pamiętaj, mierz wysoko. PS Zawsze Cię będę kochał…


– Och, Gerry.

Szloch wstrząsnął jej ciałem i ramionami, kiedy polały się bolesne łzy.

Tej nocy mało spała, a kiedy udało jej się zdrzemnąć, sen przynosił zamazane obrazy twarzy Daniela i Gerry’ego, które zlewały się ze sobą. Obudziła się o szóstej rano, zmęczona i zlana potem. Postanowiła wstać i pójść piechotą do pracy, żeby pozbierać myśli. Z ciężkim sercem szła przez park.

Jak mogła dopuścić do takiej sytuacji? Jak mogła wikłać się w idiotyczny trójkąt miłosny. W dodatku jednej z osób nie było pośród żywych. A poza tym… Gdyby nawet zakochała się w Danielu, chybaby o tym wiedziała? Jeśli natomiast go nie kocha, powinna mu to wyraźnie powiedzieć. Myśli kłębiły jej się pod czaszką.

Dlaczego Gerry namawia ją na nową miłość? Co myślał, pisząc te słowa? Czy było mu tak łatwo pogodzić się z faktem, że ona się z kimś zwiąże?

Po wielu godzinach udręki wróciła do domu.

– Dobra, Gerry – powiedziała od progu. – Przemyślałam twoje słowa i doszłam do wniosku, że odebrało ci rozum, kiedy to pisałeś.

Do Bożego Narodzenia zostały jeszcze trzy tygodnie, będzie musiała unikać Daniela przez piętnaście roboczych dni. To nie takie trudne. Miała nadzieję, że do wesela Denise zdoła podjąć decyzję. Ale musi przeżyć pierwsze święta sama.


– Mów gdzie ją postawić? – spytał zdyszany Richard, wciągając choinkę do salonu. Od samochodu, przez korytarz i salon, biegła dróżka sosnowych igieł. Będzie musiała jeszcze raz przejechać odkurzaczem podłogę. – Holly! – zawołał.

Ocknęła się.

– Wyglądasz jak gadająca choinka – zaśmiała się. Spod drzewka wystawały tylko brązowe buty, które przypominały chudy pieniek.

– Holly – powtórzył ze złością, bo już uginał się pod ciężarem.

– Przepraszam – wymamrotała. – Postaw pod oknem. Posłuchał.

– Gotowe. – Wytarł ręce, zrobił krok w tył, żeby ocenić swoje dzieło.

– Chyba trochę goła, co? – Musisz ją ubrać.

– Chodzi mi o to, że ma pięć gałązek na krzyż. Same prześwity – zżymała się.

– Radziłem, żebyś kupiła drzewko wcześniej. A nie czekała do Wigilii. Najlepsze sprzedałem wiele tygodni temu.

Nadąsała się. Właściwie w tym roku nie chciała mieć choinki. Ale Richard nalegał, no więc zgodziła się, żeby wesprzeć dział sprzedaży w jego rozrastającej się firmie ogrodniczej.

Tyle że drzewko okazało się okropne i żadne błyskotki nie mogły tego ukryć.

Nie potrafiła uwierzyć, że nadeszła Wigilia. Pracowała po godzinach, żeby dokończyć styczniowy numer. Nie odbierała telefonów od Daniela i prosiła Alice, żeby – gdy zadzwoni do redakcji – odpowiadała, że jest na spotkaniu. A wydzwaniał prawie codziennie. Nie chciała być niegrzeczna, ale potrzebowała czasu. Spojrzenie Richarda przywołało ją do porządku.

– Słucham?

– Pytałem, czy chcesz, żebym pomógł ci ją ubrać?

Coś ścisnęło Holly za serce. Zawsze robili to razem z Gerrym. Co roku puszczali płytę z kolędami, otwierali butelkę wina i ubierali choinkę.

– Pewnie masz ciekawsze zajęcia.

– Wiesz, że chętnie się pobawię – powiedział. – Zawsze robiłem to z Meredith i z dziećmi.

– Dobrze, czemu nie?

Nie pomyślała nawet, że i on ma przed sobą trudne święta. Rozpromienił się jak dziecko.

– Tylko nie jestem pewna, gdzie są ozdoby. Gerry chował je gdzieś na strychu.

– Nie ma sprawy. – Uśmiechnął się krzepiąco. – U nas też ja się nimi zajmowałem.

Wszedł po schodach na strych.

Holly otworzyła butelkę czerwonego wina i nacisnęła play na odtwarzaczu. Rozległy się ciche dźwięki „White Christmas” Binga Crosby’ego. Richard wrócił z czarną torbą przewieszoną przez ramię i zakurzoną czapką Świętego Mikołaja.

– Ho – ho – ho!

Roześmiała się i podała mu kieliszek wina.

– Nie, nie. – Pomachał ręką. – Prowadzę.

– Jeden kieliszek możesz wypić – powiedziała, rozczarowana.

– Nie ma mowy – powtórzył. – Nie piję, kiedy siadam za kierownicę. Holly wzniosła oczy do nieba i stuknęła się z jego kieliszkiem.

Po wyjściu brata dopiła butelkę. I wtedy zauważyła czerwoną lampkę migoczącą w sekretarce automatycznej. Nacisnęła przycisk.

– Cześć, Sharon. Mówi Daniel Connelly. Przepraszam, że cię niepokoję, ale zachowałem twój numer telefonu sprzed wielu miesięcy, kiedy zadzwoniłaś do mnie do klubu. Chciałbym prosić, żebyś przekazała ode mnie wiadomość Holly. Denise ostatnio jest tak zajęta, że chyba nie miałaby głowy. – Roześmiał się. – Powiedz, proszę, Holly, że wyjeżdżam na święta do rodziny, do Galway. Nie mogę jej złapać na komórkę, a domowego numeru nie mam. Biorę ze sobą komórkę, zawsze może się ze mną skontaktować. – Urwał. – Do zobaczenia na weselu w przyszłym tygodniu. Dzięki. Cześć.

Druga wiadomość pochodziła od Denise, że szuka jej Daniel. Trzecia pochodziła od Declana, że szuka jej Daniel. Czwarta pochodziła od samego Daniela.

– Cześć, Holly. Mówi Daniel Declan podał mi twój numer. Nie mogę uwierzyć, że nigdy mi go nie dałaś, a jednocześnie odnoszę wrażenie, jakbym go miał od dawna… – Chwila milczenia. – Bardzo chciałbym z tobą porozmawiać. I to zanim się spotkamy na weselu. Bardzo cię proszę, odbieraj moje telefony. – Jeszcze raz westchnął. – Dobra, no to cześć.

Holly znów nacisnęła przycisk, zatopiona w myślach.

Siedziała w salonie, zapatrzona w choinkę, i nagle się rozpłakała. Płakała z tęsknoty za Gerrym, a także z powodu łysej choinki.

Загрузка...