ROZDZIAŁ TRZECI

Przejrzała się w dużym lustrze. Zgodnie z zaleceniem Gerry’ego kupiła sobie nowy ciuch. Nie wiedziała jeszcze po co i kilka razy dziennie korciło ją, by zajrzeć do majowej koperty. Zostały już tylko dwa dni i pełne napięcia oczekiwanie nie pozwalało jej myśleć o niczym innym. Wybrała czarny strój. Odpowiadał jej obecnemu nastrojowi. Obcisłe czarne spodnie bardzo ją wyszczuplały, a czarny gorset uwydatniał biust. Leo fantastycznie ułożył jej włosy. Związał je z tyłu tak, żeby pojedyncze pasma opadały luźno na ramiona.

Wcale nie czuła, że dobiega trzydziestki. Ale właściwie co miałaby czuć? Kiedy była młodsza, uważała, że w tym wieku powinno się już mieć doświadczenie, rozsądek, stabilizację, męża, dzieci i osiągnięcia zawodowe. Nie posiadała niczego. Nie było więc powodu do świętowania.

Zadzwonił dzwonek, za drzwiami rozległy się podekscytowane głosy i śmiechy dziewczyn. Postanowiła się zmobilizować, wzięła głęboki oddech i na siłę próbowała się uśmiechnąć.

– Wszystkiego najlepszego! – zawołały chórem Sharon, Abbey, Ciara i Denise, przyjaciółka, której nie widziała od wieków.

Widok ich rozradowanych twarzy z miejsca wprawił ją w dobry nastrój. Zaprosiła je do salonu i pomachała w stronę kamery, którą trzymał Declan.

– Nie, Holly! Nie zwracaj na niego teraz uwagi! – syknęła Denise i pociągnęła przyjaciółkę za rękę na kanapę, gdzie dziewczęta otoczyły ją wianuszkiem i zaczęły zasypywać prezentami.

– Zacznij od mojego! ~ piszczała Ciara.

– Chyba najpierw powinnyśmy otworzyć szampana, a potem prezenty – zaproponowała Abbey.

– Dobrze, twój rozpakuję jako pierwszy – obiecała Holly siostrze. Abbey skoczyła do kuchni i wróciła z tacą pełną wysokich, smukłych kieliszków do szampana. – Która ma ochotę na bąbelki? Holly, czyń honory domu.

I wręczyła jej butelkę. Kiedy Holly mocowała się z korkiem, dziewczyny zaczęły się zasłaniać i chować.

– Ej, nie jestem aż tak niezdarna!

Kiedy szampan strzelił, wydały radosny okrzyk i wyszły z kryjówek.

– Dobra, to teraz rozpakuj mój prezent! – domagała się głośno Ciara.

– Przestań! – uciszyły ją koleżanki.

– Po toaście – wyjaśniła Sharon. Wszystkie podniosły kieliszki.

– Zdrowie mojej najukochańszej przyjaciółki, która ma za sobą trudny rok, ale okazała się najdzielniejszą i najsilniejszą ze wszystkich znanych mi osób. Może stanowić wzór dla nas wszystkich. Wypijmy za jej szczęście przez następne trzydzieści lat. Zdrowie Holly!

– Zdrowie Holly! – powtórzyły chórem.

Sączyły wolno szampana, a w oczach szkliły im się łzy. Tylko Ciara jednym haustem wychyliła kieliszek do dna.

– No dobrze – zakomenderowała. – Po pierwsze, włóż tę tiarę, bo jesteś dziś naszą księżniczką, a po wtóre to jest prezent ode mnie.

Dziewczęta pomogły włożyć Holly błyszczącą tiarę, która idealnie pasowała do czarnego mieniącego się gorsetu. Następnie rozwiązała wstążkę i zajrzała do pudełka.

– Co to takiego?

– Przeczytaj! – zawołała rozemocjonowana Ciara.

Holly zaczęła czytać na głos instrukcję.

– Przyrząd działa na baterię… Ciara, ty wariatko!

Gruchnął histeryczny śmiech.

Declan zrobił minę, jak gdyby go zemdliło.

Holly uściskała siostrę.

– Dobra, teraz moja kolej – powiedziała Abbey, kładąc paczuszkę na kolanach Holly.

Solenizantka otworzyła pudełko.

– Co za cudo!

Podniosła do góry album fotograficzny oprawny w srebro.

– Na twoje nowe wspomnienia – dodała Abbey cicho.

– Przepiękny – zachwycała się Holly. zarzuciła dziewczynie ręce na szyję i mocno ją uścisnęła. – Dziękuję.

– Mój prezent jest mniej romantyczny. Denise wręczyła jej kopertę.

– Genialny pomysł! – zawołała Holly po otwarciu. – Tygodniowy pobyt w klinice zdrowia i urody w Haven! Bardzo ci dziękuję! – Następnie mrugnęła do Sharon. – Wprawdzie twój prezent na końcu, ale bynajmniej nie szarym.

Rozpakowała oprawione w dużą srebrną ramę zdjęcie Sharon, Denise i Holly na balu gwiazdkowym sprzed dwu lat.

– Mam na sobie tamtą drogą białą suknię! – Ostatni bal z Gerrym. – Postawię je na odpowiednim miejscu – powiedziała i ulokowała prezent na kominku, tuż za zdjęciem ślubnym.

– Dość tego, dziewczyny – zawołała Ciara. – Zabieramy się poważnie do picia!

Po dwóch butelkach szampana i kilku czerwonego wina wytoczyły się z domu i wsiadły do taksówki. Holly uparła się, żeby usiąść obok kierowcy i odbyć z nim serdeczną rozmowę. Kiedy dojeżdżali do centrum, facet miał jej wyraźnie dość.

– Trzymaj się, John! – hałaśliwie pożegnały swego nowego przyjaciela i wysypały się na ulicę. Postanowiły poszukać szczęścia w „Boudoir”, najbardziej eleganckim klubie w całym Dublinie.

Klub zarezerwowano dla sławnych i bogatych. Od reszty wymagano kart wstępu. Denise podeszła do drzwi, bezczelnie machając bramkarzowi przed nosem kartą wypożyczalni wideo. Nie pomogło. Zatrzymano ją przy wejściu.

Kiedy dziewczyny wykłócały się z bramkarzami, do środka weszło kilku znanych prezenterów wiadomości z telewizji publicznej. Denise witała ich jak dobrych przyjaciół. Niestety, wkrótce potem Holly urwał się film.


Kiedy się obudziła, łomotało jej serce, a usta miała wyschnięte jak sandał Gandhiego. Uniosła się na łokciu i próbowała otworzyć oczy, które dziwnie jej się kleiły. W pokoju było widno, aż za bardzo, i wszystko jakby wirowało. W lustrze mignęło jej własne odbicie. Niesamowite! Czyżby w nocy miała jakiś wypadek? Osunęła się na plecy. Nagle rozległ się alarm antywłamaniowy. A bierz sobie, co chcesz, pomyślała. Tylko przynieś mi szklankę wody. Dopiero po chwili zorientowała się, że to nie alarm, lecz telefon przy jej łóżku.

– Halo – wyskrzeczała.

– Och, jak dobrze, że nie tylko mnie to spotyka – wystękał jakiś znękany głos.

– Kto mówi? – wychrypiała Holly.

– Podobno mam na imię Sharon. Mężczyzna, który leży obok mnie w łóżku, uważa, że go znam.

Holly usłyszała, jak John zanosi się śmiechem.

– Sharon, błagam, oświeć mnie. Co się zdarzyło w nocy?

– Alkohol… i to w dużych ilościach.

– A masz jeszcze jakieś rewelacje?

– Nie – przyznała sennym głosem Sharon.

– Wiesz, która jest godzina?

– Druga po południu, Holly.

– Niemożliwe!

– Wszystkiemu winna jest siła przyciągania ziemskiego. Dobrze nie wiem, tego dnia byłam na wagarach.

– Chyba jeszcze pośpię. Mam nadzieję, że jak się obudzę, ziemia przesianie się kręcić.

– Niegłupi pomysł. Witaj w klubie trzydziestolatków. Holly jęknęła.

– Dobranoc.

Zasnęła w kilka sekund. Budziła się kilka razy, żeby odebrać telefony. Rozmowy zlewały jej się ze snem.

W końcu o dziewiątej wieczorem postanowiła zamówić chińskie jedzenie na wynos. Skuliła się w piżamie na kanapie i oglądała telewizję, zajadając się chińszczyzną. Rozpierała ją duma, że przeżyła urodziny bez Gerry’ego. Po raz pierwszy od jego śmierci poczuła się dobrze. Na horyzoncie zarysowała się szansa, że może jakoś sobie poradzi.

Późnym wieczorem zadzwonił Jack.

– I jak tam, siostrzyczko?

– Oglądam telewizję i objadam się chińszczyzną.

– Słyszę, że jesteś w dobrej formie. Czego nie mogę powiedzieć o swojej dziewczynie.

– Nigdy więcej nie wyjdę z tobą na miasto, Holly – rozległ się krzyk Abbey.

– Ona twierdzi, że niczego nie pamięta.

– Ja też nie. Może to naturalny stan dla osób po trzydziestce.

– A może po prostu nie chcecie powiedzieć, coście zmalowały. – Roześmiał się. – Dzwonię, żeby zapytać, czy wybierasz się jutro wieczorem na występ Declana.

– A gdzie on gra?

– W pubie „U Hogana”.

– Nie ma mowy. Moja noga więcej nie postanie w pubie, zwłaszcza tam, gdzie grają głośnego rocka.

– Nie musisz pić, ale proszę, przyjdź. Przy obiedzie u rodziców nie zamieniliśmy słowa.

– Przecież i tak nie pogadamy, jeżeli Orgiastyczna Ryba będzie nam dudniła za plecami.

– Przemianowali się na Czarne Truskawki. Brzmi trochę bardziej sympatycznie – powiedział ze śmiechem.

Holly jęknęła.

– Proszę cię, Jack, nie namawiaj mnie.

– Idziesz, i już. Declan oszaleje ze szczęścia, jak mu powiem. Zwykle na takich imprezach nie zjawia się nikt z rodziny.


Nazajutrz wieczorem w pubie „U Hogana” panował straszny tłok. Popularny trzykondygnacyjny lokal stał w samym centrum miasta. Na pierwszym piętrze znajdował się modny nocny klub, odwiedzany przez pięknych i kulturalnych młodych ludzi. Na parterze tradycyjny irlandzki bar dla gości w średnim wieku. W mrocznej, obskurnej suterenie grały mniej lub bardziej profesjonalne kapele.

W zadymionej, dusznej piwnicy trudno było złapać oddech. Przy małym barze w kącie tłoczyli się studenci w obszarpanych dżinsach. Pomachała Declanowi, żeby widział, że przyszła, ale postanowiła nie przeciskać się przez otaczającą go grupkę dziewcząt. Nie chciała mu wchodzić w paradę. Ominęło ją studenckie życie. Zrezygnowała z pójścia na uczelnię, zaraz po szkole zatrudniając się jako sekretarka. Gerry skończył marketing na Uniwersytecie Dublińskim, ale on też nie spędzał zbyt dużo czasu z kolegami ze studiów.

W końcu Declan przedarł się do niej przez tłum fanek.

– Witaj, gwiazdorze. Czuję się zaszczycona, że zechciałeś ze mną porozmawiać – zaśmiała się Holly.

Declan zatarł ręce.

– Świetny zespół! Coś czuję, że damy dziś czadu – powiedział z przechwałką w głosie.

– Miło słyszeć coś takiego z ust własnego brata – odparła ironicznie Holly. Nie miała ochoty podtrzymywać rozmowy z Declanem, bo w ogóle na nią nie patrzył, tylko bez przerwy lustrował napływających do pubu gości.

– Dobra, wracaj sobie flirtować ze swoimi ślicznotkami. Po co masz się męczyć ze starszą siostrą.

– Nie o to chodzi – powiedział. – Podobno ma dziś do nas zajrzeć przedstawiciel wytwórni płyt.

– Super! – Holly ożywiła się. Potoczyła wzrokiem po sali w poszukiwaniu kogoś, kto wyglądałby na przedstawiciela takiej wytwórni. Dostrzegła mężczyznę, który wyglądał dojrzale, sprawiał wrażenie jej rówieśnika. Miał na sobie czarną skórzaną kurtkę, czarne spodnie, czarny podkoszulek. Bacznie obserwował scenę. Tak, to na pewno ktoś z wytwórni. Wyróżniał go ponadto niedbały zarost.

– Tutaj, Deco! – Holly wskazała mężczyznę bratu. Declan się skrzywił. – Nie, to tylko Danny – zawołał i gwizdnął, żeby zwrócić na siebie uwagę znajomego.

Danny odwrócił się i podszedł do nich.

– Cześć, stary – przywitał go Declan, wyciągając rękę.

– Cześć. Jak leci?

Mężczyzna był wyraźnie spięty.

– Dobrze – powiedział Declan.

– A jak wypadła próba dźwięku?

– Było kilka problemów, ale uporaliśmy się z nimi.

– W porządku. – Daniel zwrócił się do Holly. – Przepraszam, że tak gadamy nad twoją głową. Jestem Daniel.

– Bardzo mi miło. Holly…

– Oj, przepraszam. – Declan się zmitygował. – Holly, poznaj właściciela. Danielu, to moja siostra.

– Hej, Deco, wchodzimy! – zawołał chłopak z niebieskimi włosami.

– Do zobaczenia później! – rzucił Declan i pobiegł na scenę.

– Powodzenia! – krzyknęła za nim Holly. – A więc poznałam Hogana – powiedziała, przenosząc wzrok na Daniela.

– Niezupełnie. Nazywam się Connelly – wyjaśnił z uśmiechem. – Kupiłem ten lokal dopiero kilka tygodni temu.

– Ach tak. – Holly zdziwiła się. – Nie wiedziałam, że zmienił właściciela. I będzie się teraz nazywał „U Connelly’ego”?

– Nie stać mnie na tak długi napis nad wejściem.

Holly roześmiała się.

– Wszyscy już znają nazwę „U Hogana”. Chyba głupotą byłoby ją zmieniać.

Daniel przyznał jej rację.

– Też się tym kierowałem.

Nagle w drzwiach zjawił się Jack i Holly przywołała go gestem.

– Przepraszam za spóźnienie – powiedział, ściskając siostrę.

– Zacznie się dopiero za chwilę. Jack, poznaj Daniela. Jest nowym właścicielem klubu.

– Bardzo mi miło – przywitał się Daniel, wyciągając rękę.

– Dobrze grają? – spytał Jack, głową wskazując scenę.

– Prawdę powiedziawszy, nie słyszałem ich ani razu.

– To odważne wyznanie – powiedział Jack ze śmiechem.

– Mam nadzieję, że nie zbyt odważne – stwierdził Daniel, kiedy chłopcy weszli na scenę.

Rozległy się oklaski. Declan zasiadł na stołku i przewiesił sobie gitarę przez ramię. Kiedy zaczęli grać, nie dało się już zamienić słowa. Wszyscy podrygiwali, bez przerwy ktoś deptał Holly po nogach. Daniel przecisnął się przez tłum, wszedł za bar. Po chwili wrócił z trunkami i stołkiem dla Holly. Muzyka nie przypadła Holly do gustu. Zresztą przy takim natężeniu decybeli nie potrafiła stwierdzić, czy Czarne Truskawki grają dobrze, czy źle.

Po czterech piosenkach nie wytrzymała i pocałowała Jacka na pożegnanie.

– Miło cię było poznać, Danielu! – krzyknęła i zaczęła przedzierać się w stronę cywilizacji. Całą drogę powrotną dudniło jej w uszach. Do domu dotarła o dziesiątej. Do końca maja pozostały dwie godziny. Już niedługo będzie mogła otworzyć kopertę.


Siedziała przy stole w kuchni i nerwowo bębniła palcami po drewnianym blacie. Z trudem wytrzymała te dwie godziny bez snu; najwyraźniej przesadziła z alkoholem na przyjęciu. Dochodziło pół do dwunastej. Przed chwilą wydało jej się, że koperta, którą trzyma przed sobą, pokazuje jej język i śpiewa:

– Na – na na – na – na.

Kiedy otwierała dwie pierwsze koperty, odczuwała silną więź z Gerrym. Zupełnie jakby siedział tuż za nią i śmiał się z jej reakcji. Jak gdyby toczyli ze sobą jakąś grę, mimo że znajdowali się teraz w dwóch różnych światach.

Wreszcie mała wskazówka zegara stanęła na północy. Holly ostrożnie rozerwała kopertę, wyjęła kartkę i powoli rozłożyła ją na stole.


Oby tak dalej, Disco Diwa! W tym miesiącu przełam strach przed karaoke w „Klubie Diwa”. Być może spotka Cię nagroda. PS Kocham Cię…


Czując na sobie wzrok Gerry’ego, uśmiechnęła się delikatnie, po czym zaczęła śmiać się głośno i serdecznie. – Nie ma mowy! – krzyknęła, gdy tylko złapała oddech. – Gerry, ty łotrze! Przecież wiesz, że się nie przełamię!

Ale Gerry śmiał się głośniej.

– To wcale nie jest śmieszne! Przecież mnie znasz. Tym razem odmawiam. Nienawidzę karaoke!

– Ale musisz – powtarzał ze śmiechem Gerry. – Zrób to dla mnie. Na dźwięk telefonu Holly aż podskoczyła. W słuchawce rozległ się głos Sharon.

– Jest pięć po dwunastej. I co tym razem napisał?

– Skąd wiesz, że otworzyłam?

– Też coś! – prychnęła Sharon. – Przyjaźnimy się od lat. Znam cię trochę. No, mów!

– Nie zrobię tego, o co mnie prosi – wybuchła Holly.

– Ale dlaczego? O co cię prosi? – spytał John, włączając się do rozmowy z drugiego aparatu.

– Gerry chce, żebym wzięła udział w konkursie karaoke w „Klubie Diwa”. A ja nawet nie wiem, gdzie on się mieści.

Przyjaciele zaczęli śmiać się tak głośno, że Holly musiała odsunąć słuchawkę od ucha.

– Zadzwońcie, kiedy choć trochę ochłoniecie – rzuciła poirytowana i rozłączyła się.

Po kilku minutach zadzwonili ponownie.

– Dobra, wracamy do tematu – obwieściła Sharon bardzo poważnie. – Już się uspokoiłam. John, tylko nie patrz na mnie – rzuciła gdzieś w bok. – Przepraszam cię, ale przypomniałam sobie, jak ostatnio…

– No właśnie, no właśnie – przerwała jej Holly. – Nie musisz mi przypominać. Przeżyłam największy wstyd w całym życiu.

– Daj spokój, nie możesz się tak denerwować z byle powodu. Małe potknięcie, i tyle…

– Stokrotne dzięki! Aż za dobrze wszystko pamiętam! W każdym razie wiem, że nie umiem śpiewać. I właśnie wtedy przekonałam się o tym aż za dobrze.

Sharon umilkła.

– Sharon, jesteś tam?

Cisza.

– Sharon, śmiejesz się?

Holly dała za wygraną.

Usłyszała cichy pisk i połączenie zostało przerwane.


– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! Ściśle rzecz biorąc, spóźnionych urodzin – dodał, śmiejąc się nerwowo, Richard. Holly oniemiała z wrażenia na widok brata stojącego w progu. Niespotykany widok! Kto wie, czy nie odwiedził jej po raz pierwszy.

– Przyniosłem ci storczyk, to miniaturka falenopsis - powiedział, wręczając siostrze kwiat w doniczce. – Świeża dostawa, niedługo będzie kwitł.

Holly pogłaskała małe różowe pączki.

– Skąd wiedziałeś? Storczyki to moje ulubione kwiaty!

– Masz tu piękny ogród i… taki zielony. – Odchrząknął. – No może trochę zaniedbany.

– Wejdziesz, czy zajrzałeś tylko na chwilę?

Błagam, nie wchodź, myślała. Mimo tak starannie wybranego prezentu nie miała ochoty przyjmować teraz Richarda.

– Chętnie wstąpię na małą pogawędkę. Długo i dokładnie wycierał buty.

Przypominał Holly starego matematyka ze szkoły, który zawsze chodził w brązowym kardiganie i brązowych spodniach ledwo zakrywających porządne brązowe pantofle.

Richard wyglądał, jakby nigdy nie czuł się dobrze w swojej skórze. Zawsze wydawało się, że dusi go krawat, a kiedy się uśmiechał, jego oczy nigdy się nie śmiały. Musztrował własne ciało i natychmiast wymierzał mu karę, gdy tylko pokusiło się o odrobinę człowieczeństwa. Holly zaprowadziła brata do salonu i postawiła doniczkę na telewizorze.

– Nic z tego, Holly – powiedział, grożąc jej palcem. – Musisz umieścić go w przewiewnym miejscu, z dala od przeciągów, nasłonecznienia i grzejników.

– Rozumiem.

Holly w popłochu rozejrzała się po pokoju.

– Na tym stoliku pośrodku powinno mu być dobrze.

Postawiła roślinę na stole.

– Napijesz się kawy? A może herbaty? – spytała, licząc w duchu na to, że odmówi.

– Chętnie – odpowiedział i klasnął w dłonie. – Marzę o herbacie. Tylko z mlekiem, bez cukru.

Holly wróciła z dwoma kubkami herbaty i postawiła je na stoliku. Miała nadzieję, że para z kubków nie zabije biednej roślinki.

– Musisz go regularnie podlewać, a wiosną dodatkowo odżywiać.

Nadal mówił o storczyku. Holly pokiwała głową, chociaż wiedziała aż za dobrze, że nic z tego nie będzie.

– Nie przypuszczałam, Richard, że masz taką smykałkę do ogrodnictwa. Lubisz pracować w ogrodzie?

– Żebyś wiedziała. Uwielbiam – odparł z uśmiechem.

Poczuła się, jak gdyby obok siedział nieznajomy mężczyzna. Zrozumiała, jak mało o nim wie i jak mało on wie o niej. Fakt, że Richard zawsze trzymał ludzi na dystans. Nigdy nie okazywał emocji, nie dzielił się wrażeniami. Zawsze przekazywał fakty i tylko fakty.

– No, to mów, co się stało – spytała o wiele za głośno. – Innymi słowy, co cię do mnie sprowadza?

– Nie, nic się nie stało. Wszystko w normie – uspokoił ją. Pociągnął łyk herbaty, a po chwili dodał: – Pomyślałem po prostu, że skoro jestem w pobliżu, mógłbym do ciebie wpaść.

Holly zdobyła się na uśmiech.

– Co u Emily i Timmy’ego?

Oczy mu rozbłysły.

– Wszystko dobrze. Tylko się martwię.

– Czym?

– Właściwie to niczym. Po prostu dzieci ustawicznie przysparzają zmartwień. – Popatrzył jej prosto w oczy. – Pewnie się cieszysz, że nie będziesz musiała użerać się z dziećmi.

Zapadło milczenie. Holly siedziała jak sparaliżowana. Nie mogła uwierzyć, że brat miał czelność coś takiego powiedzieć.

– Znalazłaś już pracę? – spytał.

– Nie – odburknęła.

– A jak sobie radzisz finansowo? Jesteś na zasiłku dla bezrobotnych?

– Nie, Richard – odpowiedziała. – Dostaję wdowią rentę.

– Fajna sprawa, co?

– Nie powiedziałabym. To raczej przygnębiające. Atmosfera stała się napięta. Nagle Richard klepnął się w nogę.

– Muszę wracać do pracy – powiedział, wstając. – Miło cię było zobaczyć. Dziękuję za herbatę.

– Drobiazg. To ja dziękuję za storczyk – wycedziła Holly przez zaciśnięte zęby. Ruszył w kierunku samochodu.

Kiedy odjeżdżał, prychnęła pod nosem. Zawsze gotowało się w niej na jego widok. Ten facet jest chyba wyciosany z drewna.


Nazajutrz rano obudziła się w ubraniu. Przespała tak na łóżku całą noc. Wracała do starych nawyków. Wszystkie przejawy pozytywnego myślenia z ostatnich kilku tygodni jakby się ulotniły. Cholernie męczyło ją nieustanne silenie się na radość. Uszła z niej cała para. Czy to ważne, że dom nie jest posprzątany? Albo że nie myła się przez tydzień? Kogo to, do diabła, obchodzi? Telefon na stoliku zaczął wibrować, co oznaczało, że otrzymała wiadomość. Pochodziła od Sharon.


„Klub Diwa” tel. 36700700

Pomyśl. Karaoke to frajda,

skoro tak Ci radzi Gerry.


Najchętniej odpisałaby, że Gerry nie żyje. Ale odkąd zaczęła otwierać od niego listy, miała poczucie, że wyjechał raczej na wakacje. Postanowiła zadzwonić do klubu i zorientować się w sytuacji.

Wykręciła numer, odebrał męski głos. Nie wiedziała, co powiedzieć, szybko odłożyła słuchawkę. I widzisz? – skarciła się w duchu. Przecież to nie takie trudne.

Po chwili wybrała ponownie numer. Znów usłyszała w słuchawce: – „Klub Diwa”.

– Dzień dobry. Chciałam zapytać, czy urządzają państwo wieczory karaoke?

– Owszem, we wtorki.

– A czy… – Zawiesiła głos. – Moja koleżanka chciałaby u państwa zaśpiewać.

– Jak nazwisko?

Zamarła.

– Holly Kennedy.

– Konkursy karaoke odbywają się we wtorki. Co tydzień goście wybierają dwoje uczestników, a w finale śpiewa sześcioro. Ale zgłoszenia przyjmujemy na jakiś czas z góry. Proszę poradzić koleżance, żeby spróbowała ponownie przed Bożym Narodzeniem.

– Dobrze, dziękuję.

– Ale wie pani, nazwisko Holly Kennedy brzmi znajomo. Czy jest ona może siostrą Declana?

– Tak. Pan ją zna? – spytała wstrząśnięta Holly.

– Poznałem ją ostatnio przez jej brata.

Czy to możliwe, że Declan przedstawił jakąś dziewczynę jako swoją siostrę? Bezczelny gówniarz… Nie, niemożliwe.

– Czyżby Declan grał w „Klubie Diwa”?

– Nie, nie. Grał z zespołem w suterenie.

– A czy „Klub Diwa” mieści się w pabie „U Hogana”?

– Tak, na najwyższym piętrze. Może jednak powinienem bardziej się reklamować!

– Czy to znaczy, że rozmawiam z Danielem? – zawołała Holly i zaraz ugryzła się w język.

– Tak. A my się znamy?

– My akurat nie. Ale Holly wspominała mi o panu. – Urwała, bo zorientowała się, jak to brzmi. – Przelotnie. Mówiła, że przyniósł jej pan stołek.

Holly zaczęła bić delikatnie głową w ścianę. Daniel się roześmiał.

– Proszę jej przekazać, że gdyby chciała zaśpiewać w Boże Narodzenie, chętnie ją wpiszę. Nie uwierzy pani, ile mamy zgłoszeń.

– Coś podobnego – rzuciła bez przekonania. Czuła się jak idiotka.

– A mogę wiedzieć, z kim rozmawiam? Holly chodziła nerwowo po pokoju.

– Z Sharon.

– Mam pani numer w telefonie. Zadzwonię, gdyby ktoś się wycofał.

– Będę bardzo wdzięczna. Odłożył słuchawkę.

Zeskoczyła z łóżka, naciągnęła kołdrę na głowę, bo czuła, jak oblewa się rumieńcem wstydu. Zlekceważyła dzwonek telefonu i leżała skulona w pościeli, złorzecząc w duchu, że się tak wygłupiła. W końcu wygramoliła się z łóżka, nacisnęła guzik automatycznej sekretarki.

– Cześć, Sharon. Mówi Daniel z „Klubu Diwa”. Rozmawialiśmy przed chwilą. – Urwał. – Właśnie przejrzałem listę i najwyraźniej kilka miesięcy temu ktoś wpisał Holly Kennedy na listę, chyba że to jakaś dziwna zbieżność nazwisk. Oddzwoń, bo muszę to wyjaśnić. Dziękuję.

Holly siedziała na brzegu łóżka jak rażona piorunem.

Загрузка...