ROZDZIAŁ JEDENASTY

Jechała windą w zabytkowym budynku z czasów króla Jerzego i aż się trzęsła z podniecenia. Pierwszy dzień w pracy! Czuła, że czekają ją tu dobre chwile. Wydawnictwo mieściło się w samym śródmieściu, a zawsze rojne pomieszczenia redakcji pisma „X” zajmowały drugie piętro nad niewielkim barkiem. Ostatniej nocy ze zdenerwowania i przejęcia niewiele spała. Nie czuła jednak takiego lęku, jaki zwykle towarzyszy rozpoczęciu nowej pracy. Jej bliscy nie posiadali się z radości, a rano, przed wyjściem z domu, dostała od rodziców piękny bukiet kwiatów.

Chociaż siadała do śniadania podniecona, jednocześnie odczuwała smutek. Szkoda, że Gerry nie towarzyszy jej w tym rozdziale życia. Za każdym razem, kiedy szła do nowej pracy, odprawiali swój intymny rytuał. Gerry przynosił Holly śniadanie do łóżka, pakował jej do torby kanapkę z szynką i serem, a także jabłko i batonik. Ale tylko pierwszego dnia. Później wyskakiwali, zwykle spóźnieni, z łóżek, biegli na wyścigi pod prysznic, w pędzie pili kawę. Jeszcze tylko całus na pożegnanie i rozjeżdżali się, każde w swoją stronę, a nazajutrz cały kołowrót zaczynał się od nowa. Dzień w dzień odprawiali nudne rytuały, nieświadomi, jak powinni cenić każdą wspólną chwilę…

Tego ranka obudziła się w pustym domu, w pustym łóżku, bez śniadania. Przez chwilę wyobraziła sobie, że gdy wstanie, Gerry pojawi się, by ją przywitać. Tyle że śmierć nie zna wyjątków.

Wychodząc z windy, sprawdziła, czy dobrze wygląda i ruszyła drewnianymi schodami do góry. Kiedy znalazła się w recepcji, zza biurka wyszła sekretarka, którą zapamiętała z pierwszej wizyty.

– Witamy w naszych skromnych progach – przywitała ją ciepło i wyciągnęła rękę. Miała długie blond włosy, wyglądała na rówieśniczkę Holly. – Jestem Alice. Szef już czeka.

– Chyba się nie spóźniłam? – zapytała Holly, spoglądając na zegarek.

– Ale skąd. – Alice zaprowadziła ją na dół do gabinetu Feeneya. – Nie przejmuj się Chrisem ani całą resztą. To wszystko pracoholicy. Chris dosłownie tu mieszka. Nie jest zupełnie normalny – powiedziała, zastukała cicho do drzwi i wprowadziła ją do środka.

– Kto nie jest normalny? – spytał Feeney, wstając z krzesła.

– Ty.

Alice uśmiechnęła się i zaniknęła drzwi za sobą.

– Widzisz, jak mnie traktuje personel?

Ręka Feeneya wydała się Holly ciepła i przyjazna. Natychmiast poczuła się swobodnie.

– Dziękuję za to, że mnie pan zatrudnił – powiedziała szczerze.

– Mów do mnie Chris. I nie masz za co dziękować. Chodź, oprowadzę cię po redakcji. – Ruszyli korytarzem. Na ścianach wisiały oprawione okładki wszystkich numerów „X” wydanych w ciągu ostatnich dwudziestu lat.

– A tu się uwijają nasze mrówki. – Otworzył drzwi na oścież, Holly zajrzała do wielkiej sali. Stało w niej dziesięć biurek, za każdym ktoś siedział przy komputerze albo rozmawiał przez telefon. Redaktorzy spojrzeli w jej stronę i pomachali uprzejmie. Uśmiechnęła się. – Znakomici dziennikarze, dzięki którym opłacam rachunki – powiedział Chris. – Tam siedzi John Paul, który prowadzi dział mody, Mary, nasza specjalistka kulinarna, a także Brian, Steven, Gordon, Sishling i Tracey. Kochani, poznajcie Holly.

Wszyscy uśmiechnęli się i jeszcze raz zamachali. Zaprowadził ją do sąsiedniego pomieszczenia.

– Tu się zaszyli nasi maniacy komputerowi. Dermot i Wayne odpowiadają za grafikę i skład. Będziesz musiała ich informować, jak mają rozmieścić poszczególne reklamy. Chłopaki, poznajcie Holly.

– Cześć.

Obaj wstali i uścisnęli jej rękę, ale zaraz wrócili do pracy przy komputerach.

– Dobrze ich wyćwiczyłem – powiedział Chris ze śmiechem i wycofał się z pokoju. Holly z przejęciem oglądała ściany. Nigdy dotąd nie cieszyła się tak z nowej pracy. – A tu jest twój gabinet – powiedział szef.

Nie potrafiła ukryć zadowolenia. Nigdy dotąd nie miała własnego gabinetu. Mały pokoik z biurkiem i szafką. Na biurku stał komputer, obok piętrzyły się teczki. Naprzeciwko znajdował się regał zawalony stosem starych czasopism. Jedną ścianę wypełniało ogromne okno, pokój był widny i przewiewny.

Postawiła nową teczkę na biurku.

– Wspaniale – powiedziała.


– Ciara sprawdź, czy masz paszport – poprosiła mama po raz trzeci od wyjścia z domu.

– Oj, mam. – Ciara aż jęknęła. – Mówiłam ci, jest tutaj.

– To mi pokaż – Elizabeth odwróciła się do tyłu.

– Nie pokażę! Uwierz mi na słowo. Nie jestem już dzieckiem. Declan prychnął, Ciara szturchnęła go łokciem.

– Zamknij się.

– Ciara, pokaż mamie paszport, żeby się nie denerwowała – poprosiła ze znużeniem Holly.

– No dobrze – odparła. Westchnęła, wzięła torbę na kolana. – Jest tutaj. Zaraz, nie tutaj, ale… Czekaj, może go włożyłam… O cholera!

– Jasny gwint! – zaklął tata, wcisnął hamulec i zawrócił.

– No co? – Obruszyła się. – Przecież wkładałam. Ktoś mi go musiał wyjąć – utyskiwała, wysypując zawartość torby na siedzenie.

– Ciara! – jęknęła Holly, kiedy para majtek sfrunęła jej na twarz. Holly siedziała wciśnięta na tylnym siedzeniu między Declana a Ciarę. Richard odwoził Mathew i Jacka, którzy już pewnie byli na lotnisku. Po raz drugi wracali do domu, przedtem po kolczyk do nosa, który przynosi szczęście.

Godzinę po wyjściu dotarli wreszcie na lotnisko, na które normalnie dojeżdżało się w ciągu dwudziestu pięciu minut.

– Kochanie, odzywaj się do nas częściej niż ostatnio, dobrze? – poprosiła Elizabeth i rozpłakała się, tuląc córkę.

– Obiecuję! Tylko nie płacz, mamo, bo i ja się rozpłaczę.

Holly poczuła dławienie w gardle, powstrzymywała łzy. W ciągu ostatnich miesięcy bardzo się zżyła z siostrą. Ciara zawsze miała na Holly dobry wpływ.

Holly stanęła na palcach, żeby uściskać potężnego Mathew.

– Opiekuj się moją siostrą.

– Nie martw się. Oddajesz ją w dobre ręce.

– Przypilnujesz jej teraz, co? – powiedział Frank i klepnął go w plecy. Brzmiało to bardziej jak przestroga niż pytanie.

– Cześć, Richard – pożegnała się Ciara. – Daj sobie spokój z tą wredną Meredith. Jesteś dla niej o wiele za dobry. – Uściskała jego, a potem Declana. – Wpadnij do nas, kiedy tylko będziesz mógł. Może nakręcisz o mnie film? A ty, Jack, opiekuj się moją starszą siostrą – powiedziała, ściskając Holly. – Będę za tobą tęskniła – dodała ze smutkiem.

– Ja też – wyszeptała drżącym głosem Holly.

– Dobra, idę, bo takie macie markotne miny, że zaraz się rozpłaczę – powiedziała, siląc się na wesoły ton.

Holly stała bez słowa z całą rodziną i patrzyła, jak Ciara, trzymając za rękę Mathew, znika za drzwiami. Nawet Declanowi zakręciła się łza w oku, chociaż udawał, że tłumi kichanie.

– Spójrz na lampy, Declan. – Jack objął młodszego brata. – To podobno pomaga, kiedy człowiek chce kichnąć.

Declan spojrzał w górę, toteż ominął go widok siostry znikającej w drzwiach. Frank tulił żonę, której łzy ciekły po policzkach.

Kiedy Ciara przechodziła przez bramkę, rozdzwonił się alarm. Wszyscy się roześmiali. Kazano jej opróżnić kieszenie, następnie ją dokładnie przeszukano.

– To się powtarza za każdym razem. Aż dziw, że w ogóle gdzieś ją wpuszczają – skomentował na głos Jack.


Holly bębniła palcami w biurko i wyglądała przez okno. Przez cały ostatni tydzień praca ją uskrzydlała. Nigdy nie doznała uczucia takiej satysfakcji z tego, co robi. Teraz nie wychodziła nawet na obiad, zostawała po godzinach.

W redakcji panowała przyjacielska atmosfera, więc praca w tym gronie była dla niej prawdziwą przyjemnością. Zdarzały się, co prawda, gorsze dni, ale radość dodawała jej otuchy.

Wróciła do papierów na biurku. Ich autor napisał artykuł o tym, jak objechał całą Irlandię w poszukiwaniu najtańszego piwa. Bardzo zabawny tekst.

U dołu kolumny pozostało sporo wolnego miejsca, zadaniem Holly było je wypełnić odpowiednią reklamą. Przeglądała notes ze spisem współpracowników, kiedy przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Wzięła słuchawkę, wybrała numer.

– Pub „U Hogana” – słucham.

– Daniel? Cześć, mówi Holly.

– Cześć, co słychać?

– Wszystko dobrze, dziękuję. A u ciebie?

– Nie mogłoby być lepiej. A jak ta twoja bajerancka praca?

– W tej sprawie dzwonię. Pamiętasz, jak wspominałeś, że powinieneś bardziej reklamować „Klub Diwa”?

Właściwie rozmawiał o tym z Sharon. Ale nie sądziła, że zapamięta taki szczegół.

– Owszem, pamiętam.

– A może chciałbyś się zareklamować w piśmie „X”?

– Ty w nim teraz pracujesz?

– Nie. Tak mi coś strzeliło do głowy – zażartowała. – Oczywiście, że w nim pracuję!

– No tak, zapomniałem. Przecież redakcja mieści się tuż za rogiem – dodał sarkastycznie. – I chociaż codziennie przechodzisz pod moim barem, ani razu nie wpadłaś. Dlaczego nawet nie zajrzysz na obiad?

Poczuła, że się czerwieni.

– Bo tu się jada obiady przy biurkach – wyjaśniła. – To co z tą reklamą, Danielu?

– Wiesz, że to niezły pomysł.

– W takim razie wrzucę cię do listopadowego numeru. Kiedy reklama ukaże się w druku, zostaniesz milionerem.

– Nie miałbym nic przeciwko temu – odparł ze śmiechem. – A skoro już dzwonisz, w przyszłym tygodniu promujemy nowy koktajl. Wpisać cię na listę zaproszonych?

– Będzie mi miło. A co to za koktajl?

– „Blue rock”. Ohydny w smaku, ale przez cały wieczór będziemy go podawali za darmo.

– No proszę, jak chcesz, potrafisz się nieźle zareklamować. – Roześmiała się. – Kiedy ta impreza? – Wyjęła kalendarz, zapisała. – Świetnie. Wpadnę zaraz po pracy.

– Tylko nie zapomnij wziąć bikini. Impreza odbędzie się w plażowych dekoracjach.

– Przecież jest zima, wariacie.

– Nie ja to wymyśliłem. Hasło reklamowe brzmi: „Blue rock rozgrzeje cię nawet zimą”.

– Tani chwyt. – Skrzywiła się. – Dobra, dzięki. I zastanów się, co ma być w tej reklamie.

– O której kończysz pracę?

– O szóstej.

– Może wpadniesz o szóstej, pójdziemy coś przekąsić.

– Dobra.

Odłożyła słuchawkę i przez chwilę siedziała zamyślona. Po czym coś jej przyszło do głowy. Wstała od biurka i zajrzała do Chrisa, który siedział za ścianą.

– Co cię sprowadza? – zapytał. – Siadaj.

– Znasz pub „U Hogana” na rogu?

Skinął głową.

– Właśnie zaproponowałam właścicielowi, żeby umieścił u nas reklamę. Dowiedziałam się, że urządzają imprezę promującą nowy koktajl. Ma plażowe dekoracje, cały personel wystąpi w bikini.

– W środku zimy?

Chris uniósł brwi.

– „Blue rock rozgrzeje cię nawet zimą”.

Wzniósł oczy do nieba.

– Tani chwyt.

– To samo mu powiedziałam. Ale może warto by tam zajrzeć i zamieścić u nas jakiś materiał.

– Niezły pomysł. Wyślę któregoś z chłopaków.

Holly uśmiechnęła się.

– Wziąłeś się już za ogród?

Spochmurniał.

– Oglądało go z dziesięć osób. Wszyscy twierdzą, że to musi kosztować co najmniej sześć stów.

– Toż to majątek!

– Ale i ogród jest duży, wymaga sporo roboty.

– Mój brat zrobi to za pięć – wypaliła.

– Za pięć? – Otworzył szeroko oczy. – Tak przyzwoitej oferty nie dostałem. A zna się chociaż na tym?

– Pamiętasz, jak ci opowiadałam, że mam zapuszczony ogród?

Pokiwał głową.

– No to teraz wygląda wzorowo. Richard świetnie się spisał. Tyle że pracuje dłużej, bo wszystko robi sam.

– Wcale mi to nie przeszkadza. Masz jego wizytówkę?

– Poczekaj, zaraz przyniosę.

Podwędziła elegancki papier na wizytówki z biurka Alice, wstukała stylowym liternictwem nazwisko Richarda i numer jego komórki, wydrukowała.

– Zaraz do niego zadzwonię – ucieszył się Chris.

– Może nie teraz – poprosiła szybko Holly. – Dziś tonie w robocie. Jutro będzie wolniejszy.

– No dobrze. Dzięki, Holly.


Przez ostatnią godzinę nie mogła się skupić. Wciąż spoglądała na zegarek, marząc, żeby czas płynął wolniej. Dlaczego nie biegnie tak prędko, kiedy czeka z niecierpliwością, żeby otworzyć kolejny list od Gerry’ego? Sprawdziła w torebce, czy jego ósmy list spoczywa bezpiecznie w wewnętrznej kieszeni. Ponieważ był ostatni dzień miesiąca, wzięła ze sobą październikową kopertę do pracy. Jakoś nie mogła zostawić jej na kuchennym stole. Już za kilka godzin znów poczuje się bliżej niego i chociaż najchętniej przesunęłaby wskazówki zegara, żeby przeczytać, co napisał, jednocześnie każda chwila zbliżała ją do kolacji z Danielem. A tego się obawiała.

Punkt szósta usłyszała, jak Alice wyłącza komputer i stukając obcasami, schodzi po schodach. Marzyła w duchu o tym, żeby Chris dorzucił jej roboty. Musiałaby wtedy zostać po godzinach. Przecież tyle razy spotykała się z Danielem, czym więc teraz tak się przejmuje? Zastanowił ją jakiś nieznany ton w jego głosie.

Bez pośpiechu wyłączyła komputer i spakowała teczkę. Poruszała się teraz w zwolnionym tempie, jak gdyby chciała odsunąć od siebie to spotkanie. Nagle popukała się w głowę. Przecież to jest kolacja służbowa. Raz kozie śmierć!

Serce zabiło jej żywiej na widok Daniela, który wyszedł jej naprzeciw Nastała chłodna jesień, miał więc na sobie czarną skórzaną kurtkę i dżinsy. Czarne włosy w nieładzie, lekki zarost. Wyglądał, jakby przed chwilą wstał z łóżka. Odwróciła wzrok.

– Przepraszam – powiedziała. – Zatrzymali mnie – skłamała.

– Nie przejmuj się. – Uśmiechnął się do niej. – Gdzie masz ochotę coś zjeść?

– Może tam? – zaproponowała, wskazując wzrokiem barek na parterze swojej redakcji. Marzyła o najmniej intymnym i najbardziej niezobowiązującym lokalu.

Daniel się skrzywił.

– Jestem naprawdę głodny. Nie jadłem cały dzień.

W końcu wybrał włoską restaurację. W środku panował spokój, stało tam tylko kilka stolików, na których paliły się świece, przy wszystkich siedziały pary. Kiedy Daniel wstał, żeby zdjąć kurtkę, Holly prędko zdmuchnęła świecę na ich stole.

– Masz uczulenie na dym? – zażartował, podążając za spojrzeniem Holly, która patrzyła na parę całującą się przez stół.

– Nie – przyznała. – Jest mi smutno.

Daniel nawet nie usłyszał, tak pilnie studiował kartę dań.

– Co zjesz?

– Cesarską sałatkę.

– Ech, wy kobiety, i te wasze cesarskie sałatki – zakpił.

Holly postanowiła skierować rozmowę na bezpieczne tory, dlatego w rezultacie przez cały czas rozmawiali o promocji koktajlu i jego reklamie. Nie miała ochoty rozważać spraw dotyczących ich dwojga. Zresztą sama nie potrafiła określić, co do niego czuje. Wyszła z restauracji mocno speszona. Nie rozumiała, dlaczego tak krępuje ją mężczyzna, który chce się z nią tylko przyjaźnić.

Stała na ulicy, oddychając świeżym powietrzem, Daniel został w restauracji, żeby uregulować rachunek. Musiała przyznać, że zachowuje się bez zarzutu. Dręczyła ją jednak świadomość, że je kolację w tak romantycznej restauracji z kimś innym niż Gerry.

Wtem zamarła. Na widok nadchodzącej pary próbowała ukryć twarz.

– Holly, to ty? – rozległ się znajomy głos.

– Witajcie!

Udawała zaskoczenie.

– Co u ciebie słychać? – Kobieta uścisnęła ją. – Co ty tu robisz na tym zimnie?

– Wybrałam się, żeby coś przekąsić – odparła, wskazując z uśmiechem restaurację.

– Brawo. – Mężczyzna poklepał ją po plecach. – Czasem warto zafundować sobie jakąś przyjemność.

Zerknęła na drzwi.

– No właśnie…

– A, tu jesteś! – Daniel szedł ku niej ze śmiechem. – Już myślałem, że mi uciekłaś.

Objął ją. Holly uśmiechnęła się do niego bez przekonania i zwróciła do znajomej pary.

– Przepraszam bardzo, nie zauważyłem państwa – powiedział Daniel lekko speszony.

Starsi państwo patrzyli na niego kamiennym wzrokiem.

– Danielu, poznaj państwa Judith i Charlesa Clarke’ów, rodziców mojego męża, Gerry’ego.


Nacisnęła klakson i sklęła kierowcę jadącego przed nią. Była wściekła, że niewinna sytuacja, w której ją przyłapano, mogła sprawiać zupełnie inne wrażenie. Rozbolała ją głowa, a te idiotyczne korki w drodze powrotnej doprowadzały do obłędu. Biedny Daniel, pomyślała ze smutkiem. Rodzice Gerry’ego potraktowali go niezbyt grzecznie. Dlaczego musieli ją spotkać w tej rzadkiej chwili radości? Każdego innego dnia ujrzeliby pogrążoną w rozpaczy wdowę. A niech to szlag trafi, pomyślała z irytacją.

Stawała na wszystkich światłach ulicznych, a tak bardzo chciała się już wypłakać w zaciszu własnego domu.

Wyjęła komórkę niecierpliwym ruchem z torebki, ale telefony Sharon ani Denise nie odpowiadały.

Myślała, że Ciara ją rozweseli, ale kiedy podjechała pod dom rodziców, przypomniała sobie, że siostra wyjechała, i oczy nabiegły jej łzami. Znów nie miała nikogo.

Zadzwoniła, otworzył Declan.

– Co ci jest?

– Nic – odburknęła tylko, rozdrażniona niedawną sytuacją. – Gdzie jest mama?

– W kuchni z tatą. Rozmawiają z Richardem. Zostaw ich teraz.

– Dobra. – Poczuła się zagubiona. – A ty co porabiasz?

– Oglądam to, co wczoraj nakręciłem. Materiał do dokumentu na temat bezdomności. Chcesz obejrzeć?

– Jasne.

Uśmiechnęła się z wdzięcznością i usadowiła na kanapie. Kilka minut później zalewała się łzami, chociaż tym razem nie z własnego powodu. Declan nakręcił wzruszający wywiad z człowiekiem, który mieszka na ulicach Dublina.

Zrozumiała, że wielu ludziom powodzi się znacznie gorzej, a przypadkowe spotkanie rodziców Gerry’ego z Danielem uznała za błahostkę niewartą wzmianki.

– Znakomity film – pochwaliła, ocierając oczy, kiedy się skończył. – Jesteś z niego zadowolony?

– Trudno czerpać zadowolenie z historii człowieka, która sama w sobie tworzy świetny dokument. – Declan wzruszył ramionami. – Położę się już, bo padam z nóg.

Na odchodnym pocałował Holly w czoło, czym bardzo ją ujął. Jej młodszy braciszek dojrzewał.

Spojrzała na zegar na kominku. Dochodziła już dwunasta. Sięgnęła więc do torebki, wyjęła październikową kopertę, rozerwała. Wraz z arkusikiem papieru wypadł suszony słonecznik i torebka nasion. List brzmiał następująco:


Słonecznik dla mojej słonecznej dziewczyny, żeby rozjaśnić Ci ponury październik, którego tak nienawidzisz. Zasadź nasiona, to będą Ci przypominały, że znów kiedyś nadejdzie ciepłe, słoneczne lato. PS Kocham Cię… PS Czy mogłabyś przekazać załączoną kartę Johnowi?


Holly podniosła drugą kartę, która upadła jej na kolana.


John,

Wszystkiego najlepszego z okazji 32. urodzin. Starzejesz się, brachu, ale życzę ci jeszcze wielu szczęśliwych lat. Ciesz się życiem, opiekuj się moją żoną i Sharon. Trzymaj się! Pozdrawiam, Twój przyjaciel Gerry PS Mówiłem Ci, że dotrzymam słowa.


Holly kilka razy przeczytała list od Gerry’ego. Wstała z kanapy i poczuła się, jakby ktoś przypiął jej skrzydła. Uśmiech nie schodził jej z twarzy.

Zapukała cicho do drzwi kuchennych.

– Proszę – powiedziała Elizabeth.

Weszła i zastała rodziców pijących z Richardem herbatę.

– Witaj, kochanie – przywitała ją mama i wstała, żeby uściskać córkę. – Nie słyszałam, kiedy weszłaś.

– Bo oglądałam z Declanem jego film – powiedziała rozpromieniona Holly.

– Świetny, prawda?

Tata też wstał, żeby się z nią przywitać. Usiadła przy stole.

– Znalazłeś już pracę? – spytała Richarda.

Pokręcił markotnie głową, jak gdyby zaraz miał się rozpłakać.

– No to ja ci coś znalazłam.

Spojrzał na nią, oburzony, że się z niego nabija.

– Nie wygłupiaj się.

– Wcale nie żartuję.

– Jak to?

– Tak to. Mój szef zadzwoni do ciebie jutro. Mina mu zrzedła.

– Holly, dziękuję za troskę, ale nie interesuje mnie reklama. Interesują mnie nauki ścisłe.

– I ogrodnictwo.

– To prawda, lubię ogrodnictwo.

Widać było, że nie rozumie, o co jej chodzi.

– Dlatego właśnie zadzwoni do ciebie mój szef. Chce, żebyś się zajął jego ogrodem. Powiedziałam, że się podejmiesz za pięć stów. Mam nadzieję, że dasz radę.

Richardowi zupełnie odebrało mowę, za to Holly trajkotała jak najęta.

– Tu są twoje wizytówki – powiedziała i wręczyła mu plik. Richard przyglądał im się w milczeniu. Nagle uśmiechnął się, zerwał z krzesła, pociągnął za sobą Holly i zatańczył, a rodzice zaczęli klaskać.

Загрузка...