Kir Bułyczow Pupilek

Prolog

Z woli rzadkiego, niemal nieprawdopodobnego przypadku, pierwszy kosmiczny statek przybyszy, których potem przyjęto nazywać sponsorami, wylądował na brzegu Wołgi między Kalazinem i Ugliczem w chwili, gdy Siergiej Siemionow i Klara rozmawiali o latających talerzach.

W tym miejscu brzeg płasko i uroczyście opuszcza się do rzeki ze szczytu wzgórza, na którym stoi odrestaurowana posiadłość Połonieckich, a obok niej, niczym spiczasta świeczka, sterczy dzwonnica przyległej cerkwi. Poniżej i z prawej stoją domy wsi Białe Gorodiszcze, za nią zaczyna się las.

Posiadłość Połonieckich przez długie lata niszczała; najpierw oddana na przedszkole, potem — warsztaty. W końcu, pięć lat temu, przejęła ją na dom wypoczynku-profilaktorium fabryka z Uglicza „Czerwony bojownik”. Siergiej Siemionow pracował w tym domu jako instruktor wuefu, a Klara wypoczywała i cieszyła się, że zwrócił na nią uwagę tak znaczący w skali profilaktorium człowiek.

Siedzieli na stojącej nad wodą ławeczce, tam, gdzie zaczynały się pomosty prowadzące na pływający pomost — przystań „Białe Gorodiszcze”. Był jasny, przejrzysty wieczór, dźwięczny od nieprawdopodobnej przestrzeni i rzadkich, niezauważalnych w dzień, odgłosów z rzeki. Z daleka dochodziły pluśnięcia ryb, z drugiego brzegu — brzęczenie łańcucha w studni, a z tyłu, z góry — muzyka z dyskoteki. Ale te dźwięki, choć i wyraziste, wydawały się na tyle oddalone, jak gdyby nie istniały w rzeczywistości. Brzęczenie komara, który przyfrunął tu znad wody, był bardziej realny i głośniejszy.

Siergiej Siemionow chciał wywrzeć na Klarze pozytywne wrażenie, dlatego że, bez względu na swój wygląd i stanowisko, był nieśmiałym młodym człowiekiem, co zmuszało go do starannego, wyczerpującego kultywowania reputacji miejscowego donżuana. Ale, pomimo wszystkich swych krótkotrwałych triumfów, Siergiej posiadał dziwną cechę charakteru — każdy romans zaczynał i prowadził tak, jakby wcześniej w ogóle nie znał kobiet.

— Niejednokrotnie widziałem latające talerze — powiedział Siergiej. — Tu mamy dużą i otwartą przestrzeń, a ja o świcie wychodzę na przebieżki. Trzymam formę. Proszę popatrzeć.

Siergiej zgiął rękę w łokciu i — chwyciwszy drugą dłonią posłuszne palce blond-afro Klary — położył je na swój biceps. Potem, przykry wszy je dłonią, docisnął do mięśnia. Klara milczała i nie manifestowała ochoty na wycofanie ręki.

— Czuje pani? — zapytał Siergiej.

— Tak, bardzo — ochrypłym głosem powiedziała Klara.

— Pokażę pani potem mięśnie brzucha — uzupełnił Siergiej. — Ani grama tłuszczu.

W tej samej chwili ogarnęło go onieśmielenie — pomyślał, że Klara może opacznie zrozumieć jego słowa. Dlatego dodał:

— Przyjdziemy jutro się opalać to pani zobaczy.

— Szkoda, że nie wzięłam ze sobą stroju — powiedziała Klara — skoro już tu przyszliśmy.

— Niektórzy pensjonariusze kąpali się tu w nagiej postaci — oświadczył Siergiej. — Trzeba było usunąć.

— Ależ nie, nie to miałam na myśli — powiedziała Klara i zarumieniła się. Ponieważ jednak całe otoczenie straciło już barwy i w zapadającym zmierzchu nabrało wszelkich możliwych odcieni szarości, to Siergiej odnotował, że twarz Klary pociemniała.

Zapadła niezręczna cisza, Klara postanowiła ją rozładować.

— A jakie były te talerzyki? — zapytała.

— Nie powiedziałbym, że to talerze — W tym momencie Siergiej przypomniał sobie, że wciąż jeszcze przyciska do swojego bicepsa szczupłe paluszki Klary i puścił je. Po sekundzie wahania dziewczyna z lekkim westchnieniem cofnęła rękę.

— A co? — zapytała, najwidoczniej mając na uwadze talerzyki.

— Proszę popatrzeć do góry — powiedział Siergiej.

Klara posłusznie uniosła ku niebu spiczasty nosek — nad głową i od strony, gdzie spoczęło słońce, niebo nie miało barwy, ale po przeciwnej stronie nieba, na ciemnym błękicie, już rozkwitły gwiazdy, a nieliczne jasne obłoki zachowały odblask kolorów zmierzchu.

Siergiej objął Klarę a ona posłusznie przylgnęła do niego.

— Każdy obłok — powiedział Siergiej — jeśli tego chcesz, może wydać się talerzem. O tam, widzisz — malutki, jasny?

— To gwiazda?

— Wyobraź sobie, że to statek — wtedy zacznie rosnąć i wyląduje przed nami.

— Och, tak bym chciała! — powiedziała Klara opierając głowę na ramieniu Siergieja. Jej bujne, drobne loczki łaskotały go w policzek i nos, ale nie cofał twarzy, dlatego że włosy były ciepły i pachniały trawą i wodą rzeki.

— Chcesz, żeby przylecieli?

— Dawno o tym marzę — powiedziała Klara. — Już mi się znudziło czekać.

— A po co?

— Bo oni wylądują i powiedzą: po co budujecie fabryki i zatruwacie rzeczki?

Nie wstyd wam? Po co walczycie między sobą? Natychmiast przestańcie!

Ostatnie słowa Klara powiedziała podniesionym tonem i, skonfundowana, zamilkła.

— A gdyby to były agresywne roboty? — zapytał Siergiej, głaszcząc szeroką dłonią szczupłe gorące plecy Klary. Klara spaliła się na słońcu, plecy lekko piekły. Pieszczota Siergieja wywołał dreszcz.

— Bzdury? — powiedziała. — Po co lecieć poprzez gwiazdy, żeby nas podbijać? Jeśli cywilizacja osiągnęła takie szczyty, to musi być humanistyczną i będzie nam pomagała.

— Nie wiem — powiedział Siergiej. — Wolałbym, żeby się nie śpieszyli.

— Dlaczego? Boisz się?

— A jak zaczną zaprowadzać porządki i powiedzą: a dlaczegóż to Siemionow Siergiej całuje na brzegu Wołgi pensjonariuszkę Klarę Tumanową?

— Jeszcze się nie całowałeś — powiedziała Klara jawnie popychając Siergieja do spełnienia groźby.

Siergiej pochylił się i pocałował Klarę w szczupłą i taką delikatną szyję. Klara odchylił głowę, żeby mógł całować jeszcze, i zobaczyła, że jedna z gwiazd wciąż rośnie i rośnie. Najpierw pomyślała, że wydaje jej się z powodu słodkiego osłabienia ogarniającego całe ciało, ale gwiazda stał się już błyszczącym dyskiem.

— Talerz! — powiedziała Klara.

— Bóg z nim — powiedział Siergiej, szukają ustami ust dziewczyny.

— Nie rozumiesz! — zawołała Klara wyrywając się. — Przecież to oni! Bracia w rozumie!

Siergiej również popatrzył w górę i zobaczył dysk.

— Szkoda — powiedział.

— Coś ty — nie rozumiesz?

— Teraz nie da się całować…

— Zgłupiałeś zupełnie! — oburzyła się Klara. — Spełnia się odwieczne marzenie ludzkości!

Siergiej nie sprzeczał się. Zrobiło mu się głupio. A nawet dziwnie, że Klara nie odczuwa niczego poza radosnym podnieceniem.

Kiedy na twoich oczach zachodzi Wydarzenie, najpewniej, będziesz stał i gapił się, dlatego że nie wiadomo co robić, skoro takiego Wydarzenia nie było wcześniej.

Stali więc i patrzyli jak, wciąż zwalniając, ogromny, o ponad stumetrowej średnicy, dysk osiadł na ziemi nieco z boku, z drugiej strony pomostu, gdzie na brzegu znajdowała się promowa przeprawa.

Dysk był tak ciężki, że ziemia drgnęła a powietrze uderzyło w uszy; pełne zadziwienia i strachu krzyki, dobiegające przed chwilą z kryształowej ciszy domu wypoczynkowego, gdzie również zauważono dysk, urwały się jak ucięte nożem.

— Pójdę już — powiedziała Klara. — Trzeba ich uprzedzić… Siergiej chwycił ją za rękę i nie puszczał.

— Może oni czekają, boją się — powiedziała Klara.

— Chodźmy lepiej stąd — powiedział Siergiej.

Chciał odejść, całym ciałem chciał odejść, uciec, schować się, ale Klara nawet o tym nie myślała. Opanowała ją ogromna grzmiąca próżność, własny radosny krzyk, rozlegający się w głowie: „To ja znalazłam! Ja była pierwsza!”

— Chodźmy — powtórzył Siergiej, zastanawiając się, jak by tu najlepiej chwycić Klarę, żeby ją wynieść stąd. Przecież nie mógł jej tu zostawić…

Ale póki się zastanawiał, na obrzeżu dysku odsłoniło się mnóstwo niewielkich otworów, niczym malutkie iluminatory. To wyglądało ładnie i Klara zdążyła powiedzieć:

— Patrz!

Z tych otworów pod mocnym ciśnieniem, rozprzestrzeniając się po całym brzegu, pełznąc do góry do domu wypoczynkowego, w stronę rzeki, wsi, gdzie zamilkły szczekające wcześniej psy, i do pomostu, i do Siergieja z Klarą, runęła fala rozżarzonego do trzech tysięcy stopni dezynfekującego gazu, który miał zagwarantować absolutną sterylność i bezpieczeństwo lądowiska, jak również zneutralizować i zniszczyć całe wrogie i agresywne środowisko, ponieważ z doświadczenia lądowań sponsorów na innych światach wynikało przekonanie: zanim dojdzie do rozmów i badań, należy wy sterylizować.

Co się stało.

Siergiej i Klara zdążyło zobaczyć, jak pędzi na nich fala gazu, ale nawet nie zdążyli się ruszyć czy zakryć twarze… Spopieliło ich.

Buchnął ogniem i w kilka minut znikł drewniany pomost, zapłonęły domy w Białym Gorodiszczu, posiadłość Połonieckich i cerkiew — i nawet drzewa, stare lipy, zielone i potężne, zajęły się jak pochodnie. Gorzały chałupy na drugim brzegu Wołgi…

Lądowanie zostało wykonane zgodnie z regułami i zakończyło się pomyślnie. Upłynęło sto lat.

Загрузка...