XIV

Keith uwielbiał wjeżdżać windą do śluz cumowniczych. Kabina zatrzymywała się na trzydziestym pierwszym pokładzie, tuż nad dziesięciopoziomową strukturą centralnego dysku. Był to wstęp do spiralnej jazdy którąś z czterech podwodnych tras wokół osi sztucznego oceanu. Ściany poszczególnych poziomów stawały się przezroczyste, w miarę jak kabina windy mijała poszczególne piętra, pasażerowie mogli więc obserwować rozległe, wypełnione wodą przestrzenie.

Keith napawał się widokiem śladu trzech delfinów, przecinających wodę falistą linią tuż pod samą powierzchnią. Półtorametrowe fale stanowiły normę dla zwolenników życia pod powierzchnią. Delfiny wybrały taką opcję, lepszą niż całkowicie spokojne morze. Promień oceanicznego kręgu wynosił dziewięćdziesiąt pięć metrów. Keith czuł się wprost przytłoczony taką ilością wody, zgromadzoną w jednym miejscu. Pułap okrywała holograficzna projekcja ziemskiego nieba; śnieżne zwały chmur sunące na tle subtelnego błękitu w odcieniu, który zawsze budził w sercu Keitha dreszcz wzruszenia. Kabina windy osiągnęła wreszcie powierzchnię oceanu i pomknęła jednym z bocznych torów sektora inżynieryjnego. Po dotarciu na krawędź zewnętrzną, okrążyła dziewięć niższych poziomów dokowych. Lansing wysiadł. Zaledwie parę kroków dzieliło go od wejścia do śluzy dziewiątej. Pierwszą osobą, którą zauważył po przekroczeniu progu, był Hek, główny specjalista od przekazów symbolicznych i szyfrowych oraz towarzyszący mu szczupły mężczyzna, szef departamentu nauk ścisłych, Azmi Shahinshah inaczej Shanu. Pomiędzy nimi spoczywał na podwyższeniu czarny sześcian o co najmniej metrowych krawędziach. Keith podszedł bliżej. — Dzień dobry panu — przywitał go krótko Azmi.

Jako wielbiciel starego kina Lansing znał melodyczne niuanse języka hinduskiego. Mimo to gubił się nieraz w bogactwie przekazywanych wrażeń, spłyconych przez wszechobecną komercjalizację. Azmi wskazał na sześcienną bryłę.

— Zbudowaliśmy kapsułę czasową ze związków grafitu z dodatkiem kilku pierwiastków promieniotwórczych. Całość ma strukturę jednolitą, z wyjątkiem samosterujących czujników hiperprzestrzennych, zorientowanych na lokalizację skrótu i światło sąsiednich systemów gwiezdnych.

— A co z naszym przekazem dla przyszłości? — zagadnął dyrektor. Hek dotknął jednej ze ścian bryły.

— Zamknęliśmy przekaz w obudowie sześcianu — jego szczekanie rozbrzmiewało echem w pomieszczeniu śluzy. — Tu jest początek. Jak widzisz, składa się z serii logicznych sekwencji. Dwie kropki plus dwie kropki daje cztery — czyli pytanie i odpowiedź. Następna sekwencja: dwie kropki plus dwie kropki i symbol. Z braku lepszego pomysłu niech tym symbolem będzie tradycyjny znak zapytania, lecz bez kropki pod spodem. Mamy więc zdanie pytające: dwa elementy i oznaczenie braku odpowiedzi. Trzecia sekwencja: znak zapytania, dwie kropki, znak równości i cztery kropki jako wynik. Czyli jedna niewiadoma, składnik i rozwiązanie. Widzisz? Keith skinął twierdząco.

— Teraz — kontynuował Hek — gdy ustaliliśmy podstawowe reguły, możemy przystąpić do zadawania konkretnych pytań. — Wskazał na przeciwległą ścianę sześcianu, również pokrytą znakami kodu.

— Spójrz. Ta płaszczyzna zawiera dwie zbliżone informacje. Pierwsza przedstawia symbol graficzny: skrót, przez który przedostaje się gwiazda. Obok widnieje wyskalowana średnica obiektu, poprzecinana serią prostopadłych linii. Określają one stosunek binarny średnicy gwiazdy do jednostek, w jakich mierzona jest szerokość sześcianu — w razie jakichkolwiek wątpliwości, co przedstawia nasz przekaz. Po tym następuje znak równości i pytajnik. Czyli „skrót i przechodząca przez niego gwiazda oznacza — co?” A poniżej znak zapytania, znak równości i wolne miejsce, mające sugerować: „odpowiedź na powyższe pytanie brzmi…” — i faktycznie tam powinniśmy oczekiwać odpowiedzi. Keith z namysłem pokiwał głową. — Świetnie. Spisaliście się znakomicie. Azmi jeszcze raz dotknął ściany sześcianu.

— Na tej powierzchni zakodowaliśmy informacje o cyklach i wzajemnym położeniu czternastu różnych pulsarów. Jeżeli twórcy skrótów w przyszłości, czy też inni odbiorcy naszej przesyłki, mają zarejestrowane nagrania z tak odległego okresu, będą mogli bez trudu ustalić rok nadania kapsuły.

— Ponadto — dodał Hek — powinni się domyślić, że sześcian został stworzony wkrótce po przejściu zielonej gwiazdy przez portal skrótu. I oczywiście z pewnością ustalą dokładną datę, gdy wysłali ją w przeszłość. Innymi słowy posiadają dwie różne możliwości na przesłanie nam odpowiedzi.

— Sądzisz, że eksperyment ma szansę powodzenia? — chciał się upewnić dyrektor.

— Jeśli mam być szczery, nie bardzo w to wierzę — odparł Azmi z uśmiechem. — To jak butelka, rzucona w fale oceanu. Nie oczekuję konkretnych rezultatów, ale chyba warto spróbować. W razie czego, zgodnie z opinią dra Magnora, jeżeli będziemy w sytuacji bez wyjścia i uznamy, że gwiazdy przedstawiają zagrożenie, zastosujemy waldahudeńską metodę spłaszczenia czasoprzestrzeni i zlikwidujemy skróty. Te obce obiekty mogą dokonać, przypuśćmy, tysięcy transferów przez inne punkty wyjściowe i w takiej sytuacji nie możemy całkowicie ich powstrzymać. Jednak jeśli się przekonają, że jesteśmy w stanie przynajmniej częściowo pokrzyżować im plany, być może będą woleli dostarczyć nam wyjaśnień, niż prowokować konflikt.

— Bardzo dobrze — wpadł mu w słowo Lansing. — Lecz czy kapsuła zwróci na siebie wystarczającą uwagę? Skąd możecie mieć pewność, że ktokolwiek ją dostrzeże?

— To właśnie najtwardszy orzech do zgryzienia — wysapał Hek. — Istnieje kilka sposobów, by dany przedmiot wyróżniał się spośród otoczenia. Najprostsza metoda to zadbać, by miał lśniącą powierzchnię. Ale bez względu na materiał, i jakiego wykonamy sześcian, jego połysk zniknie pod grubą warstwą zgromadzonego przez miliardy lat kosmicznego pyłu. Załóżmy, że osiądzie choćby tylko kilka mikroskopijnych drobin na stulecie. Nawet ta znikoma ilość wystarczy, by w tak długim okresie czasu całkowicie zmatowić każdą błyszczącą powierzchnię.

Drugim, rozważanym przez nas sposobem było zbudowanie wielkiej kapsuły — tak, by swym rozmiarem przyciągała wzrok — albo niezwykle ciężkiej, aby zakrzywiała czasoprzestrzeń. Jednak wraz z powiększaniem jej wymiarów rosłoby prawdopodobieństwo kolizji.

I wreszcie ostatnia możliwość: uczynić z naszej czasowej przesyłki hałaśliwy nadajnik radiowy. Lecz tego rodzaju emiter fal wymaga źródła zasilania. Oczywiście teraz zielona gwiazda znajduje się w pobliżu, możemy więc zastosować zwykłe ogniwa słoneczne w celu generowania niezbędnej energii elektrycznej. Musimy jednak pamiętać, że gwiazda oddala się od wyjścia ze skrótu ze stałą prędkością. Za kilka tysięcy lat jej odległość przekroczy jeden rok świetlny, a to zbyt daleko, by dostarczyć wystarczającej mocy. Natomiast każda użyta przez nas bateria wewnętrzna musi zużywać paliwo. Mówiąc prościej nawet energia promieniotwórcza spadnie do zera na długo przed wyznaczoną datą. Keith w zadumie pokiwał głową.

— Lecz wspominałeś już o użyciu energii słonecznej, przetworzonej w elektryczność do zasilania systemów kontrolnych? — spytał po chwili z nową nadzieją.

— Tak. Ale osiągnięta w ten sposób moc jest zbyt słaba dla jakiejkolwiek boi sygnalizacyjnej. Musimy po prostu przyjąć, że budowniczy skrótów będą posiadać czułe detektory, które wy — kryją nasz sześcian spontanicznie — odparł Hek. — A jeśli nie wykryją? Waldahuden wzruszył czworgiem ramion.

— Jeżeli nie wykryją… cóż, dużo nie stracimy ryzykując próbę.

— W porządku — uciął dyrektor. — Jak dla mnie, brzmi całkiem nie źle. Czy to prototyp, czy autentyczna kapsuła czasowa? — wskazał sześcian na podwyższeniu.

— Z początku miał to być prototyp, lecz wszystko działa bez zarzutu — pospieszył z odpowiedzią Azmi. — Myślę, że możemy równie dobrze startować z tym urządzeniem. Keith zerknął na Heka. — Co o tym sądzisz? — Popieram — szczeknął Hek. — Świetnie. A jak proponujecie to wystrzelić?

— Kapsuła nie posiada innego napędu prócz własnych dysz odrzutowych. Nie odważył bym się odpalić ich tutaj, w bliskim sąsiedztwie tej gromady stworów z ciemnej materii. Nasza przesyłka zostałaby prawdopodobne wessana przez ich pole grawitacyjne. Jednak, co potwierdziły nasze obserwacje, skupisko obcych obiektów znajduje się w powolnym, lecz nieustannym ruchu, nie pozostaną dokładnie w tym miejscu na zawsze. Zaprogramowałem standardowy transporter nośny, który wyniesie stąd kapsułę, a za sto lat wprowadzi program powrotny i wyrzuci aparaturę o mniej więcej dwadzieścia klików od skrótu. Później nasz sygnalizator będzie sam manewrował za pomocą odrzutowych silników, utrzymując stałą pozycję w stosunku do portalu.

— Znakomicie — Lansing zatarł ręce. — Czy wyrzutnia też jest gotowa? — Oczywiście — potwierdził Azmi. — Czy możemy odpalić ją stąd? — Jak najbardziej. — No to do roboty.

Wszyscy trzej wyszli ze śluzy, wjechali windą i weszli do całkowicie oszklonej kabiny kontrolnej, z której rozciągał się widok na przepastne wnętrze olbrzymiej hali. Azmi zajął miejsce przy głównej konsoli i uruchomił program. Zgodnie z jego poleceniem do śluzy wjechała zdalnie sterowana platforma z cylindrycznym pojemnikiem transportera nośnego. Automatyczne ramiona wysięgników umieściły sześcian w klamrach zacisków z przodu transportera. — Rozhermetyzować śluzę — rzucił Shanu. Migoczące osłony pola siłowego odizolowały trzy z czterech ścian komory, sufit i podłogę, wypychając powietrze przez kanały wentylacyjne tylnej fasady. Po wessaniu powietrza i zgromadzeniu go w zbiornikach pole siłowe wyłączono, pozostawiając w hangarze czystą próżnię.

— Otworzyć grodzie zewnętrzne — polecił Azmi, dotykając innego przycisku.

Segmentowana powierzchnia zakrzywionej ściany wsunęła się w sufit. Ujrzeli za nią mroczną otchłań kosmosu, gdyż blask oświetlenia wewnętrznego śluzy przyćmiewał światło gwiazd. Mężczyzna wcisnął następną serię guzików.

— Aktywacja systemu elektronicznego kapsuły czasowej. — Wprowadził program, rozpoczynający wstępną sekwencję dla emitera zamontowanego w górnym segmencie tylnej ściany. Transporter z kapsułą został uniesiony z platformy, przepłynął nad pancerną podłogą, mijając po drodze wrzecionowaty kształt naprawczego śmigacza zaparkowanego wewnątrz śluzy i wyszedł w przestrzeń. — Włączyć zapłon transportera — padł następny rozkaz. Rufowa część cylindra rozjarzyła się płomieniem dysz i urządzenie wkrótce znikło z pola widzenia. — No — z zadowoleniem oznajmił Azmi. — I to jest to. — I co teraz? — zagadnął Keith. Shanu wzruszył ramionami.

— Teraz? Na razie możemy o tym zapomnieć. Albo zadziała, albo nie. Prawdopodobnie to drugie. Keith z uznaniem skinął głową.

— W każdym razie — świetna robota, chłopaki. Dziękuję wam. To szansa… Zaćwierkały głośniki.

— Rissa Cervantes do Lansinga — oznajmił kobiecy głos z mikrofonu. Dyrektor spojrzał w górę. — Odbiór. Cześć, Risso.

— Cześć, kochanie. Jesteśmy gotowi wykonać nasz pierwszy krok w kontaktach z istotami z ciemnej materii.

— Już lecę. Koniec odbioru — uśmiechnął się przepraszająco do Azmiego i Heka. — Czasami moja załoga jest niemal zbyt gorliwa…


* * *

Keith wbiegł na mostek i zajął miejsce pośrodku drugiego rzędu.

Zamiast normalnej przestrzeni kosmicznej na sferycznym hologramie widniał obraz czerwonawych kręgów na oślepiająco białym tle, plan rozlokowania globów czarnej materii.

— Zatem — zaczęła Rissa — mamy zamiar nawiązać próbę kontaktu z tymi istotami za pomocą sygnałów radiowych i wizualnych. Wysłaliśmy specjalną sondę, która będzie je bezpośrednio nadawać. Znajduje się w odległości mniej więcej ośmiu sekund świetlnych od naszego statku. Będę nią sterować za pomocą lasera przekaźnikowego. Oczywiście nie wykluczone, że nasi olbrzymi sąsiedzi już dawno wykryli naszą obecność, ale nie możemy być tego pewni na sto procent. Zaś w przypadku, gdy okaże się, że te stwory to Odźwierni lub istoty niewątpliwie wrogie, przez zwykłą ostrożność lepiej skierować ich uwagę na małą sondę, niż na Starplex.

— „Istoty z ciemnej materii”… — mruknął Keith. — Można na tym połamać język, no nie? Musimy ich ochrzcić jakoś inaczej. — Może „Ciemniaki”? — podsunął Rombus. Lansing zwijał się ze śmiechu.

— To nie jest dobry pomysł — wykrztusił w końcu. Uspokoił się i chwilę pomyślał. Wreszcie, rozpromieniony, podniósł wzrok. — A co powiecie na „MACHO”? — spytał z nadzieją.

Jag z politowaniem wywrócił obydwie pary oczu i prychnął z odrazą.

— A gdybyśmy użyli nazwy „matmatów” — od „matowej materii”? — zaryzykował Thor.

— Super! — krzyknęła entuzjastycznie Rissa. — Matmatowie! To jest to. A więc Hek skatalogował grupy sygnałów, wysłane do nas przez matmatów. Jednym ze składników było jedno, nader często powtarzające się słowo. W pierwszym przekazie zamierzałam nadać je kilkakrotnie. Doszliśmy do wniosku, że to słowo bez większego znaczenia. Coś w rodzaju angielskiego „the”. Być może zapętlenie tego wyrazu nie będzie miało konkretnego sensu, lecz matmatowie odbiorą to jako naszą chęć nawiązania z nimi kontaktu. Wyraża pan zgodę na transmisję, dyrektorze? — zwróciła się do męża z udaną powagą.

— Pani słowo jest dla mnie rozkazem — odparł Lansing ze śmiechem. Rissa wcisnęła kontrolkę. — Włączyć transmisję.

Płaszcz sensoryczny Rombusa zamigotał jak noworoczna choinka.

— To działa! — zakrzyknął odpowiednik jego głosu w translatorze. — Natężenie konwersacji dramatycznie wzrasta. Teraz nadają dosłownie jeden przez drugiego. Wszyscy naraz…

— Mam nadzieję, że skoncentrowali się na naszej sondzie jako nadajniku — mruknęła Rissa.

— W każdym razie według mnie już ją zauważyli — rzucił Thor, patrząc na hologram, gdzie pięć olbrzymich globów oderwało się od grupy i sunęło w stronę urządzenia.

— Zaczynamy główną rozgrywkę — kobieta niepewnie pokręciła głową. — Zwróciliśmy ich uwagę, lecz co z naszą „nicią porozumienia”?

Keith wiedział, nikt zresztą w to nie wątpił, że właśnie jego żona należała do składu delegacji, która po raz pierwszy nawiązała kontakt z rasą Ibów. Zaczęło się wtedy od odmiany rzeczowników — i pierwszego wymigotanego słowa, przetłumaczonego jako „stół”, a dla Ibów oznaczającego ich „krainę’”. I dalej jakoś poszło. Nie obyło się bez problemów. Ciało Ibów było zbyt odmienne od anatomii dwunożnych istot ludzkich. Pojęcia takie, jak: „wstać”, „chodzić”, „biec”, „usiąść”, „krzesło”, „ubranie”, „kobieta”, „mężczyzna” — nastręczały najwięcej trudności i nie miały odpowiedników u nowo poznanych istot. A jako że Ibowie żyli pod niebem, okrytym wieczną warstwą chmur, były im obce również słowa: „dzień”, „noc”, „miesiąc”, „rok”, konstelacja” — które nie miały racji bytu w ich świecie. Z kolei Ibowie próbowali przełożyć pojęcia nadające sens ich istnieniu. Biologiczna wspólnota, współczulne widzenie oraz wiele metaforycznych określeń, dotyczących ruchów, określanych przez człowieka po prostu jako „jazda w tył” albo „jazda w przód” — było dla Ziemian kompletnie niezrozumiałych.

Jednak doświadczenia z łbami to pestka w porównaniu z nawiązaniem kontaktu z istotami wielkości sporej planety. Och, doprawdy… Ibowie nie mieli przynajmniej żadnych problemów ze zrozumieniem metaforycznych wyrażeń typu: „Im gorzej zjesz — tym więcej wiesz” lub „Zakazany owoc smakuje najlepiej”. Podobnie zresztą ludzie doskonale rozumieli określenia: „zjeżdżać na łeb na szyję” i, jechać pod górkę”.

Jowiszowe monstra mogły być inteligentne, albo i nie. Mogły widzieć, albo nie posiadać wzroku; wszystko rozumieć, lub kompletnie nie pojmować głównych praw matematyki i fizyki…

— Non stop trwa paplanina ponad dwustu głosów — przypomniał Rombus.

— W porządku. Ale wciąż nie wiemy, czy to tylko dialog sfer między sobą, czy oczekiwana przez nas odpowiedź — odparła Rissa i wcisnęła następny guzik. — Spróbuję teraz zapętlić inną, powtarzającą się u matmatów sekwencję.

Tym razem kakofonia radiowa została zdominowana przez jednego matmata, który najwyraźniej uciszył pozostałych. Matmat powtarzał konsekwentnie trzy słowa sekwencji nadanej przez sondę.

— Czas wypić piwo, którego nawarzyliśmy… — stwierdziła sentencjonalnie Rissa. — Jak to? — zdumiał się Keith.

— No tak… — mruknęła pod nosem jego żona. — Pierwsze pytanie, zadane na wstępie w przekazie sondy, brzmiało: „Kim jesteście?”. Razem z Hekiem wyciągnęliśmy z FANTOMa próbki wszystkich słów matmatów i wymyśliliśmy sygnał mający nadawać konkretnej rzeczy konkretną nazwę, lecz nie posiadający, jak do tej pory, odpowiednika w słownictwie matmatów. W tym przypadku mamy nadzieję, że rolę spełni nazwa Starplex

Rissa kilkakrotnie powtarzała wspomnianą sekwencję. I w końcu upór wydał owoce. Ten sam glob, który zagłuszył pozostałe, przekazał odtworzone słowo w kierunku nadajnika.

— „Nie przyjdzie góra do Mahometa — przyjdzie Mahomet do góry” — roześmiała się z ulgą.

— Stokrotnie przepraszam, ale… chyba mam uszkodzony translator — wyznał Rombus ze skruchą. Rissa wciąż chichotała.

— Nie jest uszkodzony, przyjacielu. Chciałam tylko powiedzieć, że się udało. Złapali przynętę — a my wreszcie złapaliśmy kontakt! Keith wskazał na projekcję. — Który z nich przemawia? Macki Rombusa zatańczyły po przyciskach.

— To ten — oznajmił, gdy błękitne halo otoczyło jeden z czerwonych kręgów, a Ib jeszcze trochę pomajstrował przy konsoli. — Momencik. Pozwólcie, że zademonstruję wam lepszy widok. Teraz, gdy mamy oświetlenie zielonej gwiazdy, mogę zdobyć wyraźniejszy obraz poszczególnych matmatów. — Czerwone koło znikło, zastąpione przez szaroczarną podobiznę gadatliwej sfery.

— Czy mógłbyś wzmocnić kontrast? — spytał dyrektor wytężając wzrok.

— Z przyjemnością — odparł Rombus z galanterią i po chwili fragmenty globu, do tej pory szarawe lub przydymione, ukazały się wyraźnie w całej okazałości, kontrastując na brzegach z rażącą bielą.

Lansing z napiętą uwagą chłonął zjawisko. Dzięki zwiększeniu kontrastu stały się widoczne dwie smugi konwekcyjne, biegnące od bieguna do bieguna, połyskujące w okolicach równika. — Jak kocie oko — podsumował Keith.

— Jasne! — podchwyciła Rissa. — Faktycznie tak wygląda, spójrzcie tylko. — Pochyliła się nad swoim pulpitem. — No dobra, Kocie Oczko, zobaczmy jakie jesteś inteligentne… — wyprostowała się, nie spuszczając oka z hologramu. Pojawił się na nim czarny pasek, mniej więcej metrowej długości i na piętnaście centymetrów szeroki. Ten pasek przedstawi serię rozbłysków lamp sygnalizacyjnych naszego urządzenia — wyjaśniła Rissa. — Do tej pory, od momentu wysłania sondy, były wyłączone. A teraz patrzcie… — włączyła program.

Czerń paska na trzy sekundy przeszła w jaskrawy róż, znów pociemniała przez następne trzy sekundy, błysnęła dwukrotnie w szybkich odstępach czasu, przygasła, po czym trzykrotnie błysnęła różowym światłem.

— Gdy pas jest różowy — mówiła dalej Rissa — włączam wszystkie lampy. Jednocześnie nadaję wtedy przez radio sondy biały szum. Gdy lampy gasną, w eterze panuje cisza. Przestroi — łam pokładowe mikrofony na częstotliwość używaną przez Kocie Oko.

Jak na razie w głośnikach panowała cisza, lecz Keith kątem oka obserwował indykatory na pulpicie Rombusa, sygnalizujące wzmożoną paplaninę na wielu innych częstotliwościach.

Jego żona zaczekała pół minuty i powtórzyła próbę: jeden błysk — dwa błyski — trzy błyski.

Tym razem odpowiedź była natychmiastowa. FANTOM odtworzył ją przez głośniki w formie potrójnej, charakterystycznej sekwencji popiskiwań.

— I tak oto — mruknęła Lianna — jesteśmy w siódmym niebie, że nasz matmat umie mówić: „raz, dwa, trzy”.

— O ile — zripostował Thor — nasz matmat nie pyta: „Czego, do cholery?”.

Rissa wybuchła śmiechem i jeszcze raz powtórzyła sygnał, który błyskawicznie nadała sonda. Kocie Oko zareagował identycznie jak poprzednio.

— W porządku. Koniec zabawy. — Rissa wprowadziła następny program. — Czas na prawdziwy test. Pasek indykatora nadał: „trzy — dwa — jeden”. Matmat odpowiedział trzema wzorami sygnałów. Keith nic był pewien, czy się nie przesłyszał, ale…

— Wszystko gra! — wykrzyknęła Rissa. — Załapał! To te same słowa, które Kocie Oko powiedział wcześniej, lecz w odwrotnej kolejności. Rozumie nasz przekaz, dysponuje więc co najmniej elementarną inteligencją.

Dla pewności powtórzyła sekwencję i tym razem FANTOM przetłumaczył odpowiedź i przemówił po angielsku: „trzy — 170. dwa — jeden” syntetycznym męskim głosem ze staroświeckim francuskim akcentem. Od tej pory akcent ten miał być zarezerwowany dla matmatów.

Obsada sztabu alfa na mostku z fascynacją śledziła poczynania pani biolog, która wytrwale parła naprzód z nauczaniem matmata dalszych cyfr, od czterech do stu. Ani ona, ani FANTOM nie wykryli jakichkolwiek powtarzających się wzorów w konstrukcji słów obcej istoty, które pozwoliłyby poznać jej zasadę liczenia. Wyglądało na to, że każda z liczb jest wyrażana określeniem, nie mającym nic wspólnego z pozostałymi. Rissa przystanęła na stu, aby rozmówca nie znudził się tą zabawą i nie zerwał z nią kontaktu definitywnie.

Następną fazę testu stanowiły proste działania na liczbach. Sekwencja: dwa błyski, sześciosekundowa przerwa (dwa razy dłuższa niż poprzednio), znów dwa błyski, a po upływie następnych sześciu sekund błyśniecie czterokrotne.

Kocie Oko bezbłędnie powtórzył „dwa, dwa i cztery”, podczas pięciu powtórzeń transmisji. Jednak za szóstym razem celowo usunięto drugi ze składników zastępując go przedłużoną przerwą. Czyli — równanie zjedna niewiadomą. FANTOM nie czekał na polecenie Rissy. Gdy matmat znów przemówił, komputer przetłumaczył od razu: „dwa plus dwa równa się cztery”, włączając dwa nowe pojęcia do słownika. Rissa w mgnieniu oka wyciągnęła od obcego odpowiedniki: „minus”, „pomnożyć”, „podzielić”, „więcej”, „mniej”.

— Według mnie — oświadczyła uśmiechając się z triumfem — nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z przedstawicielem wysoce rozwiniętej inteligencji.

Keith nie mógł wyjść ze zdumienia, gdy jego żona postanowiła z pomocą matematyki nadal powiększać zasób słów w bazie danych. Wkrótce znała już w języku matmatów stwierdzenia: „prawidłowo” i „nieprawidłowo” (albo „tak” i „nie”) które, jak miała nadzieję, oznaczały także w innym kontekście „dobrze” i „źle”. Wspólnie z Rombusem na różne sposoby manewrowali ruchami sondy (bacząc pilnie, by płomienie sterujących dysz odrzutowych nie musnęły matmata) i dzięki temu doszli do pojęć: „w górę”, „w dół”, „w prawo”, „w lewo”, „do przodu”, 171 „do tyłu”, „zbliżać się”, „cofać”, „obrócić się”, „wywracać koziołki”, „wirować”, „szybko”, „wolno” i tak dalej.

Puszczając sondę trajektorią wokół Kociego Oka, Rissa zdobyła odpowiednik słowa „orbita”, do którego w krótkim czasie dołączyły: „gwiazda”, „planeta”, „księżyc”.

Z kolei przy użyciu kolorowych filtrów w lampach sygnalizacyjnych poznała określenia różnych barw. Następnym posunięciem Rissy było wysłanie pierwszego, dość prymitywnego przekazu w formie zdania, popartego ruchem sondy, którą na wszelki wypadek ochrzczono imieniem macierzystej bazy: „»Starplex«leci w kierunku zielonej gwiazdy”. Kocie Oko zrozumiał od razu.

— Prawidłowo — przekazał w odpowiedzi i wysłał swoją własną sekwencję.

— Kocie Oko oddala się od Starplex. — Tu wprowadził słowa w czyn. — Prawidłowo — podsumowała Rissa.

Po skończeniu dyżuru zespołu alfa, Keith poszedł do siebie, żeby wziąć kąpiel i coś przekąsić. Jego żona zaś jeszcze do późna w nocy pracowała nad rozbudowaniem i uporządkowaniem słownika matmatów.

Ani razu Kocie Oko nie okazał najmniejszego śladu zniecierpliwienia czy zmęczenia. Gdy na mostku pojawił się personel składu gamma aby przejąć obowiązki. Rissa była wykończona. Przekazała Hekowi dalszą pracę nad tłumaczeniem. Czuwali na zmianę, przez cztery dni — szesnaście zmian obsady mostka — mozolnie wpisując słownik matmatów do bazy danych komputera. Kocie Oko przyczyniał się do tego z niezłomną energią. Gdy znów główny skład zebrał się na mostku Rissa z dumą oświadczyła, że mogą już przeprowadzić prosty dialog. — Spytaj go, jak długo tu jest — zaproponował Keith. Rissa pochyliła się nad mikrofonem. — Jak długo tutaj jesteś? — zapytała. Odpowiedź nadeszła bez zwłoki.

— Według okresu od początku rozmowy do teraz: sto setek setek setek setek setek okresów. FANTOM zaraz pospieszył z objaśnieniem.

— Podaję w przybliżeniu: cztery tryliony dni, czyli co najmniej dziesięć miliardów lat standardowych.

— Jasne. Próbuje się wyrazić w sposób symboliczny — uznała Rissa. — Jak sądzę chodzi mu o to, że jest tu bardzo, bardzo długo.

— Dziesięć miliardów lat to spory szmat czasu — zauważył z powagą Jag. — Odpowiada wiekowi naszego Wszechświata.

— Gdybyś ty miał dziesięć miliardów lat, też byłbyś taki cierpliwy — wtrącił Thor i zachichotał.

— Spróbuj go o to zapytać w jakiejś innej formie — zaproponowała Lianna.

— Chciałam zapytać, jak długo wy wszyscy przebywacie w tym miejscu? — zaryzykowała Rissa, schylając się do mikrofonu.

— Ten czas trwania dotyczy całej grupy — odparł bez emocji głos z translatora. — Jeden, który mówi ma sto setek setek pięćdziesiątek okresów czasowych.

— Co oznacza około pięciuset tysięcy lat standardowych — nie omieszkał wyjaśnić FANTOM.

— Może próbuje nam powiedzieć, że skupisko w ogóle liczy sobie dziesięć miliardów lat — rzekła z namysłem Rissa. — A on sam ma tylko pół miliona lat? — Ładne mi „tylko” — burknęła Lianna.

— To podaj mu nasz zgrzybiały wiek — Keith aż pękał z ciekawości na reakcję obcego.

— Masz na myśli Starplex? — dopytywała Rissa. — A może Wspólnotę? Albo czas historyczny naszych gatunków?

— Jesteśmy teraz przedstawicielami zjednoczonych cywilizacji — stwierdził Lansing. — Najlepszym odnośnikiem będzie najstarsza rasa Wspólnoty. — Zerknął na maleńkie halo Rombusa. — Ibowie w swojej obecnej symbiotycznej formie biologicznej nie zmienili się od około miliona lat, mam rację? Rombus zamigotał z entuzjazmem.

Rissa z wahaniem przysunęła twarz do mikrofonu i wznowiła przekaz.

— Według czasu od początku rozmowy do teraz, istnieliśmy sto setek setek setek okresów. Ten, który mówi ma sto okresów plus sto okresów. — Wyłączyła nadajnik i zwróciła się do przyjaciół. — Jako, że okres wynosi mniej więcej cztery dni, próbowałam mu przekazać, że jako Wspólnota mamy za sobą milion lat, a nasz Starplex liczy sobie tylko dwa lata.

Kocie Oko brawurowo odtworzył sekwencję sygnałów, potwierdzających jego osobisty czas istnienia, podał słowo „minus”, powtórzył śmiesznie mały wiek Starplex, a następnie, po „równa się” podał… jeszcze raz swój własny wiek.

— Rozbrajająca szczerość — mruknęła Rissa. — Jak mi się wydaje, chce nam powiedzieć, że w porównaniu z nim wiek największego osiągnięcia naszej cywilizacji znaczy tyle co nic.

— Cóż, ma rację — Keith uśmiechnął się szeroko. — Ciekawe, co się czuje, będąc takim staruszkiem…

Загрузка...