ZETA DRACONIS

Szklisty podniósł się z poletka koniczyny.

— Jak sądzę potrzebujesz nieco wypoczynku — rzekł. — Niedługo tu powrócę.

— Poczekaj! — zatrzymał go Keith. — Należy mi się pewne wyjaśnienie. Chcę wiedzieć kim jesteś. Kim naprawdę jesteś. Obcy nie odpowiedział, tylko z lekka przekrzywił głowę. Mężczyzna z desperacją zerwał się na nogi.

— Mam prawo wiedzieć. Odpowiedziałem na każde twoje pytanie. A teraz bądź łaskaw odpowiedzieć na to moje jedno jedyne pytanko.

— Sam tego chciałeś, Keith — odparł spokojnie przybysz, splatając ręce na piersi. — Jestem tobą, Gilbertem Keithem Lansingiem, ale z odległej przyszłości. Nawet nie masz pojęcia, jak długo łamałem sobie głowę, żeby sobie przypomnieć, co oznacza to cholerne „G” w nazwisku. Lansingowi opadła szczęka.

— Ty… Nie, to niemożliwe. Nie możesz być mną — wyjąkał.

— Och, to prawda, zapewniam cię. Jestem tobą. Tylko… no cóż, troszkę starszym. — Szklisty z dźwięcznym śmiechem przesunął opuszkami palców po gładkiej, przejrzystej czaszce. — Widzisz? Całkiem wyłysiałem. Oczy Keitha zwęziły się podejrzliwie.

— Z jak odległej przyszłości pochodzisz? Oczywiście według aktualnego czasu?

— Jak sobie życzysz. — Ton głosu obcego był wprost delikatny. — Twój aktualny czas pozostał za nami. Jesteś w mojej teraźniejszości. Bardziej odpowiednie byłoby pytanie z jak odległej przeszłości ty pochodzisz. Lansing zachwiał się niebezpiecznie.

— Chcesz mi wmówić… Chcesz powiedzieć, że teraz nie jest 2094? — wydyszał. — Dwa tysiące dziewięćdziesiąt cztery czego?

— Rok ziemski 2094. Dwa tysiące dziewięćdziesiąty czwarty Anno Domini — czyli 2094 rok pański po narodzinach Chrystusa.

— Kogo? Ach, poczekaj. Mój czytnik pamięciowy już zadziałał. Pozwól mi to przemyśleć. Znam rok bieżący liczony od chwili narodzin wszechświata lecz… Tak! Według twoich standardów odliczania jest rok dziesięć miliardów sześćset czterdzieści sześć milionów trzysta dziewięćdziesiąt siedem tysięcy, dwieście osiemdziesiąty pierwszy.

Keith zatoczył się o pół kroku w tył pod wpływem nagłego olśnienia. — To ty odesłałeś naszą kapsułę czasową — wyszeptał. — To prawda. — A jak… Jak ja się tu znalazłem?

— W chwili, gdy twój pojazd przeniknął skrót zamknąłem cię w strefie zastoju. W przestworzach wszechświata mijał czas… lecz nie dla ciebie. Wreszcie musiał nadejść ten rok, gdy zdjąłem blokadę. Nie obawiaj się jednak. Zamierzam odesłać cię tam, skąd przybyłeś. — Szklisty zrobił krótką przerwę. — Czy pamiętasz tę różową mgławicę, którą ujrzałeś, gdy przeszedłeś przez portal? — zapytał. — To wszystko, co pozostało z gwiazdy zwanej Słońcem. Keith wytrzeszczył oczy z przerażenia i rozdziawił usta.

— Nie denerwuj się — pospieszyło z pociechą domniemane wcielenie. — Nikt nie odniósł najmniejszej szkody, gdy słońce przeszło w nową, wszystko zostało perfekcyjnie zaaranżowane i dopracowane. Widzisz, gwiazda tego typu w sposób naturalny nigdy nie transformuje w nową. Najwyżej może przeistoczyć się w białego karła. Lecz my lubimy być praktyczni. Rozsadziliśmy Słońce, a jego metaliczne pierwiastki wzbogaciły międzygwiezdną przestrzeń. Lansing czuł jeden wielki zawrót głowy.

— A jak… jak zamierzacie przenieść mnie z powrotem do mojego czasu? — jęknął.

— Przez skrót, oczywiście. Komunikacja czasowa w przeszłość działa szybko i bez zarzutu. Nie potrafimy jedynie transferować w przyszłość. To właśnie dlatego musieliśmy cię tu sprowadzić w strefie zastoju, trwającej ponad dziesięć miliardów lat. Jak na ironię, fakt przemieszczenia w czasie w przód, a nie wstecz, prowadzi do nierozwiązywalnych paradoksów i jednocześnie dowodzi, że to niemożliwe. Odeślemy cię z powrotem do punktu wyjścia. Nie musisz się zamartwiać, że opuściłeś przyjaciół w potrzebie. Bez względu na to, jak wiele godzin wspaniałomyślnie nam poświęciłeś, zostaniesz przeniesiony do Tau Ceti w oczekiwanym przez siebie czasie. — To niemożliwe! Szklisty lekko wzruszył ramionami. — To siła nauki — rzekł krótko. — Magia… — wyszeptał Keith. Jego przyszły sobowtór powtórzył poprzedni gest. — To jedno i to samo — stwierdził z cichym śmiechem.

— Ale… Ale… — człowiek plątał się w słowach — jeżeli naprawdę jesteś mną, jeśli rzeczywiście pochodzisz z Ziemi, to po co ten cały cyrk? Dlaczego stworzyłeś tę symulację? — Co takiego?

— Symulację Ziemi. Aż roi się w niej od błędów. Całe pola czterolistnej koniczyny, która jest unikalnym, spotykanym pojedynczym okazem mutanta. Do tego ptaki, jakich jeszcze w życiu nie widziałem. Odpowiedziała mu kaskada perlistego śmiechu.

— Och, to moja wina — wyjaśnił pogodnie Szklisty. — Stworzyłem symulację w oparciu o kilka naszych ocalałych, starożytnych nagrań, lecz byłem prawdopodobnie trochę rozkojarzony. Pozwól, że zajrzę w mój czytnik pamięciowy… Ha, jasne, mój błąd. To naprawdę doskonale odtworzona imitacja Ziemi, ale milion dwieście tysięcy lat po twoim urodzeniu. Rośliny i zwierzęta, uznane przez ciebie za ewenement, to gatunki, które za twoich czasów jeszcze nie istniały. Na dobrą sprawę nie rozpoznałbyś również gwiezdnych konstelacji, gdybym z stworzył symulację nocy.

— Dobry Boże — westchnął Keith. — Że też nawet nie pomyślałem o ewolucji. Jeśli jesteś dziesięć miliardów lat starszy ode mnie, w takim razie jesteś też starszy od każdej współczesnej mi formy życia na Ziemi. Szklisty twierdząco skinął głową.

— Za twoich czasów formy ziemskiego życia miały za sobą cztery miliardy lat ewolucji. Lecz obecnie istoty żywe na tej planecie są ewolucyjnym produktem czternastu miliardów lat. Nigdy byś nie uwierzył, jaki poziom rozwoju osiągnęły morskie ukwiały czy bakterie powodujące koklusz. A tak na marginesie, kilka dni temu jadłem lunch z kimś, kto ewoluował od bakcyla kokluszu. — Żartujesz! — Nie żartuję. Keith ścisnął rękami skronie. — Przecież to niemożliwe… — jęknął.

— Możliwe. To tylko kwestia czasu. Długiego, nieprawdopodobnie długiego czasu. Mężczyzna opuścił ręce.

— A co z ludźmi? — szepnął prawie błagalnie. — Czy nadal się rodzą? Czy mają dzieci? Czy zrezygnowali z tego, gdy odkryto drogę do nieśmiertelności?

— Nie, Ludzkość kontynuowała cykl rozwoju i przemian. Nowi ludzie, którzy ewoluowali przez ostatnie dziesięć miliardów lat, mają niewiele wspólnego z tak starożytnym człowiekiem, jak ja. Są… zupełnie inni.

— Jednak jeżeli ty jesteś mną, dlaczego tak się zmieniłeś? Mam na myśli twoje przejrzyste ciało. Szklisty wzruszył ramionami.

— Czysta technologia. Ciało z krwi i kości, jako takie, dawno poszło w niepamięć. A tak na marginesie, mogę przekształcać własną cielesną powłokę jak tylko mi się spodoba. Przezroczysty jest teraz w modzie. Swoją drogą uważam, że ten odcień akwamaryny jest całkiem elegancki, nie uważasz?

Загрузка...