11

Sassa obudziła się podrzucana na kościstym barku, który na dodatek obrzydliwie cuchnął. Głowa zwieszała jej się na czyjeś plecy, pokryte rzadkim i kłującym niczym świńska szczecina włosem. Temu, kto ją niósł, bardzo się spieszyło. Ciężko dysząc, biegł w górę po zimnych, kamiennych schodach, od których wionęło pleśnią. Od czasu do czasu dziewczynka łokciem ocierała się o szorstką skalną ścianę albo zawadzała palcami nóg o stopień, lecz instynkt, jaki dotychczas nigdy nie dał o sobie znać, kazał jej milczeć, nie zdradzać bólu i udawać nieprzytomną. Było to zupełnie niepodobne do wiecznie szlochającej Sassy. Głowa też okropnie ją bolała; od ciosu, który otrzymała, niemal rozsadzało kark.

Ktoś jeszcze biegł obok strasznego stwora, lecz na schodach panował taki mrok, że nie widziała drugiej istoty wyraźnie. Momentami pojawiało się jakieś słabe światło, jak gdyby mijali marną pochodnię. Dziwaczne stworzenia sprawiały jednak wrażenie niezależnych od światła, zapewne żyły w stałym mroku i zdołały do niego przywyknąć.

Druga istota odezwała się ochrypłym sykiem:

– Doskonale sobie poradziłeś. Dostaniesz wiele punktów za zasługi.

– Na to liczyłem – równie ochryple odparł ten, który ją niósł. – Z tej małej bez trudu wyciągniemy wszystkie tajemnice.

Sassa miała dość rozumu, żeby nie krzyczeć przeraźliwie ani też nie próbować się uwolnić. Prawdę powiedziawszy, sparaliżował ją strach, ale też i ów właśnie dopiero co odkryty instynkt… Instynkt samozachowawczy, chyba tak się to nazywa.

– Na pewno – przytaknął drugi kompanowi. – Wyciągniemy z niej imiona wszystkich tych, którzy znają się na czarach. Pomogę ci, będzie prędzej.

Ten, który niósł Sassę, nabrał podejrzeń.

– O, nie, nie próbuj podstępnie zdobyć zaszczytów, na które nie zasłużyłeś. Ona jest moja i pamiętaj, to ja się z nią zabawię, kiedy już będzie po wszystkim.

– Nie bądź głupi, co do tego ostatniego, będzie jak chcesz, ale nie masz chyba ochoty stanąć samotnie twarzą w twarz z Nardagusem.

– Nie, ty pójdziesz ze mną. Ale to ja będę przemawiał. Ale potem chcę ją mieć, zanim Nardagus uczyni ją jedną z nas. Chcę ją mieć taką śliczną i nietkniętą jak teraz.

– Skąd wiesz, że jest nietknięta?

– Sprawdziłem.

Sassa walczyła z falą mdłości. Czy on jej dotykał? Och, nie, to niemożliwe. Poczuła się zbrukana, nie mogła znieść nawet podobnej myśli.

Mimo wszystko nie to było teraz najważniejsze. Prześladowcy chcieli zmusić ją, by wyjawiła imiona tych, którzy potrafią czarować, jej wspaniałych przyjaciół.

Słowa „czarowanie” nigdy nie lubiła. Wydawało się takie banalne, jak gdyby mowa była o magiku, który stoi na scenie i wyciąga z kapelusza gołębie i króliki. Nie miało to właściwie nic wspólnego z niesamowitymi, wręcz boskimi zdolnościami Dolga czy Marca.

Jedno było pewne: te potwory nie wydobędą z niej ani słowa. A już na pewno nie kupią jej duszy, nie zmienią jej w budzące wstręt monstrum, jakimi sami byli. Pokaże, że jest silna.

Nagle Sassa doznała wstrząsu, patrząc na siebie z boku. Jak też ona się zachowywała do tej pory? Płakała, narzekała, skarżyła się i tęskniła za domem. Nikomu nie była radością, sprawiała jedynie kłopot. Przez cały czas myślała tylko o sobie. Teraz natomiast, gdy znalazła się w prawdziwym niebezpieczeństwie, zachowywała się całkiem spokojnie. Może to w wyniku paraliżującego strachu, lecz i tak wychodziło na jedno. Myślała na zimno, po raz pierwszy podczas całej tej wyprawy. Jakoś to będzie.

Przykro jej było jedynie, że nikt z towarzyszy podróży nie widzi jej teraz, nie jest świadkiem bohaterskiej odwagi. Ale prawdziwa odwaga nie prosi o widzów, nie dopomina się pochwał ani nagrody, działa w ciszy.

Ja także będę tak postępować, pomyślała dzielnie, ale z przykrością przełykała ślinę. Wspaniale byłoby, gdyby ktoś mógł ją teraz zobaczyć.

Zimna wilgoć panowała na schodach, które momentami mogła dostrzec, gdy mijali migoczące światła. Widziała wtedy nierówne zielonkawe stopnie. W miarę jednak jak się posuwali, stopnie były coraz gładsze, powietrze czystsze, a dookoła robiło się jaśniej.

Ten, który ją taszczył, zatrzymał się. Sassa wyczuła w nim pewne wahanie. Nic wprawdzie nie widziała, wisząc głową w dół, mdliło ją, bała się i była taka nieszczęśliwa, ale miała wrażenie, że widzi z przodu jakieś drzwi. I rzeczywiście, zastukali w nie, a po podaniu hasła, które starała się zapamiętać, zostali wpuszczeni do środka.

Wokół niej stało się teraz jaśniej, jakby pomieszczenie rozświetlał blask ognia, nie latarki ani lampki. Stwór po prostu puścił ją teraz, upadła na twardą kamienną podłogę, ale na szczęście zdołała się jakoś podeprzeć rękami. Wreszcie mogła patrzeć przed siebie, a nie na paskudny podskakujący zadek.

Przy drewnianym stole siedziało kilka osób. Proszę, proszę, a więc w Górach Czarnych istnieje także drewno, nie wszystko jest z kamienia. No, tak, ciężkie drzwi również były drewniane. O ile dobrze zdołała się zorientować, przyszli tu mniej ważną, tylną drogą, bo po przeciwległej stronie dostrzegła znacznie okazalsze wejście.

Usiłowała wstać, lecz brutalnie zmuszono ją do uklęknięcia, a żelazny uścisk przygiął jej głowę do podłogi.

Ktoś podniósł rękę.

– Chcemy ją zobaczyć.

Uścisk zelżał. Znów mogła się wyprostować.

Było ich troje, jedna kobieta i dwaj mężczyźni. Kobieta, niespotykanie pociągająca w jakiś niebezpieczny, żarłoczny sposób, wydawała się zarazem dziwnie odpychająca. Przypatrywała się Sassie z arogancją i pogardą.

– Nie jest szczególnie ładna – prychnęła. – Cóż to za intruzi ośmielili się wtargnąć do naszego królestwa?

Sassa zawstydzona spuściła wzrok, była bowiem bardzo wrażliwa, gdy chodziło o wygląd, już od czasu, gdy oszpeciły ją oparzenia, przez co matka nie chciała jej znać. Zdążyła jednak przyjrzeć się kobiecie. Wiedziała, że ma do czynienia z nadzwyczaj urodziwą istotą, lecz poprzez cudowną skórę za oszałamiająco pięknymi rysami Sassa dostrzegała co innego: potworną obrzydliwość, taką samą jak u dobrowolnych niewolników. Miała wrażenie, że widzi dwie osoby jednocześnie, jak na podwójnie naświetlonej fotografii. Wywołało to w niej prawdziwy szok, zmusiła się, by popatrzeć na mężczyznę siedzącego obok.

I tym razem wrażenie było identyczne. Wspaniały strój i elegancka postawa nie zdołały ukryć budzącego grozę widoku skrywającego się w jego wnętrzu. Ale było w nim coś jeszcze…?

Trzecia osoba przy stole to z pewnością Nardagus. Wyraźnie dało się dostrzec, że jest przywódcą. Świadczył o tym nie tylko piękny strój, lecz cała jego postać i bijący od niej autorytet. W jego przypadku nie było owego zdumiewającego podwójnego obrazu, ale też i nie był on potrzebny. Nardagus wywodził się z ludzkiego rodu i tak też wyglądał, choć niewiele miał w sobie człowieczeństwa, dotyczyło to przede wszystkim psychiki. Jego oblicze wyrażało niezwykłe zło. Włosy miał białe jak śnieg, brwi natomiast ciemne. Tak samo ciemna była zadbana broda, oczy zaś niemal czarne, a spojrzenie kompletnie pozbawione uczuć. Jego szaty uszyte zostały z materii przetykanej złotymi nitkami. W ogóle całe pomieszczenie, szczególnie po jednorodnej jałowości królującej wszędzie w Górach Czarnych, zaskakiwało sporą ilością złotych ozdób. Sassa podejrzewała, że to jedna z komnat w czymś w rodzaju pałacu, do którego ona dostała się tylnym wejściem.

Komnata właściwie była straszna, tym straszniejsza, im dłużej dziewczynka się jej przypatrywała. Na ciężkich, eleganckich meblach widniały głębokie nacięcia i zadrapania, powstałe jakby od uderzeń miecza lub topora, ściany i sufit poplamione były krwią, a w ciemnym kącie Sassa dostrzegła coś, co mogło być narzędziami tortur.

Ostatkiem woli zdołała zapanować nad narastającym w niej lękiem.

Mężczyzna, który musiał być Nardagusem, podszedł do niej, wsunął jej lodowaty palec pod brodę i w ten sposób zmusił, by wstała. Dziewczynka nie potrafiła oprzeć się jego rozkazowi.

Źle się to zapowiada, pomyślała. Jeśli nie potrafię mu się sprzeciwić, będzie ze mną krucho.

Jakież on ma straszne oczy! Wpatrywały się w nią, a Sassa miała wrażenie, że spogląda prosto w głąb zielonego płomiennego piekła. Czy istnieje w ogóle coś takiego? Brzmiało to wręcz barokowo, lecz tak właśnie czuła.

Przebywanie w Górach Czarnych wyraźnie wywarło wpływ na Nardagusa. Sassa zastanawiała się, czy pił on ze źródła ciemnej wody. Nie, raczej nie, lecz na pewno przebywał w jego pobliżu. Pewne natomiast, że zajmował tu wysoką pozycję. Być może był najwyższym wasalem potężnych władców, tych, którzy naprawdę pili u źródła.

– Kimże ty jesteś? – spytał.

W tym momencie Sassa uczyniła pierwszy inteligentny ruch szachowy podczas całej podróży.

– Nie rozumiem – oświadczyła po norwesku.

Nardagus zmarszczył czoło.

– Jakimż to językiem ona mówi? Kto w naszym królestwie może go znać?

Pozostali wzruszyli ramionami.

Co mam robić, zastanawiała się Sassa wzburzona, czy spróbować usunąć maleńkie, prawie niewidzialne aparaciki z ramienia? Łatwiej mi wtedy będzie opierać się atakom nieprzyjaciół. Bo gdy się czegoś nie rozumie, no to się nie rozumie, i nie można nikogo zmusić do odpowiedzi. Ale z drugiej strony, zatrzymując aparaciki, mogę odnieść pewne korzyści. Ci obrzydliwcy nie wiedzą, że rozumiem, co mówią, i dzięki temu być może uda mi się zdobyć niezwykle cenne informacje.

Nie miała czasu dłużej się nad tym zastanawiać i dokonać jakiegoś wyboru, bo związano jej ręce na plecach. Postanowiła jednak, że tak długo jak się da, będzie udawać, że nic nie pojmuje. Cała trzęsła się ze strachu i miała tylko gorącą nadzieję, ze nie przyjdzie im do głowy ją torturować, bo tego, tak przynajmniej sądziła, nie wytrzyma.

Ach, czy nikt nie może mi pomóc? myślała zrozpaczona. Błagam was, pospieszcie mi na ratunek, to się nie może dobrze skończyć!

Potworny Nardagus zasiadł w swoim krześle i zamyślony odchylił się w tył. Przyglądał jej się badawczo.

– Jeśli my nie rozumiemy jej mowy, a ona naszej, jest dla nas bezwartościowa – stwierdził niewyraźnie. – Można ją jedynie… Tak, tak – zwrócił się do stwora, który przyniósł Sassę, a teraz gwałtownie wymachiwał rękami. – Dostaniesz swoje wynagrodzenie, ale marny połów przyniosłeś. Musimy znaleźć kogoś, kto zrozumie jej język. Albo… spróbujemy po angielsku. To język, który na ziemi znają prawie wszyscy.

Powiedział do niej kilka słów po angielsku. Sassa udała głupią i przekonująco pokręciła głową. Nardagus przeszedł więc na francuski, potem na niemiecki, rosyjski, hiszpański. Powiedział też parę wyrazów, które brzmiały jak chiński, a wszystko to bez jakiejkolwiek reakcji ze strony Sassy.

Popatrzyła z boku na drugiego z mężczyzn i spoglądając pod tym kątem, odkryła coś makabrycznego. Coś, w co trudno było uwierzyć. Mężczyzna sprawiał wrażenie, że się żarzy, wprost świeci. Mało brakowało, a rozdziawiłaby buzię ze zdziwienia, opanowała się jednak i nic po sobie nie pokazała. Zrozumiała teraz, skąd bierze się ciepło i światło w pomieszczeniu. Pochodziło od niego!

To niepojęte!

Gdzie bywał ten człowiek, że zdobył takie właściwości? Kim był? Zwyczajnym niewolnikiem, którego górska arystokracja używała jako kominka? Czy też został w jakiś sposób wywyższony? Do tej pory nie odezwał się ani słowem, choć nosił równie eleganckie szaty jak kobieta. Któż to taki?

Nagle Sassa drgnęła.

– Mam wrażenie, że ona wszystko rozumie – odezwała się niespodziewanie ostrym głosem kobieta – Ona nas rozumie, poznaję to po jej oczach.

– Jak to możliwe, by znała nasz język?

Kobieta popatrzyła chytrze.

– Nie wiem. Spróbuj jeszcze raz odezwać się po angielsku, mam wrażenie, że wtedy coś jej zaświeciło.

Bzdury, pomyślała Sassa. Rozumiałam was przez cały czas, ale mówcie dalej, ja i tak wszystko wytrzymam.

Wstrętny Nardagus podszedł bliżej.

– A więc rozumiesz po angielsku. No, gadaj więc, kto jest najpotężniejszym czarnoksiężnikiem wśród was? Skąd pochodzi?

Sassa tylko patrzyła na nich niemądrze. Była przekonana, że doskonale sobie radzi.

– No cóż. – Nardagus odwrócił się do niej plecami. – Wobec tego będziemy zmuszeni uciec się do zupełnie innych metod.

Nigdy nie znajdą tu nikogo, kto mówiłby po norwesku, pomyślała triumfująco dziewczynka. Żaden Norweg nie ma w sobie tyle zła, by wpaść w szpony Gór Czarnych.

Lecz oni wcale nie zamierzali szukać geniusza znającego wiele języków. Przynajmniej na razie.

Gdy Sassa pojęła, jaki jest ich plan, krzyknęła głośno z przerażenia i rozpaczy. Spodziewała się, że tortury polegać będą na miażdżeniu kciuków, chłostaniu i podobnych próbach. I na to wewnętrznie się już przygotowała.

Gdy spostrzegła, co przynieśli, osunęła się na kolana i wybuchnęła pełnym goryczy płaczem.

Wiedziała już, że jest stracona. Jedynie zdradzając tożsamość przyjaciół zdoła nie dopuścić do tak straszliwego okrucieństwa.

Загрузка...