1

Optymistycznie nastawieni wjechali do groty za drzewami różanymi. Wjazd przypominający tunel? Nareszcie znaleźli wejście do Gór Czarnych.

A potem nastąpiła groza.

– Wycofuj się! – zawołał Tich do Chora, wykorzystując system komunikacji łączący oba pojazdy, a wielu uczestników ekspedycji uderzyło w krzyk, przerażonych i wzburzonych tym, co zobaczyło.

Ale na odwrót było już za późno. Za plecami przyjaciół rozległ się dudniący grzmot i huk, gdy gigantyczna lawina kamieni i ziemi ostatecznie odcięła im drogę.

Na moment zapadła cisza.

– I tak zakończyła się ta wyprawa – usłyszeli głos Joriego z J2.

To raczej nieudana próba żartu. W ich sytuacji nie bardzo było się z czego śmiać.

Zostali uwięzieni. Przestali również cokolwiek widzieć. Nawet reflektory Juggernautów nic nie dawały, bo nad pojazdami kłębił się rój czegoś, czego nie potrafili zidentyfikować, a co udaremniało wszelkie próby zorientowania się w sytuacji. Krótka chwila ciszy też zaraz definitywnie minęła. Przy wtórze strasznych trzasków i zgrzytów nieznane potwory zaczęły nadgryzać masywne pancerze pojazdów.

– Prędko! – ponaglał Ram. – Weźcie dziewczęta i rannego Tsi do schronu!

Indra bardzo chciała być tam, gdzie Ram, rozumiała jednak, że swoją obecnością przydałaby mu tylko zmartwienia. Zabrała więc Siskę i Sassę, wspólnymi siłami przetransportowały nosze, na których leżał Tsi, do pomieszczenia zwanego schronem. Nie spodziewali się, że tak prędko przyjdzie im z niego korzystać.

Z wieżyczki dobiegło wołanie Chora:

– Przegryzły się przez zewnętrzną powłokę! Jeden reflektor jest już zniszczony. Co robimy?

– Ruszaj naprzód! – nakazał Faron. – Spróbujemy je z siebie strząsnąć!

– Nie, zaczekajcie! – usłyszeli protest Joriego. – To one! One!

– Co masz na myśli?

– To te przypominające larwy potworki, które chciały pożreć mnie i Tsi tamtym razem na skałach. Właśnie zobaczyłem te ich przyssawki, to one! Ale jakie ich mnóstwo! Dobrze, że Tsi tego nie widzi, oszalałby na ten widok.

– Ten korytarz musi być ich gniazdem – stwierdził Chor. – Włączę teraz silniki, jeśli i one nie zostały już zniszczone.

– Freke – odezwał się Marco. – Co wiesz o tych stworzeniach?

Wilk, nerwowo krążący po wieżyczce, odparł:

– Są niezwykle żarłoczne, rzucają się na wszystko, co tylko napotykają na swej drodze. Istoty uwięzione w Górach Czarnych panicznie się ich boją.

Marco podniósł rękę.

– Zaczekaj chwilę, Chor. Wiemy już sporo o mieszkańcach z Gór Czarnych, Svilowie okazali się nadmiernie wyrośniętymi szczurami, wilkoludy przemienionymi wilkami i tak dalej. Tych larw nie widzimy teraz wprawdzie wyraźnie, lecz możemy chyba przypuszczać, że nie są niczym innym jak powiększonymi gąsienicami. Właśnie wśród gąsienic można spotkać nieprawdopodobnie żarłoczne gatunki. Ach, na miłość boską, jakże one hałasują!

– Rozumiem, o co ci chodzi, Marco – rzekł Chor, który wciąż wahał się, czy zapuścić silniki. – Ale czy starczy ci na to sił? Wyglądasz na strasznie zmęczonego, wiesz o tym?

– Nie wiem, ale czuję – uśmiechnął się Marco blado. – Ta wyprawa jest ciężka dla nas wszystkich.

– Zwłaszcza dla ciebie i dla Dolga – z powagą przyznał Ram. – Ale trzeba się spieszyć, a wydaje mi się, że jeśli po prostu ruszymy naprzód, niewiele wskóramy. W dodatku tak czyniąc, uśmiercimy kolejne żywe istoty, a tego nikt z nas nie chce. Potrzebna ci jakaś pomoc?

– Tak. Dolg! Cieniu! – zawołał Marco przez mikrofon.

– Słuchaliśmy cię – odezwał się Dolg z J2. – Jesteśmy do dyspozycji.

– Doskonale! Bardzo nam teraz brak twojego ojca, Dolgu. Już nie raz gorzko żałowaliśmy, że nie poprosiliśmy, aby nam towarzyszył. Chciałbym także, by pomogli nam Sol, Heike, Shira i Mar. Nie znają się zapewne tak dobrze na galdrach jak Móri, lecz na pewno okażą się przydatni.

– Jesteśmy przy tobie – zgłosiły się duchy, okrążając Marca.

Wiedziały, o co chodzi. Miały przywrócić potworom ich pierwotną postać.

– Zdołały się przedrzeć przy ramie okiennej! – krzyknął Chor. – Sytuacja zaczyna się robić krytyczna!

Yorimoto, Kiro i Oko Nocy otrzymali rozkaz powstrzymywania intruzów, jeśli to możliwe, bez zabijania. W tym czasie wszyscy w J1 znający się na czarach rozpoczęli odmawianie zaklęć. Przez głośniki dochodziły do nich monotonne głosy Dolga i Cienia, którzy przyłączyli się do chóru. Nie było to jednogłośne zaklinanie, każdy z czarowników używał własnych słów i własnej techniki.

Ale zaklęcia podziałały!

– Puszczają! – zawołał Kiro. – I zaczynają się zmniejszać!

– Nie przerywajcie – mruknął Marco do przyjaciół.

On sam nie wypowiadał zbyt wielu słów, jego siła bowiem polegała na niezwykłej umiejętności wczuwania się w najgłębsze mechanizmy przeciwnika, zarówno duchowe, jak i fizyczne.

Wszyscy zdawali sobie sprawę, że właśnie jego moc ma decydujące znaczenie, otrzymał jednak solidne wsparcie od innych. Później, gdy było już po wszystkim, stwierdził nawet, że nigdy jeszcze nie miał tak łatwej pracy. Szóstka pomocników przyjęła to stwierdzenie z dumą i wzruszeniem.

Przerośnięte larwy, wielkością dorównujące co najmniej dorosłemu człowiekowi, skurczyły się do swoich zwyczajnych rozmiarów. Uczestnicy wyprawy mogli znów teraz wyglądać przez okno, patrzyli, jak małe stworzonka w przerażeniu spełzają z pojazdów, choć dosłownie wypełniały całą grotę. Marco uczynił jeszcze kilka stanowczych, lecz życzliwych gestów, a małe stwory wycofały się ze środka i na jego rozkaz popełzły w górę skalnych ścian. Marco pragnął oszczędzić im życie. Wszystko to oczywiście trwało, lecz pojazdy czekały, aż larwy opuszczą drogę. Tymczasem Chor i Tich z pomocą wielu chętnych dłoni zabrali się do naprawy kadłubów. J1 okazał się bardziej uszkodzony, J2 lepiej dał sobie radę, ale też i zbudowano go z trwalszego materiału, a także wzmocniono po poprzedniej wyprawie w Ciemność. Teraz części zapasowe, które zabrali ze sobą, naprawdę się przydały.

Marco zerknął w tył przez ramię.

– Są takie maleńkie, że mogą przedostać się przez szpary w usypisku kamieni – powiedział. – Postaram się naprowadzić ich myśli czy też instynkty na takie rozwiązanie. Sądzę, że lepiej dla nich będzie, jak wydostaną się spod władzy reżimu z Gór Czarnych.

Tak, tak, niejeden wiele by dał za to, by dowiedzieć się, na czym ów reżim polega. A raczej woleliby tego nie wiedzieć. Skoro jednak ekspedycja zmierzała teraz ku wnętrzu gór, informacja taka bardzo by się przydała. Dobrze byłoby rozpoznać wroga, nie musieliby wtedy poruszać się na oślep tak jak teraz.

W grocie panował chłód. Indra opuściła upokarzające zamknięcie i usiłowała także do czegoś się przydać, biegała więc, przenosząc wiadomości między tymi, którzy uszczelniali dziury powstałe w J1. Przyrząd tak staroświecki jak spawarka nie istniał w świecie Madragów, posługiwali się o wiele łagodniejszymi metodami. Teraz wzmacniano słabe punkty, odkryte podczas ostatniego ataku. Wymieniono rozbite reflektory, skontrolowano każdy najdrobniejszy szczegół.

W tym czasie Sassa, bezpieczna w objęciach J1, nie mogła oderwać oczu od fascynującego, przypominającego przemarsz lemingów pochodu małych larw, które kierowały się w stronę zasypanego wyjścia. Larwy pełzły najszybciej jak umiały, pragnąc wolności, a Sassa strasznie się bała, że ktoś we wnętrzu przerażających gór zorientuje się, co się stało, i zechce je powstrzymać.

– Spieszcie się, spieszcie, małe robaczki – szeptała. – Dolina Róż jest teraz wolna od zła, znajdziecie tam dobrą kryjówkę i nigdy już nie wpadniecie w szpony swoich prześladowców.

Były to raczej pobożne życzenia, choć nie do końca pozbawione podstaw. Marco, Dolg i Shira dokonali bowiem wielkiego dzieła w Dolinie Róż, złamali jej złą moc.

Sassa starała się nie pociągać nosem, była jednak bardzo wystraszona i nieszczęśliwa i nieustannie żałowała, że nie usłuchała ostrzeżeń i nie została w domu. Hubert Ambrozja… Gdy przypomniała sobie ukochanego kota, z oczu znów popłynęły jej łzy, więc zmusiła się, by myśleć o czymś innym.

Siska została w schronie przy Tsi, skuliła się przy nim, by ogrzewać go swoją bliskością, dodawać sił. Marco nie czynił jej wielkich nadziei, teraz nic więcej nie mógł już zrobić dla Tsi. „Wydaje mi się, Sisko, że jedynie jasna woda może go uratować” – rzekł z powagą. – „Ciernie róż pokłuły go zbyt głęboko, a przesycone były do głębi żądzą niszczenia, liście zaś sparaliżowały jego oddech. Ale Tsi wywodzi się z silnego rodu i niemal całe swoje życie spędził w dobroczynnych promieniach Świętego Słońca. Bądź przy nim, on zapewne wyczuje twoją obecność i być może dzięki temu obudzi się w nim tęsknota za życiem”.

Siska nie odstępowała więc zielonobrunatnego leśnego elfa, szeptem prosząc, by wytrzymał do czasu, aż odnajdą źródło jasnej wody. Nie wiedziała, czy Tsi ją słyszy, wciąż jednak nie przestawała do niego przemawiać, głaskać po ukochanej fascynującej twarzy, wijących się zielonych włosach i całować zamknięte powieki.

Sol z Ludzi Lodu także postanowiła się do czegoś przydać. Kategorycznie odmówiła pozostania w schronie. „Jestem przecież duchem, do diaska!” – zaprotestowała. „Owszem – zgodził się Marco – ale tylko częściowo, bądź więc ostrożna”. Sol w odpowiedzi jedynie prychnęła.

W grocie nieźle się bawiła. Próbowała pomóc najpowolniejszym z małych larw, zupełnie zapominając o tym, że jeszcze przed chwilą były groteskowymi monstrami, większymi od niej samej, gotowymi zmiażdżyć ją żarłocznymi szczękami. Teraz stały się bezbronne i tylko to ją obchodziło. Chyba wolno trochę sobie z nimi pożartować? Delikatnie popychała je od tyłu, poganiała lekko, przemawiała do nich wesoło, zanosząc się przy tym śmiechem. Przenosiła też te, które nie zdążyły zejść z pojazdów, zwłaszcza z J1. J2 był już oczyszczony i gotów do dalszej drogi, lecz przy J1 wciąż pozostawało dużo do zrobienia.

Kiro i Armas reperowali pojazd tuż obok.

– Zamierzasz urządzić wyścigi larw, Sol? – zapytał Armas z uśmiechem.

Sol natychmiast podchwyciła:

– Oczywiście, stawiam na tego zielonego, ma coś w sobie.

– A może to ona?

– Na pewno on. Obstawiam tylko męskich uczestników. No, pospiesz się, nie widzisz, że ta biała kobitka zaraz cię wyprzedzi? „Dwa szybkie po wewnętrznej i koniec z nim”, jak mawiają norwescy łyżwiarze, tego nauczyła mnie Indra. Doskonałe wyrażenie, użyteczne w wielu życiowych sytuacjach.

Kiro przyniósł w ręku jakąś larwę.

– Masz tu jeszcze jedną, wiła się na grzbiecie w łożysku J1.

Sol wzięła stworzonko do ręki, wbijając szelmowskie spojrzenie żółtych oczu w czarne oczy Strażnika. Armas popatrzył na parę z uśmiechem i zaraz wrócił do pracy przy uszczelnianiu spojenia.

– To chyba była ostatnia na J1. Poproś, żeby trochę przyspieszyła.

Sol zaniosła ostatnią gąsienicę do pochodu, który oddalał się wzdłuż skalnej ściany. Wróciła i zapytała:

– W czym mogę teraz pomóc?

Armas, który miał największą ochotę powiedzieć, by trzymała się z daleka i nie plątała pod nogami, łaskawie przydzielił jej jednak funkcję instrumentariuszki. Sol przyjęła propozycję z takim zadowoleniem, że chłopak zawstydził się niewypowiedzianego życzenia. Kiedy zabrała się do pracy z wielkim skupieniem i powagą, i Armas, i Kiro wkrótce się zorientowali, że jej pomoc naprawdę im się przydaje. A ileż przy tym sprawia radości pięknej czarownicy z Ludzi Lodu!


Wróciwszy zaklęciami olbrzymim larwom ich normalne niewielkie rozmiary i wyprowadziwszy je z tunelu, Marco poczuł, że osiągnął granicę. Jego samego to zaskoczyło. Nie przypuszczał, że jest zdolny do tak ludzkich reakcji, jak zmęczenie.

Taka jednak była prawda. Dolg kazał mu się położyć i odpocząć, całej wyprawie mogły wszak już wkrótce przydać się jego zdolności. Marco usłuchał tej rady, zawsze zresztą był posłuszny Dolgowi.

Nagle zorientował się, jak niebiańsko cudownie jest móc wyciągnąć się na łóżku, zamknąć oczy i wyłączyć się ze wszystkiego. Może zbytnio przejmował się spoczywającą na nim odpowiedzialnością, ale wiedział wszak, jak wielkim zaufaniem darzą go przyjaciele. Zawsze gdy jakiś problem wydawał się nierozwiązywalny, zwracali się do niego albo do Dolga. Do syna czarnoksiężnika, który miał swe drogocenne szlachetne kamienie, i do Marca, obdarzonego magicznymi mocami. To bardzo przyjemne i budujące móc pomagać, właściwie ogromnie się cieszył ze swych niezwykłych zdolności, lecz nie w tej chwili.

Nagle uderzyła go niepokojąca myśl. Dlaczego poczuł się tak zmęczony akurat teraz, podczas tej wyprawy? Czy to dlatego, że zmierzali do samej twierdzy, do jądra zła? Czy kryją się tam siły potężniejsze od jego własnych, które, odgadując jego obecność, chcą go obezwładnić?

W takim razie marny los czeka całą wyprawę.

Z daleka, spoza pojazdu, dobiegał go wesoły głos Sol, w roztargnieniu uświadomił sobie, że żartuje z Armasem i Kirem.

Czy słusznie postąpił, wracając jej ludzkie życie?

Cóż, na razie stanowiła przypadek z pogranicza, była czymś w rodzaju bękarta, gdy zechciała, wciąż mogła być jeszcze duchem, przynajmniej częściowo.

Ale czy dobrze zrobił?

Eksperyment z Filipem zdecydowanie się nie powiódł, choć chłopiec może tak by tego nie osądził, on bowiem doskonale się czuł wśród duchów Ludzi Lodu. Nie obchodził go jednak świat ludzi, tak więc Gabriel, jego ojciec, nie doznał zbyt wiele radości z jego powrotu, przeciwnie, bardzo się rozczarował, a siostry, Indra i Miranda, dorastając oddaliły się od małego chłopca, którym wciąż był i na zawsze miał pozostać Filip.

Tamta próba sprawiła, że Marco stał się ostrożniejszy. Nie umiał odpowiedzieć na pytanie, co zrobi Sol. Jaką przyszłość dla siebie wybierze?

Na razie jednak wszystko wskazywało na to, że Sol doskonale się bawi.


Wreszcie rozległ się sygnał gotowości. Mogli jechać dalej.

Lecz jak daleko, tego nikt nie wiedział. A Faron zabronił wyprawiania się na zwiady pojedynczym osobom. Wszystkim nakazano przebywanie w pojazdach, nikt więc się nie orientował, czy znaleźli się po prostu w głębokiej grocie, czy też faktycznie był to tunel prowadzący przez góry.

Mieli jednak pewne podstawy, by sądzić, że znajdują się w przejściu. Po cóż bowiem umieszczono by tutaj te wielkie potwory?

Indra zeszła do schronu.

– Musisz wreszcie pójść do kuchni i coś zjeść, Sisko, całe wieki nie miałaś nic w ustach. W tym czasie Sassa może zająć się Tsi, prawda, Sasso?

Indra tak surowo popatrzyła na dziewczynkę, że ta nie odważyła się kręcić nosem. Przestraszona mocno pokiwała głową. Ratunku, powierzono jej opiekę nad chorym leśnym elfem?

Siska gwałtownie protestowała, nie była wcale głodna, nie chciała też sprawić zawodu Tsi. Bo co się stanie, jeśli on się obudzi, a jej przy nim nie będzie? Albo, co gorsza, jeśli w tym czasie umrze? Nie, nie może teraz myśleć o jedzeniu, i tak nie przełknęłaby ani kęsa.

– Jeśli nie będziesz jadła, do niczego nie przydasz się Tsi – argumentowała Indra, ciągnąc ją za sobą.

Sassa została więc sama, ze wzrokiem nieruchomo utkwionym w nieprzytomnego Tsi-Tsunggę.

Pojazdy bardzo wolno i ostrożnie zaczęły się toczyć krętym korytarzem akurat wtedy, gdy Indra z Siską wchodziły po schodach. Skalne podłoże było tu nierówne, bezustannie musiały się czegoś przytrzymywać, żeby nie spaść. Z oczu Siski wprost bił niepokój, twierdziła, że nie powinna odchodzić od Tsi, ale Indra ją uspokajała. Siska mogła przecież tylko wziąć z kuchni coś do zjedzenia i wrócić do rannego. Księżniczka uznała to za dobrą propozycję i przestała się tak strasznie martwić.

U szczytu schodów napotkały Sol, w oczach czarownicy płonął jakiś nowy blask.

Co ona znowu wymyśliła?

Загрузка...