12

W J1 Chor zmienił Kira, który natychmiast, gdy tylko położył się na łóżku, zapadł w sen. Wszyscy inni także spali. W czarnej skalistej dolinie panował spokój.

Ale wysoko na wzgórzu załoga J2 z całych sił starała się dotrzeć do przyjaciół.

Tich obserwował armię niewolników. Stali uzbrojeni po zęby, zdecydowani na wszystko. Oczy jarzyły im się czerwonawym blaskiem, co prawdopodobnie wynikało z ich zdolności do widzenia w ciemności. Wyglądało to niczym morze maleńkich, rozżarzonych punkcików w wiecznym półmroku Gór Czarnych.

– Co zamierzasz zrobić, Tich? – spytał Ram bezdźwięcznie.

– W y d a j e mi się, że moglibyśmy wykorzystać jeden z naszych specjalnych wynalazków – odparł Madrag z pewnym zadowoleniem i radosnym wyczekiwaniem w głosie.

– Czy nie za blisko do nich podjeżdżasz? – wtrącił się Dolg.

– Muszą się znaleźć tuż-tuż, niech nawet próbują zdobyć Juggernauta. Trzymajcie się teraz mocno!

Na dole, w dużym pomieszczeniu J2, wszyscy patrzyli na nieprzeliczoną gromadę potworów, która z piekielnym wrzaskiem rzuciła się na pojazd.

Tich przesunął jakąś dźwignię.

Okrzyk bojowy przemienił się w wycie strachu i grozy. Z Juggernauta wystrzeliły długie ostre kolce, przypominał teraz jeża, przygotowanego do obrony.

Bestie stoczyły się na dół, próbowały uciekać przed kolcami, które niejednego zdołały już zranić. Marco przygryzł wargę. Nie bardzo mu się to podobało, ale gdy obszedł całą wieżyczkę dookoła i wyjrzał kolejno przez wszystkie okna, stwierdził, że nikt chyba nie zginął. Oszalały krzyk był jedynie świadectwem charakteru straszydeł. Stawały się dzielne tylko wtedy, gdy miały przewagę, kiedy zaś napotykały opór, wyły ze strachu.

J2 mógł jechać dalej, bo oszołomieni niewolnicy zła użalali się nad swymi ranami, uciekali albo też wygrażali z wściekłością bojowemu wozowi. Nieliczni wciąż czepiali się gąsienic, prędko jednak zrozumieli, jak niemądrze będzie pozwolić, by gąsienice wykonały pełen obrót. Uchwycenie się kolców było niemożliwe, nie dało się ich złapać ani na nich zawiesić. Do powłoki Juggernauta potwory także nie mogły się przedostać, na to kolce tkwiły zbyt gęsto.

Mimo to niektórzy napastnicy nie rezygnowali. A wówczas Tich uruchomił kolejny przycisk i przez kolce popłynął prąd.

Wtedy horda się poddała. Broń potworów okazała się bezużyteczna, pochodnie ciskane na Juggernauta nie wyrządzały żadnej szkody. Armia rozbita na grupki rozpierzchła się po wyżynie, kierując się do swych bezpiecznych jam, żeby tam w spokoju lizać rany.

Uczestnicy ekspedycji obserwowali, jak niewolnicy zła znikają w grotach. Wreszcie cała okolica opustoszała.

– A więc mamy już to za sobą – westchnął Faron. – Dziękujemy, Tichu, doskonale sobie z tym poradziłeś. Doprawdy, to się mogło źle skończyć. Choć z drugiej strony… my jesteśmy dobrzy, nie zapominaj o tym.

– Wiem, wiem – burknął Tich. – Rozważałem wszystkie za i przeciw, a w końcu doszedłem do wniosku, że to bardzo nieszkodliwa obrona. Przykro mi tylko, jeśli kogoś zraniłem.

– Nie wyglądało to wcale groźnie – uspokoił go Dolg. – To tylko powierzchowne zranienia. Najgorsze były te wrzaski strachu. Wiele hałasu o nic.

Marco się nie odzywał. Miał świadomość, że, obrazowo mówiąc, na lakierowanej powierzchni pojawiły się rysy. A do tego przecież nie powinni dopuścić, zwłaszcza tutaj, w królestwie samego zła.

Mimo to doskonale zdawał sobie sprawę, że Tich nie mógł postąpić inaczej.

J2 znów zaczął toczyć się naprzód w ślimaczym tempie, a Marco i Dolg wkrótce musieli skupić się na czym innym. W pomieszczeniu kontrolnym zjawił się Armas.

– Marco, Dolg! Siska prosi, żebyście natychmiast do niej przyszli.

Nie zwlekając i nie bacząc na nic, zbiegli na dół do maleńkiej izby chorych.

Powitała ich Siska, oczy jej błyszczały.

– Powieki mu drgnęły, chyba próbował coś powiedzieć! Wydaje mi się, że mu się polepsza!

Marco na wszelki wypadek nie wspomniał o tym, że niekiedy stan chorych poprawia się przelotnie tuż przed nadejściem śmierci. Zamiast tego razem z Dolgiem zajął się badaniem Tsi-Tsunggi.

Fascynujący elf ziemi wciąż leżał nieruchomo, barwa jego skóry ciągle miała w sobie niemal ludzką bladość, jaka pojawiła się na niej w ostatnich dniach. Normalnie przecież skóra Tsi-Tsunggi połyskiwała brunatnozielono, przywodząc na myśl las w jesiennej szacie. Oczy miał zamknięte, a zmysłowe, nieco dziecinne usta – półotwarte. Oddechu nie dawało się wyczuć.

A jednak…

– Nastąpiła chyba pewna zmiana – stwierdził Marco. – Nie potrafię tylko określić, na czym ona polega.

– Próbował coś powiedzieć, jestem o tym przekonana – upierała się Siska. Pod oczami miała sińce, bo kolejną z rzędu dobę spędziła na pełnym lęku czuwaniu.

Dolg pochylił się nad młodzieńcem pochodzącym ze złocistozielonych lasów.

– Tsi, Tsi-Tsunggo, słyszysz mnie?

Ujął bezwładną dłoń leżącą na kocu.

– Jeśli mnie słyszysz, daj mi jakiś znak. Wyczuję najdrobniejszy ruch.

Czekali.

– Tsi, słyszysz mnie? – cicho powtórzył Dolg.

I znów oczekiwanie.

Wreszcie Dolg podniósł głowę i popatrzył na przyjaciół zaskoczony.

– Wyczułem coś, lekkie napięcie mięśnia. Delikatne drżenie palca wskazującego.

– Cudownie – westchnął Marco z ulgą.

– Tsi, co chcesz nam powiedzieć? Poczekaj, zrobimy tak: zastanów się, co chcesz nam przekazać, postaraj się wyrazić to w możliwie niewielu słowach. Dolg przytrzyma cię za rękę, a ja będę mówił alfabet… Chyba go znasz? – rzucił ostrzejszym tonem. – Tak, Siska kiwa głową. Ach, szkoda, że nie ma z nami Joriego, on jest najlepszym przyjacielem Tsi i wie o nim najwięcej.

Zauważyli, że Siska już chciała zaprotestować, powiedzieć, że to ona jest najbliższą przyjaciółką elfa, zaraz jednak najwidoczniej przypomniała sobie, że jej przyjaźń z Tsi-Tsunggą jest o wiele świeższa i trwa znacznie krócej niż Joriego. Milczała więc zawstydzona.

Dolg spytał:

– Tsi, wiem, że wiele od ciebie żądamy, ale czy starczy ci sił? Wybrałeś już najważniejsze słowa? Wobec tego zaczynamy!

Popatrzyli po sobie. Czy Tsi będzie w stanie ułożyć słowa z liter? Zwłaszcza w tak złym stanie jak teraz?

Rozpoczęła się mozolna praca. Marco wymieniał kolejne litery, pomijał te mniej istotne, jak na przykład „q”. Po każdej robił chwilę przerwy.

Niestety, okazało się, że pierwsza litera wybrana przez Tsi znajduje się pod koniec alfabetu. Zdążyli więc przeżyć wiele momentów zwątpienia i właściwie bliscy już byli rezygnacji, gdy wreszcie reakcja nastąpiła. Sądzili nawet, że Tsi nie ma sił lub nie umie odpowiedzieć, a gwałtowne przechyły J2 tylko jeszcze pogarszały całą sprawę. Dolg nie miał pewności, czy przypadkiem czegoś nie przeoczył.

Ale wreszcie dowiedzieli się, że pierwszą literą powinno być „s”. Nie było żadnych wątpliwości.

Marco postanowił zaryzykować odgadywanie.

– Siska?

I znów reakcja.

– Okej – ucieszył się Marco. – Spróbujemy dalej, „t”?

Dłoń Dolga wychwyciła drganie palca elfa.

Marco znów próbował odgadywać.

– Tsi-Tsungga?

Żadnej reakcji.

Marco dokończył więc alfabet i od początku zaczął od „a”. Palec Tsi-Tsunggi znów drgnął.

– Mamy więc: „Siska, ta…” – stwierdził Dolg. – Mów dalej, Marco.

Potem poszło już łatwiej, jeśli w ogóle można użyć tego słowa do opisania tak mozolnego procesu. W każdym razie po pewnym czasie mieli już gotowe słowa: „Siska, tak ci dziękuję, słyszałem, też kocham”.

– Oto cała wiadomość – podsumował Marco. – Dziękujesz Sisce za pomoc, słyszałeś, jak mówiła, że cię kocha, i ty także ją kochasz?

Tsi sprawiał wrażenie spokojnego. Dobrze go zrozumieli.

– Cieszę się, że mnie słyszał – cichutko powiedziała Siska.

– Czy to już wszystko? – pytał Marco Tsi-Tsunggę.

Palec zadrżał mocniej.

– Nie, najwidoczniej to jeszcze nie koniec – uznał Dolg.

Popatrzyli na siebie z pewną rezygnacją. Wyglądało na to, że porozumiewanie się potrwa dość długo.

Dolg zdecydowanie nabrał powietrza w płuca.

– Musimy jakoś to przyspieszyć. Powinniśmy być teraz na stanowisku dowodzenia. Marco, co ty o tym myślisz? Czy nie wydaje ci się, że warto poddać Tsi działaniu szafiru?

– Owszem – odparł Marco z namysłem. – Tsi wydaje się oczyszczony z większości zła, jakie na niego działało. Jego miłość, a przede wszystkim silne uczucie Siski, musiało zneutralizować truciznę róż.

Siska bliska była płaczu, tak wielką ulgę poczuła, gdy Dolg ośmielił się wreszcie przynieść cudowny niebieski kamień i położyć go na nagiej klatce piersiowej Tsi-Tsunggi.

Maleńkie pomieszczenie zalśniło błękitem w wielu odcieniach i wreszcie leśny chłopiec zdołał drżąco odetchnąć.

– Ach, dzięki – szepnęła.

Miała ochotę rzucić się Dolgowi na szyję, lecz takich rzeczy przecież się nie robi.

Dolg pozwolił, by szafir jeszcze przez chwilę działał na Tsi, a potem delikatnie podniósł kulę. Wyjaśnił, że trucizna przeniknęła tak głęboko, że uszkodziła narządy oddechowe Tsi-Tsunggi, trudno więc spodziewać się całkowitej poprawy, sądził jednak, iż kamień wzmocnił znacznie odporność leśnego elfa.

– Oczywiście – usłyszeli cichy szept i wreszcie mogli popatrzyć w zmęczone oczy Tsi. – Tak bardzo wam dziękuję.

– Tsi, witaj z powrotem – uradował się Marco. – Co jeszcze chciałeś nam powiedzieć?

– Zajrzyjcie do mojej kieszeni.

– Co on ma w kieszeni, Sisko?

– Tu, przy pasku, proszę.

Siska wyciągnęła z kieszeni Tsi nieduży skórzany woreczek.

– O to ci chodziło? Tsi, co w nim masz?

Elfowi mówienie przychodziło z wielkim trudem. Był tak straszliwie zmęczony, że znów musiał zamknąć oczy.

– Proszek elfów.

– Do czego on służy?

– Nie wiem, nigdy go nie wypróbowałem. Dostałem go kiedyś w nagrodę za ocalenie komuś życia.

– Proszek elfów? – zdziwił się Dolg. – Czy mogę go zobaczyć?

Dostał do ręki skórzany woreczek i rozwiązał sznurek. Powąchał zawartość.

– Ależ, Tsi! – rzekł zdumiony. – I ty to nosiłeś przy sobie? Nie mając pojęcia, co to takiego?

– Poznajesz to? – zdziwił się Marco.

– Czy poznaję? To najpotężniejszy proszek elfów! Wystarczy położyć odrobinę na języku, a można na pewien czas zniknąć. Albo też przywołać do siebie kogo się tylko chce. To może ocalić komuś życie, Tsi. Odłóżcie teraz ten woreczek. Tsi, w przyszłości musisz bardzo na to uważać, bo może nam się naprawdę przydać.

Siska uśmiechnęła się szeroko.

– To znaczy, że nie tylko duchy mogą znikać?

– Właśnie tak. A teraz, Sisko, połóż się przy Tsi i wyśpij wreszcie. Ile godzin spałaś przez ostatnie doby?

Siska uśmiechnęła się zażenowana.

– Nie za wiele. Tsi, mogę?

Jego słaby uśmiech powiedział jej wszystko. Siska zsunęła więc buty z nóg i położyła się przy nim.

Mężczyźni wyszli z pokoju, nie bali się, że odbędzie się tu orgia miłosna, na to kochankowie byli zbyt wycieńczeni.

Podróż przez wzgórza trwała. Dość długi czas nie musieli niepokoić się niczym poza, łagodnie mówiąc, nierównym podłożem. Cały górski masyw wydawał się pokryty niedużymi ostrymi blokami skalnymi, a większość chyba uparła się, by zagradzać drogę J2.

Gdy wreszcie stwierdzili, że da się zauważyć pewne nachylenie prowadzące do następnej doliny, a na horyzoncie pojawiły się szczyty kolejnego łańcucha gór, źli władcy rzucili im kolejne wyzwanie, które ani trochę się im nie spodobało, doświadczyli go bowiem już wcześniej.

Ziemista mgła.

Widzieli, jak nadciąga ukradkiem nad równinę od szczytu, który zdaniem wilków był siedzibą władców. Kierowała się w stronę J2.

– Niedobrze – westchnął Faron. – Właśnie taka mgła rozdzieliła nas z J1.

– Racja – przyznał zaniepokojony Ram. – Ciekawe, czy i teraz rzuci się na tamtego Juggernauta. Zlokalizowaliśmy wszak ten pojazd, jeśli więc on znów zniknie.

– Tym razem chyba raczej my znikniemy – stwierdził Faron z ponurą miną. – Mgła nadciąga wprost na nas.

– Nie mamy szans, by się jej wymknąć. Tich już rozglądał się za jakąś inną drogą, lecz inna możliwość poruszania się naprzód nie istnieje. Na Święte Słońce, co my poczniemy?

Po raz pierwszy nie wiadomo od jak dawna zobaczyli, że Dolga ogarnia gniew.

– Nie wolno na to pozwolić. Jeśli ta mgła do nas dotrze, może to oznaczać prawdziwą katastrofę, nie wiadomo, gdzie się wówczas znajdziemy. Teraz albo nigdy. Marco, podejmuję tę walkę.

Patrzyli na niego zdumieni, nic nie rozumiejąc. Dolg jednak sprawiał wrażenie człowieka, który wie, co mówi, i jest zdecydowany na wszystko.

– Jedź naprzód, Tichu, jesteśmy teraz na właściwej drodze, prowadzącej wprost do następnej doliny. Nie pozwól, by cokolwiek cię zatrzymało, ja zajmę się tą mgłą. Otwórz przednie okno.

Tich usłuchał, nie wyglądał jednak na zadowolonego. Przeniknięcie mgły do wnętrza Juggernauta nie mogło skończyć się dobrze.

– Zgaś wszystkie światła – nakazał Dolg. – A wy cofnijcie się.

Zrobili tak, jak sobie życzył. Dolg stanął przy otwartym oknie i czekał, patrząc, jak ciemny pas gęstej mgły zbliża się niczym wysunięta, poszukująca czegoś ręka. Mgła wiła się tam i z powrotem po wyżynie, przekradała wzdłuż zbocza, jakby zdecydowana, że musi odnaleźć wrogów. Intruzów.

Ram drżąco wciągnął oddech, gdy pierwsze macki mgły dosięgły gąsienic Juggernauta. Nie pozwól, by zanadto się zbliżyła, Dolgu, prosił w myśli.

Mgła otoczyła J2 i wzniosła się w górę przed nimi. Wszyscy w wieżyczce i na dole w pojeździe odruchowo cofnęli się jeszcze bardziej. Wszyscy oprócz Ticha, który nie odchodził ze stanowiska dowodzenia. I Dolga, który zdecydowanym ruchem uniósł w górę farangil i głośno wydał rozkaz czerwonemu kamieniowi.

On oszalał, pomyślał Marco, nie wolno wykorzystywać kamieni do zwalczania tego zła, ono je zniszczy! Farangil nigdy nie odzyska swej dawnej przejrzystości!

Dolg jednak dokonał już wyboru, a to on był władcą kamieni.

Farangil zapłonął, krwistoczerwony snop światła przedarł się przez mgłę, która całkiem już oblepiła pojazd. Czerwone promienie były teraz dla Juggernauta niczym gwiazda przewodnia, wskazująca drogę naprzód, a tam gdzie padały, rozlegał się syk, jakby mgła była żywą istotą. Ciemne chmury zwijały się z niechęcią i znikały. Mieli teraz otwartą drogę, lecz Dolgowi to nie wystarczało. Skierował jeszcze promienie farangila na boki, nie oszczędzał żadnego kłębka mgły, kazał całej rozwiać się w nicość. Nie ustąpił, dopóki ostatnie jej resztki nie zniknęły.

Potem opuścił ręce trzymające kamień.

– Zamknij okno, Tichu – powiedział spokojnie. – Mamy przed sobą wolną drogę.

Popatrzyli przed siebie w dół, w dolinę.

I tam, na czarnym, spalonym zboczu, przez lornetkę mogli wreszcie dostrzec zagubionego towarzysza: J1.

Dzięki wam, dobre moce, pomyślał Ram, on wciąż tam stoi. Trochę niewyraźny, zamglony, lekko drżący niczym fatamorgana, lecz to oczywiście tylko przez te opary w dolinie, przez wibrujące powietrze.

Ale Indra tam jest, a w tej chwili tylko to ma jakiekolwiek znaczenie.

Загрузка...