SIÓDME STARCIE

3 lipca, godzina 10.45


Schofield uzbroił się.

Zabrał Bookowi II swojego maghooka i wsunął go do pochwy na plecach. Wziął także P-90, którego Seth Grimshaw wyniósł z kompleksu. Zostało w nim już tylko jakieś czterdzieści naboi, było to jednak lepsze niż nic. Do kabur na udach wepchnął M-9 Booka II i swojego desert eagle’a. Potem zamienił swój uszkodzony przez wodę zestaw komunikacyjny – mikrofon na nadgarstku oraz słuchawki – na zestaw Juliet.

Book i Juliet mieli pozostać w wieży – uzbrojeni w P-90 – i pilnować prezydenta, Piłki oraz Kevina, aż do przybycia wsparcia ze strony piechoty morskiej i sił lądowych.

Schofield wyjął telefon komórkowy Nicholasa Tate’a i wystukał numer centrali. Natychmiast odezwał się David Fairfax.

– Panie Fairfax, potrzebuję przysługi.

– Tak?

– Potrzebne mi są kody zwalniające zamki Strefy Specjalnej Siedem i kod wyłączający mechanizm samoniszczenia. Raczej nie ma ich w żadnej książce. Będzie pan musiał wejść w jakąś lokalną sieć i wydobyć je stamtąd.

– Ile mam czasu?

– Dokładnie dziewiętnaście minut.

– Zabieram się do roboty – oświadczył Fairfax i odwiesił słuchawkę.

Schofield wsunął w M-9 nowy magazynek. Podszedł do niego Kevin.

– Myślę, że ona żyje – powiedział. Schofield popatrzył na chłopca.

– Skąd wiedziałeś, że o tym myślę?

– Wiedziałem. Po prostu. Zawsze wiem. Wiedziałem, że doktor Botha okłamuje ludzi z sił powietrznych. Wiem też, że jest pan dobrym człowiekiem. Nie widzę dokładnie, co kto myśli, tylko wiem, co ludzie czują. Teraz martwi się pan o kogoś, na kim panu zależy. O kogoś, kto jest w środku.

– Dlatego poznałeś mnie w wahadłowcu?

– Tak.

Schofield dokończył ładowanie broni.

– Jakaś rada na koniec? – spytał Kevina.

– Widziałem ją, kiedy staliście przed moim sześcianem, i poczułem, że naprawdę pana lubi. Lepiej więc będzie, jeśli ją pan uratuje.

– Dzięki. – Schofield uśmiechnął się i ruszył do akcji. Najpierw spróbował wejść do bazy przez „górne drzwi”. Nie udało mu się.

Cezar musiał zmienić kody – ręcznie. Było zbyt mało czasu, aby Fairfax zdążył je złamać.

Pozostawała tylko jedna możliwość: Awaryjny Szyb Ewakuacyjny.

Schofield pobiegł do porzuconego przez Cezara helikoptera.

Była godzina 10.48.

Dwie minuty później penetrator Cezara – pilotowany teraz przez Schofielda – wylądował obok ASW w chmurze piachu i pyłu.

Nietrudno było odnaleźć szyb – jego lokalizację zdradzał jasnozielony dwupłatowiec pana Hoega, czekający na pustyni.

Ledwie czarny helikopter dotknął ziemi, Schofield był na zewnątrz i biegł w kierunku ASW.

Po chwili wskoczył do wykopanego w ziemi zagłębienia i zniknął w otwartym włazie.

Kiedy stanął na spowitych czernią torach kolei X na poziomie 6, była godzina 10.51. Jedynym światłem był promień latarki zamontowanej pod lufą jego P-90.

Wokół leżały martwe ciała – niemi świadkowie potyczek, jakie się tu wcześniej odbyły.

Siły powietrzne walczyły z Secret Service.

Południowoafrykańczycy walczyli z siłami powietrznymi.

Schofield i jego marines walczyli z siłami powietrznymi.

Jezu…

Umysł Schofielda drążyła jednak całkiem inna myśl. Kevin miał rację. Pomijając konieczność uratowania Cezara Russella, Schofield miał znacznie bardziej osobisty powód, aby powrócić do Strefy 7.

Chciał znaleźć Libby Gant.

Nie miał pojęcia, co się z nią działo po eksplozji granatu z sinowirusem w głównym hangarze, nie dopuszczał jednak do siebie myśli, że mogła zginąć.

Przystawił do ust mikrofon na nadgarstku.

– Lis! Lis! Jesteś tam gdzieś? Tu Strach na Wróble. Jestem znów w środku. Słyszysz mnie?

Głęboko w trzewiach Strefy 7 do świadomości Libby Gant dotarł głos.

– …szysz mnie?

Upłynęła właśnie godzina, odkąd straciła przytomność, i nie miała zielonego pojęcia, gdzie się znajduje ani co się z nią stało.

Pamiętała, że była w centrali dowodzenia, zobaczyła coś ważnego i nagle… koniec.

Wracając do przytomności zauważyła najpierw, że w dalszym ciągu ma na sobie jaskrawożółty kombinezon przeciwskażeniowy – tyle że bez hełmu. Zdjęto go jej.

Poczuła silny ból w ramionach. Otworzyła oczy i…

…po jej kręgosłupie przebiegł lodowaty dreszcz.

Siedziała na ziemi i była przywiązana do dwóch stalowych, skrzyżowanych ze sobą dźwigarów. Ręce miała rozciągnięte na boki, jej nadgarstki były przymocowane taśmą samoprzylepną do poprzecznego dźwigara, a szyję miała przywiązaną do skrzyżowania dźwigarów i wyglądała jak ukrzyżowana. Jej nogi – skrępowane w kostkach taśmą – były wyprostowane i wyciągnięte do przodu na podłodze.

Mimowolnie zaczęła bardzo szybko oddychać.

Co się z nią stało?

Była więźniem…

Nadal było dość ciemno i narastało w niej przerażenie, ale powoli wracała do siebie. Zaczęła się rozglądać.

Zauważyła, że w miejscu, gdzie się znajduje, nie ma światła elektrycznego, a ciemność rozświetlają jedynie trzy małe ogniska.

Potem ujrzała Hagerty’ego.

Pułkownik Wycior Hagerty siedział tuż obok, po jej prawej stronie. Był podobnie „ukrzyżowany” – jego nogi leżały wyprostowane na ziemi, a ręce miał rozciągnięte na „krzyżu”. Miał zamknięte oczy, głowa mu opadła na pierś. Co chwila pojękiwał.

Gant rozejrzała się wokół.

Uwięziono ich w najbardziej zaciemnionym miejscu. Przed nimi znajdowało się coś w rodzaju podestu. Na podeście leżały porozrzucane dziecięce zabawki i kawały porozbijanego szkła.

Kiedy zauważyła, że podest musiał być kiedyś otoczony szklanymi ścianami, z których pozostały jedynie resztki, zrozumiała, gdzie się znajduje.

Była w pomieszczeniu z sześcianem, w którym mieszkał kiedyś Kevin, a uwięziono ją pod laboratorium obserwacyjnym, tuż pod tworzonym przez jego okna nawisem.

W tym momencie zobaczyła trzecią ukrzyżowaną osobę.

Na jej widok mogło się zrobić niedobrze.

Był to pułkownik sił powietrznych Jerome Harper.

A raczej to, co z niego pozostało.

Leżał na podłodze po jej lewej stronie, ręce miał przywiązane do „krzyża”, a jego głowa zwisała bezwładnie na taśmie samoprzylepnej, którą obwiązano mu gardło.

Nie to jednak przerażało najbardziej.

Najbardziej przerażał widok dolnej części jego ciała.

Harper nie miał nóg.

Ciało pułkownika od pasa w dół zostało brutalnie odrąbane i wyglądało jak źle oprawiona w rzeźni świnia – cały dół tułowia był jednym wielkim kawałem krwawiącego mięsa.

Gant jeszcze nigdy nie widziała czegoś tak okropnego.

Kiedy ponownie się rozejrzała, w pełni uzmysłowiła sobie swoje położenie.

Była więźniem potwora, zamkniętego do dnia dzisiejszego w jednej z cel Strefy 7.

Lucifera Leary’ego.

Chirurga z Phoenix.

Seryjnego zabójcy – byłego studenta medycyny – który na drodze międzystanowej z Las Vegas do Phoenix porywał autostopowiczów, zawoził nieszczęśników do swojego domu i tam obcinał im nogi i zjadał je na ich oczach.

Świadomość tego była przerażająca.

Nigdzie jednak nie widziała Leary’ego – ponad dwumetrowego olbrzyma z okropnym tatuażem na twarzy.

Wbijała wzrok w ciemność, ale wokół – poza nią i Hagertym – nikogo nie było.

Wydało jej się to jeszcze bardziej przerażające.


Schofield dotarł do schodów we wschodniej części poziomu 6.

Musiał wejść do centrali dowodzenia w budynku w głównym hangarze i albo przed 11.05 wpisać kod przerywający sekwencję samozniszczenia, albo pojmać Cezara i zabrać go ze Strefy 7 przed 11.15, zanim wybuchnie bomba pod bazą.

Otworzył drzwi na klatkę schodową i…

…światło jego latarki wydobyło z ciemności ogromnego czarnego niedźwiedzia, stojącego na tylnych łapach i z wściekłym rykiem wyciągającego ku niemu pazury.

Natychmiast zanurkował za krawędź peronu i rodzina niedźwiedzi – ojciec, matka i trzy młode – wyszła jeden za drugim na stację.

Nicholas Tate nie majaczył – w bazie były swobodnie poruszające się niedźwiedzie.

Wielki samiec powęszył w powietrzu, po czym ruszył w kierunku zachodnim, prowadząc za sobą swoją rodzinkę.

Kiedy zwierzęta oddaliły się na bezpieczną odległość, Schofield wślizgnął się na klatkę schodową.


David Fairfax stukał gorączkowo w klawisze. Po pięciu minutach komputer znalazł numer źródłowy, reprezentujący kod zatrzymujący samozniszczenie Strefy 7. Niezły wynik, był tylko jeden problem. Numer miał 640 milionów cyfr. Fairfax pisał dalej.

10.52

Schofield biegł w górę schodów w niemal kompletnej ciemności. Światełko z jego latarki skakało po ścianach.

Próbował porozumieć się z Gant.

– Lis, tu Strach na Wróble! Słyszysz mnie? Powtarzam: Lis, tu Strach na Wróble…

Nie było odpowiedzi.

Minął prowadzące na poziom 5 drzwi pożarowe – zza których wyciekały strużki wody – dotarł do otwartych drzwi na poziom 4, minął je i popędził dalej.


Znajdująca się na drugim końcu poziomu 4 Gant znów usłyszała głos. Był bardzo cichy i zdawał się dolatywać z wielkiej oddali.

– …tarzam: Lis, tu Strach na Wróble… Strach na Wróble…

Głos dochodził ze słuchawek, zwisających luźno na szyi Gant. Musiały jej spaść, kiedy została zaatakowana.

Popatrzyła na lewy nadgarstek, przyklejony taśmą do stalowej poprzeczki.

Mikrofon, w który była wyposażona przez Secret Service, w dalszym ciągu na nim tkwił, nie było jednak możliwości zbliżenia go do ust, a działał tylko w bezpośredniej bliskości źródła dźwięku.

Zaczęła stukać w niego palcem.


Schofield dotarł do drzwi prowadzących na poziom 2 i nagle się zatrzymał.

Z jego słuchawki wydobywały się dziwne dźwięki. PUKK-PUK-PUKK-PUKK… PUK-PUK… Krótkie i długie stuknięcia. Alfabet Morse’a. Litery układające się w: L… I… S… L… I… S…

– Lis, to ty? Raz na nie, dwa na tak. PUK-PUK – Wszystko gra? PUK.

– Gdzie jesteś? Stuknij numer poziomu. PUK-PUK-PUK-PUK

10.53

Schofield wpadł jak bomba na poziom 4 i patrząc wzdłuż lufy, wodził wzrokiem po pomieszczeniu z komorą dekompresji.

Było ciemno.

Bardzo ciemno.

Ta część poziomu 4 była całkiem pusta – komora dekompresyjna była pusta, znajdujące się naprzeciwko niej boksy testowe były puste, tak samo biegnące górą pomosty. Przesuwne drzwi w podłodze – prowadzące na poziom 5 – były otwarte.

W ciągu ostatnich godzin poziom wody na poziomie 5 znacznie się podniósł – jej lustro zrównało się już z podłogą poziomu 4. O krawędzie prostokątnego otworu w podłodze pluskały drobne falki i sprawiał wrażenie wpuszczonego w podłogę basenu.

Wyglądało na to, że poziom 5 znajduje się całkowicie pod wodą.

Kiedy Schofield przechodził obok tego „basenu”, coś szybko przemknęło w wodzie. Odwrócił się błyskawicznie i skierował broń w kierunku ruchu, niczego jednak już tam nie było.

Sytuacja nie była zbyt przyjemna: ciemne wnętrza, po których krążą niedźwiedzie, ukryci gdzieś Cezar i Logan i wszędzie pełno wody – nie wspominając już o pozostałych przy życiu więźniach.

Doszedł do ściany, dzielącej poziom 4 na dwie części, pchnął drzwi i równocześnie uniósł broń.

Natychmiast dostrzegł Gant – za zmasakrowanymi resztkami sześcianu Kevina, rozciągniętą na dziwacznym stalowym krzyżu.


Przebiegł dzielący ich dystans i opadł przed Gant na kolana.

Odłożył broń, delikatnie ujął jej głowę w obie ręce i nie zastanawiając się, pocałował ją w usta.

Z początku była zaskoczona, kiedy się jednak zorientowała, kim jest, oddała pocałunek.

Gdy Schofield się odsunął, zobaczył mężczyzn po bokach Libby.

Najpierw ujrzał nieprzytomnego Hagerty’ego – podobnie ukrzyżowanego.

Potem zobaczył martwego pułkownika Harpera – zmasakrowanego i porąbanego jak zwierzę w rzeźni.

– Jezus Maria…

– Musisz się pospieszyć – powiedziała Gant. – On zaraz wróci.

– Kto? – Schofield zaczął odwijać taśmę z jej szyi.

– Lucifer Leary.

– Cholera… – Schofield przyspieszył tempo. Po chwili Gant miała uwolnioną głowę. Zaczął odrywać taśmę z jej pierwszego nadgarstka, gdy nagle…

…z wnętrza ścian doleciało głośne dudnienie. Oboje natychmiast popatrzyli w górę.

– Platforma… – jęknął Schofield.

– Musiała być na górze, a teraz wraca. Prędzej… Schofield próbował coraz szybciej odrywać taśmę z lewego nadgarstka Gant, była jednak bardzo ciasno owinięta i palce mu się ześlizgiwały. To trwało zbyt długo…

Rozejrzał się i zobaczył potrzaskane szkło, które mogłoby się nadać do przecięcia więzów. Podszedł do rozbitego sześcianu i zaczął grzebać w odłamkach, próbując znaleźć odpowiedni kawałek. Gdy w końcu zdecydował się na jeden z nich, Gant krzyknęła:

– Strachu na Wróble! Schofield odwrócił się i…

…zobaczył przed sobą niezwykle wysokiego, barczystego osobnika.

Zamarł.

Mężczyzna również stał bez ruchu – może metr od niego, jego twarz kryła się w cieniu. Wznosił się nad Schofieldem niczym wieża i w milczeniu gapił się na niego. Schofield nawet nie usłyszał, jak się zbliża.

– Wiesz, dlaczego łasica nigdy nie kradnie jaj z gniazda aligatora? – spytała skryta cieniem postać. Nie było widać ruchu jej ust.

Schofield przełknął ślinę.

– Ponieważ nigdy nie wie, kiedy aligator wróci – powiedział olbrzym i wszedł w krąg światła.

Schofield ujrzał najstraszliwszą, najpaskudniejszą gębę, jaką kiedykolwiek widział. Najbardziej przerażający był czarny, zakrywający całą lewą stronę twarzy tatuaż, wyglądający, jakby zadrapała ją potężna łapa, zaopatrzona w ostre pazury.

Lucifer Leary.

Był ogromny – miał przynajmniej dwa metry wzrostu oraz potężne bary i nogi jak słupy. Był wyższy od Schofielda przynajmniej o głowę. Miał na sobie więzienne dżinsy i jasnoniebieską koszulę z oderwanymi rękawami. W czarnych oczach wpatrujących się w Schofielda nie było śladu ludzkich uczuć.

Otworzył usta, ukazując żółte zęby.

Schofield popatrzył na Gant i na leżący przed nią karabinek P-90. Po chwili zastanowienia sięgnął po pistolety i najszybciej jak umiał, wyszarpnął je z kabur na udach.

Broń ledwie zdążyła się wysunąć. Leary przewidział jego ruch.

Z szybkością węża skoczył do przodu, złapał oba nadgarstki Schofielda i zaczął je ściskać.

Schofield jeszcze nigdy w życiu nie odczuwał takiego bólu.

Padł na kolana i zacisnął zęby. Krew przestała mu dopływać do dłoni. Miał wrażenie, że zaraz eksplodują mu palce.

Puścił pistolety, które zaklekotały o podłogę. Leary kopnął je na bok, a potem złapał Schofielda za gardło, uniósł go nad ziemię i wrzucił do porozbijanego sześcianu Kevina.

Schofield przejechał po podeście, potrącił kilka zabawek, uderzył we fragment jeszcze całej szyby, rozbił ją swoim ciałem i spadł z podestu na podłogę.

Lucifer ruszył za nim. Przy każdym kroku pod jego nogami chrzęściło szkło.

Schofield jęknął i spróbował wstać, ale Leary natychmiast znalazł się przy nim.

Podniósł Schofielda za mundur i uderzył go z taką siłą w twarz, że głowa kapitana odskoczyła do tyłu jak piłka.

Gant mogła jedynie bezradnie obserwować ze swojego krzyża, jak olbrzym katuje Schofielda.

Walka była jednostronna.

Kiedy Lucifer ponownie uderzył, Schofield poleciał do tyłu i zwalił się na podłogę.

Próbował wstać, ale Lucifer natychmiast złapał go i rzucił nim w kierunku drzwi. Sunąc po podłodze, Schofield wpadł do pomieszczenia dekompresyjnego.

Lucifer ruszył za nim.

Kolejny kopniak i Schofield potoczył się po podłodze – krwawiąc i dysząc – i zatrzymał się przy krawędzi zalanego wodą otworu w podłodze.

Z wody nagle wystrzelił wielki łeb i sięgnął zębami ku niemu.

Schofield przetoczył się szybko, w ostatniej chwili uciekając przed zatrzaskującymi się szczękami.

Boże drogi!

Był to smok z Komodo, największy żyjący na świecie jaszczur. Prezydent mówił, że kilka sztuk tych gadów jest trzymanych w bazie razem z niedźwiedziami z wyspy Kodiak – w klatkach na poziomie 5, do eksperymentów z sinowirusem.

Wyglądało na to, że elektryczne zamki zwierzęcych klatek również puściły z powodu zaniku napięcia.

Na widok wyskakującego z wody potwora na ustach Lucifera pojawił się złośliwy uśmieszek.

Podniósł Schofielda w górę i przytrzymał go nad prostokątem wody.

Bezradny Schofield kopał nogami i próbował złapać gigantyczne pięści Lucifera. Widział krążące w wodzie przynajmniej dwa jaszczury.

Lucifer puścił swoją ofiarę.

Schofield plasnął o powierzchnię wody, a chwilę potem Lucifer wcisnął umieszczony w podłodze przycisk i poziome drzwi zamknęły się ze szczękiem.

Kiedy rozległo się bębnienie pięści o spód zamykających się drzwi, Lucifer wydobył z siebie charkot, mający być prawdopodobnie śmiechem. Roześmiał się głośniej, gdy w wodzie się zakotłowało – pewnie smoki zaczęły już pożerać tego głupkowatego żołnierzyka.

Poczekał, aż odgłosy walki ucichły, po czym wrócił do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie czekał na niego przysmak w postaci ładnej komandoski.


Kiedy Lucifer Leary wrócił sam, Libby Gant gwałtownie wciągnęła powietrze.

O, nie…

Lucifer nie mógł…

O, nie…

Olbrzym szedł powoli przez laboratorium. Miał opuszczoną głowę i wpatrywał się w Gant.

Opadł przed nią na kolana i przyciągnął jej głowę do siebie. Jego oddech cuchnął – śmierdział ludzkim mięsem.

Pogłaskał Gant po głowie.

– Jaka szkoda… szkoda, że twój książę w błyszczącej zbroi nie okazał się tak odważny, za jakiego się uważał. Pozostaje nam teraz… hmm… lepiej się poznać…

– Nic z tego – odezwał się jakiś głos zza jego pleców. Olbrzym odwrócił się na pięcie.

W drzwiach prowadzących do sąsiedniego pomieszczenia stał ociekający wodą Shane Schofield.

– Jeśli ją tkniesz, będziesz miał ze mną do czynienia – powiedział ponuro.

Lucifer ryknął, złapał leżący na podłodze P-90 i puścił długą serię.

Schofield schował się za węgłem i pociski posiekały ścianę.

W kilka sekund naboje się skończyły, więc Lucifer rzucił broń i pobiegł za Schofieldem.

Poziome drzwi w podłodze były otwarte, wielkie jaszczury krążyły w wodzie.

Nie wiadomo dlaczego nie zrobiły Schofieldowi krzywdy.

Po chwili Lucifer dostrzegł swojego przeciwnika – stał przy komorze dekompresyjnej, z prawej strony jeziorka wody.

Skoczył na Schofielda, wyrzucając do przodu prawą pięść.

Kapitan uchylił się przed ciosem. Był spokojny i skoncentrowany. Nie zaskoczył go ten atak.

Lucifer zawirował na pięcie i ponownie się zamachnął. Znów nie trafił. Schofield odpowiedział mu szybkim ciosem w twarz.

TRZASK!

Złamał olbrzymowi nos.

Lucifer sprawiał wrażenie zdziwionego. Dotknął spływającej mu po twarzy krwi, jakby to było coś niezwykłego – jakby jeszcze nigdy nikt go nie zranił.

Schofield ponownie go trafił – i potężny więzień lekko się zachwiał.

Jeszcze jedno uderzenie – znacznie silniejsze – i Lucifer cofnął się o krok.

Jeszcze jedno – i kolejny krok do tyłu.

Jeszcze jedno – najsilniejsze, jakie Schofield kiedykolwiek wykonał – i tylna stopa Lucifera dotknęła krawędzi otworu z wodą. Odwrócił głowę – i w tym samym momencie Schofield znów trafił olbrzyma w nos, wytrącając go z równowagi.

Lucifer odchylił się do tyłu…

…i wpadł prosto do basenu z jaszczurami.

Rozległ się głośny plusk. Zaraz potem smoki z Komodo rzuciły się na wielkoluda i powierzchnia wody zamieniła się w kłębowisko czarnych gadzich grzbietów, pazurów i ogonów, spomiędzy których wystawały stopy Lucifera Leary’ego, kopiące w rytm straszliwych wrzasków.

Po chwili woda zrobiła się czerwona, a stopy więźnia znieruchomiały. Smoki kontynuowały ucztę.

Nie był to przyjemny widok, jeśli jednak ktokolwiek zasłużył na taką śmierć, to był nim właśnie Lucifer Leary.

Schofield wcisnął klawisz zamykania poziomych drzwi basenu i wrócił do Gant.

10.59

W ciągu minuty Gant była rozwiązana i oboje zabrali się do uwalniania Hagerty’ego.

– Nie ma co, wspaniałe urodziny – mruknęła Gant i skinęła głową w kierunku pomieszczenia dekompresyjnego. – Co tam się stało? Bałam się, że Leary…

– Zrobił to. Wrzucił mnie do wody z jaszczurami.

– Jak ci się udało wydostać? Schofield wyciągnął maghooka.

– Gady są bardzo wrażliwe na wyładowania magnetyczne. Dowiedziałem się tego rano od Kevina, włączyłem więc maghooka i odechciało im się do mnie zbliżać. Otworzyłem od dołu drzwi i przyszedłem po ciebie. Niestety Lucifer nie wziął ze sobą magnesu, kiedy szedł się kąpać…

– Ślicznie. Gdzie prezydent i Kevin?

– Są bezpieczni. Czekają poza bazą.

– Więc dlaczego wróciłeś? Schofield popatrzył na zegarek. Była dokładnie jedenasta.

– Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że za pięć minut aktywizuje się mechanizm samozniszczenia tej bazy. Dziesięć minut później wszystko wyparuje, a nie można na to pozwolić, dopóki Cezar Russell jest w środku. Tak więc albo w jakiś sposób powstrzymamy eksplozję, albo zabierzemy stąd Cezara Russella.

– Zaraz, zaraz… dlaczego mamy ratować Russella?

– Wygląda na to, że nasz gospodarz także ma w sercu przekaźnik. Jeśli zginie – zginie cała Ameryka.

– Skurwiel… a drugi powód? Schofield poczerwieniał lekko.

– Chciałem odnaleźć ciebie.

Twarz Gant pojaśniała, powiedziała jednak obojętnym tonem:

– Porozmawiamy o tym później, dobrze?

– Chyba tak będzie najlepiej. Może na następnej randce? Gant uśmiechnęła się szeroko.

– Jestem za.

11.01

Schofield i Gant jechali miniwindą w górę szybu głównego – uzbrojeni jedynie w jego dwa pistolety: M-9 i desert eagle’a.

Kapitan posłał Hagerty’ego na dół, na poziom 6, i kazał mu opuścić kompleks przez Awaryjny Szyb Ewakuacyjny. Z początku Hagerty się opierał, ale widok zwłok pułkownika Harpera odebrał mu ochotę do dyskusji. Wyglądało na to, że z przyjemnością jak najszybciej opuści Strefę 7.

– Nie wiem, czy uda nam się rozbroić system samozniszczenia – powiedziała Gant, kiedy Schofield dał jej zastrzyk przeciwko sinowirusowi, by mogła wejść do skażonego hangaru. – Jak mamy do jedenastej zero pięć wpisać kod rozbrajający, jeżeli go nie znamy?

– Pracuję nad tym – odparł Schofield i wyjął z kieszeni telefon. Wcisnął przycisk powtarzający wybieranie ostatniego numeru i w słuchawce natychmiast rozległ się głos Fairfaxa.

– Panie Fairfax, co słychać? – zapytał Schofield.

– Kod kasujący procedurę brzmi: jeden-zero-pięć-zero-dwa. Wszedłem do systemu od tyłu, od kodu źródłowego. Okazuje się, że to numer operatorski tamtejszego szefa – niejakiego pułkownika Harpera.

– Wątpię, by mu się jeszcze kiedyś przydał – odparł Schofield. – Dziękuję, panie Fairfax. Jeśli wyjdę stąd żywy, stawiam piwo.

Rozłączył się i odwrócił do Gant.

– Czas wyłączyć tę bombę. Potem jeszcze tylko musimy złapać Cezara.

Po chwili jechali ciemnym szybem w górę.

W górze zionął gigantyczny otwór, podświetlany pomarańczowymi płomieniami.

Lucifer Leary sprowadził wcześniej platformę centralną na poziom 4. Kiedy dotarli tam z laboratorium obserwacyjnego, czekała na nich – z przynajmniej piętnastoma ciałami więźniów, komandosów 7. Szwadronu, marines i urzędników Białego Domu, które Leary najprawdopodobniej zamierzał rozczłonkować.

Gant sięgnęła pod platformę miniwindy i wyciągnęła swojego maghooka, którego wcześniej udało jej się tam ukryć.

– Przygotuj się – powiedział Schofield.

Dotarli do głównego hangaru.

Było tu jak w piekle.

Wszędzie płonęły ognie, oświetlając wszystko upiornym, migoczącym światłem. Wokół leżały ciała, szczątki helikopterów, zmiażdżone pojazdy holownicze i resztki zniszczonej barykady, za którą bronili się żołnierze oddziału Echo.

Wydawało się, że nie ma tu ani jednej całej rzeczy.

Wyglądające na hangar skośne okna centrali dowodzenia zostały całkowicie pozbawione szyb. W jednej z potężnych skrzyń, zwisających z podwieszonych pod sufitem dźwigów, tkwił poskręcany fragment łopaty wirnika helikoptera.

A jednak coś ocalało.

Marine One.

Stojący na zachodnim skraju platformy centralnej helikopter jakimś cudem nie został nawet uszkodzony.

Kiedy miniwinda się zatrzymała, Schofield i Gant rozejrzeli się ostrożnie.

11.02

– Komputer sterujący procedurą jest w centrali dowodzenia – oświadczyła Gant.

– No to idziemy tam – odparł Schofield i ruszył przed siebie.

– Zaczekaj chwilę – powiedziała Gant.

Zatrzymała się i zaczęła szukać czegoś wzrokiem na podłodze.

– Nie mamy ani chwili do stracenia.

– To idź sam. Zawołaj mnie, gdybyś potrzebował pomocy. Chcę czegoś spróbować.

– Dobrze – zgodził się Schofield i pobiegł do centrali dowodzenia.

Gant uklękła i zaczęła grzebać w rozrzuconych na podłodze śmieciach.

Schofield wpadł do budynku z wyciągniętym w ręku pistoletem.

Po sekundzie był już na schodach. Po raz pierwszy tego dnia czuł, że panuje nad sytuacją. Znał kod – 10502 – i jeśli wpisze go do komputera, bomba zostanie rozbrojona.

Będzie miał wtedy wystarczająco dużo czasu na znalezienie Cezara, wyprowadzenie go z Strefy 7 i oddanie w ręce sprawiedliwości.

11.03

Doszedł ostrożnie do drzwi centrali dowodzenia i pchnął je – cały czas z wyciągniętym do przodu pistoletem.

To, co ujrzał, kompletnie go zaskoczyło.

Pośrodku zdewastowanego pomieszczenia na obrotowym fotelu siedział uśmiechnięty od ucha do ucha Cezar Russell.


– Liczyłem na to, że pan wróci – powiedział. Nie był uzbrojony.

– Wie pan co, kapitanie? Szkoda kogoś takiego jak pan dla tego kraju. Jest pan inteligentny, odważny i robi pan wszystko, by zwyciężyć – łącznie z tak nielogicznymi i absurdalnymi rzeczami jak ratowanie mojego życia. Ignoranccy głupcy, rządzący tym krajem, nie docenią ani pana, ani pańskich wysiłków. Wielka szkoda, że będzie pan musiał… zginąć.

W tym momencie do skroni Schofielda przytknięto lufę pistoletu.

Schofield odwrócił się…

…i ujrzał majora Kurta Logana, celującego do niego ze srebrnego sig-sauera.

11.04

– Proszę wejść do środka – powiedział Cezar.

Logan odebrał Schofieldowi desert eagle’a i dwaj mężczyźni weszli do zniszczonej centrali dowodzenia.

– Proszę popatrzeć na wyrok śmierci dla Ameryki. – Cezar wskazał ręką na ekran za sobą. Schofield już raz widział ten tekst.

PROTOKÓŁ ZAMKNIĘCIA OS(OOD)7-A SYSTEM ZABEZPIECZAJĄCY URUCHOMIONY KOD AUTOR.: 7-3-468201103

UWAGA

AKTYWACJA PROTOKOŁU AWARYJNEGO. JEŻELI DO 11.05 NIE WPISZESZ AUTORYZOWANEGO KODU PRZEDŁUŻAJĄCEGO ZAMKNIĘCIE ALBO KODU KOŃCZĄCEGO ZAMKNIĘCIE, AKTYWOWANA ZOSTANIE SEKWENCJA SAMONISZCZENIA KOMPLEKSU. CZAS TRWANIA SEKWENCJI SAMONISZCZENIA: 10 MINUT

UWAGA

W dolnym rogu ekranu znajdował się zegar.

11.04:29

11.04:30

11.04:31

– Tik-tak, tik-tak – powiedział z zadowoleniem Cezar. – Musi to być dla pana bardzo frustrujące, kapitanie. Nie będzie już żadnych sprytnych planów ewakuacyjnych, wahadłowców, tajnych wyjść. Kiedy sekwencja samoniszcząca zostanie aktywowana, nic jej nie powstrzyma. Dziesięć minut i koniec. Ja zginę, pan zginie, zginie także Ameryka.

Na zegarze w rogu ekranu wciąż przeskakiwały cyferki.

Pilnowany przez Logana Schofield mógł się jedynie bezradnie przyglądać, jak odliczanie zbliża się do godziny 11.05.

11.04:56

11.04:57

Z rozpaczą zaciskał pięści.

Znał kod, ale nie mógł go wykorzystać. Gdzie jest Gant?! Co robi?

11.04:58

11.04:59

11.05:00

– Odjeżdżamy… – oświadczył Cezar.

– Jasna cholera – zaklął Schofield. Ekran zapiszczał.

PROTOKÓŁ ZAMKNIĘCIA OS(OOD)7-A AKTYWOWANY

10 MINUT DO SAMOZNISZCZENIA SEKWENCJA SAMONISZCZENIA KOMPLEKSU AKTYWOWANA Na ekranie pojawiły się kolejne migające liczby.

10:00

9:59

9:58

W całym kompleksie zajarzyły zasilane akumulatorami czerwone, obracające się światła – w głównym hangarze, w szybie centralnym, nawet w centrali dowodzenia.

W głośnikach zadudnił elektronicznie wygenerowany głos:

– UWAGA! DZIESIĘĆ MINUT DO SAMOZNISZCZENIA KOMP…

Schofield kątem oka dostrzegł, że Kurt Logan odwrócił od niego wzrok. Postanowił wykorzystać okazję.

Pchnął kapitana barkiem i obaj polecieli na konsolę sterującą elektronicznymi urządzeniami.

Logan próbował w niego ponownie wycelować, ale Schofield złapał go za nadgarstek i uderzył nim o kant stolika. Broń wypadła dowódcy 7. Szwadronu z ręki.

Cezar przyglądał się temu, uśmiechając się lekko. Odbywająca się na jego oczach walka zdawała się sprawiać mu radość.

Schofield i Logan zachowywali się jak swoje lustrzane odbicia – dwaj żołnierze elitarnych oddziałów specjalnych, którzy korzystali z tego samego podręcznika, zadawali identyczne ciosy i stosowali takie same uniki.

Schofield był jednak zmęczony walką z Luciferem – i w którymś momencie zadał niedokładny cios, co Logan natychmiast wykorzystał.

Uchylił się przed ciosem Schofielda, po czym złapał go wpół, uniósł nad podłogę i zaczął iść z nim w kierunku wybitych okien.

Po chwili Schofield wyleciał na zewnątrz – plecami naprzód. Zamknął oczy i czekał na spotkanie ze znajdującą się dziesięć metrów niżej podłogą.

Ale spodziewane uderzenie nie nastąpiło.

Lot okazał się bardzo krótki.

DUMB!

Schofield wylądował na czymś drewnianym, co zachybotało się pod jego ciężarem.

Otworzył oczy.

Leżał na olbrzymiej skrzyni, zwisającej z zamontowanych pod sufitem szyn.

Skrzynia wisiała na masywnych łańcuchach, połączonych kółkiem, przypominającym zamknięcie naszyjnika.

Na kółku znajdowało się urządzenie z trzema dużymi przyciskami, służącymi prawdopodobnie do przesuwania skrzyni po szynach.

Nagle skrzynia znów gwałtownie się zabujała i kiedy Schofield uniósł głowę, stwierdził, że skoczył na nią Logan.


Gdy znajdująca się na dole hangaru Libby Gant usłyszała brzęk tłuczonego szkła, poderwała wzrok ku górze.

Właśnie znalazła w stercie śmieci to, czego szukała, i w tym momencie Schofield wystrzelił przez okno i wylądował ciężko na wiszącej wysoko skrzyni.

Zaraz po nim przez okno wyskoczył Kurt Logan i stanął na skrzyni.

– O, nie… – jęknęła.

Natychmiast wyciągnęła pistolet, zanim jednak zdążyła wycelować, podłogę wokół niej poszarpał grad kul z broni maszynowej.

Zanurkowała za najbliższą osłonę kilku martwych ciał. Kiedy odważyła się zza nich wyjrzeć, zobaczyła Cezara Russella, który wychylał się z okna centrali dowodzenia, machał P-90 i krzyczał:

– To ma być uczciwa walka!

– UWAGA! DZIEWIĘĆ MINUT DO SAMOZNISZCZENIA KOMP…

Logan ukląkł na Schofieldzie i uderzył go mocno w twarz.

– Trochę za bardzo pan nam dziś utrudnił życie, kapitanie… – wysapał.

Jego oświetlana migającym czerwonym światłem twarz była wykrzywiona wściekłością.

Kolejne uderzenie Logana wstrząsnęło Schofieldem.

Jego potylica załomotała o deski, z nosa buchnęła krew.

Logan złapał kapitana i wcisnął jeden z klawiszy.

Szarpnęło, zachrzęściły tryby i skrzynia zaczęła jechać na szynie w kierunku szybu centralnego. Poruszał ją silnik benzynowy, więc brak zasilania elektrycznego nie unieruchomił mechanizmu.

Logan bił Schofielda i między uderzeniami mówił:

– Pamiętam dokładnie, jak… BAM!

– …łatwo było na corocznych manewrach… BAM!

– …dać wycisk takim cipom jak marines… BAM!

– …Jesteście hańbą dla kraju… BAM!

– …naszej flagi i… BAM!

– …waszych skurwionych matek. BAM!

Schofield nawet nie mógł otworzyć oczu.

Zapowiadało się na to, że Logan skopie mu dupę…

Wielka skrzynia znalazła się wreszcie nad studwudziestometrowej głębokości szybem centralnym. Logan wcisnął przycisk i zatrzymali się.

Skrzynia zatrzymała się dokładnie nad szeroką jamą szybu centralnego.

– UWAGA! OSIEM MINUT DO SAMOZNISZCZENIA KOMP…

Schofield wyjrzał za krawędź – betonowe ściany, rozjaśniane przez błyski czerwonego światła, spadały w nicość niczym cztery identyczne klify.

– Do widzenia, kapitanie Schofield… – wycedził Logan, po czym podniósł swojego przeciwnika za klapy i postawił go na skraju skrzyni.

Schofield – poobijany, zakrwawiony i wycieńczony – stał niepewnie nad przepaścią.

Pomyślał o maghooku na plecach, kiedy jednak zobaczył sufit nad swoją głową, stwierdził, że jest zrobiony z gładkiego pleksiglasu. Magnes maghooka nie mógłby się do niego przykleić, nic tu nie pomógłby także hak.

Tak czy owak, nie był w stanie dłużej walczyć.

Nie miał broni.

Nie mógł skorzystać z maghooka.

Nie siedział w fotelu wyrzutnym.

Nie miał żadnej przewagi nad przeciwnikiem.

Kiedy Logan miał go właśnie zepchnąć, Schofield zobaczył Gant, ukrywającą się za stertą trupów.

Pomyślał, że ma jednak przewagę – bo ma przyjaciół.

Odwrócił się do Logana i…

…ku jego zaskoczeniu uśmiechnął się, uniósł rękę z mikrofonem na nadgarstku, a potem popatrzył dowódcy 7. Szwadronu w oczy i powiedział:

– Gant: most portowy w Sydney. Strzelasz minusem. Logan zmarszczył czoło.

– Hę?

Zanim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, Schofield wyciągnął rękę nad jego ramieniem i zwolnił zatrzask kółka, spinającego przytrzymujące skrzynię łańcuchy.

Skrzynia z piekielnym zgrzytaniem runęła w dół, zrzucając Schofielda i Logana.

Zaczęli spadać w studwudziestometrową przepaść.


Schofield spadał jak kamień.

Najpierw pomknął w górę rozświetlony czerwienią hangar, potem przed oczami Schofielda przesunęła się jego krawędź i po chwili zamknęły się wokół niego cztery pionowe rozmazane ściany. Spojrzał w górę – wielki kwadrat w górze szybko malał. Bardzo szybko.

Logan leciał kilka metrów obok niego. Na jego twarzy malowało się przerażenie. Najwyraźniej nie mógł uwierzyć w to, co Schofield zrobił.

Po prostu zrzucił ich – razem ze skrzynią – do szybu.

Schofield miał nadzieję, że Gant go usłyszała.

Wyjął maghooka z pochwy na plecach, aktywował magnes dodatnim biegunem i patrzył w górę, czekając na jedyny możliwy ratunek.

Gant usłyszała go.

Leżała teraz na brzuchu na skraju szybu i celowała z maghooka – z magnesem aktywowanym negatywnym biegunem – w dół.

– Strachu na Wróble – powiedziała do mikrofonu na nadgarstku. – Strzelaj pierwszy, ja zrobię połączenie.

Schofield wystrzelił magnes.

Głowica pomknęła pionowo w górę, ciągnięta przez nią linka lekko falowała.

Kiedy Logan zobaczył, co robi Schofield, jęknął:

– O, nie…

– Dawaj, Lis… – szepnął Schofield. – Nie pozwól mi umrzeć…

Libby Gant zmrużyła oczy.

Mimo całego panującego wokół zamieszania – migających świateł, trąbienia syren, dudniącego elektronicznego głosu – dokładnie widziała wznoszącą się głowicę maghooka Schofielda: rosnący punkcik błyszczącego metalu, wypryskujący z czerni i kierujący się w jej stronę.

– Nie ma rzeczy niemożliwych… – szepnęła do siebie i pociągnęła za spust.

ZZZUMMM!

Pękaty magnes wystrzelił w dół, ciągnąc za sobą linkę.

Magnes Schofielda mknął ku górze.

Magnes Gant pędził w dół.

Schofield wciąż spadał – razem ze skrzynią i Loganem.

Gant dopingowała swój magnes:

– Dawaj, mały… dawaj…

Magnesy były aktywowane przeciwnymi ładunkami, wystarczy więc, by znalazły się w niewielkiej odległości.

GLANG!

Obydwa kawały metalu uderzyły w siebie niczym zderzające się w powietrzu rakiety.

Most Portowy spiął się. Ładunki trzymały mocno.

Gant zaczepiła swój miotacz o wystającą z betonu metalową podpórkę.

Dwa maghooki mają razem sto metrów linki.

Gwałtowne zatrzymanie się po stu metrach spadania powoduje potężne szarpnięcie.

Kiedy Schofield zobaczył, że magnesy się połączyły, owinął się – cały czas spadając – linką maghooka pod pachami, napiął mięśnie ramion i czekał na to, co musiało nastąpić.

Na pewno zaboli.

Zabolało.

Linki napięły się z trzaskiem i Schofield zawisł w powietrzu. Logan i skrzynia spadali dalej i po chwili huknęli w platformę.

Skrzynia roztrzaskała się.

Podobny los spotkał Logana.

Wylądował – drąc się wniebogłosy – na poszarpanych resztkach boeinga, rozrzuconych na platformie. Krawędź skrzydła, na którą trafił szyją, odcięła mu głowę, a reszta ciała spłaszczyła się od impetu uderzenia niczym zdeptany pomidor.

Schofield nie zatrzymał się jednak w bezruchu. Kiedy zawisł w powietrzu, bujnęło nim ku ścianie, w którą uderzył jak wór, odbił się od niej i znieruchomiał tuż przy nagiej betonowej ścianie, jakieś dwadzieścia pięć metrów nad platformą. Oddychał ciężko i wszystko go bolało, ale żył.


Po chwili zwijarki maghooków podciągnęły go do krawędzi.

– UWAGA! SZEŚĆ MINUT DO SAMOZNISZCZENIA KOMPLEKSU

Kiedy Gant wyciągnęła go na górę, była 11.09.

– Podobno twoim zdaniem „most portowy” jest niemożliwy – mruknęła ironicznie.

– To był bardzo przyjemny dowód na to, że nie mam racji. Gant uśmiechnęła się.

– No cóż, zrobiłam to tylko dlatego, bo chciałam, żebyś mnie znowu…

Przerwała jej długa seria z pistoletu maszynowego.

Dwa pociski wbiły się w ramię Schofielda, a jeden trafił Gant tuż nad stopą i strzaskał jej kostkę. Kilka następnych przemknęło tak blisko twarzy Schofielda, że poczuł podmuch powietrza.

Padli płasko na podłogę, zaciskając zęby. Z budynku dowodzenia wypadł Cezar Russell – przyciskał P-90 do ramienia i strzelał jak szaleniec. Jego oczy zasnuwał obłęd.

Schofield – co prawda ranny, ale sprawniejszy od Gant – pchnął ją za resztki barykady ze skrzynek, wzniesionej przez oddział Bravo.

Złapał berettę i skoczył ku wrakowi Nighthawka Dwa przy windzie osobowej. Zamierzał w ten sposób odciągnąć Cezara Russella od Gant.

Potężny super stallion piechoty morskiej stał tuż przed drzwiami windy – poobijany i powgniatany, z wysadzonym kokpitem.

Kule uderzały w beton tuż obok Schofielda, ale ostrzał był prowadzony byle jak.

Schofieldowi udało się dobiec do super stalliona i zanurkować do zniszczonego kokpitu. Zaraz potem o ścianki kadłuba załomotały pociski.

– Chodź, bohaterze! – wrzasnął Cezar. – Co jest? Nie strzelasz? Czego się boisz? Znajdź broń i zacznij się ostrzeliwać!

Tego jednak akurat Schofield nie mógł zrobić. Jasna cholera!

Trudno było sobie wyobrazić gorszą sytuację. Ostrzeliwał go szaleniec, któremu nie mógł odpowiedzieć ogniem.

– Lis! – wrzasnął do mikrofonu. – Wszystko w porządku? Odpowiedział mu cichy jęk:

– Tak…

– Musimy go złapać i zabrać stąd! Masz jakiś pomysł? Odpowiedź Gant zagłuszył ryk z głośników:

– UWAGA! PIĘĆ MINUT DO SAMOZNISZCZENIA…

Przez okienko w drzwiach Schofield widział nadchodzącego Cezara, ostrzeliwującego bok helikoptera.

– Podoba ci się to, bohaterze? – wrzeszczał generał. – Podoba ci się?!

W kokpicie wszystko dygotało. Schofield zaciskał zęby i mocno trzymał broń. Obie rany postrzałowe w ramieniu bolały jak cholera, ale adrenalina nadal pozwalała mu działać.

Cezar strzelał we wrak helikoptera jak oszalały kowboj. Zamierzał zajść Schofielda od wyrwy w kokpicie.

Nagle w słuchawkach Schofielda rozległ się głos Gant:

– Strachu na Wróble! Przygotuj się do strzału. Może znajdę inny sposób…

– Nie mogę strzelać!

– Daj mi jeszcze chwilę…

Gant kucała przed czarną skrzynką AWACS-a, którą znalazła kilka minut temu w gruzowisku obok miniwindy.

Wyjęła z kieszeni małe czerwone pudełeczko z czarną krótką antenką – była to jednostka włączająco-wyłączająca Russella z dwoma klawiszami.

Teraz już wiedziała, dlaczego są dwa klawisze. Jeden uruchamiał i zatrzymywał przekaźnik w sercu prezydenta, drugi – przekaźnik w sercu Cezara Russella.

Cezar był już tylko kilkadziesiąt centymetrów od wyrwy w kokpicie helikoptera. Miał broń uniesioną i gotową do strzału. Jeszcze kilka sekund i będzie miał Schofielda na widelcu.

– Idę… – wysyczał.

Schofield leżał na podłodze i bezradnie patrzył przed siebie. Był w pułapce.

– Lis…

– …cokolwiek zamierzasz, zrób to szybko.

Gant pociła się, przeszkadzało jej czerwone światło i bolała ją kostka, ale musiała się skoncentrować.

– UWAGA! CZTERY MINUTY DO SAMOZNISZCZENIA…

Na maleńkim ekranie czarnej skrzynki pojawił się wykres ze skaczących w górę i w dół linii. Popatrzyła na jednostkę włączająco-wyłączającą.

Pytanie brzmiało: który włącznik obsługuje przekaźnik prezydenta, a który przekaźnik Cezara?

Gant nie miała wątpliwości.

Cezar z pewnością dałby sobie numer 1.

Patrząc na ekranik czarnej skrzynki, aby zrobić to dokładnie między dwoma sekwencjami sygnałów, przełączyła klawisz na jednostce sterującej, wyłączając mikrofalowy sygnał dochodzący z serca Cezara.

Zaraz potem włączyła nadawanie sygnału przez czarną skrzynkę. Jeżeli niczego nie pomyliła, wiszący nad ich głowami satelita powinien uznać sygnał z czarnej skrzynki za sygnał z serca Cezara.

Na czarnej skrzynce zaczęło migać zielone światełko.

Gant włączyła radio.

– Strach na Wróble! Zamieniłam sygnały. Przyszpil drania!

Ledwie to powiedziała, Cezar stanął przed Schofieldem. Uśmiechnął się na widok kapitana, skulonego w zniszczonym kokpicie super stalliona i zasłaniającego się pistoletem. Pokiwał palcem.

– O nie, mój panie, nie wolno ci tego zrobić. Nie strzela się do wujka Cezara…

– Nie?

– Nie.

– No cóż…

Schofield jednym szybkim ruchem skierował lufę na Cezara i strzelił mu w pierś.

Trysnęła krew.

BAM! BAM! BAM!

Każdy kolejny strzał sprawiał, że Cezar zataczał się na boki i cofał o krok, wybałuszając ze zdziwienia oczy i wykrzywiając usta. Po chwili wypuścił z rąk P-90 i padł na podłogę, lądując na tyłku.

Schofield wstał i kopnięciem odrzucił na bok P-90.

Cezar umierał.

Z kącika jego ust ściekała strużka krwi. Wyglądał żałośnie – cień człowieka, którym jeszcze niedawno był.

Schofield patrzył na niego z góry.

– Jak… pan… mógł… – wystękał Cezar.

– Owszem, mogłem – odparł Schofield. – Niech pan się zastanowi, dlaczego.

Powiedziawszy to, ruszył biegiem do Gant. Musieli jak najszybciej uciekać z tej cholernej bazy.


– UWAGA! TRZY MINUTY DO SAMOZNISZCZENIA…

Schofield zaniósł Gant do miniwindy. Strzał Cezara strzaskał jej kostkę i nie była w stanie poruszać się o własnych siłach.

Nie przeszkodziło jej to jednak uczestniczyć w akcji.

Gdy Schofield ją niósł, trzymała w rękach najważniejszą czarną skrzynkę świata.

Ich najważniejszym celem – jeszcze ważniejszym niż ratowanie własnego życia – było teraz wyniesienie rejestratora danych ze Strefy 7, zanim baza zostanie zmieciona z powierzchni ziemi przez wybuch bomby termonuklearnej. Gdyby nadawany przez czarną skrzynkę sygnał zanikł, wszystko, co do tej pory zrobili, byłoby na nic.

– No dobrze, cwaniaczku – powiedziała po chwili Gant. – Jak wydostaniemy się z tej siedmiopiętrowej pułapki?

Schofield wcisnął klawisz w podłodze miniplatformy i zaczęli zjeżdżać w dół. Popatrzył na zegarek.

11.12:30

11.12:31

– Nie możemy wyjść „górnymi drzwiami”, bo Cezar zmienił kod, a mój człowiek w DIA już raz go łamał i potrzebował na to dziesięciu minut – odparł. – Wolałbym też nie próbować szybu awaryjnego. Zejście nim zajęło mi z Bookiem minutę i wątpię, by nam obojgu udało się wejść tamtędy szybciej niż w dziesięć.

– Więc co robimy?

– Mamy jeszcze jedno wyjście… pod warunkiem, że zdążymy na czas dotrzeć na miejsce. 11.12:49

11.12:50

Zatrzymał miniwindę na poziomie 2 i – cały czas z Gant na rękach – pobiegł na drugi jego koniec, do drzwi pożarowych.

– UWAGA! DWIE MINUTY DO SAMOZNISZCZENIA… Dotarli do schodów.

11.13:20

Schofield wpadł na schody i zaczął zbiegać po trzy stopnie.

Minęli poziom 3 – z kwaterami mieszkalnymi.

11.13:32

Poziom 4 – piętro koszmaru.

11.13:41

Poziom 5 – zalany wodą.

11.13:50

Schofield kopnął drzwi, prowadzące na poziom 6.

– UWAGA! MINUTA DO SAMOZNISZCZENIA… Pojazd, którym zamierzał uciec, był tam, gdzie się go spodziewał.

Mały wagonik naprawczy stał na prawo od drzwi, na torze prowadzącym do jeziora Powell – tam, gdzie parkował od rana.

Schofield dobrze pamiętał, co mówił o nim Herbie Franklin: był mniejszy od wagonów kolei X, ale jechał szybciej. Mieściły się w nim tylko dwie osoby.

– UWAGA! CZTERDZIEŚCI PIĘĆ SEKUND DO SAMOZNISZCZENIA…

Schofield jednym szarpnięciem otworzył drzwiczki, wsadził Gant do środka, po czym sam wszedł do wagonika.

– TRZYDZIEŚCI SEKUND… Wcisnął czarny klawisz na konsolecie. Silnik zadziałał.

– DWADZIEŚCIA SEKUND… DZIEWIĘTNAŚCIE… OSIEMNAŚCIE…

Schofield patrzył na tory przed nimi. Uciekały w oświetlaną czerwonymi błyskami ciemność – cztery równoległe kreski, zbiegające się w jeden punkt.

– Startuj! – krzyknęła Gant. Schofield pchnął przepustnicę.

– PIĘTNAŚCIE…

Wagonik skoczył do przodu i pomknął przez podziemną stację.

– CZTERNAŚCIE… Przyspieszenie wcisnęło ich w fotele. Osiągnęli 80 kilometrów na godzinę.

– TRZYNAŚCIE…

Wagonik wciąż przyspieszał. Szyny pod nimi i nad nimi błyskawicznie przemykały do tyłu. 160 kilometrów na godzinę.

– DWANAŚCIE… JEDENAŚCIE… ZZZUMMM!

Wpadli w tunel, prowadzący do jeziora Powell. 240 kilometrów na godzinę.

– DZIESIĘĆ…

400 kilometrów na godzinę, czyli ponad 110 metrów na sekundę. W niecałe dziesięć sekund oddalili się od Strefy 7 o kilometr.

– DZIEWIĘĆ… OSIEM…

Schofield miał nadzieję, że półtora kilometra wystarczy.

– SIEDEM… SZEŚĆ…

W myślach popędzał wagonik i pchał go jeszcze dalej do przodu.

– PIĘĆ… CZTERY… Gant jęknęła z bólu.

– TRZY… DWIE…

Maleńki pojazd mknął z niesamowitą prędkością, przechylając się na zakrętach na boki.

– JEDNA…SAMOZNISZCZENIE AKTYWOWANE

Za chwilę cały świat wokół nich eksploduje.


Huknęło, jakby naprawdę miał nastąpić koniec świata.

Ryk eksplozji był niewyobrażalnie głośny.

Konstrukcja, która miała wytrzymać atak nuklearny, nie była przygotowana do wysadzenia od wewnątrz.

Głowica W-88 została umieszczona w ścianach poziomu 2 – mniej więcej pośrodku bazy. Kiedy eksplodowała, cały kompleks rozświetlił się niczym żarówka, a przez jego wnętrze – przebijając ściany, podłogi i sufity – przeleciała niemożliwa do powstrzymania fala pulsującej energii.

Wszystko wewnątrz bazy – samoloty, komory testowe, windy oraz ciężko ranny Cezar Russell – zostało w ciągu nanosekund odparowane.

Generał ujrzał błysk oślepiającego, białego światła, po którym nadleciało gorąco, a potem była już tylko nicość.

Ale zewnętrzne tytanowe ściany, grube na ponad pół metra, wytrzymały wybuch.

Fala uderzeniowa wstrząsnęła jednak piaszczystym gruntem daleko poza obrębem bazy. W promieniu kilku kilometrów od niej zadrżała ziemia, a fala energii rozeszła się koncentrycznymi kołami – niczym fale na stawie.

Jako pierwszy z zewnętrznych obiektów zniknął Awaryjny Szyb Ewakuacyjny.

Jego betonowe ściany zostały zgniecione w ciągu kilku pierwszych sekund po eksplozji. Gdyby Gant i Schofield znajdowali się w środku, zostaliby zmieleni na pył.

A potem stało się coś, co przypominało wyobrażenia o końcu świata.

Ponieważ wnętrze kompleksu zamieniło się w wypaloną pustkę, przykrywająca bazę gruba warstwa granitu zapadła się, pozostawiając w powierzchni pustyni idealnie okrągły otwór o średnicy 800 metrów, i wszystkie naziemne budynki – główny hangar, wieża kontrolna i pozostałe hangary – zostały połknięte, zniknęły z powierzchni ziemi. Na miejscu bazy był teraz jedynie gigantyczny krater.

Prezydent obserwował to wszystko z pokładu super stalliona korpusu piechoty morskiej, który przybył na miejsce wydarzeń dziesięć minut wcześniej.

Siedzący obok niego Book II, Juliet Janson i Kevin patrzyli z otwartymi ustami na unicestwienie Strefy 7.

Ale w tunelu kolei X sprawy jeszcze się rozstrzygały. Kiedy bomba wybuchła, wagonik remontowy z Schofieldem i Gant w środku mknął przed siebie jak pocisk rakietowy.

Usłyszeli odgłos eksplozji i poczuli drżenie ziemi wokół.

Schofield wyjrzał przez tylne okienko.

– A niech to jasna… – wymamrotał.

Tunel za nimi zawalał się.

Rozchodząca się fala uderzeniowa niszczyła wszystko na swojej drodze i najwyraźniej ich doganiała!

Front zapadających się skał przesuwał się z prędkością przynajmniej 420 kilometrów na godzinę. Tuż za nimi spadały z sufitu tunelu kawały kamieni. Wyglądało to tak, jakby tunel zamienił się w żywą istotę, która chciała złapać uciekający wagonik.

BANG!

Na dachu wagonika wylądowała bryła betonu wielkości pięści. Schofield gwałtownie poderwał głowę.

BANG-BANG-BANG-BANG-BANG-BANG-BANG-BANG-BANG!

Zostali obsypani kamieniami.

O, nie! Nie teraz! Nie tak blisko końca!

Zawalające się głazy dogoniły ich.

BANG-BANG-BANG-BANG-BANG-BANG!

Kamienie waliły o tylną szybę, która po chwili rozprysnęła się w chmurze odłamków.

BANG-BANG-BANG-BANG-BANG-BANG-BANG!

Zaczęło sypać kamieniami do środka. Wagonik gwałtownie zadrżał.

Nagle kanonada kamieni zaczęła słabnąć.

Schofield odwrócił się do tyłu – kaskada spadających kamieni oddalała się i po chwili zniknęła za zakrętem. Oderwali się od niej jak od głodnego potwora, który zrezygnował z pogoni. Fala uderzeniowa przestała rozchodzić się wewnątrz ziemi.

Udało im się uciec.

Ledwo, ledwo.

Wagonik jechał dalej, a Shane Schofield opadł ciężko na fotel i odetchnął z ulgą.


Kiedy CH-53E wyciągał Schofielda i Gant z łączącego się z dokiem załadunkowym kolei X kanionu na skraju jeziora Powell, nad Strefą 7 unosiła się armada helikopterów sił lądowych i korpusu piechoty morskiej.

Maszyny wyglądały jak chmara owadów – gromada ciemnych punkcików wiszących na jasnym pustynnym niebie – utrzymujących się w bezpiecznej odległości od źródła promieniowania.

Prezydent siedział w jednej z nich, otoczonej przez pięć super stallionów piechoty morskiej. Miały przy nim pozostać do chwili usunięcia przekaźnika z jego serca.

Kiedy tylko wystartował sprzed Strefy 7, rozkazał, by do momentu wydania nowych poleceń wszystkie maszyny latające stacjonujących na terenie USA sił powietrznych pozostały na ziemi.

Schofield i Gant – wraz z czarną skrzynką – dołączyli wkrótce do prezydenta, Booka II, Juliet i Kevina, przebywających w Strefie 8, która została zabezpieczona dwadzieścia minut przed ich przybyciem przez dwa oddziały rozpoznania korpusu piechoty morskiej.

Podczas przeczesywania bazy marines znaleźli jedynie Nicholasa Tate’a III, doradcę prezydenta do spraw polityki wewnętrznej, bełkoczącego bez ładu i składu, że musi zadzwonić do swojego maklera.

Gant natychmiast położyli na nosze i sanitariusz zajął się jej kostką. Schofield dostał prowizoryczny opatrunek, temblak i zastrzyk przeciwbólowy z kodeiny.

– Cieszę się, że udało się panu wydostać, kapitanie – powiedział prezydent, kiedy Schofield do niego podszedł. – Cezarowi poszło gorzej, prawda?

– Obawiam się, że tak, sir. – Schofield podniósł czarną skrzynkę i pokazał migające na niej światełko. – Jest jednak z nami duchem.

Prezydent uśmiechnął się.

– Przeszukujący bazę marines twierdzą, że znaleźli na zewnątrz coś, co chyba chętnie pan zobaczy.

– To znaczy?

– To znaczy mnie, seksowny facecie! – ryknęła Matka, wychodząc zza pleców prezydenta.

Schofield uśmiechnął się od ucha do ucha.

– Udało ci się!

– Przecież jestem niezniszczalna – odparła Matka, ale wyraźnie kulała. – Kiedy trafiła mnie rakieta i załatwiła karalucha, nietrudno było się domyślić, że Cezar Russell i jego kumple bardzo się ucieszą, jeśli znajdą mnie w środku. Zjeżdżając z pasa, narobiłam mnóstwo kurzu, więc szybko wyskoczyłam pod jego osłoną. Gdy karaluch zakoziołkował i walnął w ziemię, wykopałam pod przednim zderzakiem dziurę na głowę, a potem dla lepszego efektu odpięłam sztuczną nogę i udawałam trupa, aż odlecieli.

– Odpiąć sobie sztuczną nogę… niezły kamuflaż – mruknął prezydent.

– Tak też pomyślałam – oświadczyła Matka i popatrzyła na Schofielda. – A ty co? Kiedy ostatni raz cię widziałam, lecieliście z prezydentem w kosmos. To wszystko, co było potem, to znowu twoja robota?

– Mniej więcej.

– No dobrze, ale tak poza tym… – szepnęła konspiracyjnie Matka. – Zrobiłeś to, co mówiłam? Wiesz, o co chodzi… – Skinęła głową w kierunku Gant. – Pocałowałeś tę lalunię?

Schofield popatrzył na Gant.

– Chyba tak – odparł.

Kilka minut później został sam na sam z prezydentem.

– No i co? – zapytał. – Amerykanie oglądali to wszystko? Prezydent uśmiechnął się.

– Śmieszna sprawa… kiedy pana nie było, przeanalizowaliśmy system zasilania kompleksu i znaleźliśmy to…

Wyjął z kieszeni wydruk komputerowy i wskazał na jeden z wpisów.

07.37:56 UWAGA: zakłócenie System Awaria zlokalizowana zasilania awaryjnego w terminalu 1-A2

Brak sygnału zwrotnego z: TRACS, SYSAWAR-1, RAD KOM-SFERA, WSN, WY FAN – Wspomniał pan o zniszczeniu w jednym z poziomów podziemnych skrzynki przełącznikowej, prawda? Mniej więcej o siódmej trzydzieści siedem.

– Tak…

– Wygląda na to, że była to bardzo ważna skrzynka. Znajdowały się w niej sterowniki zasilania awaryjnego bazy i jej radiosfery. Znajdował się w niej także system o nazwie WSN. Wie pan, co oznacza ten skrót?

– Nie.

– Wojskowa Sieć Nadawcza – to dawna nazwa Awaryjnego Systemu Nadawczego. Pana strzał zniszczył kabel wychodzący tego systemu, a ponieważ nie aktywowano dziś protokołu Lyndona Johnsona, wszystkie przekazy Cezara były opóźnione o czterdzieści pięć minut.

– Ale system zniszczony został o siódmej trzydzieści siedem…

Prezydent uśmiechnął się.

– Zgadza się – a to oznacza, że za każdym razem, kiedy Cezar Russell mówił do kamery, obraz nie był nigdzie przekazywany. Mówił wyłącznie do ludzi w Strefie Siedem.

Schofield zamrugał. Nie bardzo to wszystko pojmował.

– Czyli kraj wcale nie wie, co tu się działo… Prezydent skinął głową.

– Wygląda na to, że Amerykanie śledzili przez cały dzień zupełnie inne wydarzenia… zaginięcie najlepiej opłacanej aktorki Hollywood i jej narzeczonego, również aktora. Oboje zostali uwięzieni w Alpach Szwajcarskich, odcięła ich lawina w trakcie nielegalnego spacerku po terenie wojskowym. Ich pozbawiony skrupułów przewodnik niestety zginął, ale supergwiazdy znaleziono godzinę temu. Są cali i zdrowi. CNN przez cały dzień zajmowała się tym dramatem, podając co godzinę najświeższe komunikaty i na okrągło powtarzając zrobione przez amatorów filmy. Podobno to największe wydarzenie medialne od wypadku Diany. Schofield niemal się roześmiał.

– Więc nikt o niczym nie wie…

– Zgadza się – przyznał prezydent. – I tak ma pozostać, kapitanie.


Dokładnie sześć godzin później ze Strefy 8 wystartował boeing 747, niosący na grzbiecie drugi wahadłowiec X-38.

Jego misja polegała na zniszczeniu satelity sił powietrznych, unoszącego się na orbicie geostacjonarnej nad południem stanu Utah.

Piloci wahadłowca stwierdzili, że satelita wysyła na ziemię dziwny sygnał mikrofalowy i taki sam sygnał odbiera.

Nie był to jednak ich problem – mieli swoje rozkazy i wypełnili je co do joty.

Zestrzelili satelitę.

Kiedy to zrobili, plazmowe głowice bojowe typu 240 stały się bezużyteczne – trzeba było tylko jeszcze usunąć czujniki zbliżeniowe.

W ciągu kilku godzin wszystkie czternaście bomb rozbrojono, zdemontowano i zabrano do dokładniejszego zbadania.

Zestrzelenie satelity nie tylko unieszkodliwiło bomby, ale także pozwoliło na usunięcie przekaźnika z serca prezydenta.

Zabieg przeprowadził cywilny kardiochirurg ze Szpitala imienia Johna Hopkinsa – pod czujnym okiem trzech innych kardiochirurgów, w sali chronionej przez mieszany oddział agentów Secret Service i komandosów korpusu piechoty morskiej.

Jeszcze żaden chirurg nie był podczas przeprowadzania zabiegu tak uważny – i tak zdenerwowany.

Zastosowano narkozę i choć nigdy tego nie ujawniono, przez 28 minut władzę w Stanach Zjednoczonych piastował wiceprezydent.

Do zbadania roli sił powietrznych w wydarzeniach, które miały miejsce na terenie Strefy 7, powołano Specjalną Komisję Śledczą.

W wyniku dochodzenia osiemnastu oficerów wyższego stopnia oraz dziewięćdziesięciu dziewięciu młodszych oficerów i zawodowych żołnierzy z dwunastu baz sił powietrznych na południowym zachodzie USA oskarżono o zdradę stanu i osądzono.

Wyglądało na to, że wszyscy ludzie, związani z wydarzeniami 3 lipca, służą lub kiedyś służyli w jednym z trzech miejsc: w Dowództwie Operacji Specjalnych Sił Powietrznych w Hurlbut na Florydzie, Bazie Sił Powietrznych imienia Warrena w Wyoming albo Bazie Sił Powietrznych Falcon w Colorado. Każdy z nich w którymś momencie był podwładnym Charlesa „Cezara” Russella.

Przy 400 000 żołnierzy i oficerów 117 zdrajców to niewielki procent – niespełna 10 osób na każdą „skażoną” bazę – biorąc jednak pod uwagę znajdujący się tam sprzęt, liczba ta wystarczyła do przeprowadzenia planu Cezara Russella.

W trakcie procesu wyszło także na jaw, że wśród uczestników spisku było pięciu chirurgów sił powietrznych, którzy operowali członków Kongresu oraz jednego senatora, Jeremiaha K. Woolfa – kiedy był obiecującym kandydatem na prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Dowody poszlakowe sugerowały, że każdy uczestniczący w spisku żołnierz i oficer sił powietrznych był członkiem nieformalnego stowarzyszenia rasistowskiego o nazwie Braterstwo.

Oskarżeni zostali skazani na dożywocie bez prawa wcześniejszego zwolnienia warunkowego – w więzieniu o utajnionej lokalizacji. Nieszczęście chciało, że mający ich tam dostarczyć samolot miał wypadek i nikt nie przeżył katastrofy.

W końcowym raporcie Komisji Śledczej, przedstawionej Połączonemu Dowództwu Sztabów, podniesiono kwestię „nieformalnych aspołecznych grup interesów” w siłach zbrojnych. Raport stwierdzał, że większość tego typu organizacji została usunięta z wojska w czasie czystek przeprowadzonych w latach 80., zalecał jednak zbadanie, czy się nie odnowiły.

Połączone Dowództwo nie przyjęło do wiadomości faktu istnienia tego rodzaju organizacji, odrzuciło więc zalecenia komisji w tym względzie.


Przez następne pół roku turyści, którzy wybrali się w okolice jeziora Powell, informowali o pojawianiu się w północno-wschodniej okolicy jeziora rodziny niedźwiedzi. Funkcjonariusze służby leśnej zbadali tę sprawę, nie zauważyli jednak ani niedźwiedzi, ani żadnych śladów ich obecności.


Kilka tygodni później w sali konferencyjnej w podziemiach Białego Domu odbyła się cicha ceremonia.

Obecnych było dziewięć osób.

Prezydent Stanów Zjednoczonych.

Kapitan Shane Schofield – z ręką na temblaku.

Sierżant sztabowa Elizabeth Gant – o kulach.

Młodszy chorąży Gena „Matka” Newman – ze swoim niskim łysym mężem Ralphem.

Sierżant Buck Riley junior – z ręką na temblaku.

Agentka Secret Service Stanów Zjednoczonych Juliet Janson – również z ręką na temblaku.

David Fairfax z Defense Intelligence Agency – w swoich najlepszych sportowych butach.

Mały chłopiec o imieniu Kevin.

Prezydent wręczył Schofieldowi i jego marines Honorowy Medal Kongresu (tajny) – za męstwo okazane na polu bitwy.

Każdy z odznaczanych wiedział, że nie będzie mógł nikomu powiedzieć o tym wyróżnieniu.

Byli jednak zgodni co do tego, że tak będzie lepiej.

Podczas gdy wszyscy siedzieli w jadalni Białego Domu przy kolacji – a prezydent prowadził bardzo żywą rozmowę o problemach kierowców ciężarówek z Matką i jej mężem – Schofield i Gant poszli na swoją drugą randkę.

Kiedy dotarli na miejsce, okazało się, że będą sami.

Pośrodku wielkiego pomieszczenia stał stół z jedną świecą. Usiedli i zaczęli jeść kolację. Sami.

Byli w prywatnej jadalni prezydenta, na górnym piętrze Białego Domu, z widokiem na pomnik Waszyngtona.

– Podawajcie im wszystko, czego sobie zażyczą – poinstruował swojego szefa obsługi osobistej prezydent. – Na mój rachunek.

Schofield i Gant rozmawiali przy świetle świec do późnego wieczoru. Kiedy przyniesiono deser, Schofield sięgnął do kieszeni.

– Chciałem ci to dać w twoje urodziny, ale tamten dzień jakoś się rozmył…

Wyjął z kieszeni pognieciony kartonik wielkości karty pocztowej.

– Co to? – spytała Gant.

– To był twój prezent urodzinowy, ale miałem go przez cały dzień w kieszeni, więc chyba nieco się pogniótł…

Podał go Gant.

Popatrzyła na kartonik i uśmiechnęła się.

Było to zdjęcie.

Ukazywało grupę ludzi na przepięknej hawajskiej plaży. Wszyscy byli ubrani w szorty i kolorowe koszule.

Gant i Schofield stali obok siebie i uśmiechali się do aparatu. Gant była nieco spięta, a Schofield jakby smutny.

Pamiętała ten dzień, jakby to było wczoraj.

Było to przyjęcie zorganizowane na plaży niedaleko Pearl Harbor z okazji przyjęcia jej do oddziału rozpoznania Schofielda.

– Wtedy spotkaliśmy się po raz pierwszy – powiedział Schofield.

– Tak. Pamiętam.

– Nigdy nie zapomniałem tego dnia. Gant rozpromieniła się.

– To najmilszy prezent urodzinowy, jaki dostałam w tym roku.

Wstała, pochyliła się i pocałowała go w usta.

Po kolacji zeszli na dół, gdzie czekała na nich limuzyna prezydenta. Otaczało ją kilka pojazdów: cztery humvee korpusu piechoty morskiej, sześć policyjnych radiowozów i czterech motocyklistów.

Na widok tej kawalkady Gant uniosła brwi.

– Zapomniałem ci o czymś powiedzieć… – odezwał się Schofield.

– O czym?

Schofield otworzył drzwi limuzyny. Na szerokiej tylnej kanapie spał Kevin.

– Musi gdzieś mieszkać, dopóki nie znajdą mu nowego domu, powiedziałem więc, że wezmę go do siebie. Rząd uparł się przy pewnych środkach bezpieczeństwa…

Gant pokręciła głową i uśmiechnęła się.

– W porządku. Jedźmy do domu.

Загрузка...