3 lipca, godzina 9.12
Płaskowyż pustyni
Gorąco uderzyło w nich jak obuchem.
Palący żar odbijał się od skał i wgryzał w skórę. Otaczał człowieka, jakby stał wewnątrz piekarnika. Było to całkowite przeciwieństwo podziemnego chłodu Strefy 7 i tunelu kolei X.
Tu, na zewnątrz, rządziło słońce.
Shane Schofield siedział w kokpicie bardzo dziwnie wyglądającej – ale bardzo szybkiej – motorówki i pędził wąskim, wypełnionym do połowy wodą kanionem.
Razem z nim płynął Book II, a z tyłu – w identycznym pojeździe – siedzieli Mózgowiec i Herbie.
Techniczna nazwa łódek, którymi płynęli, brzmiała PCR-2, co oznaczało „dwuosobową rzeczną jednostkę patrolową”, ale ta napędzana silnikiem odrzutowym jednostka, zbudowana dla marynarki wojennej USA przez Lockheed Shipbuilding Company, była powszechnie znana pod nazwą „Tandem”. Spośród innych łodzi wyróżniała ją specyficzna konstrukcja: wyglądała jak połączone dwumetrową poprzeczką dwie małe, przypominające pocisk łódki i tworzyła szczególnego rodzaju katamaran. Ponieważ każdy z jej otwartych kadłubów był zaopatrzony w dwustukonny silnik z turbosprężarką, cała jednostka była niezwykle szybka i przy tym stabilna.
Pomalowany na ochronny kolor – piaskowe tło i brązowe plamki – tandem Schofielda mknął po wodzie z niesamowitą szybkością, wyrzucając w górę podwójną, trzymetrową fontannę wody. Schofield siedział w lewym kadłubie i prowadził, a Book II w prawym – przy groźnie wyglądającym karabinie maszynowym kalibru 7,62 mm.
Słońce prażyło niemiłosiernie.
Było prawie czterdzieści stopni w cieniu.
– Jak sobie radzicie? – rzucił Schofield do mikrofonu na nadgarstku, gdy spojrzał na łódkę za nimi – Mózgowiec prowadził, Herbie siedział przy karabinie.
– Ze mną wszystko w porządku, ale nasz doktorek zaczyna zielenieć – odparł Mózgowiec.
Gnali kanionem o szerokości najwyżej sześciu metrów, zakręcającym na południe, w kierunku głównej części jeziora Powell.
Małe jeziorko w zachodniej części doku załadunkowego rzeczywiście było połączone z dalszą częścią jeziora – należało tylko przejechać przez ciasną, ciemną, wąską jaskinię, której wrota – doskonale zakamuflowaną stalową płytą, ukształtowaną tak, że wyglądała jak skała – uciekający porywacze pozostawili otwarte.
Ledwie Schofield i jego ludzie wypłynęli z jaskini i wyprysnęli przed siebie, skalna ściana, w której mieściły się wrota, została wypchnięta na zewnątrz przez potężną eksplozję beczek wypełnionych AFX.
Obie motorówki pędziły teraz zakręcającym szerokim łukiem kanionem.
Widziany z góry kanion przypominał tor wyścigowy – było to niekończące się pasmo zakrętów, zawijasów i nawrotów.
Ale to akurat nie było najgorsze.
Prawdziwe problemy zaczynały się w miejscu, w którym kanion spotykał się z innymi wąwozami jeziora Powell, tworząc skomplikowaną plątaninę rozchodzących się we wszystkich kierunkach ścieżek wodnych o wysokich pionowych brzegach.
Nadpływając z północnego wschodu, dotarli do skrzyżowania trzech kanionów.
Z początku Schofield nie bardzo wiedział, co robić.
Mieli przed sobą dwa odchodzące w bok kanały – którym z nich popłynął Botha? Południowoafrykański naukowiec z pewnością miał jakiś plan – ciekawe tylko jaki.
Po chwili Schofield zobaczył, że o nagą skalną ścianę kanionu odchodzącego w lewo uderzają drobne falki – pozostałość po kilwaterze motorówki. Były ledwie dostrzegalne, ale wyraźnie je widział.
Przyspieszył i skręcił w lewo – na południe.
Co parę minut spoglądał w górę. Skalne ściany wznosiły się jakieś sześćdziesiąt metrów nad poziom wody, a przy ich górnych krawędziach kłębiły się chmury piachu, zasłaniając palące słońce.
Rozszalała się burza piaskowa, którą zapowiedziano rano i którą załoga HMX-1 miała nadzieję ominąć. Na dole jednak, pod osłoną stromych ścian kanionów, było stosunkowo spokojnie.
Na razie… – pomyślał Schofield.
W tym momencie wyjechali zza ostatniego zakrętu i zupełnie nieoczekiwanie znaleźli się na rozległej otwartej przestrzeni – w wielkim kraterze, pośrodku którego z wody wystawał gigantyczny ostaniec skalny z płaskim szczytem.
Choć ściany krateru wznosiły się niemal pionowo, był zbyt szeroki, aby ochronić ich przed szalejącą w górze burzą piaskową. Na powierzchnię wody zwalały się chmury piachu, wirując szaleńczo.
Mimo że widoczność ograniczała zasłona kłębiącego się piachu, Schofield natychmiast ich ujrzał. Objeżdżali kamienny ostaniec od prawej strony i szybko się oddalali.
Pięć łodzi.
Jedna duża, biała – chyba wodolot – i cztery zwinne tandemy, również pomalowane na piaskowy kamuflujący kolor.
Schofield z przerażeniem zobaczył, że od krateru odchodzi przynajmniej dziesięć wąskich „kanionów szparek”, oferując rozmaite drogi ucieczki.
Dodał gazu i pomknął w szalejące kłęby piachu. Kierował się ku południowej stronie ostańca – w nadziei, że dopadnie uciekających po drugiej stronie.
Jego tandem pędził po wodzie z niesamowitą szybkością, napędzany podwójnym miniodrzutowym silnikiem. Tandem Mózgowca i Herbiego niknął tuż za nimi, wyrzucając do tyłu fontanny wody i skacząc na sfalowanej powierzchni wody, smagany strumieniami piachu.
Objechali ostaniec od lewej strony i stwierdzili, że południowoafrykańskie łodzie kierują się w stronę szerokiego kanionu, odchodzącego od zachodniej ściany krateru.
Ruszyli w pogoń.
Uciekający musieli ich dostrzec, bo od wodolotu odłączyły dwa tandemy, zawróciły ostro i skierowały się na nadpływające motorówki, otwierając ogień z karabinów maszynowych.
Nagle lewy południowoafrykański tandem eksplodował.
Wyskoczył wysoko w górę, podniesiony gejzerem wody. W jednej sekundzie płynął po wodzie, a w następnej na jego miejscu pozostał jedynie krąg wzburzonej wody, na który spadał deszcz odłamków plastiku.
Prawy południowoafrykański tandem natychmiast zawrócił, rezygnując z ataku, i popędził za swoimi towarzyszami.
Schofield spojrzał w górę. Co to miało…
WZZZUMMM!
Z burzy piasku, gdzieś zza jego pleców, wystrzeliły nagle trzy czarne helikoptery.
Kładąc się ostro na skrzydło, zanurkowały w spokojniejszą przestrzeń krateru niczym bombowce nurkujące z czasów II wojny światowej i natychmiast się wyprostowały, nie tracąc prędkości. Z łoskotem przemknęły nad grupą Schofielda i pognały za południowoafrykańskimi łodziami, które zniknęły w kanionie na zachodzie.
Po chwili wleciały w wąski kanion, nie zmniejszając prędkości.
Schofield patrzył na to w osłupieniu.
Helikoptery sprawiały niesamowite wrażenie: były smukłe, szybkie i emanowały grozą. Schofield nigdy przedtem nic podobnego nie widział.
Były pomalowane na czarno i wyglądały jak skrzyżowanie helikoptera szturmowego z samolotem myśliwskim. Miały normalny wirnik z łopatami i spiczasty nos, ale miały także wychodzące z kadłuba skośne skrzydła.
Były to maszyny typu AH-77 Penetrator – średniej wielkości śmigłowce szturmowe, skrzyżowanie samolotu z helikopterem, łączące zdolność helikoptera do zawisania w powietrzu z prędkością myśliwca odrzutowego. Pomalowane matową czarną farbą pochłaniającą promieniowanie radarowe kadłuby, wysuwane skrzydełka i masywne kokpity – wszystko to powodowało, że maszyny wyglądały jak głodne rekiny, które nauczyły się latać.
Trzy penetratory pomknęły za czterema południowoafrykańskimi łodziami, kompletnie ignorując grupę Schofielda.
Kapitanowi przemknęło przez myśl kilka pytań. Co tu robią chłopcy z sił powietrznych? Czy nie powinni raczej szukać prezydenta? Po co im Kevin?
Tak czy owak, znów rozpoczęła się pogoń.
– Sir! – rozległ się w słuchawkach Schofielda głos Mózgowca. – Co robimy?
Musiał szybko podjąć decyzję. Wirowało mu w głowie – Kevin, Botha, siły powietrzne, prezydent, odliczanie czasu przez zegar w Piłce, wszystko to w którymś momencie zmusi go do przerwania pogoni i powrotu…
– Płyniemy za nimi – oświadczył po chwili zdecydowanie.
Tandem Schofielda wpadł z rykiem do kanionu, którym podążali Południowoafrykańczycy i penetratory. Łódź Mózgowca i Herbiego płynęła tuż za nimi.
Był to szczególnie kręty kanion – wił się w lewo i prawo, zaginał i wciąż zmieniał kierunek – ale na szczęście chronił przed burzą piaskową.
Po mniej więcej stu metrach rozwidlał się jednak na dwie odnogi. Nie wiedzieli, że kaniony jeziora Powell mają zwyczaj rozdzielać się, a potem znów łączyć, tworząc skrzyżowania, na których przecina się większość dróg wodnych.
Helikoptery oderwały się od siebie – jeden poleciał w lewo, dwa w prawo. Czwarta łódka Południowoafrykańczyków również odbiła w bok.
– Mózgowiec! – wrzasnął Schofield. – Płyń w lewo, a my popłyniemy w prawo! Pamiętaj: chodzi nam tylko o chłopaka! Kiedy go znajdujemy, spadamy stąd w podskokach!
– Jasne, Strachu na Wróble.
Łódki rozdzieliły się – Schofield popłynął w prawo, Mózgowiec w lewo.
Było to jak obserwowanie pokazu fajerwerków – Schofield widział jak z loży wystrzeliwanie długich serii pocisków smugowych, eksplozje rakiet i odrywanie się kawałów skał.
Dwa prawe helikoptery były jakieś osiemdziesiąt metrów przed nimi – ścigały wodolot oraz jeden z tandemów. Trzymały się poniżej górnej krawędzi kanionu – szalejąca burza piaskowa nie pozwalała im wzlecieć wyżej – raz za razem kładąc się na boki i skręcając wraz z zakrętami skalnego przesmyku.
Z zamontowanych na ich dziobach działek wylatywały długie serie pocisków smugowych, a spod ich skrzydeł wypryskiwały pociski powietrze-ziemia, trafiając jednak tylko w pionowe skały po bokach obu pędzących południowoafrykańskich łodzi.
Ale uciekinierzy w łodziach nie czekali biernie na to, co się wydarzy.
Komandosi w tandemie byli nieźle przygotowani do obrony płynącego przodem wodolotu – mieli naramienne wyrzutnie stingerów. Jeden z nich prowadził tandem, drugi strzelał do helikopterów.
Penetratory musiały mieć jednak podobną osłonę jak stojący wewnątrz Strefy 7 boeing AWACS, bo stingery przelatywały obok nich i uderzały w ściany kanionu. Kiedy eksplodowały, od skalnych ścian odrywały się głazy wielkości samochodu, spadając do kanału i sprawiając spore kłopoty Schofieldowi, który musiał je uważnie omijać.
Nagle w podłodze kadłuba jednego z czarnych helikopterów otworzyła się klapa i wyleciał z niego długi, biały przedmiot, który opadł na małym spadochronie i plasnął o powierzchnię wody.
Sekundę później woda pod helikopterem zakotłowała się i zamieniła w linię pęcherzy powietrza, która zaczęła szybko sunąć w kierunku południowoafrykańskiego tandemu.
Torpeda!
Pięć sekund później pod rozpędzonym tandemem doszło do gwałtownej eksplozji.
Siła wybuchu była tak potężna, że katamaran uniósł się nad wodę i zaczął koziołkować. Przewrócił się kilka razy, odbijając się od powierzchni wody, dotarł do skraju i z prędkością kuli armatniej uderzył o skalny brzeg, po czym wybuchł i rozpadł się na kawałki.
Schofield robił, co mógł, by dogonić uciekające przed nim łodzie, i kiedy południowoafrykański tandem został trafiony, był za nim najwyżej jakieś pięćdziesiąt metrów. Ale zbliżał się do przeciwnika bardzo powoli – w chwili wyruszenia tamci mieli nad nim zbyt dużą przewagę.
Nagle kanion skręcił…
…i przeciął się z kanałem, z którym niedawno się rozdzielił – tym, którym w pogoni za pozostałymi dwoma południowoafrykańskimi tandemami popłynęli Mózgowiec i Herbie – obie drogi wodne tworzyły wielkie X.
Biały wodolot, którego gonił Schofield, dotarł do skrzyżowania w tym samym momencie, w którym z drugiego ramienia wpłynął na niejeden z pary południowoafrykańskich tandemów, ściganych przez Mózgowca.
Łodzie gwałtownie skręciły, próbując uniknąć kolizji. Wyrzuciły w górę gigantyczne fontanny wody i w ułamku sekundy straciły cały rozpęd.
Drugi tandem z pary gonionej przez Mózgowca nie mógł jednak zwolnić.
Przemknął jak pocisk między dwiema pozostałymi łodziami i pomknął odnogą prowadzącą na zachód.
Helikoptery również straciły koordynację. Jednemu udało się zawisnąć nieruchomo w powietrzu, a dwa pozostałe zaczęły latać chaotycznie nad skrzyżowaniem kanałów, przecinając sobie nawzajem drogę i mijając się o centymetry. Aby powrócić do szyku bojowego, musiały odlecieć na bok.
Tego właśnie potrzebował Schofield.
Teraz mógł dogonić uciekinierów.
Mózgowiec był mniej więcej osiemdziesiąt metrów przed skrzyżowaniem kanałów.
Widział całe zamieszanie, ruszający ponownie wodolot i unieruchomiony tandem.
Jego uwagę przykuł wodolot, który wirował na wodzie, próbując wjechać do odpowiedniego kanału.
Schofield dotarł do skrzyżowania w chwili, gdy wodolot skręcił na południe. Tuż za nim jechał Mózgowiec.
– Płynę za wodolotem, sir! – Widzę! – odparł Schofield.
Sam też zamierzał podążyć za wodolotem, ale nagle jego uwagę zwrócił jakiś ruch po prawej stronie. Odwrócił się i popatrzył na prowadzący na zachód kanał.
Znikał w nim właśnie jeden z południowoafrykańskich tandemów.
Był to ten sam tandem, który przed chwilą – nie mogąc się zatrzymać – przemknął między unieruchomionymi na chwilę dwoma południowoafrykańskimi łodziami. Dziwne, ale nawet nie próbował zawrócić, by wesprzeć wodolot.
Oczywiście!
W wodolocie nie było chłopca!
Był w tandemie.
W TYM tandemie.
– O, nie… – jęknął Schofield na widok łodzi Mózgowca, znikającej za zakrętem w pogoni za wodolotem.
Łódź Mózgowca płynęła szybko.
Bardzo szybko.
Wkrótce znalazła się na wysokości wodolotu. Obie jednostki gnały obok siebie wąskim kanałem jak samochody wyścigowe, które wyrwały się spod kontroli, a dwa penetratory leciały nad nimi i wściekle je ostrzeliwały.
– Mózgowiec… szysz… nie… – rozległ się w słuchawkach urywany głos Schofielda, ale z powodu hałasu łopat wirników, silników i strzelaniny młody komandos nie mógł zrozumieć, o co chodzi dowódcy.
Kazał Herbiemu podprowadzić tandem jak najbliżej pędzącego wodolotu, a sam wstał z fotela.
Obserwował pędzący obok wodolot – widział zamontowane na dziobie dwie przecinające wodę płetwy, ale ponieważ szyby kabiny były przyciemnione, nie mógł zajrzeć do jej wnętrza.
Wziął w końcu głęboki wdech i przeskoczył na wąski występ biegnący wokół wodolotu.
– …gowiec!…noś…tamtąd!
Słowa Schofielda były kompletnie niezrozumiałe.
Mózgowiec złapał za uchwyt, wystający z dachu kabiny wodolotu. Nie bardzo wiedział, czego się może spodziewać. Możliwe, że zaraz otworzą się drzwi, ktoś wyskoczy i zacznie do niego strzelać… nic takiego jednak nie nastąpiło.
Nieważne, pomyślał i skoczył szczupakiem na przedni pokład Wodolotu. Błyskawicznie przetoczył się po nim i strzelił w przednią szybę kabiny. Rozprysnęło się szkło, a kiedy dym się rozwiał, można było zajrzeć do środka.
Dziwne…
Kabina była pusta.
Mózgowiec wdrapał się do niej…
…i stwierdził, że drążki sterujące poruszają się same, prowadzone przez komputerowy antyimpedancyjny system nawigacyjny, nakazujący łodzi odsuwać się od wszystkich obiektów – w tym także od innych łodzi i skalnych ścian.
Nagle w uszach Mózgowca zabrzmiał głos Schofielda:
– Mózgowiec, wynoś się stamtąd! Wodolot to pułapka! Wodolot to pułapka!
W ciszy, która po chwili zapadła, Mózgowiec usłyszał głośne buczenie, sygnalizujące koniec jego życia.
Sekundę później wodolot eksplodował i wszystkie okna wyprysnęły na zewnątrz.
Impet wybuchu był tak silny, że tandem Herbiego został przewrócony jak zabawka. Rozpędzona łódka sunęła jednak dalej – dnem do góry – po czym uderzyła w skalny brzeg i znieruchomiała.
Pogięty wrak stał bez ruchu, a wokół niego opadały krople wody.
Schofield zamierzał właśnie ruszyć w pościg za południowoafrykańskim tandemem, który uciekł z pola walki, kiedy wodę wokół niego rozerwał nagle grad pocisków.
Strzelał do niego czwarty, ostatni południowoafrykański tandem.
Schofield popłynął na wschód – z powrotem, kanionem prowadzącym do krateru z kamiennym ostańcem pośrodku.
Zanim zdążył się zastanowić, co ma dalej robić, wokół jego łódki trysnęły dwie równoległe linie jeszcze większych gejzerów. Pociski padały tak blisko, że bryzgi wody ochlapywały mu twarz.
Zaatakował go trzeci helikopter, unoszący się nad skrzyżowaniem kanałów i obracający się wściekle w powietrzu w poszukiwaniu łodzi z Kevinem. Czarne sześciolufowe działko typu Vulcan głośno ryczało, wypluwając z siebie długie jęzory żółtych płomieni.
Schofield dodał gazu i skręcił ostro w lewo, by oddalić się od penetratora, ale oddaliło go to także od łodzi, w której jego zdaniem uprowadzono Kevina. Podążył za południowoafrykańskim tandemem, który wracał do krateru.
Właśnie tę łódź postanowił także ścigać penetrator. Opuścił nos i wystrzelił do przodu jak szarżujący nosorożec, a z jego rur wydechowych trysnęły snopy iskier.
Tandem Schofielda mknął po wodzie, jego kadłub ledwie dotykał jej powierzchni; gonili południowoafrykańską łódź wijącym się kanionem, czując cały czas obecność unoszącego się nad nimi penetratora.
– Jakieś pomysły?! – wrzasnął Book II.
– Jasne! – odkrzyknął Schofield. – Nie daj się zabić! Penetrator ponownie otworzył ogień i kolejne dwie linie wodnych gejzerów wystrzeliły z wody po bokach pędzącej motorówki.
Schofield znów ostro skręcił w lewo – tak gwałtownie, że prawy kadłub katamarana uniósł się nad wodę – dokładnie w chwili, gdy seria pocisków przecięła wodę pod nim.
W tym samym momencie z kadłuba helikoptera wypadły dwie torpedy.
Kiedy Schofield je ujrzał, strach rozszerzył mu oczy.
– Cholera…
Torpedy jedna po drugiej wpadły z pluskiem do wody i sekundę później dwie linie bąbelków ruszyły w kierunku tandemów.
Jedna z nich mknęła prosto na łódź Schofielda.
Schofield skręcił w prawo, w kierunku przedziwnie ukształtowanego głazu, wystającego nad wodę tuż przy prawym brzegu kanionu. Jego łagodnie skośnie wznoszący się wierzch wyglądał jak pochylnia…
Torpeda doganiała ich.
Tandem Schofielda śmigał jak strzała. Book II zrozumiał, co Schofield zamierza.
Motorówka uderzyła w głaz w chwili, gdy torpeda znalazła się pomiędzy silnikami i…
…oba dzioby łodzi uniosły się w powietrze, a oba kadłuby zaczęły – drapiąc i chrobocząc – sunąć po skale i nagle – ZZZUMMM! – niczym przelatujący przez beczki samochód kaskadera, tandem przeskoczył głaz, dokładnie w chwili, gdy torpeda eksplodowała po jego drugiej stronie, posyłając w niebo tysiące kamiennych kawałków, które rozłożyły się za uciekającą łodzią w kształt wachlarza.
Oba kadłuby plasnęły o wodę i pomknęły dalej.
Schofield spojrzał przed siebie. Tandem przed nim właśnie skręcał ostro w lewo, kierując się ku tunelowi, odchodzącemu w głąb lewej ściany kanionu.
Wykonał ten sam manewr, bo druga torpeda goniła ich jak głodny krokodyl.
Południowoafrykański tandem zniknął w tunelu.
Sekundę później to samo zrobił katamaran Schofielda. Torpeda skręciła za nimi.
Oba tandemy – z zapalonymi reflektorami – gnały tunelem z prędkością ponad 150 kilometrów na godzinę, co sprawiało, że szare ściany wokół nich rozmazywały się w niewyraźne pasy. Czuli się, jakby jechali superszybką kolejką górską w wesołym miasteczku.
Schofield musiał się maksymalnie koncentrować.
Tempo było niesamowite.
Tunel miał jakieś sześć metrów szerokości i lekko zakręcał. Mniej więcej dwieście metrów z przodu widać było małą plamkę światła – koniec tunelu.
– Zbliża się! – wrzasnął nagle Book II.
– Co?
– Torpeda!
Pocisk bardzo szybko skracał dystans.
Południowoafrykański tandem pędził pięć metrów przed nimi, wzbijając w górę wysokie fontanny wody. Ponieważ każda łódź miała około czterech metrów szerokości, nie było możliwości go wyprzedzić.
Schofield skręcił w lewo – przeciwnik przed nim zrobił to samo. Skręcił w prawo – łódź przed nimi też.
– Co robimy?! – krzyknął Book II.
– Nie mam… – zaczął Schofield, zaraz jednak dodał: – Trzymaj się!
– Co?
– Trzymaj się mocno!
Torpeda wiła się tuż pod powierzchnią płytkiej wody jak wąż, zbliżając się do ich rufy.
Schofield pchnął manetki przepustnic i zbliżył się do motorówki przed nim. Obie smukłe jednostki gnały z prędkością Ponad 150 kilometrów na godzinę, oddalone od siebie najwyżej o 30 centymetrów.
Prowadzący łódkę przed nimi Południowoafrykańczyk odwrócił się szybko.
– Cześć! – zawołał Schofield, machając mu. – I do Widzenia!
Powiedziawszy to, dokładnie w chwili, gdy torpeda zaczęła znikać pod rufą ich łodzi, Schofield pchnął do oporu manetki przepustnic i ostro szarpnął drążkiem sterowniczym w prawo.
Tandem wystrzelił w bok, oba jego kadłuby uniosły się nad wodę i zaczęły jechać po łukowato zakrzywiającej się prawej ścianie tunelu. Łódź uniosła się tak wysoko, że w pewnej chwili znajdowała się pod kątem prostym do powierzchni wody.
Kiedy torpeda straciła pierwotny cel, ruszyła na następny.
W zamkniętej przestrzeni tunelu eksplozja była ogłuszająca.
Południowoafrykański tandem rozprysnął się na drobne kawałki, które pomknęły w obu kierunkach tunelu. Za nimi runęła fala kłębiącego się, ryczącego ognia.
Nie zwalniając tempa, tandem Schofielda zsunął się na wodę, przemknął przez zwęglone resztki zniszczonej łodzi oraz ścianę ognia i wyprysnął do kanionu za tunelem.
Schofield ściągnął przepustnicę i tandem zatrzymał się pośrodku nowego kanionu.
Zarówno on, jak i Book II byli przemoczeni do suchej nitki.
Rozejrzeli się po wysokich ścianach, próbując zorientować się, gdzie się znaleźli, i stwierdzili, że nie są w żadnym nowym kanionie, ale w tym samym, którym popłynęli po rozłączeniu się z Mózgowcem. Byli bardzo blisko miejsca, gdzie się z nim rozdzielili.
Schofield dodał gazu i zaczął zakręcać, zamierzając podjąć pogoń za tandemem, w którym był Kevin, gdy nagle do jego uszu – od prawej strony – doleciał charakterystyczny hurgot.
Odwrócił się gwałtownie.
Zobaczył helikopter. Czwarty helikopter – słabo widoczny na tle pionowej skalnej ściany, unoszący się jakieś piętnaście metrów nad wodą, na skrzyżowaniu dwóch kanionów.
Nie był to penetrator. Był zbyt pękaty, miał całkiem inne proporcje.
Kiedy zmienił ustawienie w powietrzu i było go widać z boku, Schofield rozpoznał w nim CH-53E Super Stalliona – potężną maszynę transportową, taką samą jak te, które zwykle towarzyszą Marine One. Ten model helikoptera znany jest z ogromnej wytrzymałości i bardzo dużej ładowności – dzięki opuszczanej z tyłu rampie załadunkowej może zabrać pięćdziesięciu pięciu żołnierzy w pełnym rynsztunku bojowym, zawieźć ich do celu i przywieźć z powrotem.
Siły powietrzne musiały użyć super stalliona, by zabrać Kevina z powrotem do bazy, bo penetratory miały miejsce jedynie dla trzech członków załogi.
Helikopter wisiał w miejscu połączenia dwóch kanionów, powoli się obracając, i można było podejrzewać, że nie tylko miał służyć do transportu małego więźnia, ale także przywiózł jakieś wsparcie.
Schofield zawrócił łódkę i powoli ruszył w kierunku helikoptera.
– Co robisz? – zdziwił się Book II. – Dzieciaka zabrali w drugą stronę…
– Wiem, ale nie sądzę, aby udało nam się go złapać na wodzie. Czas wzbić się w powietrze.
Wszyscy trzej znajdujący się w super stallionie komandosi 7. Szwadronu mieli na głowach słuchawki. Jeden pilotował, a pozostali dwaj mówili szybko do mikrofonów, starając się przekrzyczeć hałas, robiony przez łopaty wirnika.
Oni także szukali zbiegłego południowoafrykańskiego tandemu, który uciekł, ledwie unikając kolizji na skrzyżowaniu kanionów.
– Penetrator Jeden, tu Luneta – powiedział jeden z komandosów. – Z prawej zaczyna się kanion. Poleć nim. Możliwe, że właśnie tamtędy uciekli…
– Penetrator Dwa, wracaj na kierunek zachód i sprawdź kanion po swojej lewej stronie… – powiedział drugi.
Na monitorach przed każdym z radiooperatorów jarzyła się zielono mapa systemu kanionów.
OBRAZ GEOSAT CZAS RZECZYWISTY SATELITA xs-0356-070 STREFA: (Jez.) POWELL, UTAH SIATKA GPS: 114o14’12” W; 23o45’11” N NAKŁADKA THCZKA USAFSA (R) 7-100W
Trzy podświetlone punkty z lewej strony – P-l, P-2 oraz P-3 – oznaczały trzy penetratory, przeczesujące kaniony w poszukiwaniu zbiegłego tandemu. Nieruchoma plamka niedaleko krateru z ostańcem – LA – oznaczała super stalliona o kryptonimie Luneta. Czarna linia dokumentowała przebytą dotychczas przez helikoptery drogę.
Podczas gdy radiooperatorzy wydawali instrukcje, pilot wyglądał przez przednią szybę pękatego kokpitu, przepatrując kanion w dole.
W głośnym hałasie wirujących łopat oraz nakładających się na siebie w słuchawkach głosów żaden z nich nie usłyszał tępego DUNG! – magnesu maghooka, uderzającego o podłogę kadłuba ich helikoptera.
Tandem Schofielda stał dokładnie pod super stallionem – podskakując na wodzie, spienianej przez falę uderzeniową powietrza, pchanego w dół łopatami helikoptera.
Z unoszącym się piętnaście metrów wyżej super stallionem łączyła go cienka linka z czarnego kevlaru.
Po chwili nad wodą, unoszona na lince, zwijanej przez silniczek maghooka, ukazała się drobna figurka.
Był to Schofield.
Po kilku sekundach wisiał już pod kadłubem helikoptera – piętnaście metrów nad wodą, tuż obok klapy wyjścia awaryjnego, przytrzymywany jedynie siłą potężnego magnesu.
Hałas na górze był okropny. Silna fala pchanego w dół powietrza sprawiała, że kombinezon 7. Szwadronu, w który Schofield był ubrany, kleił mu się do ciała niczym druga skóra, a zwisająca u pasa Piłka bujała się na boki jak wściekła.
Super stalliony mają zdejmowane płozy, tak więc Schofield wykorzystał jeden z okrągłych uchwytów, przez które przeciąga się liny mocujące płozy. Potem wcisnął przycisk na rączce maghooka i strzelba zaczęła opadać w dół.
Po kilku sekundach przy Schofieldzie znalazł się Book II – wisiał pod brzuchem helikoptera na maghooku.
Schofield sięgnął po dźwignię otwierania luku awaryjnego.
– Gotów?
Book II skinął głową.
Schofield energicznym ruchem przekręcił dźwignię i klapa opadła.
Najpierw poczuli uderzenie wiatru.
Do tylnej kabiny wpadła fala powietrza i zaraz potem wślizgnął się do środka Schofield, a za nim Book II.
Znaleźli się w przedziale do transportu żołnierzy – oddzielonym od kokpitu małymi stalowymi drzwiczkami.
Obaj radiooperatorzy natychmiast odwrócili się i sięgnęli po broń.
Ale Schofield i Book II nacierali już na nich, poruszając się jak swoje lustrzane odbicia. Jeden strzał Schofielda i zginął pierwszy radiooperator. Strzał Booka II i drugi radiooperator przeszedł do historii.
Kiedy pilot zobaczył, co się dzieje, uznał, że jego najlepszą bronią wcale nie będzie pistolet.
Pchnął drążek i maszyna gwałtownie runęła dziobem w dół.
Book II natychmiast stracił równowagę.
Schofield rzucił się na podłogę i ślizgając się na brzuchu, pomknął w kierunku otwartych drzwiczek do kokpitu.
Pilot próbował zatrzasnąć je kopniakiem, ale Schofield był szybszy.
Sunąc po podłodze, przekręcił się na plecy, wjechał do kabiny i zatrzymał się, jedną ręką przytrzymując drzwiczki, a w drugiej unosząc desert eagle’a, wycelowanego prosto w nasadę nosa pilota.
– Nie każ mi tego robić – powiedział, przyciskając spust. Pilot, kompletnie zaskoczony, patrzył na intruza, celującego do niego z pistoletu.
– Nie każ mi tego robić – powtórzył Schofield. Pilot sięgnął do kabury pod pachą po glocka. BAM!
Schofield strzelił.
– Niech cię jasna cholera… – zaklął, po czym zrzucił ciało pilota z fotela i przejął ster. – Przecież ci mówiłem, palancie…
Opanowany przez Schofielda i Booka II super stallion gnał wąskim kanionem i skręcał raz za razem, kierując się ku skrzyżowaniu kanionów, gdzie niedawno omal nie doszło do karambolu.
Schofield miał przed oczami obraz południowoafrykańskiego tandemu, wpływającego w zachodnią odnogę skrzyżowania, a następnie znikającego w wąskim kanionie z prawej strony. Na mapie na ekranie monitora w helikopterze mógł widzieć obraz tego kanionu – wił się on w kierunku północnym i wychodził na kolejny krater ze skalnym ostańcem, tyle że znacznie mniejszym od pierwszego.
Co takiego może być w tym kraterze?
Dlaczego południowoafrykański tandem kieruje się właśnie w tamtym kierunku?
Super stallion leciał z łoskotem wąskim kanionem. Wylecieli zza zakrętu i…
…znaleźli się oko w oko z jednym z penetratorów sił powietrznych.
Schofield szarpnął drążek i jego maszyna zawisła nieruchomo w powietrzu.
Penetrator unosił się nad skrzyżowaniem, do którego zamierzał dotrzeć Schofield – i obracał się, by pilot mógł zajrzeć do każdej z czterech spotykających się tu odnóg. Wyglądał jak poszukujący ofiary latający rekin.
Pilot penetratora natychmiast ich zobaczył.
– Luneta, tu Penetrator Trzy – rozległ się w głośniku interkomu ostry głos. – Masz już obraz z satelity w czasie realnym?
Schofield zesztywniał.
Cholera jasna!
– Book, szybko! Kontrola broni!
Penetrator obrócił się dziobem do super stalliona.
– Luneta? Słuchasz mnie?
– Mamy na dziobie gatlinga – powiedział Book II. – To wszystko.
– Nic więcej?
Helikoptery unosiły się nad skrzyżowaniem niczym dwa szykujące się do ataku orły, oddalone mniej więcej o sto metrów.
– Nic.
– Luneta… – Głos w głośniku interkomu zrobił się ostrożny. – Podaj natychmiast swój kod autoryzacyjny.
Schofield popatrzył pod skrzydełka penetratora. Wisiały tam rakiety.
Wyglądały jak sidewindery. Sidewindery… Wcisnął przycisk na konsolecie.
– Do maszyny bojowej Penetrator: tu kapitan Shane Schofield, korpus piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych, ochrona prezydencka. Dowodzę obecnie tą maszyną. Mam ci do powiedzenia tylko dwa słowa.
– Jakie?
– Pieprz się – obojętnym tonem powiedział Schofield. Zapadła cisza.
– No dobrze… – odpowiedział w końcu pilot penetratora. Schofield całą uwagę skoncentrował na skrzydłach maszyny przeciwnika.
Chwilę później spod lewego skrzydła penetratora wystrzeliła błyszcząca rakieta typu AIM-9M Sidewinder.
– Jasna cholera… – jęknął Schofield.
Widział rakietę od przodu – zaokrąglony dziób, cztery lotki stabilizujące i smugę dymu, wijącą się za lecącym prosto na nich pociskiem.
– Co ty wyprawiasz?! – krzyknął Book II. – Zamierzasz bezczynnie siedzieć?
W tym momencie Schofield zrobił przedziwną rzecz.
Wcisnął przycisk na drążku sterowniczym.
Kiedy do trafienia brakowało może sekundę, uruchomił się zamontowany na dziobie super stalliona karabin maszynowy Gatling i wypluł długą linię jarzących się pomarańczowo pocisków smugowych.
Schofield skierował zdolne ciąć niczym laser pociski na nadlatującą rakietę i kiedy znalazła się dwadzieścia metrów od jego maszyny, pociski trafiły prosto w głowicę, powodując potężną eksplozję – może piętnaście metrów od celu.
– Co to ma… – zaczął Book II.
Schofield jednak jeszcze nie skończył.
Skierował następną linię pocisków na penetratora.
Widział, jak dwaj piloci gorączkowo starają się odpalić kolejną rakietę, ale było już za późno.
Pociski z gatlinga zaczęły się wbijać w kadłub penetratora – jeden po drugim – gnąc blachę, szarpiąc ją i sprawiając, że cała maszyna gwałtownie dygotała.
Kolejna seria pocisków Schofielda musiała przejść przez środek kabiny, bo chwilę później zapalił się jeden ze zbiorników paliwa i helikopter eksplodował, zamieniając się w kulę ognia, po czym spadł z nieba jak kamień i uderzył o powierzchnię wody.
Pomknęli zachodnim kanionem w kierunku wąskiego przesmyku, w którym zniknął południowoafrykański tandem.
– Co ty właściwie zrobiłeś? – spytał Book II
– Kiedy?
– Nie wiedziałem, że można zestrzelić rakietę pociskami smugowymi.
– Tylko sidewindera. Mają czujnik termiczny i kierują się na cel za pomocą systemu emitującego fale podczerwone. Aby było to możliwe, osłona dziobu musi je przepuszczać, nie może więc być zrobiona z kutej stali. Dziób sidewindera to bardzo kruchy, przezroczysty plastik. Najsłabszy punkt rakiety.
– I ty właśnie strzeliłeś w ten dziób?
– Zgadza się.
– Ryzykowna taktyka.
– Rakieta leciała prosto na nas. Niewielu ludzi ma okazję popatrzeć na sidewindera od przodu. Warto było spróbować.
– Zawsze tak ryzykujesz?
Schofield przez chwilę zastanawiał się nad tym pytaniem. Popatrzył na młodego sierżanta.
– Staram się tego nie robić, ale… czasami nie da się uniknąć ryzyka.
Dotarli do wąskiego przesmyku, w którym zniknął południowoafrykański tandem.
Był mroczny i znacznie węższy, niż Schofield się spodziewał. Łopaty wirnika ich helikoptera ledwie się w nim mieściły.
Ogromny helikopter leciał dudniąc między skalnymi ścianami, przeciął cień i po chwili wyprysnął na jaskrawe słońce. Znaleźli się w wypełnionym wodą kraterze o stumetrowych pionowych ścianach, przy którego pomocnym brzegu sterczał z wody maczugowaty kamienny ostaniec.
Tak samo jak w poprzednim kraterze również i tu pędzony burzą piasek smagał wodę. Nadlatywał falami i wyglądał niemal jak ulewa. Walił z ogromnym impetem o przednią szybę pilotowanego przez Schofielda helikoptera.
– Widzisz coś?! – krzyknął Schofield.
– Tam! – Book II wskazał na lewo, na pionową ścianę naprzeciwko ostańca. Od jeziora odchodził w tym miejscu kolejny kanał – najszerszy, jaki tu dotychczas widzieli.
Stała tam mała motorówka, walcząca ze wzburzoną przez wicher wodą.
Południowoafrykański tandem. Sam.
Super stallion pomknął tuż nad wodą. Łopaty wirnika dudniły.
Schofield uważnie obserwował motorówkę.
Łódź znajdowała się jakieś dwadzieścia metrów od wchodzącej pionowo w wodę skały.
Schofield zawisł w powietrzu trzydzieści metrów od tandemu i dziesięć nad powierzchnią wody. Gnany wichrem piach trzaskał o przednią szybę.
Przyjrzał się uważnie motorówce. Z jej dziobu odchodziła pionowo w dół lina.
Tandem był zakotwiczony.
Nagle Schofield dostrzegł jakiś ruch.
Na łodzi.
Przez zasłonę piachu dostrzegł w lewym kadłubie pulchnego, łysego mężczyznę w koszuli z krótkim rękawem. Człowiek ten właśnie wstawał.
Gunther Botha.
Kiedy helikopter Schofielda nadleciał pod osłoną burzy piaskowej, Botha był czymś zajęty i prawdopodobnie dlatego go nie zauważył.
W prawym kadłubie również ktoś był.
Drobna, dziecięca figurka, całkiem nie na miejscu w stanowisku strzeleckim.
Kevin.
Schofield poczuł ogromną ulgę.
Znaleźli go.
Po chwili Schofield zawołał przez zewnętrzne głośniki super stalliona:
– Doktorze Botha, tu piechota morska Stanów Zjednoczonych! Jest pan aresztowany! Proszę przekazać nam chłopca i poddać się!
Botha jakby go nie słyszał. Wyrzucił za burtę coś kanciastego, o metalicznym połysku. Przedmiot plusnął w wodę i natychmiast zatonął.
Co on robi? – zastanawiał się Schofield.
Odwrócił się do Booka.
– Otwórz rampę załadunkową i opuść się do łodzi.
Tył wielkiego helikoptera zaczął zbliżać się do motorówki. Schofield stał na otwartej platformie. Był teraz jakieś trzy metry nad powierzchnią wody – w jednej ręce trzymał pistolet, w drugiej mikrofon. Otaczały go rozszalałe chmury piasku.
Uniósł mikrofon do ust.
– Botha, oddaj chłopaka! – zadudnił jego wzmocniony głos.
Ale tamten w dalszym ciągu nie zwracał na niego uwagi. Kevin odwrócił się w fotelu i kiedy ujrzał Schofielda, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Pomachał – po dziecięcemu, całym ramieniem.
Schofield odmachał mu oszczędnym ruchem dłoni.
Zastanawiał się, co zamierza Botha.
Afrykański naukowiec miał na plecach sprzęt do nurkowania. Rzucił Kevinowi zakrywającą całą twarz maskę nurka i szybkimi gestami kazał mu ją założyć.
Schofield zmarszczył czoło. Sprzęt do nurkowania?
Bez względu na to, co Botha chce zrobić, nadszedł czas, by go powstrzymać, pomyślał.
Uniósł pistolet i właśnie zamierzał strzelić w motorówkę Bothy, by ściągnąć na siebie jego uwagę, gdy zupełnie niespodziewanie gdzieś w górze rozległ się głośny łoskot i tylny wirnik jego super stalliona rozpadł się na kawałeczki.
Ogon helikoptera odłamał się jak sucha gałąź i spadł do wody, a maszyna zaczęła wściekle wirować, oddalając się od motorówki Bothy.
Pozbawiony ogona super stallion zaczął gwałtownie opadać ku wodzie.
Book II ściskał drążek, ale nie mógł uratować helikoptera, który bujał się ostro na boki i mknął nosem naprzód ku wodzie.
Schofieldem gwałtownie rzuciło i stracił równowagę; na szczęście udało mu się przytrzymać obciągniętego płótnem fotelika.
Helikopter uderzył w wodę.
W górę wytrysnął gigantyczny gejzer.
Dziób potężnej maszyny wbijał się coraz głębiej i głębiej, aż w końcu cała się zanurzyła i dopiero po dziesięciu sekundach wielki kadłub wypłynął na powierzchnię.
Book II wcisnął klawisz awaryjnego wyłączania wszystkich systemów i silniki natychmiast zamarły. Łopaty wirnika powoli zwalniały obroty.
Do przedziału ładunkowego zaczęła wlewać się woda.
Nie wpływała przez otwartą rampę załadunkową, która była tak skonstruowana, że w przypadku wodowania unosiła się tuż nad powierzchnią, ale przez luk awaryjny, którym Schofield i Book II wtargnęli do helikoptera.
Super stallion przez jakiś czas po awaryjnym lądowaniu może utrzymywać się na wodzie, ponieważ jednak ich maszyna miała otwarty luk w podłodze kadłuba, od razu zaczęła tonąć. Schofield pobiegł do kokpitu.
– Co to było? Coś nas trafiło!
– Wiem – odparł Book II i skinął głową, wskazując na zewnątrz. – To chyba oni.
Schofield wyjrzał przez przednią szybę.
Tuż nad wodą po obu stronach motorówki Bothy, zasłaniane przez tumany piachu, unosiły się dwa pozostałe penetratoiy sił powietrznych.
Super stallion tonął przerażająco szybko.
Woda wlewała się z bulgotem przez otwarty luk, rozlewając się szybko po przedziale towarowym i ściągając tylną część helikoptera pod wodę.
W ciągu minuty rampa załadunkowa znalazła się pod powierzchnią, co spowodowało, że woda mogła się wlewać także szerokim tylnym otworem.
Schofield i Book II stali w kokpicie po kostki w wodzie. Nagle tonący wrak przekręcił się gwałtownie w bok.
– Jakieś ryzykowne pomysły? – spytał Book II, łapiąc się jakiegoś występu.
– Żadnych.
Super stallion powoli, ale nieustannie opadał – resztką ogona do dołu.
Schofield wyjrzał przez przednią szybę.
Jeden z penetratorów zbliżył się do motorówki Bothy i zawisł tuż przed nią niczym szykujący się do ataku drapieżnik.
Botha stał wyprostowany i patrzył na czarny helikopter. Zamachał obiema rękami. Wyglądał jak karzeł, próbujący przebłagać ptaka-boga.
Spod prawego skrzydła penetratora wystrzelił nagle stinger, ciągnąc za sobą białą strużkę dymu.
Rakieta trafiła w kadłub, w którym stał Botha, i lewa część motorówki wyskoczyła nad wodę.
Naukowiec zniknął. Pozostał po nim jedynie krąg spienionej wody.
Kadłub z Kevinem został gładko odcięty. Pojedynczy kadłub wraz z resztą łącznika podskakiwał na wodzie, obserwowany przez pilotów penetratora.
Schofield zamarł.
Zabili Bothę!
Jasna cholera!
Ich super stallion był już w trzech czwartych pod wodą – ponad powierzchnię wystawały jedynie końcówki łopat i wypukła przednia szyba kokpitu.
Po chwili drobne fale zaczęły uderzać o szybę.
Cały przedział towarowy wypełniała ciemnozielona woda, która lada moment miała wedrzeć się do kokpitu.
Penetrator opadł niżej nad zniszczonym tandemem i spuszczono z niego specjalną uprząż ratunkową dla Kevina.
– A niech to cholera! – zaklął głośno Schofield.
Super stallion dalej tonął. Ostatnią rzeczą, jaką Schofield ujrzał, zanim przednia szyba została całkowicie zalana falującą wodą, był Kevin – zapięty w uprzęży i wciągany do tylnej części kokpitu helikoptera szturmowego.
Potem wszystko odcięła ciemnozielona zasłona.
Załogi obu penetratorów doskonale wiedziały, kto jest w super stallionie.
Przez ostatnie kilka minut nie dostały odpowiedzi na ani jeden z komunikatów, które przekazywały Lunecie, doprowadził ich jednak do krateru sygnał znajdującego się na pokładzie super stalliona transpondera i dzięki niemu znaleźli Bothę oraz chłopca.
Oba helikoptery unosiły się nad wrakiem, a ich załogi obserwowały, jak pogrąża się w wodzie.
W prowadzącym penetratorze siedział Pyton Willis – dowódca oddziału Charlie. Musiał się upewnić, że super stallion naprawdę zatonął.
Po kokpicie w zielonej toni zniknął koniec łopaty – ostatnia wystająca jeszcze nad powierzchnię wody część maszyny Schofielda.
Kiedy woda wypełniła wnętrze wraka, wypłynęły z niego kłęby pęcherzyków powietrza.
Penetratory czekały.
Willis czekał, aż znikną ostatnie bąbelki. Musiał mieć pewność, że w podwodnej trumnie nie ma już żadnych zapasów powietrza.
Po kilku następnych minutach powierzchnia wody wygładziła się.
Penetratory w dalszym ciągu czekały.
Pozostały na miejscu jeszcze przez dziesięć minut – gdyby ktoś wypłynął, zginąłby od kul.
Nikt się jednak nie pojawił.
W końcu zawróciły i poleciały z powrotem do Strefy 7.
Nikt nie wytrzymałby tak długo pod wodą, nawet w kieszeni powietrznej.
Mowy nie ma.
Shane Schofield – i ktokolwiek jeszcze siedział z nim w maszynie – był bez wątpienia martwy.
Gant, Matka, Juliet i prezydent znajdowali się w dalszym ciągu na poziomie 4, w ciemnym laboratorium. Byli z nimi także Wycior Hagerty i Nicholas Tate.
– Powinniśmy się zbierać – stwierdziła Gant.
– Co zamierzasz zrobić? – spytała Matka.
– Proszę powiedzieć, co pani wyprawia, sierżancie Gant?! – zażądał wyjaśnień Hagerty.
– Nie możemy tu pozostać – odparła Gant.
– Ale to przecież doskonała kryjówka.
– Powinniśmy się nieustannie przemieszczać. Jeżeli nas szukają, a my pozostaniemy w jednym miejscu – w końcu nas dopadną. Musimy zmieniać miejsce pobytu przynajmniej co dwadzieścia minut.
– Gdzie się tego pani nauczyła?
– Tak jest napisane w podręczniku szkoleniowym Szkoły Kandydatów na Oficerów – odparła Gant. – To standardowe techniki unikania kontaktu. Z pewnością czytał pan o tym w którymś momencie swojej kariery. Poza tym chciałabym coś sprawdzić.
Hagerty poczerwieniał.
– Nie zamierzam się zgodzić, aby mówił tak do mnie sierżant…
– Ale zgodzi się pan – oświadczyła Matka, podchodząc do Hagerty’ego. Wyglądała przy nim jak wieża. Skinęła głową w kierunku Gant. – Ponieważ w sytuacji bojowej ta mała laska jest znacznie sprytniejsza i bardziej opanowana, niż pan będzie kiedykolwiek. A tak dla pańskiej informacji, długo już sierżantem nie pozostanie. Wkrótce będzie oficerem. I powiem panu coś jeszcze: bez obawy oddam swoje życie w jej ręce, a w pańskie nigdy. Hagerty wydął wargi.
– Rozumiem. A więc…
– Pułkowniku Hagerty – przerwał mu prezydent. – Sierżant Gant dwa razy uratowała mi dziś życie… najpierw w windzie, potem na platformie. W obu sytuacjach zachowała się zdecydowanie i ze spokojem, a wielu ludzi wytrąciłyby one z równowagi. Cieszę się, że moje bezpieczeństwo zależy od niej.
– Ty pierdolony dupku… – mruknęła Matka, patrząc na Hagerty’ego.
– Sierżancie Gant – powiedział prezydent. – Co pani zamierza?
Gant uśmiechnęła się, jej błękitne oczy zamigotały.
– Uważam, że powinniśmy coś zrobić z przekaźnikiem w pańskim sercu, sir.
W sterylnym, pozbawionym okien pomieszczeniu w piwnicach Pentagonu David Fairfax wciąż intensywnie pracował nad odszyfrowaniem przechwyconych rozmów telefonicznych, prowadzonych z 7. Strefy Specjalnej (o ograniczonym dostępie) Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych.
Po odszyfrowaniu tekstów w afrikaans był z siebie bardzo zadowolony, ale coś go jeszcze dręczyło. Chodziło o znajdujące się między nimi zdania po angielsku.
Jeszcze raz puścił nagranie i wysłuchał go uważnie.
16 CZERWCA____________________19.56:09____________________ANGIELSKI-ANGIELSKI GŁOS 3: Wszystko gotowe. Wszystko gotowe.
Potwierdzam: trzeciego. Potwierdzam: trzeciego.
22 CZERWCA____________________20.51:59____________________ANGIELSKI-ANGIELSKI GŁOS 3: Misja rusza. Misja rusza.
Jedno było pewne: obydwa komunikaty zostały przekazane przez tę samą osobę.
Był to mężczyzna, Amerykanin z południowym akcentem. Mówił powoli, starannie ważąc słowa.
Fairfax poprawił okulary i zaczął stukać w klawiaturę.
Postanowił przeprowadzić analizę głosu.
Polegała ona na porównaniu cyfrowej charakterystyki głosu z nagrania – zwanej czasem „głosowym odciskiem palca” – z charakterystykami wszystkich głosów, których próbki przechowywano w bazie danych DIA, głosów, które nagrywała Agencja.
Kiedy Fairfax wprowadził nagranie do bazy danych, po ekranie przemknęły zygzakowate linie.
Po chwili komputer zapiszczał.
Znaleziono 6 rekordów Pokazać wszystkie?
– Poproszę – powiedział Fairfax i wcisnął klawisz „Y”. Na ekranie pojawiło się sześć grup danych.
Nr DATA WYDZIAŁ ŹRÓDŁO
1 29 maja WYDZKOSM-01 NADZ-SAT (TĘCZ. 034-77A)
2 07 czerwca WYDZKOSM-01 NADZ-SAT (TĘCZ. 034-77A)
3 16 czerwca WYDZKOSM-02 SP-SZ (R) 07 (TĘCZ. 009-21D)
4 22 czerwca WYDZKOSM-02 SP-SZ (R) 07 (TĘCZ. 009-21D)
5 02 lipca WYDZKOSM-01 NADZ-SAT (TĘCZ. 034-77A)
6 03 lipca WYDZKOSM-01 NADZ-SAT (TĘCZ. 034-77A)
– No dobrze… – mruknął Fairfax sam do siebie. Odrzucił wpisy trzy i cztery – były to dwie rozmowy, nad którymi właśnie pracował. Skrót WYDZKOSM-02 informował, że chodzi o jego sekcję, pozostałe cztery wiadomości należały jednak do głównej sekcji wydziału kosmicznego, znajdującej się po drugiej stronie korytarza.
Źródłem tych czterech wiadomości było NADZ-SAT, co oznaczało „nadzór satelitarny”. Wyglądało na to, że chłopcy z pierwszej sekcji od pewnego czasu podsłuchują przekazy satelitarne.
Fairfax kliknął na pierwszy rekord.
29 MAJA 13.12:00 PRZECHWYCENIE SATELITARNE (ANGIELSKI)
Przeprowadzili test dziś rano. Szczepionka działa na wszystkie dotychczasowe szczepy. Potrzebują próbki najnowszej wersji.
Zmarszczył czoło. W jednym z komunikatów w afrikaans również wspomniano o szczepionce i udanym teście. Rozwinął następny rekord.
7 CZERWCA 23.47:33 PRZECHWYCENIE SATELITARNE (ANGIELSKI) GŁOS 1: Oddział wysłany po wirus jest w drodze do Changchun. Nazwiska: KAPITAN ROBERT WU I PORUCZNIK CHET LI. Obu można ufać. Jak mówiliśmy, cena za dostarczenie wam szczepionki będzie wynosić sto dwadzieścia milionów dolarów – po dziesięć milionów dla każdego uczestnika akcji.
Changchun… Chińska fabryka broni biologicznej. Sto dwadzieścia milionów dolarów do podziału na dwunastu ludzi.
Robiło się ciekawie. Następny zapis.
2 LIPCA 02.21:57 PRZECHWYCENIE SATELITARNE (CHIŃSKI-ANGIELSKI) GŁOS 1: Rozumiem, Żółta Gwiazda. Będziemy na miejscu.
A to co?
Żółta Gwiazda?
Przecież to…
Otworzył ostatnią wiadomość.
3 LIPCA 04.04:42 PRZECHWYCENIE SATELITARNE (ANGIELSKI) GŁOS 1: Wu I Li wrócili dziś rano ze szczepionką do Strefy 7. Wasi ludzie są z nimi. Wszystkie pieniądze dotarły. Nazwiska moich ludzi, którzy muszą zostać wywiezieni: BENNETT, CALVERT, COLEMAN, DAYTON, FROMMER, GRAYSON, LITTLETON, MESSICK, OLIVER i ja.
Kiedy patrzył na nazwiska, nagle otworzono drzwi i do gabinetu jak bomba wpadł jego szef – wysoki łysy biurokrata, Eugene Wisher – a za nim trzech uzbrojonych żandarmów. Wisher kierował operacją, prowadzoną po drugiej stronie korytarza – śledzeniem właśnie wystrzelonego chińskiego wahadłowca.
– Fairfax! – wrzasnął. – Co pan tu wyprawia?!
Kryptolog przełknął ślinę i ze strachem popatrzył na żandarmów.
– Eee… o czym pan mówi?
– Dlaczego czyta pan przekazy, przejęte w ramach naszej operacji?
– Waszej… operacji?
– Tak. Naszej operacji. Dlaczego ściąga pan z bazy danych informacje należące do tajnej operacji, prowadzonej przez Pierwszą Sekcję?
Fairfax zaczął intensywnie myśleć, podczas gdy szef dalej się na niego wydzierał. Nagle wszystko zrobiło się jasne jak słońce.
– Boże drogi… – wymamrotał.
Wymagało to nieco wyjaśnień – pod bronią – ale po pięciu minutach David Fairfax znalazł się w pomieszczeniu operacyjnym po drugiej stronie korytarza, przed dwoma zastępcami dyrektora DIA.
Wszędzie jarzyły się monitory, przy kilkunastu konsoletach pracowali technicy – wszyscy zajmowali się chińskim wahadłowcem „Żółta Gwiazda”.
– Muszę mieć listę personelu Strefy Siedem – powiedział Fairfax do stojących przed nim urzędników.
Natychmiast mu ją dostarczono.
Wyglądała następująco:
Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych Strefa Specjalna (o ograniczonym dostępie) 07 Personel obecny na miejscu Klasyfikacja: ŚCIŚLE TAJNE
DOWÓDZTWO Harper, JT (kom.)
NAZWISKO JEDNOSTKA NAZWISKO JEDNOSTKA NAZWISKO JEDNOSTKA
7. SZWADRON
Alvarez, MJA Dillan, STD Logan, KW (maj.)
Arthurs, RTC Doheny, FGA McConnell, BAB
Atlock, FDBE Agan, RRB Messick, KE
Baines, AWA Fraser, MSC Milbourn, SKD
Bennett. BE Fredericks, GHA Morton, INC
Biggs, NMC Frommer, SNE Nance, GFD
Boland, CSB Gale, AD Nystrom, JJD
Boyce, LWD Giggs, REB Oliver, PKE
Calvert, ETE Golding, DKD Price, ALC
Carney, LEE Goldman, WEA Rawson, MJC
Chństian, FCA Grayson, SRE Sayles, MTB
Coleman, GKE Hughes, RA Sommers, SRC
Coles, MB Ingliss, WAB Stone, JKC
Crick, DTD Johnson, SWD Taylor, ASB
Criece, TWA Jones, MD Willis, LSC
Davis, LRC Kincaid, RB Wolfson, HTA
Dayton, AME Littleton, SOE
PERSONEL CYWILNY
Botha, GW Lek.
Franklin, HS Lek.
Shaw, DE Lek.
Fairfax wziął do ręki wydruk ostatniej wiadomości, którą przed kilkoma minutami skopiował.
3 LIPCA 04.04:42 PRZECHWYCENIE SATELITARNE (ANGIELSKI)
GŁOS 1: Wu i Li wrócili dziś rano ze szczepionką do Strefy 7. Wasi ludzie są z nimi. Wszystkie pieniądze dotarły. Nazwiska moich ludzi, którzy muszą zostać wywiezieni: BENNETT, CALVERT, COLEMAN, DAYTON, FROMMER, GRAYSON, LITTLETON, MESSICK, OLIVER i ja.
– Doskonale – powiedział, biorąc do ręki różowy fluoryzujący marker, zaczepiony o dekolt podkoszulka. – Bennett, Calvert, Coleman…
Zaczął przeciągać mazakiem po nazwiskach. Kiedy skończył, lista wyglądała następująco:
Siły Powietrzne Stanów Zjednoczonych Strefa Specjalna (o ograniczonym dostępie) 07 Personel obecny na miejscu Klasyfikacja: ŚCIŚLE TAJNE
NAZWISKO JEDNOSTKA NAZWISKO JEDNOSTKA NAZWISKO JEDNOSTKA DOWÓDZTWO Harper, JT (kom.) 7. SZWADRON
Alvarez, MJ Arthurs, RTAC Oillan, ST
Doheny, FGD ALogan, KW (maj.) McConnell, BAAB
Atlock, FDB Egan, RRB Baines, AWA
Fraser, MSC Milbourn, SKD Fredericks, GHA
Morton, INC Biggs, NMCi Nance. GFD
Boland, CSB Gale, AD Nystrom, JJD
Boyce, LWD Giggs, REBM Golding, DKD
Price, ALC Carney, LEE Goldman, WEA
Rawson, MJC Chnstian, FCA Sayles, MTB
Hughes, RA Sommers, SRC Coles, M
Crick, DT Criece, TWBDA Ingliss, WA
Johnson, SW Jones, MBDD Stone, JK
Taylor, AS Willis, LSc BC Kincaid, RB
Wolfson, HTA Dayton, AME
PERSONEL CYWILNY
Botha, GW Lek Franklin, HS Lek. Shaw, DE Lek.
– Ktoś widzi tu coś niezwykłego? – spytał. Wszyscy mężczyźni, wymienieni w przejętym komunikacie, należeli do oddziału „E” – Echo.
– Jedyną osobą z oddziału Echo, która nie została wymieniona na tej liście, jest Carney, LE. Moim zdaniem to jego głos jest na taśmie. – Fairfax odwrócił się do obu dyrektorów. – W bazie jest grupa zdrajców. Grupa, która porozumiewała się z Chińczykami i ich nowym wahadłowcem. Cały oddział Echo.
– …Oddział Echo, raportuj.
– Tu dowódca oddziału Echo – odpowiedział głos kapitana Lee „Kobry” Carneya. Kobra mówił powoli, z silnym południowym akcentem. Już sam jego spokojny, lodowaty głos informował, jak bardzo może być niebezpieczny. – Jesteśmy w kwaterach mieszkalnych na poziomie trzecim. Właśnie przeczesaliśmy oba poziomy podziemnych hangarów. Nic tam nie ma. Przebijamy się w dół i obserwujemy schody.
– Zrozumiałem, dowódca oddziału Echo.
– Sir – zwrócił się do Cezara Russella inny operator – oddział Charlie właśnie wrócił znad jeziora. Są na zewnątrz i mają chłopaka.
– Doskonale. Straty?
– Pięciu.
– Do przyjęcia. Co z Bothą?
– Nie żyje.
– Jeszcze lepiej. Wpuśćcie ich górnymi drzwiami.
Gant i pozostali kierowali się ku schodom przy wschodnim krańcu poziomu 4.
– Wiem, że może nie ma to bezpośredniego związku z obecną sytuacją – zaczęła mówić do Gant Matka – ale chciałabym cię zapytać o twoją randkę ze Strachem na Wróble w minioną sobotę. Nic na ten temat nie mówiłaś.
Gant uśmiechnęła się.
– Nie szukasz przypadkiem plotek, Matka?
– No cóż, przyznam, że tak. Tego mi właśnie potrzeba. Takie stare mężate wiedźmy jak ja strasznie podniecają historyjki o seksualnej gimnastyce młodych ładnych panienek. Po prostu jestem… no wiesz… ciekawa.
– Nie poszło tak, jak bym chciała – odparła ze smutkiem Gant.
– To znaczy?
Gant wzruszyła ramionami.
– Nie pocałował mnie. Zjedliśmy wspaniałą kolację w małej restauracyjce, a potem poszliśmy na spacer wzdłuż Potomacu i rozmawialiśmy. Przegadaliśmy cały wieczór. Kiedy odwiózł mnie do domu, miałam nadzieję, że mnie pocałuje, ale… nie zrobił tego. Oboje powiedzieliśmy sobie do zobaczenia i… było po wszystkim.
Oczy Matki zwęziły się.
– Ożeż ty… Strachu na Wróble, skopię ci tyłek.
– Nawet o tym nie myśl! – zawołała Gant. – I nie mów mu, że ci cokolwiek powiedziałam.
Matka zgrzytnęła zębami.
– Niech ci będzie…
– W każdym razie wolę o tym teraz nie myśleć. Mamy robotę – oświadczyła Gant.
Uchyliła odrobinkę drzwi i trzymając broń na wysokości twarzy, wyjrzała przez szparę. Schody były ciemne i ciche. Puste.
– Na schodach czysto – szepnęła.
Otworzyła drzwi na całą szerokość i weszła na kilka stopni.
Matka trzymała się za jej plecami.
Doszły do podestu poziomu 3 i zobaczyły drzwi prowadzące do kwater mieszkalnych.
Tu również nikogo nie było.
Na podeście nie pozostawiono ani jednego żołnierza – nawet wartownika, który by mógł zatrzymać ich grupę.
Bardzo dziwne, pomyślała Gant. Gdyby to ona dowodziła siłami przeciwnika, przeczesałaby każde piętro w poszukiwaniu prezydenta i zadbała o zablokowanie schodów.
Najwyraźniej 7. Szwadron działał inaczej.
Cała grupa szybko weszła wyżej – na poziom 2, poziom niższego hangaru.
Hangar ten, nietknięty – przynajmniej na razie – był niemal identyczny jak hangar piętro wyżej, lecz stacjonowały tu bardziej zwyczajne samoloty. Na poziomie 1 trzymano dwa bombowce Stealth i SR-71 Blackbird, a tutaj tylko dwa boeingi AWACS.
Ale właśnie takie maszyny były potrzebne Gant.
Dwie minuty później siedziała w dolnej ładowni jednego z samolotów i odkręcała znajdującą się w podłodze ciężką ołowianą płytę.
Kiedy ją zdjęła, we wnętrzu ukazała się plątanina kabli i elektronicznych części, pośrodku których przymocowano jaskrawo-pomarańczowe urządzenie wielkości pudełka na buty. Wyglądało na zrobione z bardzo wytrzymałego materiału.
– Co to jest? – spytała Juliet Janson. Zamiast Gant odpowiedział jej prezydent.
– Rejestrator danych lotu. Czarna skrzynka.
– Nie wygląda bardzo czarno – stwierdził kwaśno Wycior Hagerty.
– Nigdy nie są czarne – odparła Gant, wyjmując pudełko z przytrzymujących je uchwytów. – To tylko nazwa. Niemal zawsze są jaskrawo-pomarańczowe, aby łatwiej było je znaleźć we wraku. Choć prawdę mówiąc, znajduje sieje w inny sposób…
– Właśnie… – mruknął prezydent.
– Co jest? – zaniepokoił się Hagerty. – Co się stało?
– Zastanawiał się pan kiedyś, dlaczego po katastrofie samolotowej tak szybko udaje się odnaleźć czarną skrzynkę? – spytała go Gant. – Kiedy maszyna spada, jej szczątki rozpryskują się na dużą odległość, a mimo to czarną skrzynkę odnajdują bardzo szybko… zwykle w kilka godzin.
– Jak?
– Jest to możliwe dlatego, że każda czarna skrzynka ma w środku zasilany baterią transponder. Wysyła on silny sygnał mikrofalowy, przekazujący ekipom ratowniczym informację o swojej pozycji.
– I co pani zamierza z tym zrobić? – spytał Hagerty.
– Matka! – krzyknęła Gant przez otwartą klapę nad sobą.
– Tak? – doleciał gdzieś z oddali głos Newman.
– Znalazłaś sygnał?
– Będę go miała za dwie sekundy! Gant popatrzyła spod oka na Hagerty’ego.
– Chcę spróbować sfingować sygnał emitowany przez serce prezydenta.
Matka siedziała przed komputerem w głównej kabinie AWACS-a.
Ekran monitora ukazywał mikrofalowy sygnał, docierający do Strefy 7 z satelity, poruszającego się po bardzo niskiej orbicie. Był to ten sam obraz, który Mózgowiec wywołał na początku zamieszania w zniszczonym teraz boeingu – o sekwencji odbicia długości 25 sekund.
Gant wyszła z ładowni z pomarańczowym pudełkiem w ręku. W gniazdo z jego boku wsadziła wtyczkę, łącząc urządzenie z komputerem Matki. Na małym podświetlanym ekraniku u góry czarnej skrzynki natychmiast pojawił się zygzakowaty rysunek.
– Widzisz sygnał poszukiwawczy? – zwróciła się Gant do Matki, pokazując najwyższy „szpic”. – Chcę, żebyś ustawiła jego częstotliwość na czarnej skrzynce jako „znalezione”.
Kiedy inspektorzy, badający przyczyny katastrofy samolotu, szukają czarnej skrzynki, używają radioprzekaźnika, wysyłającego mikrofalowy sygnał o częstotliwości określanej jako „znalezione”. Gdy transponder odkryje ten sygnał, wysyła odpowiedź i ujawnia przy tym miejsce, w którym skrzynka się znajduje.
– Chwileczkę… – odpowiedziała Matka -…gotowe.
– Doskonale – odparła Gant. – Teraz tę odbitą częstotliwość – szpic w dół – ustaw jako sygnał zwrotny.
– Już się robi.
– Czy sygnał będzie wystarczająco silny, aby dotrzeć do satelity? – spytał prezydent.
– Sądzę, że tak. Sygnałów mikrofalowych używano do rozmów z Armstrongiem na Księżycu, a SETI stosuje je do przesyłania komunikatów jeszcze dalej w kosmos. – Gant uśmiechnęła się. – To nie siła sygnału o tym decyduje, ale jego jakość.
– Gotowe! – zameldowała Matka. – No więc, Nieustraszony Wodzu, co udało mi się stworzyć?
– Jeżeli się nie pomyliłaś, to po uaktywnieniu transpondera w czarnej skrzynce będziemy naśladować sygnał nadawany przez serce prezydenta.
– I co teraz? – spytał prezydent.
– No właśnie – złośliwie wtrącił Hagerty. – Włączamy?
– Nie. Jeżeli to zrobimy, satelita zacznie odbierać dwa identyczne sygnały, co może spowodować zdetonowanie bomb. Tego nie wolno nam ryzykować. Na razie wykonaliśmy jedynie pracę wstępną – teraz czas na trudniejszą część. Musimy zastąpić prezydencki sygnał tym z czarnej skrzynki.
– A jak tego dokonamy? – spytał Hagerty. – Proszę mi tylko nie mówić, że przeprowadzi pani scyzorykiem operację na otwartym sercu prezydenta Stanów Zjednoczonych.
– Nie jestem McGyverem. Według mnie wygląda to następująco: Cezar Russell jakimś sposobem umieścił przekaźnik w sercu prezydenta…
– Zgadza się. Zrobił to podczas operacji, którą miałem kilka lat temu.
– …ale moim zdaniem włączył go dopiero dzisiaj. Inaczej skanery Białego Domu natychmiast stwierdziłyby obecność nieautoryzowanego sygnału.
– Czyli… – ponaglił ją Hagerty.
– Czyli Cezar Russell ma gdzieś w tej bazie urządzenie, które aktywuje i dezaktywuje przekaźnik w sercu prezydenta. Myślę, że znajduje się ono – prawdopodobnie jest to niewielki aparacik z klawiszem do włączania i wyłączania – w tym samym pomieszczeniu co Cezar.
– Oczywiście! – zawołał prezydent, przypominając sobie małe urządzenie, które Russell włączył na samym początku „wyścigu”. – Miał je, kiedy pokazał się w telewizji na początku tego zamieszania. Jest czerwone, mieści się w dłoni i ma krótką czarną antenkę.
– No to wspaniale – stwierdziła Gant. – Pozostaje nam tylko znaleźć centrum dowodzenia. – Odwróciła się do Juliet. – Twoi ludzie sprawdzali to miejsce. Masz jakiś pomysł?
– Główny hangar – odparła Juliet. – Budynek z widokiem na hangar. Na górze ma w pełni wyposażoną centralę dowodzenia.
– No to idziemy tam. Plan jest prosty: najpierw zajmujemy centralę dowodzenia Cezara Russella, a później – między sygnałami poszukiwawczymi, wysyłanymi z satelity, użyjemy urządzenia Russella do wyłączenia przekaźnika w sercu prezydenta i zaraz potem włączymy czarną skrzynkę. – Gant popatrzyła na prezydenta z chytrym uśmieszkiem. – Jak mówiłam, to proste.
Pięciu pozostałych przy życiu członków oddziału Charlie posuwało się szybko niskim betonowym tunelem. Biegli zgięci wpół, a obok nich truchtał Kevin, który z powodu wzrostu nie musiał się schylać.
Oddział Charlie właśnie wrócił znad jeziora Powell – po zabiciu Bothy, przejęciu Kevina i stwierdzeniu utonięcia Schofielda.
Posadzili swoje penetratory na zewnątrz bazy i wchodzili teraz do niej przez wejście, łączące główny kompleks z jednym z zewnętrznych hangarów – znane jako „górne drzwi”.
Tunel, zaczynający się za „górnymi drzwiami”, kończył się w szybie windy osobowej z trzydziestocentymetrowej grubości tytanowymi drzwiczkami.
Oddział Charlie dotarł do srebrnej przegrody.
Pyton Willis wcisnął na klawiaturze w ścianie kod. Było to szczególne wejście – jeżeli znało się ten kod, można było otworzyć drzwi w każdej chwili – nawet przy pełnym zamknięciu bazy.
Grube drzwi otworzyły się…
…i Pyton zamarł.
Tuż pod stopami miał dach kabiny windy.
Na dachu stał Kobra Carney i czterech komandosów oddziału Echo.
Druga połowa oddziału Echo – Pyton widział ich przez otwartą klapę w dachu kabiny – była w windzie.
– Jezu, Kobra… przestraszyłeś mnie. Nie spodziewałem się was tutaj.
– Cezar kazał po was przyjść. Sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Pyton przesunął do przodu Kevina i postawił go na dachu windy.
– Straciliśmy pięciu ludzi, ale dostaliśmy go.
– To dobrze – odparł Kobra. – Znakomicie.
W tym momencie Pyton dostrzegł przez otwartą klapę, że w kabinie znajduje się jeszcze czterech ludzi.
Byli to Azjaci.
Zmarszczył czoło.
Rano siedzieli jeszcze w komorze dekompresyjnej – kapitan Robert Wu i porucznik Chet Li z 7. Szwadronu oraz dwaj chińscy robotnicy. Ludzie, którzy przynieśli do Strefy 7 najnowszy szczep sinowirusa.
– Kobra, co tu się dzieje?
– Przykro mi, Pyton – powiedział dowódca oddziału Echo i dał swoim ludziom znak głową.
Czwórka komandosów błyskawicznie uniosła karabinki szturmowe i skierowała ogień na oddział Charlie.
Pyton Willis dostał tyle postrzałów, że jego twarz i pierś w ułamku sekundy zmieniły się w krwawą papkę. Żołnierze za jego plecami padli jak pozbawione sznurków marionetki – jeden po drugim. Przy tytanowych drzwiach została tylko jedna postać – przerażony Kevin.
Kobra Carney podszedł do chłopca i złapał go brutalnie za ramię.
– Uśmiechnij się, dzieciaku. Idziesz teraz ze mną.
W pomieszczeniu operacyjnym na piętrze budynku w głównym hangarze panowała cisza.
Boa McConnell i czterej ludzie, którzy pozostali z oddziału Bravo, siedzieli na podłodze w kącie. Byli pokrwawieni i brudni, dwóch z nich odniosło poważne rany. Zajmował się nimi pułkownik Jerome T. Harper, formalnie dowódca Strefy 7, a w rzeczywistości sługus Cezara Russella.
W głębi pomieszczenia był ktoś jeszcze – ukryty w cieniu. Choć przebywał tu od rana, nie powiedział ani słowa, obserwował jedynie wszystko w milczeniu.
Obecny był także major Kurt Logan – wraz z resztkami oddziału Alfa. Stał teraz obok Cezara i coś do niego cicho mówił. Jego oddział wcale nie poradził sobie lepiej od oddziału Bravo – z dziesięciu ludzi zostało mu czterech.
Nie wyglądało jednak na to, by Cezar się tym specjalnie przejął.
– Jest coś od oddziału Echo?
– Kobra przekazał, że są na poziomie czwartym. Jak na razie ani śladu prezydenta.
– Jasna cholera! – zawołał w tym momencie jeden z radiooperatorów. Zgasł mu monitor.
Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Bez wstępnych oznak awarii.
– Co jest? – spytał drugi operator.
– Kurwa! – wrzasnął kolejny radiooperator, któremu też padł komputer.
Monitory gasły jeden po drugim, a zewsząd napływały komunikaty.
– Właśnie zepsuła się klimatyzacja…
– Chłodzenie wody nie działa…
– Co się dzieje? – spytał Cezar Russell.
– Gwałtownie spada moc doprowadzana do więzienia…
– Rozlatuje się zasilanie kompleksu – wyjaśnił Russellowi główny operator. – Nie wiemy jednak dlaczego…
Włączył sprawdzanie systemu i na ekranie pojawił się następujący zapis:
OS(OOD)7-A ZAPIS DOSTĘPU 7-3-010229027
CZAS KLUCZOWE DZIAŁANIE OPERATOR ODPOWIEDŹ SYSTEMU
06.30:00 Sprawdzian stanu systemu 070-67 Wszystkie systemy operacyjne
06.58:34 Rozkaz zamknięcia 105-02 Uruchomienie zamknięcia
07.00:00 Sprawdzian stanu systemu 070-67 Wszystkie systemy operacyjne (w trybie zamknięcia)
07.30:00 Sprawdzian stanu systemu 070-67 Wszystkie systemy operacyjne (w trybie zamknięcia)
07.37:56 UWAGA: zakłócenie zasilania System Awaria zlokalizowana awaryjnego w terminalu 1-A2
Brak sygnału zwrotnego z: TRACS, SYSAWAR-1.RAD KOM-SFERA, WSN, WY FAN
07.38:00 UWAGA: moc zasilania SystemTerminal 1-A2 nie odpowiada
awaryjnego 50%
08.00:15 Rozkaz wyłączenia 008-72 Odłączenie zasilania głównego
zasilania głównego (terminal 3-A1)
08.00:18 Uruchomienie zasilania System awaryjny Zasilanie awaryjne start
awaryjnego
08.00:19 UWAGA: zasilanie awaryjne operacyjne. Protokół oszczędnego zasilania System awaryjny Aktywizacja protokołu oszczędnego zasilania: działanie wszystkich istotnych systemów
08.01:02 Wpisany rozkaz zwolnienia 008-72 Otwarcie drzwi 003-SE zamknięcia specjalnego (terminal 3-A1)
08.04:34 Wpisany rozkaz zwolnienia zamknięcia specjalnego (terminal 3-A1) 008-72 Otwarcie drzwi 062-Z
08.04:55 Wpisany rozkaz zwolnienia zamknięcia specjalnego (terminal 3-A1) 008-72 Otwarcie drzwi 100-Z
08.18:00 UWAGA: moc zasilania awaryjnego 35% System awaryjny Terminal 1-A2 nie odpowiada
08.21:30 Rozkaz zamknięcia systemu kamer nadzorczych (terminal 1-A1)008-93 BŁĄD SYSTEMU: system kamer nadzorczych już wyłączony z powodu protokołu niskiego zasilania
08.38:00 UWAGA: moc zasilania awaryjnego 25% System awaryjny Terminal 1-A2 nie odpowiada
08.58:00 UWAGA: moc zasilania awaryjnego 15% System awaryjny Terminal 1-A2 nie odpowiada
09.04:43 Wpisany rozkaz zwolnienia zamknięcia specjalnego (terminal 3-A2)077-01E Otwarcie drzwi 63-W
09.08:00 UWAGA: moc zasilania awaryjnego 10% System awaryjny Rozpocząć ponowne włączanie systemu?
09.18:00 UWAGA: moc zasilania awaryjnego 5% System awaryjny Rozpocząć ponowne włączanie systemu?
09.28:00 UWAGA: moc zasilania awaryjnego 0% System awaryjny Zamknięcie systemu inicjacyjnego
– Jezu, pracujemy na zasilaniu awaryjnym od ósmej! – wykrzyknął główny operator.
Do ekranu podszedł pułkownik Harper.
– Powinno to nas utrzymać jeszcze przez minimum trzy godziny… dość, aby ponownie uruchomić zasilanie główne.
Cezar wpatrywał się w jeden z wpisów.
09.04:43 Wpisany rozkaz zwolnienia 077-01E Otwarcie drzwi 62-W zamknięcia specjalnego (terminal 3-A2)
Prefiks „077” oznaczał komandosa 7. Szwadronu, „E” oznaczało oddział Echo, a „01” – dowódcę, Kobrę Carneya.
Oczy Cezara zwęziły się. Komputer informował, że podczas ostatniego „okienka” na otwarcie bazy Kobra Carney otworzył drzwi 62-W – wschodnie pancerne wrota kolei X na poziomie 6…
Jerome Harper i radiooperator ciągle jeszcze omawiali sytuację energetyczną.
– Tak, powinno – przyznał radiooperator. – Ale kiedy system awaryjny się włączył, miał tylko pięćdziesiąt procent mocy, dlatego wytrzymał jedynie półtorej godziny…
Monitor głównego operatora zgasł. Jako ostatni.
Nagle pogasły również światła pod sufitem.
Cezar obrócił się na pięcie, by wyjrzeć przez okno na hangar. Ustawione na całej jego długości halogenowe reflektory gasły jeden po drugim.
Po chwili wszystko ogarnęła kompletna ciemność.
– Wszystkie systemy wyłączone – powiedział czyjś głos. – Cała baza straciła zasilanie.
Kiedy światła pogasły, siedzący w samolocie AWACS na poziomie 2 Libby Gant i pozostali przygotowywali się do przejęcia sztabu Cezara Russella.
Gigantyczny hangar zamienił się w czarną jaskinię.
Gant zapaliła cieniutką jak długopis latarkę, zamocowaną do lufy MP-10. Promień wystarczył jedynie do oświetlenia jej twarzy.
– Zasilanie… – powiedziała Matka. – Dlaczego wyłączyli zasilanie?
– To im tylko utrudni znalezienie nas – stwierdziła Juliet.
– Może nie mieli wyboru – zasugerowała Gant.
– Co to dla nas oznacza? – spytał prezydent.
– Plan się nie zmienia – oświadczyła Gant. – Idziemy do punktu dowodzenia. Musimy się tylko zorientować, jak bardzo brak prądu nam to utrudni.
W tym momencie gdzieś z głębin kompleksu doleciał dziki wrzask – ludzki, choć równocześnie nieludzki. Po chwili przeszedł w przerażające wycie.
– Jezus Maria… – jęknęła Gant. – Więźniowie. Wydostali się.