3 lipca, godzina 8.00
Wydział kosmiczny, zajmujący się w Defense Intelligence Agency śledzeniem rozbudowy potencjału kosmicznego innych krajów, znajduje się w jednym z najgłębszych podziemi Pentagonu – dokładnie trzy piętra pod pokojem sytuacyjnym.
Choć nazwa brzmi niezwykle i podniecająco, David Fairfax doskonale wiedział, że jest to niezgodne z prawdą.
Mówiąc krótko: człowiek dostaje się do wydziału kosmicznego za karę, ponieważ nic tu się nigdy nie dzieje.
Na Wschodnim Wybrzeżu zbliżała się dziesiąta rano, gdy Fairfax – obojętny na wszystko, co się działo w otaczającym go świecie – pracował przy komputerze, próbując odczytać kilka rozmów telefonicznych, które DIA przechwyciła w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Nieznany użytkownik telefonu zamaskował treść za pomocą skomplikowanego szyfru i zadaniem Fairfaxa było go złamać.
Śmieszne, jak czasy się zmieniają, pomyślał.
David Theodore Fairfax był kryptologiem, łamaczem szyfrów. Był średniego wzrostu, miał niesforne ciemne włosy i okulary w cienkich drucianych oprawkach i wcale nie wyglądał na geniusza. W podkoszulku z nadrukiem zespołu The Mooks, dżinsach i adidasach sprawiał wrażenie nie analityka rządowego, ale niezgrabnego studenta.
Uwagę Defense Intelligence Agency, głównej jednostki wywiadowczej Departamentu Obrony, zwróciła jego błyskotliwa praca na trzecim roku studiów, dotycząca teorii nieliniowych obliczeń komputerowych. DIA działa w ścisłej współpracy z NSA * – organizacją zajmującą się przechwytywaniem sygnałów informacyjnych oraz łamaniem szyfrów.
* [NSA (National Security Agency) – Agencja Bezpieczeństwa Narodowego (przyp. tłum).]
Nie przeszkadza to jej jednak utrzymywać własnej grupy kryptologów, którzy często szpiegują NSA. Do tej właśnie grupy należał David Fairfax.
Fairfaxowi natychmiast spodobało się łamanie szyfrów. Uwielbiał kryjące się za tym zadaniem wyzwanie i walkę umysłów: tego, który ma nadzieję coś ukryć, i tego, który ma nadzieję to ujawnić. Jego mottem życiowym było: każdy szyfr jest do złamania.
Na początku lat 90. XX wieku władze USA wprawił w zakłopotanie niejaki Phil Zimmerman i jego niemożliwy do złamania komputerowy program szyfrujący PGR W 1991 roku, ku wielkiej konsternacji rządu Stanów Zjednoczonych, Zimmerman umieścił PGP w Internecie – głównie dlatego, że rząd nie był w stanie go złamać.
PGP stosował system szyfrujący znany jako „metoda klucza publicznego”, wykorzystujący do uzyskania klucza deszyfrującego multiplikację bardzo dużych liczb pierwszych. W tym przypadku „bardzo duże liczby pierwsze” były liczbami o ponad 130 cyfrach.
Szyfr był nie do złamania.
Stwierdzono, że sprawdzenie wszystkich możliwych liczb, zawartych w jednej wiadomości, zajęłoby wszystkim superkomputerom na świecie czas równy dwunastokrotnemu okresowi istnienia wszechświata.
Amerykański rząd był wściekły, bo PGP zaczęły używać grupy terrorystyczne i obce rządy. W 1993 roku rozpoczęto proces z udziałem ławy przysięgłych, oskarżając Zimmermana o to, że umieszczając PGP w Internecie, bez zezwolenia wywiózł poza teren Stanów Zjednoczonych broń, ponieważ programy szyfrujące podpadają pod rządową definicję amunicji.
W 1996 roku, po dręczeniu Zimmermana przez trzy lata, prokurator generalny nagle zawiesił sprawę.
Ot, tak sobie, po prostu.
Oświadczono, że jest już „po ptakach”, nie warto dalej prowadzić sprawy i dlatego postanowiono zamknąć akta.
Prokurator generalny nie wspomniał oczywiście o tym, że w dniu, kiedy postanowił zamknąć sprawę, dostał od dyrektora DIA telefon z informację, że PGP został złamany.
Każdy, kto ma do czynienia z kryptografią, wie doskonale, że jeśli złamało się szyfr przeciwnika, nie ogłasza się tego.
Szyfr złamał nieznany dwudziestopięcioletni matematyk pracujący dla DIA, David Fairfax.
Okazało się, że teoretyczny nieliniowy komputer Fairfaxa przestał być jedynie teorią. W celu złamania PGP zbudowano w ekspresowym tempie prototyp i okazało się, że urządzenie było w stanie bez najmniejszego trudu analizować nawet największe liczby.
Każdy szyfr jest do złamania.
Historia jest jednak dla kryptoanalityków okrutna: nie wolno im mówić o swoich największych sukcesach.
Podobnie było z Davidem Fairfaxem. Choć złamał PGP, nie mógł nikomu o tym powiedzieć – dostał skromną podwyżkę i zapędzono go do następnej roboty.
Tak więc tkwił w wydziale kosmicznym i analizował nieautoryzowane rozmowy telefoniczne, które przeprowadzono z jakąś bazą sił powietrznych w Utah.
W innym odosobnionym pokoiku po drugiej stronie korytarza działy się naprawdę ciekawe rzeczy: połączona grupa specjalna kryptoanalityków DIA i NSA badała zaszyfrowane komunikaty, które nadawał chiński prom kosmiczny, wystrzelony kilka dni temu z bazy w Xichang.
To jest dopiero ciekawe, myślał Fairfax. Lepsze od deszyfrowania jakichś pogaduszek przez telefon, prowadzonych z idiotycznej bazy na pustyni.
Nagrane rozmowy pojawiały się na ekranie monitora Fairfaxa w postaci kaskady przesuwających się cyferek – stanowiło to matematyczną reprezentację słów, wymienianych przez ostatnie kilka miesięcy w Utah.
Fairfax miał na uszach wielkie słuchawki, w których słychać było monotonny szum. Wpatrywał się w ekran.
Jedno było pewne: ktokolwiek prowadził te rozmowy, dobrze je zaszyfrował. Fairfax pracował nad nimi od dwóch dni.
Spróbował kilku starszych algorytmów.
Nic to nie dało.
Spróbował kilku nowszych.
Również niczego nie osiągnął.
Jeśli okaże się to konieczne, będzie siedział nad tym choćby miesiąc.
Spróbował programu, który napisał do łamania najnowszego systemu szyfrującego Vodafone.
Przez moment w słuchawkach słychać było wypowiadany gardłowym tonem tekst:
…Kan bevestig dat In enting plaasvind…
Oczy Fairfaxa zamigotały.
Mam cię…
Zastosował ten sam program do kilku następnych rozmów telefonicznych.
W jednej wspaniałej chwili bezpostaciowy szum stał się nagle prowadzonym w nieznanym języku dialogiem, przeplatanym angielskimi zdaniami.
…Toetse op laaste poging word op de vieren-twentigste verwag. Wat van die onttrekkings eenheid…
…Reccondo span is alreeds weggestuur…
…Voorberreidings onderweg. Vroeg oggend. Beste tyd vir onttrekking…
…wszystko gotowe. Potwierdzam: trzeciego…
…Onttrekking kann probleem wees. Gestel ons gebruik die Hoeb land hier naby. Verstaan hy is’n lid van Die Organisasie…
…Sal die instruksies oordra…
…misja rusza…
…Die Reccondos is gereed. Verwagte aankoms by beplande bestemming binne nege dae…
Oczy Fairfaxa błyszczały.
Każdy szyfr jest do złamania.
Sięgnął po słuchawkę.
Po potyczce w komorze dekompresyjnej grupa z Schofieldem i prezydentem wycofała się w drugi koniec poziomu 4 – do laboratorium obserwacyjnego z widokiem na wielki sześcian. Zamknęli za sobą drzwi i przestrzelili znajdujące się w ścianie elektroniczne urządzenie do ich zamykania i otwierania.
Zdaniem Schofielda było to miejsce najłatwiejsze do obrony w całej Strefie 7.
Pomijając windę osobową, były tu tylko dwa wejścia: krótka pochylnia, prowadząca do platformy podnoszącej samoloty, oraz drzwi na schody, którymi docierało się do szklanego sześcianu.
Juliet Janson padła wycieńczona na podłogę.
Prezydent zrobił to samo.
Komandosi piechoty morskiej – Book II, Elvis, Maszyna Miłości, Matka i Mózgowiec – zbili się w grupkę i szybko przekazali sobie informacje o tym, co się z nimi działo, opowiedzieli także o zalaniu szybu windowego oraz ucieczce rozpędzonym samolotem.
Ostatni członek grupy – naukowiec w kitlu – usiadł w rogu.
Schofield i Gant nie usiedli jednak.
Mieli teraz nieco broni i sprzętu, zabranego zabitym komandosom 7. Szwadronu – w tym zestawy słuchawkowo-mikrofonowe, trzy potężne granaty z materiałem wybuchowym RDX i dwa urządzenia wielkości pinezki do niszczenia zamków, znane jako „wywalacze zamków”.
Ale ludzie Logana niewiele im zostawili.
Brutalne serie z broni maszynowej, skierowane w ciała zabitych kolegów, nie miały ich dobić, lecz zniszczyć broń, by nie przejął jej przeciwnik. W efekcie grupie Schofielda udało się zdobyć tylko jeden pistolet maszynowy P-90. Pozostałe zostały roztrzaskane – podobnie jak samopowtarzalne pistolety komandosów.
– Matka! – powiedział Schofield, rzucając jej P-90. – Miej oko na wejście przy rampie. A ty, Elvis, pilnuj schodów do sześcianu.
Wymieniona dwójka natychmiast się oddaliła.
Choć niemal każdy inny członek ochrony zająłby się w takiej chwili prezydentem, Schofield nie podszedł do niego. Widział, że Szef nie jest ranny – miał wszystkie kończyny całe – a dopóki jego serce biło, wszystko było w miarę dobrze.
Zamiast tego podszedł do Juliet Janson. Powiedział tylko dwa słowa:
– Raport proszę.
Janson popatrzyła na Schofielda – prosto w skrywające jego oczy lustrzane okulary.
Widywała go już w pobliżu prezydenckich helikopterów, ale nigdy z nim nie rozmawiała. Słyszała o nim co nieco od kolegów agentów i wiedziała, że to on uczestniczył w akcji na Antarktydzie.
– Zrobili na nas zasadzkę w pomieszczeniu socjalnym na poziomie trzecim, zaraz po nadaniu komunikatu za pomocą Awaryjnego Systemu Nadawczego. Od tego czasu depczą nam po piętach. Pobiegliśmy na schody, dotarliśmy do Awaryjnego Szybu Ewakuacyjnego na poziomie szóstym, ale już tam na nas czekali. Zaczęliśmy wracać schodami do góry – znów na nas czekali. Uciekliśmy przez poziom piąty i weszliśmy pochylnią na czwarty – i znów na nas czekali.
– Ofiary?
– Ośmiu agentów z ochrony prezydenckiej zabitych. Do tego cała Grupa Osłaniająca na poziomie szóstym. Razem siedemnaście.
– Frank Cutler?
– Zabity.
– Coś jeszcze?
Janson skinęła głową w kierunku mężczyzny w kitlu laboratoryjnym.
– Wzięliśmy go z poziomu piątego, zanim weszliśmy w zasadzkę w komorze dekompresyjnej. Twierdzi, że jest naukowcem i pracuje tutaj.
Schofield popatrzył na Herberta Franklina. Niski człowieczek bez słowa skinął głową.
– A co z wami? – spytała Janson. Schofield wzruszył ramionami.
– Kiedy to wszystko się zaczęło, byliśmy w głównym hangarze. Popełzliśmy na dół szybem wentylacyjnym, dotarliśmy do podziemnego hangaru, zniszczyliśmy avengera, rozwaliliśmy boeinga.
– Czyli to, co zwykle – podsumowała Gant.
– Skąd wiedzieliście, że za drzwiami jest zasadzka? Schofield znów wzruszył ramionami.
– Byliśmy przy sześcianie, gdy nagle w pomieszczeniu z komorą dekompresyjną zgasło światło. Mieliśmy nadzieję, że to ktoś z naszych próbuje się ukryć przed kamerami, więc sprawdziliśmy sytuację z góry – z tych wiszących pomostów. Kiedy zobaczyliśmy, kto to jest i co robi, uznaliśmy, że szykują się do zdobycia wielkiej wygranej – skinął głową w kierunku prezydenta – i postanowiliśmy też zastawić na nich pułapkę.
Znajdujący się pod przeciwległą ścianą Mózgowiec podszedł do Szefa.
– Panie prezydencie… – zaczął z szacunkiem.
– Witam.
– Jak się pan czuje?
– Cóż, ciągle żyję, a biorąc pod uwagę okoliczności, to już coś. Jak się nazywasz, synu?
– Gorman, sir. Kapral Gus Gorman, ale zazwyczaj mówią na mnie Mózgowiec.
– Mózgowiec?
– Zgadza się, sir. Jeśli pan pozwoli… ciekaw jestem, czy mógłby mi pan odpowiedzieć na jedno pytanie…
– Czemu nie?
– To świetnie. Jako prezydent wie pan o różnych rzeczach, prawda?
– Mhm…
– No właśnie. Hmm… zawsze interesowała mnie pewna rzecz: czy Portoryko dlatego jest pod protektoratem Stanów Zjednoczonych, że notuje się tam największą w roku liczbę zaobserwowanych UFO?
– Słucham?
– No wie pan… tak tylko się zastanawiałem, co mogłoby być powodem, że trzymamy się tego pieprzonego Portoryko, nic tam przecież nie ma…
– Mózgowiec! – zawołał z drugiego końca pomieszczenia Schofield. – Zostaw prezydenta w spokoju. Panie prezydencie, niech pan do nas podejdzie i spojrzy na to. Jest niemal ósma i Cezar lada chwila przekaże aktualny komunikat.
Prezydent podszedł do Schofielda – najpierw jednak rzucił podejrzliwe spojrzenie Mózgowcowi.
Punkt ósma na ekranie każdego telewizora w Strefie 7 pojawiła się twarz Cezara Russella.
– „Współrodacy Amerykanie! – zadudnił. – Po godzinie gry prezydent ciągle jeszcze żyje. Jego akcje nie stoją jednak dobrze. Jego osobista ochrona została zdziesiątkowana – potwierdzono śmierć ośmiu z dziewięciu jej członków. Dwa inne oddziały Secret Service – grupy osłaniające, jedna stacjonująca na najniższym poziomie tej bazy, a druga przy wyjściach na zewnątrz, każda składająca się z dziewięciu agentów – również zostały wyeliminowane, tak więc straty po stronie prezydenta wynoszą razem dwadzieścia sześć osób. Natomiast wśród moich ludzi nie ma żadnych strat. Ale na scenie pojawili się rycerze w błyszczących zbrojach. Po stronie prezydenta stanęła garstka marines Stanów Zjednoczonych – członków reprezentacyjnej załogi prezydenckiego helikoptera. Wyglądają przepięknie w swoich galowych…”.
Nagle, bez jakiejkolwiek zapowiedzi, telewizory w Strefie 7 zdechły, ich ekrany poczerniały.
Równocześnie zamigotały i zgasły wszystkie światła, pogrążając całą Strefę 7 w ciemnościach.
W laboratorium na poziomie 4 wszyscy zaczęli się gorączkowo rozglądać.
– Oho… – mruknęła Gant, obserwując sufit.
Po sekundzie światła znów zamigotały, a obwód telewizyjny zrestartował. Cezar zakończył swoją kwestię:
– „…tak więc pięć oddziałów bojowych Siódmego Szwadronu stoi naprzeciwko garstki marines Stanów Zjednoczonych. Tak wygląda stan rzeczy na ósmą rano. Za godzinę przedstawię Państwu następny komunikat”. Ekrany zgasły.
– Kłamca! – prychnęła Juliet Janson. – Ten skurwiel kłamie! Grupa Osłaniająca na dole nie żyła, kiedy dotarliśmy na dół! Pozabijali ich, zanim wszystko się zaczęło!
– Kłamał także o swoich stratach – dodał Mózgowiec. – Oślizgły drań!
– Więc co dalej? – spytała Schofielda Gant. – Mają przewagę liczebną, materiałową i lepsze pozycje. Do tego są na swoim terenie.
Schofield zadawał sobie dokładnie to samo pytanie.
Komandosi 7. Szwadronu nie tylko mieli nad nimi przewagę pod każdym względem, ale także – popatrzył na swój wyjściowy mundur – wkroczyli do walki przygotowani.
– No dobrze – mruknął w końcu. – Poznajmy przeciwnika.
– Że co?
– Ustalmy najpierw podstawowe zasady. Musimy wyrównać możliwości, ażeby to osiągnąć, potrzebujemy więcej informacji. Zasada numer jeden: poznaj przeciwnika. No więc: z kim walczymy?
Janson wzruszyła ramionami.
– Z Siódmym Szwadronem. Najlepszą jednostką bojową sił powietrznych. Doskonale przeszkoloną, świetnie uzbrojoną…
– I na sterydach – dodała Gant.
– Nie tylko na sterydach – odezwał się jakiś głos. Wszyscy odwrócili się w jego stronę.
To odezwał się Herbert Franklin.
– Kim pan jest? – spytał Schofield. Niski człowieczek nerwowo zaszurał nogami.
– Nazywam się Herbie Franklin i do dziś rano pracowałem przy projekcie Fortuna jako immunolog. Ale tuż przed waszym przybyciem zamknięto mnie.
– Co pan chce powiedzieć, mówiąc: „nie tylko na sterydach”? – spytał Schofield.
– Chciałem powiedzieć, że ludzie z Siódmego Szwadronu zostali… wzmocnieni… choć nie jest to chyba najlepsze określenie.
– Wzmocnieni?
– Poprawieni. Zmodyfikowani tak, aby uzyskać większą sprawność. Zastanawialiście się, dlaczego Siódmy Szwadron tak dobrze wypada na wszelkich manewrach? Zastanawialiście się, dlaczego mogą dalej walczyć, choć wszyscy inni padają z wycieńczenia?
– No cóż…
– Sterydy anaboliczne do zwiększenia siły mięśni i poprawienia ogólnej wydolności fizycznej – mówił szybko Franklin. – Zastrzyki ze sztucznej erytropoetyny, zwiększające natlenienie krwi.
– Sztuczna erytropoetyna? – powtórzyła Gant.
– W skrócie EPO – odparł Herbie. – To hormon, który stymuluje produkcję czerwonych ciałek krwi w szpiku kostnym, zwiększa więc ilość dostarczanego przez krew tlenu. Od lat używają tego środka sportowcy z konkurencji wytrzymałościowych, zwłaszcza kolarze. Każdy żołnierz Siódmego Szwadronu jest silniejszy od was i może biec cały dzień bez przerwy. Kapitanie… ci ludzie byli niesamowicie sprawni fizycznie jeszcze przed przybyciem tutaj, ale odkąd tu stacjonują, zostali dodatkowo wzmocnieni środkami farmakologicznymi najnowszej generacji – aby móc walczyć lepiej i dłużej niż ktokolwiek inny.
– W porządku, chyba rozumiem o co chodzi – mruknął Schofield. Myślał o sześcioletnim chłopcu, spędzającym życie w szklanym sześcianie, oddalonym o piętnaście metrów. – Tym się tutaj zajmujecie? Po to istnieje ta baza? „Poprawia się” tu komandosów elitarnych jednostek bojowych?
– Nnie… – odparł niepewnie Herbie, rzucając okiem na prezydenta. – Wzmacnianie Siódmego Szwadronu to tylko zadanie uboczne, mające pomóc chronić bazę.
– Więc co tu się robi?
Herbie znów popatrzył na prezydenta. Wziął głęboki wdech. Ale to prezydent się odezwał.
– W tej bazie znajduje się najważniejsza szczepionka, jaką stworzono w historii Ameryki.
Schofield okręcił się na pięcie.
Przyjrzał się uważnie prezydentowi. Szef miał na sobie czarny garnitur i taki sam krawat. Siwiejące, elegancko przycięte włosy oraz sympatyczna, pobrużdżona twarz sprawiały, że wyglądał jak wiejski przedsiębiorca – choć w tej chwili sprawiał wrażenie człowieka, który nieźle się poci.
– Szczepionka…?
– Tak. Przeciwko najnowszemu chińskiemu wirusowi genetycznemu. Wirusowi atakującemu wyłącznie przedstawicieli białej rasy i znanemu pod nazwą sinowirus.
– A źródłem tej szczepionki jest… – powiedział Schofield.
– …istota ludzka, powstała w wyniku działań inżynierii genetycznej – odparł prezydent.
– Kto?
– Osoba, kapitanie Schofield, która od embrionalnej fazy życia była tak przekształcana, aby mogła oprzeć się działaniu sinowirusa. Jej krew może być wykorzystana do produkcji przeciwciał dla reszty mieszkańców Ameryki. Chodzi o pierwszą istotę ludzką o zmienionych genach, o chłopca imieniem Kevin.
Oczy Schofielda zwęziły się.
Sporo to wyjaśniało – wzmocnioną ochronę bazy, wizytę Szefa, obecność chłopca w szklanym sześcianie, ale w tym, co powiedział prezydent, było coś zastanawiającego: znał imię chłopca.
– Stworzyliście dziecko, aby wykorzystać je jako szczepionkę? Z całym szacunkiem, sir, nie niepokoi to pana?
Prezydent skrzywił się.
– Kapitanie, moja praca nie składa się z czerni i bieli, a z szarości… nieskończenie wielu odcieni szarości. Muszę często podejmować bardzo trudne decyzje. Kevin zaistniał na długo przedtem, zanim zostałem prezydentem, kiedy się jednak o nim dowiedziałem, musiałem zadzwonić i zlecić kontynuację projektu. Zadzwoniłem. Może mi się to nie podobać, ale w obliczu czegoś takiego jak sinowirus musiałem podjąć taką decyzję.
Zapadła chwila ciszy.
– A co z więźniami na dole? – spytał Book.
– I zwierzętami – dodała Juliet Janson. – Do czego są wykorzystywane?
Schofield zmarszczył czoło. Nie widział poziomu 5, nie wiedział więc ani o więźniach, ani o zwierzętach.
– Zwierzęta to element obu programów badawczych – odpowiedział tym razem Herbie Franklin – produkcji szczepionki i wzmacniania ludzi z Siódmego Szwadronu. Niedźwiedzie z wyspy Kodiak są tu ze względu na krew – aby mogły zapaść w sen zimowy, muszą mieć bardzo wysoki poziom tlenu we krwi. Badania dotyczące wzbogacania krwi tlenem na potrzeby Siódmego Szwadronu były przeprowadzane na nich.
– A co z klatkami zalanymi wodą? – spytała Janson. – Co w nich jest?
Herbie przez chwilę milczał.
– Rzadka rasa jaszczurek, znanych jako smoki z Komodo – odpowiedział w końcu. – Jest to największa jaszczurka świata: ma około czterech metrów długości, tyle co krokodyl. Mamy ich sześć.
– I do czego ich się używa? – spytał Schofield.
– To najstarsze gady świata, występują jedynie na kilku rozproszonych, środkowych indonezyjskich wyspach. Potrafią doskonale pływać – wiadomo, że przepływają między wyspami – ale biegają również bardzo szybko na lądzie. Mogą bez problemu przegonić człowieka. Mają także niezwykle silny wewnętrzny system ochronny, który sprawia, że są niemal całkowicie niepodatne na choroby. Ich węzły chłonne wytwarzają skoncentrowaną surowicę antybakteryjną, która przez tysiąclecia chroniła je od chorób.
– Osocze krwi smoka z Komodo zostało tak skonfigurowane, aby dało się je dopasować do krwi ludzkiej, i to właśnie ono stanowi podstawę układu odpornościowego Kevina – dodał prezydent. – Potem pobrano utworzone w ten sposób osocze krwi Kevina, by uzyskać surowicę, którą można będzie dodać do wody pitnej w całej Ameryce i uodpornić całą populację na sino wirus.
– Chcecie dodawać coś do wody pitnej? – spytał Schofield.
– Już to robiono – wyjaśnił Herbie. – W tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym roku przeciwko toksynie jadu kiełbasianego oraz w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym roku – z powodu Iraku – przeciw wąglikowi. Choć Amerykanie nie zdają sobie z tego sprawy, są odporni na większość istniejącej na świecie broni biologicznej.
– A co z więźniami? – spytał Book II. – Do czego oni służą?
Herbie popatrzył na prezydenta, który bez słowa skinął głową. Mały naukowiec wzruszył ramionami.
– To zupełnie inna historia. Nie dostarczają żadnego produktu ubocznego krwi ani surowicy. Ich rola jest prosta: są królikami doświadczalnymi do testowania szczepionki.
– Jezus Maria… – jęknęła Gant na widok listy więźniów. Kiedy Herbie zdradził im przeznaczenie więźniów na dole, ściągnął z którejś z baz danych ich spis.
Wszystkich było czterdziestu dwóch – albo mieli wyroki wielokrotnego dożywocia, albo kary śmierci, ale jakimś sposobem uniknęli krzesła elektrycznego.
– Najgorsi z najgorszych – stwierdził Herbie, patrząc na listę.
Schofield o wielu słyszał.
Sylvester McLean – morderca dzieci z Atlanty. Ronald Noonan – piekarz z Houston, który przemienił się w snajpera z wieży zegarowej. Lucifer Leary – seryjny zabójca z Phoenix. Seth Grimshaw – sławetny przywódca Czarnej Ligi, skrajnie agresywnej organizacji terrorystycznej, której członkowie uważali, że rząd USA przygotowuje Amerykę do przejęcia przez Narody Zjednoczone.
– Seth Grimshaw? – spytała Gant i popatrzyła na Janson. – To chyba nie on…
– On – odparła Juliet Janson, spoglądając nerwowo na prezydenta, stojącego po przeciwnej stronie laboratorium. – Na początku lutego. Zaraz po inauguracji. To naprawdę niebezpieczni ludzie.
– Mam nadzieję, że kraty w ich celach są mocne…
– No to świetnie… doskonale – mruknął Schofield. – W ten sposób wracamy do rzeczywistości. Jesteśmy zamknięci. Chcą zabić prezydenta, a ponieważ ma w sercu przekaźnik aktywizujący bomby, jeśli zginie, czternaście wielkich miast zamieni się w zgliszcza.
– Do tego na oczach wszystkich mieszkańców Ameryki – dodała Janson.
– Niekoniecznie – powiedział prezydent. – Cezar raczej nie zna dyrektywy LBJ.
– Co to jest? – spytał Schofield.
– To ochrona Awaryjnego Systemu Nadawczego, znana jedynie mnie i wiceprezydentowi. Najogólniej mówiąc, jest to wentyl bezpieczeństwa, wprowadzony w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym roku przez Lyndona Johnsona i mający zapobiec zbyt pochopnemu zastosowaniu ASN.
– Na czym to zabezpieczenie polega?
– Jeżeli nie zostanie wprowadzony specjalny kod, wszystkie komunikaty nadawane będą przez ASN z czterdziestopięciominutowym opóźnieniem. Innymi słowami – zapobiega to wysłaniu komunikatu w panice i jeśli sprawa nie jest szczególnie pilna, daje czas na uspokojenie. Mamy teraz godzinę ósmą zero dziewięć i pierwszy komunikat Cezara został wysłany, jeśli jednak uda nam się znaleźć przekaźnik komunikatów ASN, możemy następne zablokować.
Schofield wydął wargi w namyśle.
– Rozpatrzymy to w drugiej kolejności… gdy uda nam się znaleźć w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu. – Odwrócił się do Herbiego. – Proszę nam opowiedzieć o kompleksie.
– Co tu jest do opowiadania? – Herbie wzruszył ramionami. – To forteca, niegdyś kwatera główna NORAD. Kiedy się ją zamyka, jest niedostępna. Ale chyba nigdy nikt nie myślał, że zostanie użyta do zamknięcia kogoś w środku.
– Nawet jednak przy całkowitym zamknięciu musi istnieć jakaś procedura otwierania – stwierdził Schofield. – Coś, co otworzy bazę po kryzysie.
Herbie skinął głową.
– Zamek czasowy.
– Zamek czasowy?
– W wypadku pełnego zamknięcia aktywowany jest sterowany zegarowo system bezpieczeństwa. Co każdą pełną godzinę ci, którzy są w środku, mają pięciominutowe okienko na wpisanie któregoś z trzech kodów.
– Jakiego rodzaju? – spytała Gant.
– Proszę nie zapominać, że ten ośrodek został zbudowany na wypadek wojny atomowej z Sowietami – powiedział Herbie. – Kody to odzwierciedlają. Pierwszy kod kontynuuje zamknięcie. Kryzys nuklearny trwa dalej, więc baza pozostaje zamknięta. Drugi kod stosuje się wtedy, gdy kryzys zostaje zażegnany. Kończy on zamknięcie – pancerne drzwi przeciwwybuchowe zostają rozsunięte, a wszystkie wejścia i wyjścia ponownie otwarte.
– A trzeci kod?
– Pozwala uciec posłańcowi. Umożliwia otwarcie jednoosobowych wyjść dla posłańców.
Schofield słuchał uważnie tych wyjaśnień i po chwili zapytał:
– A co się stanie, jeśli w czasie trwania okienka nie zostanie wpisany żaden kod?
– Szybki pan jest, kapitanie. No właśnie… Jeżeli nie wpisze się kodu, jest to dla komputera bazy ostrzeżenie, że ośrodek być może został przejęty przez wroga. Daje wtedy jedną szansę na wpisanie któregoś z kodów – podczas okienka po upływie następnej godziny. Jeśli wtedy również nie wpisze się kodu, komputer uznaje, że wróg rzeczywiście przejął bazę, i uruchamia mechanizm samoniszczący.
– Mechanizm samoniszczący! – zawołał Book II. – A co to za wynalazek?
– Głowica termojądrowa o mocy stu megaton, zakopana pod bazą.
– Jezus Maria… – jęknął Mózgowiec.
– Z pewnością została usunięta po upadku Związku Radzieckiego – powiedziała Gant.
– Obawiam się, że nie – odparł Herbie. – Kiedy przekształcano bazę w ośrodek badania broni chemicznej, uznano, że urządzenie samoniszczące może być bardzo przydatne. Gdyby doszło do awarii i w bazie zaczął się rozprzestrzeniać jakiś wirus, można by cały zakażony ośrodek – wraz z wirusem – zniszczyć za pomocą wybuchu jądrowego.
– No dobrze – przerwał mu Schofield. – Więc jeżeli chcemy stąd wyjść, musimy zaczekać na cogodzinne okienko, znaleźć komputer podłączony do sieci centralnej i wpisać poprawny kod, tak?
– Zgadza się.
– Jak brzmią kody?
Herbie bezradnie wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia. Mogę w przypadku uwolnienia jakiegoś wirusa zainicjować zamknięcie kompleksu, ale nie mam upoważnienia, by cofnąć ten rozkaz. Może to zrobić jedynie dowództwo sił powietrznych.
– Chwileczkę, nie zapominamy przy tym wszystkim o czymś? – wtrąciła Juliet Janson.
– Na przykład o czym? – spytał Mózgowiec.
– Na przykład o Piłce. Teczce prezydenta. Tej, którą mu zabrano, aby nie uciekł z kompleksu. Ma co dziewięćdziesiąt minut przykładać do znajdującego się w niej czytnika dłoń, bo inaczej w miastach zaczną wybuchać bomby plazmowe.
– Cholera! – zaklął Schofield. Zupełnie o tym zapomniał. Popatrzył na zegarek.
Była godzina 8.12.
Wszystko zaczęło się o 7.00, co oznaczało, że prezydent musi przyłożyć dłoń do czytnika Piłki najpóźniej o 8.30.
– Gdzie jest w tej chwili Piłka? – spytał Schofield.
– Russell powiedział, że będzie w głównym hangarze, na poziomie zero – powiedział prezydent.
– Co o tym sądzisz? – spytała Schofielda Gant.
– Sądzę, że nie mamy wielkiego wyboru. W jakiś sposób musimy przyłożyć jego dłoń do Piłki.
– Ale nie możemy tego robić przez cały czas.
– Nie, to prawda. W którymś momencie będziemy musieli zastosować rozwiązanie długoterminowe. Do tego czasu jednak pozostają nam tylko krótkoterminowe.
– Wyprowadzenie prezydenta na schody to samobójstwo – stwierdziła Janson. – Na pewno będą tam na niego czekać.
– Masz rację. – Schofield wstał. – Dlatego zrobimy coś znacznie prostszego: przyniesiemy mu Piłkę.
– Pierwsze, co musimy zrobić, to zająć się kamerami – powiedział. – Dopóki działają, mamy przesrane. – Odwrócił się do Franklina. – Gdzie znajduje się główna skrzynka przełącznikowa?
– Chyba w hangarze na poziomie pierwszym, w północnej ścianie.
– W porządku. Matka, Mózgowiec – zajmijcie się tymi kamerami. Jeśli będzie trzeba, odetnijcie prąd. Nie interesuje mnie, jak to zrobicie – ale wyłączcie kamery. Jasne?
– Jasne – odparła Matka.
– I weźcie ze sobą doktora Franklina. Jeśli kłamie, zastrzelcie go.
– Oczywiście – powiedziała Matka, podejrzliwie spoglądając na niskiego naukowca. Herbie przełknął ślinę.
– A co z resztą? – spytała Juliet.
Schofield ruszył w kierunku krótkiej pochylni, prowadzącej do platformy podnoszącej samoloty.
– Resztę zapraszam na górę… pogramy w piłkę.
– Ponowne włączenie systemu przygotowane…
– Status? – spytał Cezar Russell.
Przed dziesięcioma minutami, podczas „przemowy” Russella Poprzez Awaryjny System Nadawczy, doszło do nagłej przerwy w dostawie prądu i wszystkie wewnętrzne systemy zostały na chwilę wyłączone.
– Przerwane zostało zasilanie główne – powiedział jeden z radiooperatorów. – Korzystamy w tej chwili z zasilania awaryjnego. Wszystkie układy sprawne.
– Straciliśmy powiększony obraz satelitarny Awaryjnego Szybu Ewakuacyjnego, który właśnie przechodził. Odnawiamy kontakt z satelitą…
– Zrozumiałem. Główne zasilanie zostało wyłączone w skrzynce przełącznikowej na poziomie pierwszym dokładnie o ósmej, przez operatora zero zero osiem siedemdziesiąt dwa…
– Osiem siedemdziesiąt dwa? – zdziwił się Cezar.
– Sir, nie mamy obrazu. Wszystkie kamery siadły wraz z przerwaniem zasilania.
Oczy Cezara zwęziły się.
– Wszystkie oddziały: raport!
– Tu Alfa – powiedział głos Kurta Logana. – Zacznij sprawdzian częstotliwości. Możliwe, że wróg przejął część naszego sprzętu radiowego.
– Sprawdzian częstotliwości zakończony – oświadczył główny operator. – Dowódca oddziału Alfa, mów.
– Jesteśmy w hangarze na poziomie drugim. Kierujemy się do windy osobowej na spotkanie w głównym hangarze. Zgłaszam sześciu zabitych.
– Tu dowódca Bravo. Jesteśmy w głównym hangarze, pilnujemy Piłki. Wszyscy ludzie obecni i sprawni. Bez ofiar.
– Tu dowódca Chanie. Poruszamy się z Echo przez pomieszczenie socjalne na poziomie trzecim. Mamy jednego zabitego i dwóch rannych od tego gówna z AWACS-em. Rozumiem, że cele widziano ostatnio na poziomie czwartym. Przygotowujemy się do wspólnego ataku przez luki sufitowo-podłogowe między poziomami czwartym i trzecim. Proszę powiedzieć…
– Charlie, Echo – tu dowództwo. Straciliśmy wszelki kontakt wzrokowy w strefie laboratoriów na poziomie czwartym…
– Charlie i Echo, atakujcie według swego uznania – wtrącił Cezar Russell. – Zmuszajcie ich do poruszania się. Nie mogą wiecznie uciekać.
– Tu Delta. Jesteśmy na poziomie piątym. Bez ofiar. Kiedy pokonaliśmy drzwi na ten poziom, cele przeszły na poziom czwarty. Uwaga – w strefie zamkniętej poziomu piątego jest poważne zalanie. Oczekujemy instrukcji…
– Delta, tu Cezar: wracajcie na poziom szósty. Osłaniajcie wyjścia torów X.
– Zrozumiałem, sir…
Dwudziestu ubranych na czarno komandosów pobiegło korytarzem na poziomie 3 – oddziały Charlie i Echo. Ich buty załomotały o podłogę.
Dotarli do przykrytej dywanem klapy w podłodze. Wpisano odpowiedni kod i okrągły luk otworzył się z sykiem, otwierając przestrzeń na tyle dużą, że dało się nią przepełznąć między poziomami 3 a 4.
Jeden z komandosów wsunął się w otwór.
– Dowództwo, tu oddział Charlie – powiedział do mikrofonu Pyton Willis. – Jesteśmy w otworze prowadzącym do laboratorium obserwacyjnego na poziomie czwartym. Przygotowujemy się do szturmu od góry.
– Do roboty! – odpowiedział mu Cezar Russell.
Pyton skinął głową swojemu człowiekowi stojącemu w wąskim otworze.
Komandos zwolnił hydrauliczny zamek i klapa z łoskotem opadła na znajdującą się trzy metry niżej podłogę. Zeskoczył na dół, a za nim podążyło trzech kolejnych komandosów. Broń trzymali gotową do strzału.
Nikogo tu jednak nie było.
Laboratorium było puste.
Skądś, jakby z wnętrza ściany, doleciało głośne, mechaniczne dudnienie.
Komandosi odwrócili się jednocześnie.
Natychmiast rozpoznali odgłos poruszającej się platformy do podnoszenia samolotów.
Pobiegli w górę krótkiej pochylni, prowadzącej z poziomu laboratorium do szybu centralnego.
Kiedy tam dotarli, zdążyli ujrzeć jedynie spód gigantycznej platformy, jadącej w górę, do hangaru głównego.
Pyton Willis przystawił usta do mikrofonu.
– Dowództwo, tu oddział Charlie. Idą po Piłkę.
Potężna platforma unosiła się z głośnym łoskotem.
Jechała powoli – musiała unieść wrak boeinga AWACS.
Samolot leżał przekrzywiony na bok i wyglądał jak zraniony ptak z szeroko rozłożonymi skrzydłami i połamanym dziobem. Obrotowa antena – wciąż sprawna – wznosiła się wysoko nad kupą złomu.
Wielka platforma sunęła w górę pokrytych smarem betonowych ścian.
Kiedy mijała otwarte wrota na poziomie 1, zeskoczyły z niej szybko trzy maleńkie postacie i podążyły do podziemnego hangaru.
Byli to Matka i Mózgowiec oraz ciężko dyszący Herbie Franklin.
Ich celem było dotarcie do centralnej skrzynki przełącznikowej, umieszczonej według Franklina w hangarze na poziomie 1, i zniszczenie systemu kamer obserwacyjnych.
W hangarze nikogo teraz nie było, komandosi 7. Szwadronu dawno sobie stąd poszli. Ogromną przestrzeń wypełniały jedynie oba „niewidoczne” bombowce i samotny SR-71 Blackbird – ciche i nieruchome niczym śpiący wartownicy.
Matka – sunąca pod lewą ścianą – spojrzała na zegarek.
8.20
Dziesięć minut na doprowadzenie prezydenta do Piłki.
Przed sobą, na końcu ściany, dostrzegła wielki sześcian. Jego trzymetrowe drzwi były poskręcane i pogięte.
– No proszę… – mruknęła.
– Co jest? – spytał zza jej pleców Herbie Franklin.
– Ślady po naszym wcześniejszym spotkaniu z Siódmym Szwadronem – wyjaśniła. – Wystrzelili dwa stingery… jeden walnął w ten schowek, a drugi przebił zbiorniki z wodą w ścianie przy windzie osobowej.
– O! – zawołał Herbie.
– Zobaczmy, co zostało.
Wielka platforma jechała dalej w kierunku głównego hangaru.
Najpierw na górze pojawiły się resztki boeinga.
Pierwszy nad krawędź wyjechał oderwany ogon…
…potem antena…
…połamane skrzydła…
Powoli ukazała się reszta poobijanego samolotu, po czym – z głośnym BUBUMMM – platforma dotarła na poziom podłogi i znieruchomiała.
Na długie sekundy zapadła cisza.
Hangar nosił liczne ślady potyczki, która odbyła się tu niemal półtorej godziny wcześniej.
Marine One – ciągle połączony liną z ciągnikiem holowniczym – stał przy zachodniej krawędzi platformy, podczas gdy bliźniaczy helikopter – Nighthawk Dwa i jego karaluch stały przy krawędzi pomocnej, przy windzie osobowej.
Po wschodniej stronie boeinga AWACS było dziesięciu komandosów 7. Szwadronu, z oddziału Bravo, ukrywających się za półkolistą barykadą ze skrzyń i waliz między platformą i piętrowym budynkiem.
Pośrodku tego półkola stała na krześle stalowa walizka – teraz otwarta, ukazująca czerwone i zielone światełka, klawiaturę oraz płaski szklany analizator linii papilarnych.
Piłka.
Kapitan Bruno „Boa” McConnell – szarooki dowódca oddziału Bravo – podejrzliwie obserwował zmasakrowanego boeinga.
Zniszczony samolot stał bez ruchu pośrodku wielkiego hangaru – był teraz wielką stertą złomu. Nic nie przerywało ciszy.
– Jak u was, Matka? – zapytał głos Schofielda w słuchawce Newman, pożyczonej od jednego z zabitych agentów Secret Service.
Na poziomie 1 Matka oglądała zniszczoną skrzynkę przełącznikową. Uderzenie stingera zniszczyło połowę z niej, druga połowa stanowiła bezładną plątaninę przewodów – niektóre połączenia były jednak sprawne. Herbie Franklin stukał w klawisze komputera, który jakimś cudem przetrwał uderzenie.
– Jeszcze sekundę – powiedziała Matka do mikrofonu na nadgarstku. – Co jest, Poindexter*?
* [Chodzi o admirała Johna Poindextera, doradcę, prezydenta Reagana do spraw bezpieczeństwa narodowego, skazanego za zawiązanie spisku, okłamywanie Kongresu, oszukiwanie rządu i niszczenie dowodów dotyczących afery Iran-Contras (przyp. tłum.).]
Herbie Franklin zmarszczył czoło.
– To nielogiczne… ktoś już tu był, mniej więcej dwadzieścia minut temu, o ósmej. Odciął główne zasilanie. Cała baza pracuje na zasilaniu awaryjnym.
– Możesz odciąć kamery?
– Nie muszę. Zostały odcięte wraz z przerwaniem zasilania. – Herbie popatrzył na Matkę. – Już są odłączone.
W hangarze głównym otworzyły się drzwi windy osobowej.
Z kabiny wysiadł Kurt Logan i trójka komandosów, pozostałych z oddziału Alfa. Podeszli do Boa McConnella i żołnierzy oddziału Bravo.
– Co się dzieje? – spytał Logan.
– Nic… – odparł Boa. – Na razie.
– Dowództwo, tu oddział Chanie – rozległ się w głośnikach głos Pytona Willisa. – Na poziomie czwartym nie ma nikogo.
– Rozumiem. Wjedź ze swoimi ludźmi windą na poziom zero. Echo, wy zostańcie na dole. Cezar chce, żebyście przeczesali niższe poziomy. Straciliśmy obraz ze wszystkich kamer i potrzebujemy na dole kilku par oczu…
Na poziomie 1 Matka włączyła mikrofon na nadgarstku.
– Strachu na Wróble, tu Matka. Kamery wyłączone. Powtarzam: kamery wyłączone. Idziemy do szybu centralnego.
– Dzięki, Matka.
– Doskonale, wracamy do gry – powiedział Schofield, zwracając się do prezydenta, Booka II i Juliet. Popatrzył na zegarek:
8.25:59
8.26:00
Będzie ciasno…
– Lis, Elvis, Maszyna Miłości – szykować się! Na mój znak. Na trzy…
W głównym hangarze panowała cisza.
– Dwa…
Marine One stał mniej więcej dziesięć metrów od wraku AWACS-a, połyskując w sztucznym świetle.
– Jeden…
Żołnierze oddziału Bravo wpatrywali się uważnie w samolot, trzymając uniesioną, gotową do strzału broń, ich palce mocno naciskały spusty.
– …teraz!
Schofield nacisnął guzik na niewielkim urządzeniu, które trzymał w ręku – zdalnym detonatorze granatu RDX, który znaleźli przy jednym z komandosów 7. Szwadronu w pomieszczeniu dekompresyjnym. RDX ma ładunek znacznie mocniejszy od C4 – wybucha z wielką siłą i na bardzo dużą odległość. Jest to tak zwany ładunek superwybuchowy.
Ledwie Schofield wcisnął guzik, ładunek RDX, który umieścił w kokpicie zniszczonego boeinga, eksplodował – zasypując hangar deszczem szkła i szrapneli.
W tym momencie zaczęło dziać się bardzo wiele rzeczy naraz.
Żołnierze oddziału Bravo skoczyli za osłony, próbując ratować się przed skutkami eksplozji.
Nad ich głowami przemknęła fala rozżarzonych kawałków metalu, wbijając się w drewno niczym strzałki w korek.
Kiedy zaczęli się podnosić, dostrzegli jakiś ruch i po chwili ujrzeli trzy cienie, wypełzające z szybu wentylacyjnego pod Marine One.
– Tam! – krzyknął Boa.
Jeden z cieni wybiegł spod prezydenckiego helikoptera, podczas gdy dwa pozostałe zaczęły wślizgiwać się do środka przez klapę w podłodze kadłuba.
Chwilę później silniki Marine One zaryczały.
Ogon rozłożył się z pozycji przeznaczonej do parkowania, tak samo rozłożyły się łopaty wirnika i zaraz potem zaczęły się obracać – choć helikopter w dalszym ciągu był połączony liną z ciągnikiem holowniczym.
Kiedy samotny Marine, który wybiegł spod helikoptera – Maszyna Miłości – odpiął przywiązanego do ogona Marine One karalucha i wpełzł do maleńkiej kabiny kierowcy, komandosi 7. Szwadronu zaczęli strzelać.
– Co się, kurwa… – wymamrotał Kurt Logan, kiedy ciągnik – zarzucając na boki – wyjechał zza Marine One, zakręcił szerokim łukiem i skierował się prosto na komandosów, strzegących Piłki. – Otworzyć ogień! – wrzasnął. – Natychmiast otworzyć ogień!
Rozkaz został wykonany.
O przednią szybę załomotała salwa ciężkich pocisków z P-90, natychmiast rozbijając ją na kawałeczki.
Maszyna Miłości kulił się za deską rozdzielczą. Pociski szarpały oparcie fotela za jego plecami, rozrzucając na boki kłaczki gąbki.
Karaluch pędził naprzód, dziko zarzucając.
Nagle tuż za nim w powietrze uniósł się Marine One – wewnątrz hangaru. Klekot łopat wirnika odbijał się od ścian, zagłuszając wszelkie inne dźwięki.
Siedząca w kokpicie Gant obsługiwała przyrządy pokładowe, a Elvis błyskawicznie naciskał kolejne klawisze komputera.
– Elvis! Daj mi rakiety! I nie traf w Piłkę! – zawołała. Elvis wcisnął klawisz odpalania.
WZZZIUMMM!
Z wyrzutni, zamontowanej na boku kadłuba prezydenckiego helikoptera, wystrzeliła rakieta Hellfire i ciągnąc za sobą smugę dymu, pomknęła w kierunku budynku pod wschodnią ścianą hangaru.
Trafiła dokładnie w jego środek – przelatując nad pilnującymi Piłki komandosami oddziału Bravo – i eksplodowała wewnątrz.
Budynek wybuchł od środka, wyrzucając potężną chmurę szkła i tynku. Część oszklonego piętra zapadła się tuż za komandosami 7. Szwadronu.
Odskoczyli od spadającego gruzu, zaraz jednak musieli uciekać w przeciwnym kierunku, by uniknąć innego niebezpieczeństwa – nadjeżdżającego karalucha z Maszyną Miłości za kierownicą.
Zapanowało kompletne szaleństwo.
Hangar zamienił się w dom wariatów.
Dokładnie tak, jak Schofield sobie wymarzył.
Obserwował całe to zamieszanie ze zniszczonego samolotu. Na jego zegarku przeskakiwały cyferki:
8.27:50
8.27:51
Zostały jeszcze dwie minuty.
– Book, ruszamy! – Odwrócił się do prezydenta i Juliet. – Zostaniecie tutaj, dopóki nie wrócimy. Jeżeli się da, przyniesiemy tu Piłkę. Jeżeli nie, będzie musiał pan wyjść.
Powiedziawszy to, wyskoczyli we dwóch z dziury, ziejącej w ogonie AWACS-a, i pobiegli przez otwartą przestrzeń hangaru.
Dokładnie w tym samym momencie z kadłuba, pod nosem Marine One, wysunęło się sześciolufowe minidziałko Vulcan i zaczęło wypluwać swoją niszczycielską zawartość.
Komandosi 7. Szwadronu – już i tak mocno rozproszeni – rozproszyli się jeszcze bardziej. Niektórzy schowali się za barykadę ze skrzynek, inni ukryli się między fragmentami wraka boeinga i zaczęli strzelać do prezydenckiego helikoptera.
Gant siedziała za jego sterami i choć pociski wroga drapały leksanową szybę, nie musiała się za bardzo bać, bo kadłub wytrzymywał uderzenie rakiety, więc broń ręczna niewiele mogła mu zaszkodzić.
Elvis pokrzykiwał JUHHUU! – i dawał wycisk komandosom 7. Szwadronu.
Schofield i Book II biegli na wschód, szybko zbliżając się do strażników Piłki.
Byli doskonale zgrani – równocześnie podnosili broń i strzelali, ale celowali w karalucha Maszyny Miłości i Marine One. Nie mogli inaczej, bo ich przebranie na nic by się nie przydało – mieli na sobie czarne kombinezony, czarne opancerzenia i czarne maski gazowe 7. Szwadronu, które zabrali zabitym komandosom w komorze dekompresyjnej na poziomie 4.
Odbili w bok, kierując się ku barykadzie przed Piłką, ale choć strzelali aż do rozgrzania się luf, nikogo nie trafiali.
W końcu dotarli do barykady i walizki na krześle.
Schofield przyjrzał się jej.
– Cholera! – zaklął.
Prezydencka walizka była przykuta do tkwiącego w betonie bolca za pomocą grubej liny. Prawdopodobnie z tytanu.
Zegarek!
8.28:59
8.29:00
– Janson! – powiedział do mikrofonu na nadgarstku. – Piłka jest przykuta do podłogi! Nie ruszymy jej. Musisz wyjść z prezydentem na zewnątrz!
Odpowiedź była krótka:
– Dobrze.
– Lis! Maszyna Miłości! Potrzebuję jeszcze pół minuty tego chaosu! Potem wiecie, co robić!
– Cokolwiek sobie życzysz, Strachu na Wróble – odpowiedział mu głos Gant.
– Jasne, szefie! – dodał Maszyna Miłości.
W tym momencie Janson i prezydent wyskoczyli z ogona boeinga – również ubrani w mundury 7. Szwadronu – i z pistoletami w rękach, z których natychmiast otworzyli ogień do karalucha.
Janson strzelała ze swojego sig-sauera, trzymając go oburącz, ale prezydent nie potrafił tak dobrze posługiwać się swoją bronią, choć jak na kogoś, kto nigdy nie służył w wojsku, radził sobie doskonale.
Marine One zataczał szerokie koło i mimo że złapał ogień, łopaty jego wirnika wciąż pracowały, ogłuszająco dudniąc w zamkniętej przestrzeni.
Ciągnik holowniczy Maszyny Miłości minął osłaniającą Piłkę barykadę, skręcił w lewo i ruszył na północ. Po chwili przemknął przez szczątki AWACS-a i zniknął za nimi.
Cezar Russel obserwował chaos na dole ze znajdującego się w budynku w hangarze pomieszczenia kontrolnego.
Widział, jak prezydencki helikopter krąży po hangarze, siejąc śmierć i zniszczenie. Patrzył na pędzącego karalucha, taranującego resztki zniszczonego samolotu.
Widział, jak jego ludzie – rozproszeni i zdezorientowani – strzelają bezładnie do obu obiektów, jakby nie umieli sobie poradzić z czymś tak szaleńczym.
– Niech to cholera! – wrzasnął. – Gdzie jest Charlie?
– Wjeżdżają windą osobową, sir.
Jak grom z jasnego nieba poraził Russella następny widok.
– O, nie…
Jeden z jego ludzi podbiegł do Piłki – wciąż otoczonej przez kilku ludzi z oddziału Bravo – ściągnął z dłoni rękawicę i pod osłoną trzech innych komandosów 7. Szwadronu przysunął dłoń do analizatora linii papilarnych we wnętrzu walizki.
Zegarek Schofielda tykał nieubłaganie.
8.29:31
8.29:32
Prezydent, ogłuszany kakofonią, tworzoną przez szalejący helikopter oraz strzelaninę, ochraniany przez Schofielda, Juliet Janson i Booka II, podszedł do Piłki.
Ściągnął rękawicę, rozejrzał się i przechodząc obok walizki położył dłoń na analizatorze – w chwili, gdy cyferki zegara przeskoczyły na 0:24.
Walizka zapiszczała i minutnik przeskoczył z 0:25 na 90:00 i znów zaczął odliczanie.
Kiedy zadanie zostało wykonane, cała czwórka ruszyła dalej równym krokiem.
– Broń do góry i strzelać! – rozkazał Schofield. Przyłożył mikrofon na nadgarstku do ust: – Lis, Elvis, Maszyna Miłości: wynoście się stąd! Spotkamy się z wami na dole. Matka: platforma! Natychmiast!
Matka stała w wejściu do hangaru na poziomie 1 i patrzyła w górę centralnego szybu.
Ponad sześćdziesiąt metrów wyżej znajdowała się platforma do podnoszenia samolotów, zza której dolatywały odgłosy walki.
Matka wcisnęła klawisz wzywający platformę i potężne urządzenie zaczęło powoli zjeżdżać w dół.
Potrzaskane resztki boeinga – wraz z platformą, na której leżały – zaczęły zapadać się pod poziom podłogi hangaru głównego.
Schofield, Book II, Juliet i prezydent ruszyli w jej kierunku, strzelając do Marine One, by wyglądać jak komandosi 7. Szwadronu.
Cezar złapał za mikrofon.
– Boa! Logan! Prezydent tu jest! Wszedł między was, a teraz idzie do platformy! Na Boga – ma na sobie nasz mundur!
Kurt Logan zawirował wokół własnej osi i ujrzał ich – czterech komandosów 7. Szwadronu, zeskakujących na powoli opadającą platformę i nie zwracających najmniejszej uwagi ani na Marine One, ani na ciągnik.
– Platforma! – wrzasnął. – Oddział Bravo! Ruszać na platformę! Alfa – zdejmijcie ten cholerny helikopter i rozwalcie karalucha!
Marine One powoli opadał na ziemię. Dywersyjna misja została zakończona.
Gant wylądowała dokładnie w tym samym miejscu, z którego wystartowała – nad szybem wentylacyjnym w podłodze, w zachodniej części hangaru – i z pomocą Elvisa tak poprowadziła maszynę, że luk w podłodze kadłuba znalazł się dokładnie nad klapą wentylacyjną.
Ledwie helikopter stanął w miejscu, zeskoczyła z fotela pilota i skierowała się ku lukowi w podłodze, a Elvis otworzył lewe drzwi kabiny, by wpuścić do środka Maszynę Miłości.
Maszyna Miłości przeżywał ciężkie chwile.
Jego pojazd nie był tak kuloodporny jak Marine One, więc komandosi 7. Szwadronu dali mu nieźle popalić.
Wokół niego waliły pociski, szkło się rozpryskiwało, opony piszczały.
A musiał jeszcze dostać się jakoś do Marine One.
Gdy otrzymał komunikat od Schofielda, właśnie zawrócił, by minąć ludzi 7. Szwadronu po wschodniej stronie platformy podnoszącej samoloty.
Był po przeciwnej stronie szybu centralnego niż Marine One i kierował się na północ, a platforma opadła już na tyle, że nie można było na nią wjechać.
Musiał objechać szyb centralny.
Kiedy trzech ludzi z 7. Szwadronu pojawiło się dokładnie przed nim i obsypało jego pojazd salwą, kolejne dziury przeorały kabinę karalucha.
Dwa pociski wbiły się w lewe ramię kierowcy.
Maszyna Miłości krzyknął z bólu.
Kolejna salwa trafiła w obie przednie opony. Pojazd nagle zaczął zarzucać na boki i niebezpiecznie blisko przysunął się do krawędzi szybu centralnego, skąd do opadającej platformy były już teraz tylko trzy metry.
Jakimś sposobem Maszynie Miłości udało się nie spaść do szybu. Przeskoczył nad północno-wschodnim brzegiem wielkiej dziury, przemknął obok ostrzeliwującego go wroga i z ogromną prędkością wpadł w resztki Nighthawka Dwa, stojącego niedaleko północnej ściany hangaru – wciąż przywiązanego do ciągnika holowniczego – dokładnie w miejscu, gdzie Book II pozostawił go półtorej godziny wcześniej.
Elvis dostrzegł to zderzenie ze środka Marine One – widział, jak karaluch Maszyny Miłości wbija się w Nighthawka Dwa, jak podobny do cegły pojazd niemal do połowy zagłębia się w pogniecionym boku helikoptera i zatrzymuje się, dygocząc.
Patrzył, jak trzech komandosów 7. Szwadronu rusza na zmasakrowanego karalucha.
– O, nie… – jęknął.
W tym czasie Schofield, Book II, Juliet i prezydent – wciąż ubrani w czarne mundury – przekradali się wschodnim brzegiem platformy.
Po opuszczeniu w głąb szybu zamieniła się ona w dno gigantycznej studni, z której nie było jak uciec, a z powodu porozrzucanych wszędzie resztek AWACS-a poruszanie się na niej przypominało błądzenie po labiryncie.
Między szczątkami samolotu sunęło siedmiu komandosów oddziału Bravo – szukając uciekającej czwórki.
Schofield omijał przeszkody i wypatrywał wroga, ale tak naprawdę szukał czegoś innego.
Jest!
Oderwany kawał skrzydła znajdował się dokładnie w tym samym miejscu, w rogu wschodniej i północnej ściany szybu.
Schofield podbiegł do niego. Z pomocą Booka II podniósł złamane skrzydło, odsłaniając prostokątny otwór w platformie.
Miał on jakieś trzy na trzy metry. Tu właśnie mieściła się „winda w windzie”.
Miniplatforma znajdowała się teraz mniej więcej pięć metrów niżej – ukryta w cieniu, nieruchoma. Czekała na nich.
Schofield zakrył otwór resztką skrzydła, by nie zauważyli go komandosi 7. Szwadronu.
Była to droga ich ucieczki.
– Maszyna Miłości! Żyjesz? – wrzasnął do mikrofonu Elvis.
– Kurwa mać… – doleciała zbolała odpowiedź.
– Możesz się ruszać?
– Wynoście się stąd. Ze mną już koniec. Jestem trafiony, a poza tym rozwaliło mi kostkę.
– Nikogo nie zostawiamy – powiedział na tej samej częstotliwości inny głos.
Był to głos Schofielda.
– Elvis – dodał kapitan – wycofaj się razem z Lis, ja jestem bliżej, więc zajmę się Maszyną Miłości. Maszyna Miłości – nie łam się i czekaj. Idę po ciebie.
Schofield spojrzał w górę.
– Co zamierzasz? – spytał go Book II.
– Idę po Maszynę Miłości – odparł Schofield, przyglądając się zniszczonemu kadłubowi AWACS-a.
Kadłub samolotu przez cały czas był ustawiony skosem – dziób nisko, tył w górze. Wysoko wznosząca się resztka ogona samolotu w dalszym ciągu wystawała ponad krawędź szybu. Nie miało to jednak potrwać długo.
– Weźcie prezydenta na dół – powiedział Schofield do Booka II i Juliet.
– A pan? – spytała Juliet.
– Idę po Maszynę Miłości. Spotkamy się na dole. Powiedziawszy to, ruszył w plątaninę metalu nad ich głowami.
Book II i Juliet przyglądali mu się przez chwilę, a potem skoczyli do znajdującej się w dole mini windy.
Schofield biegł w górę skośnie leżącego skrzydła zniszczonego samolotu.
Dotarł do krawędzi skrzydła, po czym wykorzystując wgniecenia w blasze, wspiął się na kadłub. Był na dachu samolotu, kiedy dostrzegło go dwóch stojących na platformie komandosów wroga.
Ich P-90 zaczęły strzelać.
Schofield nawet na sekundę się nie zatrzymał. Biegł po skośnie ustawionym kadłubie i cały czas zbliżał się do najwyższego punktu zniszczonego ogona – wciąż jeszcze wystającego nad krawędzią szybu.
Dotarł tam w chwili, gdy szczyt kadłuba zrównał się z krawędzią szybu. Skoczył do przodu, wyciągnięty jak struna, i wylądował z łomotem na betonowej podłodze hangaru, siedem metrów od rozwalonego karalucha Maszyny Miłości – poza linią strzału.
Kiedy podniósł głowę, zobaczył trzech komandosów wroga przy ciągniku.
Na widok lufy P-90 przed nosem Maszyna Miłości westchnął.
Rysy twarzy trzymającego karabinek szturmowy komandosa zakrywała maska gazowa, ale oczy miał odsłonięte. Błyszczały z zadowolenia.
Maszyna Miłości zacisnął powieki i czekał na koniec.
BLAMM!
Koniec nie nastąpił.
Maszyna Miłości, zdziwiony, otworzył oczy i ujrzał, że jego niedoszły oprawca – pozbawiony połowy głowy – zatacza się, po czym jakby w zwolnionym tempie przewraca na bok.
Pozostali dwaj komandosi natychmiast się odwrócili i zaraz potem ścięła ich z nóg seria pistoletu samopowtarzalnego. Maszyna Miłości stwierdził, że stoi przed nim…
…Strach na Wróble.
W mundurze komandosa 7. Szwadronu.
– Chodź! – rzucił Schofield. – Spadamy stąd.
Book II wylądował na miniplatformie obok Juliet i prezydenta – po przeleceniu mniej więcej dwóch i pół metra.
Było tu bardzo ciemno.
Kiedy wszyscy się tam znaleźli, Juliet wcisnęła klawisz, umieszczony na konsolecie w podłodze, i miniplatforma zaczęła zjeżdżać w dół – na własnych prowadnicach. Poruszała się szybciej niż duża platforma, więc coraz bardziej się od niej oddalali.
Schofield zaczął wyciągać Maszynę Miłości z karalucha.
Kiedy to robił, zauważył, że na podłodze zniszczonego kokpitu Nighthawka Dwa leży porozrzucana broń: dwa MP-10, kilka granatów, pistolet samopowtarzalny kaliber 44 Desert Eagle oraz dwa karabiny tkwiące w czarnych skórzanych pochwach do mocowania na plecach. Wszystko to musiało wypaść z arsenału helikoptera, kiedy został trafiony.
Broń, która najbardziej spodobała się Schofieldowi, wyglądała jak tradycyjny pistolet maszynowy, miała krótką grubą lufę i dwie rączki. Z lufy wystawał złożony chromowany hak, pośrodku którego znajdowała się pękata bryła metalu.
Był to sławny armalite MH-12 maghook, wyrzutnia specjalnego haka, którego część można było zamieniać w silny magnes, przyczepiający się do dowolnych metalowych przedmiotów.
– Wspaniale… – mruknął Schofield, złapał oba maghooki i podał jeden Maszynie Miłości. Wziął też MP-10 i wielkiego desert eagle’a, którego wsunął sobie za pasek.
PING!
Drzwi windy osobowej znajdujące się obok nich rozsunęły się…
…ukazując dziesięciu uzbrojonych po zęby komandosów 7. Szwadronu.
Był to Pyton Willis i jego oddział Charlie.
Na widok ubranego w mundur 7. Szwadronu Schofielda Pytonowi omal oczy nie wyskoczyły z orbit.
Jego ludzie natychmiast unieśli broń.
– Cholera! – Schofield wepchnął Maszynę Miłości z powrotem do ciągnika i sam wskoczył do kabiny. W tym momencie w jej bok załomotały pociski.
Schofield wrzucił wsteczny bieg – mając nadzieję, że pojazd może się poruszać – i wcisnął gaz do deski.
Karaluch zaskrzeczał, spod jego opon poleciał dym i ciągnik wystrzelił spomiędzy resztek Nighthawka Dwa, sypiąc za sobą snopy iskier.
Pędził do tyłu po cementowej podłodze, o centymetry minął szyb centralny i zbliżał się do znajdującej się po wschodniej stronie hangaru pustej barykady.
Schofield odwrócił się o sekundę za późno.
Wcisnął hamulec i trzytonowy pojazd obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Przód karalucha niczym kij bejsbolowy jednym uderzeniem zmiótł barykadę, rozrzucając we wszystkie strony drewniane skrzynki i walizki.
Karaluch z szarpnięciem stanął.
Schofieldem gwałtownie rzuciło. Kiedy rozejrzał się, by się zorientować, gdzie jest, ku swemu zaskoczeniu – w odległości mniej więcej trzydziestu centymetrów – ujrzał krzesło z prezydencką walizką – Piłką.
Jasna cholera!
Rączka walizki wciąż była przymocowana tytanową linką do bolca w podłodze, teraz jednak nie otaczali jej komandosi 7. Szwadronu, którzy uznali, że po zresetowaniu minutnika prezydent będzie chciał się jak najszybciej oddalić.
Tak więc Piłka leżała sobie na krześle, przez nikogo nie chroniona.
Schofield skorzystał z okazji.
Wyskoczył z ciągnika i podbiegł do Piłki.
Żołnierze oddziału Charlie szli tyralierą przez hangar. Strzelali w karalucha, rwąc jego blachy setkami pocisków.
Schofield, zasłonięty przez ciągnik, wyjął z kieszeni „wywalacz zamków”, przymocował go do bolca w betonie, wcisnął przycisk wyzwalający eksplozję i uskoczył.
Sto dwadzieścia jeden…
Sto dwadzieścia dwa…
Sto…
Wybuch był krótki i gwałtowny.
Z głośnym trzaskiem bolec w betonie pękł i nagle Piłka była wolna.
Schofield jednym skokiem zanurkował z powrotem do szoferki karalucha. W tej samej chwili znaleźli się przy nim komandosi 7. Szwadronu.
Dwóch z nich wskoczyło na tył pojazdu, ale nie zdążyli jeszcze pewnie stanąć, gdy Schofield wcisnął pedał gazu i impet szarpnięcia sprawił, że polecieli na boki.
Jeden z nich miał jednak doskonały refleks: odrzucił karabinek i złapał się jakiegoś występu na dachu rozpędzającego się karalucha.
Schofield gwałtownie skręcił, by objechać szyb centralny od południa. Opony piszczały, silnik wył.
Miał przed sobą Marine One. Łopaty wirnika helikoptera ciągle się poruszały.
Schofield właśnie do niego zamierzał się dostać – chciał podjechać z boku, wskoczyć do środka, zejść w dół lukiem awaryjnym i zsunąć się do szybu wentylacyjnego.
W tym momencie zobaczył, że zza prezydenckiego helikoptera wychodzi trzech żołnierzy przeciwnika – z uniesionymi w górę karabinkami szturmowymi.
Szli po niego.
Z jakiegoś powodu nie strzelali jednak.
Dlaczego nie strze…
Tylne okienko szoferki, znajdujące się tuż za głową Schofielda, nagle się rozprysnęło, obsypując obu marines gradem szkła, i po obu stronach głowy Schofielda pojawiły się odziane w czarne rękawice dłonie. Jedna z nich trzymała nóż.
Był to komandos, któremu udało się utrzymać na dachu.
Schofield odruchowo złapał za uzbrojoną dłoń. Palce drugiej wpiły mu się w twarz.
Nadal pędzili na Marine One. Obie przednie opony karalucha były przebite, a pozbawiony sterowania pojazd zarzucał jak pijany.
Schofield kątem oka widział przed sobą Marine One i szybko obracające się śmigło na ogonie – rozmazane koło, wirujące niecałe dwa metry nad podłogą, kilkanaście centymetrów powyżej dachu karalucha.
Nie wahał się ani chwili.
Wprowadził karalucha w poślizg, jego tył wściekle zarzucił i ciągnik wjechał pod wirnik ogonowy Marine One. Ostre jak noże łopaty śmigały tuż nad karaluchem.
Komandos na dachu wrzasnął przerażony, po czym jego krzyk nagle się urwał. Głowa żołnierza została odcięta równo przy barkach, a z dachu ciągnika chlusnęła krew.
Kiedy karaluch wjechał pod ogon Marine One, trójka żołnierzy oddziału Alfa odskoczyła na boki.
Postrzelany pojazd wyjechał spod helikoptera i zatrzymał się przodem do szybu centralnego.
Schofield widział ziejącą przed nimi pustkę. Platforma przez cały czas powoli opadała i obrotowa antena AWACS znajdowała się już jakieś trzy metry pod poziomem podłogi hangaru.
Dodał gazu.
Maszyna Miłości domyślił się, co Schofield zamierza zrobić.
– Kapitanie, zwariowałeś!
– Żeby tylko się udało… Trzymaj się. Dodał gazu.
Karaluch wyprysnął do przodu, tylne opony piszczały, zbliżali się nieuchronnie do krawędzi.
Najważniejsza jest prędkość, pomyślał Schofield. Potrzebował odpowiedniego impetu, aby dolecieć do…
Byli coraz bliżej krawędzi.
Wokół wystrzeliwały snopy iskier.
Schofield mocno trzymał kierownicę.
Wreszcie karaluch dotarł do krawędzi i wyskoczył w powietrze.
Leciał z wysoko uniesionym nosem i wirującymi kołami.
Po chwili zaczął spadać, przekręcając się w powietrzu tak, że przód znalazł się niżej od tyłu.
Platforma była teraz mniej więcej dziesięć metrów poniżej górnej krawędzi szybu, ale korpus rozbitego AWACS-a-i jego obrotowa antena – sprawiły, że ciągnik spadł jedynie trzy metry w dół.
Wylądował z wielkim hukiem dokładnie pośrodku wysoko wystającej, skośnie ustawionej anteny.
Jej konstrukcja z tytanu wytrzymała impet uderzenia karalucha.
Nie wytrzymały jednak podpory.
Natychmiast się wygięły i pękły jak gałązki, pękła również część kadłuba, na której były zamocowane.
Metalowy korpus boeinga pod ciężarem ciągnika został zgnieciony jak puszka po napojach, skutecznie amortyzując impet uderzenia.
Talerz anteny wbił się w jej podstawę, tworząc coś w rodzaju pochylni, po której karaluch zjechał na kadłub samolotu, a stamtąd na lewe skrzydło.
Kiedy ciągnik podskakiwał, ześlizgiwał się na boki i parł naprzód, Schofieldem i Maszyną Miłości rzucało jak szmacianymi lalkami.
Jakimś sposobem Schofieldowi udało się wcisnąć pedał hamulca i karaluch, szarpiąc wściekle, obrócił się, po czym huknął o ścianę szybu – tuż przy prostokątnym otworze w platformie, pod którym znajdowała się „winda w windzie”.
Jeszcze na dobre się nie zatrzymał, gdy Schofield już wstawał, pomagając Maszynie Miłości wypełznąć z kabiny. Niemal w tym samym momencie spomiędzy stert poskręcanej blachy wyskoczyli pierwsi komandosi 7. Szwadronu i natychmiast otworzyli ogień.
Na szczęście ich pociski okazały się niecelne.
Mogli jedynie się przyglądać w zdumieniu, jak Schofield podaje Maszynie Miłości prezydencką walizkę, zarzuca sobie rannego kolegę na plecy i skacze w otwór miniplatformy, znikając w ciemności.
Schofield i Maszyna Miłości lecieli w dół szybu niczym podniebni surferzy, maleńcy jak krasnale na tle gigantycznych ścian.
Maszyna Miłości z całej siły trzymał Schofielda za ramiona, ściskając Piłkę i wrzeszcząc: AAAAAAAAAA!
Szara betonowa ściana przemykała obok nich jak ekspres.
Schofield spojrzał w dół i ujrzał prostokąt światła, wpadający do szybu przez otwarte drzwi na poziomie 1 i oświetlający zaparkowaną tam małą platformę – ponad sześćdziesiąt metrów w dole.
Wyjął z pochwy na plecach zdobycznego maghooka i naciśnięciem odpowiedniego przycisku w rączce otworzył hak.
Nie mógł strzelać w spód głównej platformy, bo maghook miał jedynie czterdzieści pięć metrów linki i zawiśliby wysoko nad wejściem do poziomu 1.
Musiał zaczekać, aż spadną jeszcze jakieś piętnaście metrów i…
Ponieważ przelatywali bardzo blisko ściany, Schofield w którymś momencie zahaczył hak o stalowy uchwyt, wystający z pokrytej warstwą smaru ściany. Uchwyt ten przytrzymywał wiązkę kabli, schodzących w dół szybu.
Choć hak złapał uchwyt, spadali dalej – a linka rozwijała się szybko, latając na boki.
Mała platforma zbliżała się błyskawicznie.
Coraz szybciej… szybciej… szybciej…
Nagle szarpnęło nimi gwałtownie.
Zatrzymali się – metr nad małą platformą, naprzeciwko wielkich wrót, prowadzących na poziom 1.
Schofield przestał przyciskać czarny guzik na przedniej rączce maghooka, co spowodowało zahamowanie odwijania się linki i ostatni metr opadali powoli.
Kiedy dotknęli stopami platformy, stwierdzili, że mają towarzystwo.
Stali przed nimi Book II, Juliet i prezydent, a z tyłu za nimi Matka, Mózgowiec i Herbie Franklin.
– Jeśli ktoś spróbuje opowiedzieć dowcip o spadaniu z nieba – mruknęła Matka – będzie miał ze mną do czynienia.
– Musimy stale się poruszać – oświadczył Schofield, zwijając linkę maghooka.
Wielka platforma przez cały czas zjeżdżała w dół – wraz z komandosami 7. Szwadronu.
Grupa Schofielda kierowała się ku znajdującej się w głębi podziemnego hangaru pochylni dla pojazdów. Book II i Matka nieśli rannego Maszynę Miłości.
Juliet Janson podeszła do Schofielda.
– I co teraz?
– Mamy prezydenta i mamy Piłkę. Ponieważ jedynie Piłka kazała mu tu tkwić, myślę, że opuścimy to przyjęcie. Musimy tylko znaleźć podłączony do sieci komputer, otworzyć jakieś wyjście i kłaniamy się państwu! Doktorze Franklin – gdzie jest najbliższy komputer zabezpieczający? Coś, co podczas następnego okienka może nam otworzyć wyjście?
– Na tym poziomie są dwa – odparł Herbie. – Jeden w biurze, drugi w skrzynce przełącznikowej.
– A inne? Z tych tutaj nie możemy skorzystać, bo zaraz zjawią się tu niegrzeczni chłopcy.
– Na poziomie czwartym, w pomieszczeniu dekompresyjnym.
– No to idziemy.
Kiedy ruszyli, w słuchawkach Schofielda rozległ się kobiecy głos:
– Strach na Wróble, tu Lis. Jesteśmy na dole szybu wentylacyjnego. Co mamy robić?
– Możecie przejść dołem do szybu głównego?
– Chyba tak.
– Spotkajmy się w laboratorium na poziomie czwartym.
– Zrozumiałam. Jeszcze jedno: mamy paru nowych pasażerów.
– Wspaniale. Do zobaczenia.
Zbiegli pochylnią na poziom 2 i znaleźli się przy otworze w podłodze, wychodzącym na schody awaryjne. Zbiegli schodami w dół i wkrótce byli przy ciężkich drzwiach pożarowych, prowadzących do pomieszczenia dekompresyjnego na poziomie 4.
Mózgowiec sprawdził drzwi.
Otworzyły się bez trudu.
Schofielda bardzo to zaniepokoiło. Sami zamykali te drzwi i zniszczyli mechanizmy otwierające, a teraz były otwarte. Dał ręką znak: „posuwać się ostrożnie”.
Mózgowiec skinął głową.
Szybko i cicho uchylił drzwi. Book II i Matka wślizgnęli się do środka – przyciskając do ramienia broń.
Nie musieli jednak strzelać.
Pomijając leżące na podłodze ciała, pozostałe po ich niedawnej potyczce z komandosami 7. Szwadronu – pomieszczenie było puste.
Następni weszli Juliet i prezydent, a za nimi Schofield z przerzuconym przez ramię Maszyną Miłości.
W ścianie po ich prawej ręce, po części schowany za przypominającymi budki telefoniczne pomieszczeniami badawczymi, znajdował się szereg komputerów.
– Doktorze Franklin, proszę uruchomić jeden z nich – powiedział Schofield. – Mózgowiec, idź z nim. Musicie się dowiedzieć, co mamy zrobić, aby wyjść z tego labiryntu. Book, weź Maszynę Miłości, a ty, Matka – sprawdź laboratorium obok i poszukaj apteczki.
Matka ruszyła do laboratorium za ścianą, a Book II opuścił krzywiącego się Maszynę Miłości na podłogę i złapał za klamkę drzwi, by je zamknąć.
– Co to ma… – zaczął zdziwiony. Schofield podszedł do niego.
– Co jest?
– Popatrz na drzwi.
Mechanizm ryglujący, solidna sztaba, wysuwająca się z zamka i wchodząca do otworu w ościeżnicy, została odcięta.
Idealnie gładko.
Cięcie było tak równe, że można je było wykonać jedynie laserem…
Schofield zmarszczył czoło.
Ktoś tu już był.
– Strachu na Wróble… – odezwał się jakiś głos. Matka.
Stała w otwartych drzwiach, prowadzących do zachodniej części poziomu 4. Była z nią Libby Gant, która nadeszła z drugiej strony poziomu.
– Strachu na Wróble, rzuć na to lepiej okiem.
Schofield podszedł do drzwi w białej ścianie, dzielącej poziom 4 na dwie części.
Przyjrzał się znajdującemu się w nim zamkowi. I tutaj rygiel został przecięty laserem.
– Co jest? – spytał zdziwiony.
Podniósł głowę i z zaskoczeniem ujrzał nowych „pasażerów”, sprowadzonych przez Gant: pułkownika „Hot Roda” Hagerty’ego i Nicholasa Tate’a III, doradcę prezydenta do spraw polityki wewnętrznej.
Gant wskazała kciukiem za siebie – tam, gdzie stał wielki szklany sześcian.
Schofield spojrzał w tamtym kierunku i krew zamarła mu w żyłach.
Sześcian wyglądał, jakby został trafiony przez bombę.
Przezroczyste ściany były porozbijane i poprzewracane. Wielkie płaty szkła powpadały do środka. Zabawki zostały poprzewracane, kolorowe meble poniszczone i porozrzucane.
Nie było śladu Kevina.
– Wygląda na to, że wzięli sporo rzeczy z laboratorium na górze – powiedziała Gant. – To miejsce też zostało dokładnie splądrowane.
Schofield przygryzł wargę.
Nie chciał o tym myśleć ani mówić, ale zaprzeczanie prawdzie na nic by się nie zdało.
Był to afrikaans, oficjalny język białego reżimu, rządzącego Afryką Południową do 1994 roku, który jednak – z oczywistych powodów – przestał w tym kraju obowiązywać.
Po konsultacji z dwoma ekspertami DIA od afrikaans, Dave Fairfax przetłumaczył przechwycone rozmowy i były gotowe do prezentacji dyrektorowi.
Kolejny raz popatrzył na transkrypt i uśmiechnął się.
PRZEJ. ZABEZP. ROZM. KOM-SAT E/13A-2 DIA-WYDZKOSM-PENT-DC OPERATOR: T16-009 ŹRÓDŁO: SPSZ-OS(OOD)7
9 MAJA 22.10:56 AFRIKAANS-ANGIELSKI GŁOS 1: Kan bevestig dat in-enting plaasvindte. Mogę potwierdzić, szczepionka działa.
13 CZERWCA 18.01:38AFRIKAANS-ANGIELSKI GŁOS 1: Toetse op laaste poging word op de vier-en-twentigste verwag. Wat van die onttrekkings eenheid? Test ostatniego szczepu spodziewany dwudziestego czwartego. Co z oddziałem ratunkowym?
GŁOS 2: Reccondo span is alreeds weggestuur. Oddział Reccondo został właśnie wysłany.
15 CZERWCA____________________14.45:46____________________AFRIKAANS-ANGIELSKI GŁOS 1: Voorbereidings onderweg. Przygotowania w trakcie.
Vroeg oggend. Beste tyd vir onttrekking. Wcześnie rano. Optymalny czas na zabranie.
16 CZERWCA____________________19.56:09____________________ANGIELSKI-ANGIELSKI GŁOS 3: Wszystko gotowe. Potwierdzam: Wszystko gotowe, trzeciego. Potwierdzam: trzeciego.
21 CZERWCA____________________07.22:13____________________AFRIKAANS-ANGIELSKI GŁOS 1: Onttrekking kan n’probleem wees. Gestel ons gebruik die Hoeb land hier naby. Verstaan hy Wydobycie to główny problem. Plan zakłada użycie ziemi Hoeba. Członek is n lid van Die Organisasie. Organisasie. GŁOS 2:
Sal die instruksies oordra. Przekażę te instrukcje.
22 CZERWCA____________________20.51:59____________________ANGIELSKI-ANGIELSKI GŁOS 3: Misja rusza. Misja rusza.
23 CZERWCA____________________01.18:22____________________AFRIKAANS-ANGIELSKI GŁOS 1: Die Reccondos is gereed. Verwagte aankoms by beplande bestemming binne nege dea.
Reccondos są na miejscu. Przybycie do celu za dziewięć dni.
– To dość poważne gówno, przyjacielu – stwierdził jeden z ekspertów od afrikaans, wkładając marynarkę. Był niskim, miłym mężczyzną i nazywał się Lew Alvy. – Oddziały Reccondo… Organisasie… Jezu…
– A co to takiego? – spytał Fairfax. Alvy rozejrzał się ukradkiem.
– Reccondos są najstraszliwszymi oddziałami specjalnymi świata. To południowoafrykańskie oddziały rozpoznania. Przed Mandelą były oddziałami służącymi białemu reżimowi. To specjaliści od błyskawicznych rajdów przygranicznych i ataków z ukrycia – zazwyczaj skierowanych przeciwko czarnym przywódcom. Nigdy nie zostawiają śladu swojej obecności, zawsze wiadomo jednak, że to oni – podrzynają swoim ofiarom gardła. Twarde dranie. Słyszałem, że kiedyś, w Zimbabwe, ich oddział leżał w zasadzce przez dziewiętnaście dni – w buszu, pod specjalnymi, chroniącymi od gorąca pałatkami – aż pojawił się cel. Tamci byli przekonani, że okolica jest bezpieczna i nagle – BUMMM! – Reccondos mieli ich. Niektórzy twierdzą, że w latach osiemdziesiątych zasilali swoje szeregi angolańskimi najemnikami, ale kiedy w dziewięćdziesiątym czwartym władzę przejął Mandela, rozwiązano jednostkę, a jej członkowie stali się ludźmi do wynajęcia.
– Jasna cholera… – jęknął Fairfax. – A Die Organisasie?
– Nikt o nich zbyt wiele nie wie – odparł Alvy. – Ponieważ jednak M szesnaście prowadzi ich akta, to samo robi CIA. To ponoć podziemna organizacja białych emigrantów z Afryki Południowej, próbujących przygotować spisek mający za zadanie obalenie rządu ANC i przywrócenie stanu z dawnych dobrych dni. Bogaci dranie… bogaci, rasistowscy dranie. Znani także jako „Trzecia Siła” albo „Pajęcza Sieć”. W zeszłym roku Interpol umieścił ich na swojej liście czynnych organizacji terrorystycznych.
Kiedy Alvy wyszedł, Fairfax się zachmurzył.
Co superbogata ultraprawicowa południowoafrykańska organizacja i elitarny oddział specjalny mogą chcieć od leżącej na takim zadupiu amerykańskiej bazy sił powietrznych?
Hot Rod Hagerty i Nicholas Tate podeszli od razu do prezydenta, a Elvis zajął się rannym kolegą – Maszyną Miłości.
Schofield stał pośrodku pomieszczenia dekompresyjnego, a obok niego Gant.
Skinęła głową w kierunku Hagerty’ego i Tate’a.
– Znaleźliśmy ich we wnętrzu Marine One, w kapsule ewakuacyjnej prezydenta. Ukrywali się tam.
– Hagerty pewnie zaraz przejmie dowództwo – mruknął Schofield.
– Jest najwyższy rangą.
– Nigdy nie był w ogniu.
– Cholera…
Kilka metrów od nich Mózgowiec i Herbie Franklin siedzieli przy komputerze.
– I co? – spytał Schofield, podchodząc do nich.
– Bardzo dziwne – odparł Herbie i wskazał na ekran. – Niech pan popatrzy:
0S(00D)7-A ZAPIS DOSTĘPU 7-3-010229027
CZAS KLUCZOWE DZIAŁANIE OPERATOR ODPOWIEDŹ SYSTEMU
06.30:00 Sprawdzian stanu systemu 070-67 Wszystkie systemy operacyjne
06.58:34 Rozkaz zamknięcia 105-02 Uruchomienie zamknięcia
07.00:00 Sprawdzian stanu systemu 070-67 Wszystkie systemy operacyjne (w trybie zamknięcia)
07.30:00 Sprawdzian stanu systemu 070-67 Wszystkie systemy operacyjne (w trybie zamknięcia)
07.37:56 UWAGA: zakłócenie zasilania System Awaria zlokalizowana H awaryjnego w terminalu 1-A2
Brak sygnału zwrotnego z: TRACS, SYS AWAR-1, RAD KOM-SFERA, WSN, WY FAN
7.38:00 UWAGA: moc zasilania System Terminal 1-A2 nie odpowiada awaryjnego 50%
08.00:15 Rozkaz wyłączenia zasilania 008-72 Odłączenie zasilania głównego (terminal 3-A1)
08.00:18 Uruchomienie zasilania System Zasilanie awaryjne start awaryjnego awaryjny operacyjne. Protokół oszczędnego zasilania Aktywizacja protokołu oszczędnego zasilania działanie wszystkich systemów istotnych
08.01:02 Wpisany rozkaz zwolnienia 008-72 Otwarcie drzwi 003-SE zamknięcia specjalnego (terminal 3-A1)
08.04:34 Wpisany rozkaz zwolnienia 008-72 Otwarcie drzwi 062-Z zamknięcia specjalnego ____________________(terminal 3 A1) ____________________
08.04:55 Wpisany rozkaz zwolnienia 008-72 Otwarcie drzwi 100-Z zamknięcia specjalnego (terminal 3-A1)
08.21:30 Rozkaz zamknięcia systemu 008-93 BŁĄD SYSTEMU: system kamer nadzorczych (terminal nadzorczych już wyłączony 1-A1) z powodu protokołu niskiego zasilania
– Zaczyna się normalnie – dodał po chwili Herbie. – Standardowy sprawdzian systemu dokonany przez lokalnego operatora. To pewnie któryś z operatorów konsolet w głównym hangarze na poziomie ziemi. O szóstej pięćdziesiąt osiem następuje zamknięcie, wpisane przez operatora kodem sto pięć – zero dwa. To ktoś wysoko postawiony, bo prefiks sto pięć oznacza pułkownika lub wyżej. Prawdopodobnie był to pułkownik Harper. Potem jednak, o siódmej trzydzieści siedem, coś musiało się stać na poziomie pierwszym i w tym momencie wysiadła niemal połowa zasilania awaryjnego.
– W skrzynkę przełącznikową trafiła rakieta – oświadczył Schofield, przypominając sobie potyczkę z avengerami wyposażonymi w wyrzutnie stingerów – właśnie w hangarze na poziomie pierwszym.
– No dobrze… – mruknął Herbie. – To by wyjaśniało sprawę. W tej skrzynce przełącznikowej mieściły się generatory zasilania awaryjnego. Ale to… – Wskazał na kolejną linijkę tekstu na ekranie.
08.00:15 Rozkaz wyłączenia zasilania 008-72 Odłączenie zasilania głównego (terminal 3-A1)
– Ktoś wyłączył zasilanie główne – powiedział. – Dlatego nie mogłem później wyłączyć kamer nadzorczych. Widzicie – to mój wpis o ósmej dwadzieścia jeden. Mój kod operatora to zero zero osiem – dziewięćdziesiąt trzy. Problem polegał na tym, że ktoś inny – operator zero zero osiem-siedemdziesiąt dwa – wyłączył kamery, odcinając zasilanie główne. Kiedy odcina się zasilanie główne, system przełącza się samodzielnie na zasilanie awaryjne, teraz jednak – z powodu tej rakiety – pozostała jedynie połowa zasilania awaryjnego, które na dodatek szybko słabnie. Gdy włącza się zasilanie awaryjne, system wyłącza wszystkie mniej potrzebne odbiorniki prądu – takie jak dodatkowe oświetlenie i kamery nadzorujące. Na tym właśnie polega protokół oszczędnego zasilania, o którym tu mowa.
– Tak więc wyłączając zasilanie główne, operator wyłączył kamery… – myślał głośno Schofield.
– Właśnie.
– Nie chciał, by go widziano.
– Więcej… Proszę zobaczyć, co zrobił potem. Wpisał trzy specjalne kody zwalniające zamki – raz o ósmej zero jeden i dwa razy o ósmej zero cztery – i otworzył troje drzwi.
– W czasie pięciominutowego okienka?
– Zgadza się.
– Które drzwi otworzył?
– Sekundę… zaraz sprawdzę. – Herbie wcisnął kilka klawiszy. – Najpierw zero zero trzy SE. – Na ekranie pojawił się schematyczny rysunek Strefy 7. – Oto i one. Awaryjny Szyb Ewakuacyjny.
– A pozostałe dwa?
– Zero sześćdziesiąt dwa Z i sto Z… – powiedział Herbie, sprawdzając schemat. – Zero sześćdziesiąt dwa W oznacza: „drzwi sześćdziesiąt dwa zachód”, ale to by oznaczało, że to było…
– Co? – spytał Schofield.
– Sześćdziesiąt dwa zachód to drzwi pancerne, zamykające idący na zachód tunel kolei X na poziomie szóstym…
– A trzecie drzwi? Sto zachód?
– Przy nich kończy się tunel kolei X, przy jeziorze Powell, jakieś sześćdziesiąt pięć kilometrów na zachód stąd. Sto zachód to drzwi zabezpieczające, wychodzące na jezioro.
– Po co ktoś miałby otwierać te drzwi? – zdziwił się Mózgowiec.
– Po to, żeby wpuścić swoich kumpli. Aby pomogli mu wywieźć stąd łup.
– A pozostałe dwa wejścia?
– Żeby stąd wyjść.
– Ale dlaczego odciął prąd? – spytała Gant.
– Zamierzał wyłączyć kamery nadzorujące. Nie chciał, aby siły powietrzne widziały, co robi – odparł Schofield.
– To znaczy co? – spytał Mózgowiec. Schofield i Gant wymienili się spojrzeniami.
– Nie chciał, by widzieli, jak uprowadza chłopca – wyjaśnił Schofield i zwrócił się do Herbiego: – Możesz się dowiedzieć, kim jest operator zero zero osiem – siedemdziesiąt dwa?
– Pewnie. – Herbie zaczął szybko pisać i po chwili zawołał: – Mam!
Na ekranie pojawiła się lista nazwisk. Schofield przeglądał ją przez chwilę i zatrzymał się przy jednym z nich.
008-72 BOTHA, Gunther W.
– Kto to jest? – spytał.
– Skurwysyn – odparł jakiś głos za ich plecami. Był to prezydent, który podszedł do nich.
– Botha… – wyrzucił z siebie z obrzydzeniem. – Powinienem był się domyślić.
– Południowoafrykański naukowiec, pracujący tu nad szczepionką – wyjaśnił po chwili. – Jeśli zawierasz pakt z diabłem, powinieneś się spodziewać, że wróci i ugryzie cię w tyłek…
– Dlaczego miałby zabierać chłopca?
– Kapitanie, sinowirus zabija zarówno ludzi białych i czarnych, bezpieczne są przed nim jedynie osoby pochodzenia azjatyckiego. Chłopiec został stworzony genetycznie jako uniwersalna szczepionka – zarówno dla białych, jak i dla czarnych. Jeżeli poda się szczepionkę tylko białym, tylko oni przeżyją epidemię spowodowaną sinowirusem, ale jeżeli Botha pracuje dla ludzi, o których myślę…
– I co teraz? – spytał Herbie.
– Jedziemy za chłopakiem – oświadczył Schofield.
– Nic z tego, kapitanie – przerwał mu Hot Rod Hagerty, nagle pojawiając się obok. – Zostanie pan tutaj i będzie chronił prezydenta.
– Ale…
– Jeżeli pan się zdekoncentrował, przypominam, że jeśli prezydent zginie, zginie cała Ameryka. Jeden mały chłopiec może poczekać. Chyba czas, aby zaczął pan dostrzegać priorytety, kapitanie Schofield.
– Ale nie możemy go tak zostawić…
– Możemy i zostawimy – odparł Hagerty, czerwieniejąc na twarzy. – Jeżeli pan o tym zapomniał, ka-pi-ta-nie, jestem pana przełożonym i nakazuję panu posłuszeństwo. Rząd Stanów Zjednoczonych płaci mi za myślenie za pana, więc przyjmie pan teraz następujące założenie: nasz kraj jest ważniejszy od życia jednego chłopca. Na twarzy Schofielda nie drgnął nawet jeden mięsień.
– Nie chciałbym żyć w kraju, który pozwala ginąć dzieciom…
Oczy Hagerty’ego rzucały błyskawice.
– Dość tego! Od tej chwili będzie pan robił to, co powiem, jak powiem i kiedy powiem!
Prezydent najwyraźniej zamierzał coś wtrącić, ale Schofield zrobił krok do przodu i stanął przed Hagertym.
– Nie, sir. Nie będę pana słuchał. Gdyby zechciał mnie pan wysłuchać do końca, to usłyszałby pan: „Jedziemy za chłopakiem i zabieramy prezydenta ze sobą”. Jeżeli pan przez chwilę się zdekoncentrował, przypomnę, że Botha i kto tam z nim jest, otworzyli wyjście z tej bazy. Daje nam to możliwość ucieczki.
Hagerty nic na to nie odpowiedział, jedynie zgrzytnął zębami.
– Więc jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, a nikt nie ma lepszego pomysłu, proponuję, żebyśmy zabierali się stąd w cholerę – dodał Schofield.
W pomieszczeniu dowodzenia czterech radiooperatorów Cezara Russella wyrabiało dwieście procent normy.
– Sir, zasilanie główne wyłączone, żadna kamera nie działa. Wszystkie systemy działają na zasilaniu awaryjnym…
– Ktoś uruchomił kody zwalniania zamków. Otwarto zachodnie drzwi kolei X…
– Kto?
Operator zmarszczył czoło.
– Wygląda na to, że profesor Botha, sir.
– Botha… – mruknął Cezar. – To było do przewidzenia.
– Sir – powiedział inny operator. – Mam ruch w systemie kolei X. Ktoś porusza się na zachód w kierunku kanionów…
– Och, Gunther… nie mogłeś się powstrzymać, co? Próbujesz zabrać chłopaka. – Cezar uśmiechnął się ze smutkiem. – Kiedy spodziewane jest przybycie kolei X nad jezioro?
– Sześćdziesiąt pięć kilometrów drogi z prędkością dwustu siedemdziesięciu kilometrów na godzinę… za jakieś czternaście minut, sir.
– Niech oddział Bravo zejdzie na poziom szósty i zacznie ścigać Bothę. Potem otwórzcie górne drzwi i wyślijcie oddział Charlie w AH siedemdziesiąt siedem, żeby odcięli mu drogę przy jeziorze. Weźmiemy go od przodu i od tyłu. Ruszać się! Bardzo potrzebujemy tego chłopaka. Jeśli go nie odzyskamy, wszystko będzie na nic.
Schofield, Matka, Gant i Book II pędzili w dół schodami.
Schofield biegł z wyciągniętym do przodu pistoletem; u jego pasa wisiała Piłka, przymocowana za rączkę do karabińczyka na mundurze.
Za nim biegli prezydent i Juliet, Herbie, Wycior Hagerty i Nicholas Tate. Tyły zamykali Elvis i Mózgowiec, niosący Maszynę Miłości.
Dotarli do drzwi prowadzących na poziom 6. Na podłodze obok nich w dalszym ciągu leżało zakrwawione ciało Franka Cutlera.
– Uważaj – powiedziała Juliet do Schofielda, gdy położył dłoń na klamce. – Tu właśnie nas poprzednio zaatakowali.
Schofield skinął głową, a potem szybko otworzył drzwi i schował się za nimi. Nic się nie stało. Nikt nie strzelił.
Na klatkę schodową nie poleciały pociski. Matka wyjrzała zza drzwi.
– Jezus Maria… – jęknęła.
Potężna platforma opadała powoli z głośnym łoskotem.
Między szczątkami boeinga stało dziesięciu komandosów z oddziału Bravo. Zjeżdżali w głąb bazy, kierując się na poziom 6, skąd zamierzali rozpocząć pościg za Guntherem Bothą i chłopcem.
Platforma sunęła w dół, wokół niej przesuwały się szare betonowe ściany.
Minęła poziom 3 i dalej zjeżdżała w dół… minęła poziom 4… zjechała jeszcze niżej… i nagle…
…wjechała w wodę.
Na poziomie 5 – mieszczącym więzienie – znalazła się w wodzie, która zebrała się na dnie szybu. Kilka ton wody natychmiast wlało się na wielki prostokąt i rozlało między resztkami AWACS-a.
– Jasna cholera! – krzyknął dowódca oddziału, Boa McConnell, kiedy w parę sekund woda sięgnęła mu do pasa.
Chwycił mikrofon.
– Oddział Bravo zgłasza zalanie poziomu 5. Woda zaczyna wypełniać szyb główny. Dojście na poziom 6 możliwe jedynie przez wschodnie schody pożarowe albo zachodni szyb wentylacyjny. Ruszamy do szybu wentylacyjnego…
– Sir, właśnie przechodzi powiększenie obrazu satelitarnego Awaryjnego Szybu Wentylacyjnego.
Z drukarki zaczęła wysuwać się płachta błyszczącego papieru. Radiooperator oderwał kartkę i sprawdził umieszczony na górze wydruku kod czasowy.
– Sprzed dziesięciu minut – powiedział. – Właśnie przechodzi następne… a to co takiego?
– Co się stało? – Cezar Russell wziął zdjęcie z rąk operatora. Powiększenie zrobiono po to, aby określić, czym tak naprawdę są dwadzieścia cztery podłużne obiekty, uchwycone przez satelitę na jednym z poprzednich zdjęć – rozłożone koliście wokół Awaryjnego Szybu Ewakuacyjnego.
Oczy Cezara zwęziły się.
Powiększenie ukazywało bardzo dokładnie kilka z nich. Nie były to ani pręty, ani szczury.
Były to wojskowe buty – wystające spod pałatek.
Drukarka wydrukowała kolejne zdjęcie. Sprzed minuty.
Obejmowało ten sam fragment pustyni: okolicę Awaryjnego Szybu Ewakuacyjnego.
Na tym zdjęciu nie było butów.
Zniknęły.
– Hmm… bardzo sprytne, Gunther – mruknął Cezar. – Przyprowadziłeś ze sobą Reccondos…
Wszędzie leżały ciała.
Jezus Maria, jęknął w duchu Schofield. Jakby przetoczył się tędy front…
Właściwie wiele się nie pomylił.
Poziom 6 przypominał z wyglądu stację metra – pośrodku znajdował się „peron”, po obu stronach biegły szyny. Jak w zwykłej stacji kolei podziemnej, z obu stron długiego pomieszczenia odchodziły po dwa znikające w ciemności tunele. Ale w odróżnieniu od normalnej stacji kolejowej trzy z czterech tuneli zagradzały masywne drzwi pancerne.
Na peronie leżało dziewięć ciał – wszystkie ubrane w garnitury.
Dziewięciu członków Pierwszej Grupy Osłonowej Secret Service.
Sposób, w jaki były porozrzucane ciała, świadczył o tym, że agenci zostali całkowicie zaskoczeni. Trupy były skąpane we krwi, garnitury poszarpane przez niezliczone pociski.
Obok zwłok leżało dziesięć ciał w czarnych mundurach bojowych.
Komandosi 7. Szwadronu.
Wszyscy byli martwi.
Trzech komandosów miało ogromne dziury w klatkach piersiowych. Rany wylotowe. Wyglądało na to, że strzelono im w plecy w chwili, gdy wczołgiwali się na peron z prawych torów, a ich klatki piersiowe rozszarpały od wewnątrz pociski dum-dum.
Na torach leżeli kolejni komandosi 7. Szwadronu – również zalani krwią. Trzech miało rany postrzałowe pośrodku czoła.
Ale czterech komandosów 7. Szwadronu nie zostało zabitych z broni palnej.
Leżeli obok stalowych drzwi, wpuszczonych w ścianę tuż przy prawym torze – gdzie było wejście do Awaryjnego Szybu Ewakuacyjnego.
Poderżnięto im gardła.
Zginęli pierwsi, kiedy napastnicy wyszli z szybu za ich plecami, pomyślał Schofield.
Wszedł na peron.
Stacja była pusta.
Stały na niej tylko pojazdy kolei X – po jednym na każdym torze.
– O rany…
Kolejka X to bardzo szybkie pojazdy do poruszania się pod ziemią, wykorzystywane przez wojsko amerykańskie do transportu i dostaw sprzętu. Wagony tej kolejki – choć w zasadzie nie są to „wagony”, lecz zaopatrzone w potężne silniki jednostki transportowe – poruszają się tak szybko, że dla zachowania stabilności potrzebują czterech torów: dwóch na ziemi i dwóch na górze tunelu.
Sam wygląd wagoników świadczył o ich mocy i możliwościach.
Miały mniej więcej po dwadzieścia metrów długości, czyli tyle, co przeciętny wagon metra, ale smukłe kształty i spiczasty „nos” świadczyły o tym, że zaprojektowano je, aby poruszały się jak najszybciej.
Każdy wagonik wyglądem zewnętrznym przypominał najbardziej znany pociąg ekspresowy świata: japoński Shinkansen. Skośny przód, aerodynamicznie ukształtowane boki i wystające z przodu krótkie skrzydła – wszystko to służyło osiąganiu jak największej prędkości.
Pociąg stojący na lewo od Schofielda składał się z dwóch wagoników, połączonych harmonijkowym przejściem. Ustawiono je „plecami” do siebie, tak że ich nosy skierowane były w przeciwne strony. Oba wagony były śnieżnobiałe i cały skład wyglądał jak dwa zetknięte ze sobą ogonami wahadłowce.
Nazwę kolei X najlepiej wyjaśniały wystające z kadłuba wsporniki.
Z przodu i z tyłu każdego wagonika wychodziły po cztery płaskie „skrzydła”, które oglądane od przodu układały się w wielkie X. Dolne wsporniki dotykały szerokich szyn pod wagonikiem, górne – szyn biegnących nad wagonikiem. Wszystkie były tak wyprofilowane, aby umożliwiać osiąganie maksymalnych prędkości.
Przy jednych z pancernych drzwi stał mniejszy pojazd X – mini wagon, mniej więcej trzy razy mniejszy od głównego pojazdu. Wyglądał jak dwuosobowa kabina, zawieszona pośrodku krzyżujących się wsporników.
– To pojazd techniczny – wyjaśnił Herbie. – Używany do konserwacji tunelu i zachowania czystości. Szybszy od dużych maszyn, ale zabiera tylko dwie osoby.
– Dlaczego nie używa się czegoś takiego w nowojorskim metrze? – spytał Elvis, patrząc na dwuwagonowy skład.
– Patrzcie tutaj! – zawołał Mózgowiec, wskazując na otwarte pancerne drzwi, prowadzące do tunelu.
– To drzwi sześćdziesiąt dwa zachód – powiedział Herbie. – Tędy się wydostali.
– My też tędy pojedziemy – oświadczył Schofield. Pobiegli w kierunku dwuwagonowego pociągu, nie zwracając uwagi na to, że wybiegają na otwartą przestrzeń.
Schofield dobiegł pierwszy do przednich drzwi pierwszego wagonika i wcisnął znajdujący się obok nich przycisk. Z cichym sykiem otworzyły się wszystkie drzwi po ich stronie – po dwie sztuki na wagon.
Schofield zatrzymał się w wejściu i poganiał resztę. Po chwili do środka wskoczył Book II, zaraz za nim Herbie. Obaj natychmiast pospieszyli do kabiny maszynisty.
Jako następni – tylnymi drzwiami – weszli do wagonu Juliet i prezydent, osłaniani przez Gant i Matkę, a za nimi Wycior Hagerty i Nick Tate – jak zwykle dbający o to, by być w pobliżu prezydenta.
Na końcu truchtali Elvis i Mózgowiec – niosący rannego Maszynę Miłości.
– Elvis! Mózgowiec! Szybciej!
Schofield rozejrzał się po wnętrzu wagonika. Było to skrzyżowanie zwykłego wagonu metra z wagonem towarowym – w jednym końcu znajdowało się kilka rzędów ławek, a w drugim wolna przestrzeń do przewozu skrzyń i pojemników.
Schofield patrzył na znajdującego się w drugim końcu wagonika prezydenta – oddalonego mniej więcej o dwanaście metrów – który ciężko opadał na twardą ławkę.
W tym momencie się zaczęło.
Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia.
W jednej chwili Schofield rozglądał się po wnętrzu wagonu i patrzył na prezydenta, a w następnej każde okno od strony peronu eksplodowało i kawały szkła, wciskanego do środka przez impet setek pocisków, zasypały podłogę.
Ostrzał z każdą sekundą się nasilał – był ogłuszająco głośny i bezlitosny. Pociski z taką siłą uderzały w przeciwległą ścianę wagonika, że cały pociąg drżał.
Schofield skulił się i zasłonił twarz przed latającym szkłem. Odwrócił się i wyjrzał przez wybite okno na peron…
…z szybu wentylacyjnego w zachodniej części stacji wyskakiwała grupa komandosów 7. Szwadronu – z karabinkami P-90 i siejącymi zniszczenie sześciolufowymi minidziałkami.
Sprzężone lufy tej niezwykle silnej broni wirowały, wystrzeliwując niewyobrażalną liczbę pocisków, rwących boki pociągu.
– Nic panu nie jest?! – krzyknął Schofield do prezydenta, lecz jego głos ledwie się przebijał przez łoskot.
Prezydent, leżący twarzą w dół na podłodze, pokręcił słabo głową.
– Nie podnosić się! – zawołał Schofield. Nagle silnik pociągu zaryczał.
Kiedy Schofield odwrócił się ku przodowi, zobaczył, że siedzący w kabinie Book II i Herbie gorączkowo wciskają klawisze i przesuwają dźwignie. Silnik pociągu głośno pracował, rozgrzewał się.
Jedźmy, myślał Schofield. Jedźmy…
Nieoczekiwanie w jego słuchawce rozległ się głos:
– Hej, zaczekajcie na nas! Elvis!
Elvis, Mózgowiec i Maszyna Miłości byli w dalszym ciągu na peronie!
Obciążeni rannym, nie zdążyli dotrzeć do wagonika przed pojawieniem się komandosów 7. Szwadronu.
Tkwili teraz za betonowym słupem, zaledwie trzy metry od najbliższych drzwi pociągu, nie mogąc się ruszyć z powodu morderczego ostrzału.
– Przygotuj się! – wrzasnął Elvis. – Teraz! Wyskoczyli z ukrycia. Wszędzie waliły kule. Wokół ich głów latały kawały betonu. Dwa pociski przeszły Elvisowi na wylot przez ramię.
– Maszyna Miłości, trzymaj się!
Dotarli do tylnych drzwi pociągu i zaczęli wsuwać Maszynę Miłości do środka, gdy…
PŁASK!
Głową rannego szarpnęło gwałtownie w bok, przekrzywiła się pod nienaturalnym kątem i uderzyła mocno o bark Elvisa.
– Jasna cholera… – jęknął Mózgowiec. – Nie… Elvis odwrócił się.
Głowa Maszyny Miłości zwisała bezwładnie, a z jego potylicy sączyła się krew, zmieszana z mózgiem. Maszyna Miłości nie żył. Elvis zamarł. Chyba nawet nie czuł własnych ran.
– Elvis, chodź… – powiedział Mózgowiec. – Wciągnijmy go do środka. Pociąg zaraz ruszy.
Elvis nie odpowiedział. Patrzył bez słowa na martwe, oparte o jego ramię ciało Maszyny Miłości.
– Elvis…
– Idź – odparł cicho Elvis, nie zwracając uwagi na uderzające wokół niego pociski. Położył ciało Maszyny Miłości na ziemi, po czym popatrzył Mózgowcowi w oczy. – Idź.
– A ty co?
– Zostanę z moim przyjacielem.
Mózgowiec ujrzał w oczach Elvisa smutek i straszliwą groźbę – skierowaną przeciwko komandosom 7. Szwadronu, zbliżającym się do nich od końca peronu.
Kiwnął głową.
– Uważaj na siebie.
– Nie mogę – odparł Elvis.
– Mózgowiec! – wrzasnął Schofield, usiłując dostrzec, co się dzieje w tyle pociągu, i równocześnie próbując nie dać sobie odstrzelić głowy.
– Co się u was dzieje?!
W słuchawkach odpowiedział mu głos Mózgowca:
– Zabili Maszynę Miłości, kapitanie, a Elvis… och, kurwa… W tym momencie przez hałas przebiły się dwie tępe eksplozje.
DUMB!
DUMB!
Schofield odwrócił się…
…i ujrzał lecące w ich stronę dwa granaty wielkości piłki bejsbolowej.
Zostały wystrzelone z dwóch wyrzutni M-203, trzymanych przez komandosów 7. Szwadronu.
Oba ładunki wpadły przez wybite okna do środka pierwszego wagonu – jeden z przodu, tuż obok Schofielda, drugi z tyłu, niedaleko Gant, Matki i prezydenta.
Granat, który znalazł się bliżej kapitana, odbił się od ściany i zatrzymał dwa metry od niego.
Schofield nie marnował czasu.
Skoczył naprzód – na granat, ślizgiem na piersi pokonał dzielący go od ładunku dystans i pchnął go z powrotem na zewnątrz. Metalowa kula pomknęła po podłodze i wyprysnęła przez otwarte drzwi. Schofield skulił się za ścianą. Kiedy granat Po chwili wybuchł, przez drzwi i okna wpadł do środka potężnych płomieni.
W drugim końcu wagonu Gant i Matka nie mieli tyle szczęścia.
Przeznaczony dla nich granat wylądował między ławkami dla pasażerów. Nie było możliwości dotrzeć do niego przed eksplozją.
– Wszyscy! Tędy! – krzyknęła Gant, jednym szarpnięciem poderwała prezydenta na nogi i pchnęła go w kierunku harmonijkowego tunelu, łączącego oba wagony.
Odsunęła oszklone drzwi i zaczęła przepychać prezydenta. Matka, Juliet, Wycior i Tate ruszyli za nimi.
Kiedy pierwsze drzwi zamknęły się za całą grupą, otworzyły się następne i Gant z prezydentem skoczyli do przodu – do drugiego wagonu – mając na plecach pozostałych. Ledwie znaleźli się w środku, granat w wagonie obok eksplodował. Pierwsze drzwi rozprysnęły się w drzazgi, ale drugie wytrzymały, płomienie eksplozji liznęły jedynie łapczywie szkło.
Wybuch drugiego granatu rzucił Schofieldem o podłogę, wstał jednak zaraz i krzyknął do mikrofonu na nadgarstku:
– Lis! Matka! Co z wami?! Odpowiedział mu głos Gant:
– Jeszcze żyjemy i jeszcze mamy prezydenta. Jesteśmy w drugim wagonie.
– Mózgowiec! Jesteś na pokładzie?
– Tak, z tyłu drugiego wagonu…
– Book! – krzyknął Schofield w kierunku kabiny. – Dowiedziałeś się już, jak się tym jeździ?
– Chyba tak!
– To gazu!
Chwilę później pociąg X ruszył i zaczął zbliżać się do komandosów 7. Szwadronu.
– Sir… – odezwał się w słuchawkach Schofielda Mózgowiec – muszę panu coś powiedzieć. Straciliśmy Maszynę Miłości…
– Jasna cholera… – zaklął Schofield ze smutkiem. – zaraz stracimy Elvisa…
– Co?
Nie zdążyli jednak zamienić ani słowa więcej, bo po podziemnej stacji przetoczyło się echo trzech wystrzałów, przypominających głośne dźgnięcia.
DZIUŃG!
DZIUŃG!
DZIUŃG!
W poprzek peronów pomknęły trzy pociski rakietowe, ciągnąc za sobą trzy smugi dymu. Kierowały się na wolno rozpędzający się pociąg, po czym – SWUP! SWUP! SWUP! – jeden po drugim wpadły przez powybijane okna do drugiego wagonu.
Do wagonu z prezydentem!
W słuchawkach Schofielda rozległ się wrzask Matki:
– Ja pierdolę!
Pociąg przyspieszał.
Gant patrzyła zdumiona.
Trzy rakiety!
Wszystkie w jej wagonie!
W ułamku sekundy rozważyła wszystkie opcje: jeżeli zostaniemy, na pewno zginiemy. Jeżeli wyskoczymy, możemy walczyć. Prawdopodobnie również zginiemy, ale niekoniecznie.
– Nie możemy tu zostać! – wrzasnęła. – Wysiadać! Złapały z Juliet prezydenta za płaszcz i pociągnęły go do drzwi. Bez wahania wyskoczyły z jadącego wagonu na peron, natychmiast się po nim przetaczając.
Hagerty i Tate wyskoczyli nieporadnie, ledwie utrzymując się na nogach po zeskoku.
Ułamek sekundy później przez rozbite okno obok drzwi wyskoczyła Matka. Kiedy z przyciśniętym do piersi karabinem spadła na peron, zrobiła przewrót i po chwili stanęła na nogach.
Po sekundzie pociski eksplodowały – nastąpiły trzy kolejne wybuchy i trzy kule ognia wypełniły wagon, rozświetlając stację niczym gigantyczna żarówka i zajmując każdy milimetr przestrzeni.
Z okien wściekle buchnęły płomienie, wyrywając framugi okien i wyginając ściany.
Kule ognia poleciały w różne strony peronu, przemykając nad głowami Gant i pozostałych, ukrywających się przed ogniem komandosów 7. Szwadronu za betonowymi kolumnami.
Cały pociąg zachybotał się od wybuchu, ale jechał dalej, nabierając coraz większej prędkości.
Schofield ledwie utrzymał się na nogach. Kiedy udało mu się odzyskać równowagę i spojrzeć w tył, krew zamarła mu w żyłach.
Prezydent – otoczony przez Gant, Matkę i Juliet – chował się za kolumną.
Cholera!
Prezydent był poza pociągiem!
Przyspieszający wciąż skład docierał właśnie do zachodniego krańca stacji i mijał rozmieszczonych tam komandosów 7. Szwadronu. Schofield widział ich, oni jednak nie zwracali na niego uwagi.
Interesował ich jedynie prezydent.
Schofield musiał podjąć decyzję.
Czy ma wyskoczyć z pociągu i dołączyć do prezydenta, na którego barkach spoczywał los całego kraju…
…czy gonić chłopca?
W tym momencie, tuż zanim pociąg wjechał w tunel, Schofield zobaczył Elvisa i zrozumiał, że prezydentowi uda się uciec – przynajmniej ze stacji na poziomie 6. Był pewien, że Gant i Matka też go dostrzegły.
Postanowił jechać za Kevinem.
Sekundę później obraz stacji kolei X – oraz obraz komandosów 7. Szwadronu, zbliżających się do prezydenta i jego ostatnich obrońców, został zastąpiony czernią tunelu.
Gant kuliła się, chroniąc głowę przed spadającymi wszędzie kawałami betonu.
Byli załatwieni.
7. Szwadron miał ich w garści.
Nie było dokąd uciec ani gdzie się schować. Tkwili pośrodku peronu, słabsi liczebnie, gorzej uzbrojeni i najwyraźniej pozbawieni szczęścia.
Wtedy ujrzała Elvisa.
Poruszając się jak robot i nawet nie próbując się za niczym chować, szedł na komandosów 7. Szwadronu.
Nie miał broni i mocno zaciskał potężne pięści, trzymając je przy udach. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji – oczy miał nieruchome, szczęki zaciśnięte. Wyglądało na to, że realizuje jakąś sobie tylko znaną misję.
– Jezu… – westchnęła Gant. – Elvis, uważaj… Odwróciła się do swojej grupy.
– Przygotujcie się. Zwiewamy stąd.
– Co? – warknął Hagerty. – Jak?
– Elvis kupi nam nieco czasu. Bądźcie gotowi do ucieczki.
Sierżant Wendall „Elvis” Haynes z korpusu piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych szedł prosto na żołnierzy wroga. Znajdował się między nimi a prezydentem.
Komandosi 7. Szwadronu zatrzymali się, zaskoczeni tym, co robi Elvis. Najwyraźniej nie miał broni i jedynie powoli szedł, całkowicie spokojnie – był dwadzieścia metrów od nich i dwadzieścia metrów od grupy prezydenckiej.
Żaden z nich nie słyszał słów, które powtarzał cicho pod nosem jak mantrę:
– Zabiliście mojego przyjaciela. Zabiliście mojego przyjaciela. Zabiliście mojego przyjaciela…
Jeden z komandosów 7. Szwadronu szybko podniósł P-90 i strzelił krótką serią. Gdy pociski poszarpały pierś Elvisa, przewrócił się, a komandosi ruszyli dalej.
Dopiero kiedy do niego doszli, usłyszeli, jak dławiąc się własną krwią, charczy:
– Zabiliście mojego przyjaciela…
Jego wielka prawa dłoń otworzyła się niczym rozkwitający kwiat…ukazując granat RDX.
– Zabiliście mojego…
Elvis po raz ostatni nabrał powietrza w płuca. Potem jego dłoń zwiotczała, puszczając zawleczkę, i potężny granat wyzwolił z siebie całą swoją straszliwą siłę.
Pociąg X gnał tunelem.
Smukła maszyna pędziła szerokim tunelem przynajmniej trzysta dwadzieścia kilometrów na godzinę – mimo powybijanych okien i poszarpanych pociskami boków.
Pojazd płynął gładko i niemal bezgłośnie. Działo się tak dlatego, że nie był napędzany silnikiem, a sunął na poduszce magnetycznej. System napędzający skopiowano z systemu wspomagającego start samolotów na lotniskowcach, który zastąpił starzejące się katapulty parowe. Napęd magnetyczny pozwala zredukować liczbę poruszających się elementów i mimo to pozwala osiągać fenomenalne prędkości, co sprawia, że jest bardzo lubiany przez inżynierów, wychodzących z założenia, że im mniej części ma urządzenie, tym mniej może się w nim zepsuć.
Book II siedział w kabinie sterowania z dłońmi na konsolecie. Herbie siedział obok niego. Tylko ta kabina miała całe okna.
– Jasna cholera! – rozległ się za ich plecami wrzask Schofielda. – Cholera! Cholera! Cholera!
Kapitan wszedł do sterowni.
– Co się stało? – spytał Book II.
– To się stało! – Schofield wskazał na wiszącą mu u pasa stalową walizkę. – Cholera! Wszystko działo się zbyt szybko! Kiedy prezydent wyskoczył z pociągu, zapomniałem o Piłce.
Była godzina 8.55.
– Mamy nieco ponad godzinę, żeby dostarczyć tę walizkę prezydentowi.
– Wracamy?
Schofield przez chwilę się zastanawiał; przez głowę przemykały mu tysiące myśli.
– Nie. Nie zostawię tego chłopca – stwierdził w końcu zdecydowanie. – Zdążymy wrócić.
– A co z… krajem? – spytał Book II. Schofield uśmiechnął się krzywo.
– Jeszcze nigdy nie spóźniłem się na odliczanie i nie zamierzam dzisiaj zacząć. – Odwrócił się do Herbiego. – W porządku, Herbie, dwadzieścia pięć słów albo mniej: opowiedz mi o tym systemie transportu. Dokąd dociera?
– Nie jest to dziedzina, w której byłbym szczególnie mocny, choć kilka razy jechałem tym pociągiem – odparł Herbie. – Z tego co wiem, jedna trasa prowadzi na zachód od Strefy Siedem i kończy się przy jeziorze Powell. Druga idzie na wschód, do Strefy Osiem.
Wyglądało więc na to, że są na zachodniej odnodze trasy – prowadzącej do jeziora Powell.
Schofield słyszał kiedyś o tym jeziorze – nie było to właściwie jezioro, a mająca mniej więcej trzysta kilometrów długości plątanina wypełnionych wodą kanionów.
Znajdowało się tuż przy granicy Utah i Arizony i przypominało kiedyś Wielki Kanion – tak jak on było skomplikowanym systemem przepaści i kanionów i również utworzyła je rzeka Colorado.
W 1963 roku rząd amerykański zbudował tutaj zaporę i elektrownię wodną, dzięki czemu poziom wody się podniósł, zamieniając niezwykłe formacje skalne w plątaninę pustynnych kanionów do połowy wypełnionych wodą.
Tak więc typowe dla południa Stanów Zjednoczonych wzgórza o jednym stromym zboczu wyrastają teraz z migoczącego, błękitnego jeziora, a tafle wody są zdominowane przez przypominające świątynie pagórki. Do tego dochodzą oczywiście przepaście i kaniony – tyle że w tej chwili tworzą kanały.
Wyglądało to jak coś w rodzaju skrzyżowania Wielkiego Kanionu z Wenecją.
Jak każdy wielki projekt, także budowa zapory na rzece Colorado w 1963 roku wywołała mnóstwo protestów. Ekolodzy Sierdzili, że zapora spowoduje wzrost poziomu mułu, co zagrozi ekosystemowi, zamieszkanemu przez pewien gatunek dwucentymetrowych kijanek. Ale znacznie gorszy był los właściciela maleńkiej stacji benzynowej z kawiarenką, która – wybudowana w miejscu dawnej stacji handlowej – miała się znaleźć trzydzieści metrów pod wodą. Rząd wyrównał mu jednak straty.
W każdym razie jezioro Powell, liczące 93 nazwane wąwozy i Bóg wie ile nienazwanych, stało się na kilka lat popularnym celem wycieczek posiadaczy łodzi mieszkalnych. Ale czasy się zmieniły i ruch turystyczny osłabł. Obecnie nikogo już nie interesowała gęsta sieć wijących się wąwozów i niezwykle wąskich „kanionów szpar”, w których nie było ani metra poziomego terenu, jedynie pionowe skały i woda, woda, woda.
– Ten tunel kolei X wychodzi na jezioro przez podziemny dok załadunkowy – mówił Herbie. – Został zbudowany z dwóch powodów… Po pierwsze, aby zachować w całkowitej tajemnicy istnienie Stref Siedem i Osiem. Dzięki tunelowi można było dowozić materiały budowlane barkami do jeziora, a następnie przewozić je sześćdziesiąt pięć kilometrów pod ziemią. Dziś trasa ta jest używana jako „zapasowe wejście” – do przyjmowania określonego rodzaju dostaw oraz dowożenia więźniów.
– A drugi powód? – spytał Schofield.
– Miał służyć jako droga ucieczki w przypadku zagrożenia. Schofield patrzył do przodu.
Pod nimi – i nad nimi – z niesamowitą prędkością przemykały szyny. Szeroki tunel zakręcał i ginął w ciemności.
Nagle jakiś odgłos kazał mu się odwrócić i unieść pistolet.
W wejściu do kabiny stał Mózgowiec – z uniesionymi rękoma.
– Hej, to tylko ja! Schofield opuścił pistolet.
– Następnym razem pukaj.
– Jasne, szefie – odparł Mózgowiec i usiadł na zapasowym krzesełku.
– Gdzie byłeś?
– Z tyłu drugiego wagonu. Kiedy do środka wpadły rakiety, oddzieliłem się od reszty i zanim wybuchły, schowałem się w szafce.
– Dobrze, że jesteś z nami. Przyda nam się każda pomoc. – Schofield odwrócił się do Herbiego. – Możemy jakoś uzyskać dane telemetryczne innych wagonów?
– Chyba tak… sekundeczkę…
Herbie zaczął wciskać klawisze i jeden z komputerów na desce rozdzielczej zadziałał. Po kilku sekundach zobaczyli schemat trasy.
Trasa kolei od Strefy 7 do jeziora prowadziła po linii wydłużonej, ułożonej poziomo litery S. Wzdłuż trasy poruszały się dwa czerwone punkty.
– Te punkty to pociągi – powiedział Herbie. – Ten bliższy Strefy Siedem to my, ten drugi musiał wyruszyć jakieś dziesięć minut przed nami.
Schofield patrzył, jak pierwszy czerwony punkt dociera do doku załadunkowego i staje.
– No dobrze, Herbie. Ponieważ mamy chwilę czasu, opowiedz mi, kim jest ten Botha.
Ledwie eksplodował granat Elvisa, Gant, Juliet i Matka już stały i strzelały, osłaniając prezydenta w drodze do drzwi Pożarowych, przez które weszli na poziom 6.
Wybuch granatu zabił na miejscu pięciu komandosów 7. Szwadronu. Ich pokrwawione kończyny leżały rozrzucone po peronie i torach.
Pozostałych pięciu przeciwników było w chwili wybuchu granatu nieco dalej od Elvisa. Fala uderzeniowa poprzewracała ich i teraz starali się jakoś poukrywać za kolumnami i peronem, by uniknąć śmierci z rąk ostrzeliwujących się ludzi prezydenta.
Po chwili Gant i pozostałym udało się dotrzeć do schodów.
Gant poprowadziła prezydenta w górę. Oboje ciężko oddychali, ale zmuszali nogi do dalszego wysiłku, a serce do jeszcze cięższej pracy. Matka, Juliet, Hagerty i Tate byli tuż za nimi.
Dotarli do drzwi pożarowych na poziomie 5.
Gant sięgnęła po klamkę, zaraz jednak cofnęła rękę.
Ze szpar pomiędzy drzwiami i ościeżnicą tryskały cienkie strużki wody. Najwięcej wody leciało dołem drzwi, im wyżej, tym było jej mniej – od góry nie ciekło już nic.
Wyglądało na to, że za drzwiami jest wody po pas – tylko czekającej, by wyrwać się na korytarz.
Nagle zza drzwi doleciało najstraszliwsze wycie, jakie słyszeli w życiu. Było przerażające, pełne bólu i rozpaczy.
– O, nie… to niedźwiedzie… – jęknęła Juliet Janson i popatrzyła na Gant. – Chyba nie będziemy tam wchodzić.
– Chyba nie.
Pobiegli wyżej, na poziom 4. Po sprawdzeniu terenu za drzwiami Gant dała znak, że „wszystko czyste”.
– „Witam ponownie!” – zadudnił nad ich głowami jakiś głos.
Wszyscy gwałtownie poderwali głowy i rozejrzeli się wokół. Gant wycelowała broń w kierunku głosu i stwierdziła, że zamierza zastrzelić telewizor.
Na ekranie widniała uśmiechnięta gęba Cezara.
– „Mieszkańcy Ameryki, jest cztery po dziewiątej i czas na cogodzinny komunikat!”.
Sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego z siebie. – „…marines, prezydentowi oraz nieudacznikom i głupcom jak na razie nie udało się spowodować strat wśród moich ludzi.
Nie robią nic innego poza uciekaniem. Jego Wysokość była widziana ostatnio na najniższym poziomie tego kompleksu, podczas rozpaczliwej próby ucieczki na zewnątrz. Przekazano mi, że doszło tam do potyczki, i oczekuję właśnie raportu…”.
Dla Gant był to stek bzdur. Zresztą cokolwiek Cezar by powiedział, nie miało to najmniejszego wpływu na ich sytuację. Nie zamierzała patrzeć, jak się puszy.
Zostawiła resztę przed telewizorem i zaczęła sprawdzać przesuwne drzwi w podłodze, prowadzące na poziom 5.
Dolatywały zza nich zduszone krzyki. Byli tam ludzie.
Wcisnęła klawisz otwierania drzwi i uniosła broń. Zapora zaczęła się odsuwać.
Kiedy więźniowie na poziomie 5 usłyszeli otwieranie się drzwi, ich okrzyki zamieniły się w wycie.
Gant spojrzała w dół pochylni.
– Dobry Boże…
Zobaczyła wodę. Pochylnia już w niej znikała.
Głos Cezara dalej dudnił, a Gant zaczęła ostrożnie schodzić. Wkrótce woda zalała jej wypolerowane buty.
Kucnęła i rozejrzała się po poziomie 5.
To, co ujrzała, wstrząsnęło nią.
Cały poziom był zalany do wysokości piersi mężczyzny.
Było tam też straszliwie ciemno, w efekcie czego zalany oddział więzienny wyglądał jeszcze okropniej.
Czarna woda znikała w oddali, drobne fale pluskały o pręty klatek, w których zamknięte były najpaskudniejsze indywidua, jakie kiedykolwiek widziała.
W tym momencie więźniowie ją dostrzegli.
Zawyli, zaczęli jęczeć, i wrzeszczeć, potrząsając prętami swoich cel, które przy dalszym podnoszeniu się wody wkrótce mogły stać się ich zbiorowym grobem.
Tak jak Schofield, Gant nie widziała dotychczas oddziału więziennego, słyszała o nim jedynie od prezydenta, kiedy opowiadał o szczepionce i Kevinie.
– Lepiej stąd chodźmy – powiedziała Juliet, która właśnie podeszła do niej. Najwyraźniej komunikat Cezara już się skończył.
– Oni się tu potopią…
– Nawet taka śmierć jest dla nich zbyt łagodna, uwierz mi – oświadczyła Juliet. – Chodź, poszukamy sobie jakiejś dziury i odsapniemy trochę. Nie wiem jak tobie, ale mnie bardzo przyda się odpoczynek.
Wcisnęła zamykanie drzwi i pozioma zapora zaczęła się zasuwać, tłumiąc wrzaski więźniów.
Cała grupa ruszyła ku zachodniej części piętra.
Wychodząc, nikt nie zwrócił uwagi na komorę dekompresyjną.
Tymczasem zegar na komorze skończył właśnie odliczanie i hermetyczne drzwi się otworzyły.
Ale komora była pusta.
Minęła godzina 9.06.
– Dowódca Bravo, zgłoś się. Raportuj – powiedział do mikrofonu jeden z radiooperatorów.
– Dowództwo, tu dowódca Bravo. Ponieśliśmy ciężkie straty na peronie kolei X. Pięciu zabitych, dwóch rannych. Jeden z ich ludzi miał granat RDXi zabawił się w pieprzonego kamikadze…
– Co z prezydentem?
– Jest w dalszym ciągu w kompleksie. Powtarzam: prezydent jest w dalszym ciągu w kompleksie. Ostatnim razem był widziany, jak wchodził na górę schodami pożarowymi. Niektórzy z jego marines odjechali tunelem w drugim pociągu X…
– A Piłka?
– Nie jest z prezydentem. Jeden z moich chłopców przysięga, że widział tego cholernego Schofielda, jak wsiada z nią do pociągu…
– Dziękuję, dowódca Bravo. Przyprowadź rannych do głównego hangaru. Każemy oddziałowi Echo przeczesać dolne poziomy w poszukiwaniu prezydenta…
– Gunther Botha był pułkownikiem w batalionie medycznym Afryki Południowej – zaczął Herbie.
Pociąg X gnał w kierunku pustynnego jeziora.
– Medycy… – mruknął z obrzydzeniem Schofield.
– Słyszał pan o nich?
– Słyszałem. Niezbyt miła banda. Ofensywna jednostka biomedyczna, wyspecjalizowany pododdział Reccondos. Elitarna jednostka, stosująca broń biologiczną na polu bitwy.
– Zgadza się. Przed nadejściem Mandeli Południowoafrykańczycy byli światowymi liderami w zakresie broni biologicznej. A jak ich kochaliśmy… Zastanawiał się pan kiedyś nad tym, dlaczego nie musieliśmy zbyt się wysilać, aby obronić apartheid? Wie pan, kto dostarczył nam sowiecki zarazek powodujący martwicze zapalenie powięzi? Południowoafrykańczycy. Choć byli tacy dobrzy, nie wszystko im się udało. Przez lata próbowali stworzyć wirusa, który by zabijał czarnych, a nie szkodził białym, nie potrafili jednak. Botha był jednym z ich najlepszych ludzi i chyba był blisko dokonania przełomowego odkrycia… ale wtedy obalono apartheid. Okazało się jednak, że jego badania można wykorzystać w programie prowadzonym przez rząd amerykański – mającym za zadanie stworzenie szczepionki przeciw sinowirusowi, działającemu wybiórczo na rasy.
– Więc go sprowadziliśmy.
– Zgadza się.
– A teraz odkryliśmy, że nie bardzo można temu człowiekowi ufać.
– Na to wygląda. Schofield milczał przez chwilę.
– Nie działa sam – powiedział w końcu.
– Skąd pan wie?
– Świadczą o tym zabici komandosi Siódmego Szwadronu, których widzieliśmy na poziomie szóstym. Nigdy nie miałem do czynienia z Guntherem Bothą, ale jestem niemal pewien, że sam nie byłby w stanie zlikwidować całego oddziału komandosów… Otworzył troje drzwi – dwie pary w systemie kolei X i Awaryjny Szyb Ewakuacyjny, wychodzące na poziom szósty. Wpuścił tamtędy oddział, którego członkowie pozabijali ludzi z Siódmego Szwadronu. Sądząc po strzałach w plecy i poderżniętych gardłach, przyjaciele Bothy zaatakowali ich od tyłu. – Schofield przygryzł wargę. – Ale w dalszym ciągu nie mówi mi to tego, co chciałbym wiedzieć.
– Czyli?
– Jeżeli Botha nas sprzedaje, to chciałbym wiedzieć, komu.
– Od początku było to ryzykowne, ale bez niego nie poradzilibyśmy sobie – oświadczył prezydent.
Siedzieli w laboratorium obserwacyjnym nad zniszczonym szklanym sześcianem na poziomie 4 i odpoczywali.
Kiedy przybyli tu kilka chwil wcześniej, znaleźli na podłodze laboratorium gruby stalowy krąg – była to klapa przejścia między poziomami, która spadła z sufitu.
A więc przechodził tędy 7. Szwadron.
Dawało to nadzieję, że szybko nie wróci. Przez jakiś czas będą mogli się tu ukrywać.
Libby Gant stała na skraju punktu obserwacyjnego i przyglądała się zniszczonemu sześcianowi. Od ostatniego komunikatu Cezara podziemny kompleks dziwnie ucichł – jakby komandosi 7. Szwadronu przestali po nim krążyć i ścigać prezydenta.
Gant wcale się to nie podobało.
Miała przeczucie, że coś się szykuje.
Właśnie dlatego spytała prezydenta o Gunthera Bothę, człowieka, który zabrał Kevina.
– Botha wiedział więcej o rasowo wybiórczych wirusach niż wszyscy nasi naukowcy razem wzięci – powiedział prezydent. – Miał jednak nie najlepszą przeszłość.
– Z czasów apartheidu?
– Tak, ale nie tylko. Najbardziej baliśmy się jego kontaktów z grupą o nazwie Die Organisasie, czyli Organizacja. To podziemna siatka, utworzona przez byłych ministrów rządu apartheidowego, bogatych południowoafrykańskich posiadaczy ziemskich, byłych członków elitarnych jednostek armii Afryki Południowej oraz usuniętych z armii dowódców, którzy uciekli z kraju po rozpadzie apartheidu, bo bali się, że nowy rząd zażąda ich głów za dokonane w przeszłości przestępstwa. Większość wywiadów uważa, że Die Organisasie chce jedynie odzyskać Afrykę Południową, ale my nie jesteśmy tego do końca pewni.
– To znaczy? Prezydent westchnął.
– Musi pani zrozumieć, o jaką stawkę toczy się ta gra. Selektywna etnicznie broń biologiczna, taka jak sinowirus, nie da się porównać z jakąkolwiek inną bronią w historii ludzkości, jest to argument negocjacyjny, na który nie ma odpowiedzi, może bowiem skazać określoną populację na śmierć – przy równoczesnym całkowitym oszczędzeniu innej. Nasze obawy co do Die Organisasie nie wynikają jedynie z tego, co mogłaby zrobić w Afryce Południowej – przeraża nas to, co mogłaby zrobić w całej Afryce.
– To znaczy…
– Mówiąc krótko i jasno, Organisasie to organizacja rasistowska. Jej członkowie uważają, że biała rasa ma genetyczną przewagą nad czarną i czarni ludzie powinni być niewolnikami białych. Nienawidzą nie tylko Murzynów południowoafrykańskich, ale wszystkich Murzynów. Przejmując sinowirusa oraz szczepionkę, Die Organisasie mogłaby rozprzestrzenić wirusa w całej Afryce, a szczepionkę dać tylko tym, którzy ich popierają. Czarna Afryka by wymarła, a reszta świata nic nie mogłaby zrobić, bo nie miałaby szczepionki. Pamięta pani, jak w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym dziewiątym roku Kadafi mówił o jednoczeniu się Afryki? Mówił o stworzeniu „Stanów Zjednoczonych Afryki”, ale nikt nie potraktował tego poważnie. Sam Kadafi nigdy nie byłby w stanie do czegoś takiego doprowadzić, ponieważ istnieje zbyt wiele nieporozumień plemiennych, aby dało się zjednoczyć różne afrykańskie narody, ale… organizacja, będąca w posiadaniu sinowirusa oraz leku przeciw niemu, mogłaby rządzić Afryką żelazną ręką. Mogłaby zamienić Afrykę – bogatą w surowce, zamieszkaną przez miliardową armię czarnych niewolników – w prywatne imperium.
Poobijany pociąg X Schofielda wciąż pędził podziemnym Minęło dziesięć minut od wyruszenia i Schofield zaczynał się niepokoić. Niedługo dotrą do doku załadunkowego, a nie miał pojęcia, czego mogli się tam spodziewać.
Zastanawiała go też jeszcze jedna sprawa związana ze Strefą 7.
– Herbie, w jaki sposób siły powietrzne zdobyły sinowirusa?
– Dobre pytanie. Trochę czasu to zajęło, ale w końcu udało nam się przekabacić dwóch chińskich pracowników laboratorium w Changchun. W zamian za bilet w jedną stronę do USA i dwadzieścia milionów dolarów na głowę zgodzili się wywieźć z Chin kilka ampułek wirusa.
– Faceci z komory dekompresyjnej… – mruknął Schofield, przypominając sobie azjatyckie twarze, które widział jakiś czas temu w komorze dekompresyjnej na poziomie 4.
– Zgadza się.
– Ale w komorze było czterech ludzi.
– Owszem. Jak pan się z pewnością domyśla, pracownicy tajnych laboratoriów rządowych nie mogą ot, tak sobie wyjeżdżać z kraju. Musieliśmy ich przemycić. Pozostali dwaj ludzie w komorze kwarantanny to komandosi Siódmego Szwadronu, którzy wywieźli naszych ludzi z Chin – oficerowie Robert Wu i Chet Li. Byli członkami oddziału Echo, dlatego wybrano właśnie ich…
Nagle Schofield uniósł dłoń i podszedł do przedniej szyby.
– Przepraszam, doktorze Franklin, ale obawiam się, że to mi na razie musi wystarczyć. Mam wrażenie, że chyba powinniśmy bardzo uważać…
Skinął głową w kierunku tunelu przed nimi.
Na jego końcu, za przemykającymi ścianami, widać było maleńką plamkę jasnego światła, która z każdą chwilą rosła. Był to znajomy blask jarzeniowego światła.
Dok załadunkowy.
Dotarli do końca tunelu.
– Nie wjeżdżaj do środka – powiedział Schofield do Booka. – Mogą na nas czekać. Przejdziemy ostatni odcinek.
Poszarpany pociskami pociąg X zwolnił i po chwili zatrzymał się w ciemnościach tunelu – mniej więcej sto metrów od jasno oświetlonego doku.
Schofield błyskawicznie znalazł się na betonie obok torów – w ręku trzymał pistolet, Piłka zwisała mu u pasa. Mózgowiec, Book II i Herbie wysiedli zaraz za nim.
Pobiegli w kierunku światła. Każdy wysoko unosił broń.
Schofield jako pierwszy dotarł do końca tunelu i wyjrzał za róg.
Oślepiło go jaskrawe światło. Patrzył na ogromną skalną jaskinię, zamienioną w nowoczesny dok załadunkowy – o ścianach z gładkiego betonu i nierównych skalnych płaszczyzn.
Po obu stronach znajdującego się pośrodku długiego peronu biegły szyny kolejki X. Tor po stronie Schofielda był pusty, tor po przeciwległej stronie peronu zajmował stojący nieruchomo pociąg Bothy.
Na zamontowanych na ścianach szynach znajdowały się dźwigi, mogące przenosić towary między migoczącym w głębi jeziorkiem a torami.
Granatowa woda migotała i jarzyła się – wzbogacona minerałami z jeziora Powell. Małe jeziorko znikało na zachodzie, wpływając do wijącej się jaskini, która prawdopodobnie łączyła się z dalszymi częściami jeziora. Przy brzegu podskakiwały na falach trzy łodzie mieszkalne i dwie pomalowane na piaskowy kolor motorówki – przywiązane do betonowego nabrzeża.
Podziemny dok załadunkowy był pusty.
Całkowicie, kompletnie pusty.
Schofield ostrożnie wyszedł z tunelu i wspiął się na centralną platformę między torami. W wielkiej przestrzeni wyglądał jak karzeł.
W tym momencie ujrzał coś dziwnego na drugim końcu peronu, przy wodzie.
Wyglądało to na pierwszy rzut oka jak przedziwna sklepowa wystawa: mająca trochę ponad metr piramida z żółtych pięćdziesięciolitrowych beczek, przed którą stała czarna pękata walizka. Jej wieko było otwarte.
Po kilku krokach Schofield przeczytał napisy na beczkach.
– Cholera… – zaklął.
AFX-708: WYPEŁNIACZ WYBUCHOWY AFX-708 to niesamowicie silny materiał wybuchowy, używany podczas wojny w Zatoce w sławnych bombach BLU-109, rozrywających na strzępy bunkry Saddama Husajna. Super-twardy czub bomby BLU-109 wwiercał się nawet w najtwardszy beton, po czym zawierająca AFX-708 głowica eksplodowała – i rozrywała bunkier od środka.
Schofield – mając tuż za plecami Booka II, Mózgowca i Herbiego – zajrzał do otwartej walizki, stojącej przed beczkami z AFX.
Był tam zegar.
00:19
00:18
00:17
– Matko Boska… – jęknął. – Panowie, wiejemy!
Siedemnaście sekund później dokiem wstrząsnęła straszliwa eksplozja.
Z beczek z AFX-708 wystrzelił biały ogień, rozchodząc się koliście i niszcząc wszystko, na co natrafił.
Skalno-betonowe ściany doku popękały, a jedna z nich w ogóle zniknęła. Pociąg X Gunthera Bothy – stojący bardzo blisko epicentrum wybuchu – po prostu wyparował.
Schofieldowi nie dane było tego oglądać. W chwili eksplozji ani jego, ani jego towarzyszy nie było w jaskini. Zdążyli uciec.