ROZDZIAŁ 11. Książka biskupa

– Nie wierzę w duchy – oświadczył Jupiter, rzucając Pete'owi piorunujące spojrzenie.

– Okay, możesz to powtarzać, ale jeśli to nie był duch, to mi powiedz, co to było? Przeszło koło mnie, słyszałem to, ale nic nie widziałem. Poczułem zimno, kiedy mnie mijało. Nieraz słyszałem historie o duchach; jak to się robi zimno w pokoju, kiedy się zjawiają. Glina na schodach też je poczuł. Widziałem, jak zadrżał.

– Poczuł przeciąg – wtrącił Bob. – Ty też czułeś przeciąg. Dom Pilchera jest stary i pełno w nim przeciągów.

Trzej Detektywi rozmawiali w Kwaterze Głównej. Jupe siedział za biurkiem, wymiętoszony i senny po nocy spędzonej w domu towarowym. Pete sprawiał wrażenie ożywionego, ale była to ekscytacja pokrywająca zmęczenie. Jedynie Bob wyglądał jak po dobrym nocnym odpoczynku. Miał ze sobą książki wypożyczone z biblioteki. Otworzył jedną z nich.

– Myślicie, że to dla nas ważne, czy tam jest jakiś duch? Co by nie straszyło na strychu, tkwi tam prawdopodobnie od dawna. I to nie owo coś zabrało nagle Pilchera w krainę cieni. Naszym zadaniem jest odszukać Pilchera albo znaleźć książkę biskupa. Może nam się to uda, jeśli dowiemy się czegoś więcej na temat treści tego zapisu w komputerze. Nie oczekuję od was oklasków, ale znalazłem Sogamoso!

Jupe rozbudził się z miejsca.

– Wiesz, kim jest Sogamoso?

– Nie kim, tylko czym. Jest to małe miasto w Ameryce Południowej, ściśle w Kolumbii. Liczy ni mniej, ni więcej, tylko czterdzieści dziewięć tysięcy mieszkańców. Gdyby więc Marilyn tam pojechała i zapytała kogoś napotkanego o starą kobietę, istnieje duża szansa, że będą wiedzieli o kogo chodzi.

– Tylko musi się strzec Navarry – dodał Pete. – Tak było napisane.

– Dobrze, będzie więc wypytywać o starą kobietę, ale upewni się najpierw, że nie nazywa się ona Navarro – powiedział Bob.

– Nie – Jupe potrząsnął głową. – Navarra nie ma w Kolumbii. W każdym razie nie było go tam, kiedy Pilcher umieszczał wiadomość w komputerze. Nie był pewien, czy pobyt Navarry jest legalny, i napomknął o BIN. Ten skrót może odnosić się tylko do Biura Imigracji i Naturalizacji. Czyli że Navarro może być obcokrajowcem bez prawa pobytu, przebywającym tu, w Stanach Zjednoczonych.

– Słusznie – zgodził się Bob. – Marilyn musi się więc strzec nielegalnego imigranta Navarro, zanim uda się do Sogamoso. Jupe! Może Navarro zaatakował cię poprzedniego dnia na strychu? To chyba nie był niewidzialny facet, który przeszedł koło Pete'a?

– Z pewnością nie był duchem – odparł Jupe. – To był po prostu żywy człowiek. Zadzwonił telefon.

– Pewnie Marilyn chce wiedzieć, co robimy – powiedział Pete. – Zeszłej nocy przeniosła się do matki. Nie mogła dłużej wytrzymać w domu swojego taty.

– Nie dziwię się – Jupe sięgał po słuchawkę.

Ale to nie, była Marilyn. Telefonował Luis Estava, którego poznali jako Raya Sancheza.

Jupe włączył głośnik, który sam zmajstrował, żeby wszyscy w ich biurze mogli słyszeć rozmówcę.

– Jestem zdziwiony, że pan telefonuje, panie Estava. Wczoraj nie chciał już pan z nami rozmawiać.

– Mów do mnie Ray, proszę. To moje drugie imię i tak mnie nazywają przyjaciele. Wczoraj zdawało mi się, że jedynym słusznym zachowaniem było odejść. Dziś nie jestem tego pewien. Właśnie miałem wizytę policji z Rocky Beach. Nie sądzę, żeby się zbytnio przejęli zniknięciem Pilchera, ale zdaje się, że jednak coś w tej sprawie robią. Wygląda też na to, że to ja jestem podejrzany.

– Miał pan motyw – zauważył Jupe.

– Niby tak. Chciałem, żeby stary gad zapłacił za zrujnowanie mego ojca, ale – w ten sam sposób – klęską w interesach. Dopuszczając się na nim fizycznego gwałtu, okazałbym się gorszy od niego. To stary człowiek!

W głosie Estavy było słychać niekłamane wzburzenie. Jupe spojrzał na przyjaciół.

– Chyba mówi szczerze – wymamrotał Bob.

Jupe skinął głową.

– Wierzymy panu. Ale dlaczego pan telefonuje? Nie przejmuje się pan chyba tym, co my myślimy o panu.

– Właśnie, że tak. Jak sądzę, Marilyn wam ufa, i ja również. Chciałem wam powiedzieć, że jeśli mogę pomóc w znalezieniu Pilchera, jestem do waszej dyspozycji. Jeśli stary pirat się nie znajdzie, będą mnie podejrzewać do końca życia o współudział w jego porwaniu. Dajcie mi znać, gdybym mógł cokolwiek w tej sprawie zrobić.

– Mam już coś dla pana. Czy słyszał pan o Sogamoso?

– Soga… co?

Jupe powtórzył, ale nie budziło to w Estavie żadnego skojarzenia. Podobnie Navarro.

– Znam kilka osób o tym nazwisku – powiedział. – W pewnych rejonach jest równie popularne jak Jones. Nikt jednak spośród znanych mi Navarrów nie zna Pilchera.

– Czy pan Pilcher wspominał panu kiedyś o łzach bogów?

– Łzy bogów? Żartujesz.

– Nie. Te łzy chyba znaczą dla niego coś bardzo ważnego.

– Przykro mi, ale nic takiego sobie nie przypominam.

– Jeszcze jedno pytanie. Sogamoso leży w Kolumbii, a Kolumbia jest głównym źródłem kokainy. Czy istnieje jakiekolwiek prawdopodobieństwo, że pan Pilcher był zamieszany w przemyt narkotyków?

– Wykluczone. Pilcher jest zaciętym wrogiem narkotyków. Zwalniał pracowników, kiedy tylko słyszał pogłoski, że zażywają jakieś nielegalne pigułki. Jeśli moje słowo ci nie wystarczy, możesz zapytać Marilyn.

Jupe podziękował, Estava podał mu swój numer telefonu i skończyli rozmowę.

– Ta sprawa ma szereg wątków i żaden zdaje się nie wiązać z drugim – powiedział Jupe.

– Przez dwa dni nie zrobiliśmy kroku naprzód w znalezieniu Pilchera.

– Założę się, że Sogamoso też nam nie pomoże – stwierdził Pete.

– Nim Marilyn tam dojedzie i znajdzie właściwą starą kobietę, jej tato może już nie żyć.

– Z tak naturalnych przyczyn, jak podeszły wiek – zgodził się Bob.

– Więc co robimy?

– Pani Pilcher sugerowała, żeby przeszukać “Bonnie Betsy” – powiedział Jupe. – Przeczesaliśmy już cały dom, więc dlaczego nie spróbować? Marilyn musi wiedzieć, gdzie znajduje się ten jacht.

– Gdybyśmy tam odszukali książkę biskupa, Marilyn odzyskałaby swego tatę i dowiedziała się z pierwszej ręki wszystkiego o starej kobiecie i łzach bogów – dodał Bob.

Jupiter zatelefonował do pani Pilcher. Odebrała Marilyn. Powiedziała, że jacht znajduje się w suchym doku korporacji o nazwie “Żegluga centralnego wybrzeża”.

– To jest stocznia przy Bowsprit Drive. Zatelefonuję do nich, że przyjedziecie, i polecę wpuścić was na jacht.

Niebawem chłopcy pędzili na swych rowerach szosą nadbrzeżną. Po dwudziestu minutach wytężonej jazdy skręcili w Bowsprit Drive. Droga ta prowadziła na sztucznie utworzony cypel, wybiegający blisko dwa kilometry poza linię brzegu. Po jego południowej stronie mieścił się klub jachtowy i szereg sklepów zaopatrujących statki. Po północnej znajdowało się kilka stoczni. “Żegluga centralnego wybrzeża” leżała o czterysta metrów od szosy. Otaczał ją solidny płot, przy bramie była mała portiernia, gdzie pełnił wartę umundurowany strażnik.

Podjechali do bramy i Jupe podał strażnikowi swoje nazwisko.

– Ach, tak. Panna Piteher telefonowała. Spodziewałem się kogoś starszego, ale jeśli panna Pilcher mówi, że wszystko jest z wami w porządku, musi być w porządku. Podpiszcie tutaj.

Podsunął im notes. Podpisali się, a strażnik podstemplował godzinę i wziął z kołka pęk kluczy, które wręczył Jupiterowi.

– Będziecie ich potrzebowali. Kabiny i sterownia na “Bonnie Betsy” są zamknięte. Idźcie tędy prosto – wskazał drogę. – Miniecie szkuner, ten tu, widzicie, czyszczą mu dno. Dalej zobaczycie “Bonnie Betsy”. Stoi w suchym doku przy kei. Nie możecie jej przeoczyć. Duży statek z czarnym kadłubem, nazwę ma wypisaną złotymi literami na rufie.

Chłopcy podziękowali i ruszyli dalej na rowerach. Świeża bryza od oceanu wiała im w twarz. Mewy wznosiły się i opadały z przeraźliwym krzykiem. Powietrze było przesycone zapachem wodorostów i rybim odorem skorupiaków wysychających na kadłubach łodzi, wyciągniętych z wody do reperacji.

Przeważnie były to żaglówki długie na kilkanaście metrów, drewniane i z włókna szklanego. “Bonnie Betsy” różniła się od nich całkowicie. Był to właściwie mały statek. Czarny, stalowy kadłub i biała nadbudowa nadawały jej wygląd luksusowego statku pasażerskiego.

– O rany! – wykrzyknął Pete. – Stary Piteher nie kupił tego dla żartu!

– W tym wypadku nie liczył każdego grosza – dodał Bob.

W odróżnieniu od innych łodzi, tego statku nie wyciągnięto na brzeg. Wprowadzono go do olbrzymiego betonowego rowu zwanego suchym dokiem. Gigantyczna, wodoszczelna zapora od strony morza była zamknięta, a woda z rowu wypompowana. “Bonnie Betsy” była sucha i spoczywała wysoko na stalowych podporach.

Statek łączyła z keją schodnia. Jupe pierwszy przeszedł po niej na pokład i wydał okrzyk zdziwienia.

– Co się stało? – zawołał Bob.

– O to chodzi, że nic. Spodziewałem się odczuć to, co się zwykle czuje, kiedy się wchodzi na pokład. Wiesz, łódź wydaje ci się żywa. Wszystko się rusza. Ten jacht jest taki… taki martwy!

– Racja – zgodził się Pete. – Masz wrażenie, że zbudowali go na twardym gruncie, z piwnicą, głęboką na dziesięć metrów.

Wspięli się na mostek kapitański i Jupe wypróbował kolejno otrzymane od strażnika klucze. Znalazł właściwy i otworzył drzwi sterowni. Weszli do przeszklonej kabiny. Na szybach były smugi po słonej wodzie. Pod oknami znajdowały się szafki z szufladami. Sterownia była schludna i miała okrętowy charakter.

– Oczekiwałem większego bałaganu – powiedział Bob. – Pan Pilcher wszędzie upycha tyle rzeczy.

– Może jacht traktuje inaczej – odparł Jupe. – Na statku nie możesz brodzić po pas w szpargałach.

– Albo wynajął kapitana i ten nie dopuścił, żeby mu zagracono mostek – powiedział Pete.

Jupe otworzył jedną z szafek i wyciągnął szufladę. Leżały w niej starannie złożone mapy. Przejrzał je. Były to mapy morskie, pokazujące rafy i mielizny. Wśród nich kilka map wód przybrzeżnych Ameryki Południowej.

– Ciekaw jestem, jak często pływał do Kolumbii.

– Sogamoso nie jest portem – powiedział Bob. – Jeśli tam się wybierał, musiał podróżować lądem od wybrzeża Kolumbii albo któregoś portu w Wenezueli.

– Dobrze, zdaje się, że przyszliśmy tu szukać książki biskupa – przerwał im Pete.

– Słusznie. – Bob zaczął przeszukiwać jedną szufladę po drugiej.

Pete zajrzał do schowka.

Jupe przetrząsnął półki. Znaleźli kilka książek o żegludze, trochę przyrządów nawigacyjnych, ale nic z tego nie miało żadnego związku z biskupem. Jupe zamknął drzwi sterowni na klucz i zeszli na główny pokład. Wchodziło się stąd do kabin, umieszczonych po obu stronach statku. Zabrali się do ich sprawdzania jedna po drugiej. Większość robiła wrażenie nie używanych. Nie było pościeli na łóżkach, a materace byty zwinięte. Kabiny załogi nosiły ślady niedawnego użytku. Ktoś zostawił pod koją zmiętą koszulę, kosze na śmieci wciąż były pełne pudełek po papierosach i petów.

Natrafili wreszcie na kabinę większą od poprzednich. Rolety w oknach były opuszczone i w kabinie panował półmrok. Jupe przekręcił kontakt przy drzwiach, ale światło się nie zapaliło.

– Chyba na “Bonnie Betsy” nie ma teraz prądu – powiedział. – Łajba jest doprawdy martwa.

Otworzył, drzwi na oścież, aby spowodować dopływ światła z pokładu, i wszedł do środka. Plastykowe płachty okrywały szerokie łóżko, krzesła i stoliki. Wzdłuż ściany na wprost drzwi biegły półki z wystającą listwą zabezpieczającą stojące na nich przedmioty przed zsunięciem.

Na jednej z półek Jupe zauważył latarkę. Poszedł po nią i zaczął omiatać kabinę snopem światła.

– To z pewnością kabina starego – powiedział Pete. Półki były zapełnione rupieciami, niewątpliwie należącymi do starego kolekcjonera..Poupychane bezładnie książki i papiery, między nimi kilka wytartych piłek tenisowych. Dalej trofeum z klubu kręglarskiego, zdobyte przez niejakiego Ernesta J. Krebsa, obok skórzana rękawiczka.

– Dlaczego Pilcher trzyma trofeum, które wygrał ktoś inny? – zapytał Bob.

– Bo było tu już przedtem – odpowiedział Pete.

Jupe chciał podejść bliżej do trofeum i omal nie przewrócił się o stertę jakichś rzeczy leżących na podłodze. Jedna z półek przy wezgłowiu łóżka oderwała się od ściany i obwisła, a książki i papiery rozsypały się po podłodze. Jupe podniósł książkę leżącą na wierzchu. Była bardzo stara. Skórzana oprawa zamykała się klamrą, połyskującą zmatowiałym złotem.

Jupe oświetlił książkę latarką. Oprawa była tak stara, że zmurszałe płatki skóry przylgnęły mu do palców. Przyjrzał się ze zmarszczonym czołem wzorowi, wytłoczonemu na przedniej okładce. Była to smukła, spiczasta czapka z krzyżem.

Jupe spojrzał na przyjaciół.

– Wydaje mi się, że na okładce jest wizerunek mitry. To nakrycie głowy noszone przez biskupów. Myślę, że znaleźliśmy książkę biskupa!

Zamierzał wyjść na pokład, ale ktoś zagrodził mu drogę. W drzwiach stał rosły mężczyzna w ciasno go opinającej niebieskiej roboczej koszuli.

– Co tam masz? – mężczyzna wyciągnął wielką, pokrytą odciskami rękę. – Nigdzie z tym nie pójdziesz. Dawaj to!

Загрузка...