Piętnaście minut później Jupe i Bob dzwonili do drzwi domu pana Pilchera. Otworzyła im Marilyn. Miała na sobie tę samą, wymiętoszoną teraz, niebieską suknię. Zrzuciła tylko z nóg pantofle na wysokich obcasach.
– Masz ten list? – zapytał Jupe.
Wręczyła mu świstek papieru. Odczytał głośno:
Ojciec przybywa do domu tylko za książkę biskupa. Nie wzywać policji. Działać szybko. Zwłoka niebezpieczna.
Tylko słowo “biskupa” było napisane dużymi, rozlazłymi literami, reszta stów została wycięta z tytułów w gazecie i naklejona na papierze.
– Przypuszczam, że biskup nieczęsto trafia do gazet – powiedziała Marilyn. – Porywacz nie mógł znaleźć tego słowa, więc wydrukował je sam. List był bez koperty. Tylko ta kartka. Ktoś wsunął ją pod tylne drzwi, zadzwonił i uciekł.
– A więc jesteś teraz pewna, że to było porwanie? – zapytał Jupe. – Po południu byłaś skłonna uważać, że ojciec sam zaaranżował swoje zniknięcie.
– Do podrzucenia tego listu nie byłby jednak zdolny. Nie byłby w stanie uciec spod drzwi po naciśnięciu dzwonka. W najlepszym razie może się zdobyć jedynie na szybkie kuśtykanie. Więc chyba rzeczywiście porwano go i teraz muszę znaleźć tę książkę biskupa. Nie mam zielonego pojęcia, co to takiego. W tym domu jest chyba parę milionów książek. Macie więc pole do popisu, chłopcy. Pomożecie mi przejrzeć wszystkie książki i znaleźć tę, o którą chodzi.
Jupe oddał jej kartkę z żądaniem okupu.
– Powinno się powiadomić o tym policję. Czy telefonowałaś do nich?
– Nie, i ty nie rób tego także. Facet przestrzega, żeby nie wzywać policji, a ja nie będę ryzykować. Mój tato nie jest najlepszym z ojców, ale nie chcę, żeby go skrzywdzono. Poza tym będę kompletnie zrujnowana, jeśli mu się coś stanie. Umieścił klauzulę w swoim testamencie, że jeśli umrze lub zniknie w podejrzanych okolicznościach, ja nie dostanę grosza. Nawet jeśli mnie nie oskarżą o współudział!
– Och! – powiedział Jupe.
– Nie udawaj, że cię to szokuje. Tato po prostu lubi się zabezpieczyć. Każdy to robi. A teraz chodźcie. Do roboty.
Weszła na schody, chłopcy ruszyli za nią, wstrząśnięci tym, co usłyszeli. W holu na piętrze stał odkurzacz. Marilyn usiłowała uprzątnąć pierze, ale wiele białych piórek wciąż leżało na podłodze i przylgnęło do ścian. Chłopcy weszli do sypialni Jeremy'ego Pilchera i zaczęli metodycznie przeglądać książki na półkach. Znaleźli dziełka o ptakach, a także z dziedziny filozofii i chemii i książki science fiction. Dalej słowniki, katalogi drogocennych kamieni i zbiór powieści Dickensa w łuszczącej się skórzanej oprawie.
– Tu jest coś – Jupe trzymał tanie, zakurzone wydanie pod tytułem “Sprawa morderstwa biskupa”. Była to książka sensacyjna, napisana przez S. S. Van Dine'a.
Marilyn wzięła ją do ręki i zaczęła przerzucać pożółkłe strony.
– Nie wydaje mi się, żeby ktoś dla czegoś takiego popełnił przestępstwo. Możemy to sprawdzić, ale na wszelki wypadek szukajmy dalej.
Bob kichnął i wrócił do zdejmowania zakurzonych książek z półek. Przeglądał je i odstawiał z powrotem.
– Twój tato dużo czyta, co?
– Czyta niezbyt dużo. Kupuje książki. Twierdzi, że przeczyta je kiedyś, jak będzie miał więcej czasu. Na razie gromadzi je na półkach. Lubi je mieć. Jakby to się równało poznaniu ich zawartości. Nigdy nie wyrzuca kupionej książki. Nigdy niczego nie wyrzuca.
Podeszła do dużej komody.
– Zobaczmy, co mamy tutaj – mruknęła, otwierając jedną z szuflad. Były w niej skarpetki, szalik i garść papierów. Wyjęła je i zaczęła przeglądać.
– Wycinki z gazet, recepta, której nigdy nie wykupił, kilka broszur z biura podróży – rzuciła papiery na komodę. – Dobrze byłoby wiedzieć, czego szukamy. Nie wierzę, żeby chodziło o stary kryminał.
– Może ta? – Bob pokazał książkę zatytułowaną “Dzień, w którym zastrzelono Lincolna”. Autorem był Jim Biskup.
– Wątpliwe. Ale odłóż ją na bok – powiedział Jupe.
– Może chodzi o jakieś rzadkie pierwsze wydanie? – rozważała Marilyn. – Albo o coś nie publikowanego jeszcze, o jakiś manuskrypt.
Albo o notatki dotyczące Jakiegoś eksperymentu naukowego. A może o pamiętnik kogoś ze straszną przeszłością, jakiegoś na przykład komendanta obozu koncentracyjnego, czy kogoś w tym rodzaju.
– Sprawdzimy wszystko – powiedział Jupe.
Po uporaniu się z książkami na półkach chłopcy zabrali się do kartonów i teczek na papiery, złożonych w szafie. Znaleźli pakiet unieważnionych czeków, stare rachunki i pocztówki z odległych miejsc, jak Gibraltar czy Kair. Żadna z nich nie została przysłana pocztą, były tylko pamiątkami zakupionymi w podróży.
– Tato często wypływał w morze, kiedy był młodszy – wyjaśniła Marilyn. – Nim został, jakby tu powiedzieć… kapitanem przemysłu. Na Wałl Street nazywają go piratem. Może rzeczywiście nim jest. Jeśli się zaczyna tak jak on od zera, nie będąc bezwzględnym, nie można dojść do linii okrętowych, kilku domów towarowych, papierni i dwóch czy trzech banków.
Lub też nie będąc nieuczciwym, pomyślał Jupe. Nagle zadzwonił telefon. Marilyn skoczyła do aparatu. Słuchała przez chwilę, po czym krzyknęła:
– Staram się! Słuchaj, mam coś pod tytułem “Sprawa morderstwa biskupa” i książkę napisaną przez faceta o nazwisku Jim Biskup…
Urwała, zmarszczyła czoło i powiedziała.
– Ale ja nie próbuję zwodzić. Słuchaj, ja nie wiem, czego szukam i… i… Czekaj! Słuchaj!
Odjęła słuchawkę od ucha i utkwiła w niej wzrok.
– Porywacz? – zapytał Jupe.
– Tak. Myśli, że sobie żarty z niego stroję. Nie chce żadnych starych kryminałów. Powiedział, że chce książkę biskupa, i odwiesił słuchawkę, nie określając nic bliżej.
– Czy da się jakoś określić jego głos, jakoś go scharakteryzować? – zapytał Bob.
Potrząsnęła głową.
– Mówił, jakby miał chrypkę. Albo jest przeziębiony, albo mówił przez chusteczkę, żeby zmienić głos. Ma jakiś obcy akcent, ale to może być udawane.
Wróciła do przeszukiwania komody. Gdy doszła do ostatniej szuflady, a chłopcy zdjęli z półki w szafie ostatnie pudło, wszyscy troje poczuli się zmęczeni, Marilyn zaś także głodna.
– Nie jadłam obiadu, nie ma wiele jedzenia w lodówce. Tato z całą pewnością dopilnował, żeby Burnside przygotował tylko tyle jedzenia, ile goście na pewno zjedzą. Macie ochotę na pizzę?
– Świetnie – powiedział Bob – tylko bez rybek, dobrze?
– Ale z podwójnym serem i do tego dietetyczna cola – dodał Jupiter.
– Okay. Może jeden z was pomoże mi to wszystko przynieść?
Bob wyszedł z Marityn, a Jupe został, by kontynuować poszukiwania. Przechodząc do następnej sypialni, spojrzał na drzwi na strych. Zaglądał tam wczoraj po południu, kiedy szukali Pilchera. Strych nie był tak zabałaganiony jak nie zamieszkane sypialnie. Rzadko też tam ktoś zachodził. Idealne miejsce na ukrycie czegoś cennego.
Jupe otworzył drzwi, przekręcił kontakt u podnóża schodów i wszedł na górę.
Po kątach stały kufry. Upchnięto tu też pudła i półki z książkami, ale nie w tak obezwładniającej ilości, jak w sypialniach. Jupe podszedł do pierwszego z brzegu regału i zdjął z półki cienką książkę. Nosiła tytuł “Sekrety szybkiego pisania na maszynie” i została wydana w 1917 roku.
Odkładał książkę na półkę, gdy usłyszał z dołu trzask zamykanych drzwi wejściowych.
– Bob! – zawołał – To ty?
Nie było odpowiedzi. Jupe odszedł od regału i nasłuchiwał, zdając sobie równocześnie sprawę, że to nie mógł być Bob ani Marityn. Nie zdążyliby kupić pizzy i już wrócić.
A jednak ktoś wszedł do domu. Jupe nie wydał już z siebie głosu. Stał bez ruchu. Drzwi na strych były otwarte i dobiegał przez nie odgłos kroków. Ktoś wchodził na piętro.
Słyszał już szelest ubrania. Intruz był teraz u podnóża schodów na strych. Słychać było jego chrapliwy oddech.
Kto to był? Czy wiedział, że Jupe jest tutaj? Czy usłyszał jego wołanie, kiedy wchodził do domu?
Pstryknął kontakt. Na strychu zgasło światło.
Nagła ciemność była tak głęboka, że zdawała się napierać na Jupe'a. Poczuł się nią zduszony.
Intruz wchodził po schodach na strych! Jupe cofnął się. Ukryć się! Musi się ukryć! Wcisnąć się gdzieś w kąt, byle zejść z drogi nadchodzącemu.
Kroki dudniły już u szczytu schodów. Jupe chciał wśliznąć się za regał, ale został schwytany w snop światła. Intruz miał latarkę! Chłopiec usiłował uskoczyć w bok, ale światło przesunęło się za nim. Człowiek z latarką wchodził w głąb strychu. Jupe nie widział nic oprócz oślepiającego go światła. Nie miał dokąd uciec! Nie miał gdzie się schować!
Ruszył wprost na światło i uderzył w nie. Łokieć Jupe'a wylądował na ręce nieznajomego, który wydał okrzyk zaskoczenia i bólu. Latarka upadła z brzękiem i potoczyła się po podłodze. Rozległ się trzask tłuczonego szkła i na strychu zapadły ciemności.
Mieli teraz równe szansę i zaczęła się ryzykancka gonitwa w ciemnościach, w której intruz starał się dopaść Jupe'a. Jupe cofał się, potykał i po omacku odnajdywał drogę w zupełnej ciemności.
Nagle poczuł dotknięcie na ramieniu i próbował uskoczyć w bok. Ale napastnik nie ustępował ani na pół kroku, usiłując złapać Jupe'a za ramię.
Jupe zacisnął pięści i uderzył, ale chybił. Pchnięty gwałtownie, potknął się i zwalił na podłogę.
Z dołu dobiegł odgłos otwieranych drzwi.
– Jupe! – zawołał Bob. – Chodź jeść!
Intruz wymamrotał coś niezrozumiałego. Przemknął przez ciemność do schodów i zbiegł z nich z tupotem.
Jupe pozbierał się z podłogi i dowlókł do schodów. Mało z nich nie spadł, usiłując biec za intruzem. Gdy dotarł do holu na piętrze, jego przeciwnik zbiegał już tylnymi schodami.
Bob zawołał znowu.
– Hej, co się tam dzieje, Jupe?
Jupe zbiegł na dół do kuchni. Wpadł do niej w momencie, gdy trzasnęły drzwi na podwórze. Nim zdążył je otworzyć, nieznajomy przebiegł już podwórze i znikł w uliczce na zapleczu.