Ray Estava i Trzej Detektywi przeszli ostrożnie po nierównym gruncie do sąsiedniego budynku. Tam przystąpili do omawiania planu działania.
– Moglibyśmy po prostu tam wkroczyć i odbić Pilchera – mówił Estava. – Jeśli jednak człowiek, który go więzi, ma broń, może nam się ten zamiar nie udać: Ramon może stracić panowanie nad sobą i to byłby koniec z Pilcherem.
– Z nami też – wtrącił Pete. – Czy nie byłoby najprościej poszukać telefonu i wezwać policję?
– Słusznie – zgodził się Estava. – Sam pójdę zatelefonować. Kiedy policja tu przyjedzie i zobaczy starego przykutego do łóżka, a tego faceta stojącego nad nim, będzie wiadomo, kto jest porywaczem, i odczepią się ode mnie. Chłopcy, zostańcie w pobliżu tego domu, dobrze? Skoro już znaleźliśmy Pilchera, nie darowałbym sobie, gdyby mu się teraz coś stało.
Odszedł nie czekając na ich odpowiedź.
– Może jeden z nas powinien z nim pójść? – powiedział Pete, gdy kroki Estavy milkły w oddali.
– Po co? – zapytał Bob. – Wie, jak wezwać gliny.
– Mam nadzieję, że rzeczywiście po to poszedł – odpowiedział Pete. – Ale i on ma całą kupę powodów, żeby nienawidzić Pilchera. Może się rozmyślić i zostawić nas na lodzie.
– Co by mu to dało? – odezwał się Jupe. – Wie, że nie będziemy tu czekali w nieskończoność. Na pewno policję zawiadomi. A co do tego, żebyśmy się trzymali blisko Pilchera, ma rację. Coś w wyglądzie Ramona mi się nie podoba. Zdaje się być o krok od zrobienia czegoś drastycznego z Pilcherem.
Przekradli się z powrotem pod oświetlone okno. Jupe znowu zajrzał przez szparę w rolecie. Ramon wciąż stał przy łóżku, wpatrując się w swego więźnia. W nikłym świetle latarni jego twarz o zapadniętych policzkach zdawała się mówić, że zbyt często w swym życiu doznawał głodu.
– Nie okpisz mnie, stary! – krzyczał, jakby Pilcher był głuchy. W oknie nie było szyby i mimo szumu autostrady, chłopcy słyszeli go wyraźnie. – Udajesz! – Ramon pochylił się, złapał Pilchera za nogę w kostce i potrząsnął nim. – Słyszysz mnie! Wiem dobrze, więc nie udawaj chorego!
Trzej Detektywi słuchali w napięciu. Czy Ramon posunie się do rękoczynów? Czy powinni zainterweniować, nim Estava powróci z policją?
– Daj mi tę książkę! – Ramon pochylił się teraz nisko nad uchem Piłchera. – Zarobiłem na nią! Zapłaciłem latami mojego życia, latami poniżenia i więzień. Podzieliłbym się z tobą, ale ty byłeś zbyt chciwy i chciałeś mieć wszystko! Ty im doniosłeś, co? Ty oddałeś mnie policji, jak tylko dostałeś książkę w swoje ręce. Kiedy po mnie przyszli, powiedzieli, że ktoś ich o wszystkim zawiadomił. Zaaresztowali mnie. Mnie! Ramona Navarro! Wsadzili mnie do celi jak pospolitego złodzieja!
Wiesz co się stało, kiedy nie mogli u mnie znaleźć książki? Powiedzieli, że ją sprzedałem. Powiedzieli, że tylko ja mogłem ją zabrać – i poszedłem do więzienia. Wiem, dokąd tyś poszedł, Pilcher. Tam, gdzie mogłeś sobie wypełnić kieszenie i stać się bogatym człowiekiem!
Ramon wyprostował się i zaczął krążyć po pokoju, zaciskając nerwowo dłonie.
Pete odwrócił głowę w stronę, w którą odszedł Estava. Dlaczego nie wraca? Co robi tak długo?
Ramon przestał krążyć po pokoju i znowu mówił. Obniżył teraz głos. Chłopcy musieli dobrze nastawiać uszu, żeby go usłyszeć.
– Grasz teraz na czas. Myślisz, że ta twoja córeczka będzie dopingowała policję tak długo, póki cię nie znajdą. Myślisz, że będą szukać i szukać, aż tu trafią i wybawią cię jak w filmie. Nie. Obserwuję ją i wiem, że nie robi nic. Ściągnęła sobie małych chłopców, żeby się nie bać ciemności. A jak to nie pomaga, biegnie do mamy. Policja nic nie robi, a ty jesteś wciąż tutaj.
Wiesz, gdzie jesteś, Pilcher, mój przyjacielu? W miejscu, gdzie nikt nie przychodzi i nikt cię nie usłyszy. Mam dużo czasu. Mogę cię tu trzymać, póki mi nie powiesz wszystkiego, co muszę wiedzieć. Patrz!
Podszedł do przesłoniętego roletą okna.
Pete wciągnął powietrze i rzucił się w bok. Bob prysnął w drugą stronę. Jupe cofnął się. Chciał dać nura, ale nie był dość szybki. Ramon cisnął roletą. Wypadła na zewnątrz, niemal uderzając Jupe'a w twarz.
Przez moment Jupe i Ramon patrzyli na siebie. Jupe nie był w stanie się ruszyć.
Potem Pete złapał go i szarpnął w bok. Zły czar prysł. Wszyscy trzej rzucili się do ucieczki.
Usłyszeli okrzyk Ramona. Roleta opadła, uderzając z łoskotem w ścianę budynku. Trzasnęły drzwi.
Ramon biegł za nimi!
Jupe się obejrzał. Zobaczył broń w ręce Ramona. To nie była strzelba. Ramon wymachiwał jakimś kijem. Jupe rozpoznał kij baseballowy i ocenił, że nie była to broń śmiercionośna. Ramon nie był młody. Daleko mu było jednak do wieku Pilchera i był bardzo krzepki. Wykrzykiwał wyzwiska po hiszpańsku i angielsku. Jupe przyspieszył biegu.
Chłopcy nie rozumieli większości wyzwisk Ramona. Wystarczyło jednak, że nazwał ich psimi synami i groził, że ich zatłucze. Potem przestał wrzeszczeć, żeby biec szybciej.
Pete coś wykrzyknął i wbiegł w głęboki mrok między dwoma opustoszałymi domami. Bob popędził za nim, a Jupe dosłownie rzucił się za przyjaciółmi.
Ramon nie dawał za wygraną. Za sekundę ich dopadnie i zamachnie się kijem. Ale ich było trzech. Mogą przecież wyrwać mu kij, powalić ścigającego i obezwładnić go.
Pete obawiał się jednak, że byłoby to zbyt ryzykowne. Nawet jeśliby go w końcu pokonali, może przedtem któremuś z nich rozwalić głowę. Złapał Boba za ramię i pociągnął za róg budynku. Jupe pokłusował za nimi, patrząc przez ramię, jak blisko jest Ramon. Zbyt blisko – pomyślał.
Wtem Pete wskazał mu coś, co majaczyło przed nimi w mroku. Drzwi! Znalazł otwarte drzwi! Mogą wejść do budynku i ukryć się.
Wtłoczyli się po omacku do czarnego wnętrza budynku. Jupe wyciągnął ręce, mrok był głęboki i chłopcu wydawało się, że idzie z zamkniętymi oczami.
W środku odwrócili się do drzwi, ciemności były w tym miejscu nieco mniej intensywne. Usłyszeli kroki Ramona, który zatrzymał się przy budynku. Jego oddech był chrapliwy. Jupe wyobraził sobie ścigającego, jak przycupnięty przy otworze drzwi łowi uchem najlżejszy odgłos zdradzający, gdzie się chłopcy kryją.
W końcu Ramon ruszył przed siebie. Jupe usłyszał jeden krok, potem drugi. Chłopiec zaczął się cofać, żeby znaleźć się jak najdalej od drzwi. Szedł tyłem, noga za nogą, aż poczuł za plecami ścianę. Wtedy zaczął przesuwać się wzdłuż niej. Przy nim był Pete. Może Bob. Nieważne, byle trzymali się razem.
Wreszcie poczuł, że ściana za nim się kończy, i wiedział, że trafił na następny otwór drzwiowy. Pokój, do którego weszli, łączył się z drugim. Jupe wsunął się do niego tyłem. Pete i Bob za nim. Na razie byli bezpieczni, ale tylko chwilowo. Ramon czaił się wciąż pod drzwiami wiodącymi do pierwszego pokoju. Czekał, aż zrobią jakiś ruch.
Jupe rozglądał się w nadziei, że zobaczy kolejne drzwi lub okno, jakąkolwiek drogę wyjścia z tego domu. Ale ciemności były nieprzeniknione.
Estava! Gdzie był? Dlaczego nie wrócił z policją? Pete miał rację – myślał Jupe z goryczą. Estava się rozmyślił. Zostawił ich. Sami muszą znaleźć wyjście. Muszą zaatakować Ramona i odebrać mu kij!
Nagle poczuł drżenie podłogi pod stopami. Lekkie dygotanie, jakby pobliską autostradą przejechała ciężarówka.
Wtem z ziemi wydobyło się grzmienie! Podłoga podniosła się, opadła i podniosła ponownie. Grzmienie nasilało się, rosło, wypełniało cały świat, nie było już nic poza tym ogłuszającym łoskotem i dom zaczął się przechylać. Coś się skrzyło oślepiającym światłem, niczym błyskawica. To przewody wysokiego napięcia na słupach na zewnątrz!
Jupe upadł. Usłyszał trzask łamiących się belek i skrzyp gwoździ wyrywanych z drzewa.
Trzęsienie ziemi! Nastąpiło trzęsienie ziemi! W każdej chwili stary dom mógł się zawalić. Dach obsunie się wtedy ze ścian i spadnie, miażdżąc ich swym ciężarem. Muszą się stąd wydostać!
Ale Jupe nie mógł nawet wstać. Leżał na przekrzywionej podłodze, wbijając paznokcie w deski pod sobą.
Dom runie za chwilę. Są w potrzasku!