Rozdział siódmy

Kiedy kilka minut później Eve weszła do biblioteki, nie było tam nikogo.

Zamknęła za sobą drzwi, zapaliła światło i podeszła do biurka. Otworzyła prawą szufladę. Papiery i książki telefoniczne. Zatrzasnęła szufladę i otworzyła drugą, z lewej strony.

Książki. Wyjęła je i położyła na biurku. Na wierzchu znajdował się raport Komisji Warrena. Pod spodem – książka Crenshawa o sekcji zwłok Kennedy’ego i zaczytany egzemplarz Konspiracji w sprawie Kennedyego: pytania i odpowiedzi.

– Mogę pani w czymś pomóc? – spytał Logan, stając w drzwiach.

– Czy pan zwariował, Logan? Kennedy? Pan ma źle w głowie.

Podszedł i usiadł przy biurku.

– Jest pani zdenerwowana.

– Dlaczego miałabym się denerwować? Dlatego że przywiózł mnie pan tutaj z zupełnie bezsensownego powodu? Kennedy? – powtórzyła. – Pan oszalał.

– Niech pani usiądzie i głęboko odetchnie – poradził z uśmiechem. – Boję się, kiedy pani tak nade mną stoi.

– To nie jest śmieszne, Logan.

Nie, ma pani rację. Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie. Starałem się działać bardzo ostrożnie. Rozumiem, że nie przeszukuje pani mojego biurka z czystej ciekawości. Joe Quinn?

– Tak.

– Słyszałem, że sprytny z niego facet. Ale to pani go na mnie nakierowała. Po co?

– Spodziewał się pan, że będę błądziła po omacku?

– Nie, chyba nie – odparł po chwili milczenia. – Choć miałem taką nadzieję. Chciałem, żeby się pani tym zajęła bez uprzedzeń.

– Nigdy nie mam uprzedzeń, nawet jeśli coś podejrzewam. To konieczne w mojej pracy. Nie wierzę jednak, że chce pan, żebym panu pomogła wykopać Kennedy’ego.

– Nie wymagam od pani pracy fizycznej. Musi pani jedynie zweryfikować…

– I zostać przy tym zastrzelona. Nie, dziękuję. Na litość boską, Kennedy jest pochowany na cmentarzu w Arlington.

– Doprawdy?

– Co pan chce powiedzieć?

– Niech pani usiądzie.

– Nie chcę siadać. Chcę z panem porozmawiać.

– Dobrze. A jeżeli Kennedy nie jest pochowany w Arlington?

– Co to ma być, kolejna teoria spiskowa?

– Spisek? Tak, chyba o to właśnie chodzi. Ale z pewną odmianą. Co by pani powiedziała na to, że w Dallas zastrzelono jednego z sobowtórów prezydenta Kennedyego? A sam Kennedy umarł wcześniej?

Eve wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.

– Sobowtóra Kennedy’ego?

– Większość osób na najwyższych stanowiskach państwowych ma swoje sobowtóry, żeby chronić zarówno życie, jak i swoją prywatność. Podobno Saddam Husajn ma przynajmniej sześciu.

– To dyktator jednego z krajów Trzeciego Świata. U nas to jest niemożliwe.

– Owszem, przy pewnej pomocy możliwe.

– Czyjej pomocy? – spytała sarkastycznie. – Małego John-Johna? Może braciszka Bobby’ego? Jest pan kompletnie stuknięty – rzekła, zaciskając pięści. – Opowiada pan jakieś koszmarne bzdury. I kogo pan właściwie oskarża?

– Nikogo nie oskarżam. Przyglądam się możliwym wersjom wypadku. Nie mam pojęcia, na co umarł Kennedy. Miał wiele problemów ze zdrowiem, o których się nie mówiło. Równie dobrze mógł zejść z tego świata z przyczyn naturalnych.

– Równie dobrze? Czy pan sugeruje, że Kennedy nie umarł z przyczyn naturalnych?

– Nie słucha pani tego, co mówię. Nie wiem. Wiem tylko jedno: w oszustwie tego rodzaju musiało brać udział więcej osób.

– Spisek w Białym Domu. Przykrywka – powiedziała Eve z ironicznym uśmieszkiem. – Dobrze się złożyło, że Kennedy był demokratą, prawda? Może pan obsmarować opozycję jako bandę łajdaków, na których w żadnym wypadku nie należy w tym roku głosować. Cóż za szczęśliwe zrządzenie losu: zarzut tego typu może oznaczać zwycięstwo pańskiej partii.

– Może.

– Nie lubię kampanii wyborczych polegających na opluwaniu przeciwnika. I nie lubię, jak się mnie wykorzystuje, Logan.

– To całkiem zrozumiałe. A teraz, skoro wyraziła już pani swoje niezadowolenie, czy mogłaby pani posłuchać mnie przez chwilę? Osiem miesięcy temu zadzwonił do mnie Bernard Donnelli, właściciel małego zakładu pogrzebowego na przedmieściach Baltimore. Poprosił, żebym się z nim spotkał. Zaintrygował mnie tym, co powiedział przez telefon, poleciałem więc następnego dnia do Baltimore. Donnelli bał się i wyznaczył spotkanie na podziemnym parkingu o piątej rano. Co za brak wyobraźni.

Zapewne wyobrażał sobie, że jest… W każdym razie chciwość przeważyła nad strachem. Chciał mi sprzedać pewne informacje. I przedmiot, który, jego zdaniem, mógłby mieć dla mnie pewną wartość. Czaszkę.

– Tylko czaszkę?

– Reszta ciała została skremowana przez ojca Donnellego. Dom pogrzebowy Donnellich był przez całe dziesięciolecia używany przez mafię i Cosa Nostrę do pozbywania się zwłok. Właściciele dali się poznać gangsterom jako ludzie dyskretni i godni zaufania. Jednakże jedna kremacja zaniepokoiła mocno starego Donnellego. Pewnej nocy w zakładzie pogrzebowym pojawiło się dwóch ludzi z ciałem mężczyzny. Nie byli to stali klienci i choć bardzo dobrze zapłacili, nie można było liczyć na to, że zachowają się tak, jak trzeba. Usiłowali nie dopuścić, żeby zobaczył twarz zmarłego, ale udało mu się podejrzeć ich przez moment i to, co zobaczył, śmiertelnie go przeraziło. Obawiał się, że któregoś dnia, a raczej nocy, wrócą i poderżną mu gardło, aby wyeliminować niepożądanego świadka. Uratował więc czaszkę jako swojego rodzaju zabezpieczenie.

– Uratował?

– Niewielu ludzi wie, że całkowite spalenie szkieletu wymaga temperatury dwu i pół tysiąca stopni i trwa co najmniej osiemnaście godzin. Donnelli tak ułożył ciało, że czaszka niecały czas była w płomieniach. Kiedy po czterdziestu pięciu minutach mężczyźni wyszli, Donnelli wyciągnął czaszkę i spalił resztę. Czaszka służyła mu do szantażu, a gdy umierał, powiedział synowi Bernardowi, gdzie ją pochował. Dość makabryczny spadek, ale bardzo, bardzo cenny.

– Donnelli umarł?

– Śmiercią jak najbardziej naturalną. Był już starym człowiekiem i miał słabe serce.

– Kogo szantażował?

Logan wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia. Młody Donnelli nie chciał mi powiedzieć. On chciał sprzedać czaszkę.

– I nie naciskał go pan?

– Oczywiście chciałem to z niego wyciągnąć, ale powiedział mi tylko tyle, ile teraz powtórzyłem pani. Nie był tak odważny jak ojciec i nie chciał żyć w ciągłym strachu i niepewności. Zaproponował, że powie mi, gdzie jest zakopana czaszka, za sumę, która pozwoli mu wyjechać do Włoch z nową twarzą i nowym nazwiskiem.

– Przyjął pan jego ofertę?

– Tak. Zdarzało już mi się płacić więcej za mniej obiecujące informacje.

– A teraz chce pan, żebym urzeczywistniła powstałą w ten sposób możliwość, czy tak?

– Jeśli Donnelli mówił prawdę.

– To wykluczone. Cała ta historia jest wyssana z palca.

– To niech pani ze mną pojedzie. Cóż w tym złego? Jeżeli wszystko okaże się fantazją, wróci pani do domu z moimi pieniędzmi w kieszeni, a ja się ośmieszę. Obydwa rozwiązania powinny pani sprawić dużą radość.

– Dla mnie to strata czasu.

– Dobrze pani za to płacę.

– Jeśli w tej historii jest źdźbło prawdy, nie powinnam zabawiać się w kopanie.

– Mówiła pani, że to nie może być prawda.

– To na pewno nie jest Kennedy, ale może być, na przykład, Jimmy Hoffa albo jakiś ojciec chrzestny.

– Pod warunkiem, że nie wyrzuciłem masy pieniędzy na jakąś bzdurę.

– Zapewne pan wyrzucił.

– Niech pani ze mną jedzie, to się przekonamy. Chyba że nie potrafi pani wykonać pracy bez uprzedzenia. Nie życzę sobie, żeby nałożyła pani na tę czaszkę twarz Jimmy’ego Hoffy.

– Doskonale pan wie, że jestem na to za dobra. Proszę mną nie manipulować, Logan.

– Dlaczego nie? Ja też jestem dobry w paru rzeczach. Naprawdę nie chciałaby się pani przekonać, czy Donnelli mnie nie oszukał?

– Nie, to kolejna wyprawa z motyką na słońce. Bez sensu.

– Jeśli bez sensu, to dlaczego chcieli panią nastraszyć? A może już pani zapomniała, co zrobili w pani laboratorium?

Znów manipuluje. Uderza tam, gdzie boli. Eve odwróciła się tyłem.

– Niczego nie zapomniałam, ale nie jestem pewna, czy wierzę…

– Podwoję sumę dla Fundacji Adama.

Powoli odwróciła się do niego twarzą.

– Już i tak pan przepłacił. Nawet jeśli to prawda, to dotyczy dawnych wydarzeń. Może się okazać, że ówczesne machlojki demokratów nikogo dziś nie obchodzą.

– A jeżeli jednak obchodzą? Panuje odpowiedni klimat. Ludzie mają dość politycznych manipulacji.

– Do czego pan właściwie dąży, Logan?

– Myślałem, że już mnie pani rozgryzła. Jestem takim sobie pospolitym przemysłowcem, który gromadzi amunicję.

Nie wierzyła w ani jedno jego słowo.

– Zastanowi się pani?

– Nie.

– Myślę, że tak. To silniejsze od pani. Czekam na odpowiedź jutro rano.

– A jeśli powiem „nie”?

– Dlaczego, pani zdaniem, kupiłem posiadłość z cmentarzem?

Eve zesztywniała.

– Żartowałem. Pojedzie pani do domu.

Eve ruszyła do drzwi.

– I nie poproszę o zwrot pieniędzy z Fundacji Adama. Nawet jeśli nie dotrzyma pani umowy. Okażę się w ten sposób szlachetniejszy niż pani.

– Mówiłam, że nie zrobię niczego nielegalnego.

– Nie usiłuję pani skłonić do niczego nielegalnego. Nie planuję ataku na Arlington ani kopania na cmentarzach. Proponuję jedynie krótką wycieczkę na pola kukurydzy w Marylandzie.

– Co przypuszczalnie jest nielegalne.

– Ale jeżeli mam rację, nasze drobne wykroczenie okaże się czymś ważnym. Niech pani to przemyśli – powtórzył, wzruszając ramionami. – Jest pani rozsądną kobietą i chyba się pani ze mną zgodzi, że nie proszę o nic, co by się sprzeciwiało pani zasadom etycznym.

– Jeśli mówi pan prawdę.

– Jeśli mówię prawdę. Nie zamierzam pani o tym przekonywać. Wiem, że to by nic nie dało. Musi pani sama podjąć decyzję.

Logan otworzył górną szufladę biurka i wyciągnął książkę adresową w skórzanej oprawie.

– Dobranoc. Niech mnie pani jak najszybciej powiadomi o swojej decyzji.

Żadnych perswazji, żadnego dalszego namawiania. Teraz wszystko zależy od niej. Ale czy rzeczywiście?

– Dobranoc.

Wyszła z biblioteki i szybko podążyła schodami na górę, do swego pokoju.

Kennedy. To niemożliwe. Kennedy jest pochowany na cmentarzu w Arlington, a nie na jakimś polu w Marylandzie. Logan zapłacił za bajeczki. Tyle że Logan nie jest pierwszym lepszym naiwniakiem. Jeśli uważał, że w tej historii coś jest, ona też się powinna tym zainteresować.

I uwiarygodnić zamiary Logana, który może łgać w żywe oczy, żeby zdobyć coś, co jest mu potrzebne do kampanii wyborczej?

Przyjęła tę pracę, a Logan dotrzymał warunków. Ach, do diabła, jest zbyt zmęczona, aby podejmować jakieś decyzje. Pójdzie spać i może rano przyjdzie jej coś do głowy.

Najlepiej byłoby…

Okno.

Eve zesztywniała, a potem głęboko odetchnęła. Wyobraźnia płata jej figle, bo jest zmęczona i zniechęcona. Nie pozwoli sobie…

Okno.

Powoli przeszła przez pokój i wyjrzała przez okno.


Ciemność. Komary. Ćmy. Węże.

Fiske ze złością zorientował się, że jego eleganckie włoskie pantofle padają właśnie ofiarą gnijących liści.

Nigdy nie lubił lasu. Raz, kiedy był małym chłopcem, wysłano go na pieprzony letni obóz w Maine, gdzie musiał tkwić przez całe dwa tygodnie. Rodzice zawsze go gdzieś wysyłali, żeby mieć spokój.

Dranie.

Ale ich załatwił. Po tamtym lecie żaden obóz już go nie przyjął. Niczego nie mogli mu udowodnić, lecz opiekun wiedział. O tak, wiedział na pewno. Widać to było w jego przerażonej twarzy, w uciekającym wzroku.

Tamto lato nauczyło go paru rzeczy, które mógł potem zastosować w wybranym zawodzie. Idioci z namiotami prawie zawsze musieli rezerwować miejsca na kempingach w parkach narodowych i każda rezerwacja miała swoje potwierdzenie na piśmie u strażników leśnych.

Przed sobą zobaczył blask ognia.

Cel.

Podejść od razu, czy poczekać, aż zasną?

Poczuł nagły przypływ adrenaliny. Podejść od razu. Niech go zobaczą, niech się zaczną bać.

Potargał włosy i roztarł błoto na policzku.

Siwowłosy mężczyzna siedział przy ognisku, wpatrując się w płomienie. Jego żona wyszła z namiotu, roześmiała się i coś do niego powiedziała. Łączyło ich uczucie i zażyłość, które zirytowały Fiske’a. Z drugiej strony wszystko w tym zabójstwie go irytowało. Nie lubił wykonywać zadań w środku lasu i zamierzał okazać to tej parze. Zatrzymał się, wciągnął powietrze i wbiegł na polanę.

– Dzięki Bogu! Czy mogą państwo mi pomóc? Moja żona jest ranna. Zakładaliśmy obóz poniżej drogi, kiedy upadła i złamała…


– Wiem, gdzie rozbili namiot – powiedział Gil. – Jadę tam. Ale jestem spóźniony o dwie godziny. Strażnik powiedział, że wcześniej już ktoś o nich pytał.

– Uważaj – ostrzegł go Logan, zaciskając dłoń na słuchawce.

– Czy ja jestem głupi, czy co? Oczywiście, że będę uważał. Zwłaszcza, jeśli to Fiske.

– Fiske?

– Odświeżyłem stare kontakty i dowiedziałem się, że Timwick korzysta czasem z usług Fiske’a. Fiske pracował jako zabójca dla CIA i był bardzo dobry. Zawsze wybierał najtrudniejsze i najbardziej prestiżowe zadania. Jest niesłychanie dumny z tego, że wykonuje zlecenia, których nikt inny nie bierze. W ciągu ostatnich pięciu lat rozluźnił kontakty z CIA i zaczął działać na własną rękę. Jest szybki i wykorzystuje system, który znakomicie zna. I on to lubi, Logan, naprawdę lubi – dodał po chwili Gil.

– Cholera.

– Zadzwonię, jak ich znajdę.

Logan wolno odłożył słuchawkę.

„Jest szybki”. Jak szybki?

Zadzwonił telefon.

– Pani Duncan wyszła z domu trzy minuty temu – poinformował go Mark.

– Czy idzie do głównej bramy?

– Nie, na wzgórze.

– Zaraz tam będę.

Kilka minut później Logan wszedł do powozowni.

– Jest na cmentarzu – powiedział Mark. Logan podszedł do rzędu monitorów.

– Co robi?

– Jest ciemno, a ona jest w cieniu drzewa. Chyba nic nie robi. Stoi.

Stoi koło cmentarza w środku nocy.

– Zrób zbliżenie.

Mark pokręcił gałką na tablicy kontrolnej i nagle twarz Eve ukazała się na monitorze. Nic mu to nie dało. Spoglądała na przykryte kwiatami groby pustym wzrokiem. Czego się spodziewał? Bólu malującego się na jej twarzy? Cierpienia?

– Dziwne, nie? – odezwał się Mark. – To jakaś wariatka.

– Do diabła, nie jest wariatką… – Urwał, zaskoczony tak samo, jak Mark, swoim wybuchem. – Przepraszam, ale ona nie jest stuknięta. Po prostu za dużo w sobie nosi.

– Dobrze, dobrze. Pomyślałem tylko, że to dziwne. W życiu nie poszedłbym w nocy na cmentarz. Chyba… – Nagle zaczął się śmiać. – Cholera! Masz rację, ona jest całkiem normalna.

Eve spojrzała w górę na gałęzie drzew i wysunęła środkowy palec prawej dłoni w wulgarnym geście.

– A to nam pokazała – ucieszył się Mark. – Ona mi się podoba, John.

Logan uśmiechnął się. Jemu Eve też się podobała. Podobały mu się jej twardy charakter, inteligencja i wytrwałość. Zaintrygowały go nawet jej upór i nieprzewidywalność. W innych warunkach chętnie by się z nią zaprzyjaźnił albo… poszedł do łóżka.

Do tej pory nie zwracał uwagi na jej atrakcyjny wygląd, interesując się wyłącznie jej umiejętnościami i osobowością. Nie, to nie była prawda. Przywiązywał dużą wagę do seksu i szczerze mówiąc, Eve go podniecała. Co wcale dobrze o nim nie świadczyło.

Nie ma o czym mówić. Należy się skoncentrować na sprawach priorytetowych – przypomniał sobie w myśli. W końcu po coś ją tu przywiózł.

Tylko dlaczego wciąż tkwiła na cmentarzu?


Ciepły wiatr poruszył goździkami na grobach i przyniósł lekki zapach pod drzewa, gdzie stała Eve.

Powiedziała Margaret, że nie jest wampirem, który błąka się po cmentarzach, dlaczego więc tu przyszła? Dlaczego nie położyła się spać, lecz posłuchała dziwnego impulsu, który kazał jej tu przyjść?

To musiał być impuls, to niemożliwe, żeby coś ją tu przywołało. Przecież jest normalna. Walczyła z szaleństwem po egzekucji Frasera i musiała bardzo uważać, żeby nie wkroczyć na ścieżkę prowadzącą do obłędu. Sny, w których występowała Bonnie, były normalne, ale nie może sobie wyobrażać, że Bonnie jest przy niej na jawie.

Poza tym Bonnie nie może tu być. Nigdy tu nie była. Logan mówił o śmierci i o grobach, to dlatego. Nikt jej tu nie przywoływał.


Kiedy godzinę później wchodziła do domu, nie zdziwił jej widok Logana.

– Jestem zmęczona, nie chcę teraz rozmawiać, Logan – powiedziała, przechodząc obok niego i wchodząc na schody.

– Tak sobie właśnie pomyślałem, kiedy zobaczyłem pani wulgarny gest – odparł z uśmiechem Logan.

– Nie powinien pan był mnie podglądać. Nie lubię szpiegowania.

– Cmentarz nie jest najprzyjemniejszym miejscem na spacery. Dlaczego pani tam poszła?

– Co za różnica?

– Chciałbym wiedzieć.

Niech pan przestanie przywiązywać znaczenie do wszystkiego, co mówię i robię. Poszłam tam, bo znałam drogę, a było ciemno. Nie chciałam zabłądzić.

– To wszystko?

– A czego się pan spodziewał? Że poszłam na seans spirytystyczny?

– Niech się pani na mnie nie złości. Byłem zwyczajnie ciekaw. Miałem nawet nadzieję, że spacer pani pomógł i że podjęła pani decyzję…

– Nie. Porozmawiamy rano.

– Będę siedział w nocy, gdyby pani…

– Niech się pan odczepi, Logan.

– Jak pani sobie życzy. Ponieważ orientuje się pani, że jest pod obserwacją, chciałem tylko poinformować o tym, co robię.

– Jasne.

Trzasnęła drzwiami do swojego pokoju i poszła do łazienki. Gorący prysznic pozwoli jej się odprężyć. Potem może pójdzie do laboratorium i popracuje nad Mandy. Wiedziała, że nie będzie dobrze spała tej nocy. Nie dlatego, że bała się zasnąć i śnić o Bonnie. Sen z Bonnie nigdy nie był przykry.

I to nie Bonnie zawołała ją na cmentarz.


Dwa ciała leżały w jednym śpiworze, obejmując się ramionami. Były nagie i wpatrywały się w siebie szeroko otwartymi, przerażonymi oczami.

Długi palik od namiotu przebijał oba ciała.

– Skurwysyn.

Już ich śmierć była straszna, a w dodatku – pomyślał Gil – w ułożeniu ciał po śmierci było coś obscenicznego, coś, co odbierało im godność.

Gil rozejrzał się po polu namiotowym. Żadnych śladów, żadnych widocznych dowodów. Fiske miał czas, żeby po sobie posprzątać.

Wyciągnął telefon komórkowy i zadzwonił do Logana.

– Za późno.

– Oboje?

– Tak, bardzo nieprzyjemne. Co mam robić?

– Wracaj. Nie mogę się skontaktować z Marenem. Jest gdzieś na pustyni. Ale może to lepiej. Jeśli my go nie możemy znaleźć, to i Fiske go nie znajdzie. Przyda nam się chwila oddechu.

– Nie licz na to – powiedział Gil, rzucając okiem na dwa ciała. – Fiske nie będzie siedział z założonymi rękami.

– Na nic nie liczę, ale nie zamierzam wysyłać cię do Jordanii. Będziesz mi potrzebny.

– Czaszka?

– Nie mogę dłużej czekać. Wszystko dzieje się za prędko. Wracaj.

– Jadę.


Bardzo dobrze. Bez najmniejszych problemów, nawet z lekką fantazją.

Fiske otworzył samochód i usiadł za kierownicą, nucąc pod nosem. Zadzwonił do Timwicka.

– Cadro załatwiony. Następnym samolotem lecę do Jordanii. Coś jeszcze?

– Zostaw na razie Marena. Dołącz do ekipy obserwującej Barrett House.

– Nie lubię obserwacji – odparł Fiske, marszcząc brwi.

– Nie szkodzi. Jeśli Logan czy Duncan kichną, chcę o tym natychmiast wiedzieć i chcę, żebyś był pod ręką.

– Nie lubię skakania z miejsca na miejsce, nim skończę zadanie. Mam Marena…

– Śledziliśmy Gila Price’a, kiedy wczoraj nad ranem wyjechał z Barrett House. Pojechał wprost do mieszkania Dory Bentz.

– No to co? Nie zostawiłem żadnych śladów.

Nie rozumiesz. Wiedział o Dorze Bentz, a to znaczy, że Logan wie. Nie możemy… – Timwick przerwał i głęboko odetchnął. – Logan, Price i Duncan muszą zginąć.

– Mówiłeś, że to zbyt ryzykowne.

– Tak było przedtem, kiedy nie byliśmy pewni, co Logan wie. Teraz nie mamy wątpliwości.

Timwick wreszcie nabrał trochę odwagi.

– Kiedy?

– Dam ci znać.

Fiske wyłączył telefon. Sprawy przybierały zdecydowanie korzystniejszy obrót. Zarówno rodzaj zadania, jak i pieniądze stawały się coraz bardziej zachęcające. Otworzył schowek i wyjął listę Timwicka, znów nucąc pod nosem. Równą kreską przekreślił drugie nazwisko, a pod nazwiskiem Marena wypisał starannie, drukowanymi literami: John Logan, Gil Price, Eve Duncan.

Porządek przede wszystkim.

Włączył silnik, a potem uśmiechnął się, kiedy zdał sobie sprawę, co właściwie cały czas nuci.

Zrób sobie listę, sprawdź ją dwukrotnie, dowiedz się, kto jest niedobry okropnie…

Загрузка...