Rozdział ósmy

Proszę się obudzić – powiedziała Margaret. – Na litość boską, czy pani musi nawet spać z tymi kośćmi? Eve z trudem uniosła głowę.

– Co? Która godzina?

Margaret stała przy biurku.

– Już prawie dziewiąta. John mówił, że wczoraj wieczorem miała już pani nie pracować.

– Zmieniłam zdanie. – Eve spojrzała na Mandy. – Ułożyłam kilka kawałków łamigłówki.

– I zasnęła pani przy tym.

– Chciałam tylko na chwilkę zamknąć oczy. Chyba byłam zmęczona. Muszę wziąć prysznic i umyć zęby – powiedziała, wstając.

– Najpierw musi mnie pani pochwalić za laboratorium.

– Przepraszam, teraz jest wspaniale.

– Pani entuzjazm mnie zachwyca – odparła z westchnieniem Margaret. – Wiedziałam, że powinnam porozwieszać tu raczej worki pokutne i rozsypać popiół.

– Mówiłam już kilka razy, że nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Ale doceniam pani starania – rzuciła, wstając i idąc do drzwi.

– John chce się z panią zobaczyć. Kazał mi pani poszukać.

– Muszę najpierw wziąć prysznic i się przebrać.

– Czy mogłaby pani się pospieszyć? Jest dość zdenerwowany, odkąd wrócił Gil.

– Gil wrócił?

– Jakieś półtorej godziny temu. Czekają na panią w bibliotece.

Czekają na jej decyzję. Czekają, żeby się przekonać, czy zaakceptuje szaleńczą ideę Logana.

Kennedy.

Mój Boże, w dzień ten pomysł wydawał się jeszcze bardziej idiotyczny niż poprzedniego wieczoru.

– I John upoważnił mnie do przekazania drugiej, umówionej wpłaty dla Fundacji Adama – powiedziała Margaret. – Dzwoniłam do banku i będzie pani mogła otrzymać potwierdzenie w ciągu godziny.

Eve wcale się na nic nie umawiała. Logan wywierał na nią nacisk za pomocą pieniędzy. Dobrze, niech płaci. Nie będzie to miało żadnego wpływu na jej decyzję, a dzieci skorzystają.

– Wierzę pani.

– Niech pani sprawdzi – nalegała Margaret. – Tak chce John.

Logan może sobie dużo chcieć. Ona i tak postąpi według własnego uznania. Nocna praca nad Mandy dobrze jej posłużyła. Czuła, że teraz lepiej panuje nad sytuacją.

– Zobaczymy się później, Margaret.


– Strasznie się pani guzdrze – warknął Logan, kiedy weszła do biblioteki. – Czekamy i czekamy.

– Musiałam się umyć i wysuszyć głowę.

– I bardzo ładnie pani wygląda – powiedział Gil z kąta pokoju. – Warto było poczekać.

– Logan jest chyba innego zdania – odparła z uśmiechem Eve.

– Owszem – mruknął Logan. – Niegrzecznie jest kazać na siebie czekać.

– To zależy, czy człowiek się umawia, czy jest wzywany.

– Nie powinieneś był posyłać Margaret, Logan – obruszył się Gil.

– Nie chciałem się narzucać.

– Czyżby? – spytała Eve, unosząc brwi.

– No, w każdym razie nie za bardzo. Niech pani usiądzie.

– Nie warto – powiedziała Eve. – To nie potrwa długo.

– Proszę posłuchać, nie chcę, żeby pani… – zaczął zdenerwowany Logan.

– Niech pan się zamknie. Zgadzam się. Pojadę na pańskie cholerne pole po tę czaszkę. Przywieziemy ją tutaj i zrobię to, co mam zrobić. Ale zaraz – dodała, spoglądając mu prosto w oczy. – Chcę to już mieć za sobą.

– Dziś wieczorem.

– Dobrze – zgodziła się i odwróciła do wyjścia.

– Dlaczego? – zapytał Logan. – Dlaczego się pani zgodziła?

– Dlatego, że się pan myli i tylko w ten sposób mogę to udowodnić. Chcę zakończyć tę sprawę i wrócić do rzeczy dla mnie ważnych. A poza tym – powiedziała chłodno – chcę zobaczyć, jak się pan ośmiesza. Tak bardzo mi na tym zależy, że może nawet przyłączę się do kampanii reelekcyjnej Chadbourne’a.

– To wszystko?

Eve stała przed nim z twarzą bez wyrazu. Logan nigdy się nie dowie, jaka panika ogarnęła ją w nocy. Nie będzie miał broni, której mógłby przeciwko niej użyć.

– To wszystko. Kiedy wyjeżdżamy?

– Po północy – odparł z krzywym uśmieszkiem. – Jak przystało na taką łajdacką wyprawę. Pojedziemy limuzyną. To jakaś godzina drogi stąd.

Eve rzuciła okiem na Gila.

– Pan też się wybiera?

– Oczywiście. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio wykopywałem czaszkę. Zwłaszcza taką obiecującą. „Biedny Yorick! Wiesz, Horacjo, że go znałem?” [William Shakespeare, Hamlet, książę Danii]

– Cytat jest bliższy prawdy niż wszystko to, co mówił Logan – powiedziała Eve, podchodząc do drzwi. – Czaszka prędzej należy do szekspirowskiego Yoricka niż do Kennedy’ego.


– Wyjeżdżają, Timwick – powiedział do telefonu Fiske. – Price, Logan i ta Duncan.

– Uważaj. Wszystko popsujesz, jeśli się zorientują, że ich śledzicie.

– Nie ma problemu. Bez potrzeby nie będziemy się do nich zbliżać. Kenner zaplanował urządzenie sygnalne pod samochodem, kiedy Price był w mieszkaniu Bentz. Zaczekamy, aż znajdą się na pustej drodze, wyprzedzimy i…

– Nie, najpierw muszą dojechać na miejsce.

– To może nie być idealna sytuacja. Powinienem…

– Do diabła z idealną sytuacją! Mają dojechać tam, dokąd się wybierają. Słyszysz, Fiske? Kenner zadecyduje. Dałem mu dokładne instrukcje i masz się go słuchać.

Fiske odłożył telefon. Głupi skurwysyn. Musi ustąpić Timwickowi i w dodatku słuchać się Kennera. Po dwudziestu czterech godzinach miał tego faceta wyżej uszu.

– Mówiłem ci, że ja rządzę – powiedział Kenner, który siedział za kierownicą. – Ty jedziesz jako pasażer, dopóki ci nie powiem, co masz dalej robić. Tak jak oni – rzucił, wskazując ruchem głowy na dwóch mężczyzn z tyłu.


Fiske wpatrywał się przed siebie, w tylne światła odjeżdżającej limuzyny. Odetchnął głęboko i starał się rozluźnić. Wszystko będzie dobrze. Wykona swoje zadanie mimo wtrącania się Kennera. Zabije tę trójkę i skreśli ich nazwiska z listy.

A potem zrobi własną listę i na pierwszym miejscu umieści Kennera.


Pole kukurydzy powinno się Eve kojarzyć z sielskim widokiem amerykańskiej wsi, ale przypominało jej jedynie makabryczny film o grupce dzieci wampirów mieszkających w kukurydzy.

Tu nie ma żadnych dzieci.

Tylko śmierć. I czaszka zagrzebana w żyznej, ciemnej ziemi. Czekająca.

Eve powoli wysiadła z samochodu.

– To tu?

Logan kiwnął głową.

– Pole jest uprawiane. Gdzie jest ferma?

– Jakieś dziesięć kilometrów stąd, na północ.

– To duże pole. Mam nadzieję, że Donnelli dał panu dokładne wskazówki.

– Tak. Nauczyłem się ich na pamięć. Wiem, gdzie mamy kopać – powiedział, wysiadając z samochodu.

Gil otworzył bagażnik i wyjął dwie łopaty i wielką latarkę.

– Kopanie nie jest moim ulubionym zajęciem, lepiej więc, żebym nie musiał chodzić z miejsca na miejsce. Kiedyś, jako student, przepracowałem całe lato, kopiąc drogi i obiecałem sobie, że już nigdy więcej.

– Dobrze ci tak. Nigdy nie mów nigdy – rzucił Logan, biorąc latarkę, łopatę i ruszając w pole.

– Idzie pani? – spytał Gil.

Eve nie ruszyła się. Czuła zapach ziemi, w której czekała śmierć. Słyszała wiatr, który szeleścił liśćmi. Czuła ucisk w piersi na myśl o wejściu w falujące morze kukurydzy.

– Eve? – zawołał Gil, który czekał na nią na skraju pola. – John chce, żeby poszła pani z nami.

– Dlaczego? – spytała, oblizując wargi.

– Niech go pani sama zapyta – odparł, wzruszając ramionami.

– Moja obecność tutaj w ogóle nie ma najmniejszego sensu. Niczego nie stwierdzę, dopóki nie wrócimy do laboratorium.

– John chce, żeby była pani przy wykopywaniu czaszki.

Przestań się kłócić. Zrób to. Niech się wszystko skończy. Uciekaj stąd.

Ruszyła za Gilem w pole.

Ciemność.

Słyszała przed sobą szelest kukurydzy, przez którą przedzierał się Gil, nic jednak nie widziała oprócz wysokich roślin. Jak Logan znajdzie cokolwiek, nawet z mapą i latarką?

– Widzę przed sobą światło – usłyszała głos Gila. Sama nic jeszcze nie widziała, lecz przyspieszyła kroku.

Niech to się skończy. Uciekaj stąd.

Teraz zobaczyła światło. Logan położył latarkę na ziemi i kopał, wbijając łopatę i rozrywając korzenie kukurydzy.

– Tutaj? – spytał Gil.

Logan podniósł głowę i przytaknął.

– Szybko. Jest pochowana dość głęboko, żeby farmer jej przypadkiem nie naruszył, sadząc kukurydzę. Nie musisz zbytnio uważać. Czaszka jest w żelaznej skrzynce.

Gil wziął się do kopania.

Po pięciu minutach Eve pożałowała, że nie ma trzeciej łopaty. Bezczynne stanie doprowadzało ją do szału. Z każdą chwilą była coraz bardziej spięta.

Co za głupota. Najprawdopodobniej niczego tu nie ma – pomyślała – a my zachowujemy się jak bohaterowie powieści Stephena Kinga.

– Coś mam – powiedział Gil.

– Hurra! – zawołał cicho Logan i zaczął kopać szybciej.

Eve podeszła bliżej i zobaczyła zardzewiały metal.

Dlaczego tak się denerwuje? To, że Donnelli podał prawdziwe namiary, nie oznacza jeszcze, że reszta historii też jest prawdziwa. Skrzynka może być pusta, a szansa na to, iż jest to czaszka Kennedy’ego, równa się zeru.

Logan otwierał zamek od skrzynki. Ale to nie była skrzynka, tylko trumna. Trumna dziecka.

– Niech pan to zostawi. Logan spojrzał na Eve.

– O co pani chodzi?

– To jest trumna dziecka.

– Wiem. Donnelli był właścicielem przedsiębiorstwa pogrzebowego. Nic dziwnego, że wykorzystał trumnę.

– A jeśli to nie jest czaszka?

– Jest – odparł twardo Logan. - Tracimy czas – powiedział, zrywając zamek trumny.

Eve modliła się, żeby Logan miał rację. Myśl o dziecku pochowanym tu samotnie nie dawała jej spokoju.

Logan otworzył trumnę. Nie ma żadnego dziecka. Nawet przez gruby plastik widać było czaszkę.

– Bingo! – mruknął Logan i przybliżył latarkę. – Wiedziałem, że…

– Coś słyszę – przerwał mu Gil, podnosząc głowę.

Eve też słyszała.

Wiatr? Nie wiatr. Taki sam szelest towarzyszył im, gdy się przedzierali przez kukurydzę. I teraz zbliżał się w ich stronę.

– Cholera! – burknął Logan.

Zatrzasnął trumnę, złapał ją kurczowo i poderwał się.

– Spadamy stąd.

Eve obejrzała się przez ramię. Nic, jedynie ten szelest.

– To może być farmer.

Ale nie jest. To kilku ludzi – odparł w biegu Logan. – Pilnuj jej, Gil. Zatoczymy koło w polu i wyjdziemy na drogę tam, gdzie zostawiliśmy samochód. Gil złapał Eve za ramię.

– Szybko!

Nie powinni się odzywać, ktoś może ich usłyszeć. Bzdura. Hałasują, przedzierając się przez rośliny i słychać ich z daleka.

Logan biegł zygzakiem, Gil z Eve za nim. Pędem. W duszącej ciemności. Szelest. Eve nie mogła złapać tchu. Czy są za nimi? Trudno powiedzieć. Sami robili za dużo hałasu, żeby coś słyszeć.

– Na lewo! – krzyknął ktoś z tyłu. Logan rzucił się na prawo.

– Chyba coś widzę – odezwał się inny głos.

O mój Boże, wydawało się, że jest tuż-tuż. Logan zawrócił, biegnąc z powrotem. Gil i Eve deptali mu po piętach.

Szybciej.

Eve była całkowicie zdezorientowana. Skąd Logan wie, dokąd biec? A jeśli nie wie? I za chwilę wpadną wprost na swych prześladowców? Może powinni…

Logan znów skręcił. Na lewo. Teraz biegli już na otwartej przestrzeni, drogą do limuzyny. Jeszcze pięćdziesiąt metrów.

Obok limuzyny stał mercedes. Eve nie widziała, czy ktoś jest w środku. Obejrzała się za siebie. Nikogo. Byli już prawie przy samochodzie.

Ktoś otworzył drzwi mercedesa.

– Wrzuć trumnę do środka, John! – zawołał Gil. Odwrócił się, wyciągnął rewolwer i pobiegł w kierunku mężczyzny, który wysiadał z mercedesa.

Za późno. Strzał.

Eve spoglądała z przerażeniem, jak Gil upada. Z trudem ukląkł i usiłował podnieść rewolwer. Mój Boże, ten człowiek znów mierzył w Gila. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że biegnie, dopóki nie złapała za broń. Mężczyzna odwrócił się, a Eve rąbnęła go dłonią w tętnicę szyjną. Mężczyzna chrząknął i upadł.

– Ja prowadzę. Siadaj z tyłu z Gilem – rozkazał Logan, ciągnąc Gila do samochodu. – Postaraj się zatamować krew. Musimy stąd uciekać. Na pewno słyszeli strzał.

Eve przytrzymała drzwi przed Loganem, a potem szybko wsiadła do limuzyny.

Gil był bardzo blady. Rozdarła jego koszulę. Wysoko na ramieniu trochę krwi. A jeśli…

– Idą! – krzyknął Logan i samochód skoczył naprzód.

Eve wyjrzała przez okno i zobaczyła trzech ludzi wybiegających z kukurydzy. Żwir wylatywał spod kół samochodu.

Logan zerknął w tylne lusterko.

– Co z nim?

– Rana ramienia. Nie bardzo krwawi. Odzyskał przytomność – powiedziała, znów wyglądając przez okno. – Są już na drodze. Nie może pan jechać szybciej?

– Staram się – odparł przez zęby. – Mam wrażenie, jakbym płynął jachtem.

Dojechał do wybrukowanej drogi prowadzącej do autostrady, ale mercedes był szybszy. Światła reflektorów odbijały się w lusterku.

Potem mercedes uderzył w nich bokiem. Chciał ich zepchnąć z drogi do kanału. Uderzył po raz drugi. Loganowi ledwie się udało utrzymać na drodze.

– Do przodu! – krzyknęła Eve. – Utopimy się, jak nas zepchnie do kanału.

– A co ja robię?

Dzięki Bogu było już widać autostradę.

Mercedes ponownie uderzył w limuzynę, która skręciła w stronę kanału. Logan gwałtownie przekręcił kierownicę, zatrzymując się na drodze.

– Ostatnie uderzenie zarzuciło ich na drugą stronę drogi. To nasza jedyna szansa! Niech pan w nich rąbnie!

Logan nacisnął na gaz.

– Są za blisko – powiedział, zerkając w lusterko. – Złapią nas, nim dojedziemy do autostrady.

– Trumna… – mruknął Gil. – Daj im…

– Nie! – zaprotestował Logan.

Eve spojrzała na trumnę, którą miała pod nogami.

– Daj im…

Eve sięgnęła do klamki.

– Co pani robi? – zapytał Logan.

– Niech się pan zamknie! Gil ma rację. Chcą tę przeklętą trumnę. I ją dostaną. Nasze życie jest więcej warte.

– A jeśli się nie zatrzymają?

– Nic mnie to nie obchodzi. Przez tę cholerną czaszkę strzelali do Gila. Niech pan zwolni i jedzie tym samym pasem.

Samochód zwolnił, ale Eve nadal borykała się z drzwiami, które zamykał pęd powietrza.

– Doganiają nas.

– Niech się pan trzyma tego pasa. Eve podciągnęła trumnę do drzwi.

– I przed nimi.

– Nie wydaje mi się…

– Niech pan próbuje.

Wiatr otworzył drzwi i Eve wyrzuciła trumnę, która podskoczyła dwukrotnie i przesunęła się na drugi pas.

– Teraz się przekonamy – mówiła, z wzrokiem utkwionym w nadjeżdżającego mercedesa. – Musimy mieć nadzieję… Tak!

Mercedes przejechał obok trumny. Zdawało się, że jego pasażerowie ją zignorują i będą kontynuować pościg, ale samochód zwolnił, nagle zawrócił i ruszył z powrotem.

– Jesteśmy na autostradzie – powiedział Logan. Samochody. Ciężarówki. Ludzie. Eve odetchnęła z ulgą.

– Czy teraz jesteśmy bezpieczni?

– Nie – odparł Logan, zatrzymując się na poboczu. – Niech pani zamknie drzwi. Jak się czujesz? – spytał Gila.

– To tylko powierzchowna rana. Nawet już nie krwawi.

– Nie jestem przekonany, czy powinniśmy się zatrzymywać. Zadzwonię do Margaret i powiem, żeby wezwała lekarza. Jesteś pewien, że nie krwawisz? Wytrzymasz, dopóki nie wrócimy do Barrett House?

– Jasne – odpowiedział Gil słabym głosem. – Skoro przeżyłem twoją jazdę, przeżyję wszystko inne.

Dzięki Bogu, że żartuje – pomyślała Eve.

– Ty też byś lepiej nie pojechał. A za tę głupią uwagę powinienem cię wysadzić i kazać iść piechotą.

– Już nic nie powiem – obiecał Gil, zamykając oczy. – A ponieważ trudno mi się nie odzywać, spróbuję uciąć sobie drzemkę.

– Kiepski pomysł – uznał Logan, wjeżdżając z powrotem między pędzące samochody. – Nie śpij. Muszę być pewien, że nie straciłeś przytomności.

– Jasne. Do usług. Będę odpoczywał z zamkniętymi oczami.

Logan spojrzał na Eve w lusterku. Kiwnęła głową i Logan nacisnął na gaz.


– Co ty robisz, do diabła! – krzyknął Fiske. – Zgubimy ich!

– Zamknij się – powiedział Kenner. – Wiem, co robię. To pudło jest ważniejsze.

– Ty durniu! Nic nie jest ważniejsze. Tyle zachodu, a teraz pozwalasz im…

– Timwick powiedział, że ważniejsze jest to, po co tu przyjechali.

– Możemy później po to wrócić. Chcą odwrócić naszą uwagę.

– Myślisz, że mnie to nie wpadło do głowy? Nie mogę ryzykować. Leży na środku drogi. Ktoś może to przejechać albo zabrać.

– W środku nocy?

– Timwick chce mieć to pudełko.

Fiske był wściekły. Nie mieli szans, żeby dogonić Logana. A wszystko dlatego, że Timwick ma fioła na punkcie jakiegoś pudła. Kenner jest dokładnie taki sam jak Timwick. Przejmuje się drobiazgami i nie dostrzega, co jest naprawdę ważne.


Gdy tylko Logan zatrzymał samochód, z Barrett House wybiegło dwóch ubranych na biało mężczyzn, którzy położyli Gila na noszach i zanieśli do domu.

Eve wysiadła z samochodu. Kolana się pod nią ugięły i musiała się oprzeć o auto.

– Dobrze się pani czuje?

Kiwnęła głową.

– Powiem Margaret, żeby zrobiła pani kawy – rzucił przez ramię, idąc do domu. – Sprawdzę, co z Gilem.

Eve spoglądała za nim bez słowa. Zbyt wiele zdarzyło się w tak krótkim czasie, że nie docierało do niej, iż już jest po wszystkim. Ani nawet, co się dokładnie stało. Jednak wgnieciony bok samochodu mówił sam za siebie. I rana Gila Price’a nie była wytworem jej wyobraźni. Mogli go zabić. Mogli zabić ich wszystkich, gdyby nie wyrzuciła trumny.

– Kawa – powiedziała Margaret, podając jej kubek. – Niech pani wejdzie do domu i usiądzie.

– Za chwileczkę. Na razie nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Jak się ma Gil?

– Jest przytomny i dowcipkuje. Lekarz najchętniej by go zakneblował.

Kawa była mocna i przywracała energię.

– Jak się pani udało w środku nocy sprowadzić tu lekarza?

– Pieniądze przenoszą góry – odparła filozoficznie Margaret, opierając się o samochód. – Boi się pani?

– Tak. Chyba mam powody. Może pani jest przyzwyczajona, że do pani strzelają, ale ja nie.

– Ja też się boję. Nigdy nie myślałam… Nigdy się czegoś takiego nie spodziewałam. Myślałam… Sama nie wiem, co myślałam.

– Nadal jednak ufa pani Loganowi i będzie dla niego pracować?

– Jasne. Ale na pewno każę sobie dodatkowo płacić za ryzyko. Idzie pani do środka?

Eve pokiwała głową.

Zapłata za ryzyko. Zaczynała rozumieć szczodrość Logana. Tu już nie chodziło o martwe koty i zniszczone laboratorium. Chcieli zabić Gila. Mało brakowało, a zginęliby wszyscy troje.

– Lepiej? – spytał Logan, schodząc na dół. – Nabrała pani kolorów.

– Czyżby? Jak się czuje Gil?

– Powierzchowna rana. Braden mówi, że nic mu nie będzie. Na razie nie chcemy tego zgłaszać policji – dodał, zwracając się do Margaret. – Namów Bradena, żeby się nie spieszył z raportem.

– Tak, jasne, a potem mnie oskarżą o… Margaret westchnęła i weszła na schody.

– Musimy porozmawiać – powiedział Logan.

– Naprawdę? W życiu bym na to nie wpadła – powiedziała ironicznie Eve. – Na razie idę do kuchni dolać sobie kawy.

Logan poszedł za nią i usiadł na kuchennym krześle.

– Przykro mi, że się pani wystraszyła.

– Czy mam się teraz poczuć przyjemnie i ciepło? – Eve drżącą ręką dolała sobie kawy. – Nic z tego. W tej chwili jeszcze się boję, ale za moment będę cholernie wściekła.

– Wiem. Niczego innego się nie spodziewam. Wspaniale się pani zachowała. Przypuszczalnie uratowała pani życie Gilowi. Gdzie się pani nauczyła karate?

– Od Joego. Kiedy Bonnie… Mówiłam panu, że już nigdy nie będę ofiarą. Joe mnie nauczył, jak mam się bronić.

– I bronić innych – powiedział z uśmiechem Logan.

– Ktoś mu musiał pomóc. Pan najwyraźniej bardziej się troszczył o tę przeklętą trumnę niż o przyjaciela. To obsesja. Dziwię się, iż pan zwolnił, żebym mogła ją wyrzucić.

– Gil też się uczył, jak się bronić. Każdy z nas miał swoje zadanie do spełnienia.

– Ja także. Jednakże nie wiedziałam, że moja praca ma polegać między innymi na tym, iż ktoś będzie do mnie strzelał.

– Mówiłem, że będą chcieli nas powstrzymać.

– Ale nic o zabijaniu.

– No nie.

– To od początku nie miało sensu – powiedziała z gniewem Eve. – Ryzykował pan życie dla jakiegoś idiotycznego pomysłu i jeszcze mnie w to wciągnął. Mało przez pana nie zginęłam.

– To prawda.

– Nie miało to żadnego sensu. Nie musiałam z panem jechać.

– Musiała pani.

– Po co? Żeby zacząć badać czaszkę na polu kukurydzy?

– Nie.

– Dlaczego więc…

– Doktor Braden już wychodzi – powiedziała Margaret. – Sądzę, że byłoby lepiej, gdybyś poklepał go po ramieniu i odprowadził do drzwi, John.

– Dobrze. Niech pani idzie ze mną, Eve. Jeszcze nie skończyliśmy.

– Pewno, że nie.

Eve wyszła z kuchni i obserwowała Logana. Gładki i słodki jak miód. Przekonujący jak sam Lucyfer. Już po chwili obłaskawiony doktor wychodził bez protestu, a Logan odprowadzał go do samochodu.

– Dobry jest, nie? – mruknęła Margaret.

– Za dobry.

Gniew zastąpiło zmęczenie. A niech sobie Logan robi, co chce. Nic jej to już nie obchodziło. Logan pomachał lekarzowi i odwrócił się do Eve.

– Już nie jest pani zła. To dobrze czy źle?

– Ani tak, ani tak. Po co mam się denerwować? Było, minęło. Idę na górę się spakować. Wyjeżdżam.

– To jeszcze nie koniec.

– Jak to nie?

– Zajrzę do Gila – powiedziała szybko Margaret i pobiegła na górę.

Logan przez cały czas nie spuszczał oczu z Eve.

– To jeszcze nie koniec – powtórzył.

– Zgodziłam się jedynie i wyłącznie na jedno zadanie. Nawet gdybym nie miała ochoty poderżnąć panu gardła za to, na co zostałam narażona, moje zadanie skończyło się w chwili, gdy wyrzuciłam trumnę z samochodu. Jest pan w błędzie, sądząc, że będę tu tkwić i czekać, aż ją pan odzyska.

– Nie muszę niczego odzyskiwać.

– Co?

– Niech pani idzie ze mną.

– Co?

– Słyszała pani.

Logan odwrócił się i odszedł.

Загрузка...