Rozdział dwudziesty pierwszy

Sandra wróciła do samochodu po dwóch godzinach. Eve spojrzała na nią z lękiem.

– Joe?

– Niedobrze. Lekarze nie wiedzą, czy przeżyje – odparła, wsiadając do samochodu. – Zrobili operację i zabrali go na intensywną terapię.

– Chcę zobaczyć Joego.

– Nie można. Tylko najbliższa rodzina.

– To niesprawiedliwe. Chciałby, żebym przy nim była. Muszę… – Przerwała i odetchnęła głęboko. Liczyło się to, czego potrzebował teraz Joe. – Czy jest z nim Dianę?

– Przyjechała, kiedy go wywozili z sali operacyjnej. Potraktowała mnie jak powietrze. Ktoś by mógł pomyśleć, że to ja do niego strzelałam.

– Nie chodzi o ciebie. Jest wściekła na mnie. Jesteś moją matką. Przypuszczalnie ma do ciebie pretensje, że mnie urodziłaś.

– Możliwe. Ale myślałam, że mnie lubi. Parę tygodni temu zaprosiła mnie na kawę. Myślałam, że obie nas lubi.

– Jest zdenerwowana. To się zmieni, jak Joe się lepiej poczuje. – Jeśli się lepiej poczuje. Jeśli nie umrze. – Kiedy będzie coś wiadomo?

Może jutro – powiedziała Sandra z wahaniem. – Nie mogę tam wrócić, Eve. Przed chwilą przyszedł policjant. W związku z Joem.

Oczywiście, Joe był gliniarzem, a gliniarze troszczyli się o siebie wzajemnie. Wkrótce w szpitalu będzie pełno policji.

Logan uruchamiał samochód.

– Musimy się stąd szybko wynosić.

– Dokąd jedziemy? – spytała Sandra.

– Powiedziałem Margaret i Piltonowi, że spotkamy się w knajpie koło Emory, tam gdzie spotkaliśmy się z Quinnem. Zabierze panią do Sanibel, a potem przygotuje wyjazd za granicę.

– Nie – zaprotestowała Sandra.

– To jedyne bezpieczne wyjście, mamo. Musisz to zrobić.

– Niczego nie muszę. I kto mówi, że to jedyne bezpieczne wyjście? Ty?! Logan?! Nie potraficie zaopiekować się sami sobą, a Joe leży w szpitalu. Skąd mam wiedzieć, że o mnie lepiej zadbacie?

– Mamo, proszę cię – powiedziała błagalnie Eve. – Musisz nas posłuchać.

– Nie. Robiłam wszystko, co mi kazałaś, a potem to, co kazała mi Margaret. Traktowałyście mnie jak niedorozwinięte dziecko. To się już skończyło, Eve.

– Chcę, abyś była bezpieczna.

– Mam zamiar. Proszę mnie zawieźć na osiedle Peachtrees Arms Apartments – powiedziała Loganowi. – To niedaleko Piedmontu.

Eve rozpoznała adres.

– Jedziesz do Rona?

– Jasne. Żałuję, że tego od razu nie zrobiłam.

– Naprawdę myślisz, że cię przyjmie i będzie ukrywał?

– Przekonam się, nie? A może przedyskutujemy całą sprawę i dojdziemy do wniosku, że powinnam się zgłosić na policję w związku z postrzeleniem Joego. Poproszę, żeby mnie na wszelki wypadek zamknęli w więzieniu. Niech pan jedzie albo ja wysiadam.

Logan zawahał się, a potem nacisnął na gaz.

– Może robi pani błąd.

– Jeśli nawet, nie będzie to pierwszy błąd w moim życiu. Nie będę mogła przychodzić do szpitala, Eve, ale będę dzwoniła kilka razy dziennie i dam ci znać, co z Joem.

– Mamo, proszę cię, nie ryzykuj. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby coś ci się stało.

– Nie mów głupstw. Nie jesteś moją matką, lecz moją córką. Pilnuj siebie, ja zadbam o siebie. I żadnych wyrzutów sumienia, słyszysz? Żeby nie było tak jak z Bonnie.

Eve spojrzała na nią szeroko otwartymi oczyma.

– Nie patrz tak na mnie, do cholery! – Sandra pochyliła się i ścisnęła Eve za ramię. – Pozwól mi pójść swoją drogą, Eve. I pozwól jej odejść.

– Nie rozmawiamy teraz o Bonnie.

– Ależ tak, ona jest z nami bez przerwy. Jest w każdym twoim słowie i geście.

– To nieprawda.

– To, że pozwolisz jej odejść, nie oznacza, iż o niej zapomniałaś, dziecino. Odetchnij, rozejrzyj się wokół siebie, ciesz się życiem. Nie żyj w ciemnościach.

– Wszystko będzie dobrze, jak to się wreszcie skończy.

– Czyżby?

– Przestań, mamo, nie mogę o tym teraz mówić.

– Dobrze, już nic nie powiem. Wiem, że cierpisz. Ale nie żyj za mnie moim życiem. Po wielu latach nauczyłam się, jak sobie dawać radę.

– Dojeżdżamy do Piedmontu – oznajmił Logan.

– Osiedle jest tuż za rogiem.

– A jeśli Rona nie ma w domu? – spytała Eve.

– Mam klucz – powiedziała z uśmiechem Sandra. – Już od jakiegoś czasu. To, że nigdy ci o tym nie mówiłam, wyraźnie wskazuje, że się ciebie bałam.

– Nie próbowałam…

Wiem. – Logan zatrzymał samochód i Sandra wysiadła, biorąc walizkę. – Będę dzwoniła do szpitala co trzy godziny. Jeśli się z tobą nie skontaktuję, to znaczy, że nic się nie zmieniło.

– Uważaj na siebie. Bardzo mi się to nie podoba.

– A ja się cieszę, że wreszcie robię coś na własną rękę. Czułam się jak pionek przesuwany tam i z powrotem przez ciebie, przez Logana, nawet przez Fiske’a. Teraz ja będę rządzić własnym życiem.

Zaskoczona Eve patrzyła w ślad za matką, która weszła do najbliższego budynku.

– Feniks odradzający się z popiołów? – mruknął Logan.

– Postępuje niesłusznie. Bardzo się o nią boję.

– Ten Ron jest przypuszczalnie porządnym facetem, który zrobi wszystko, żeby ją chronić.

– Przed Lisa Chadbourne? Przed Timwickiem?

– Przynajmniej Fiske już nas nie straszy. Nasza pierwsza dama będzie musiała zatrudnić kogoś innego, a to trochę potrwa. Zwłaszcza jeśli nie tak od razu się dowie, że Quinn go unieszkodliwił.

– Za mało…

– Nic na to nie poradzisz. Twoja matka dokonała wyboru. Nie możesz jej pilnować, skoro ona sama tego nie chce.

– Ona nie rozumie. Gary i Joe… Matka nie rozumie, co jej grozi.

– Wydaje mi się, że doskonale rozumie. Widziała Joego w karetce. Nie jest głupia.

– Nie powiedziałam, że jest głupia.

– To dlaczego ją tak traktujesz?

– Nie chcę jej stracić.

– Tak jak straciłaś Bonnie?

– Zamknij się, Logan.

– Dobrze. Sandra już ci to wyjaśniła. Na twoim miejscu zastanowiłbym się nad tym, co ci powiedziała. To sprytna kobieta. Nie miałem pojęcia, że jest taka bystra.

– Dokąd teraz jedziemy?

– Na spotkanie z Margaret. Każę jej wyjechać z miasta. Nie wybrałabyś się razem z nią?

Strach Eve przerodził się w złość.

– A ty też pojedziesz?! Może razem wsiądziemy na statek do Timbuktu?! Po prostu zapomnij o Gilu, co?! – Wyrzucała z siebie bezładne słowa z narastającą wściekłością. – Zapomnij o Benie Chadbournie. Uciekajmy i niech cały świat martwi się o siebie.

Logan zagwizdał bezgłośnie.

– Nie musisz tak nerwowo reagować. Tak tylko proponowałem. Nie sądziłem, że…

– To była bardzo głupia propozycja. Nie zostawię Joego i matki. Jestem już zmęczona ucieczkami, kryjówkami, strachem. Mam dość tego, że ludziom, na których mi zależy, dzieje się krzywda. Znudziło mi się poczucie beznadziejności. Dawno temu przysięgłam sobie, że nigdy więcej nie będę ofiarą, a teraz znów mi się to zdarzyło. Przez nią! Nie będę tego dłużej tolerować! – zawołała drżącym głosem. – Słyszysz? Nie pozwolę jej…

– Słyszę. Bardzo dobrze rozumiem to, co mówisz, choć nie jestem do końca pewien, jak mamy ją powstrzymać.

Eve też nie bardzo wiedziała. I wtedy przypomniały jej się ostatnie słowa matki, słowa, które głęboko ją poruszyły i spowodowały nagły przypływ gniewu.

„Teraz ja będę rządzić własnym życiem”.

Do tej pory rządziła Lisa Chadbourne. Ona kazała zabić Gary’ego. Przez nią mógł zginąć Joe.

Matka jednak żyła. Tak samo jak Logan i Eve. I będą żyć.

Przedtem modliła się, żeby nikt więcej nie zginął.

Teraz nie będzie się modliła.

Teraz przejmie kontrolę.


Margaret wysiadła z mikrobusu, zostawiając Piltona za kierownicą.

– Jak się czuje Quinn?

– Nie wiemy – odparł Logan. – Jest na intensywnej terapii.

– Przykro mi – powiedziała Margaret do Eve. – A pani?

– Może być.

– Jak się miewa Sandra? Lubi go, prawda?

– Tak. – Eve zapiekły łzy w oczach. Trzeba zmienić temat i nie myśleć teraz o Joem. – Sandra nie pojedzie z panią. Zostaje tutaj.

– Czy myśli pani, że to dobry pomysł? – spytała Margaret, marszcząc brwi.

– Nie, ale ona tak uważa. I nie chce mnie słuchać.

– Może ja mogłabym…

– Sandra nie chce już nikogo słuchać – przerwał jej Logan. – Ty i Pilton musicie wyjechać.

– Pilton zasłużył na premię – oświadczyła Margaret. – Kiedy przyjmował tę pracę, nie przyszło mu do głowy, że będzie się musiał ukrywać. Policja będzie go szukać.

– To daj mu premię.

– Dużą premię. Jest dobrym…

– Gdzie jest samochód Fiske’a? – zapytała nagle Eve. – Znaleźliście go?

– Pilton go znalazł. Był zaparkowany na podjeździe pustego domu do wynajęcia, niedaleko naszej kryjówki.

– Wyczyściliście go?

– Całkowicie. Wszystko, co było w schowku i w bagażniku, zapakowaliśmy do worków na śmiecie. Potem pojechałam samochodem na lotnisko i zostawiłam go na długoterminowym parkingu.

– Gdzie są te worki?

– W mikrobusie.

– Chodźmy po nie, Logan.

Margaret obserwowała, jak przerzucają worki do samochodu Logana.

– Myślicie, że miał ze sobą coś ważnego?

– Nie wiem – przyznała Eve. – Raczej nie, skoro był zawodowcem, ale nie mamy innych śladów.

– Uważajcie na ten większy worek. W bagażniku Fiske miał tyle broni, że mógłby zacząć wojnę – powiedziała Margaret, wsiadając do mikrobusu. – Strzelba, dwa pistolety, naboje, parę pudełek z jakimiś elektronicznymi urządzeniami podsłuchowymi. Najwyraźniej nie lubił jeździć pustym samochodem. Powodzenia – dodała z ponurym uśmiechem. – Nie pozwól jej zabić, John. Premia, jaką sobie policzę za udział w tej sprawie, nie będzie miała żadnego porównania z premią Piltona.

Nim jeszcze mikrobus odjechał z parkingu, Eve wsiadała do samochodu.

– Ja się zajmę rzeczami Fiske’a. Ty prowadzisz. Najpierw otworzyła większy worek. Co wiedziała o broni? Że jej nie lubi, że się jej boi, że jest dla niej jedynie symbolem gwałtu i mordu.

Jednakże Fiske nie bał się broni. Używał jej. Lisa Chadbourne też się nie bała. Kazała strzelać do ludzi.

Eve dotknęła palcem lufy strzelby. Metal był ciepły, gładki, niemal przyjemny w dotyku. Spodziewała się, że lufa będzie zimna.

– Znalazłaś coś? – spytał Logan.

– Jeszcze nie.

– Założę się, że w żaden sposób nie uda nam się powiązać tej broni z Lisa Chadbourne.

– Wiem.

Lisa na pewno nie zostawiła śladów. Poszukiwanie tutaj czegoś było przypuszczalnie bez sensu. Utrata nadziei równała się przyznaniu do porażki. Eve nie miała zamiaru tracić nadziei.

Odsunęła pierwszy worek i zabrała się do drugiego. Papiery z wypożyczalni samochodów w zielonej teczce, bilet pierwszej klasy na samolot Delta Airlines do Waszyngtonu, rozkład lotów, kilka paragonów z restauracji – dwóch z Atlanty i jednej z Bainbridge.


Bainbridge. Nie wolno myśleć o Bainbridge. Nie wolno myśleć o pokoju w motelu, gdzie umarł Gary.

Złożona kartka papieru. Kolejny paragon?

Eve rozłożyła papier i zesztywniała.

Lista z wieloma nazwiskami. Niektóre wydrukowane, inne wpisane ręcznie.

Jej własne nazwisko, Logana, Joego, matki…

I jeszcze dwa nazwiska, na których widok otworzyła szeroko oczy.

Mój Boże! Zmusiła się, żeby dalej odczytywać listę.

Gary Kessler. Wykreślony. Niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w jego nazwisko. Tylko kolejne nazwisko na liście.

Gil mówił, że Fiske ma obsesję na punkcie porządku i skuteczności działania. Najpierw zabić człowieka, potem wykreślić z listy jego nazwisko.

– Co to jest? – spytał Logan, spoglądając na nią w lusterku.

– Lista. Nazwisko Gary’ego – odparła Eve, składając papier i chowając go do torebki. Jeszcze mu się przyjrzy i zastanowi. Na razie zbyt mocno wszystko przeżywała. Przejrzała pozostałe papiery i nie znalazła niczego ciekawego. – Zatrzymaj się gdzieś.

– W jakimś motelu?

– Nie, będą nas szukać w tej okolicy. Ona zacznie się zastanawiać, dlaczego Fiske się nie odzywa i spowoduje dyskretne poszukiwania. Dowiedzą się o Joem.

Joe. Szybko porzuciła myśl o nim. Kiedy przypominało jej się, że jest w szpitalu, nie mogła się skupić na niczym innym.

– Wiesz, że powinniśmy się stąd wynieść?

– Nie, mogę być potrzebna Joemu.

– Zachowuj się rozsądnie. Nie możesz nawet pójść do…

Nic mnie to nie obchodzi. – Nie mogła opuścić Joego, przynajmniej dopóki się nie dowie, co z nim będzie. – Znajdź jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy się na chwilę zatrzymać. Muszę to przemyśleć.

– Ja już się zastanowiłem. Uważam, że powinniśmy się skontaktować z Peterem Brownem, dziennikarzem z gazety w Atlancie.

– Może – powiedziała, masując skroń. – Ale on jest przyjacielem Joego. Joe musi…

Znów Joe. Był im potrzebny. Był jej potrzebny. Wróciły wspomnienia. Joe, który przychodził do laboratorium, żeby jej powiedzieć, że za dużo pracuje. Żarty Joego, jego spokojny sposób mówienia…

– Nie przejmuj się tak – poradził Logan. – Nie musimy podejmować decyzji w tej sekundzie. Niedługo znajdę jakieś spokojne miejsce, gdzie się zatrzymamy.


Logan zatrzymał się przy „McDonald’sie” piętnaście kilometrów na południe od Gainesville. Kupił dwa hamburgery i dwie cole. Zjechał z autostrady i przejechał wyboistą drogą kolejne kilka kilometrów, po czym przystanął nad dużym stawem.

– Tu nas nikt nie zobaczy – uznał, wyłączając silnik. – Choć zapewne za tym wzgórzem jest jakaś ferma. W dzisiejszych czasach trudno jest znaleźć odludne miejsce.

– Jak daleko jesteśmy od szpitala?

– Czterdzieści minut szybkiej jazdy. – Logan wysiadł, wziął torbę z czaszką, obszedł samochód i otworzył drzwi Eve. – Chodź, przespacerujemy się nad stawem. Potrzebujemy ruchu na świeżym powietrzu.

Eve wzięła torebkę i ruszyła za nim, zadowolona, że może się trochę rozluźnić.

Woda w stawie była mętna, a brzeg śliski. Pewno niedawno padał deszcz. Słońce zaczynało zachodzić, rzucając błyszczące promienie na powierzchnię wody.

– Lepiej? – spytał Logan po półgodzinie.

– Nie. Tak. – Eve przystanęła koło drzewa i oparła policzek o pień. – Sama nie wiem.

– Chciałbym ci pomóc. Powiedz jak.

Niechby sprawił, żeby Gary zmartwychwstał. Niechby powiedział, że Joe będzie żył. Eve potrząsnęła głową.

– Quinn nie jest jedynym człowiekiem na świecie, który potrafi ci pomóc. Pozwól mi spróbować.

Eve usiadła na ziemi.

– Nic mi nie będzie. Muszę tylko to przemyśleć. Wiem, że jest sposób, aby wszystko zakończyć, jednakże nie widzę tego jeszcze wyraźnie.

– Nie jesteś głodna?

– Nie.

– To dziwne. Ostatni raz jadłaś prawie dwadzieścia cztery godziny temu.

Grill „Bubba Blue”. Jedzenie, które zamówił Gary…

– Zostań tu – powiedział Logan i postawił jej u stóp torbę z Benem. – Przyniosę ci jedzenie.

Przyglądała się, jak wspina się po zboczu. Weź się w garść, skarciła się z niesmakiem. Zachowuje się jak niedołęga, a Logan się o nią martwi. Nazwisko Gary’ego na tej liście wytrąciło ją z równowagi i potrzebowała czasu, żeby doj…

Zadzwonił jej telefon.

Matka?

Drżącą ręką wyciągnęła telefon z torebki.

– Eve?

Lisa Chadbourne. Eve zaczęła drżeć na całym ciele.

– Niech cię diabli porwą wprost do piekła!

– Nie dałaś mi szansy. Chciałam znaleźć jakieś wyjście.

– I dlatego zabiłaś Gary’ego.

– Fiske go zabił… Nie, masz rację. Kazałam mu to zrobić.

– I kazałaś mu też zabić Joego?

– Nie, tego na razie nie planowałam.

Jednakże nie zaprzeczyła, że myślała o takiej ewentualności.

– Joe jest umierający.

– Zakładam, że martwy człowiek, którego znaleziono obok Quinna, to Fiske?

– Chciał zabić Joego.

– Najwyraźniej mu się nie udało. Podobno Quinn ma szansę na przeżycie.

– Lepiej, żeby tak się stało.

– Straszysz mnie? Rozumiem twoje rozgoryczenie, ale powinnaś wreszcie pojąć, że nie wygrasz. Ilu ludzi musi jeszcze zginąć, Eve?

– Nie masz drugiego Fiske’a.

– Timwick kogoś znajdzie. Quinn jest teraz w wielkim niebezpieczeństwie. Żyje na kroplówkach, prawda?

Eve poczuła przypływ wściekłości.

– Nawet o tym nie myśl.

– Nie chcę o tym myśleć – rzekła Lisa ze znużeniem w głosie. – Sam pomysł sprawia, że robi mi się niedobrze, ale każę to zrobić, Eve. Tak jak kazałam zabić Kesslera. Tak jak każę zabić każdą bliską ci osobę. Musisz mi oddać czaszkę i wyniki badania DNA.

– Idź do diabła!

– Posłuchaj, Eve. Zastanów się. Czy warto?

– Chcesz powiedzieć, że jeśli oddam ci czaszkę, Joe będzie żył?

– Tak.

– Kłamiesz. Joe nie będzie bezpieczny. Mój Boże, zabiłaś nawet Scotta Marena, który podobno był twoim przyjacielem.

Zapadła chwila ciszy.

– To nie była moja decyzja. Dowiedziałam się po fakcie. Timwick wpadł w panikę i strzela na wszystkie strony. Wierz mi, że dopilnuję, aby Quinnowi nic się nie stało.

– Nie wierzę ci.

– Czego zatem chcesz, Eve? Co ci mogę dać?

– Chcę, żeby wszystko się wydało. – Eve zamknęła oczy i powiedziała coś, czego się nigdy po sobie nie spodziewała. – Chcę, żebyś nie żyła.

– Obawiam się, że nie masz takich możliwości.

– Nie chcę niczego innego.

– To nieprawda. Obawiałam się, że Fiske’owi powinie się noga i zastanawiałam się, co mogłabym ci zaproponować. I potem mi się przypomniało. Coś tak oczywistego. Wiem, czego chciałabyś bardziej niż mojej porażki.

– Nie ma niczego takiego.

– Ależ jest, Eve.


Kiedy Logan wrócił, Eve nadal wpatrywała się w telefon. Zatrzymał się kilka kroków przed nią i popatrzył przymrużonymi oczami.

– Czy to dzwoniła twoja matka? Jak się czuje Quinn?

– To była Lisa Chadbourne.

– I?

– Chce czaszkę.

– To coś nowego – powiedział ironicznie. – I dlatego jesteś taka zaszokowana?

– Tak – odparła, chowając telefon do torebki. – Dlatego? Groziła ci?

– Groziła Joemu i matce.

– Sama rozkosz.

– Nie jestem jednak pewna, czy potrafi zapewnić im bezpieczeństwo, nawet jeśli pójdę z nią na ugodę. Powiedziała, że Timwick wpadł w panikę i że straciła nad nim kontrolę, kiedy zabił Marena. To się może powtórzyć.

– A może to wszystko nieprawda i sama kazała go zabić.

– Może. Nie wiem. Teraz nie mogę się skupić.

„Jeśli pójdę z nią na ugodę”. Logan aż się wzdrygnął, kiedy dotarło do niego to, co powiedziała przed chwilą Eve.

– Ty rzeczywiście o tym myślisz – zauważył ze zdumieniem. – Co takiego ci powiedziała?

Eve milczała. Logan ukląkł koło niej.

– Powiedz mi – poprosił.

– Kręci mi się w głowie. Może później.

– Może?

– Chcę, żebyś zadzwonił do szpitala – zmieniła temat Eve.

– Żeby się dowiedzieć o stan Quinna? Twoja matka mówiła, że…

– Nie, chcę, abyś zadzwonił do dyżurki pielęgniarek i powiedział, że zamierzasz zabić Quinna.

– Co?

– Masz to wszystko przedstawić bardzo szczegółowo i obrzydliwie. Masz powiedzieć, że zamierzasz wślizgnąć się do szpitala w przebraniu pielęgniarza i odłączyć urządzenia Quinna. Albo zrobić mu zastrzyk, z którego już się nie obudzi. Chcę, żebyś mówił jak chory psychicznie morderca.

– Liczysz, że przekażą tę wiadomość gliniarzom, a oni dopilnują, żeby nic się nie stało.

– Sama bym zadzwoniła, ale mężczyzna jest zawsze bardziej przekonujący.

– Pozory mylą. Już dzwonię. Co robisz? Eve sięgała właśnie po torbę z czaszką.

– Chcę potrzymać przez chwilę Bena.

– Dlaczego?

– Nigdzie nie ucieknę. Chcę go potrzymać w rękach. Wszystko to razem bardzo mu się nie podobało.

– Może powinniśmy stąd odjechać. Musimy znaleźć jakiś nocleg – zaproponował.

– Wrócimy później do Gainesville. – Eve odwróciła głowę i spojrzała na torbę z czaszką. – Dzwoń do szpitala.

Sandra zadzwoniła do Eve o jedenastej wieczorem.

– Stan Joego się ustabilizował. Nadal jest krytyczny, ale lepszy niż przedtem.

– Kiedy będzie wiadomo coś pewnego? – zapytała Eve z nadzieją w głosie.

– Nie mam pojęcia. Może jutro rano. Jak się czujesz?

– Dobrze.

– Masz marny głos.

– Wszystko jest w porządku, mamo. Jesteś z Ronem?

– Tak. Mówi, że nie odejdzie ode mnie dalej niż na pół metra, dopóki cała sprawa się nie skończy. Uważa, że powinnaś się zgłosić na policję. Ja też tak myślę. Musisz to wyjaśnić.

Jak to łatwo brzmi – pomyślała ze zmęczeniem Eve. Złożyć wszystko w ręce policji i niech się tym zajmą.

– Zadzwoń, mamo, jak się czegoś dowiesz o Joem. I uważaj na siebie.

– Quinnowi się polepszyło? – spytał Logan.

– Trochę, nadal jednak nie wiadomo, czy przeżyje – powiedziała Eve, otwierając drzwi samochodu. – Idę na spacer nad staw. Nie musisz iść ze mną.

– Inaczej mówiąc, nie życzysz sobie mojego towarzystwa. Najwyraźniej nie masz nic przeciwko naszemu przyjacielowi – dodał, zerkając na torbę z Benem, którą Eve trzymała w ręce. – Przez cały wieczór nie odstawiłaś go ani na moment. Czy powiesz mi, dlaczego nie wypuszczasz go z ręki?

Eve sama nie wiedziała. Może miała nadzieję, że obecność czaszki pomoże jej znaleźć odpowiedź na pytanie. Odpowiedź, której tak bardzo potrzebowała.

– Chcę go mieć ze sobą.

– Dziwne.

– Nie słyszałeś? Nie jestem całkiem normalna.

– Bzdura. Jesteś jedną z najnormalniejszych osób, jakie znam.

– Spójrz tylko, z kim się zadaję. – Eve zeszła po zboczu, czując w ręce miękki dotyk skórzanej torby.


Pomóż mi, Ben – pomyślała. Jestem zagubiona i ktoś musi mi pomóc się odnaleźć.


Od dwóch godzin Eve siedziała pod drzewem, przytulając do siebie torbę jak dziecko. Logan nie mógł tego dłużej znieść. Wysiadł z samochodu i zszedł do niej.

– Wykazałem już dość cierpliwości i wyrozumiałości. Wytłumacz mi, co się dzieje. Słyszysz? Powiedz, co ci obiecała Lisa Chadbourne.

Eve milczała przez chwilę, a potem szepnęła:

– Bonnie.

– Co?

– Zaoferowała mi Bonnie. Obiecała, że ją znajdzie.

– Jak mogłaby to zrobić?

– Powiedziała, że każe na nowo otworzyć sprawę i wyśle na poszukiwanie tysiące policjantów i żołnierzy. Powiedziała, że się nad tym zastanowiła. Nie szukaliby Bonnie. To byłoby za bardzo podejrzane. Dla pozorów wybraliby jakieś inne, zaginione dziecko, ale poszukujący wiedzieliby, kogo naprawdę szukają. Bonnie.

– Wielki Boże!

– Powiedziała, że poszukiwania mogą nawet trwać latami. Obiecała, że sprowadzi Bonnie do domu.

– A ty masz jej tylko oddać czaszkę i wyniki badań DNA?! To oszustwo! Nigdy nie spełni obietnicy.

– Wyłącznie czaszkę. Powiedziała, że mogę wyjechać z kraju i zatrzymać wyniki badań, dopóki nie odda mi Bonnie.

– Kiepski punkt przetargowy. Nie dotrzyma słowa.

– Może dotrzyma – westchnęła Eve, zamykając oczy.

– Nie dopuszczę do tego.

– Posłuchaj, Logan – rzekła stanowczo Eve, otwierając oczy. – Jeżeli podejmę taką decyzję, ani ty, ani nikt inny mnie nie powstrzyma. Jeśli ktokolwiek na tym świecie jest w stanie znaleźć Bonnie, to tylko Lisa Chadbourne, o ile każe to zrobić. Czy wiesz, co to dla mnie znaczy?

– Tak – odparł szorstko. – I ona też wie. Nie daj się w ten sposób wykorzystać.

– Nie rozumiesz.

Logan rozumiał i serce ściskało mu się z bólu. Lisa Chadbourne wykorzystała jedyną pokusę, której Eve nie potrafiła się oprzeć.

– Kiedy masz jej odpowiedzieć?

– Zadzwoni o siódmej rano.

– Popełniłabyś straszny błąd.

– Obiecała, że matce i Joemu nic się nie stanie, że zabijanie się skończy. Spróbuje nawet powstrzymać Timwicka przed poszukiwaniem ciebie.

– Akurat. Uwierzyć jej to wariactwo.

– Wierzę, że nie chce więcej zabijać. Nie wiem, czy potrafi to powstrzymać, ale wierzę, że ma taki zamiar.

– Pozwól mi z nią porozmawiać, jak zadzwoni. Eve potrząsnęła głową.

– Myślałem, że działamy razem.

– Razem? Już powiedziałeś, że będziesz chciał mnie powstrzymać.

– Bo wiem, że to błąd.

– Błędem jest zostawienie Bonnie samej.

– Eve, stawka jest za wysoka, żeby…

– Zamknij się, Logan. Idź stąd i daj mi pomyśleć. Nie przekonasz mnie. Znam każdy argument.

I każdy nerw każe jej przyjąć propozycję Lisy Chadbourne – pomyślał Logan. Miał ochotę ją udusić.

– Dobrze, nie będę ci niczego tłumaczył. Zastanów się. I pamiętaj o Kesslerze i o Joem Quinnie.

– Myślę wyłącznie o nich.

– To nieprawda. Nie potrafisz myśleć o nikim innym oprócz Bonnie. Rozważ…

Już go nie słuchała. Wpatrywała się w torbę z czaszką, ale i jej chyba nie widziała. Słyszała tylko syreni śpiew Lisy Chadbourne.

I widziała jedynie Bonnie.

Загрузка...