Rozdział dwudziesty drugi

Lisa Chadbourne zadzwoniła następnego dnia punktualnie o siódmej.

– No i co?

Eve wzięła głęboki oddech.

– Zgadzam się.

– Cieszę się bardzo. Tak będzie najlepiej dla wszystkich.

– Wszyscy nic mnie nie obchodzą. W przeciwnym razie nie wchodziłabym z tobą w układy. Posłuchaj. Chcę, żebyś mojej matce i mnie załatwiła jakieś miejsce poza Stanami, tak jak obiecałaś. Chcę, żebyś odwołała swoje psy gończe i przestała poszukiwać Logana. Chcę, żebyś zostawiła w spokoju Joego Quinna.

– I chcesz Bonnie.

– O tak. Musisz ją znaleźć i sprowadzić do domu. To jest poza wszelkimi negocjacjami.

– Znajdę ją. Obiecuję ci, Eve. Załatwię z Timwickiem, żeby odebrał czaszkę i…

– Nie. Nie wiem, czy mogę ci wierzyć. Ryzykuję życie paru ludzi. Skąd mam wiedzieć, że się nie wycofasz, jak dostaniesz czaszkę.

– Zostaną ci wyniki badań DNA. Wiesz, iż sprawiłyby mi masę kłopotów.

– Bez czaszki? Nie jestem pewna.

– To co proponujesz?

– Nie proponuję. Żądam. Chcę się z tobą zobaczyć. Chcę, żebyś osobiście odebrała czaszkę.

– To jest niemożliwe.

– Inaczej nie ma umowy.

– Posłuchaj, kobieta na moim stanowisku nie może się swobodnie poruszać. To, czego żądasz, jest niewykonalne.

– Nie kłam. Kobieta, która potrafiła zabić swego męża tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział, znajdzie sposób, aby się ze mną spotkać. Ryzykuję własne życie i muszę sobie zapewnić maksymalne bezpieczeństwo. Nie mam broni, lecz jestem artystką. Zajmowałam się odczytywaniem wyrazu twarzy i studiowałam pod tym kątem także ciebie. Wydaje mi się, że będę umiała odczytać z twojej twarzy, czy zamierzasz dotrzymać obietnicy.

– Przywieziesz ze sobą czaszkę? – spytała po chwili milczenia Lisa Chadbourne.

– Schowam ją w pobliżu. Gwarantuję, że jej nie znajdziesz, jeśli przygotujesz pułapkę.

– A jeśli ty zastawisz pułapkę na mnie?

– Możesz przedsięwziąć środki ostrożności, pod warunkiem, że nie będą dla mnie zagrożeniem.

– Gdzie mamy się spotkać?

– Gdzieś niedaleko Camp David. Najłatwiej będzie ci wybrać się tam pod koniec tygodnia. Zwłaszcza że podobno wciąż opłakujesz śmierć swego przyjaciela, Scotta Marena. Powiedz, że lecisz do Camp David, i każ się wysadzić pilotowi w najbliższej okolicy.

– To rozsądny plan. A Logan?

– Logan w tym nie uczestniczy. Zabrałam czaszkę i papiery. Zostawiłam go w nocy. Powiedział, iż zwariowałam. Uważa, że mnie oszukujesz.

– Ty go jednak nie słuchasz?

– Słucham. Być może Logan ma rację. – Eve zacisnęła rękę na słuchawce. – Jednak muszę to zrobić. Wiedziałaś, że się zgodzę, prawda?

– To spotkanie nie jest dobrym pomysłem. Byłoby bezpieczniej, gdybyś mogła zostawić gdzieś czaszkę, a Timwick by się po nią zjawił.

– Bezpieczniej dla ciebie.

– Dla nas obu.

– Nie, muszę widzieć twoją twarz, kiedy powiesz, że znajdziesz Bonnie. Zbyt często kłamałaś. Muszę zrobić wszystko, co się da, żeby się upewnić, że mnie nie oszukasz.

– Wierz mi, to nie jest dobry pomysł.

– W porządku, ja się wycofuję.

– Daj mi pomyśleć. – Chwila ciszy. – Bardzo dobrze. Spotkam się z tobą. Rozumiesz jednak, że muszę zabrać ze sobą Timwicka.

– Nie zgadzam się.

– Timwick potrafi prowadzić helikopter i jest agentem służb specjalnych. To znaczy, że będę mogła, nie wzbudzając podejrzeń, lecieć bez ochroniarza i bez pilota. Poza tym – Lisa na moment zawiesiła głos – Timwick ma urządzenia, dzięki którym dowiem się, czy ty lub teren dokoła jest na podsłuchu. Ja też muszę się zabezpieczyć.

– A kto zabezpieczy mnie przed Timwickiem?

– Jak tylko się przekonam, że to nie jest zasadzka, każę mu odlecieć. Bez niego się nie zjawię, Eve.

– Dobrze – zgodziła się niechętnie Eve. – Ale nikogo więcej. Jeśli zobaczę, że w helikopterze jest jeszcze ktoś, nie wyjdę na spotkanie.

– W porządku. Powiedz mi teraz, gdzie mamy się spotkać.

– Zadzwonię, jak będziesz w powietrzu, niedaleko Camp David.

– Godna podziwu ostrożność. Kiedy mam wylecieć?

– Jutro o ósmej rano.

– Dobrze. Pamiętaj, że lot z Białego Domu do Camp David trwa około pół godziny. Na pewno nie chcesz tu przyjechać? Tak naprawdę byłoby bezpieczniej dla nas obu.

– Już mówiłam, że nie.

– Do jutra – powiedziała Lisa i odłożyła słuchawkę.

Eve nacisnęła guzik w swoim telefonie. Załatwione.

Wprawdzie Logan uważał, że robi straszny błąd, ale kości zostały rzucone.

Musiała dzisiaj dotrzeć do Waszyngtonu, a przed odjazdem zrobić jeszcze jedną rzecz. Wystukała numer do matki.

– Jak się czuje Joe?

– Właśnie dzwoniłam do szpitala. Przenieśli go już z intensywnej terapii.

Eve z uczuciem ogromnej ulgi zamknęła na chwilę oczy.

– Lepiej się czuje? Będzie żył?

– W nocy odzyskał przytomność. Lekarze wypowiadają się bardzo ostrożnie, ale z optymizmem.

– Chcę go zobaczyć.

– Nie żartuj. Wiesz, że to niemożliwe.

Eve nadal nie miała pojęcia, jak ma sobie poradzić i co się może zdarzyć w Camp David. Musiała zobaczyć się z Joem.

– Dobrze. Potrzebuję pomocy. Czy mogłabyś wynająć dla mnie samochód i zabrać mnie stąd?

– Co się stało z samochodem Logana?

– Rozstaliśmy się. Jego szukają znacznie intensywniej niż mnie i mogą strzelać bez ostrzeżenia.

– Cieszę się, że nie jesteście razem. Nie podobało mi się to, że oboje…

– Nie mam dużo czasu, mamo. Jestem w damskiej toalecie w Parku Rozrywki w Gainesville. O tej porze jest tu pusto, ale nie mogę zbyt długo tutaj tkwić. Czy możesz po mnie przyjechać?

– Już jadę.

Matka była w drodze. Potem Eve odwiezie Sandrę do Rona i też wyruszy w drogę. Na razie usiadła na podłodze, położyła torebkę obok torby z czaszką Bena i oparła się o betonową ścianę. Głębokie oddechy. Próba odpoczynku. Robiła tylko to, co musiała zrobić.

Jutro o ósmej rano.


Jutro o ósmej rano.

Lisa wstała i podeszła do okna. Jutro odzyska czaszkę Bena i podstawowe zagrożenie zniknie.

Oczywiście to może być pułapka, jednakże Lisa instynktownie wiedziała, że zagrała jedyną kartą, której Eve Duncan nie mogła pobić. Ta kobieta miała obsesję na punkcie odszukania córki i Lisa, grając na jej uczuciach, rzuciła ją na kolana. Powinna odczuwać satysfakcję.

Nic takiego nie czuła. Żałowała, iż nie udało jej się przekonać Eve, że osobiste spotkanie nie jest konieczne, choć ze swej strony uczciwie zamierzała dotrzymać obietnicy.

Czy aby na pewno? Myślała, że zna siebie, ale kiedyś nie przyszłoby jej do głowy, iż stać ją na takie rzeczy, które później robiła.

Szkoda, że Eve wymogła na niej to spotkanie.


W pobliżu Catoctin Mountain Park

Następnego dnia 8.20


Helikopter nadlatywał z północy. Eve zadzwoniła.

– Jestem obok polany, półtora kilometra od drogi numer siedemdziesiąt siedem przy Hunting Creek. Proszę wylądować na polanie. Przyjdę tam.

– Musimy najpierw przelecieć nad okolicą i sprawdzić czy wszystko jest w porządku – powiedziała Lisa Chadbourne. – Timwick jest ostrożny.

To Lisa jest ostrożna – pomyślała Eve. Ale i ona sama nauczyła się ostrożności. Nim zadzwoniła, sprawdziła cały teren.

Nerwowo zaciskając i rozprostowując dłonie, obserwowała kołujący nad polaną helikopter.


– Jedna osoba – powiedział Timwick, wskazując na zamazaną sylwetkę na ekranie monitora na podczerwień. – Inne najbliższe źródło ciepła znajduje się w restauracji przy drodze numer siedemdziesiąt siedem, pięć kilometrów stąd.

– Urządzenia elektroniczne? Timwick rzucił okiem na inny ekran.

– W pobliżu Duncan niczego nie ma.

– Jesteś pewien?

– Oczywiście. Ja też jestem zagrożony.

Lisa ze smutkiem spojrzała na pojedynczą smugę na ekranie. Eve była tam sama, pozbawiona ochrony.

– Wylądujmy zatem i zobaczmy, co się da zrobić – powiedziała.


Lisa Chadbourne wysiadała z helikoptera.

Eve umówiła się z nią, ustaliła miejsce i czas, a mimo to była zdziwiona, że ta kobieta rzeczywiście przyleciała. Obserwowała ją, gdy zeskakiwała na ziemię. Wyglądała dokładnie tak samo jak na taśmach wideo: piękna, spokojna, rozpromieniona. A czego się spodziewała? Śladów rozpusty i okrucieństwa? Taśmy były kręcone już po zabiciu męża. Dlaczego kolejne zabójstwa miały robić jakąś różnicę?

Gary. Krew. Noże. Przed oczami Eve mignęła straszna scena z motelu. To powinno coś zmienić. Koniecznie.

Nie mogła o tym myśleć. Ruszyła w kierunku helikoptera.

– Witaj, Eve – powiedziała Lisa. – James właśnie zadzwonił do Camp David i zawiadomił, że wylądowaliśmy, aby sprawdzić światło kontrolne na tablicy rozdzielczej. Mamy najwyżej dziesięć minut. Potem musimy wystartować albo służba bezpieczeństwa przyśle tu kogoś.

– Dziesięć minut powinno nam wystarczyć.

– Nic nie mów, Liso! – zawołał Timwick, który wysiadł z helikoptera i teraz podchodził do Eve.

Odruchowo cofnęła się o krok.

Timwick trzymał w ręce przyrząd, który wyglądał jak wykrywacz metali używany na lotniskach.

– Niech pani podniesie ręce.

– Mówiłeś, że cały teren jest czysty – przypomniała mu Lisa.

– Ostrożność nigdy nie zawadzi. – Przejechał wykrywaczem po ciele Eve. – Proszę się odwrócić.

– Niech mnie pan nie dotyka.

Stanął za nią i przejechał wykrywaczem od ramion do stóp.

– W porządku. Nie ma broni ani podsłuchu.

– Proszę wybaczyć Jamesowi – powiedziała Lisa. – Ostatnio jest strasznie nerwowy. Obawiam się, że to wina pani i Logana. Idź i daj nam porozmawiać, Jamesie.

Timwick ruszył w stronę drzew.

– O nie – zaprotestowała ostro Eve. – Ja nie miałam szansy, żeby go sprawdzić wykrywaczem. Chcę go mieć na oku. Niech pan siada – rozkazała, wskazując na miejsce obok helikoptera.

– Co?

– Słyszał pan. Niech pan usiądzie po turecku. Z tej pozycji trudniej atakować.

– To poniżające, Liso – zajęczał Timwick.

– Zrób to – powiedziała Lisa z lekkim uśmieszkiem. – Nie jesteś taka bezradna, jak myślałam, Eve.

Timwick usiadł po turecku na ziemi.

– Zadowolona?

– Nie. Niech pan wyjmie z kieszeni rewolwer, zabezpieczy go i odrzuci od siebie.

– Nie mam broni.

– Proszę wykonać moje polecenie.

– Skończmy z tym, Jamesie – powiedziała Lisa. Timwick zaklął, wyciągnął rewolwer, zabezpieczył go i rzucił na polanę.

– Teraz jestem usatysfakcjonowana – rzekła Eve, odwracając się do Lisy.

– Marnujesz cenny czas. – Lisa rzuciła okiem na zegarek. – Minęły dwie minuty.

– Nie szkodzi. Nie ufam mu.

– Sądzę, że masz prawo być podejrzliwa. A teraz daj mi czaszkę Bena, Eve.

– Jeszcze nie teraz.

– Chcesz, abym cię zapewniła, że dostaniesz z powrotem Bonnie? – Lisa spojrzała jej prosto w oczy. – Oczywiście nie można być stuprocentowo pewnym, lecz zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ją odnaleźć. Obiecuję ci, Eve – rzekła z absolutną szczerością.

Boże, mówiła prawdę. Bonnie mogła wrócić do domu.

– Czaszka, Eve. Nie mam czasu. W helikopterze są dla ciebie papiery i pieniądze, a James załatwił samolot, którym razem z matką polecicie za granicę. Daj mi tę czaszkę, a my wsiądziemy z powrotem do helikoptera i na zawsze znikniemy z twojego życia.

Czyżby naprawdę miał kiedyś nastąpić taki moment, że Lisa Chadbourne nie będzie częścią jej życia?

– Czaszka, Eve.

– Jest tutaj, pod drzewami – mówiła Eve, kierując się na skraj polany i obserwując Timwicka. – Widzę pana, Timwick.

– James nam nie przeszkodzi – powiedziała Lisa, idąc za nią. – Jemu zależy na tej czaszce tak samo jak mnie.

– A co potem?

Lisa nic nie powiedziała, rozglądając się wokół ze zmarszczonym czołem.

– Gdzie jest czaszka? Zakopałaś ją w ziemi?

– Nie. – Eve zatrzymała się i wskazała na skórzaną torbę, po części zasłoniętą krzakami. – Jest tutaj.

– Tak na widoku? Mówiłaś, że nie będziemy mogli sami jej znaleźć.

– Blefowałam. Co by mi z tego przyszło, gdybym ją schowała albo zagrzebała w ziemi? Macie tu różne wykrywacze i urządzenia elektroniczne.

– W tym wypadku najwyraźniej cię przeceniłam. – Lisa roześmiała się. – Mój Boże, sądziłam, że wymyśliłaś coś naprawdę genialnego. O ile to jest Ben – dodała nagle, a jej uśmiech znikł. – Już raz nas oszukałaś.

– To jest Ben Chadbourne. Sama sprawdź.

Lisa podniosła torbę.

– Słyszałam, że jesteś prawdziwą artystką, jeśli chodzi o rzeźbienie rysów twarzy. Czy rzeczywiście zobaczę podobieństwo?

– Otwórz torbę.

– Chyba nie mam ochoty.

– Rób, co chcesz – powiedziała Eve, wzruszając ramionami. – Dziwię się jednak, że nie chcesz sprawdzić, co tam jest.

– Rzeczywiście nie mogę sobie na to pozwolić. – Lisa powoli otworzyła zamknięcie. – Zobaczymy, czy jesteś taka dobra, jak mów… O Boże! – Oparła się o drzewo, patrząc na wypaloną czaszkę. – Co…

– Przepraszam, że nie jest taka ładna, jak się spodziewałaś. Gary Kessler zawsze lubił pracować na czystej czaszce, kazał mi więc zniszczyć to, co wyrzeźbiłam. Pamiętasz Gary’ego. Kazałaś Fiske’owi go zabić, prawda?

Lisa nie mogła oderwać oczu od czaszki.

– Ben? – szepnęła.

– Tak wygląda człowiek, gdy się go spali. Cała skóra się topi i…

– Zamknij się. – Po policzkach Lisy płynęły łzy.

– Widzisz tę nierówną dziurę z tyłu? Tędy eksploduje mózg. Kiedy jest się w ogniu, mózg się gotuje i w końcu…

– Zamknij się, suko.

– Jednakże Gary umarł inaczej. Kazałaś Fiske’owi, żeby mnie przekonał, iż muszę oddać czaszkę. Powiedziałaś, że ma ukrzyżować Gary’ego.

– Niczego takiego nie mówiłam. Kazałam mu jedynie wstrząsnąć tobą tak, żebyś zrozumiała, że musisz oddać czaszkę. To była twoja wina. Powiedziałam ci, że wszystko się skończy, jak oddasz mi czaszkę Bena, ale nie chciałaś tego zrobić. – Spojrzała na czaszkę. – Ben…

– W jaki sposób go zabiłaś?

– Scott Maren dał mu zastrzyk. Tak było szybko i bezboleśnie. Nie cierpiał. – Odetchnęła głęboko i starała się opanować. – To okrutne z twojej strony, że kazałaś mi oglądać czaszkę.

– Nie mów mi o okrucieństwie. Kazałaś zabić Gary’ego i Gila. Joe omal nie zginął.

– Jesteś teraz zadowolona? Boże, twardy z ciebie człowiek. A ja ci współczułam.

– Dlatego że zamierzałaś mnie zabić? Dlatego że się nie spodziewałaś, że wyjadę stąd żywa?

– Mówiłam, żebyś jakoś inaczej oddała czaszkę. Wiedziałam, że nie mogę cię zostawić przy życiu, jeśli będę miała szansę… Muszę tak zrobić. Odlatujemy, Jamesie. Zajmij się nią.

Timwick wstał powoli.

– Chcesz, żebym ją zabił?

– Nie chcę, lecz trzeba to zrobić. To twoje zadanie. James spojrzał na Eve, a potem ruszył do helikoptera.

– James!

– Odpieprz się ode mnie.

– Umówiliśmy się – powiedziała sztywno Lisa.

Czy umawialiśmy się także, że Fiske mnie zabije, Liso? Kiedy to się miało stać? – spytał Timwick, otwierając drzwi helikoptera.

– Nie wiem, o co ci chodzi.

– O listę. Dałaś Fiske’owi inną listę. Widziałem ją. Połączył twoją listę z moją. Znam jego charakter pisma.

– Jak mogłeś się dowiedzieć o czymś, co nie istnieje? – Lisa oblizała wargi. – Jeśli była jakaś inna lista, to na pewno nie dostał jej ode mnie. Wiesz, że on często działał na własną rękę.

– Z własnej inicjatywy nie zabijałby tego, kto mu płaci. Chyba że płacił mu jeszcze ktoś inny. Sądziłaś, że nie będę ci już potrzebny.

– Niczego mi nie udowodnisz. Fiske nie żyje.

– Znalazłabyś kogoś, kto by mnie zabił.

– Robisz poważny błąd – powiedziała, idąc do helikoptera. – Posłuchaj mnie, Jamesie.

– Skończyłem ze słuchaniem. Zabieram się stąd.

– Złapią cię.

– Będę miał przewagę czasową. To była część umowy. Zawiadomię Camp David, że jesteśmy w drodze. Bez problemu uda mi się uciec. Zgiń w piekle, przeklęta dziwko – zakończył, wsiadając do helikoptera.

– Timwick! – Lisa dopadła drzwi helikoptera. – To kłamstwo. Nie rezygnuj ze wszystkiego, na co zapracowaliśmy. Kevin mianuje cię…

Helikopter wzbił się w powietrze i Lisa upadła na ziemię. Eve patrzyła, jak wstaje.

– To twoja robota! – krzyknęła Lisa.

– Nieprawda, twoja. Sama mi powiedziałaś, że Timwick wpadł w panikę. W takiej sytuacji tonący brzytwy się chwyta.

– Oszukałaś mnie. – W głosie Lisy dźwięczało niedowierzanie.

– Taki miałam plan. Logan pokazał Timwickowi listę.

– Nie zgodziłaś się, by Timwick ze mną przyleciał.

Wiedziałam, że zechcesz go zabrać ze sobą. Gdybyś tego nie zaproponowała, Timwick miał cię namówić. Ale nie musiał cię namawiać, prawda?

– Nic ci z tego nie przyjdzie. Poradzę sobie bez Timwicka… – Urwała nagle. – O Boże, masz na sobie urządzenie nagrywające, prawda?

– Tak.

– I celowo pokazałaś mi czaszkę Bena, żeby mnie zdenerwować?

– Miałam taką nadzieję. Większość ludzi denerwuje się na widok szkieletu. Zwłaszcza jeśli są to kości ich ofiar.

Lisa milczała, najwyraźniej przypominając sobie, co wcześniej powiedziała.

– Kiepsko, ale nie beznadziejnie. W sądzie każdy zapis może zostać zinterpretowany…

– Logan zorganizował trzech świadków, którzy mogli słuchać naszej rozmowy. Peter Brown, dziennikarz z „Atlanta Journal and Constitution”, Andrew Bennet z Sądu Najwyższego i senator Dennis Lathrop. Powszechnie szanowani ludzie. Kiedy podjęliśmy decyzję, Logan zabrał się do dzieła. Miał prawie cały dzień, by przekonać Timwicka, że będzie następną ofiarą.

Lisa zbladła i nagle jej twarz postarzała się o dwadzieścia lat. Opadła na kolana.

– Bardzo… sprytnie. Powiedziałam Timwickowi na samym początku, że musimy na ciebie uważać. Wykrywacz nie działał, ale sama widziałam ekran z podczerwienią, zakładam zatem, że mamy trochę czasu, zanim zjawi się Logan.

Eve kiwnęła głową.

– Dobrze. Potrzebuję paru minut, aby dojść do siebie. Wydaje mi się niemożliwe, żeby wszystko się… - Przełknęła ślinę. – Myślałam, że mam cię w garści. Ze kluczem jest Bonnie.

– Bo jest.

– Zrezygnowałaś z szansy, żeby…

– Stawka była za wysoka. Zabiłaś bliskich mi ludzi.

– Miałam zamiar to zrobić. Chciałam dotrzymać obietnicy o odnalezieniu Bonnie. To by mi poprawiło samopoczucie.

– Wierzę.

Lisa wstała i Eve poczuła wewnętrzne napięcie.

– Nie bój się, nie rzucę się na ciebie. To ja jestem skończona. Zniszczyłaś mnie.

– Sama się zniszczyłaś. Dokąd idziesz?

– Upuściłam czaszkę Bena, gdy biegłam do helikoptera. – Lisa uklękła obok czaszki. – Jest taka… mała. To mnie dziwi. Był dużym mężczyzną. Pod każdym względem Ben był ogromnym człowiekiem…

– Dopóki go nie zabiłaś.

Lisa mówiła dalej, jakby jej nie słyszała.

– Był mądry. Miał piękne marzenia. I spełniłby je – dodała z przekonaniem, gładząc lewą kość policzkową. – Byłeś wspaniałym człowiekiem, Benie Chadbournie – szepnęła.

Eve obserwowała z przerażeniem, że dotyk Lisy jest niemal czuły. Kiedy podniosła głowę, w jej oczach błyszczały łzy.

– Gazety będą chciały jego zdjęcie. Zawsze poszukują najbrzydszych i najokropniejszych zdjęć. Nie pozwól im zrobić zdjęcia takiego Bena. Chcę, żeby wszyscy zapamiętali go takim, jakim był za życia. Obiecujesz?

– Tak. Żadnych zdjęć oprócz tych, które będą potrzebne w sądzie jako dowody rzeczowe. A potem wróci do domu.

– Do domu – powtórzyła Lisa i zamilkła. – Wiesz, naprawdę mi na tym zależy – dodała zdumionym głosem. – Benowi by nie zależało. Zawsze mówił, że liczy się tylko to, co po sobie zostawimy, a nie to, kim zostaniemy czy dokąd pójdziemy po śmierci. Boże, to boli, Ben – powiedziała, wpatrując się w wypaloną czaszkę ze łzami w oczach. – Nie wiedziałam, że będę cię musiała oglądać. Sam mówiłeś, że nie muszę cię więcej widzieć.

– Coś ty powiedziała?

Lisa spojrzała na Eve.

– Kochałam go. Zawsze go kochałam i nigdy nie przestałam. Był dobrym, kochanym, nadzwyczajnym człowiekiem. Naprawdę myślałaś, że mogłabym zabić kogoś takiego?

– Przecież go zabiłaś. Lub kazałaś go zabić Marenowi.

– Namówiłam Scotta, żeby przygotował zastrzyk. Jednakże Ben wziął od niego strzykawkę i sam go sobie zaaplikował. Nie chciał obarczać Scotta odpowiedzialnością. Takim właśnie był człowiekiem.

– Dlaczego?

– Ben umierał na raka. Okazało się to w miesiąc po zaprzysiężeniu.

– Samobójstwo? – spytała Eve po chwili.

– Nie, samobójstwo jest tchórzostwem. Ben nigdy nie był tchórzem. Chciał zaoszczędzić… – Przerwała na chwilę. – Wszystko dokładnie zaplanował. Wiedział, że jego marzenia przepadną. Piętnaście lat pracowaliśmy na to, żeby został prezydentem. Byliśmy wspaniałą drużyną… Musiał wziąć Mobry’ego na wiceprezydenta, gdyż potrzebne nam były głosy Południa, ale zawsze mówił, że ja powinnam zająć to stanowisko. Nie zależało mi. Wiedziałam, że jestem przy nim. A potem okazało się, że umrze, nim cokolwiek osiągnie… To było niesprawiedliwe. Ben nie mógł tego znieść.

– I on wszystko zaplanował?

– Wybrał Kevina Detwila. Powiedział mi, jak z nim postępować i jak nim kierować, żeby był skuteczny. Wiedział, że będę potrzebowała Timwicka. Powiedział mi, czym go skusić do współpracy.

– Timwick wiedział o chorobie?

Nie, myślał, że to było morderstwo. Ben sądził, iż Timwick łatwiej podda się kontroli, jeśli będzie uważał, iż jest wspólnikiem zabójstwa prezydenta. Miał rację. – Lisa uśmiechnęła się gorzko. – Ben miał we wszystkim rację. Wszystko szło jak po maśle. Każde z nas miało swoją rolę do spełnienia. Ja pilnowałam Kevina i działałam za kulisami, żeby przeprowadzić wszystkie, zaplanowane przez Bena, ustawy. W tej kadencji udało mi się przepchnąć siedem. Zdajesz sobie sprawę, jak ciężko pracowałam?

– A jaka była rola Timwicka? – spytała ponuro Eve.

– Na pewno nie zabijanie. Miał nas chronić i ułatwiać oszustwo. Potem się przeraził. Wpadł w panikę i nie byłam w stanie go kontrolować.

– Najwyraźniej twój Ben pomylił się w jego ocenie.

– Miałby rację, gdyby wszystko przebiegało zgodnie z planem. Gdyby Donnelli zrobił to, co miał zrobić. Gdyby Logan się nie wtrącił. Gdybyś ty pilnowała własnego nosa.

– Gdyby inni nie zaczęli czegoś podejrzewać.

– Plan Bena był doskonały i załamał się wyłącznie przez was. Czy zdajesz sobie sprawę, coście popsuli? Chcieliśmy pomóc tysiącom ludzi, stworzyć im lepsze warunki życia. Przez was stracili tę szansę.

– Popełniłaś morderstwo. Nawet jeśli nie zabiłaś własnego męża, kazałaś zabijać Fiskee’owi.

– Nie chciałam… Nie planowałam… Wszystko się nagle zmieniło, nie wiem jak. Obiecałam jednak Benowi, że doprowadzę do realizacji jego planów. Musiałam to zrobić. Nie rozumiesz? Jedna rzecz przechodziła w drugą i nagle znalazłam się w… Niewłaściwie się zachowuję. Powinnam pamiętać o swojej godności. Zwłaszcza że to wszystko jest przypuszczalnie nagrywane. – Lisa wyprostowała się i uśmiechnęła promiennie. – Widzisz, dam sobie radę. Dam sobie ze wszystkim radę. Będę się uśmiechać i szczerze o wszystkim mówić. Nikt nie uwierzy w wasze taśmy.

– Na pewno uwierzą, Liso. Twoja rola się skończyła.

– Jeszcze nie – odparła, unosząc dumnie brodę.

Czy Ben chciałby, żebyś walczyła? Tego rodzaju skandal zaszkodzi pracy rządu na wiele miesięcy i zniszczy wszystko, co robiłaś dla Bena.

– Będę wiedziała, kiedy nadejdzie moment, żeby się wycofać… Tak jak Ben. – Milczała przez chwilę, a potem potrząsnęła głową. – To zakrawa na ironię, że ustaliłaś miejsce spotkania w Camp David. Czy wiesz, że Roosevelt nazywał Camp David Shangri-La?

– Nie.

– Shangri-La. Stracone złudzenia… – Lisa podniosła głowę. – Jadą. Pójdę im na spotkanie. To jest zawsze najlepsza taktyka.

Lisa wystudiowanym krokiem przeszła na skraj polany, gdzie zatrzymał się Logan i trzy pozostałe samochody.

Rewolwer.

Lisa przystanęła przy rewolwerze, który odrzucił przedtem Timwick i zaczęła mu się przyglądać.

– Nie!

– Zniszczyłaś wszystko, co stworzyliśmy z Benem. Uważasz mnie za morderczynię. Mogłabym wziąć ten rewolwer i pokazać, że masz rację. Myślę, że twoi przyjaciele nie zdążyliby na czas. Boisz się śmierci, Eve?

– Nie, chyba nie.

– Też tak myślę. Boisz się raczej życia. – Obejrzała się przez ramię. – Znalazłabym twoją Bonnie. Musisz żyć dalej z tą świadomością. Być może już nigdy jej nie znajdziesz. Mam nadzieję, że jej nie znajdziesz. – Kopnęła rewolwer. – Widzisz, jaka jestem nieszkodliwa? Odrzucam okazję zemsty i idę naprzód, na spotkanie sprawiedliwości. Do widzenia, Eve – powiedziała z uśmiechem. – Może się zobaczymy w sądzie. A może nie.


– Sądzi, iż się z tego wypłacze – powiedziała Eve do Logana, przyglądając się, jak Lisa wsiada do samochodu z agentami FBI. – I może jej się udać.

– Na pewno nie, jeśli będziemy ją trzymać z daleka od Kevina Detwila. Postarają się ją odizolować na następne dwadzieścia cztery godziny. Biorąc pod uwagę jej pozycję, będzie to cholernie trudne. Sędzia Bennet jedzie prosto do Detwila, żeby mu przedstawić taśmę.

– Myślisz, że się załamie?

– Prawdopodobnie. Zawsze działał, znajdując wsparcie u niej. Jeśli nie załamie się od razu, mamy w odwodzie listę. To go powinno załatwić.

– Ale dlaczego nazwisko Detwila też było na liście? Timwick panikował i zaczął zagrażać jej planom. Detwil był potrzebny na następną kadencję.

– Wątpię, aby miał się stać natychmiastowym celem. Przypuszczalnie wpisała jego nazwisko na listę, żeby zaintrygować Fiske’a. Czy może być trudniejszy cel od prezydenta?

– W końcu by to zrobiła.

– Och, tak, Detwil był żywym dowodem. Wyobrażam sobie, że wymyśliłaby coś, co zniszczyłoby DNA. Na przykład wypadek lotniczy.

– Prezydenckim samolotem lata w jego towarzystwie dużo ludzi.

– Jej by to nie przeszkadzało, nie sądzisz?

– Nie. Tak. Nie wiem. Może.

– Chodźmy stąd – powiedział Logan, biorąc Eve za ramię.

– Dokąd pojedziemy?

– Pozwalasz mi wybierać? To miłe. Kiedy zmusiłaś mnie do zastawienia pułapki na Lisę Chadbourne, pomyślałem, że masz jakiś plan dalszego postępowania.

Eve nie miała żadnych planów. Nie miała na nic siły. Czuła się wykończona.

– Chcę wracać do domu.

Obawiam się, że to na razie niemożliwe. Najpierw pojedziemy do senatora Lathropa i zostaniemy tam, aż minie pierwszy rozgardiasz i będziemy oficjalnie oczyszczeni z zarzutów. Nikt nie chce, żeby jakiś szybki Bill przez pomyłkę nas zastrzelił.

– To miło z ich strony – zauważyła ironicznie.

– Chodzi o to, że jesteśmy bardzo cennymi świadkami. I będą nas pilnować, dopóki cała sprawa się nie skończy.

– Kiedy mogę wrócić do domu?

– Za tydzień.

– Zgadzam się najwyżej na trzy dni.

– Zobaczymy. Pamiętaj jednak, że w końcu jesteśmy zamieszani w przewrót prezydencki.

– Zajmij się tym, Logan – powiedziała Eve, wsiadając do samochodu. – Trzy dni. A potem wracam do domu, żeby zobaczyć się z Joem i z matką.

Загрузка...