Rozdział trzeci

– Wiesz, że się zgodzisz, mamo – powiedziała Bonnie. - Nie rozumiem, czym się tak przejmujesz.

Eve usiadła na łóżku i spojrzała na miejsce przy oknie. Kiedy wracała do domu, Bonnie zawsze siedziała po turecku przy oknie.

Wcale nie jestem pewna.

Nie potrafisz odmówić. Znam cię.

Skoro tylko mi się śnisz, nie możesz wiedzieć więcej niż ja.

Bonnie westchnęła.

Nie śnię się tobie. Jestem duchem, mamo. Co mam zrobić, żeby cię przekonać? Być duchem jest strasznie trudno.

Możesz mi powiedzieć, gdzie jesteś.

Nie wiem, gdzie mnie pochował. Tam mnie już nie ma.

Bardzo wygodne.

Mandy też nie wie. Ona cię lubi.

Jeśli jest z tobą, zapytaj, jak jej na imię.

Imiona nic dla nas nie znaczą, mamo.

Dla mnie znaczą.

Bonnie uśmiechnęła się wesoło.

Dlatego że prawdopodobnie musisz przypisać imię do miłości. To naprawdę nie jest konieczne.

Bardzo głębokie stwierdzenie jak na siedmiołatkę.

Na litość boską, minęło przecież dziesięć łat. Przestań mi zadawać podchwytliwe pytania. Kto powiedział, że duchy nie rosną? Nie mogę mieć wiecznie siedmiu lat.

Wyglądasz tak samo.

Bo jestem tym, czym chcesz mnie widzieć. Bonnie oparła się o ścianę alkowy.

– Za ciężko pracujesz, mamo. Martwię się o ciebie. Może to zajęcie u Logana wyszłoby ci na dobre.

Nie przyjmę jego propozycji. Bonnie uśmiechnęła się znacząco.

Nie – powtórzyła Eve.

Niech będzie – zgodziła się Bonnie, wyglądając przez okno. – Dziś wieczorem myślałaś o mnie i o kapryfolium. Lubię, kiedy dobrze mnie wspominasz.

Już mi to mówiłaś.

Mówię to jeszcze raz. Na początku za bardzo cierpiałaś. Nie mogłam się do ciebie zbliżyć…

Teraz też nie jesteś blisko mnie. Jesteś tylko snem.

Naprawdę? – spytała Bonnie z kochającym uśmiechem. – To nie będzie ci przeszkadzało, jeśli twój sen jeszcze trochę z tobą zostanie. Brak mi ciebie, mamo.

Bonnie. Miłość. Tutaj.

Och, Boże, tutaj.

Nie ma znaczenia, że to jedynie sen.

– Zostań – szepnęła ochryple. – Zostań, dziecinko.


Kiedy następnego dnia Eve otworzyła oczy, słońce zaglądało w okno. Spojrzała na zegarek i natychmiast usiadła na łóżku. Było prawie pół do dziewiątej, a zawsze wstawała o siódmej. Zdziwiła się, że matka do niej wcześniej nie zajrzała.

Poszła pod prysznic, wypoczęta i zadowolona, jak zwykle, kiedy przyśniła jej się Bonnie. Psychiatra byłby zachwycony jej snami, ale Eve to nie obchodziło. Zaczęła śnić o Bonnie trzy lata po jej śmierci. Sny były częste, choć nie można było ich przewidzieć ani odgadnąć, co je powodowało. Może śniła, gdy miała jakiś problem i musiała się nad nim zastanowić? Tak czy inaczej, efekt był zawsze pozytywny. Kiedy się budziła, czuła się uspokojona i pewna siebie, przekonana, iż poradzi sobie z całym światem.

I z Johnem Loganem.

Szybko włożyła dżinsy i białą luźną bluzkę, strój, w którym zawsze pracowała, i zbiegła po schodach do kuchni.

– Zaspałam, mamo. Dlaczego…

W kuchni nie było nikogo. Ani zapachu bekonu, ani patelni na kuchence… Nic się nie zmieniło, odkąd wróciła w nocy z laboratorium.

Kiedy szła spać, Sandra jeszcze nie wróciła. Teraz wyjrzała przez okno i westchnęła z ulgą. Samochód matki stał na zwykłym miejscu.

Przypuszczalnie wróciła późno i też zaspała. W końcu była sobota i nie musiała iść do pracy.

Eve pomyślała, że nie może się zdradzić, iż się o nią martwi. Sandra zauważyła u niej tendencję do nadmiernej opiekuńczości i nieszczególnie ją to zachwycało.

Wyjęła z lodówki sok pomarańczowy, nalała do szklanki, sięgnęła po telefon i zadzwoniła do Joego na komendę.

– Dianę mówi, że w ogóle się do niej nie odezwałaś – powiedział. – Do niej powinnaś zadzwonić, a nie do mnie.

– Zrobię to dziś po południu, obiecuję. Opowiedz mi o Johnie Loganie – poprosiła, siadając przy kuchennym stole.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.

– Skontaktował się z tobą?

– Wczoraj wieczorem.

– Praca?

– Tak.

– Jakiego rodzaju?

– Nie wiem. Niewiele mi powiedział.

– Zastanawiasz się, skoro do mnie dzwonisz. Czego użył na przynętę?

– Fundacji Adama.

– Nieźle cię rozpracował.

– Jest bystry. Chcę wiedzieć, jak bardzo. I na ile jest uczciwy – dodała, pijąc sok.

– Na pewno nie jest w tej samej lidze, co twój handlarz narkotyków z Miami.

– Niewielka pociecha. Ma na koncie coś kryminalnego?

– O ile wiem, nie. Nie w tym kraju.

– Nie jest obywatelem amerykańskim?

– Jest, ale kiedy zakładał przedsiębiorstwo, spędził kilka lat w Singapurze i w Tokio, starając się udoskonalić swój produkt i poznać strategię rynku.

– Wygląda na to, że mu się udało. Żartowałeś, kiedy powiedziałeś, że przypuszczalnie zostawił za sobą parę trupów?

– Tak. Nie wiemy nic konkretnego o latach, które spędził za granicą. Ludzie, którzy mieli z nim kontakt, są twardzi jak cholera i go szanują. Coś ci to mówi?

– Że powinnam uważać.

– Zgadza się. Ma opinię człowieka uczciwego i jego pracownicy są wobec niego lojalni. Musisz jednak pamiętać, że to wszystko są opinie powierzchowne.

– Możesz się czegoś więcej dowiedzieć?

– Na przykład?

– Cokolwiek. Czy ostatnio zrobił coś nietypowego? Postarasz się pokopać trochę głębiej?

– Załatwione. Zaraz zaczynam. Ale będzie cię to kosztowało. Dziś po południu zadzwonisz do Dianę i pod koniec przyszłego tygodnia pojedziesz z nami do letniego domu nad jeziorem.

– Nie mam czasu… – Eve przerwała i dodała z westchnieniem: – Pojadę.

– Bez żadnych kości w walizce.

– Bez.

– I będziesz się dobrze bawić.

– Zawsze jest mi z wami dobrze. Nie wiem tylko, jak ze mną wytrzymujecie.

– To się nazywa przyjaźń. Znasz takie słowo?

– Tak. Dzięki, Joe.

– Za wyciąganie brudów Logana?

– Nie.

Za to, że był jedynym człowiekiem, który stał między nią a szaleństwem przychodzącym do niej nocami i za wszystkie późniejsze lata wspólnej pracy i odpoczynku. Eve chrząknęła.

– Dziękuję za to, że jesteś moim przyjacielem.

– Jako przyjaciel radzę, żebyś bardzo uważała z panem Loganem.

– To mnóstwo forsy dla dzieciaków, Joe.

– Wie, jak tobą manipulować.

– Nie manipulował. Jeszcze się nie zdecydowałam. Muszę iść do pracy. Dasz mi znać?

– Na pewno.

Eve odłożyła słuchawkę i wypłukała szklankę.

Kawa?

Nie, zaparzy w laboratorium. W soboty matka zwykle przychodziła do niej przed południem i razem piły kawę. Wzięła klucz z niebieskiej miski na blacie i zbiegła schodkami do ogródka.

Musi przestać myśleć o Loganie. Ma masę pracy. Powinna skończyć głowę Mandy i przejrzeć papiery, które dostała w zeszłym tygodniu z policji w Los Angeles.

Logan zadzwoni albo przyjedzie. Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Może mówić, ile zechce. Od niej nie uzyska odpowiedzi. Musi się najpierw czegoś więcej dowiedzieć…

Drzwi do laboratorium były uchylone.

Eve znieruchomiała.

Wiedziała, że – tak jak zawsze – zamknęła je w nocy na klucz. Klucz był w niebieskiej misce, tam gdzie go zawsze wrzucała.

Matka?

Nie. Drewno było rozłupane, jakby zamek się zaklinował. To musiał być złodziej. Powoli pchnęła drzwi. Krew.

O Boże, wszędzie pełno krwi…

Na ścianach.

Na półkach.

Na biurku.

Półki na książki leżały na podłodze w kawałkach. Kanapa była przewrócona, szkło w ramkach z fotografiami – potłuczone.

I krew…

Serce podeszło jej do gardła.

Matka? Przyszła do laboratorium i zaskoczyła złodzieja?

Z walącym sercem ruszyła przed siebie.

– Mój Boże, to Tom-Tom.

Eve odwróciła się gwałtownie i zobaczyła, że matka stoi w drzwiach. Z wrażenia nogi się pod nią ugięły. Sandra wpatrywała się w kąt pokoju.

– Kto mógł coś takiego zrobić biednemu kotu?

Eve spojrzała w to samo miejsce i zrobiło jej się niedobrze. Persa trudno było rozpoznać w kałuży krwi. Tom-Tom należał do sąsiadki, ale spędzał całe godziny w ich ogródku, goniąc za ptakami, które zlatywały się do kapryfolium.

– Pani Dobbins będzie zrozpaczona – powiedziała matka, wchodząc do środka. – Poza tym kotem nie ma nikogo na świecie. Dlaczego…

Rzuciła wzrokiem na podłogę przy biurku.

– Och, Eve, twoja praca…

Obok roztrzaskanego komputera leżała czaszka Mandy, rozbita i zniszczona z takim samym okrucieństwem i dokładnością jak wszystko inne.

Eve opadła na kolana i spojrzała na kawałki czaszki. Tylko cudem udałoby się ją jakoś skleić.

Mandy przepadła, może na zawsze.

– Czy coś zginęło? – spytała Sandra.

– Nie wiem.

Eve zamknęła oczy. Mandy…

– Chyba nie. Wszystko zniszczyli.

– Chuligani? W sąsiedztwie mieszkają sami przyzwoici ludzie. Na pewno nie…

– Nie – powiedziała Eve, otwierając oczy. – Zadzwoń do Joego, mamo, dobrze? Powiedz, żeby zaraz przyjechał.

Spojrzała na kota i łzy stanęły jej w oczach. Miał prawie dziewiętnaście lat i zasłużył sobie na lepszą śmierć.

– I przynieś jakieś pudełko i prześcieradło. Nim Joe przyjedzie, zaniesiemy go do pani Dobbins i pomożemy pochować. Powiemy, że przejechał go samochód. Tak będzie lepiej.

Sandra pospiesznie wyszła.

Bezmyślne okrucieństwo.

Nie. Okrutne działanie nie było ani bezmyślne, ani przypadkowe. Odznaczało się dokładnością i systematycznością. Ten, kto to zrobił, chciał ją zaszokować i zranić.

Delikatnie pogłaskała kawałek czaszki Mandy. Gwałt dotknął dziewczynkę nawet po śmierci. To wszystko było nie w porządku.

Ostrożnie pozbierała odłamki kości, ale nie miała ich gdzie położyć. Półka po drugiej stronie była połamana, tak jak wszystko inne. Eve położyła szczątki na posmarowanym krwią biurku.

Dlaczego czaszka była w tej części pokoju – pomyślała nagle. Wandal celowo ją tu przyniósł, zanim rozbił. Dlaczego?

Porzuciła tę myśl, gdy zobaczyła krew kapiącą z górnej szuflady biurka.

Boże, jeszcze coś?

Nie chciała otworzyć szuflady. Nie otworzy. Otworzyła.

Krzyknęła przeraźliwie i odskoczyła.

W środku, w kałuży zastygającej krwi, leżał zabity szczur. Zatrzasnęła szufladę.

– Mam pudełko i prześcieradło – powiedziała matka. – Chcesz, żebym się tym zajęła?

Eve potrząsnęła głową. Sandra jeszcze mniej się do tego nadawała niż ona.

– Ja to zrobię. Czy Joe przyjedzie?

– Już jest w drodze.

Eve wzięła się w garść i podeszła do kota. Wszystko w porządku, Tom-Tom. Zabierzemy cię do domu.


Dwie godziny później spotkała Joego na schodach do laboratorium. Wręczył jej chusteczkę.

– Masz brudny policzek.

– Właśnie pochowaliśmy Tom-Toma – powiedziała i wytarła łzy z policzków. – Mama jest z panią Dobbins. Ona kochała tego kota. Był jej dzieckiem.

– Gdyby ktoś skrzywdził mojego psa, chybabym go zabił. Nie znaleźliśmy żadnych odcisków palców. Pewno miał rękawiczki. We krwi znaleźliśmy częściowe odciski butów. Duże, przypuszczalnie męskie i tylko jedna para stóp. Założę się, że działał w pojedynkę. Czy coś zginęło?

– Chyba nie. Wszystko jest zniszczone.

– To mi się nie podoba – rzekł Joe, spoglądając za siebie. – Ktoś spędził tu dużo czasu. Nie wygląda mi to na przypadek.

– Mnie też nie. Ktoś to zrobił celowo.

– Mieszkają tu jakieś dzieciaki?

– Nikt, kogo mogłabym podejrzewać. To zostało wykonane z zimną krwią.

– Dzwoniłaś do ubezpieczenia?

– Jeszcze nie.

– Lepiej zadzwoń.

Eve kiwnęła głową. Dopiero wczoraj mówiła Loganowi, że nie boi się zostawiać otwartego laboratorium. Nie wyobrażała sobie, że coś takiego może się zdarzyć.

– Niedobrze mi, Joe.

– Wiem. Przykro mi. Może przeniesiecie się z mamą na parę dni do nas?

Eve pokręciła przecząco głową.

– Wobec tego każę chłopakom się tu kręcić. Teraz muszę wracać na komendę. Chcę zajrzeć do papierów, sprawdzić, czy coś podobnego już się w tych okolicach wydarzyło. Nic ci nie będzie?

– Nie. Dziękuję, Joe.

– Żałuję, że nic więcej nie mogę zrobić. Przepytamy jeszcze sąsiadów, może ktoś coś widział.

– Nie posyłaj nikogo do pani Dobbins, dobrze?

– Dobrze. Dzwoń, jeśli coś się będzie działo. Spoglądała za nim przez chwilę, a potem zawróciła w kierunku laboratorium. Nie chciała tam wchodzić, ale musiała sprawdzić, czy nic nie zginęło, i zawiadomić towarzystwo ubezpieczeniowe. Kiedy weszła do środka, znów uderzył ją przede wszystkim widok krwi. Boże, ależ się bała, że to może być krew matki.

Martwy kot, rozpłatany szczur i krew. Tyle krwi.

Nie.

Wybiegła i usiadła na schodach. Zimno. Strasznie jej było zimno. Objęła się rękami, ale to nic nie pomogło.

– Przed domem stoi samochód policyjny. Nic się pani nie stało?

Eve podniosła głowę i zobaczyła przed sobą Logana. Teraz nie była w stanie z nim rozmawiać.

– Niech pan stąd idzie.

– Co się stało?

– Niech pan idzie.

Zajrzał jej przez ramię do środka.

– Coś się stało?

– Tak.

– Zaraz wracam.

Wszedł do laboratorium i po kilku minutach wrócił.

– Co za świństwo!

– Zabili kota sąsiadki. Roztrzaskali Mandy.

– Widziałem kości na biurku – powiedział i zawahał się na moment. – Tam je pani znalazła?

– Nie, na podłodze.

– Ale pani i pani matce nic się nie stało? Eve nie mogła opanować dreszczy.

– Niech pan stąd idzie, nie chcę z panem rozmawiać.

– Gdzie jest pani matka?

– U pani Dobbins. Jej kot… Niech pan sobie idzie.

– Dopiero wtedy, kiedy ktoś się panią zajmie – odparł i pomógł jej wstać. – Idziemy do domu.

– Nikt się nie musi mną zajmować…

Logan niemal ciągnął ją po ścieżce prowadzącej do domu.

– Niech mnie pan puści. Proszę mnie nie dotykać.

– Puszczę panią, jak tylko wejdziemy do domu i dam pani coś gorącego.

Eve szarpnęła się i odsunęła.

– Nie mam czasu, żeby siedzieć i pić kawę. Muszę zadzwonić do ubezpieczenia.

– Ja to zrobię – powiedział Logan, łagodnie prowadząc ją po schodach. – Wszystkim się zajmę.

– Nie chcę, żeby się pan czymkolwiek zajmował. Niech pan stąd idzie.

– Proszę się uspokoić i pozwolić, żebym zrobił pani coś do picia.

Logan popchnął ją na krzesło przy kuchennym stole.

– W ten sposób szybko się mnie pani pozbędzie.

– Nie chcę siadać… – zaczęła Eve i przerwała. Nie miała siły do walki. – Niech się pan pospieszy.

– Tak jest, proszę pani. Gdzie jest kawa?

– W niebieskiej puszce na blacie.

– Kiedy to się stało?

– W nocy. Po dwunastej.

– Zamknęła pani laboratorium?

– Oczywiście.

Logan nalał wody do pojemnika i wsypał kawę do ekspresu.

– Niczego pani nie słyszała?

– Nie.

– To dziwne, biorąc pod uwagę te wszystkie zniszczenia.

– Joe powiedział, że ten człowiek dobrze wiedział, co robi.

– Kto to mógł być?

– Nie ma odcisków palców. Nosił rękawiczki. Logan zdjął sweter z wieszaka na drzwiach do pralni.

– Rękawiczki. Czyli to nie jest robota amatorów.

– Już to panu mówiłam. Nałożył jej sweter na ramiona.

– To jest sweter mojej matki. Chyba nie będzie protestować. Jest pani zimno.

Logan podniósł słuchawkę.

– Co pan robi?

– Dzwonię do mojej asystentki, Margaret Wilson. Gdzie pani jest ubezpieczona?

– W Security America, ale pan nie…

– Halo, Margaret, tu John – powiedział do słuchawki. – Musisz… Tak, wiem, że jest sobota. Tak, Margaret. Za dużo od ciebie wymagam. I jestem niewymownie wdzięczny, że to znosisz. A teraz się zamknij i posłuchaj, co masz zrobić.

Eve wpatrywała się w niego ze zdumieniem. Nie spodziewała się, że ktoś taki jak on wysłuchuje wymówek i pretensji od podwładnych. Logan uśmiechnął się do niej.

– Teraz? – spytał. – Dobrze. Zawiadom Security America w imieniu Eve Duncan. De-U-En-Ce-A-En. Włamanie, wandalizm i możliwy rabunek. Szczegóły zna Joe Quinn z policji miejskiej. Niech agent ubezpieczeniowy zaraz tu przyjedzie. Załatw też ekipę do sprzątania. Laboratorium ma błyszczeć przed północą. Nie, nie żądam, żebyś przyleciała i sama sprzątała, Margaret – powiedział Logan z westchnieniem. – Twój sarkazm jest nie na miejscu. Po prostu się tym zajmij. Eve Duncan ma się tylko podpisać na oświadczeniu ubezpieczeniowym. Załatw także ochronę domu oraz Eve i Sandry Duncan. Zadzwoń, jeśli będziesz miała jakieś problemy. Nie, nie wątpię w twoje zdolności organizacyjne, tylko…

Logan słuchał jeszcze przez chwilę, po czym powiedział stanowczo:

– Do widzenia, Margaret. – Odłożył słuchawkę i sięgnął do szafki po filiżankę. – Margaret się wszystkim zajmie.

– Nie ma na to ochoty.

– Daje jedynie do zrozumienia, że nie powinienem tego, co robi, uważać za coś oczywistego. Gdybym sam to zrobił, miałaby pretensje, iż jej nie dość ufam.

Nalał kawy do filiżanki.

– Mleko czy cukier?

– Bez mleka. Od dawna dla pana pracuje?

– Dziewięć lat. Musimy teraz wrócić do laboratorium i zabrać stamtąd wszystko, czego nie powinien oglądać agent ubezpieczeniowy – powiedział Logan, stawiając przed Eve filiżankę z kawą.

– Nie ma pośpiechu. Agenci ubezpieczeniowi działają powoli.

– Proszę zaufać Margaret. Ktoś tu się zjawi bardzo szybko. To dla Margaret wyzwanie.

Logan nalał sobie kawy i usiadł naprzeciwko Eve.

– Nie znam Margaret, a zatem nie mogę jej ufać. Tak samo, jak nie mogę ufać panu – powiedziała, patrząc mu w oczy. – I nie chcę tu żadnej prywatnej ochrony. Joe przyśle patrol policyjny.

– Bardzo dobrze, ale dodatkowe środki ostrożności jeszcze nikomu nie zaszkodziły. Nie będą tu pani przeszkadzać – dodał, przyglądając się jej i pijąc powoli kawę. – Lepiej pani wygląda. Myślałem, że pani zemdleje.

Eve rzeczywiście poczuła się lepiej. Dreszcze prawie ustały.

– Niech pan nie gada głupstw. Nie miałam zamiaru zemdleć. Takie okropne historie są częścią mojego codziennego życia. Trochę się zdenerwowałam.

– Nic dziwnego, ta historia dotyczy pani bezpośrednio. To jednak jest pewna różnica.

Tak, od tamtej nocy w więzieniu prywatne życie Eve było spokojne i wolne od przemocy. Okrucieństwo i wandalizm ją zaskoczyły.

– To jest coś innego. Czuję się jak ofiara. Przysięgłam sobie, że nigdy… Nienawidzę tego uczucia!

– Widzę.

Eve skończyła kawę i wstała.

– Jeśli pan naprawdę uważa, że ktoś z firmy ubezpieczeniowej niedługo tu będzie, powinnam wrócić i sprawdzić do końca laboratorium.

– Nie musi się pani zbytnio spieszyć.

– Chcę to mieć za sobą. Moja mama wkrótce wróci do domu i nie chcę, żeby mi pomagała.

– Jest pani bardzo opiekuńcza wobec matki – zauważył Logan, wychodząc z domu razem z Eve. – Udaje wam się utrzymać ze sobą dobry kontakt?

– Tak. Kiedyś było inaczej, ale teraz jesteśmy przyjaciółkami.

– Przyjaciółkami?

– Matka jest tylko o szesnaście lat starsza ode mnie. W pewnym sensie razem dorastałyśmy. Nie musi pan ze mną iść, naprawdę – dodała, spoglądając na niego przez ramię.

– Wiem – powiedział, otwierając przed nią drzwi laboratorium. – Jednakże Margaret byłaby wściekła, gdybym kazał jej pracować, a sam nie kiwnąłbym palcem.

Загрузка...