Rozdział dwunasty

– Jesteś pewien, że tak się stało, Jamesie? – spytała Lisa Chadbourne Timwicka. – Na litość boską, zabrało ci to strasznie dużo czasu. Nie mogę sobie pozwolić na kolejne błędy.

– Barrett House właśnie płonie. Opóźnienie wynikło z przygotowania właściwej przyczyny pożaru. Śledztwo wykaże, że zawiniła wadliwa instalacja elektryczna.

– I ludzie są już w drodze po ciało? Nie chciałabym, żeby sanitariusze ze straży pożarnej dotarli tam pierwsi.

– Nie jestem głupcem, Liso. Zabiorą ciało i przewiozą je do Bethesdy.

Timwick nie był w najlepszym nastroju. Zapewne zachowała się zanadto autorytatywnie. Z innymi zawsze szło jak po maśle, ale z Timwickiem trudno było utrzymać odpowiedni dystans. Oficjalnie zachowywał się z szacunkiem i usłużnie, kiedy jednak pozostawali sam na sam, nie pozwalał jej zapomnieć, iż są równorzędnymi partnerami.

– Przepraszam – powiedziała cieplejszym głosem. – Wiem, że robisz, co możesz. Po prostu się boję i czuję się trochę bezradna.

– Jak królewska kobra.

Lisa zdumiała się. Timwick po raz pierwszy pozwolił sobie wobec niej na sarkazm. Kiepski znak. Zauważyła, że ostatnio jest szalenie zdenerwowany, a teraz odbijał to sobie na niej.

– Czym na to zasłużyłam, Jamesie? Ustaliliśmy, że należy to zrobić i zawsze byłam wobec ciebie szczera.

Cisza.

– Tego się nie spodziewałem. Mówiłaś, że wszystko pójdzie gładko.

Nie wpadać w złość, myśleć pragmatycznie. Timwick jest jej potrzebny. Każde z nich ma swoją rolę do spełnienia. Powstrzymała rosnącą irytację.

– Staram się jak mogę. To ty za prędko opuściłeś zakład pogrzebowy – przypomniała mu łagodnie. – Nie mielibyśmy żadnych problemów, gdybyś się upewnił, że Donnelli wykonał pracę do końca.

– Siedziałem i przyglądałem się, jak płonie. Myślałem, że mogę już odejść. Skąd miałem wiedzieć, że człowiek się tak długo pali?

Ona by wiedziała. Dowiedziałaby się wszystkiego, co istotne. Z głupoty zaufała Timwickowi.

– Wiem. To nie twoja wina. Ale teraz musimy sobie z tym poradzić. I z Loganem. Nie znalazłeś śladów czaszki?

– Były ślady pracy tej Duncan i nic więcej. Jeśli jest naprawdę taka dobra, to musimy przyjąć, że wykonała swoje zadanie.

Lisa poczuła ucisk w żołądku.

– Wszystko będzie dobrze. Jej praca nie jest jeszcze żadnym dowodem. Musimy jedynie zawczasu zdyskredytować ich w środkach przekazu, nim zdobędą dalsze dowody. Dziś zrobiliśmy pierwszy krok w tym kierunku. Znajdź ich i upewnij się, że nic więcej się nie stało.

– Wiem, co mam robić. Pilnuj lepiej Detwila. Na ostatniej konferencji prasowej był zbyt pewien siebie.

Z Kevinem doskonale dawała sobie radę. Timwick celowo przypiął jej łatkę. To dlatego, że skrytykowała go w związku z Donnellim.

– Tak sądzisz? Będę go pilnować. Wiesz, jak bardzo cenię twoją opinię, Jamesie. A co z tą Duncan? Dotychczas występowaliśmy głównie przeciwko Loganowi. Z nią może być równie trudno.

– Mam ją na oku, ale Logan jest wytrawnym graczem. Na razie on rządzi.

– Jak uważasz. Czy mógłbyś jednak dać mi dokładniejszy raport o Duncan?

– Ten, który masz, jest dokładny. Co jeszcze chciałabyś wiedzieć?

– Coś na temat jej pracy. Będą chcieli zrobić badanie DNA i Duncan wykorzysta swoje kontakty.

– Na razie będą się bali wychylić nosa z kryjówki. Przy odrobinie szczęścia złapiemy ich, nim podejmą dalsze działania.

– Nie możemy polegać na szczęściu, prawda?

– Na litość boską, ile DNA zostało w nim po kremacji?

– Nie wiem, ale nie możemy ryzykować.

– Mówiłem już, że Logan decyduje. Nie wejdą przecież z tą czaszką do pierwszego lepszego laboratorium. Wiemy, gdzie będą szukać pomocy. Ralph Crawford w Duke jest pod naszą obserwacją. Jeśli nie złapiemy ich zaraz, wejdą wprost w…

– Proszę cię, Jamesie.

– Dobrze, już dobrze.

W jego głosie pobrzmiewało zniecierpliwienie.

– I daj mi znać, jak przywiozą ciało do Bethesdy. Lisa odłożyła słuchawkę i poszła do sypialni. Logan rządzi. Nie była wcale taka pewna. Z raportu o Eve Duncan wynikało, iż jest silną, inteligentną kobietą, która nie podporządkowuje się mężczyznom. Któż lepiej od Lisy wie, jak silna kobieta kształtuje sytuację dla własnych potrzeb? Timwick, jak zwykle, nie docenia opozycji. Sama musi trzymać rękę na pulsie, jeśli chodzi o Eve Duncan.

– Lisa?

W drzwiach łazienki stał Kevin w czerwonym szlafroku. Była to jedna z nielicznych części garderoby Bena, którą Kevin lubił. Podobały mu się jaskrawe kolory i Lisa musiała to w nim zmienić. Ben zwykle nosił czarne i granatowe ubrania.

– Czy coś się stało? – zapytał Kevin, marszcząc brwi.

– Niewielki problem z Timwickiem – odparła z wymuszonym uśmiechem.

– Mogę w czymś pomóc?

– Nie tym razem. Dam sobie radę.

Podeszła do Kevina i objęła go za szyję. Pachniał wodą kolonską o nucie cytrynowej, przygotowywaną specjalnie dla Bena. Zapachy były ważne. Nawet jeśli człowiek nie zdaje sobie z tego sprawy, subtelnie przypominają, kim jest. Czasami, kiedy budziła się nagle w środku nocy, myślała, że to Ben przy niej leży.

– Byłeś wspaniały na dzisiejszym spotkaniu. Jedli ci z ręki – szepnęła mu do ucha.

– Naprawdę? – spytał z przejęciem. – Wydawało mi się, że nieźle wypadłem.

– Genialnie. Lepiej od Bena – dodała, całując go lekko. – Doskonale się spisujesz. Gdybyś nie przejął steru, moglibyśmy teraz znajdować się w stanie wojny.

– Był aż tak chwiejny?

Sto razy opowiadała Kevinowi o chwiejnym charakterze Bena, ale on wciąż szukał potwierdzenia. Z poczucia winy? Nie, podobał mu się pomysł, iż zbawił świat. Jak na dość inteligentnego człowieka Kevin był nieprawdopodobnie naiwny i próżny.

– Czy sądzisz, że zrobiłabym to, co robimy teraz, gdybym się nie obawiała jego dalszych działań?

Kevin potrząsnął głową.

– Byłeś znakomity. Myślę, że w tym roku uda nam się przepchnąć ustawę o lecznictwie. Czy już ci mówiłam, że jestem z ciebie dumna?

– Niczego bym nie osiągnął bez ciebie.

– Może pomagałam ci trochę na początku, teraz jednak przeszedłeś…

Lisa odrzuciła do tyłu głowę i uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo.

– Ojej, jesteś twardy jak kamień. Muszę pamiętać, że pochwały cię podniecają. Dzięki temu jestem szczęśliwą kobietą.

Odsunęła się o krok i zrzuciła szlafrok.

– A teraz chodź do łóżka i opowiem ci, jak świetnie sobie poradziłeś z ambasadorem japońskim.

Kevin się zaśmiał i podszedł do niej chętny jak dziecko do zabawy. Kładąc się do łóżka, Lisa wciąż uśmiechała się do niego prowokująco.

Dzieliła z Benem małżeńskie łóżko i wpuszczenie tam Kevina stanowiło istotną część planu. Z początku się wahał onieśmielony i musiała wykorzystać wszystkie umiejętności, żeby go zachęcić, a jednocześnie nie wypaść zbyt agresywnie. Mogłaby zapanować nad nim przy użyciu innych metod, ta jednak była najlepsza. Musiała kontrolować Kevina, a to doskonała forma kontroli.


Bezczelna dziwka.

Timwick oparł się wygodnie i potarł oczy. Lisa mu rozkazywała, miała do niego wieczne pretensje, a potem szła do łóżka i zostawiała mu całą robotę. Siedziała w tym swoim Białym Domu i zachowywała się jak królowa, a on zapracowywał się na śmierć w obskurnym biurze. Chciała mieć wyniki bez brudzenia własnych rąk i udawała, że nie widzi tego, czego nie chciała zobaczyć. To on pilnował wszystkiego i chronił ich przed wpadką. Ciekawe, gdzie by teraz była, gdyby się nie wtrącił?

Eve Duncan. Narzędzie Logana, nic więcej. Nie można się nią przejmować. Gdyby Lisa nie była taką feministką, przyznałaby, iż najbardziej niebezpieczny jest właśnie Logan.

Zewsząd same zagrożenia. Zacisnął dłonie na poręczach fotela. Spokojnie. Zrobi, co się da, aby uratować sytuację. I ją uratuje. Za dużo miał do stracenia, by się po prostu wycofać. A jeśli wytrwa, będzie miał wszystko, o czym kiedykolwiek marzył.

Sięgnął po telefon. Zrobi to, czego ona chce – na razie. Musi jej pomóc w powstrzymaniu Logana i w wepchnięciu Detwila na następną kadencję do Białego Domu. Potem znajdzie sposób, żeby przejąć nad nimi kontrolę. Niech Lisa myśli, że ona tu rządzi.

Dostarczy jej tyle informacji o Eve Duncan, że się nimi udławi.


– Niech się pani obudzi, jesteśmy na miejscu.

Eve otworzyła oczy i zobaczyła, że Logan wysiada z samochodu.

– Która godzina? – spytała, ziewając.

– Minęła północ – odparł Gil, biorąc za klamkę. – Przespała pani prawie całą drogę.

A wydawało jej się, że jest tak spięta, iż nigdy nie zaśnie.

– Ma pani za sobą trudne i wyczerpujące dni – powiedział Gil w odpowiedzi na jej nie zadane pytanie. – Sam się zdrzemnąłem, ale z przyjemnością rozprostuję nogi.

Eve zesztywniały wszystkie członki i kiedy wysiadła z samochodu, musiała się przytrzymać klamki. Logan wszedł po schodach i otworzył kluczem drzwi. Trzymał w ręce skórzaną torbę z czaszką Chadbourne’a. On wie, co najważniejsze – pomyślała z drwiną.

– Gotowa? – spytał Gil, biorąc jej walizkę.

– Niech pan zostawi, sama wezmę.

– Dam sobie radę. Niech pani weźmie Mandy – polecił, wchodząc za Loganem po schodach.

Eve nie chciała wchodzić do środka. Z przyjemnością oddychała zimnym i wilgotnym powietrzem i wsłuchiwała się w rozkoszny szum morza. Od dawna nie była nad morzem. Gdy wyszła ze swego piekła, Joe zabrał ją na Cumberland Island, niczego jednak stamtąd nie zapamiętała. Jej myśli krążyły tylko wokół Joego: kiedy ją obejmował, kiedy mówił, kiedy odpędzał noc.

Joe. Musi do niego zadzwonić. Ostatni raz rozmawiała z nim przed wyjazdem na pole kukurydzy. Nie chciała wciągać go w całe to bagno, ale teraz musiała się do niego odezwać, bo w przeciwnym razie najedzie Barrett House ze specjalnym oddziałem policji.

Wiatr burzył fale i robił białe bałwany na powierzchni wody. Bonnie lubiła pobyty nad oceanem. Eve i Sandra zabierały ją kilka razy do Pensacoli, gdzie Bonnie biegała brzegiem morza, śmiała się, szukała muszelek, a buzia jej się nie zamykała.

Eve zamknęła drzwi samochodu i podeszła do falochronu.

– Eve.

Nie odwróciła się na dźwięk głosu Logana. Nie chciała wchodzić do domu. Jeszcze przez moment chciała od wszystkiego odpocząć. Potrzebowała trochę czasu dla siebie.

Zdjęła sandały, usiadła na falochronie i opuściła nogi. Woda obmywająca jej stopy była chłodna i jedwabista. Oparła głowę o słupek, słuchając szumu morza.

I wspominając Bonnie…


– Pójdziesz po nią, John? – spytał Gil. – Siedzi tam już godzinę.

– Za chwilę. Chyba nie zależy jej na towarzystwie.

– Nie powinna za dużo myśleć. Myślenie to niebezpieczna rzecz. Ona i tak jest niechętnie nastawiona.

– Jestem zmęczony ciągłym narzucaniem jej, co ma robić. Dajmy jej trochę spokoju.

– Wątpię, żeby dała sobie narzucić coś, czego by nie chciała.

– Można jednak zablokować wszystkie drogi i zmusić ją, żeby poszła tą jedną, która została.

Logan tak właśnie się zachowywał, odkąd poznał Eve. Cały czas. Teraz też. Czy dlatego postanowił przestać, bo miał niewielkie wyrzuty sumienia? Na pewno nie.

Musi na powrót zacieśnić zerwane więzy, by przywrócić jej zaufanie, i znów ją wykorzystać.

– Pójdę po nią.

Eve nawet nie podniosła głowy.

– Niech pan stąd idzie, Logan.

– Pora pójść do domu. Robi się zimno.

– Przyjdę, jak będę chciała.

Logan zawahał się przez moment, a potem usiadł przy Eve.

– Zaczekam na panią – powiedział, zdejmując buty i skarpetki, i wkładając nogi do wody.

– Przeszkadza mi pan.

– Ostatni raz siedziałem z nogami w wodzie, gdy byłem w Japonii. Wciąż mi brakuje czasu na odpoczynek.

– Chce pan stworzyć między nami jakąś więź, Logan?

– Może.

– To się panu nie uda.

– Nie? To kiepsko. Ale mogę tu posiedzieć i trochę się rozluźnić, co?

Milczenie.

– O czym pani myśli?

– Nie o Benie Chadbournie.

– O córce?

– Niech pan nie wykorzystuje Bonnie do swoich sztuczek. To nic nie da.

– Pytałem z ciekawości. Nie rozumiem pani obsesji na tle czaszek. Wiem, że pani córki nigdy nie odnaleziono, nie można jednak oczekiwać…

– Nie chcę o tym rozmawiać.

– Przyglądałem się pani, gdy zajmowała się pani Mandy, a potem Chadbourne’em. Robiła to pani z… z czułością.

– No więc jestem stuknięta. Każdy jest na jakimś tle stuknięty – odparła ostro. – Zapewniam pana, że nie sądzę, iż ich duchy krążą w pobliżu kości.

– Wierzy pani w nieśmiertelną duszę?

– Czasami.

– Tylko czasami?

– Przeważnie.

Logan się nie odzywał.

– Kiedy Bonnie się urodziła, nie była podobna ani do mnie, ani do mojej matki. Była… sobą. Miała indywidualność i była cudowną osobą. Skąd by to się brało, gdyby człowiek nie miał duszy?

– I ta dusza jest wieczna?

– Skąd mogę wiedzieć? Myślę, że tak. Mam nadzieję.

– Dlaczego więc tak bardzo zależy pani na tym, żeby zwracać kości rodzinom? Nie powinno to im robić żadnej różnicy.

– Mnie to robi różnicę.

– Dlaczego?

– Zycie jest ważne. Powinno się je traktować z szacunkiem, a nie odrzucać jak śmiecie. Każdy powinien mieć dom. Gdy byłam dzieckiem, nigdy nie miałam prawdziwego domu. Przenosiliśmy się z jednego wynajmowanego mieszkania do drugiego. Z motelu do motelu. Matka… To nie była jej wina. Jednakże każdy powinien mieć swoje stałe miejsce na świecie. Usiłowałam stworzyć Bonnie dom, najlepszy, na jaki mnie było stać, gdzie mogłam ją kochać i się nią opiekować. Kiedy Fraser ją zabił, śniło mi się, że leży gdzieś w lesie i zwierzęta…

Milczała przez chwilę, a później odezwała się drżącym głosem:

– Chciałam, żeby była w domu, żebym znów mogła się nią zaopiekować. Zabrał jej życie, a ja chciałam zachować choćby tę odrobinę troski o nią.

– Rozumiem.

Rozumiał więcej, niżby mu zależało.

– Nadal ma pani złe sny?

– Nie, złe nie – odparła po chwili, wyciągając stopy z wody. – Idę do domu. Jeśli zaspokoił już pan swoją ciekawość.

– Nie całkiem, sądzę jednak, że nic więcej już mi pani nie powie.

– Zgadza się. I niech pan nie myśli, że wkradł się pan w moje łaski przyjacielskimi rozmówkami. Nie powiedziałam panu niczego takiego, czego nie mówiłabym innym. Joe i ja ustaliliśmy, że powinnam rozmawiać o Bonnie.

– Musimy porozmawiać także o Chadbournie.

– O nie. Nie dzisiaj.

Eve odeszła. Twarda kobieta. Wyjątkowa. Przyglądał się, jak wchodzi po schodach do domu. Światło z okien zabłysło na jej czerwonobrązowych włosach i uwypukliło szczupłą, mocną sylwetkę.

Mocną, ale nie zawsze odporną. Ciało można zranić, złamać i zniszczyć. I to wszystko może się stać przez niego. Ta próba zyskania jej sympatii nie przestała mu się wydawać idealnym pomysłem. Odeszła jak zwykle silna i niezależna. Poczuł się zaniepokojony.


– Myślałem o czymś, Liso – mruknął jej do ucha Kevin. – Może powinniśmy… Co byś powiedziała… Dziecko?

O mój Boże!

– Dziecko?

Kevin oparł się na łokciu i spojrzał na nią z czułością.

– Dziecko przysporzyłoby nam popularności. Wszyscy kochają dzieci. Gdybyśmy zaczęli teraz, urodziłoby się na początku następnej kadencji. A ja… Ja bym bardzo chciał mieć dziecko.

Lisa pogłaskała go po policzku.

– Myślisz, że ja nie? – spytała cicho. – Nic nie sprawiłoby mi większej radości. Zawsze marzyłam o dziecku. Ale to niemożliwe.

– Dlaczego? Mówiłaś, że Chadbourne nie mógł mieć dzieci, teraz jednak możemy się tym zająć.

– Mam czterdzieści pięć lat, Kevinie.

– Och, jest tyle różnych specjalnych leków na płodność.

Przez chwilę odczuła pokusę. Mówiła prawdę – zawsze chciała mieć dziecko. Bardzo się o nie z Benem starali. Zażartował nawet kiedyś, że posiadanie dzieci jest korzystne dla każdego polityka, jednakże w tym jednym wypadku Lisie nie chodziło o korzyści polityczne. Chciała mieć kogoś dla siebie, kogoś, kto by do niej należał.

Nieważne. Niemożliwe. Łzy, które napłynęły jej do oczu, nie były całkiem udawane.

– Nie rozmawiajmy na ten temat. Boli mnie, że nie możemy mieć dziecka.

– Dlaczego nie?

– To za trudne. Kobiety w moim wieku mają szereg problemów. Co by się stało, gdyby doktor kazał mi leżeć przez kilka ostatnich miesięcy ciąży? To się zdarza. Nie mogłabym podróżować z tobą w czasie kampanii wyborczej. To byłoby wręcz niebezpieczne.

– Jesteś silna i zdrowa.

Musiał myśleć o tym od dłuższego czasu, skoro tak nalegał.

– To ryzyko, na które nie możemy sobie pozwolić. Oczywiście moglibyśmy zrezygnować z planów prezydentury na drugą kadencję – dodała, wiedząc, że to go przekona. – Jesteś jednak tak wspaniałym prezydentem, wszyscy cię podziwiają i szanują. Chcesz zrezygnować?

– Jesteś pewna, iż ryzyko byłoby aż tak duże? – spytał po chwili milczenia.

Już porzucał swój pomysł, tak jak się spodziewała. Nigdy nie powróciłby do anonimowości po tym wszystkim, do czego zdążył się przyzwyczaić.

– Teraz nie ma o tym mowy. Może później wrócimy do twego planu. Jestem szalenie wzruszona, że tak bardzo o mnie myślisz – powiedziała, dotykając palcem jego dolnej wargi. – Niczego bym tak sobie nie życzyła, jak… Zadzwonił telefon i Lisa sięgnęła po słuchawkę.

– Przywieźli ciało do Bethesdy – powiedział Timwick.

Ciało. Zimne i bezosobowe. Tak powinna je traktować.

Tak musi je traktować.

– Doskonale.

– Skontaktowałaś się z Marenem?

– Jest gdzieś na pustyni. Będę nadal próbować.

– Nie mamy wiele czasu.

– Powiedziałam, że się tym zajmę.

– Pismaki węszą w szpitalu. Zaczynamy?

– Nie, niech spekulują. Rano zaskoczysz ich całą historią. Zgłodnieją i rzucą się na każdą, najdrobniejszą nawet informację.

Lisa odłożyła słuchawkę.

– Timwick? – spytał Kevin.

Kiwnęła głową, rozmyślając o Bethesdzie.

– Nie lubię drania. Czy wciąż jest nam potrzebny?

– Okaż choć odrobinę wdzięczności. To on cię odkrył.

– Zawsze traktuje mnie jak głupka.

– Ale nie publicznie?

– Jeszcze tego by brakowało.

– Może nie będziesz musiał zbyt często go widywać. Pomyślałam, że powinieneś mianować go ambasadorem. Na przykład w Zairze. W końcu jesteś prezydentem.

– Zair – roześmiał się z zachwytem Kevin.

Lisa wstała i włożyła szlafrok.

– Albo w Moskwie. Podobno tam jest bardzo nieprzyjemnie.

– Obiecałaś mu w następnej kadencji wiceprezydenturę. Musimy go mianować na najbliższej konwencji. Tego się nie wyrzeknie.

Na pewno nie. Wiceprezydentura była marchewką, którą skusiła Timwicka i wciągnęła do gry. Był gorzko rozczarowany, gdy Ben nie mianował go ministrem. Lisa nigdy jeszcze nie znała tak ambitnego człowieka. Jego żądza władzy mogła w przyszłości stać się przyczyną pewnych problemów, ale Lisa nie zamierzała martwić się Timwickiem na zapas.

– Coś wymyślimy – pocieszyła Kevina.

– Byłoby znacznie lepiej, gdyby Chet Mobry nadal pozostał wiceprezydentem. Nie przysparza nam żadnych kłopotów.

– Przysporzyłby, i to niejednego, gdybyśmy go bez przerwy nie wysyłali z misjami dobrej woli. Nigdy nie popierał naszej polityki. To samo możemy zrobić z Timwickiem.

– Chyba tak, ale… Dokąd idziesz?

– Mam jeszcze trochę pracy. Idź spać.

– Dlatego Timwick do ciebie dzwonił? – spytał Kevin, marszcząc brwi. – Nigdy mi nie mówisz, co robisz.

– To są jedynie drobne, nie liczące się szczegóły. Ty zajmujesz się sprawami wagi państwowej, ja – drobiazgami.

Kevin rozpogodził się.

– Wrócisz, kiedy skończysz, prawda?

– Oczywiście. Idę tylko do pokoju obok, żeby się zapoznać z pewnym dossier. Chcę się przygotować na twoje następne spotkanie z Tonym Blairem.

– Po Japończyku Blair to betka.

Kevin staje się pewny siebie – pomyślała Lisa. To lepsze niż onieśmielenie, jakie okazywał na początku, gdy zajął miejsce Bena.

– Zobaczymy – powiedziała. – Idź spać. Obudzę cię, jak wrócę.

Lisa zamknęła drzwi i podeszła do biurka. Dopiero po dziesięciu minutach udało jej się odnaleźć Scotta Marena, a następne pięć zajęło jej wyjaśnienie sytuacji.

– To nie jest takie proste, Liso. Co mam powiedzieć? Dlaczego skracam swój pobyt?

– Jesteś mądry. Coś wymyślisz. Potrzebuję cię, Scott – dodała ciszej.

– Wszystko będzie dobrze. Nie daj się, Liso. Zadzwonię do szpitala i powiem, żeby się wstrzymali z sekcją zwłok. Przyjadę, jak tylko będę mógł.

Lisa odłożyła telefon. Na szczęście był przy niej Scott. Włączyła komputer, wpisała hasło i otworzyła plik z informacjami o Eve Duncan. Wszystko wskazywało na to, że można gładko wyjść z trudnej sytuacji, ale Lisa odczuwała niepokój.

Z ekranu spoglądała na nią Eve Duncan. Krótkie, kręcone włosy, minimalny makijaż, wielkie brązowe oczy za okrągłymi okularami w drucianej oprawce. W jej twarzy widać było ogromną siłę charakteru, dzięki której mogła stać się kobietą fascynującą, ale Eve Duncan ignorowała podstawowe zasady siły i nie wykorzystywała posiadanych zalet. Przypominała Lisie ją samą z czasów studiów, kiedy myślała, że najważniejsza jest mądrość i siła woli. Boże, jak to było dawno. Prędko przekonała się, że siła woli i intensywność uczuć przerażają ludzi i lepiej ukryć się za słodkim uśmiechem.

Jednak pochodzenie i historia Eve wskazywały na to, iż jest ona osobą z charakterem, która potrafi przezwyciężać wszystkie niepowodzenia. Lisa szanowała takich ludzi. Gdyby sama nie postępowała według podobnych zasad, nigdy nie dałaby sobie rady z wydarzeniami ostatnich lat. Ze smętnym uśmiechem dotknęła zdjęcia Eve na monitorze.

Siostry. Awers i rewers tej samej monety. Zwyciężczynie.

Szkoda.

Zaczęła czytać dossier Eve, szukając jakiejś jej słabostki, dzięki której mogłaby ją pokonać.

Znalazła po przeczytaniu dwóch trzecich tekstu.


Kiedy następnego dnia rano Eve weszła do salonu, Gil i Logan siedzieli przed telewizorem.

– Cholera – mruknął Gil. – Wszystko zniszczyli. Lubiłem ten stary dom.

– Co się stało? – spytała Eve. – Co z Barrett House?

– John pożałował pieniędzy na porządną instalację elektryczną – powiedział Gil.

Na ekranie widać było dymiącą ruinę z dwoma nietkniętymi kominami.

– Na pewno się jednak ucieszysz, że John został ukarany za niedbalstwo. Zginął w pożarze.

– Co?

– Spalony nie do poznania. Porównują teraz karty dentystyczne i DNA. Taki świetny człowiek. Detwil wydał właśnie oświadczenie, że Johna kochali i szanowali wszyscy w obu partiach. Poinformował nawet, że John zaprosił go na sobotę i niedzielę do Barrett House na rozmowę o polityce.

– Dlaczego powiedział coś takiego?

– Skąd mam wiedzieć? Też pomyślałem, że trochę przesadził – odparł Gil, wyłączając telewizor. – Nie mogę tego znieść. John był moim serdecznym przyjacielem. Prawie bratem.

– Kto chce śniadanie? – zapytał, idąc do kuchni.

– To szaleństwo – zwróciła się Eve do Logana. – Jest pan znanym człowiekiem. Czy sądzą, że uda im się taki numer?

– Na krótką metę na pewno. Okaże się, że DNA i zęby się zgadzają. Zabrali ciało do Bethesdy.

– Co to znaczy?

– Że w Bethesdzie mają nad wszystkim kontrolę. Oraz swojego człowieka. Dopilnuje, żeby sprawy przybrały taki obrót, jak oni chcą. Zyskają na czasie.

– Co pan zrobi?

– Nie zamierzam się ujawnić i udowodnić, że się mylą. Znalazłbym się w najlepiej strzeżonej celi więziennej jako oszust, a potem przytrafiłby mi się nieszczęśliwy wypadek. Poza tym mam kilka spraw do załatwienia – dodał, wstając.

– Jak pan przypuszcza… Kim był ten człowiek, który zginął?

Logan wzruszył ramionami.

Eve zadrżała. Zaczęło się. Zginął człowiek, zmarnowało się życie.

– Kawy? – spytał Gil. – Kanapkę?

Eve potrząsnęła głową.

– Czy możemy teraz porozmawiać o Benie Chadbournie? – spytał uprzejmie Logan. – Wydaje mi się, że wydarzenia nabierają tempa.

– Na pewno porozmawiamy – rzuciła Eve. – Chcę, żeby moja matka była bezpieczna. Nie chcę też, żeby mój dom spłonął z nią w środku.

– Zadzwonię do Margaret, powiem jej, że nadal jestem na tym świecie i każę jej znaleźć jakieś miejsce, gdzie pani matka mogłaby się ukryć.

– Teraz.

– Na razie dobrze jej pilnują. Czy mogę najpierw skończyć kawę? – Logan spojrzał na Eve. – Pomoże mi pani?

– Może. Jeśli dojdę do wniosku, że mnie pan nie oszukuje. Chciałabym dowiedzieć się czegoś o tym Timwicku, który podobno pociąga za sznurki – zwróciła się do Gila. – Pan u niego pracował?

– Niezbyt blisko. Jako zwykły tajniak nie miałem dostępu do wielkiego człowieka.

– Jaki on jest? Ma pan na pewno swoje zdanie.

– Jest sprytny, niegłupi, ambitny i umie pociągać za sznurki, żeby dostać to, czego chce. Osobiście wolałbym na nim nie polegać w trudnej sytuacji. Parę razy widziałem, jak z furią wybuchał. Chyba źle reaguje w kryzysie. Czy jest niebezpieczny? Tak. Zmienność nastrojów często przeradza się w nie kontrolowaną wściekłość.

– A Fiske?

– To wynajęty człowiek. Wyrachowany, skuteczny i lubi to, co robi. Ktoś jeszcze?

– Niech pan mi to powie. Za kulisami może być kilkanaście osób, o których nic nie wiem.

– Jak już wspominałem – wtrącił Logan – muszą ograniczyć liczbę osób do minimum. Głupotą z naszej strony byłoby nieinformowanie pani o wszystkim. Wie pani, Eve, to samo, co my. Pomoże nam pani?

– Jak moja matka będzie bezpieczna – odparła, patrząc mu w oczy. – I pomogę sobie, nie panu. Wystawił mnie pan na cel. Mogę się uratować tylko wtedy, kiedy udowodnię, że Ben Chadbourne naprawdę nie żyje. DNA i karty dentystyczne są jedynymi dowodami. Musimy je odnaleźć.

– Co pani proponuje?

– Nie jestem ekspertem od DNA ani antropologiem sądowym z kwalifikacjami do przeprowadzenia badania. Musimy zawieźć czaszkę do jednego z najbardziej cenionych antropologów i przekonać się, czy znajdzie dość materiału na porównanie.

– Czaszka była w ogniu.

– Nadal istnieje pewna możliwość. Jak pan na pewno wie. Założę się, że ja byłam tylko pierwszym celem. Ma pan już na pewno wytypowanego antropologa.

– Doktor Ralph Crawford. Duke University. Ma wszelkie kwalifikacje.

Eve potrząsnęła głową.

– Gary Kessler. Emory.

– Jest lepszy?

– Co najmniej tak samo dobry, poza tym znam go osobiście.

– Kolejny Quincy? – zapytał Gil.

– Ten serial doprowadza Gary’ego do szału. Ludzie wiecznie mylą patologów z antropologami sądowymi.

– Jaka jest różnica?

Patolodzy mają za sobą studia medyczne i praktykę w zakresie patologii. Antropolodzy nie są lekarzami, mają doktorat z antropologii, a niektórzy z nich specjalizują się w systemie szkieletowym człowieka i zmianach, jakie w nim zachodzą podczas ludzkiego życia. Tak jak Gary Kessler. Pracuje z wieloma patologami w Atlancie, którzy szanują jego wiedzę i doświadczenie. Poza tym skoro interesował się pan Crawfordem, przyjmą za pewnik, że się do niego zwrócimy.

– Przypuszczalnie obejrzeli całą pani przeszłość przez szkło powiększające.

– Dowiedzieli się zatem, że współpracowałam z antropologami w Los Angeles, Nowym Jorku i Nowym Orleanie, i że, odkąd mówiono o mnie w telewizji, jestem zasypywana prośbami o konsultacje. Sprawdzenie wszystkich zajmie im sporo czasu, a na Gary’ego tak szybko nie wpadną, bo nie pracowałam z nim od co najmniej dwóch lat.

– To, co pani mówi, ma sens – potwierdził Logan. – W tych warunkach łatwiej nam będzie namówić do pomocy kogoś, kogo pani zna.

Ponieważ wspomniane przez niego „warunki” dotyczyły między innymi działania wbrew prawu, Eve zdawała sobie sprawę ze stojącego przed nimi problemu.

– A zęby?

– To będzie trudniejsze. Zęby Benowi Chadbourne’owi leczyła kobieta, która się nazywała Dora Bentz. Była jedną z osób, które Fiske zamordował po pani przyjeździe do Barrett House. Mogę się założyć, że wszystkie dokumenty, jakie kiedykolwiek istniały, zostały podmienione.

– Mówił pan, że zamordowano świadka. Nie, niech się pan nie tłumaczy – powiedziała, unosząc dłoń, kiedy chciał coś dodać. – Dlaczego miałabym się spodziewać, że czasami powie pan prawdę?

– Nie będę się tłumaczył. To była inna sytuacja.

– A zatem mamy tylko DNA. Co się stanie, jeśli się okaże, że nie można pobrać dostatecznie dużej próbki? Czy moglibyśmy w jakiś sposób zmusić Detwila, żeby poddał się badaniu potwierdzającemu jego tożsamość?

– Nie. Detwil jest prezydentem. My musimy znaleźć dowody. Poza tym jego dane medyczne zostały zamienione, tak samo jak moje.

– Ma na pewno jakichś krewnych.

– Oprócz matki, która zmarła siedem lat temu, miał starszego brata przyrodniego.

– Miał?

– Nazywał się John Cadro. On i jego żona zostali zamordowani następnego dnia po Dorze Bentz.

– To nie musi być bliska rodzina. Na dowód, że Anastazja nie jest z rodu Romanowów, wystarczyła próbka DNA księcia angielskiego Filipa. Nie ma nikogo innego?

– Nikogo takiego, kogo moglibyśmy szybko znaleźć. Wybór Detwila poprzedzony był starannym zebraniem informacji.

– Jego matka? Można by ją ekshumować…

– Nie chciałbym robić makabrycznych żartów, ale nie mamy czasu, żeby głębiej kopać. Kiedy zdecydujemy się wystąpić publicznie, musimy mieć stuprocentowe dowody.

– Dlaczego nie mamy czasu?

– Bo zginiemy w dwanaście godzin po ujawnieniu się – odparł Gil. – Jak podała telewizja, John nie żyje. Zostaje pani i ja, a za nimi stoi sam prezydent. Jestem pewien, że scenariusz już jest gotowy. Szybki, logiczny i bardzo dokładny. Timwick zawsze był dokładny.

– Gdzieś musi być jeszcze jakiś ślad – powiedziała z desperacją.

– Tak, Scott Maren.

– Krewny? I też nie żyje?

– Nie. Był osobistym lekarzem Chadbourne’a i w tej chwili przebywa poza krajem, co prawdopodobnie uratowało mu życie. Nie jestem jednak pewien, czy nam pomoże. Uważam, że brał udział w morderstwie.

– Dlaczego?

Bo tak było najłatwiej. Dwa lata temu, drugiego listopada rano, Ben Chadbourne przyjechał do Bethesdy na doroczne badania. Ciało przywieziono do domu pogrzebowego Donnellego trzeciego listopada po północy.

– I wtedy zrobiono zamianę?

– To musiało być perfekcyjnie przygotowane. Maren dał przypuszczalnie prawdziwemu Chadbourne’owi śmiertelny zastrzyk, twierdząc, iż to witamina B lub coś w tym rodzaju.

– Czyli to jest ich człowiek w Bethesdzie – powiedziała wolno Eve.

Pomyślała, że to jest możliwe i perfekcyjnie przebiegłe. Człowiek ma całkowite zaufanie do swojego lekarza, który – z drugiej strony – jest ze śmiercią za pan brat.

– Marena na pewno sprawdzono pod każdym względem, nim został lekarzem Chadbourne’a – powiedziała.

– Na pewno – przyznał Gil. – Jest powszechnie szanowany i jest przyjacielem prezydenta. Maren, Ben i Lisa Chadbourne’owie chodzili razem do szkoły. Albo sam Chadbourne, albo jego żona załatwili Marenowi stanowisko w Bethesdzie.

– Dlaczego miałby to robić? Ryzykować całe swoje życie i karierę?

Logan wzruszył ramionami.

– Nie mam najmniejszego pojęcia. Ale jestem przekonany, iż to zrobił i dlatego usiłuję się z nim skontaktować. Moglibyśmy spróbować przekonać go, żeby wydał Timwicka i Lisę Chadbourne.

– Nie bardzo w to wierzę. Jeśli Maren był w to wmieszany, na pewno się nie przyzna.

– Chyba że zechce się uratować przed niechybną śmiercią, która go prędzej czy później czeka.

– Jest jedynym świadkiem, który może zaświadczyć o związku Lisy Chadbourne i Timwicka ze śmiercią Chadbourne’a – stwierdziła po namyśle Eve.

To prawda. Gdyby nie było nikogo takiego, mogliby się wykręcić, że śmierć prezydenta nastąpiła, na przykład, na skutek spisku terrorystycznego. Ale Maren istnieje i jeśli zostanie skazany za morderstwo, Lisa i Timwick nie będą mieli pewności, czy nie pociągnie ich za sobą. Nie mam najmniejszych wątpliwości, czy od samego początku planowali, iż w którymś momencie się go pozbędą.

– Czy Maren w to uwierzy?

– Spróbujemy. Nie mamy wielkiego wyboru. W tej chwili jest naszą jedyną nadzieją.

– Mówił pan, że nie ma go w kraju. Gdzie jest?

– Detwil wysłał go z misją pokojową do Jordanii. Ma tam wizytować szpitale. Podobno poprosił o niego sam król Jordanii. Teoretycznie to wielki honor, który wzmacnia prestiż Marena.

– A praktycznie?

– Może zasadzka? Fiske bez trudu zaaranżowałby zabójstwo na miejscu, a potem zrzucił winę na miejscowych opozycjonistów. Wydaje mi się, że Bentz i Cadro zginęli, bo chciałem z nimi nawiązać kontakt, ale Maren od początku skazany był na śmierć.

– Nie będzie z nami współpracował. Skoro zabił prezydenta, dostanie karę śmierci.

– Możemy pójść z nim na pewien układ.

– Nie ma pan takich uprawnień… O czym pan teraz myśli?

– O tym, że chcę wyrzucić Lisę Chadbourne i Detwila z Białego Domu i jest mi wszystko jedno, jak to zrobię. Nawet gdybym miał pomóc Marenowi uciec stąd i osiedlić się w jakimś przyjemnym klimacie z dużą sumą na koncie.

– Wszedłby pan w układ z mordercą?

– Jeśli nie zdołamy porównać DNA, co innego mogę zrobić?

Eve nie była w stanie myśleć jasno.

– Co powstrzyma Fiske’a przed zamordowaniem Marena w Jordanii?

– Sytuacja się zmieniła. Maren jest im teraz potrzebny.

Niech pani pamięta, że zabrali moje ciało do Bethesdy – dodał z uśmiechem. – Maren musi poświadczyć ich historię. Miał wrócić pojutrze, ale założę się, że już jest w drodze. Kiedy my pojedziemy do Emory zobaczyć się z Kesslerem, Gil uda się do Bethesdy i spróbuje przechwycić Marena.

– A jeśli to oni przechwycą Gila? Na pewno tam na nas czekają.

– Przebiorę się za pielęgniarkę – powiedział Gil. – Blondynkę z dużym biustem.

– Co?

– Żartowałem. Niech się pani nie martwi, dam sobie radę.

Mimo wszystko Eve się martwiła. Nie chciała, żeby się coś stało Gilowi. Był wprawdzie w zmowie z Loganem i też ją oszukiwał, ale go polubiła.

Poza tym zginęło już tylu ludzi. Ludzi, których nie znała. Znajdowała się pośrodku koła, z którego rozchodziły się, pochłaniając wciąż nowe ofiary, fale śmierci. Dzięki Bogu, fale te nie dotknęły jeszcze nikogo z jej bliskich.

I nie mogły dotknąć.

– Mówi pan tak, jakby mógł się pan poruszać po kraju bez problemów. A pieniądze? Dowód tożsamości? Karty kredytowe łatwo prześledzić…

– Logan już to załatwił. Kazał mi kupić na czarnym rynku parę fałszywych egzemplarzy prawa jazdy. Pani nazywa się Bridget Reilly. Pomyślałem, że rude włosy pasują do irlandzkiego nazwiska. Zdjęcie nie jest zbyt wyraźne i…

– Moje zdjęcie? – spytała ze zdumieniem Eve. – Ma pan dla mnie fałszywe prawo jazdy?

– Musiałem się przygotować na każdą okoliczność. Gil załatwił dowody tożsamości dla każdego, kto przebywał w Barrett House. Spodziewałem się czegoś w tym rodzaju.

Do jasnej cholery! Nie tylko wiedział, że pakuje ją w kłopoty, ale nawet je planował.

– I kazał pan Gilowi postarać się także o fałszywe karty kredytowe, co?

Logan kiwnął głową.

– Mam zresztą dość gotówki na nieprzewidziane sytuacje.

– Jest pan po prostu niewiarygodny.

– Musiałem się przygotować – powtórzył. Pomyślała, że albo zaraz wyjdzie, albo zrobi coś strasznego.

– Niech pan dzwoni do Margaret – powiedziała, idąc do swego pokoju. – Ja zadzwonię do matki i powiem, żeby była gotowa do wyjazdu.

– Zdaje sobie pani sprawę, że jej telefon jest na podsłuchu, prawda?

– Nie jestem idiotką. Wiem, że śledzą matkę. Będę ostrożna, muszę ją jednak ostrzec. Zadzwonię z mojego aparatu cyfrowego na aparat matki.

– Pani matka też ma telefon cyfrowy?

– Oczywiście. Joe nam je załatwił. Powiedział, że rozmaici zboczeńcy i wariaci podsłuchują telefony komórkowe. Cyfrowych praktycznie nie da się podsłuchać.

– Powinienem się tego spodziewać po genialnym panu Quinnie – mruknął Logan. – Myśli o wszystkim.

– Jest dobrym przyjacielem i dba o nasze bezpieczeństwo – odparła Eve, rzucając mu przez ramię chłodne spojrzenie. – Rozumiem, że dla pana są to niezrozumiałe pojęcia.

Загрузка...