Funkspiel

Budzi go potrząsaniem adiutant pułkownika Chattana. Waterhouse od razu zauważa, że gość oddycha szybko i głęboko, jak Alan po biegu przełajowym. — Pan pułkownik chce pana natychmiast widzieć w Dworku.

Kwatera Waterhouse'a, olbrzymi, prowizoryczny obóz, leży o pięć minut drogi od Dworku w Bletchley Park. Pokonuje ją jednak w cztery energicznym krokiem, jednocześnie zapinając koszulę. Pięć metrów od celu omal nie przejeżdża go kolumna rolls-royce'ów sunących przez ciemną noc bezgłośnie jak U-Booty. Jeden podjeżdża tak blisko, że czuje ciepło silnika; gorące i wilgotne spaliny dmuchają mu przez nogawkę spodni i skraplają się na nodze.

Z rollsów gramolą się stare pierdziele z Broadway Buildings i wchodzą przed Waterhouse'em do Dworku. W bibliotece gromadzą się służbiście wokół nieprzerwanie dzwoniącego telefonu. Ze słuchawki dobywają się odległe, blaszane dźwięki, które można usłyszeć na całej sali, choć trudno zrozumieć. Waterhouse szacuje, że samochody musiały jechać z Londynu ze średnią szybkością mniej więcej piętnastu tysięcy kilometrów na godzinę.

Umundurowani faceci z błyszczącymi włosami kradną stoły ze wszystkich pokojów i wnoszą do biblioteki, odbijając z framugi kawałeczki farby. Waterhouse siada na pierwszym z brzegu krześle przy pierwszym z brzegu stole. Inny pomocnik wtacza wózek pełen drucianych koszyków z aktami. Teczki wciąż dymią, nagrzane od tarcia przy wyciąganiu z czeluści nieskończonych archiwów Bletchley Park. Gdyby narada była przygotowana jak trzeba, wcześniej odbito by je na powielaczu i rozdano wszystkim. Ale tu wszystko zbiera się w panice — Waterhouse instynktownie czuje, że jeśli ma w ogóle coś wiedzieć, to lepiej niech skorzysta z tego, że przyszedł wcześniej. Podchodzi więc do wózka i wyciąga teczkę z samego dna, domyślając się, że najpierw odnaleźli w archiwum tę najważniejszą. Ma napis: U-691.

Pierwsze kilka stron to zwykły formularz: arkusz danych o U-Boocie z mnóstwem rubryk. Połowa jest pusta. Pozostałe wypełnione są różnymi charakterami pisma, różnymi przyborami do pisania, w różnym czasie, z wieloma skreśleniami, poprawkami i spekulacjami analityków na marginesach.

Dalej jest dziennik ze wszystkimi znanymi im operacjami U-691 w porządku chronologicznym. Na początku wodowanie, w Wilhelmshaven, 19 września 1940, potem długa lista zatopionych przez niego statków. Wreszcie dziwny zapisek sprzed kilku miesięcy: WYPOSAŻONY W EKSPERYMENTALNE URZĄDZENIE (CHRAPY?). Od tego czasu U-Boot kręci się tu i tam jak szalony, zatapiając statki w Zatoce Chesapeake, pod Maracaibo, przy ujściu Kanału Panamskiego i w paru innych miejscach, które Waterhouse'owi kojarzyły się dotąd tylko z kurortami dla bogaczy.

Do sali wchodzą dwie osoby i zajmują miejsca — pułkownik Chattan oraz młody człowiek w wymiętym smokingu, który (według szeptanych po sali plotek) jest perkusistą w orkiestrze symfonicznej. Wyraźnie starał się zetrzeć z twarzy szminkę, ale przeoczył niektóre zakamarki lewego ucha. Tak to bywa na wojnie.

Wpada jeszcze jeden adiutant z drucianym koszem pełnym pasków z odszyfrowanymi radiogramami ULTRA. To wydaje się ciekawsze; Waterhouse odkłada teczkę z aktami i zaczyna przerzucać komunikaty.

Każdy zaczyna się od sekcji identyfikującej stację nasłuchową, która go przechwyciła, czas, częstotliwość i inne detale. Ta sterta pasków składa się na dialog dwóch nadajników, trwający przez kilka ostatnich tygodni.

Jeden z nich znajduje się w Charlottenburgu, dzielnicy Berlina, na dachu hotelu przy Steinplatz; to tymczasowa kwatera dowództwa floty podwodnej, niedawno przeniesionego tam z Paryża. Większość tych radiogramów podpisał admirał Karl Donitz. Waterhouse wie, że Donitz został niedawno naczelnym dowódcą całej Kriegsmarine, ale postanowił zatrzymać także tytuł głównodowodzącego floty podwodnej. Donitz ma słabość do U-Bootów i ich załóg.

Drugi nadajnik należy do U-691. Te komunikaty noszą podpis jego dowódcy, Kapitanleutnanta Guntera Bischoffa.


Bischoff: Zatopiłem następny handlowiec. Oni wszędzie mają te pieprzone radary.

Donitz: Przyjąłem. Dobrze się spisałeś.

Bischoff: Załatwiłem tankowiec. Te sukinsyny chyba dokładnie wiedzą, gdzie jestem. Dzięki Bogu za chrapy.

Donitz: Przyjąłem. Dobra robota, jak zawsze.

Bischoff: Zatopiłem jeszcze jeden handlowiec. Czekały na mnie samoloty. Jeden zestrzeliłem. Zapalił się, walnął o pokład i zlikwidował trzech moich ludzi. Jesteś pewien, że ta cała Enigma działa jak trzeba?

Donitz: Dobra robota, Bischoff! Masz u mnie kolejny medal! Nie obawiaj się o Enigmę, jest super.

Bischoff: Zaatakowałem konwój, zatopiłem trzy drobnicowce, tankowiec i niszczyciel.

Donitz: Świetnie! Medal dla ciebie!

Bischoff: Tak dla zabawy zawróciłem i wykończyłem resztę konwoju. Wtedy pojawił się drugi niszczyciel i przez trzy dni obrzucał nas bombami głębinowymi. Wszyscy jesteśmy półżywi, prawie utopieni we własnym gównie, jak szczury, które wpadły do latryny i powoli toną. Mamy przegniłe mózgi od wdychania własnego dwutlenku węgla.

Donitz: Jesteś Bohaterem III Rzeszy! O twoich sukcesach zawiadomiłem samego Fiihrera! A może byś tak skierował się na południe i zaatakował konwój o współrzędnych takich-i-takich? PS. Ograniczaj się z długością wiadomości.

Bischoff: Właściwie to przydałyby mi się wakacje, no ale co tam. Jasne.

Bischoff (tydzień później): Załatwiłem dla ciebie połowę tego konwoju. Musiałem się wynurzyć i zaatakować uprzykrzony niszczyciel z działek. To było tak samobójcze, że w ogóle się tego nie spodziewali. Dlatego rozniosłem ich na strzępy. Teraz czas na porządny wypoczynek.

Donitz: Oficjalnie ogłaszam cię najwybitniejszym dowódcą U-Boota w historii. Wracaj do Lorient na zasłużony urlop.

Bischoff: W zasadzie to myślałem o Karaibach. W Lorient o tej porze roku jest zimno i paskudnie.

Donitz: Od dwóch dni nie mamy żadnych wiadomości. Proszę o meldunek.

Bischoff: Znaleźliśmy sobie elegancką, ustronną zatoczkę z białym piaseczkiem. Lepiej nie podam ci namiarów, bo nie dowierzam Enigmie. Ryby biorą jak nigdy. Pracuję też nad opalenizną. Trochę mi lepiej. Załoga jest zachwycona.

Donitz: Gunter, wiesz, że skłonny ci jestem sporo wybaczyć, ale nawet Najlepszy Spośród Kapitanów musi słuchać rozkazów. Kończ tę zabawę i wracaj do domu.

U-691: Tu Oberleutnant zur See Karl Beck, pierwszy oficer U-691. Z przykrością informuję, że KL Bischoff źle się czuje. Proszę o rozkazy. PS. KL Bischoff nie wie, że wysyłam tę wiadomość.

Donitz: Przejąć dowodzenie. Wrócić nie do Lorient, lecz do Wilhelmshaven. Zaopiekować się Gunterem.

Beck: KL Bischoff odmawia przekazania dowodzenia.

Dónitz: Uspokoić go i dowieźć tutaj. Nie zostanie ukarany.

Beck: Dziękuję w imieniu moim i załogi. Już płyniemy, ale mamy mało paliwa.

Dónitz: Spotkanie z U-413 (Milchkuh) na pozycji takiej-i-takiej.


Do sali wchodzi parę nowych osób: pomarszczony rabin, doktor Alan Mathison Turing, wielki facet w tweedowym garniturze w jodełkę; Waterhouse mgliście przypomina sobie, że to belfer z Oksfordu; i jeszcze paru gości z wywiadu morskiego, zawsze wałęsających się w okolicach Baraku 4. Chattan ucisza zebranych i przedstawia jednego z młodszych facetów, który staje na baczność i recytuje raport:

— U-691, U-Boot typu IXD/42 pod nominalnym dowództwem Kapitanleutnanta Guntera Bischoffa, a faktycznym — Oberleutnanta zur See, Karla Becka, o 20.00 czasu Greenwich nadał szyfrowany Enigmą radiogram do Głównego Dowództwa. Mówi, że trzy godziny po zatopieniu trynidadzkiego frachtowca, storpedował i zatopił brytyjski okręt podwodny, zbierający rozbitków. Beck schwytał dwóch naszych ludzi: sierżanta piechoty morskiej Roberta Shaftoe'a, Amerykanina, oraz porucznika Enocha Roota z ANZAC.

— Co ci ludzie wiedzą? — indaguje belfer. Z wyraźnym wysiłkiem próbuje wytrzeźwieć. Pytanie przejmuje Chattan.

— Gdyby Root i Shaftoe zeznali wszystko, co wiedzą, Niemcy mogliby wywnioskować, że podejmujemy intensywne starania, by zatuszować istnienie niezwykle wartościowego i bogatego źródła informacji wywiadowczej.

— Cholera jasna — mruczy profesor.

Do sali wpada bardzo wysoki, chudy, jasnowłosy cywil, redaktor krzyżówek w pewnej londyńskiej gazecie, obecnie wypożyczony do Bletchley Park. Przeprasza za spóźnienie. Teraz jest tutaj więcej niż połowa ludzi z listy Ultra Mega.

Młodszy analityk ciągnie:

— O 21.10 z Wilhelmshaven przyszedł rozkaz: OL Beck ma natychmiast zacząć przesłuchiwanie jeńców. O 1.50 Beck odpowiedział, że według niego jeńcy należą do jakiejś specjalnej jednostki wywiadu marynarki wojennej.

Kiedy mówi, zebrani podają sobie świeżo odszyfrowane radiogramy. Autor krzyżówek wczytuje się w swój, mocno marszcząc brwi.

— Może mówiliście o tym, zanim przyszedłem. Jeśli tak, to przepraszam. Ale co ma do tego wszystkiego trynidadzki statek handlowy?

Chattan spojrzeniem ucisza Waterhouse'a i odpowiada:

— Nie powiem panu. — Wszyscy śmieją się z podziwem, jakby wygłosił na przyjęciu szczególnie udany bon mot. — Lecz kiedy admirał Donitz przeczyta ten radiogram, będzie równie zdezorientowany jak pan. I w takim stanie powinniśmy go utrzymać.

— Dana nr 1: Wie, że zatopiono statek handlowy — wykrzykuje Turing, odliczając na palcach. — Dana nr 2: Wie, że parę godzin później na scenie pojawił się angielski okręt podwodny, który również został zatopiony. Dana nr 3: Wie, że z wody wyłowiono dwóch naszych ludzi, że prawdopodobnie są to pracownicy wywiadu — jak dla mnie, to dość szeroka kategoria. Ale opierając się na tych niezwykle lakonicznych komunikatach, nie może oczywiście wywnioskować, z którego okrętu pochodzili — podwodnego czy frachtowca.

— Jak to, przecież to jasne, nie? — mówi Krzyżówka. — Z okrętu podwodnego.

Chattan odpowiada uśmiechem kota z Cheshire.

— Ach! — wykrztusza pan Krzyżówka. W całej sali unoszą się brwi.

— Jeśli Beck będzie dalej słał radiogramy do Donitza, wzrośnie prawdopodobieństwo, że Donitz dowie się czegoś, czego nie chcemy — mówi Chattan. — To prawdopodobieństwo stanie się pewnością, jeśli U-691 nienaruszony dotrze do Wilhelmshaven.

— Poprawka! — wykrzykuje rabin. Wszyscy w osłupieniu i milczeniu patrzą, jak łapie drżącymi rękoma brzeg stołu i niepewnie wstaje. — To nieważne, czy Beck nadaje radiogramy! Ważne, czy Donitz w nie wierzy!

— Słuchajcie, słuchajcie! To bardzo ważkie zdanie! — mówi Turing.

— Racja! Dziękuję za uściślenie, panie Kahn — odzywa się Chattan.

— Przepraszam bardzo — mówi belfer — ale dlaczego u licha miałby im nie wierzyć?

Zapada długa cisza. Punkt dla belfra, sprowadził wszystkich z powrotem do twardej rzeczywistości. Rabbi zaczyna mruczeć coś na swoją obronę, ale przerywa mu tubalny głos od drzwi:

— FUNKSPIEL!

Wszyscy odwracają się w stronę przybysza. To szczupły człowiek około pięćdziesiątki z przedwcześnie posiwiałymi włosami, bardzo grubymi okularami, które powiększają mu oczy, i pokładami łupieżu na ultramarynowej bluzie.

— Dzień dobry, Elmer! — mówi Chattan z udawaną serdecznością psychiatry wchodzącego na oddział zamknięty.

Elmer wchodzi do sali i odwraca się twarzą do publiczności.

— FUNKSPIEL! — krzyczy jeszcze raz, potwornie głośno. Waterhouse zastanawia się, czy facet jest głuchy, pijany, czy jedno i drugie. Elmer odwraca się tyłem, przez chwilę gapi na regały z książkami, potem znów zwraca się ku nim, jakby zaskoczony. — Czemu żeż nie macie tablicy? — pyta z teksańskim akcentem. — Co to je za szkoła? — W sali rozbrzmiewa nerwowy śmiech: wszyscy próbują ustalić, czy ten Elmer z kamienną twarzą pozwala sobie na żarty, czy po prostu sfiksował.

— To znaczy „Radiowe gry” — wyjaśnia rabbi Kahn.

— Dziękuję, sir! — szybko odpowiada Elmer. Chyba się zirytował. — Radiowe gry. Niemcy grali z nami przez całą wojnę. Teraz nasza kolej.

Przed chwilą Waterhouse myślał, jak bardzo angielska jest cała ta scena. Czuł się osamotniony, tęsknił za domem i żałował, że nie ma tu jednego czy dwóch Amerykanów. Teraz, gdy jego życzenie ziściło się, chciałby niepostrzeżenie uciec stąd na czworakach.

— A jak się gra w te gry, panie… eee…? — pyta pan Krzyżówka.

— Może mi pan mówić Elmer! — krzyczy Elmer. Wszyscy odskakują od niego.

— Elmer! — mówi Waterhouse. — Mógłbyś przestać krzyczeć?

Elmer odwraca się ku niemu. Mruga dwa razy.

— Gra jest prosta — ciągnie normalnym tonem. Potem znów się podnieca i wchodzi w crescendo. — Potrzeba tylko radia i pary graczy! Muszą mieć zdolną rękę i dobre uszy! — Teraz już wrzeszczy. Machnięciem ręki wskazuje kąt, gdzie tłoczą się kobieta albinos ze słuchawkami i perkusista ze szminką na uchu. — Panie Shales, wyjaśni pan, co to „ręka”?

Perkusista wstaje.

— Każdy radiooperator ma rozpoznawalny styl nadawania — nazywamy to ręką. Przy odrobinie wprawy nasłuchowcy służby Y rozpoznają po ręce różnych niemieckich operatorów — potrafimy na przykład poznać, jeżeli któryś z nich zostanie przeniesiony do innej jednostki. — Kiwa głową w stronę kobiety albinosa. — Panna Lord przechwytywała większość radiogramów U-691 i doskonale zna rękę ich operatora. Co więcej, mamy magnetyczne nagranie ostatnich radiogramów. Intensywnie je studiowaliśmy. — Nabiera powietrza i zbiera odwagę przed wygłoszeniem konkluzji: — Jesteśmy pewni, że potrafię podrobić rękę operatora U-691.

— A skoro złamaliśmy Enigmę, możemy zredagować dowolny komunikat i zaszyfrować go dokładnie tak jak U-691 — wtrąca Turing.

— Wspaniale! Wspaniale! — mówi jeden z facetów z Broadway Buildings.

— Nie możemy zapobiec wysyłaniu prawdziwych radiogramów przez U-691 — ostrzega Chattan — o ile go nie zatopimy, co bardzo staramy się zrobić. Ale możemy znacząco zmącić wodę. Panie rabinie?

Rabin jeszcze raz podnosi się, ściągając wszystkie spojrzenia, jakby spodziewali się, że zaraz upadnie. Ale nie pada.

— Napisałem radiogram. W żargonie niemieckiej marynarki. Po angielsku będzie brzmiał mniej więcej tak: „Przesłuchanie jeńców nieskuteczne proszę o pozwolenie na zastosowanie tortur”, a potem jest kilka X-ów i dopisane słowa „UWAGA UWAGA U-691 OPANOWANY PRZEZ ANGIELSKICH KOMANDOSÓW”.

Wszyscy zebrani biorą głęboki wdech.

— Czy studia talmudyczne zawsze mają w programie współczesny żargon niemieckich marynarzy? — pyta belfer.

— Pan Kahn przez ponad półtora roku analizował zdeszyfrowane radiogramy w Baraku 4 — tłumaczy Chattan. — Ma ich język w małym paluszku. Zaszyfrowaliśmy jego radiogram dzisiejszym kluczem Enigmy i przekazaliśmy panu Shalesowi, który ćwiczył.

Panna Lord wstaje do odpowiedzi, jak uczennica w wiktoriańskiej szkole, i mówi:

— Stwierdzam, że styl nadawania pana Shalesa jest nie do odróżnienia od U-691.

Wszystkie oczy zwracają się na Chattana, który z kolei zwraca się do starych pierdzieli z Broadway Building — nawet teraz wiszą na telefonie, przekazując wszystkie szczegóły komuś, kogo wyraźnie się boją.

— A Szwaby nie mają radionamierników? — pyta belfer, jakby chciał wykazać błąd w studenckiej pracy.

— Ich sieć jest o wiele rzadsza niż nasza — odpowiada jeden z młodszych analityków. — Bardzo mało prawdopodobne, żeby chciało im się namierzać transmisję jednego z własnych U-Bootów, samolotów czy jednostek naziemnych, zatem pewnie nie domyśla się, że radiogram jest nadawany z Buckinghamshire, a nie z oceanu.

— Jednakże spodziewaliśmy się takiej obiekcji — kończy Chattan. — Ustaliliśmy, że kilka naszych okrętów, a także samolotów i jednostek naziemnych zaleje eter fałszywymi radiogramami. Niemieckie radionamierniki będą miały w czasie naszej fałszywej transmisji pełne ręce roboty.

— Bardzo dobrze — mruczy belfer.

Wszyscy w nabożnym milczeniu przyglądają się, jak najważniejsza szycha z Broadway Buildings konwersuje przez telefon z Kimś Na Drugim Końcu. Odkłada słuchawkę i z namaszczeniem oświadcza:

— Mamy rozkaz — wykonać.

Chattan kiwa głową na paru młodszych ludzi, którzy pędzą przez salę, podnoszą słuchawki telefonów i zaczynają cichym, klinicznym głosem omawiać wyniki meczów krykieta. Zerka na zegarek.

— Postawienie zasłony dymnej dla radionamierników zajmie trochę czasu. Panno Lord, proszę zawiadomić nas, kiedy w eterze zrobi się wystarczające zamieszanie, dobrze?

Panna Lord odpowiada lekkim dygnięciem i siada z powrotem przy radiu.

— FUNKSPIEL! — wykrzykuje Elmer. Wszyscy nerwowo podskakują. — Już wysłaliśmy też parę innych radiogramów. Udawały zwykłe komunikaty marynarki wojennej. Użyliśmy kodu, który Szwaby złamały parę tygodni temu. Radiogramy wspominają coś o operacji — rozumiecie państwo, fikcyjnej operacji — której zadaniem było opanowanie U-Boota przez naszych komandosów.

Telefon długo krzyczy blaszanym tonem. Dżentelmen, który miał pecha podnieść słuchawkę, tłumaczy wszystko na bardziej kulturalną angielszczyznę:

— A jeśli wykonanie pana Shalesa nie przekona operatorów w Charlottenburgu? A jeśli nie uda im się zdekodować fałszywych radiogramów pana Elmera?

Pytania przejmuje Chattan. Podchodzi do mapy wiszącej na sztalugach w końcu sali. Przedstawia ona obszar środkowego Atlantyku ograniczony na wschodzie wybrzeżem Francji i Hiszpanii.

— Oto ostatnia znana pozycja U-691. — Wskazuje szpilkę wbitą w lewy dolny róg mapy. — Rozkazali mu płynąć z jeńcami do Wilhelmshaven. Popłynie tędy — mówi, wskazując czerwoną nitkę rozciągniętą w kierunku na północ-północny wschód — o ile ominie kanał La Manche{Wszyscy zebrani rozumieją, że to gorzki żart: U-Boot mógłby równie dobrze jak przez kanał La Manche przekraść się do źródeł Missisipi, zatopić kilka barek i nienaruszony uciec na morze (przyp. aut.).}.

— Tak się składa, że tu jest druga Milchkuh. — Chattan wskazuje następną szpilkę. — Jeden z naszych okrętów podwodnych dotrze do niej w ciągu dwudziestu czterech godzin, wynurzy się na głębokość peryskopową i wystrzeli torpedy. Są duże szanse, że natychmiast ją zatopi. Jeśli będzie miała okazję nadać cokolwiek przez radio, powie tylko, że została zaatakowana przez okręt podwodny. Kiedy ją zatopimy, ponownie wykorzystamy talent pana Shalesa, który nada fałszywy sygnał alarmowy, rzekomo z Milchkuh, mówiący, że zaatakował ją ni mniej, ni więcej tylko U-691.

— Znakomite! — oświadcza ktoś na sali.

— Do wschodu słońca — konkluduje Chattan — na scenę wkroczy nasza najlepsza jednostka od zwalczania okrętów podwodnych. Lekki lotniskowiec z kilkoma takimi samolotami będzie przeczesywał ocean dzień i noc, tropiąc U-691 za pomocą radaru, rozpoznania z powietrza, radionamierników i reflektorów halogenowych. U-Boot zostanie najprawdopodobniej zatopiony, zanim dotrze na kontynent. Lecz gdyby mu się to jednak udało, niemiecka Kriegsmarine będzie na niego polować z nie mniejszą zaciekłością. A wszystkie informacje, jakie prześle Donitzowi, będą traktowane bardzo podejrzliwie.

— Czyli — wtrąca Waterhouse — w skrócie plan polega na podważeniu wiarygodności informacji płynących z U-691, a następnie zniszczeniu go, zanim dotrze do Niemiec.

— Tak — odpowiada Chattan. — To pierwsze zadanie znacznie ułatwia nam fakt, że dowódca U-691 jest znany z niestabilności emocjonalnej.

— Zatem nasi ludzie, Shaftoe i Root, prawdopodobnie nie przeżyją — powoli dodaje Waterhouse.

Zapada długa, lodowata cisza, jakby Waterhouse pierdnął na eleganckim podwieczorku.

Chattan odpowiada rzeczowym, oficerskim tonem, który wskazuje, że jest zirytowany.

— Jest szansa, że U-691 zaatakowany przez nasze siły wynurzy się i podda.

Waterhouse wbija wzrok w słoje w blacie stołu. Twarz i pierś mu płoną.

Panna Lord wstaje i coś mówi. Kilka ważnych głów odwraca się w stronę pana Shalesa, który przeprasza i odchodzi do stołu w kącie sali. Przez chwilę kręci gałkami radia, rozkłada przed sobą zaszyfrowaną wiadomość, bierze głęboki oddech, jak przed wielkim solo. Wreszcie wyciąga rękę, kładzie ją delikatnie na kluczu telegraficznym i zaczyna wystukiwać radiogram, kiwając się na boki i kołysząc głową. Panna Lord z zamkniętymi oczami wsłuchuje się w alfabet Morse'a.

Pan Shales przerywa.

— Skończyłem — oświadcza cicho i nerwowo spogląda na pannę Lord, która się uśmiecha. Bibliotekę wypełnia grzeczna owacja, jakby zebrani dopiero co wysłuchali koncertu na klawikord. Lawrence Pritchard Waterhouse splata ręce na kolanach. Właśnie usłyszał wyrok śmierci na Enocha Roota i Bobby'ego Shaftoe'a.

Загрузка...