17. Rozpoznanie

Płynęli już dobre pięć godzin, zanim wreszcie spadł deszcz, którego Gaby się spodziewała. Wyciągnęła peleryny i podała jedną z nich Psałterium. Inni poszli w ich ślady, z wyjątkiem Cirocco, która nadal spała na dnie czółna Piszczałki. Gaby chciała powiedzieć Psałterium, żeby podprowadził łódź, by mogła okryć Czarodziejkę, potem jednak rozmyśliła się. Zawsze pod wpływem pierwszego impulsu miała skłonności do rozpieszczania Rocky, gdy ta była w takim stanie. Musiała jednak pamiętać o tym, co powiedziała Chrisowi. Cirocco musi dbać o siebie sama.

Wreszcie Czarodziejka podniosła głowę i zapatrzyła się w deszcz z taką miną, jak gdyby nigdy w życiu nie widziała czegoś tak trudnego do wytłumaczenia jak woda spadająca z nieba. Podniosła się powoli, oparła o burtę łodzi i zwymiotowała do brązowej wody. Wysiłek był ogromny, ale efekt dość mizerny.

Kiedy miała już dość, podczołgała się na środek łodzi, odrzuciła czerwony brezent i zaczęła ryć w zapasach. Jej poszukiwania stawały się coraz bardziej gorączkowe. Z tyłu łodzi siedział Piszczałka, wiosłując równo i nie odzywając się. Wreszcie Czarodziejka przysiadła na piętach i potarła czoło wierzchem dłoni.

Nagle podniosła głowę.

— Gaaabyyyy! — wrzasnęła. Zauważyła tamtą w odległości dwudziestu metrów, po czym zrobiła dwa kroki: jeden na burtę, drugi w wodę. Przez moment wydawało się, że zdąży cofnąć nogę. Wrażenie wywołane było słabym ciążeniem, ale drugi krok pogrążył ją po kolana, a zanim postawiła trzeci, woda zamknęła się jej nad trochę zaskoczoną twarzą.

— Może i jest Czarodziejką — zarechotał Chris — ale na pewno nie jest Jezusem.

— Kto to jest Jezus?

Robin przez chwilę słuchała wyjaśnienia, akurat tyle, by stwierdzić, że nie jest to nic, co by ją mogło zainteresować. Jezus był postacią z chrześcijańskiego mitu, najpewniej założycielem sekty. Umarł przed ponad dwu tysiącami lat, co podobało się Robin najbardziej. Zachowała ostrożność, póki nie wypytała Chrisa, czy on w to wierzy, a kiedy usłyszała, że nie, uznała sprawę za zamkniętą.

Oboje siedzieli na pniu drzewa w sporej odległości od reszty grupy otaczającej Cirocco, która dygotała pod kocem przy huczącym ognisku. Na metalowym trójnogu wisiał poczerniały od płomieni wielki kocioł kawy.

Robin czuła się parszywie. Zastanawiała się, co, na miłość Wielkiej Matki, robi w tej paczce durniów dowodzonej przez Czarodziejkę, która nie umiała sobie nawet porządnie zawiązać sznurowadeł. Albo ta Gaby. Najlepiej nic o niej nie mówić. Cztery tytanie… Właściwie nawet je polubiła. Obój okazała się wspaniałym gawędziarzem. Robin spędziła na słuchaniu całą pierwszą część podróży, czasami dorzucając coś od siebie, podtrzymując wiarę tamtej w to, że wszystko, co mówi, jest prawdą. Obój pasowałaby do Konwentu, niełatwo ją było nabrać.

Był wreszcie Chris.

Odkładała poznanie go, czując jakąś niezręczność w towarzyskim zbliżeniu się z mężczyzną. Wiedziała już jednak, że wiele z tego, co jej wcześniej opowiadano o mężczyznach, było czystym wymysłem. Przekonała się, że mężczyźni są demonizowani. Nie wyobrażała sobie, by kiedykolwiek mogła czuć się swobodnie w towarzystwie Chrisa, jeżeli jednak mieli tę podróż odbywać wspólnie, przynajmniej powinna starać się lepiej go zrozumieć.

Okazało się jednak, że wcale nie jest to łatwe, i miała o to do siebie wielkie pretensje. To nie była jego wina. Wydawało się, że jest dostatecznie otwarty. Po prostu nie mogła się zmusić, by z nim porozmawiać. Rozmowa z tytaniami była o wiele łatwiejsza. Wydawały się mniej obce od niego.

Zamiast rozmawiać, przyglądała się więc wodzie kapiącej z krawędzi płachty namiotowej, którą zawiesili pomiędzy dwoma drzewami. Pogoda była zupełnie bezwietrzna. Deszcz padał pionowymi strugami równo i mocno, ale na szczęście proste schronienie, które przygotowali, okazało się wystarczające. Ogień ogrzewał kawę i Czarodziejkę, bo w ogóle było dość ciepło, chociaż nie w jakiś nieprzyjemny sposób.

— W pochmurny dzień na Hyperionie ściemnia się znacznie bardziej niż w Kalifornii — powiedział Chris.

— Naprawdę? Nie zauważyłam.

Uśmiechnął się do niej, nie było w nim jednak żadnej protekcjonalności. Również i on sprawiał wrażenie, jakby chciał porozmawiać.

— Światło tutaj jest bardzo zwodnicze — powiedział. — Wydaje się, że jest jasno, ale to tylko dlatego, że oczy się do tego przyzwyczaiły. Na Saturn dochodzi tylko około jednej setnej światła, które otrzymuje Ziemia. Kiedy na dodatek większa część tej odrobiny zostaje czymś przesłonięta, różnica staje się zauważalna.

— Nie wiedziałam o tym. Na Konwencie załatwiamy sprawy inaczej. Otwieramy okna na długie tygodnie, żeby uprawy lepiej rosły.

— Nie żartujesz? Chętnie bym coś więcej o tym usłyszał. Opowiedziała mu więc o życiu na Konwencie i przy okazji znalazła jeszcze jedną cechę wspólną kobiet i mężczyzn: zawsze łatwiej było rozmawiać z kimś, kto był dobrym słuchaczem. Robin wiedziała, że nie umie słuchać, i wcale się tego nie wstydziła, ale czuła szacunek dla kogoś, kto tak jak Chris potrafił dać jej odczuć, że skupia całą uwagę na tym, co słyszy, tak jakby naprawdę chłonął to, co miała do powiedzenia. Początkowo ten szacunek, jakkolwiek dość umiarkowany, przyprawiał ją jednak o zdenerwowanie. Do licha, przecież w końcu to był mężczyzna. Nie bała się już, że będzie się na nią rzucać dwa razy dziennie, ale była jednak trochę zdenerwowana, czując, że bez szczeciny zarostu i tych szerokich barków mógłby — sądząc po wyglądzie lub czynach — być jedną z jej sióstr.

Domyślała się, że wiele spraw dotyczących Konwentu może mu się wydać bardzo dziwnych, choć starannie unikał okazywania tego. Zrazu irytowało ją to. Jak to, jak członek zhierarchizowanego, dziobiącego społeczeństwa może uważać, że jej świat jest zwariowany? Ale kiedy postanowiła być naprawdę sprawiedliwa, musiała przyznać, że wszelkie obyczaje mogą się wydawać dziwne komuś, kto do nich nie przywykł.

— A… te… tatuaże? Czy wszyscy na Konwencie je noszą?

— Tak. Niektórzy mają tego więcej ode mnie, niektórzy mniej. Wszyscy mają Pentazm. — Potrząsnęła głową, by pokazać wzór wokół ucha. — Zwykle jest umieszczony wokół znaku matki, ale moje łono jest skalane i… — Pytająco zmarszczył czoło. — Ten, jak to Gaby go nazywa… pępek. — Zaśmiała się, rada, że pamięć jej dopisuje. — Co za głupia nazwa! My nazywamy go pierwszym oknem duszy, ponieważ oznacza on najświętszy związek pomiędzy matką i córką. Okna głowy są oknami umysłu. Zostałam oskarżona o herezję, ponieważ umieściłam mój Pentazm na straży umysłu, a nie duszy, ale wybroniłam się przed trybunałem właśnie dlatego, że mam skazę. Okna duszy prowadzą do łona tutaj i tutaj.

— Położyła dłonie na brzuchu i podbrzuszu, a potem pospiesznie je zdjęła, kiedy przypomniała sobie różnicę pomiędzy nią a mężczyzną.

— Obawiam się, że nie rozumiem, o jaką skazę chodzi.

— Nie mogę mieć dzieci. To, co mam, przeszłoby na dzieci, w każdym razie tak mówią lekarze.

— Przepraszam. Robin zmarszczyła brwi.

— Nie rozumiem tego obyczaju przepraszania za rzeczy, których się nie zrobiło. Nigdy nie pracowałeś w Banku Nasienia Semenico w Atlancie, Gab, prawda?

— Chodzi o Georgię — powiedział z uśmiechem. — GE oznacza Georgię. Nie, nie pracowałem.

— Kiedyś być może spotkam tego człowieka. Będzie miał oryginalną śmierć.

— Właściwie nie przepraszałem — powiedział. — Nie w tym sensie. Często mówimy „przepraszam”, żeby okazać współczucie.

— Nie potrzebujemy współczucia.

— W takim razie cofam, co powiedziałem. — Jego szeroki uśmiech był zaraźliwy i po chwili, nie mogąc mu się oprzeć, również się uśmiechnęła. — Bóg jeden wie, że ja sam mam tego wyżej uszu. Zwykle puszczam to mimochodem, chyba że jestem w złym humorze.

Robin dziwiła się, jak on może mówić to tak beztrosko. Dziobiący ludzie byli bardzo rozmaici. Niektórym z trudem przychodziło zrozumieć, co to znaczy honor. Inni byli bardzo wrażliwi. Po przybyciu na Gaję musiała znosić zniewagi, których nigdy nie zniosłaby od swoich współplemieńców, a to dlatego, że zakładała, że są to ludzie nieświadomi swych czynów, których na nic więcej po prostu nie stać. Początkowo przypuszczała, że wszyscy są pozbawieni godności własnej, ale na przykład Chris do takich nie należał i jeżeli gotowy był przyjąć bez sprzeciwu wyrazy współczucia, pewnie nie zawsze traktował je jako naruszenie jego samodzielności i samowystarczalności.

— Często oskarżano mnie o złośliwość — przyznała. — To znaczy moje siostry tak uważały. Czasami możemy przyjąć współczucie bez utraty twarzy, tak długo, jak długo nie staje się ono czymś protekcjonalnym.

— A więc przyjmij moje współczucie — powiedział. — Współczucie, jakie ktoś, kto cierpi, żywi dla cierpiącego.

— Przyjmuję.

— A co oznacza słowo „dziobiący”?

— Pochodzi od naszego słowa, którym zastępujemy wasze… Lepiej o tym nie mówmy.

— W porządku. Dlaczego chcesz zabić tego człowieka z Georgii?

Ku swemu zaskoczeniu rozgadała się na temat krzywdy, jaką jej wyrządzono, przyczyn, dla których ktoś to uczynił, a to z kolei prowadziło do wyjaśnienia „dziobiącej” struktury władzy i sposobu jej funkcjonowania. Zdawała sobie sprawę z tego, że mówi do kogoś, kto stanowi cząstkę tej struktury. Była dziwnie zakłopotana. Opowiadała dość okropne rzeczy, a poza tym ten człowiek osobiście nic jej nie zrobił. Czy to miało jakieś znaczenie? Nie była już teraz taka pewna.

— Myślę, że przynajmniej rozumiem teraz, co oznacza „dziobiący” — powiedział.

— Nie miałam zamiaru cię o nic oskarżać — odparła. — Jestem pewna, że widzisz to inaczej, bo zostałeś inaczej wychowany, a więc…

— Nie bądź tego taka pewna — powiedział. — Nie należę do żadnego wielkiego, tajnego sprzysiężenia, rozumiesz. Jeżeli nawet istnieje coś takiego, nikt mnie nie zaprasza na spotkania. Myślę, że ty… że ten twój Konwent oparty jest na przestarzałym obrazie świata. Jeżeli dobrze cię rozumiem, sama byłabyś skłonna częściowo się z tym zgodzić.

Wzruszyła ramionami. Miał rację, częściowo.

— W czasie, kiedy twoja grupa odseparowała się od reszty rodzaju ludzkiego, sprawy mogły wyglądać rzeczywiście tak, jak je odmalowałaś, i faktycznie nie był to widok zachęcający. Mówiono mi jednak, że od tamtych czasów nastąpiła znaczna poprawa. Nie chcę przez to powiedzieć, że wszystko jest już doskonałe. Nic nie może być doskonałe. Jednak większość kobiet, jakie znam, czuje się szczęśliwa, są przekonane, że nie zostało już wiele spraw, o które trzeba walczyć.

— Lepiej nie rozwijaj tej myśli — ostrzegła Robin. — Większość kobiet zawsze była szczęśliwa w świecie takim, jakim on jest, albo przynajmniej tak mówiły. To się wywodzi jeszcze z czasów, kiedy kobiety nie miały prawa głosu. Z tego, że w Konwencie wierzymy w pewne rzeczy, które jak teraz wiem, są już nieaktualne albo wymagają korekty, nie powinieneś wyciągać wniosku, że jesteśmy kupą głupców. Wiemy, że większość zawsze pragnie pozostawić rzeczy takimi, jakie są, i niczego nie zmieniać, póki im nie pokazać czegoś lepszego. Niewolnik przeważnie nie jest uszczęśliwiony swoim losem, ale większość niewolników nie robi niczego, by ten los poprawić. Większość nie wierzy po prostu, by w ogóle możliwa była jakakolwiek poprawa.

Rozłożył ręce, wzruszając ramionami.

— Tu mnie dopadłaś. Nawet nie zauważam ucisku, ponieważ jestem kimś do tego przyzwyczajonym. Jak sądzisz? Jak to dla ciebie wygląda, jak rodzaj przybysza z obcej planety?

— Prawdę mówiąc, jest znacznie lepiej, niż się spodziewałam. W każdym razie na zewnątrz. Muszę się pozbyć wielu uprzedzeń.

— To bardzo dobrze! — powiedział. — Większość ludzi prędzej umrze, niż porzuci uprzedzenia. Kiedy Gaby powiedziała mi, skąd pochodzisz, spodziewałem się po tobie wszystkiego, tylko nie otwartego umysłu, ale co sądzą… no, dziobiące kobiety?

Robin miała mocno mieszane uczucia. Szczególnie denerwujący był fakt, że to, co mówił o otwartym umyśle, odebrała jako komplement i było jej miło z tego tytułu. I to pomimo kontekstu, w jakim to powiedział, który mógłby być uznany za obrazę Konwentu. Zamknięta, izolowana grupa, taka jak mu ją opisała Gaby, powinna być fanatycznie przywiązana do swoich przekonań. Konwent nie był takim światkiem, ale trudno było mu to wytłumaczyć. Robin nauczyła się przyjmować świat takim, jakim był, takim, jakim go postrzegała bez wprowadzania matactwem dodatkowych czynników, które sprawiłyby, że świat ten zgodzi się z równaniem czy nawet z doktryną.

Łatwo było pozbyć się przeświadczenia, że mężczyźni mają metrowe penisy i że cały czas spędzają na gwałceniu kobiet albo na ich sprzedaży czy zakupie. (Co do tego ostatniego brak było jeszcze dowodów, jeżeli jednak coś takiego miało miejsce, należało do tej sfery stosunków społecznych, której nie miała jeszcze sposobności obserwować). Musiała się pogodzić z istnieniem niepokojącej kategorii: mężczyzny — osoby, istoty ludzkiej, której działania nie są wyznaczane wyłącznie przez testosteron, przez gruczoły, czegoś więcej niż napastliwy penis, osoby, z którą można rozmawiać, która może nawet zrozumieć czyjś punkt widzenia. Konsekwentnie rozwijając tę myśl, doszła do możliwości, która prawie nie mieściła się jej w głowie: mężczyzny jako siostry.

Otrząsnąwszy się z zamyślenia, spróbowała odpowiedzieć na pytanie.

— „Dziobiące” kobiety? Oj, naprawdę nie wiem. Spotkałam kobietę sprzedającą swoje ciało, która mnie przekonywała, że nie należy tak na to patrzeć. Nie mam pojęcia o pieniądzach, więc naprawdę nie potrafię powiedzieć, czy miała rację, czy nie. Gaby i Cirocco zupełnie się nie nadają do wyjaśnienia tej materii. Jak dobrze wiesz, mają znacznie mniej styczności ze społeczeństwem ludzkim niż ja. Muszę powiedzieć, że nie znam na tyle waszej kultury, by zrozumieć rolę, jaką w niej odgrywają kobiety.

Znowu pokiwał głową.

— A co masz w torbie? — spytał dość niespodziewanie.

— Mojego demona.

— Mogę go zobaczyć?

— To pewnie nie jest… — Ale on już otworzył worek. Trudno, pomyślała. Sam sobie winien. Ukąszenie Nasu było bolesne, ale niezbyt niebezpieczne.

— Wąż! — krzyknął. Zachwycony, sięgnął do torby. — Pyton… nie, anakonda. Jeden z najpiękniejszych, jakie zdarzyło mi się spotkać. Jak on… ona ma na imię?

— Nasu. — Żałowała, że nic więcej nie może wykrztusić, i zapragnęła, by Nasu ugryzła go i skończyła tę zabawę. Wtedy elegancko go przeprosi. Skąd tamten ma wiedzieć, że Nasu nie pozwala się dotykać nikomu z wyjątkiem Robin?

Chris zabrał się jednak do zwierzaka bardzo poprawnie, z należytym szacunkiem, i — niech to diabli — już sobie go owinął dookoła ramienia.

— Znasz się na wężach.

— Miałem kilka. Przez rok pracowałem w ZOO, wtedy, kiedy jeszcze mogłem pracować. Pasujemy do siebie.

Kiedy po pięciu minutach wąż nadal nie kwapił się do kąsania, musiała mu przyznać rację. Widok Chrisa siedzącego sobie z jej demonem owiniętym wokół ramienia denerwował ją niesamowicie. Co miała zrobić? Głównym zadaniem demona było ostrzeganie przed wrogami. W cichości ducha dopuszczała do siebie myśl, że trzecie Oko rzekomo zapewniające nieomylność to też bujda. Był to rodzaj tradycji i nic więcej. Nie żyła w epoce kamiennej.

Gdzieś głębiej jednak jakaś jej cząstka patrzała teraz na Chrisa i węża w zupełnym pomieszaniu.

Загрузка...