23. Burza i cisza

Mocny zachodni wiatr popychał „Konstancję”, kiedy odbili od wyspy Minerwy. Gaby cieszyła się z tego. Spojrzała w górę i dostrzegła, że dolny zawór już się zacisnął. Gorzkie doświadczenie nauczyło ją, że oznaczało to, iż wewnątrz szprychy zapanowała już na dobre zima. Ściany wraz z wyrastającymi z nich drzewami pokryje warstwa lodu. Kiedy zacznie się odwilż, cała ta woda wraz z wielotonową masą odłamanych gałęzi zbierze się na dnie szprychy. Po jej otwarciu Rea nie będzie zbyt miłym miejscem. W ciągu pięćdziesięciu obrotów Nox podniesie się o dwa metry albo i więcej.

Nikt nie pytał Cirocco o jej wyprawę. Gaby podejrzewała, że odpowiedź, gdyby ją poznali, mogłaby ich zaskoczyć, nie wyłączając tytanii.

Cirocco bowiem poszła porozmawiać z Reą, peryferyjnym mózgiem, który panował nad obszarem rozciągającym się w promieniu stu kilometrów i który podlegał tylko samej Gai. Był to mózg całkowicie szalony.

Do regionalnych mózgów można się było dostać wyłącznie poprzez centralne, pionowe kable. Wszystkie zlokalizowane były na samym dole, u podstawy pięciokilometrowych spiralnych schodów. Nie wiedziały o tym nawet tytanie. Dysponowały ograniczoną wiedzą na temat dwunastu półbogów, bo Gaja, kiedy stworzyła tytanie — łącznie z całą kulturą i gatunkową mądrością — nie widziała powodu, by obciążać im głowy tymi regionalnymi zarządcami. Były to jednak tylko przybudówki Gai i nic więcej, quasi-inteligentne, podrzędne mechanizmy, które zapewniały bezawaryjne funkcjonowanie jakiegoś ograniczonego terenu. Ale nawet gdyby tytanie traktowały je jako podległe bóstwa, to i tak mogłoby to zmniejszyć ich szacunek dla samej Gai. Posłuszne tym zamysłom, tytanie nie interesowały się tymi wielkimi węzłami nerwowymi bardziej niż niczego nieświadomy turysta. Dla nich Hyperion był miejscem, a nie osobą.

Rzeczywistość była zupełnie odmienna, i to na długo przed pojawieniem się tytanii. Być może niegdyś, w czasach młodości Gai, mózgi rzeczywiście były jej całkowicie podporządkowane. W każdym razie ona tak twierdziła. Teraz jednak cała dwunastka była coraz bardziej samodzielna. Swoją wolę Gaja musiała przeprowadzać prośbą lub groźbą.

W przypadku Hyperionu wystarczyła zwykła prośba. Był to najbliższy sojusznik Gai na obręczy, jednakże sam fakt, że musiała prosić, pokazywał, jak daleko zaszły sprawy. Gaja zachowała na obręczy niezbyt wiele władzy rozumianej w sensie bezpośredniej kontroli.

Gaby miała okazję spotkać kilka mózgów regionalnych; sam Hyperion wielokrotnie. Uważała go za nudnego robota. Podejrzewała, że jak zwykle łotry były znacznie bardziej interesujące niż grzecznisie. Hyperion zwykł wciskać słowo „Gaja” co najmniej dwa razy do każdego zdania. Gaby i Cirocco widziały się z nim na krótko przed Karnawałem. Centralny kabel Hyperionu zawsze przyprawiał Gaby o dziwne uczucie. Poznała go dokładnie wraz z Cirocco i resztą załogi „Ringmastera” w czasie pierwszych tygodni pobytu na Gai. Nie wiedząc o tym, znaleźli się wtedy o kilkaset metrów od wejścia. Gdyby je znaleźli, oszczędziliby sobie okropnej podróży.

Rea to było zupełnie coś innego. Gaby nigdy nie odwiedziła żadnego z wrogów Gai. Cirocco natomiast spotkała się z wszystkimi za wyjątkiem Okeanosa. Była przecież Czarodziejką i miała odpowiednie pełnomocnictwa Gai. Takiej ochrony Gaby żadną miarą nie mogła uzyskać. Zabicie Cirocco sprowadziłoby cały gniew Gai na kraj mordercy. Zabicie Gaby może trochę zdenerwowałoby Gaję, ale nic poza tym.

Byłoby jednak mylące nazywać Reę wrogiem Gai, chociaż połączyła się sojuszem z Okeanosem w czasie sławetnej rebelii. Była zbyt nieobliczalna, by którakolwiek ze stron mogła na niej polegać. Cirocco była tu już raz i ledwie uszła z życiem. Cholernie trudno było zaczynać właśnie od Rei, ale też z drugiej strony pominięcie jej i powrót w późniejszym terminie też nie były zbyt rozsądne. A miały odwiedzić jedenaście z dwunastu mózgów regionalnych. Miały głęboką nadzieję, że Gaja jeszcze nic o tym nie wie.

Na pewno było to ryzykowne przedsięwzięcie, ale Gaby była przekonana, że można je zrealizować bez wywoływania podejrzeń. Nie oczekiwała całkowitego bezpieczeństwa, byłoby to idiotyczne. Chociaż oczy i uszy Gai nie wyglądały tak, jak je sobie wyobrażali niektórzy ludzie, miała ona jednak wystarczające kontakty na obręczy, by w końcu dowiedzieć się o wszystkim, co się tam działo.

Liczyły na to, że im się upiecze. Niektóre sprawy powinny pójść bez trudu. Czarodziejce nie bardzo wypadało przejść na przykład przez Kriosa bez złożenia wizyty. Jeżeli Gaja chciałaby wiedzieć, dlaczego Czarodziejka odwiedza takiego nieprzyjaciela, jakim był Japetus, Cirocco mogła zawsze powiedzieć, że po prostu zapoznaje się ze sprawami na obręczy; w końcu to było częścią jej pracy. Gdyby ją spytano, dlaczego nie powiedziała Gai o tej wycieczce, mogłaby twierdzić, zgodnie z prawdą zresztą, że Gaja nigdy dotychczas nie domagała się sprawozdań z każdej najdrobniejszej sprawy.

Wizyta u Rei była jednak trudna do wytłumaczenia. Biedna, kapryśna Rea mogła stać się najbardziej niebezpiecznym mózgiem regionalnym Gai, gdyby doszło do otwartej konfrontacji. Przemierzanie jej obszaru nie było niebezpieczne. Tak wiele czasu spędzała na badaniu swego wnętrza, że rzadko zauważała, co się dzieje na górze. Z tego powodu Rea jako kraj powoli chyliła się ku upadkowi. Nie sposób jednak było przewidzieć, co mogłaby zrobić, gdyby ktoś zszedł na dół, by z nią porozmawiać. Gaby próbowała przekonać Cirocco, że mogą zupełnie ją pominąć, i to nie tylko z uwagi na niebezpieczeństwo. Byłoby trudno wyjaśnić, dlaczego Czarodziejka zaryzykowała taką podróż.

Tajemniczy stwór, który ich odwiedził, kosztował Gaby sporo nerwów. Z początku pomyślała, że mogło to być jedno z narzędzi Gai, jak na przykład obrzydliwe małe stworzenie, które witało pielgrzymów w piaście. Teraz miała jednak sporo wątpliwości. Podejrzewała, że raczej była to jedna z zabaw Gai. Coraz więcej czasu poświęcała wymyślaniu żartów biologicznych, które później szalały po pierścieniu. Choćby takie brzęczące bomby. To dopiero był paskudny dowcip.

Kiedy spytała Cirocco o przebieg widzenia, Czarodziejka sprawiała wrażenie, że wszystko jest w najlepszym porządku.

— Podbudowałam jej dobre mniemanie o sobie tak ostrożnie, jak tylko umiałam. Chciałam pozostawić ją z myślą, że dalece przewyższa Gaję, że nie musi się nawet zniżać do odpowiedzi, kiedy tamta się odezwie. Jeśli się nie odezwie, nie powie jej też, że u niej byłam.

— Mam nadzieję, że nie powiedziałaś jej, że ma nie mówić?

— Za kogo mnie masz? Myślę, że rozumiem ją jak nikt inny. Nie, wszystko prowadziłam możliwie otwarcie i rutynowo, zważywszy, że mam na połowie ciała oparzenia drugiego stopnia od ostatniego razu. A przy okazji, możesz ją oznaczyć dużym czarnym X, o ile jeszcze tego nie zrobiłaś.

— Żartujesz? Nawet jej nie wciągnęłam na listę. Cirocco na chwilę zamknęła oczy i potarła czoło.

— Potem kolej na Kriosa i pewnie znowu X. Nie sądzę, by to miało dokądkolwiek zaprowadzić, Gaby?

— Nigdy nie mówiłam, że to się uda, ale musimy przynajmniej spróbować.

Początkowo wiatr popychał ich wzdłuż długiego łańcucha małych wysp rozsianych na centralnym Noxie, potem jednak zamarł zupełnie. Niemal przez cały dzień panowała kompletna cisza morska. Ciągle nie było wiatru, więc Gaby zagnała wszystkich, włącznie z Cirocco, do wioseł.

Męczyli się już od dwudziestu obrotów, kiedy zasuwa zaczęła się otwierać. Wbrew oczekiwaniom z gwałtownie otwierającej się dziury nad nimi wcale nie zaczęły się wylewać potoki wody. Zawór działał jak gąbka. Wchłonął wody wielkiej odwilży, a potem stopniowo je uwalniał. Woda płynęła miliardem strumyków, które rozbijały się na niezliczone kropelki. Dalej zachodził złożony proces, w toku którego zimna woda i lodowate powietrze zderzały się z ciepłymi masami powietrza na dole, prąc niepowstrzymanie w dół. Ponieważ znajdowali się na wschód od zaworu, chociaż odchylenie było niewielkie, najgorsze uderzenie burzy i ulewnego deszczu zrazu ich ominęło, przesuwając się tak samo, jak odchylała się Robin w czasie swojego wielkiego upadku: na zachód, w stronę Hyperionu. Nie sposób było stwierdzić, kiedy wiatr staje się niebezpieczny.

Lot rumowiska, zaśmiecającego górną, wewnętrzną powierzchnię zaworu, można było określić prostymi równaniami fizycznymi. Gdyby trafiło, mogłoby niewąsko chlupnąć. Niektóre szczątki były całymi drzewami większymi od sekwoi. Gaby wiedziała, że nie powinno być z tym problemu, ponieważ zawirowania w atmosferze nie miały większego wpływu i śmieci spadną na zachodzie.

Wiosłowali zawzięcie, nawet wówczas, gdy oczekiwany powiew przybrał na sile, i obserwowali schodzącą w dół burzę. Spadała godzinami. Uderzyła w powierzchnię morza i zaczęła przesuwać się jak odwrócony grzyb wybuchu.

Zaczęli napotykać fale i zabłąkane porywy wiatru, które smagały mocną materię żagla. Gaby widziała nadchodzący deszcz, słyszała nasilający się pomruk. Kiedy w nich uderzył, mieli uczucie, że zderzyli się ze ścianą wody. Jej ojciec dawno temu nazwał taki deszcz „dusicielem żab”.

Wiatr nie był tak silny, jak się obawiała, ale wiedziała, że w każdej chwili może przybrać na sile. Nadal byli o wiele kilometrów od najbliższego lądu. Ci, którzy akurat nie wiosłowali, próbowali wyczuć dno tyczkami. Kiedy na nie natrafili, tytanie zostawiły wiosła ludziom i zaczęły popychać tratwę w stronę brzegu. Przybycie do niego było operacją niebezpieczną, bowiem fale sięgały teraz dwóch metrów wysokości, ale na szczęście nie było tu skał czy raf przybrzeżnych. Wkrótce Piszczałka wskoczył do wody z liną w ręce, podpłynął do brzegu i zaczął przyciągać tratwę.

Gaby zaczęła już myśleć, że mimo wszystko będzie to normalka, kiedy jedna z fal podrzuciła rufę i zmyła Robin z pokładu. Chris był najbliżej. Wskoczył do wody i po chwili był już przy niej. Gaby ruszyła, żeby pomóc mu wejść z powrotem na łódź, ale zdecydowała, że w tym punkcie łatwiej będzie wyciągnąć Robin prosto na brzeg. Wraz z nią Chris dopłynął na fali na płyciznę, pomógł jej stanąć na nogi, a potem razem upadli, powaleni siłą przyboju. Przez chwilę Gaby straciła ich z oczu; potem pojawił się Chris, obejmujący Robin. Szybko przeniósł ją poza zasięg fali. Postawił ją na nogi, ale znów upadła na kolana, kaszląc i odganiając go ruchem ręki.

Tytanie wyciągnęły „Konstancję” na plażę i pięć minut uwijały się wśród wzmagających się fal, zdejmując z niej wszystko, co się dało. Kiedy próbowały zwinąć żagiel, podmuch zdarł go z masztu. Poza tym wszystko się uratowało.

— No cóż, mieliśmy trochę szczęścia — powiedziała Cirocco, kiedy znaleźli miejsce sposobne do rozbicia obozu na małym wzniesieniu porośniętym drzewami chroniącymi od wiatru. — Czy oprócz żagla coś zginęło?

— Mój tobół otworzył się z jednej strony — powiedziała Valiha. — Woda się wdarła i myślę, że w namiocie Chrisa zamieszkują teraz ryby. — Wyglądała tak ponuro, że Chris nie mógł się powstrzymać od śmiechu.

— Możemy mieszkać we dwójkę — powiedziała Robin. Gaby nie spodziewała się tego. Popatrzyła na Robin, która nie podnosiła oczu znad gorącej filiżanki kawy w swojej ręce. Siedziała przy małym ognisku rozpalonym przez tytanie, z kocem zarzuconym na ramiona, i wyglądała jak zmokła kura.

— Wyobrażam sobie, że tym razem wolicie zostać w namiotach! — zasugerowała Cirocco, wodząc wzrokiem po tytaniach.

— Jeśli nas przyjmiecie — powiedział Psałterium. — Chociaż podejrzewam, że będziecie bardzo nudnym towarzystwem.

Gaby ziewnęła.

— Podejrzewam, że masz rację. Co wy na to, maluchy? Włazimy do łóżka i będziemy nudni?

Gaby stała się przywódcą wyprawy, od kiedy okazało się, że Cirocco nie chce mieć z tym nic do czynienia. Od momentu złożenia funkcji kapitana Cirocco nigdy za bardzo się nie paliła do przejmowania odpowiedzialności, chociaż wtedy, gdy ją już do tego zmuszono, sprawowała się zupełnie dobrze. Teraz jednak nie było żadnej dyskusji; Gaby kierowała ekipą i koniec. Gaby pogodziła się z tym i nawet przestało ją to irytować, że tytanie, kiedy im coś zlecała, bezwiednie popatrywały na Cirocco. Nie mogły się po prostu oprzeć. To ona była Czarodziejką, ale oczywiście były gotowe wypełniać wszelkie polecenia Gaby, o ile było jasne, że Cirocco nie ma nic przeciwko temu.

Stan Cirocco poprawiał się. Najgorsze nadal były poranki. Ze względu na to, że spała znacznie dłużej niż inni, musiała pokonać więcej poranków. Kiedy się budziła, wyglądała jak śmierć. Trzęsły się jej ręce, a rozbiegane oczy szukały pomocy, która znikąd nie nadchodziła. Jej sen był niewiele lepszy. Gaby słyszała, jak Cirocco krzyczy w nocy.

Był to jednak problem, z którym musiała sobie poradzić sama. Podstawową troską Gaby było teraz wyznaczenie tras. Wylądowali na północnym łuku Długiej Zatoki. Zawsze, kiedy żeglowała przez Nox, płynęła Zatoką Węży, wcinającą się w ląd ku ujściu Ophionu. Obie zatoki dzielił skalisty grzbiet. Lądem w linii prostej do rzeki mieli zaledwie pięć kilometrów, wzdłuż brzegu natomiast przynajmniej dwadzieścia pięć kilometrów. Gaby niezbyt dobrze znała ten region, nie pamiętała, czy rzeczywiście plaża na całej linii da się przebyć. Sądziła, że pomiędzy skałami na północy jest przejście, ale również i tego nie była pewna. I do tego jeszcze ta burza. Jeśli pójdą plażą, wiatr może być bardzo dokuczliwy. Z kolei gdy pójdą na przełaj, będą się musieli męczyć na błotnistych, śliskich ścieżkach, i to w mroku lasu.

Poczekała kilka godzin, licząc na to, że burza osłabnie, naradziła się z Cirocco, która nie powiedziała jej nic, czego by nie wiedziała, a potem zarządziła zwijanie obozu i nakazała Psałterium, by ruszał na przełaj.

Nigdy nie miała okazji stwierdzić, czy był to dobry wybór, ale jak się okazało, nie było tak źle. W kilku miejscach musieli się posuwać bardzo ostrożnie. Teren nie był jednak tak wyboisty, na jaki wyglądał. Wyszli na południową plażę Zatoki Węży. Samej plaży było niewiele, bo brzeg przypominał raczej norweski fiord, ale od tego miejsca znała już drogę. Autostrada Transgajańska wracała tu nad Ophion po przebiciu się przez Północną Reę i przez niesamowite przełęcze zachodnich Gór Nemezis.

Z jakichś powodów dzieło Gaby na tym trzydziestokilometrowym odcinku zachowało się w lepszym stanie niż gdziekolwiek indziej na Gai. Znaczna część asfaltu była popękana i pełna wyboi, w niektórych miejscach w ogóle spłukana, ale posuwając się naprzód, co jakiś czas natykali się na pięć-dziesięcio-, a nawet stumetrowe odcinki nawierzchni mało zmienionej od czasów, gdy kładły ją ekipy Gaby. Prawdopodobnie podłoże drogi było tu szczególnie twarde i stabilne. Żeby wybudować tu drogę, Gaby musiała sporo wysadzić. Sądziła, że regularne opady już dawno wszystko zniszczyły.

Droga wiła się zakosami w górę, obok siedmiu potężnych pomp rzecznych ulokowanych w wąwozie. Gaby nazwała te pompy: Doktor, Szczęściarz, Kichuś, Zrzęda, Śpioch, Zawiany i Lękliwy. Wcale się z tego nie miała zamiaru tłumaczyć. Nic na to nie mogła poradzić, że skończyły się jej greckie imiona. Najtrafniejsze były Kichuś i Zrzęda. Pompy robiły masę hałasu. Pewnie sporo też dałoby się powiedzieć o pochodzeniu imienia Zawiany.

Kiedy dochodzili do górnego końca systemu, burza zaczęła słabnąć. Był to najwyższy punkt rzeki. Z poziomu Noxu, najwyżej położonego z wszystkich głównych mórz Gai, siedem kolosów podnosiło wodę o dalszych 4000 metrów. Miejsce nazywano Przełęczą Gai. Z jednej strony rozciągał się na zachodzie widok na alpejską ścianę Łańcucha Nemezis — wyszczerbiony grzebień podświetlony soczyście zielonym i niebieskim światłem z Kriosa, którego północne jeziora i południowe równiny rozciągały się za górami. Na przełęczy nadal padało, ale na wschodzie już się przejaśniało. Gaby postanowiła zbudować łodzie i z całą grupą ruszyć rzeką, próbując dotrzeć do suchego lądu bez rozbijania przedtem obozu.

Chris jak zwykle wprawiał Gaby w rozbawienie. Przyglądał się ciekawie tytaniom, które wybierały odpowiednie drzewa i kilkoma starannie mierzonymi uderzeniami rozwalały je na idealnie gładkie drągi i deski pokładu. Z podziwem patrzył, jak za pomocą czopów łączyły je w ramy, które wystarczyło teraz obciągnąć powłoką, którą przechowali z pierwszej flotylli na Hyperionie. Właśnie mijał jeden obrót, kiedy ukończyli przygotowania do drogi.

Gaby złapała się na tym, że obserwuje Chrisa w czasie załadunku łodzi. Zdziwiło ją to, ale musiała przyznać, że pod wieloma względami nie można mu się oprzeć. Z pewną smętną zadumą zazdrościła mu tej jego niemal dziecięcej ciekawości i gotowości słuchania jej i Cirocco opowieści o cudach Gai. Kiedyś była taka sama. Z Robin było na odwrót. Zwykle słuchała tylko tak długo, póki się nie upewniła, że to, o czym mowa, nie ma dla niej żadnego praktycznego znaczenia. Gaby przypuszczała, że to twarde życie uczyniło ją taką, chociaż przecież i Chris miał nielekko. Widać to było zwłaszcza wtedy, gdy popadał w swój spokojny, zamyślony nastrój. Był raczej nieśmiały, ale nie na tyle, by kryć się w tle. Kiedy był pewny, że ktoś go rzeczywiście słucha, potrafił być dobrym gawędziarzem.

Musiała też przyznać się w duchu, że pociąga ją również fizycznie. Ciekawe, że ostatni romans z mężczyzną miała przed ponad dwudziestu laty. Czuła się dobrze, kiedy się uśmiechał, i wspaniale, kiedy to ona była przyczyną tego uśmiechu. Jego twarz miała jakąś przewrotną urodę. Miał tęgie bary, mocne ramiona i wąskie biodra. Wałeczek tłuszczu w pasie prawie zupełnie już zgubił; po kilku tygodniach będzie smukły i gibki, taki jakich lubiła. Z trudem powstrzymywała się, by nie przegarnąć palcami jego czupryny i nie sięgnąć do jego spodni, by sprawdzić, jak tam u niego z innymi rzeczami.

Ale jeszcze nie w tej podróży. Była przecież Valiha, była Cirocco, która nie wchodziła w grę tylko z racji swego olbrzymiego kaca, a nawet — jak zaczęła podejrzewać — Robin, wykazująca oznaki gotowości do podjęcia eksperymentu z zakresu badań międzykulturowych.

Miała dosyć swoich problemów i nie powinna ich mnożyć, próbując wpasować go do tego, co zrobiła ze swojego życia erotycznego. Wiedziała też, że potencjalnie największym problemem był ten, którego na razie najmniej był świadomy, a który nazywał się Cirocco. Chris nie był na nią przygotowany i Gaby zamierzała zrobić, co tylko w jej mocy, by go przed nią ochronić.

Odcinek Ophionu, którym teraz żeglowali, bardzo się różnił od tego, którym płynęli na Hyperionie. Musieli być niezwykle odważni. Gaby zażądała, żeby przy pokonywaniu najgorszych progów zarówno z przodu, jak i z tyłu łodzi znajdował się doświadczony żeglarz. Wszystkie tytanie spełniały ten warunek, podobnie jak Gaby i Cirocco. Chris, choć trochę mało obeznany, nadawał się również. Robin była absolutnym nowicjuszem, a poza tym nie umiała pływać. Gaby umieściła ją pomiędzy dwoma tytaniami, pozostałą dwójkę w następnej łodzi, a sama z Chrisem i Cirocco zajęła trzecią. Czwartą wzięli na hol. W miejscach spokojnych pozwalała, by Robin prowadziła, i wtedy przyłączała się do niej, pokazując jej, jak sterować. Podobnie jak we wszystkim, co robiła, Robin przykładała się i wkrótce już widać było wyraźne postępy.

Sama podróż dostarczała wielu emocji. Chris płonął entuzjazmem, ale również i Robin kipiała z podniecenia, kiedy dotarli do końca serii progów. W pewnej chwili nawet zasugerowała, by wrócili i powtórzyli całą zabawę, a zrobiła to z miną trzyletniego brzdąca. Męczyło ją siedzenie samej z przodu. Gaby doskonale to rozumiała. Niewiele było rzeczy, które lubiła bardziej niż kiełznanie spienionej wody. Kiedy płynęła z Psałterium, ryzykowała, prowokowała rzekę. Teraz, chociaż bawiła się przednio, wiedziała już o czymś, do czego Cirocco doszła dawno temu. Kiedy prowadzisz grupę, to jest zupełnie inaczej. Dźwigając odpowiedzialność za innych, łatwo o przesadną nawet ostrożność i pewną zrzędliwość. Musiała stanowczo domagać się od Robin, by tamta nałożyła dmuchaną kamizelkę ratunkową.

Osiągnęli strefę zmierzchu w zachodniej części Kriosa bez konieczności rozbicia obozu. Wszyscy czuli w kościach przyjemne zmęczenie. Zjedli lekką kolację i potężne śniadanie i ruszyli dalej terenem, który stopniowo się rozjaśniał. Jeżeli coś jeszcze mogło wzmóc radość żeglowania, to na pewno przejście z deszczowej mgły Rei w słoneczny blask Kriosa. Tytanie zaintonowały śpiewy, zaczynając od tradycyjnej pieśni podróżników „Cudowny czarodziej z OZ”. Kiedy skończyli, Gaby bez wstydu czy zdziwienia poczuła, że jej oczy wypełniają się łzami.

Ophion wydobywał się na pełne światło dnia w punkcie leżącym nieco na północ od zachodniego ukośnego kabla, podobnego do Schodów Cirocco, ale biegnącego w innym kierunku. Potem rzeka skręcała na południe i płynęła prosto przez ponad sto kilometrów. Katarakty były tutaj rzadsze, chociaż rzeka nadal płynęła wartko. Żegluga nie nastręczała żadnych trudności, bo prąd sam ich niósł i tylko na nielicznych spokojniejszych odcinkach trzeba było trochę powiosłować.

Gaby zarządziła wczesny postój, kiedy dopłynęli do miejsca, w którym obozowała już kiedyś. Uważała, że jest to najładniejsza okolica w całym Łańcuchu Nemezis. Mieli się tu zatrzymać na osiem obrotów, pospać, a potem ruszyć dalej. Pomysł spodobał się wszystkim, zwłaszcza tytaniom, które planowały przyrządzić, po raz pierwszy od kilku dni, przyzwoity posiłek.

Kiedy Chris rzucił myśl, żeby złowili coś, co tytanie będą mogły włożyć do garnka, Gaby pokazała mu trzcinę odpowiednią do sporządzenia wędki. Robin też okazała zainteresowanie, więc Gaby nauczyła ją, jak zakładać przynętę i zarzucać wędkę, a także jak posługiwać się prostym drewnianym kołowrotkiem dostarczonym przez tytanie. Weszli do płytkiej wody, stąpając bosymi stopami po gładkich kamieniach, i zabrali się do łowienia.

— Co tu można złowić? — spytał Chris.

— A czego byś się na Ziemi spodziewał po takim strumieniu?

— Pewnie pstrągów.

— Więc będą pstrągi. Myślę, że tak z tuzin byłby w sam raz.

— Mówisz poważnie? Naprawdę są tu pstrągi?

— Tak, i to prawdziwe, a nie tylko miejscowe imitacje. Dawno temu Gai wydawało się, że powinna przyciągać turystów. Teraz jest to jej w dużej mierze obojętne. Zarybiła jednak masę strumieni i narybek rozwinął się bardzo dobrze. Ryby są naprawdę spore. Tak jak ta na przykład. — Jej wędka wygięła się w kabłąk. Po kilku minutach miała w siatce rybę, jakiej Chris w życiu nie widział i oczywiście nigdy nie złowił.

Robin wpierw zerwała linkę, ale zaraz potem wyciągnęła rybę podobnych rozmiarów. Po pół godzinie wykonali plan, ale Chris walczył jeszcze z potworem, który wyglądał mu raczej na wieloryba niż na pstrąga. Kiedy wreszcie wyskoczył w powietrze, zaiskrzył się jednak znajomymi barwami, miotając się tak, jak tylko pstrągi potrafią. Przez całe dwadzieścia minut Chris się z nim mordował, by wreszcie wyciągnąć rybę, jakiej nawet Gaby jeszcze nie widziała. Popatrzył na nią z nieukrywanym zachwytem, a potem podniósł ją i spojrzał raz jeszcze.

— Co powiesz o tej, Gaja? — krzyknął. — Czy ta jest dość wielka?

Загрузка...