28. Triana

Na mapach Gai sześć nocnych regionów najczęściej było oznaczonych ciemnym kolorem dla podkreślenia, że nigdy nie oświetla ich słońce. Dzięki temu o wiele wyraźniej odcinały się od nich strefy dnia. Tetyda była zwykle przedstawiana na żółto albo jasnobrązowo dla zaznaczenia, iż jest to region pustynny. Sprawiało to, że niekiedy podróżnicy byli przekonani, iż pustynia zaczyna się w strefie zmierzchu pomiędzy Fojbe i Tetydą. W rzeczywistości jednak było inaczej. Twarda naga skała i ruchome piaski ciągnęły się na północ i południe oraz na zachód aż w rejon centralnych kabli.

Ophion płynął na wschód poprzez środkową część wschodniej Fojbe, żłobiąc stukilometrową trasę znaną jako Kanion Pomieszania. Jak sama nazwa wskazywała, na Gai spotykało się kilka formacji geologicznych. Kanion istniał, ponieważ Gaja tego chciała; przez te trzy miliony lat woda nie wcięłaby się na taką głębokość. Była to dość udana imitacja, przypominająca niektóre fragmenty Wielkiego Kanionu w Arizonie. Powodu, dla którego Gaja zdecydowała się na imitację takiej geologii, nikt nie znał.

Płynąc z biegiem rzeki, Robin miała szansę stanąć wreszcie na szczycie kanionu i spojrzeć w dół na drogę, którą przybyła. Podobnie jak i na Rei umożliwiały to pompy podnoszące wody rzeki. W dwóch miejscach przenosili łodzie w trudnym terenie, co dało Robin możliwość doskonalenia jej alpinistycznych umiejętności. Autostrada zbudowana kiedyś przez Gaby biegła przez płaskowyż rozciągający się ku północy, jednak korzystanie z niej zbytnio by ich naraziło na ataki wyjących bomb. Zatem mimo iż pokonywanie urwiska kosztowało ich sporo sił, błogosławili osłonę, którą dawało przed powietrznym napastnikiem.

Wyjście z kanionu zajęło im w sumie trzy hektoobroty. Tak wolno jeszcze się dotąd nie poruszali. Nie znajdowali również w okolicy świeżych owoców, które były najsmaczniejszym składnikiem ich posiłków. Żywili się suchym prowiantem z juków niesionych przez tytanie. Od czasu do czasu jednak udawało im się coś upolować. W pewnym momencie, kiedy znaleźli się na płaskowyżu obfitującym w małe, pokryte łuskami dziesięcionogi, tytanie ubiły ich ponad setkę i całe trzy dni strawiły na wędzeniu ich w dymie z dodatkiem ziół i korzeni.

Robin czuła się mocna jak nigdy dotąd. Ze zdziwieniem przekonała się, że surowe warunki życia odpowiadają jej. Wcześnie się budziła, dużo jadła i zasypiała snem sprawiedliwego przy końcu dnia. Gdyby nie śmierć Psałterium, mogłaby się właściwie czuć szczęśliwa. Było to uczucie, którego od dawna już nie doświadczała.

Niesamowicie dziwny i zaskakujący był widok Ophionu kończącego swój bieg na krawędzi dnia, ale tak właśnie było. Jego wschodnie zakończenie uchodziło do małego, ciemnego jeziora znanego jako Triana. Jak dotychczas rzeka towarzyszyła im cały czas, odchodzili od niej tylko po to, by ominąć pompy. Nawet Nox i Morze Zmierzchu można było uznać po prostu za rozszerzenie rzeki. Koniec biegu rzeki Robin odbierała jako złą wróżbę.

Widok, jaki otworzył się przed nimi, kiedy wyprowadzili swoją okrojoną flotyllę na brzeg Triany, był znacznie gorszy od przewidywań. To było po prostu cmentarzysko. Biały piasek plaży zaścielały szczątki miliarda stworzeń; kości tworzyły zamarłe fale i wydmy, gdzieniegdzie urastając do wymiarów klekoczącej Golgoty. Kiedy dobili do brzegu, stanęli w cieniu pojedynczej kości o wysokości ośmiu metrów, a pod stopami chrzęściły im żebra stworzeń mniejszych niż mysz.

Wyglądało to jak miejsce, w którym wszystko dobiega swego kresu. Robin, która nie uważała się za przesądną, nie mogła się otrząsnąć ze złych przeczuć. Rzadko zauważała blade światło Gai. Wszyscy mówili, że na obręczy panuje wieczne popołudnie, zresztą Robin mogła sobie spokojnie wyobrazić, że jest to poranek. Nie tu jednak. Brzegi Triany zostały zamrożone w jednej chwili na krótko przed końcem czasu. Góry kości wyznaczały horyzont śmierci w ogromnej brunatnej pustyni Tetydy.

Przypomniała sobie, że Gaby mówiła coś o Ophionie jako o szambie. Patrząc na to, zdawała się znajdować potwierdzenie tego zdania. Wszyscy umarli z wielkiego pierścienia kończyli na brzegach jeziora. Już miała coś powiedzieć do Gaby, ale w porę się rozmyśliła. Pewnie i Psałterium tutaj skończy.

— Źle się czujesz, Robin?

Podniosła głowę i spojrzała w twarz Czarodziejki. Otrząsnęła się, by pozbyć się uczucia melancholii, które nią owładnęło. Nie na wiele się to zdało. Cirocco położyła jej rękę na ramieniu i poprowadziła ją plażą. Jeszcze przed kilkoma tygodniami Robin strząsnęłaby dłoń Rocky, teraz jednak była jej wdzięczna. Piasek był tak drobny jak cukier puder, a stopy wyczuwały przyjemne ciepło.

— Nie poddawaj się pierwszemu wrażeniu — powiedziała Cirocco. — To nie jest to, na co wygląda.

— Nie jestem pewna, czy wiem, na co to wygląda.

— To nie jest śmietnik Gai. To jest naprawdę cmentarz. Ale Ophion nie kończy się tutaj. Rzeka wpływa pod ziemię i wychodzi po drugiej stronie Tetydy. Kości znoszą tutaj padlinożercy. Mają mniej więcej pół metra długości i występują w dwóch formach: zamieszkujących piaski i jezioro. To skomplikowana historia, która w sumie sprowadza się do tego, że żaden z nich nie może się obejść bez drugiego. Spotykają się tutaj, by wymieniać podarki, parzyć się i rozmnażać. To częste zjawisko na Gai.

— To po prostu przygnębiające — powiedziała Robin.

— Tytanie za tym przepadają. Niewiele z nich tu dociera, ale te, które to oglądają, robią masę zdjęć, by pokazać po powrocie innym. Kiedy się do tego przyzwyczaisz, możesz w tym doszukać się swoistego piękna.

— Nie wiem, czy byłoby mnie na to stać. — Robin otarła czoło, a potem zdjęła koszulę i podeszła do brzegu. Wypłukała ją, wyżęła i założyła z powrotem. — Dlaczego tutaj jest tak gorąco? Słońce ledwie grzeje, a piasek bucha żarem.

— Ciepło dochodzi z dołu. Wszystkie regiony są ogrzewane i chłodzone płynami krążącymi pod ziemią i przepompowywanymi przez wielkie płetwy wychodzące na powierzchnię po stronie słonecznej albo ciemnej.

Robin popatrzyła na spaloną twarz Cirocco i opaloną skórę gołych rąk i nóg. Pamiętała, że ciało pod czerwonym kocem, który był najwidoczniej jej jedynym odzieniem, było również brązowe. Wyglądało to jednak jak opalenizna i to męczyło ją od wielu tygodni. Jej skóra była tak samo mlecznobiała jak w dniu przyjazdu.

— Czy ty i Gaby jesteście ciemnoskóre z natury? Nie wyglądacie na to, ale nie mogę uwierzyć, że tu się tak opaliłyście.

— Jestem nieco ciemniejsza od Gaby, ale ona jest tak samo biała jak ty. Masz rację, to nie od słońca. Może ci kiedyś o tym opowiem. — Zatrzymała się i spojrzała ku wschodowi. Pomiędzy wysokimi kopcami kości ziała przerwa, przez którą można było dostrzec łańcuch niewysokich wzgórz w odległości kilku kilometrów. Odwróciła się i zawołała resztę grupy, która ku zaskoczeniu Robin została na plaży o ponad dwieście metrów od nich.

— Dołączcie tu do nas, kiedy rozbierzecie łodzie — krzyknęła Cirocco.

Po kilku minutach otoczyli Cirocco, która ukucnęła na piasku i palcem wyrysowała długą mapę.

— Fojbe, Tetyda, Tea — powiedziała. — A tu Triana. — Wyrysowała małe kółka, a potem kilka szczytów na wschód. — Góry Przyjemnych Dźwięków. Na północ, tutaj, Góry Wiatru Północnego. A tutaj La Oreja de Oro. — Popatrzyła na Chrisa. — To znaczy Złote Ucho; można tam prowadzić poszukiwania, jakby cię to interesowało. Zresztą nie będziemy tamtędy przechodzić.

— Nie jestem zainteresowany — powiedział Chris z rozbawioną miną.

— W porządku. Na wschodzie…

— Czy nie usłyszymy opowieści? — spytała Robin.

— Nie ma potrzeby — powiedziała Cirocco. — Złote Ucho nie powinno nas obchodzić, chyba że tam pójdziemy. To nie jest żadne ruchome zagrożenie, takie jak na przykład Kong.

Kiedy Robin zastanawiała się, czy z niej nie żartują, Cirocco wyrysowała długi szereg szczytów, biegnący z północy na południe i przecinający Tetydę na całej szerokości.

— Królewska Błękitna Linia. Pewnie ktoś miał przypływ poetycznego nastroju. Przy odpowiedniej pogodzie rzeczywiście zabarwiają się na niebiesko, ale w większej części to dość nudne góry. Jest trochę skalistych urwisk, kiedy jednak wspinać się południowymi stokami, można je przejść wszystkie bez większych problemów. Droga prowadzi od jeziora na północny wschód, poprzez wielkie przestrzenie pomiędzy Górami Wiatru Północnego i Przyjemnych Dźwięków, nazywane Luką Tetydy. — Popatrzyła beznamiętnie. — Czasami nazywają to Przełęczą Ortodonty.

— Przecież zgodziliśmy się, że nie będziemy wracać do tego dowcipu — powiedziała Gaby.

Cirocco wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

— Wybacz. Tak czy inaczej, przez tę lukę droga biegnie na wschód licznymi łagodnymi spadkami i podjazdami, omija centralny kabel, Królewską Błękitną Linię i podąża dalej aż do tego jeziora z nachylonym kablem pośrodku, znanego pod nazwą Walencja. Podobno dlatego, że ma kolor pomarańczy.

— Pomarańczy z bardzo długą szypułką — wtrąciła Gaby.

— Właśnie. No cóż, akurat nie ja jestem autorem tej nazwy. — Wyprostowała się, strzepując piasek z rąk. — Szczerze mówiąc — powiedziała — tak naprawdę to właściwie nie wiem, którędy będzie nam najlepiej iść. Pierwotnie planowałyśmy trzymać się drogi i nie przejmować się pustynnymi widmami, ale teraz, kiedy…

— Widma? — spytał Chris.

— Potem wam opowiem. Jak mówiłam, akurat teraz bardziej mnie martwią wyjące bomby. Nigdy jeszcze nie słyszałyśmy o takim zbiorowym ataku jak ten, którego doświadczyliśmy na Fojbe. Dotąd zawsze latały w pojedynkę. Być może zakłóciliśmy spokój ich gniazda, jest jednak również możliwość pojawienia się nowych elementów w ich zachowaniu. To się zdarza na Gai.

Gaby skrzyżowała ramiona. Patrzyła prosto w twarz Cirocco, która unikała jej wzroku.

— Być może jednak ten atak był zamierzony — powiedziała Gaby.

Robin nie mogła się w tym wszystkim połapać.

— Co macie na myśli?

— Mniejsza z tym — powiedziała szybko Cirocco. — Nie sądzę, a jeśli nawet, nie próbowały upolować żadnego z was.

Robin zrozumiała, że Gaby i Cirocco zastanawiały się, czy miało to coś wspólnego z wizytą Cirocco u Fojbe. Być może Phoebe miała jakiś wpływ na wyjące bomby i namówiła je, by zabiły Czarodziejkę. Po raz kolejny uderzyło ją, jak niezwykłe jest życie tych dwóch kobiet.

— Można również pójść przez góry — dokończyła Cirocco. — Mogą one stanowić pewną osłonę przed bombami, chociaż nadal musielibyśmy mieć się na baczności. Proponuję, byśmy poszli tędy, wzdłuż pasma Gór Przyjemnych Dźwięków. — Jeszcze raz uklękła i wyrysowała trasę, którą omawiała. — To jest niedaleko, najwyżej dwadzieścia kilometrów, stąd do wzgórz. Od końca pasma do południowej części Błękitnej Królewskiej jest następne trzydzieści kilometrów. Ile nam to zajmie, Piszczałko?

Tytania zastanawiała się przez chwilę.

— Jeśli dojdzie Gaby, jedno z nas będzie się posuwało wolniej. Myślę, że bez pośpiechu zdążymy w ciągu jednego obrotu. Drugie przejście zajmie jakieś dwa do dwu i pół obrotu.

— W porządku. Jakby na to nie patrzeć, wybór tej trasy zmniejszy jednak nasze tempo.

— Może coś mi umknęło — powiedziała Robin. — Czy jesteśmy umówieni?

Cirocco uśmiechnęła się.

— Masz rację. Śpiesz się powoli. Sama nie wiem. Myślę, że możemy się przebić do centralnego kabla jednym skokiem, jeśli do tego miejsca nie natrafimy na bomby, czy będziemy się trzymali drogi czy nie. Chcę jednak wiedzieć, co o tym sądzicie. — Popatrzyła po twarzach współtowarzyszy wędrówki.

Robin do tego momentu nie zdawała sobie sprawy, że Cirocco przejęła kierownictwo grupy. Zrobiła to w dziwaczny sposób — prosząc pozostałą szóstkę o opinię, ale faktem było, że jeszcze tydzień wcześniej to Gaby występowałaby w tej roli. Popatrzyła na Gaby, ale nie dostrzegła urazy. Właściwie to Gaby sprawiała wrażenie, że jej z tym lżej.

Uzgodnili, że pójdą wzdłuż łańcucha górskiego, bowiem wydawało się, że właśnie ten wariant jest najbliższy zamysłom Cirocco. Dosiedli tytanii; Gaby przez trzecią część trasy miała jechać za Cirocco. Niebo od zachodu zaciągnęło się chmurami.

Загрузка...