ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI

Nick wpadł do swojego biura, trzaskając drzwiami, aż szyba zadźwięczała. Wszyscy obecni zamilkli w pół słowa albo zatrzymali się w pół kroku. Popatrzyli na niego, jakby zwariował. Zresztą sam tak się czuł.

– Słuchajcie! – wrzasnął, przekrzykując dzwonienie w uszach. Zaczekał na tych, którzy wychylili się z sali konferencyjnej z kubkami kawy i lukrowanymi pączkami. – Jeśli będzie jeszcze jeden przeciek z tego biura, osobiście wyleję osobę, która jest za to odpowiedzialna, i dopilnuję, żeby do końca życia nie dostała roboty w organach ścigania.

Szczęka bolała go jak diabli, zwłaszcza gdy zaciskał zęby. Koniuszkiem języka wyczuł ostry brzeg ukruszonego zęba. Krwawiący wciąż kącik ust wytarł rękawem koszuli.

– Lloyd, zbierz kilku ludzi i sprawdźcie wszystkie opuszczone stodoły w okolicy piętnastu kilometrów od Old Church Road. On tam gdzieś trzyma tych chłopców. Raczej nie w mieście. Hal, dowiedz się wszystkiego, co możliwe o Rayu Howardzie. Jest kościelnym u św. Małgorzaty. I to nie tylko, skąd pochodzi i czy miał nieszczęśliwe dzieciństwo. Chcę znać rozmiar jego butów i wiedzieć, czy zbiera karty z baseballistami. Eddie, pogadaj z Sophie Krichek.

– Nick, żartujesz chyba. To wariatka.

– Jestem śmiertelnie poważny.

Eddie wzruszył ramionami i w lekkim uśmiechu skrzywił usta pod cienkimi jak ołówek wąsami. Ten uśmieszek Nick miał ochotę zeskrobać mu z twarzy.

– Zrób to zaraz, Eddie, i to tak, jakby twoja dalsza praca u mnie zależała od tego, ile się dowiesz. – Nie słysząc dalszych narzekań, kontynuował: – Adam, zadzwoń do George’a Tilliego i powiedz mu, że agentka O’Dell będzie mu dziś asystować przy autopsji Matthew. Potem zadzwoń do agenta Westona i zdobądź dowody, które zebrała jego ekipa. Chcę mieć zdjęcia i raporty na biurku przed pierwszą. Lucy, dowiedz się wszystkiego, co się da, o letnim obozie, który organizuje parafia św. Małgorzaty. Siądźcie z Max i pomyślcie, czy Aaron Harper i Eric Paltrow mają coś wspólnego z tym obozem.

– A Bobby Wilson? – Podniosła wzrok znad notatek.

Nick milczał, patrząc na ich twarze. Zastanawiał się, czy uda mu się wyłowić spośród nich judasza, czy ten ktoś w ogóle jeszcze pracuje u niego. Przed sześciu laty ktoś postarał się, żeby wyglądało na to, iż to Ronald Jeffreys zabił wszystkich trzech chłopców. Ktoś wziął majtki Erica Paltrowa z kostnicy i podrzucił je do bagażnika Jeffreysa wraz z innymi obciążającymi dowodami. To mógł być ktoś z biura szeryfa. Ktoś, kto wciąż tu pracuje. A jeśli tak, warto go postraszyć.

– Jeżeli znajdę w jutrzejszej gazecie najmniejszą wzmiankę o tym, co mówiłem, przysięgam, że wszystkich was wyrzucę. Ronald Jeffreys prawdopodobnie zabił tylko Bobby’ego Wilsona. Facet, który zamordował Danny’ego i Matthew, to chyba ten sam łajdak, który zabił Erica i Aarona. – Wpatrywał się w twarze swoich podwładnych, zwłaszcza tych, którzy pracowali jeszcze z jego ojcem i razem z nim świętowali schwytanie Jeffreysa.

– O czym ty mówisz, Nick? – Lloyd Benjamin był jednym z nich. Teraz marszczył gniewnie czoło. – Chcesz powiedzieć, że spieprzyliśmy sprawę?

– Nie, Lloyd, nie spieprzyliście. Złapaliście Jeffreysa. Złapaliście mordercę. Ale wygląda na to, że Jeffreys nie zabił trzech chłopców.

– Czy to twój pomysł, czy może agentki O’Dell? – spytał Eddie wciąż z grymasem uśmiechu.

Nick czuł, jak wzbiera w nim złość, lecz wiedział, że nie może pozwolić, by zapanowała nad nim. Nie zamierzał się publicznie tłumaczyć z charakteru swoich stosunków z Maggie, tym bardziej że była to sprawa nad wyraz osobista, której sam do końca nie rozumiał. Nie miał również ochoty dzielić się szczegółami dotyczącymi Jeffreysa, zwłaszcza teraz, kiedy lojalność jego współpracowników stała pod znakiem zapytania.

– Chcę powiedzieć, że to możliwe. Nieważne, czy to prawda, czy też nie, po prostu ten drań nie ma prawa nam się wymknąć, być może po raz drugi. – Energicznie ruszył do wyjścia, obijając się o Eddiego.

Zebranie było skończone.

Lloyd dogonił go na korytarzu.

– Nick, poczekaj. – Lloyd biegł na swoich krótkich, grubych nogach. Dyszał ciężko, rozluźnił krawat. – Nie chciałem nic złego. Eddie też na pewno nie. Ta sprawa po prostu nas wykańcza. Tak jak tamta.

– Nie przejmuj się, Lloyd.

– A co do tych stodół… Prawie wszystkie sprawdziliśmy za pierwszym razem. Na ziemi Woodsona stoi stara waląca się stodoła. Nie ma tam nic prócz pustych worków na ziarno. Chyba że stary kościół, ale ten jest zabity deskami jak dziewica w niedzielę. Nick zmarszczył brwi.

– Wybacz – przeprosił Benjamin, choć wcale nie wyglądał na skruszonego. – Straszny się z ciebie zrobił delikacik, Nick. Przecież nie ma tu O’Dell.

– Sprawdź jeszcze raz ten kościół, Lloyd. Czy nie ma tam wybitej szyby, śladów stóp. Jakichkolwiek śladów, że ktoś tam wchodził w ciągu ostatnich dni.

– Do diabła, w tym śniegu niczego nie znajdziemy.

– Po prostu sprawdź, Lloyd.

Nick wycofał się do siebie. Był już wykończony, a dzień dopiero się zaczął. Po kilku sekundach rozległo się pukanie do drzwi. Padł na krzesło i krzyknął, żeby wejść.

Lucy zerknęła, by sprawdzić, w jakim Nick jest nastroju. Zaprosił ją do środka machnięciem ręki. Przyniosła lód i filiżankę kawy.

– Co ci się stało, Nick?

– Nawet nie pytaj.

Odrzuciła wahania i obeszła biurko. Oparła się o narożnik i jej spódnica podniosła się, pokazując uda. Widziała, że Nick to zauważył. Ujęła go pod brodę i przyłożyła woreczek z lodem do spuchniętej szczęki. Odskoczył, tłumacząc się bólem.

– Biedny Nick. Wiem, że boli – powiedziała jak do dziecka, ale zabrzmiało to dziwnie zmysłowo.

Tego ranka miała na sobie ciasny różowy sweterek tak naciągnięty na piersiach, że spod wełnianych oczek prześwitywał czarny biustonosz. Lucy pochyliła się nad szefem, lecz on zerwał się z krzesła.

– Nie mam czasu na okłady z lodu. Nic mi nie jest. Dzięki, że o tym pomyślałaś.

Była rozczarowana.

– Jak chcesz. Zostawię ci to w lodówce, gdybyś potem zmienił zdanie.

Wkładając woreczek z lodem do zamrażalnika, wypięła swój zgrabny tyłeczek, by Nick zobaczył, co traci, a potem odwróciła się do niego, sprawdzając, czy zmienił zdanie. Wreszcie uśmiechnęła się i kołysząc biodrami, odpłynęła za drzwi.

– Jezu – mruknął, zapadając się znowu w fotelu. – To ja stworzyłem takie biuro?

Wściekły eksmąż Michelle Tanner miał rację. Nic dziwnego, że nie mogą znaleźć mordercy.

Загрузка...