ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

Maggie odłożyła słuchawkę i zaczęła masować sobie skronie. W głowie jej huczało, miała sztywny kark i łopatki. Spędziła właśnie dwadzieścia minut na dyskusji z lekarzem, który opiekował się jej matką. Ten arogancki drań zapewniał ją, że był najlepszy na roku. Dopiero co zrobił dyplom, a wydawało mu się, że zjadł wszystkie rozumy. Cóż, nie znał jej matki. Nie spojrzał nawet do historii jej choroby. Maggie poradziła mu, żeby zadzwonił do terapeuty matki. Odetchnął z ulgą, a nawet z wdzięcznością, kiedy podała mu nazwisko i numer telefonu. Zastanowiła się przy okazji, ilu ludzi zna na pamięć numer telefonu terapeuty własnej matki.

Zgodzili się wspólnie, że nie ma sensu, aby Maggie wskakiwała do najbliższego samolotu do Richmond. Matka rozpaczliwie domagała się uwagi, stąd owe demonstracyjne próby samobójcze, ale Maggie, rzucając wszystko, żeby zjawić się przy niej, wzmocniłaby jedynie tę reakcję. Przynajmniej tak było podczas ostatnich pięciu incydentów. Dobry Boże, pomyślała, za którymś razem matce wreszcie się uda, choćby przez przypadek. Żyletka wskazywała na poważną eskalację samoagresji, choć cięcia były raczej powierzchowne, jak stwierdził lekarz.

Wtuliła obolałą głowę w miękki skórzany zagłówek i przymknęła oczy. Opiekowała się matką, odkąd skończyła dwanaście lat. A co dwunastoletnia dziewczynka, która właśnie straciła ojca, wie o opiekowaniu się kimkolwiek? Obwiniała się, że to przez nią matka się stacza, aż w końcu dotarło do niej, że przecież sama uciekała od swej córki w pijackie odrętwienie. Był to jej wybór.

Ktoś zastukał w matową szybę w drzwiach. Drzwi otworzyły się i Morrelli zajrzał do środka.

– O’Dell, nic pani nie jest?

Siedziała jak sparaliżowana, skulona na fotelu. Nagle jej nogi, ręce, całe jej ciało okazało się zbyt ciężkie, żeby się podnieść.

– W porządku – zdołała powiedzieć, ale wiedziała, że nie zabrzmiało to przekonująco.

Nick zmarszczył brwi i spojrzał na nią z troską. Zawahał się, po czym wszedł powoli do pokoju. Postawił przed nią dietetyczną pepsi. Zimne krople skapywały z puszki. Maggie była ciekawa, jak długo Morrelli stał przed drzwiami własnego biura, zanim odważył się wejść.

– Dzięki. – Nie próbowała się ruszać, czym zaniepokoiła Nicka.

Stał ze splecionymi na piersi rękami, a następnie wsadził dłonie do kieszeni.

– Kiepsko pani wygląda – odezwał się w końcu.

– Wielkie dzięki, Morrelli. – Nawet zdołała się uśmiechnąć.

– Proszę posłuchać, może pani coś dla mnie zrobić? Proszę mi mówić po imieniu. Za każdym razem, jak mówi pani: Morrelli albo: szeryfie Morrelli, zaczynam rozglądać się za moim ojcem.

– Okej, spróbuję. – Miała wyjątkowo ciężkie powieki. Gdyby zamknęła teraz oczy, może wreszcie by zasnęła.

– Lucy zamawia właśnie lunch w „Wanda’s Diner”. Co dla pani zamówić? Poniedziałkowa specjalność to sztuka mięsa, ale polecałbym raczej kanapkę z kotletem z kurczaka.

– Naprawdę nie jestem głodna.

– Jestem z panią od drugiej w nocy i nie widziałem, żeby pani coś jadła. Musi pani coś zjeść, O’Dell. Nie chcę brać odpowiedzialności za to, że schudnie pani ten śliczny mały… – Zastopował, ale za późno. Poczuł okropny wstyd. Przetarł brodę, jakby miało to coś pomóc. – Zamówię dla pani kanapkę z szynką i serem. – Odwrócił się do drzwi.

– Z razowca.

Zerknął przez ramię.

– Okej.

– I z ostrą musztardą.

Uśmiechnął się, pokazując te swoje dołeczki.

– Jest pani nieznośna, O’Dell, wie pani o tym?

– Hej, Nick – zatrzymała go.

– Co znowu?

– Mów mi Maggie.

Загрузка...