20

CHMURY

Szare, sinoblade chmury. Nadęte jak bulwiaste grzyby, ściśnięte na niebie jak osiedla wieżowców. Poczuł na rogówce uderzenie kropli wody. Twardej jak kula bilardowa. Potem drugie i trzecie. Zamrugał. Deszcz padał mu prosto na twarz, a ponieważ miał otwarte usta, czuł go też na języku.

Piekielny ból z tyłu czaszki, w miejscu, w którym głowa stykała się ze żwirem. Uniósł ją. Ból się wzmógł, jakby zapuszczał korzenie w kark i ramiona. Krzywiąc się, Servaz przewrócił się na lewy bok. Jego twarz znowu znalazła się nad przepastną pustką. Na ten widok zrobiło mu się niedobrze. Leżał na krawędzi dachu! Zaledwie kilka centymetrów dzieliło go od śmiertelnego upadku. Przerażony przewrócił się na drugą stronę, turlając się po żwirku, który kłuł go przez ubranie. Następnie przeczołgał

się w bezpieczne miejsce i stanął na drżących nogach.

Uniósł rękę i ostrożnie dotknął głowy. Natychmiast poczuł

przenikliwy ból. Odsunął dłoń. Zdążył jednak wyczuć pod włosami potężnego guza. Spojrzał na palce. Deszcz zmywał spływającą po nich krew. To nic nie znaczy, pomyślał. Owłosiona skóra zawsze obficie krwawi.

Nieco dalej zobaczył swój pistolet. Zrobił dwa kroki, by go podnieść.

Dowlókł się do metalowych drzwi, które z tej strony miały klamkę.

Próbował przeanalizować ostatnie zdarzenia.

Nagle pojawiła się myśl: nagranie…

Niepewnym krokiem pokonał dwa biegi schodów otworzył drzwi dziewiątego piętra i rzucił się ku windom. Gdy był już na parterze i kabina się otworzyła, poszukał wzrokiem drzwi klatki schodowej. Przeszedł przez nie i zauważył wyjście awaryjne, przez które przechodził kilka minut wcześniej. Samozamykacz hydrauliczny zatrzasnął za nim metalowe skrzydło. Servaz wyszedł z budynku i ruszył ku przeszklonym drzwiom banku. Nadal były zamknięte. Nie mógł już wrócić do środka. Wyjął

telefon i połączył się z dyrektorem.

– Skończył pan?

– Nie, ale coś się tu stało.

Pięć minut później na placu zaparkowała japońska terenówka.

Dyrektor wysiadł i podszedł do niego zaniepokojony. Wystukał kod i Servaz usłyszał brzęczenie elektronicznego zamka. Pchnął drzwi i skierował się do pomieszczenia monitoringu.

Mała nagrywarka zniknęła. Na stole zostały tylko kable.

O to właśnie chodziło napastnikowi. Wykraść nagrania. Naraził się na znaczne ryzyko. Z całą pewnością to był on. Człowiek w kapturze. To on zabił Claire Diemar, to on podał Hugonowi środek odurzający. Servaz nie miał już najmniejszych wątpliwości. Przez cały czas napastnik był tuż obok, szpiegował go, szedł za nim. Widział, jak Servaz zbliża się do kamery i wchodzi do banku. Zrozumiał, co policjant zamierza zrobić. Nie był

w stanie ocenić, czy zostanie rozpoznany, dlatego podjął to szalone ryzyko… Musiał wejść do banku z innymi klientami, ukryć się w toalecie i siedzieć tam aż do zamknięcia. Następnie wywabił Servaza z klitki na drugą stronę agencji i kiedy policjant był w toalecie, ukradł twardy dysk i zwiał. Jakoś tak.

Servaz zaklął. Zauważył, że stoi w kałuży wody ściekającej z jego przemoczonych ubrań.

– Sądzi pan, że on był na tym nagraniu, że wszedł do mojego banku… Człowiek, który zabił tę kobietę? – Głos dyrektora prawie drżał.

Mężczyzna właśnie uświadamiał sobie, co się stało. Był blady.

Servaz czuł straszliwy ból, jakby ktoś wbijał mu w czaszkę żelazny pręt. Będzie musiał iść do lekarza. Zadzwonił do laboratorium i poprosił

o przysłanie ekipy techników.

– Niech pan wraca do siebie – powiedział do dyrektora. Następnie wyszedł z pomieszczenia i ruszył w kierunku holu.

Jego przemoczone buty z każdym krokiem wydawały głośne mlaś-

nięcie. Śliczna pracownica banku, której podobizna była przyklejona do kartonowego stelaża, posyłała mu promienny uśmiech. Na szyi miała apaszkę w kolorach firmowych banku. Nie wiedząc dlaczego, Servaz nagle zaczął złorzeczyć w duchu wszystkim specom od reklamy i ich manipulacjom, które zanieczyszczają codzienność, ludzkie mózgi i całą egzystencję od narodzin aż do śmierci. Tego wieczoru miał pretensje do całego świata. Puścił drzwi, które zamknęły się za nim, i zapalił papierosa, kryjąc się przed deszczem pod balkonem. Niezależnie od tego, z której strony rozważał to, co się wydarzyło, zawsze dochodził do tego samego wniosku: pozwolił mordercy uciec.

Robiło się coraz ciemniej, tylko na zachodzie poniżej warstwy chmur niebo było jeszcze jasne i lśniące. Na placu pod drzewami panował mrok.

Spojrzał na zegarek. Była 22.30. Technicy zjawią się nie wcześniej niż za godzinę.

Żołądek skręcał mu się z niepokoju. Servaz wiedział, że w pobliżu czai się morderca, który nie waha się uderzyć w funkcjonariusza policji, działa z zimną krwią i przerażającą determinacją, znajduje się zaledwie o kilka metrów od nich, chodzi za nimi krok w krok; jest tuż-tuż, nie spuszcza ich z oczu. Na tę myśl komendant poczuł, jak włosy na karku stają mu dęba.

W jego kieszeni zabrzęczał telefon. Spojrzał na numer: Samira.

– Namierzyli Thomasa999 – odezwała się do słuchawki. – Wcale nie ma na imię Thomas.

I nagle Servaz był już bardzo daleko od banku.

– Nie uwierzysz – powiedziała.


Ktoś pukał do drzwi. Margot rzuciła okiem na śpiącą współlokatorkę, spojrzała na monitor leżącego na łóżku laptopa i na zegarek w rogu ekranu. Była 23.45. Wstała i uchyliła drzwi. Elias. Jego okrągła, blada twarz – przynajmniej ta jej część, która nie była zasłonięta grzywką – odcinała się na ciemnym tle korytarza.

– Co robisz w babskiej części? Nie mogłeś zadzwonić albo wysłać esemesa?

– Chodź za mną.

– Co?!

– Ruchy.

Była o krok od wyzwania go od idiotów i zatrzaśnięcia mu drzwi przed nosem, ale powstrzymał ją ton jego głosu. Wróciła po szorty i koszulkę i ubrała się. Była prawie północ. Margot otworzyła drzwi w samych majtkach i staniku, a Elias nawet nie spojrzał na jej ciało, choć wiedziała, że generalnie podoba się chłopakom. A zatem w grę wchodziło jedno z dwojga: albo rzeczywiście był prawiczkiem, jak twierdziły niektóre dziewczyny, albo – jak czasem utrzymywali faceci – gejem.

Nacisnęła włącznik i na korytarzu zapaliło się światło.

– Kurwa, Margot! – zganił ją ochrypłym szeptem.

Spojrzała na niego pytająco. Wzruszyła ramionami i skierowali się ku schodom. Przemknęli pod spojrzeniami dwóch marmurowych popiersi stojących w holu na dole i wyszli drzwiami do parku. Na zewnątrz panowała cisza między kolejnymi atakami burzy. W szczelinie pośród chmur połyskiwał księżyc, jak drapnięcie bladego pazura. Roślinność była nasiąknięta wodą i Margot poczuła wilgoć w trampkach już po pierwszych kilku krokach w trawie.

– Dokąd idziemy?

– Wyszli.

– Kto?

Podniósł oczy do nieba.

– Sarah, David i Virginie. Widziałem ich, jak jedno po drugim wchodzili do labiryntu. Na pewno się tam umówili. Musimy się spieszyć.

– Poczekaj. A jak na nich wpadniemy? Co im powiemy?

– Zapytamy ich, co tam robią.

– Super.

Zanurzyli się w mrok. Minęli posąg pod wielką czereśnią, prześlizgnęli się pod zardzewiałym łańcuchem i weszli do labiryntu. Elias stanął i nadstawił uszu. Margot poszła w jego ślady. Wiatr poruszał

roślinnością dookoła w oczekiwaniu na następną ulewę i trudno było zidentyfikować inne dźwięki, ale z drugiej strony zagłuszał także ewentualne odgłosy ich kroków.

Widziała, jak Elias się zawahał, zanim skręcił w lewo. Na każdym zakręcie obawiała się, że wpadną na tamtą trójkę. Żywopłot od dawna nie był przycinany i Margot od czasu do czasu czuła na twarzy drapanie gałęzi. Niebo znowu było zasnute chmurami. Nie słyszała nic poza szumem wiatru i wody skapującej z liści i zaczynała się zastanawiać, czy aby Elias się nie pomylił.

Aż do chwili, gdy w ciemności rozległy się głosy. Bardzo blisko.

Elias zatrzymał się przed nią i dał jej znak, podnosząc rękę, jak w filmach wojennych, gdzie komandosi przenikają na terytorium wroga.

O mało nie zachichotała. Ale w głębi duszy wcale nie było jej do śmiechu.

Zaczynała czuć się nieswojo. Wstrzymała oddech. Byli tuż obok… Za najbliższym zakrętem. Zrobili jeszcze dwa kroki i usłyszeli słowa Davida: – To jest rozwalające, wkurwiające.

– Co innego możemy zrobić? – Margot od razu rozpoznała łagodny, przyciszony głos Sarah. – Pozostaje tylko czekać…

– Nie możemy go tak zostawić – zaprotestował David.

Włoski na przedramionach Margot stanęły dęba, jakby poraził ją prąd. Marzyła tylko o jednym: wrócić do siebie i znowu zobaczyć Lucie.

Głos Davida był słaby i płaczliwy. Wymowa niedokładna, zacinał się na niektórych sylabach. Jakby był pijany – albo naćpany.

– Kiepsko to widzę. Jest… Na pewno jest coś, co możemy zrobić…

Cholera, nie możemy… Nie możemy go opuścić…

– Zamknij się. – Głos Virginie. Strzelił jak trzaśniecie z bicza. – Nie wolno ci teraz pęknąć, słyszysz mnie?

Ale David jakby nie słyszał. Przez ścianę żywopłotu do uszu Margot dotarł jego szloch. Jak długie, zduszone skomlenie. I zgrzytanie zębów.

– O kurwa… kurwa… kurwa… – jęczał. – O kurwa, o ja pierdolę…

– David, jesteś silny. Jesteśmy z tobą. Jesteśmy twoją jedyną rodziną, pamiętaj o tym. Sarah, Hugo, ja i reszta. Nie zostawimy Hugona, nie ma takiej opcji.

Cisza. Margot się zastanawiała, co Virginie ma na myśli. David pochodził ze znanej rodziny: jego ojciec był przemysłowcem i dyrektorem generalnym grupy Jimbot. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat dzięki wręczaniu łapówek na wszystkich szczeblach, schlebianiu politykom, finansowaniu ich kampanii wyborczych, udało mu się podbić dużą część lokalnych

rynków

autostrad,

zagospodarowania

przestrzennego

i infrastruktury. Jego starszy brat skończył studia w Paryżu i na Harvardzie, razem z ojcem zarządzał rodzinną firmą. David ich nienawidził

– Hugo powiedział jej o tym któregoś dnia.

– Musimy szybko zwołać Krąg – powiedział nagle David. Znowu cisza.

– Niemożliwe. Zebranie będzie siedemnastego, tak jak było zaplanowane. Nie wcześniej – znowu władczy głos Virginie.

– Ale Hugo jest w pace! – chlipnął David.

– Nie opuścimy go. Nigdy. W każdym razie ten glina w końcu zrozumie, a jeśli będzie trzeba, my mu w tym pomożemy.

Margot poczuła, że z jej twarzy odpływa krew. Sposób, w jaki Virginie mówiła o jej ojcu, sprawił, że po plecach przebiegł jej zimny dreszcz.

W głosie dziewczyny dało się wyczuć lodowatą brutalność.

– Ten glina, jak go nazwałaś, to ojciec Margot.

– No właśnie.

– No właśnie co?

Cisza. Virginie nie odpowiedziała.

– Nic się nie bój, mamy go na oku – powiedziała wreszcie. – Jego córcię również…

– Co ty gadasz?

– Powiedziałam po prostu, że trzeba doprowadzić do tego, żeby ten glina zrozumiał, że Hugo jest niewinny. W ten czy inny sposób. A poza wszystkim musimy być ostrożni…

– Nie zauważyłeś, że ostatnio, gdzie się nie obejrzymy, ona tam jest?

– wtrąciła się Sarah. – Zawsze w pobliżu. Zawsze chodzi tam, gdzie my.

– Kto?

– Margot.

– Sugerujesz, że Margot nas szpieguje? To absurd!

To był głos Davida. Elias odwrócił głowę i w półmroku rzucił jej pytające spojrzenie. Margot zamrugała nerwowo.

– Chcę powiedzieć, że powinniśmy być ostrożni. To wszystko. Jakoś nie czuję tej dziewczyny. – Głos Sarah płynął jak lodowaty strumyk.

Margot miała ochotę uciekać. Po niebie nad ciemnym labiryntem przesuwały się blade chmury.

Nagle w jej kieszeni rozległ się słaby, ale słyszalny dźwięk harfy.

Smartfon. Elias spojrzał na nią wściekle. Jego oczy były wielkie jak spodki. Margot poczuła, że jej serce wykonało salto.

– Porozmawiam z nią, jeśli chcecie… – zaczął David.

– Ciii! Co to był za dźwięk? Nie słyszeliście?

– Jaki dźwięk?

– Coś jakby… harfa, coś w tym stylu. O tam, niedaleko.

– Nic nie słyszałem – powiedział David.

– Ja też to słyszałam – odezwała się Sarah. – Ktoś tu jest!

– Biegiem! – szepnął jej do ucha Elias. Co powiedziawszy, chwycił ją za rękę i sprintem pobiegli do wyjścia z labiryntu, nie próbując już ukryć swojej obecności.

– Kurwa! – zawołał David. – Ktoś tu był!

Usłyszeli, że rzucił się w pościg. Dziewczyny ruszyły za nim. Elias i Margot pędzili co tchu, wchodząc w zakręty na maksymalnej prędkości, ocierając się o żywopłot. Trójka za nimi również biegła, Margot słyszała z tyłu tętent stóp. Czuła się tak, jakby krew miała jej wytrysnąć ze skroni.

Myślała, że zakręty i alejki nigdy się nie skończą. Kiedy na pełnym gazie przebiegali pod łańcuchem, zardzewiała tabliczka głęboko zadrapała jej plecy i Margot skrzywiła się z bólu. Chciała wracać tą samą drogą, którą przyszli, ale ręka Eliasa brutalnie szarpnęła ją w tył.

– Nie tędy! – warknął szeptem. – Zobaczą nas! Pociągnął ją w przeciwną stronę, w wąski przesmyk między rzędami żywopłotu, którego nie zauważyła. Znaleźli się w kompletnych ciemnościach, pod drzewami.

Z liści kapała woda. Ruszyli slalomem między pniami drzew i wypadli wprost na przeszkloną ścianę półkolistej auli. Margot zobaczyła ich odbicia w ciemnych szybach auli. Gestykulowali jak uczniowie Marcela Marceau. Dobiegli do niewielkich drzwi, na które nigdy wcześniej nie zwróciła uwagi. Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu zobaczyła, jak Elias sięga do kieszeni i wsuwa klucz do zamka. Chwilę później byli w środku.

W opustoszałych korytarzach rozlegało się echo ich pospiesznych kroków.

– Skąd wziąłeś ten klucz? – rzuciła, biegnąc u jego boku.

– Później!

Schody. Nie te, którymi schodzili. Starsze, węższe i pachnące kurzem. Doszli do piętra mieszkalnego. Elias pchnął jakieś drzwi. Margot nie mogła wyjść ze zdziwienia: stali przed korytarzem dziewcząt. Zaledwie kilka metrów od jej pokoju.

– Właź! – wyszeptał. – Nie rozbieraj się! Wchodź do łóżka i udawaj, że śpisz!

– A ty? – zapytała.

Krew w jej żyłach waliła jak werbel.

– O mnie się nie martw, leć!

Posłuchała go i ruszyła w stronę swojego pokoju. Obejrzała się za siebie: Elias zniknął. Zamknęła za sobą drzwi i zaczęła rozpinać pasek, kiedy przypomniała sobie jego słowa. Podniosła kołdrę i wsunęła się pod nią w ubraniu.

Kilka sekund później usłyszała szybkie kroki na korytarzu i jej puls przyśpieszył. Ktoś przekręcił klamkę. Margot myślała, że jej serce eksploduje ze strachu. Zamknęła oczy i lekko otworzyła usta jak osoba pogrążona we śnie. Usiłowała oddychać głęboko i spokojnie. Mimo zamkniętych powiek odgadła, że po jej twarzy przesuwa się światło latarki.

Była pewna, że z miejsca, w którym stali, mogli usłyszeć walenie jej serca, zauważyć pot na jej czole i czerwone policzki.

Drzwi się zamknęły. Kroki się oddaliły i usłyszała, jak Sarah i Virginie wchodzą do swojego pokoju.

Otworzyła oczy.

W ciemności widziała tańczące białe punkty.

Miała wyschnięte gardło, a jej ciało było zlane potem. Podniosła się i usiadła na łóżku. Uświadomiła sobie, że cała się trzęsie.

Загрузка...