21

RZYMSKIE WAKACJE

Radio było włączone. Dochodzący z niego głos dobrze postawiony i głęboki.

– Na czym polega zawód posła? Na spędzaniu czasu w komitetach charytatywnych,

na

spotkaniach

dzielnicy,

zgromadzeniach

departamentu, oklaskiwaniu przemówień, otwieraniu hipermarketów, rozstrzyganiu lokalnych sprzeczek, ściskaniu dłoni i mówieniu „tak”

w odpowiednim momencie. Większość moich kolegów absolutnie nie wierzy w to, żeby nieszczęściom społeczeństwa można było zaradzić za pomocą takiej czy innej ustawy. Nie wierzą także, żeby postęp społeczny leżał jakoś w ich gestii. Wierzą w religię przywilejów, wyznają credo bogacenia się i dogmat darmowości – oczywiście tylko w odniesieniu do nich samych.

Servaz schylił się i zgłośnił, nie tracąc z oczu drogi. Dźwięk wypełnił

kokpit. Policjant nie pierwszy raz słyszał ten głos. Jego właściciel za sprawą swojego tupetu, młodego wieku i wyczucia słowa stał się ulubieńcem mediów. Kimś, kogo należy zapraszać do telewizyjnego studia i porannych audycji radiowych, kimś, kto podnosi statystyki słuchalności.

– Mówi pan o przeciwnikach czy o kolegach z własnego obozu? – chciał się dowiedzieć redaktor.

– Słowa mają swoje znaczenie, prawda? Powiedziałem „większość”.

Czy pan słyszał, bym kiedykolwiek wygłaszał przemówienie partyjne?

– Ma pan świadomość, że mówiąc to, przysporzy sobie pan nie tylko przyjaciół?

Znowu przerwa. Servaz wciąż czuł przeszywający ból, pulsujący jak żyła z tyłu czaszki. Spojrzał na wyświetlacz GPS-u. Światła reflektorów przesuwały się po pniach drzew. Las nie był niezamieszkany. Białe barierki, latarnie co pięćdziesiąt metrów i starannie wykopane rowy. Za drzewami widać było duże, nowoczesne budowle.

– Ludzie mnie wybrali, żebym mówił im prawdę. Wie pan, dlaczego ludzie głosują? Po to, by mieć złudzenie kontroli. Kontrola jest dla ludzi tak samo istotna jak dla szczurów. W latach siedemdziesiątych naukowcy wykazali na dwóch grupach szczurów rażonych prądem, że te, którym dano możliwość kontroli nad impulsami elektrycznymi, miały więcej przeciwciał i mniej wrzodów żołądka.

– Może dlatego, że otrzymywały mniej impulsów elektrycznych – próbował zażartować redaktor.

– To właśnie robię i chcę robić nadal – kontynuował, nie dając się zbić z tropu. – Przywracać ludziom kontrolę. Nie tylko iluzję. Dlatego mnie wybrali.

Servaz zwolnił. Hollywood. Takie właśnie miał skojarzenie na widok tych oświetlonych budynków między drzewami. Żaden z nich nie miał

mniej niż trzysta metrów kwadratowych powierzchni. Pachniało sklepami z wyposażeniem wnętrz, piwnicami pełnymi lokalnych win i sączącym się cicho jazzem.

– W tym kraju jedna osoba wybierana do władz przypada na stu mieszkańców. I jeden lekarz na trzystu. Nie sądzi pan, że powinno być odwrotnie? Efekt jest taki, że wy tam, na samej górze, przydzielacie jakąś sumę pieniędzy na określony cel, a ona, jak by to powiedzieć…

Rozpierzcha się. Na każdym z pośrednich stopni część tej sumy wyparowuje. Kiedy wreszcie dociera na sam dół, do tych, dla których normalnie powinna być przeznaczona, duża jej część została już pochłonięta przez koszty funkcjonowania, wynagrodzeń, przetargów i tak dalej.

– Mówi pan tak dlatego, że marcowe wybory w większości regionów wygrała lewica – ironizował prowadzący.

– Oczywiście. Ale pan przecież płaci podatki, prawda? Założę się, że…

Servaz wyłączył dźwięk. Był prawie na miejscu. To nie była audycja na żywo, ale nie miał gwarancji, że zastanie ptaszka w jego gniazdku. Ani że ptaszek akurat nie śpi. A jednak to właśnie tutaj chciał się z nim spotkać. Nie podczas dyżuru w biurze poselskim. Nikogo nie poinformował

o swojej inicjatywie, poza Samirą i Espérandieu. Vincent zapytał tylko: „Jesteś pewien, że to nie zaszkodzi?”

Jak to pan poseł powiedział? „Kontrola jest dla ludzi tak samo istotna jak dla szczurów”… Ależ tak, pełna zgoda. Dlatego właśnie Servaz chciał zachować kontrolę nad swoim śledztwem.

Skręcił z głównej drogi i bardzo powoli jechał alejką między drzewami. Miała ona kilkanaście metrów długości i była całkiem prosta.

Kończyła się przed budowlą, której tył niemal opierał się o ścianę drzew.

Zupełne przeciwieństwo domu Marianne: budynek był nowoczesny, parterowy, cały z betonu i szkła. Ale jeśli chodzi o lokalizację, poseł nie miał powodu, by zazdrościć Marianne. To leśne osiedle zajmowało drugie miejsce – po północnym brzegu jeziora – wśród najbardziej prestiżowych dzielnic Marsac. Co do samego miasta, to ogromną, przekraczającą wszelkie wyobrażalne normy część jego bazy lokalowej stanowiły mieszkania socjalne. Z oczywistych powodów. Nie było tam prawie nikogo, kogo można by wsadzić do więzienia. Sześćdziesiąt procent jego populacji stanowili wykładowcy uniwersyteccy, wyższe kadry przemysłu, pracownicy banków, piloci samolotów liniowych, chirurdzy i inżynierowie przemysłu lotniczego w Tuluzie. Stąd dwa pola golfowe, klub tenisowy i dwie restauracje wyróżnione przez przewodnik Michelin. Marsac: dwa kościoły i zadaszone targowisko z XVII wieku, dziesiątki pubów i restauracji. Park technologiczny inkubatorów innowacyjnych technologii współpracujących z

miejscowym

wydziałem

nauk

ścisłych

i

dużymi

zakładami

przemysłowymi

na

przedmieściach

Tuluzy.

Marsac

wytworne

przedmieście dla elity regionu, miejsce, w którym żyje się wśród swoich, z dala od zgiełku wielkiego miasta.

Wyłączył silnik. Przez przednią szybę przyglądał się oświetlonemu budynkowi. Z charakterystyczną dla czerwcowych wieczorów duszną opieszałością zapadał zmrok. A przecież było krótko przed północą.

Poziome linie, płaski dach, duże powierzchnie szyb podzielone pod kątem prostym

na

całej

długości

podwyższonego

tarasu.

Pokoje,

supernowoczesna otwarta kuchnia, salony, korytarzyki – pomimo pionowych rolet wszystko było doskonale widoczne. Budownictwo w stylu Miesa van der Rohe. Servaz pomyślał, ż Paul Lacaze, wschodząca gwiazda prawicy, rozciągnął swój status osoby publicznej nawet na wybór architektury własnego domu. Otworzył drzwi samochodu i wysiadł. Zza wielkiej szyby ktoś go obserwował. Kobieta… Zobaczył, że odwraca głowę i z kimś rozmawia.

Nagle w jego kieszeni zabrzęczał telefon.

– Martin, dobrze się czujesz? Co się stało?

Marianne… Poszukał wzrokiem kobiety za szybą. Zniknęła. W jej miejsce pojawiła się postać mężczyzny.

– W porządku. Kto ci powiedział?

– Dyrektor banku to mój przyjaciel…

No jasne, pomyślał. Przecież sama mówiła, że wszystkich tutaj zna.

– Posłuchaj. – Westchnęła do słuchawki. – Bardzo mi przykro z powodu wczorajszego wieczoru. Wiem, że robisz, co w twojej mocy.

Chciałam przeprosić.

– Muszę kończyć – powiedział. – Zadzwonię do ciebie.

Znowu spojrzał na dom. Szklane drzwi się odsunęły i mężczyzna znalazł się na tarasie, chroniąc się przed ulewą pod betonowym dachem.

– Kim pan jest?

– Komendant Servaz, policja kryminalna. – Wchodząc na stopnie, pokazał odznakę. – Paul Lacaze?

Lacaze uśmiechnął się do niego.

– A jak pan sądzi? Nie ogląda pan telewizji, komendancie?

– Prawdę mówiąc, nie. Ale właśnie słyszałem pana w radiu. To było bardzo ciekawe.

– Co pana sprowadza?

Servaz wszedł pod dach i uważnie przyjrzał się gospodarzowi.

Czterdzieści lat, postawny, na pierwszy rzut oka w dobrej formie. Lacaze miał na sobie dres z kapturem, przez co wyglądał trochę jak bokser po treningu. I w istocie kimś takim właśnie był. Pięściarzem. Wojownikiem, który woli zadawać ciosy niż stosować uniki. Jego bluza różniła się od tej, którą Servaz widział na filmie z monitoringu, ale to nic nie znaczyło.

– Nie domyśla się pan?

Mężczyzna patrzył już mniej przyjaźnie.

– Claire Diemar – wyjaśnił Servaz.

Na chwilę poseł zastygł w absolutnym bezruchu.

– Kochanie, co się dzieje? – odezwał się kobiecy głos za jego plecami.

– Nic. Pan jest z policji. Prowadzi śledztwo w sprawie tego morderstwa. A skoro jestem posłem i merem tego miasta…

Lacaze rzucił mu przenikliwe spojrzenie. Kobieta wyłoniła się zza szklanych drzwi. Miała na głowie chustkę, spod której wystawała peruka o kręconych włosach. Jej brwi zastępowały grube czarne kreski i pomimo zapadającego zmroku dało się zauważyć, że źle się czuje. Mimo to była ładna. Podała mu rękę. Servaz uścisnął dłoń lekką jak piórko. Nie było w niej siły ani energii.

Wyczytał w oczach kobiety, że nowotwór dokonuje w jej ciele coraz większych spustoszeń. Nagle poczuł ochotę, by przeprosić i wyjść.

– Co za straszna historia – powiedziała. – Biedna kobieta…

– Nie zajmę wiele czasu – wytłumaczył się Servaz. – To zwykła formalność.

Spojrzał na jej męża.

– Może przejdziemy do mojego gabinetu, komendancie? Skinął głową.

Lacaze wskazał na podłogę. Servaz spojrzał pod nogi i zauważył

wycieraczkę. Posłusznie wytarł buty. Weszli do domu. Przeszli przez salon, w którym na wielkim, płaskim ekranie telewizora wyświetlano czarno-biały film z napisami. Dźwięk był wyłączony. Servaz zauważył dwie szklanki do połowy wypełnione szkocką na niskim stoliku i butelkę na barku. Korytarz oświetlały ledowe lampki. Na ścianie nie było żadnych dekoracji. Do przeciwległej, przeszklonej, przylepiła się już noc. Lacaze pchnął drzwi w głębi korytarza. Gabinet, jak można się było spodziewać, był przestronny, nowoczesny i wygodny. Hebanowe ściany niemal w całości pokrywały zdjęcia w ramkach.

– Proszę siadać.

Lacaze usiadł w skórzanym fotelu za biurkiem. Zapalił lampkę kreślarską.

Krzesło,

na

którym

siedział

Servaz,

było

zrobione

z chromowanych rurek i sprężystej skóry.

– Nikt mnie nie uprzedził o pańskiej wizycie – zaczął poseł.

Stracił całą ogładę.

– Biorę to na siebie.

– W porządku. Czego pan chce?

– Przecież pan wie.

– Poproszę o fakty, komendancie.

– Claire Diemar była pana kochanką.

Poseł nie krył zaskoczenia. Servaz nie pytał. To było stwierdzenie.

– Kto panu to powiedział?

– Jej komputer. Poza tym ktoś zadbał o to, by dokładnie wyczyścić jej pocztę elektroniczną w pracy i w domu. Dość głupie posunięcie, jeśli chce pan znać moje zdanie.

Lacaze patrzył na niego nierozumiejącym wzrokiem. A może był

dobrym aktorem.

– Thomas999 to przecież pan, prawda? Pisaliście do siebie namiętne e-maile.

– Kochałem ją.

Tak bezpośrednia, lakoniczna odpowiedź zaskoczyła Servaza. Lacaze zdawał się praktykować szczerość we wszystkich dziedzinach. Uczciwy polityk? Servaz nie był na tyle naiwny, by wierzyć, że istnieje choćby jeden egzemplarz tego gatunku.

– A pańska żona?

– Suzanne jest chora. Kocham moją żonę, komendancie. Tak samo jak kochałem Claire. Wiem, że być może trudno panu to pojąć.

Wciąż ta pozorna szczerość. Servaz nie ufał ludziom, którzy zawsze przemawiają w imię prawdy.

– To pan opróżnił skrzynki e-mailowe Claire Diemar?

– Co?

– Dobrze pan słyszał.

– Nie wiem, o czym pan mówi.

– Zna pan rytualne pytanie.

– Nie mówi pan poważnie?

– Owszem.

– Nie muszę na nie odpowiadać.

– To prawda, chciałbym jednak, żeby pan to zrobił.

– Czy nie powinien pan był skonsultować się z sędzią, zanim przyszedł pan o tej godzinie zawracać głowę mnie i mojej żonie? Sądzę, że słyszał pan o czymś takim jak immunitet poselski.

– Ten termin nie jest mi całkiem obcy.

– A zatem nie przesłuchuje mnie pan w charakterze świadka, tak? W

przeciwnym razie nasza rozmowa jest podwójnie niemożliwa: ze względu na porę oraz mój immunitet.

– Właśnie. To tylko mała przyjacielska pogawędka.

– Którą mogę w każdej chwili zakończyć.

Servaz skłonił głowę.

Polityk spojrzał na niego, po czym z westchnieniem odchylił się na oparcie fotela.

– O której godzinie?

– W piątek między dziewiętnastą trzydzieści a dwudziestą pierwszą trzydzieści.

– Tutaj.

– Sam?

– Z Suzanne. Oglądaliśmy film. Niech pan sobie wyobrazi, że ona uwielbia amerykańskie komedie z lat pięćdziesiątych. Ostatnimi czasy robię wszystko, żeby… umilić jej życie. W piątek oglądaliśmy, chwileczkę, Rzymskie wakacje. Tak mi się zdaje, trzeba by jeszcze ją zapytać. Nie jestem pewien, mogłaby to potwierdzić, gdyby doszło do… Ale nie doszło, prawda?

– Na razie tej rozmowy nie ma – potwierdził Servaz.

– Tak właśnie myślałem.

Dwaj bokserzy podczas ważenia. Lacaze oceniał Servaza. Lubił

przeciwników na poziomie.

– Niech mi pan o niej opowie.

Servaz rozmyślnie użył tego zaimka. Wiedział, jak zadziwiającą chemię mogło wyzwolić to słowo w mózgu zakochanego mężczyzny.

Wiedział z doświadczenia.

I rzeczywiście, spojrzenie Lacaze’a stało się mniej zdecydowane.

Trafiony. Bokser przyjął cios.

– Ach… Boże, ona… ona… Czy to prawda, co mówią? – Poseł szukał

właściwych słów. – Że zmarła… związana… utopiona… Cholera, zaraz zwymiotuję!

Servaz zobaczył, że mężczyzna jednym susem zrywa się i podbiega do drzwi. Ale gdy tylko się przy nich znalazł, zawrócił. Przez kilka sekund miotał się na środku pokoju, jakby chwiał się ogłuszony między linami ringu, po czym wrócił na swoje miejsce i opadł na fotel. Policjant w głowie ciągnął analogię jeszcze dalej: brakowało tylko wiadra i masażysty w rogu ringu.

– Przykro mi.

Na czole posła lśniły mikroskopijne kropelki potu. Mężczyzna był

blady jak ściana.

– Tak – odpowiedział łagodnie Servaz. – To prawda.

Polityk spuścił głowę, tak że niemal dotknął czołem podkładki na blacie biurka. Oparłszy łokcie o blat, splótł dłonie na karku.

– Claire, o kurwa, Claire, Claire, Claire.

Z gardła Lacaze’a wznosił się już tylko przeciągły lament. Servaz był

zdezorientowany. Albo facet rzeczywiście szalał na punkcie tej kobiety, albo był najlepszym aktorem świata. Wyglądało na to, że ma głęboko gdzieś fakt, że ktoś jest świadkiem tej sceny.

Następnie wstał. Servaz zobaczył piorunujące spojrzenie zaczerwienionych oczu. Rzadko zdarzało mu się widzieć kogoś tak wstrząśniętego.

– Ten chłopak to zrobił?

– Przykro mi. Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.

– Ale macie przynajmniej jakiś trop? – Jego ton był niemal błagalny.

Servaz skinął głową, że tak. Ale czy rzeczywiście miał? Zaczynał w to wątpić.

– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby panu pomóc – powiedział

poseł, dochodząc do siebie. – Chcę, żeby ten śmieć, który to zrobił, został

złapany.

– W takim razie proszę odpowiadać na moje pytania.

– Słucham.

– Niech mi pan o niej opowie.

Lacaze wziął głęboki oddech, jak bliski wyczerpania bokser, który wraca do walki. Zaczął mówić.

– To była bardzo inteligentna dziewczyna. Cudowna. Utalentowana.

Claire była doskonała pod każdym względem, była młodą kobietą, bogowie jej sprzyjali, miała wszystkie możliwe talenty.

Sprzyjali aż do piątkowego wieczoru, pomyślał Servaz.

– Jak się poznaliście?

Lacaze opowiedział. Szczegółowo. Servaz zauważył, że mężczyzna mówi z nieudawaną przyjemnością. Został zaproszony na wizytę do liceum, jak bywało co roku, odkąd został merem Marsac. Znał każdego wykładowcę, wszystkich członków personelu: kursy przygotowawcze w Marsac były jedną z wizytówek miasta, przyciągającą najwybitniejszych uczniów z regionu. Przedstawiono mu nową wykładowczynię języków i kultury antycznej. Coś się zaczęło dziać już od pierwszego kontaktu – wyjaśnił. Rozmawiali przy lampce wina. Opowiadała mu, że wcześniej uczyła francuskiego i łaciny w jakimś college’u, później na podstawie konkursu została przyjęta na nauczyciela jednego z liceów, aż wreszcie zaproponowano jej to prestiżowe stanowisko. Lacaze od razu wyczuł, że jest singielką i potrzebuje kogoś u swego boku, by móc zacząć nowe życie w nowym środowisku zawodowym. Instynktownie, za sprawą wrodzonej zdolności do czytania w ludzkich myślach, to dar odziedziczony po ojcu – wyjaśnił. Już podczas pierwszego spotkania było dla niego jasne, że na tym nie poprzestaną. I tak się stało – zaledwie dwa dni później, kiedy spotkali się przypadkiem w myjni. Prosto z myjni pojechali do hotelu. Tak się to zaczęło.

– Czy pańska żona była już wtedy chora?

Lacaze podskoczył, jakby go spoliczkowano.

– Nie!

– I co było dalej?

– Normalnie, zakochaliśmy się w sobie. Jestem osobą publiczną.

Trzeba było zachować dyskrecję. Ta sytuacja nam ciążyła. Chcieliśmy wykrzyczeć naszą miłość całemu światu.

– Prosiła, żeby pan odszedł od żony, a pan nie chciał? O to chodzi?

– Nie. Jest pan w całkowitym błędzie, komendancie. To ja chciałem odejść od Suzanne. A Claire była przeciwna. Mówiła, że nie jest gotowa, że to by zrujnowało moją karierę, nie chciała brać na siebie takiej odpowiedzialności, kiedy jeszcze nie wiedziała, czy chce dzielić ze mną życie. – W jego głosie dało się wyczuć nutkę żalu. – A potem Suzanne zachorowała i wszystko się zmieniło. – Zatopił zbolałe, nieskończenie smutne spojrzenie w oczach Servaza. – Moja żona uświadomiła mi, że mam jakieś przeznaczenie, że Claire jest dla mnie zbyt ekscentryczna, zbyt skoncentrowana na sobie, by pomóc mi w jego realizacji. Że jest jedną z tych kobiet, które niczego nie dają innym, ale wysysają z nich wszystko, by nakarmić siebie. Wymogła na mnie obietnicę, że kiedy jej już nie będzie, nie zrezygnuję z mojej przyszłości dla… Claire.

– Jak się dowiedziała o waszym związku?

Oczy mężczyzny spochmurniały.

– Znalazła pewne ślady, przeprowadziła małe śledztwo. Moja żona była dziennikarką. Ma nosa i zna środowisko. Powiedzmy, że chciała wiedzieć, ale nie więcej, niż to konieczne.

– Czy pan pali?

Lacaze uniósł brew.

– Tak.

– Jaką markę?

Poseł spojrzał na niego zaintrygowany, ale odpowiedział.

– Bywał pan u Claire?

– Tak. Oczywiście.

– Nie bał się pan, że ktoś pana zobaczy?

Zauważył, że polityk się waha.

– Jest ścieżka przez las, która wychodzi na jej ogród – wyjaśnił.

Servaz powstrzymał się od reakcji. – Z drugiej strony prowadzi do miejsca piknikowego w lesie, przy drodze. Przejście jest, że tak powiem, niezauważalne, jeśli się nie wie o jego istnieniu. Parkowałem tam i dalej szedłem pieszo. Około dwustu metrów. Jedynymi osobami, które mogły mnie zauważyć, byli sąsiedzi z naprzeciwka: ich okna wychodzą na ogród Claire. Ale podejmowałem to ryzyko. I zawsze wkładałem coś z kapturem.

– Uśmiechnął się. – Ciążyło nam to, ale też było ekscytujące, naprawdę.

Czuliśmy się jak dwójka konspiratorów. Jak nastolatkowie, którzy uciekli z domu. Rozumie pan, syndrom „my-kontra-reszta-świata”.

Pod koniec jego głos zadrżał. W pewnych okolicznościach najpiękniejsze wspomnienia stają się krzyżami, które trzeba dźwigać, pomyślał Servaz. Przypomniał sobie ścieżkę przez las. Czy Lacaze powiedziałby mu o niej, gdyby to on śledził Claire z krzaków? A może ją szpiegował i odkrył, że spotyka się z innym mężczyzną? Z Hugonem? A ta bluza z kapturem? Czy to jego widział na nagraniu z monitoringu? Tamten człowiek wydał mu się wyższy i szczuplejszy, ale mógł się mylić. Dlaczego Lacaze czuł potrzebę, by o tym wspomnieć? Czyżby polityk nieświadomie rzucał Servazowi wyzwanie, by ten udowodnił mu winę?

– No dobrze, ma pan jeszcze jakieś pytania?

– Na razie nie.

– W porządku. Powiedziałem panu: zrobię wszystko, co w mojej mocy, by panu pomóc. Ale z drugiej strony… pan sobie zdaje sprawę z mojej pozycji.

Najwyraźniej Lacaze doszedł już do siebie. Servaz spojrzał na niego, udając, że nie rozumie.

– Z mojej pozycji jako osoby publicznej – uściślił polityk, rozdrażniony. – Klasa polityczna w tym kraju przeżywa agonię. Nie mamy już żadnej wiary w siebie, dzielimy się władzą od tak dawna, że nie mamy już żadnych nowych pomysłów, najmniejszej szansy na zmianę czegokolwiek. Komendancie, nie wstydzę się tego powiedzieć: jestem jedną ze wschodzących gwiazd tej partii. Wierzę w moje przeznaczenie. Za dwa lata, kiedy nasz prezydent przegra wybory, a przegra je, ja stanę na czele tej formacji i w dwa tysiące siedemnastym roku będę na pierwszej linii.

Kiedy lewica będzie musiała się zmierzyć z bilansem swoich dokonań.

Kiedy Europa, podobnie jak reszta świata, będzie sceną buntów i powstań.

Ludzie tacy jak ja to przyszłość. Rozumie pan, o jaką stawkę chodzi? To coś o wiele istotniejszego niż pańskie śledztwo, śmierć Claire Diemar czy ratowanie mojego małżeństwa.

Servaz był oszołomiony: tego człowieka pożerała ambicja.

– I co w związku z tym?

– W związku z tym nie mogę sobie pozwolić na najmniejszy cień na moim obliczu, najdrobniejsze podejrzenie, rozumie pan? Ponieważ tego właśnie będą chcieli ludzie: nowych, nieskalanych postaci. Nietkniętych najmniejszą korupcji, wolnych od starych machinacji, nieskalanych żadną aferą. Musi pan prowadzić śledztwo z absolutną dyskrecją. Wie pan tak samo dobrze jak ja, że jeśli moje nazwisko wypłynie w toku śledztwa, nawet jako osoby niewinnej, zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że nie ma dymu bez ognia, ktoś, kto będzie podsycał plotki, żeby mnie pogrążyć…

Ale porozmawiajmy o pańskiej karierze, żeby już nie mówić o mojej. Mogę panu pomóc, komendancie. Mam potężne znajomości. Na poziomie regionalnym i krajowym. Moje zdanie liczy się na najwyższych szczeblach.

– Lacaze głęboko wciągnął powietrze. – Liczę na pańską dyskrecję. I na pańską lojalność. Niech pan nie popełni błędu: tak samo jak pan chcę, by znaleziono drania, który to zrobił, ale chcę również, by to śledztwo było prowadzone dyskretnie.

No proszę… Servaz poczuł, że narasta w nim gniew. Facet już zapomniał o swojej deklaracji: „Zrobię wszystko, żeby panu pomóc”.

Lacaze proponował mu ni mniej, ni więcej, tylko wymianę usług, wzajemne zobowiązanie. Policjant wstał.

– Niech się pan nie fatyguje. Nie brałem udziału w wyborach od prawie dwudziestu lat. Podejrzewam, że z tego powodu jestem niezbyt czuły na wszelkie argumenty wyborcze. Mam ostatnie pytanie.

Lacaze czekał.

– Czy poza tymi dorocznymi odwiedzinami w liceum w Marsac znał

pan tę uczelnię?

– Oczywiście, byłem studentem Marsac. To jest… jak by to panu powiedzieć? Bardzo specyficzne miejsce. Zupełnie inne niż…

– Nie trzeba. Znam je.

Lacaze spojrzał na niego zaskoczony. Servaz wyszedł z pokoju i ruszył korytarzem.

Dochodząc do salonu, prawie wpadł na żonę posła. Stała jak słup i mierzyła Servaza absolutnie lodowatym spojrzeniem. Trzymała w dłoni szklankę whisky. Podniosła ją do ust, nie przestając wpatrywać się w niego wyzywająco; jej białe wargi były zaciśnięte. Zrozumiał przekaz: wiedziała – i również miała nadzieję, że Servaz potrafi działać dyskretnie.

Ale z innych powodów.

– Ma pan krew na kołnierzyku, z tyłu – zauważyła lodowato.

– Proszę mi wybaczyć – wyjąkał. – Przepraszam, że niepokoiłem państwa o tak późnej porze.

– Ci, którzy twierdzą, że po śmierci nie ma niczego, są w błędzie – powiedziała, wpatrując się w dno swojej szklanki. – Jest wieczna cisza. Nie jest łatwo się z nią zmierzyć. – Podniosła na niego oczy. – Spieprzaj pan.

Wyszedł z korytarza, przeszedł przez salon ku przeszklonym drzwiom. Bez słowa odprowadzała go wzrokiem aż do tarasu. Czuł się zmiażdżony. Zmiażdżony ciężarem zalegającej nocy. Zmiażdżony własną przeszłością. Zmiażdżony tym, co przeżył tam, na dachu. Przystanął na chwilę pod betonowym zadaszeniem i rozejrzał się po czarnej, wrogiej okolicy. Z tyłu jego czaszki wciąż pulsował ból, jakby o czymś mu przypominając. Ale o czym? Servaz postawił kołnierz i smutno zanurzył

się w ciemnościach.

Загрузка...