25

KRĘGI

We wtorek o 13.05 Meredith Jacobsen czekała w hali przylotów lotniska Orly-Ouest na samolot Air France z Tuluzy-Blagnac. Lądowanie miało się odbyć z dziesięciominutowym opóźnieniem, ale kobieta wiedziała dlaczego: wylot został przesunięty po to, by jej szef, poseł Paul Lacaze, zdążył wsiąść na pokład. W ostatniej chwili udało mu się dostać bilet. Maszyna była wypełniona po brzegi.

Takie specjalne traktowanie zawdzięczał nie mandatowi poselskiemu, ale przynależności do mocno ograniczonego kręgu klientów o nazwie Club 2000. W przeciwieństwie do programów oferowanych największym podróżnikom, którzy udokumentują wiele tysięcy godzin wylatanych na pokładach samolotów obsługujących dalekie trasy, Club 2000 nie był

programem lojalnościowym. Karta przyznawana była na podstawie drastycznych, ale płynnych kryteriów mocno ograniczonemu gronu potentatów

gospodarczych,

osobistości

show-biznesu,

wysokich

urzędników i polityków. Początkowo liczba beneficjentów klubu ograniczała się do dwóch tysięcy osób z całego świata dla podkreślenia jego prestiżu i odrębności, stopniowo jednak rozrastała się i teraz było ich już dziesięć razy więcej. Wśród członków klubu można było znaleźć kilku kardynałów, sportowców i laureatów Nagrody Nobla. Oczywiście nie wszyscy spośród pięciuset siedemdziesięciu siedmiu posłów Zgromadzenia Narodowego – choć posiadali oni zagwarantowany darmowy transport – mieli dostęp do tego grona. Lacaze jednak był wschodzącą gwiazdą i ulubieńcem mediów, a linie lotnicze lubią rozpieszczać celebrytów.

Wreszcie drzwi się otworzyły i wypuszczono pasażerów. Meredith Jacobsen pomachała ręką swojemu szefowi, który szedł zasępiony, z torbą podróżną przewieszoną przez ramię. Dwudziestoośmioletnia Meredith, córka Francuzki i Szweda, absolwentka wydziału nauk politycznych, asystentka parlamentarna, była opłacana z prywatnych funduszy przyznawanych posłowi i zajmowała miniaturowe biuro przy rue de l’Université

pod

numerem

126.

Lacaze

zatrudniał

czworo

współpracowników, w tym dwoje członków rodziny – dalekiego kuzyna i bratanicę – opłacanych w stu procentach zgodnie z prawem ze środków Zgromadzenia Narodowego, ale to Meredith była szefową załogi i osobą zaufaną, jedyną zatrudnioną na pełny etat.

Zakres obowiązków asystenta parlamentarnego nie jest ściśle określony. Meredith zajmowała się wszystkim: obsługą korespondencji, ustalaniem rozkładu dnia i planu spotkań, rezerwacją miejsc w pociągach, samolotach

i

hotelach,

kontaktem

z

mediami,

organizacjami

pozarządowymi, związkami zawodowymi i środowiskami gospodarczymi, pisała sprawozdania, a nawet brała udział w redagowaniu propozycji ustaw i poprawek. Meredith była skarbem i Lacaze o tym wiedział.

Wiedział też, że nie pozostanie długo w tym zawodzie, w którym nie ma żadnej perspektywy kariery. Poza tym była ładna. Dlatego płacił jej 2800

euro miesięcznie, najwyższą pensję w przedziale płacowym dla tego stanowiska, na którym zarabia się od kilkuset do kilku tysięcy euro.

Aby zapłacić swojej asystentce, Paul Lacaze nie sięgał jednak do własnej kieszeni. Jak każdy poseł, otrzymywał od rządu 8859 euro miesięcznie na zatrudnienie współpracowników, których liczba nie mogła przekraczać pięciu, na powierzane im prace, a także na pensje dla nich.

Do tego dochodziła jego własna dieta poselska w wysokości 5189,27 euro, a także hojny dodatek z tytułu tak zwanego „funduszu reprezentacyjnego”

w wysokości 6412 euro, nad którym Zgromadzenie Narodowe nie spra-wowało żadnej kontroli. Z państwowych pieniędzy pokrywane były też koszty wszystkich jego podróży kolejami państwowymi, a także połączeń telefonicznych i internetowych, dzięki czemu nie obciążały one wymienionego wcześniej wynagrodzenia. Nawet gdyby się okazało, że Lacaze wydaje nie więcej niż połowę otrzymywanych pieniędzy, nikt nie byłby na tyle nietaktowny, by poprosić go o ich zwrot.

Meredith cmoknęła szefa w oba policzki, chwyciła jego torbę i obydwoje ruszyli w stronę strefy krótkiego postoju, gdzie czekała na nich taksówka.

– Musimy się spieszyć – powiedziała. – Devincourt czeka na ciebie z obiadem w Kręgu.

Lacaze zaklął w duchu: Wieloryb mógł wybrać bardziej dyskretne miejsce. Oficjalnie Devincourt był tylko zwykłym senatorem. Nawet nie był

przewodniczącym grupy. W rzeczywistości jednak siedemdziesięcio-dwulatek był jedną z szych w swojej partii. Po raz pierwszy został wybrany na posła w 1967 roku, w wieku dwudziestu dziewięciu lat. Przez ponad czterdzieści lat stał na czele najważniejszych ministerstw, poznał sześciu prezydentów, osiemnastu premierów, tysiące parlamentarzystów, zbudował i udaremnił więcej układów niż ktokolwiek inny. Lacaze uważał go za dinozaura, kogoś, kto jest już passé, za przeżytek – nikt jednak nie mógł sobie pozwolić na to, by nie słuchać Wieloryba.

Meredith Jacobsen obciągnęła spódnicę, sadowiąc się na tylnym siedzeniu taksówki i Lacaze po raz kolejny zauważył, że dziewczyna ma naprawdę ładne nogi. Z radia na cały regulator leciała piosenka Davida Bowie i poseł poprosił kierowcę, żeby ściszył. Meredith, która siedziała z otwartą teczką na kolanach, przystąpiła do przedstawiania mu rozkładu dnia. Lacaze słuchał jej z roztargnieniem, obserwując smutne, opuszczone zabudowania przemysłowe na południowych przedmieściach Paryża. W

sumie wolał już slumsy Buenos Aires i Sâo Paulo. Zwiedził je przy okazji luksusowej wizyty zorganizowanej przez jedno z towarzystw przyjaźni przy Zgromadzeniu Narodowym.


Wchodząc do głównej sali, Lacaze zauważył, że Wieloryb nie zaczekał na niego z jedzeniem. Królował pośrodku restauracji Kręgu Zjednoczenia Międzyalianckiego* na pierwszym piętrze. Stary senator wolał ją od oblężonego przy ładnej pogodzie tarasu i kawiarenki, w której tłoczyli się umięśnieni trzydziestolatkowie korzystający ze sportowej oferty klubu.

Wieloryb nie uprawiał sportu i ważył sto pięćdziesiąt kilogramów. Do Kręgu uczęszczał w czasach, gdy wszystkich tych smarkaczy nie było jeszcze na świecie. Krąg Zjednoczenia Międzyalianckiego powstał w 1917

roku, z chwilą przystąpienia Stanów Zjednoczonych do wojny. Został

utworzony

jako

miejsce

spotkań

dla

oficerów

i

osobistości

trójporozumienia w jednym z najpiękniejszych prywatnych budynków Paryża, przy rue du Faubourg - Saint-Honoré, między ambasadą brytyjską i amerykańską, Pałacem Elizejskim i luksusowymi butikami VIII dzielnicy.

Dawno już stracił pierwotne przeznaczenie. Dwie restauracje, bar, park, biblioteka z piętnastoma tysiącami woluminów, prywatne salony, sala bilardowa, basen, łaźnia turecka i kompleks sportowy w podziemiach.

Koszt przyjęcia: około 4000 euro. Roczna składka: 1400. Oczywiście, aby zostać przyjętym, nie wystarczało mieć pieniądze. Gdyby tak było, wszyscy nowobogaccy handlarze ciuchami z drugiej strony Atlantyku, chuderlawi i pryszczaci

geniusze

informatyczni

oraz

dealerzy

narkotyków

z departamentu Seine-Saint-Denis zwaliliby się do jego salonów i trampkami

deptali

jego

dywany.

Do

Kręgu

należało

zostać

wprowadzonym i mieć cierpliwość, gdyż dla niektórych czas oczekiwania trwał całe życie.


* Fr. Cercle de l’Union Interalliée

Przeciskając się między stolikami, Lacaze przyglądał się senatorowi, który jeszcze go nie zauważył. Siedział przed homarem – niewysoki, otyły, ubrany w przyciągający uwagę prążkowany garnitur i białą koszulę, Lacaze widział fałdy na jego karku i wałki tłuszczu rozciągające tkaninę kosztownego ubrania.

– Mój młody przyjacielu – odezwał się Devincourt przepitym głosem, kiedy zauważył posła – niech pan siada. Nie zaczekałem na pana. Mój żołądek jest bardziej wymagający niż najkapryśniejsza kochanka.

– Dzień dobry, senatorze.

Kiedy podszedł do nich kierownik sali, Lacaze zamówił łopatkę jagnięcą z borowikami.

– Cóż, powiedziano mi, że zadał się pan z jakąś cizią, a jej przyszedł

do głowy brzydki pomysł, żeby zdechnąć? Mam przynajmniej nadzieję, że warto było.

Lacaze zadrżał. Wziął głęboki oddech. Poczuł w żołądku kwaśną mieszankę wściekłości i rozpaczy. Słysząc, w jaki sposób ten tłusty drań nazwał Claire, miał ochotę rzucić się na niego z pięściami i rozwalić mu czaszkę. Ale już raz pękł, przed tamtym gliniarzem. Musi się pozbierać.

– W każdym razie nie otrzymywała za to wynagrodzenia – wycedził

przez zaciśnięte szczęki.

Paryska śmietanka wiedziała, że Wieloryb korzysta z kosztownych usług specjalistycznych świadczonych przez dziewczęta ze Wschodu, które mężczyźni sprowadzają do drogich hoteli. Przez chwilę senator wpatrywał

się w niego nieprzeniknionym wzrokiem, po czym wybuchnął śmiechem, który ściągnął na nich spojrzenia innych gości: jedne były wściekłe, inne — zaskoczone.

– O kurwa, co za dupek! W dodatku był zakochany! – Devincourt wytarł tłuste wargi rogiem serwetki i nagle odzyskał powagę. – Miłość… – W jego żarłocznych ustach to słowo zabrzmiało wręcz obscenicznie i Lacaze znowu poczuł, jak skręcają mu się wnętrzności. – Ja też byłem zakochany – powiedział nagle Wieloryb. – Dawno temu. Jako student.

A ona była taka piękna, cudowna. Studiowała na Akademii Sztuk Pięknych. Miała talent. O tak. Myślę, że to były najpiękniejsze dni mojego życia. Miałem zamiar się z nią ożenić. Marzyłem o dzieciach, dużej rodzinie i o tym, żeby w każdej chwili mojego życia mieć ją przy sobie.

O tym, że będziemy wieść słodkie, długie i spokojne życie, że będziemy się razem starzeć i patrzeć, jak nasze dzieci dorastają i mają dzieci, że będziemy dumni z nich, z naszych przyjaciół, z samych siebie.

Sentymentalne marzenia. Miałem nimi wypchaną głowę. Wyobraża pan sobie? Ja, Pierre Devincourt! A potem przyłapałem ją w łóżku z innym. Nie zadała sobie nawet trudu, żeby zamknąć drzwi na klucz. A pana przyjaciółka miała kogoś innego?

– Nie.

Zdecydowana, natychmiastowa odpowiedź. Devincourt rzucił mu ostrożne spojrzenie, pod ciężkimi powiekami mignął krótki błysk.

– Ludzie głosują – powiedział nagle Wieloryb. – Wydaje im się, że decydują… Nie mają żadnej mocy decydowania. Żadnej. Ponieważ bez końca, wybory za wyborami, kadencja za kadencją, oddają władzę tej samej kaście. Tej samej grupie ludzi, którzy decydują za nich. Nam. Kiedy mówię „nam”, mam na myśli także naszych politycznych przeciwników.

Dwie partie, które od pięćdziesięciu lat dzielą się władzą, które udają, że w niczym się nie zgadzają, podczas gdy zgadzają się prawie we wszystkim.

Od pięćdziesięciu lat jesteśmy panami tego kraju i sprzedajemy poczciwemu ludowi ten fortel pod tytułem „przemiany demokratyczne”.

Okresy kohabitacji powinny były go zastanowić: jak dwie władze wywodzące się ze skrajnie różnych opcji mogą razem rządzić? Ale nie: w dalszym ciągu łykał tę bujdę, jak gdyby nigdy nic. A my korzystaliśmy z jego wspaniałomyślności. – Podniósł do ust grzyba na widelcu. – Ale ostatnimi czasy niektórym zachciało się zbyt szybko podzielić ten tort.

Zapomnieli, że należy odegrać komedię, okazać minimum dyskrecji i wiarygodności. Na lud można szczać, jeśli wierzy on, że pada deszcz. – Wieloryb znowu wytarł usta. – Paul, nie zostanie pan szefem partii, jeśli będzie pan w coś zamieszany. Już nie. Te czasy się skończyły. Niech więc pan to tak załatwi, żeby pańskie nazwisko nie pojawiło się w związku z tą sprawą. Ja się zajmę tym komendancikiem. Będziemy go mieć na oku. Ale chcę wiedzieć: ma pan alibi na wieczór, kiedy popełniono morderstwo?

– Mój Boże, co pan sobie wyobraża? Że to ja ją zabiłem? ~ oburzył

się.

Zobaczył, że w oczach grubasa zapłonął ogień. Wieloryb pochylił się nad stołem i jego bas zagrzmiał między szklankami jak uderzenie pioruna: – Posłuchaj mnie, mały, podły dupku! Zachowaj swoje oburzenie zgorszonej dziewicy dla sądu, dobra? Chcę wiedzieć, co robiłeś tamtego wieczoru: pieprzyłeś ją, lizałeś jej cipkę, piłeś z przyjaciółmi, wciągałeś kreskę w kiblu, był z tobą ktoś czy nie, czy ktoś to, do cholery, może potwierdzić! I przestań mi tu zgrywać niewiniątko!

Lacaze poczuł się, jakby go spoliczkowano. Krew odpłynęła z jego twarzy. Rozejrzał się dookoła, żeby się upewnić, że nikt nie słyszał, a następnie wlepił w grubasa spojrzenie sfinksa.

– Byłem… byłem z Suzanne. Oglądaliśmy DVD. Włoską komedię. Od czasu jak ma… raka, staram się jak najwięcej przebywać w domu.

Senator się wyprostował.

– Przykro mi z powodu Suzanne. To straszne, co ją spotkało. Bardzo lubię twoją żonę.

Wieloryb powiedział to z brutalną uczciwością. Z powrotem zanurzył

nos w swoim talerzu. Koniec dyskusji. Lacaze poczuł, jak zalewa go poczucie winy. Zastanawiał się, jak zareagowałby człowiek siedzący naprzeciwko, gdyby poznał prawdę.

Загрузка...