6

AMICUS PLATO, SED MAGIS AMICA VERITAS

Servaz wrzucił monetę do dystrybutora z gorącymi napojami i wcisnął

guzik „Duża kawa z cukrem”. Gdzieś wyczytał, że wbrew powszechnie panującym sądom caffè lungo zawiera więcej kofeiny niż espresso. Kubek nie całkiem trafił na swoje miejsce i połowa kawy wylała się obok.

Policjant na próżno czekał na cukier i patyczek do mieszania.

Wypił jednak wszystko aż do ostatniej kropli, po czym zgniótł kubek i wyrzucił go do kosza.

Wreszcie pchnął drzwi.

Na posterunku żandarmerii w Marsac nie było pomieszczenia przeznaczonego do przesłuchań. Servaz zaanektował więc na tę okoliczność niewielki pokój zebrań na pierwszym piętrze. Od razu zwrócił

uwagę na okno. Zmarszczył brwi. Podstawowym zagrożeniem w tej sytuacji była nie tyle możliwość usiłowania ucieczki, ile raczej możliwość próby samobójczej, gdyby podejrzany poczuł się osaczony. Mimo, że usiłowanie defenestracji z pierwszego piętra wydawało mu się mało prawdopodobne, nie chciał podejmować żadnego ryzyka.

– Zamknij okiennicę – poprosił Vincenta.

Samira otworzyła laptopa i wprowadzała protokół z zatrzymania, wpisawszy najpierw godzinę, o której się zaczęło. Następnie położyła urządzenie w pobliżu miejsca, gdzie miał usiąść podejrzany, tak aby móc go filmować zintegrowaną kamerą. Servaz po raz kolejny poczuł się zapóźniony. Czworo jego młodych współpracowników każdego dnia dawało mu odczuć, jak szybko zmienia się świat i do jakiego stopnia on sam jest nieprzystosowany. Pomyślał, że jedno z nich albo też jakiś Koreańczyk czy Chińczyk wymyśli roboty do prowadzenia przesłuchań, a on sam pójdzie w odstawkę. Będą one wyposażone w wykrywacze kłamstw, analizatory głosu i lasery zdolne do wychwycenia najdrobniejszych ruchów gałek ocznych. Nie będą się męczyły i nie będą miały uczuć. Ale może adwokaci znajdą sposób, by zakazać ich stosowania w trakcie zatrzymania.

– No gdzie oni są? – zirytował się.

W tej samej chwili drzwi się otworzyły i wszedł Bécker z Hugonem.

Chłopak nie był zakuty w kajdanki. Punkt dla żandarma. Servaz przyjrzał

mu się. Hugo wyglądał na nieobecnego. I zmęczonego. Zastanawiał się, czy żandarmi nie próbowali przesłuchiwać go na własną rękę.

– Siadaj – powiedział kapitan.

– Rozmawiał z adwokatem?

Bécker zaprzeczył gestem.

– Od momentu aresztowania nie odezwał się słowem.

– Ale wyjaśnił mu pan, że ma prawo do spotkania z adwokatem?

Żandarm spiorunował go wzrokiem i podał mu maszynopis, nie siląc się na odpowiedź. Servaz przeczytał: „Nie żąda adwokata”. Usiadł przy stole naprzeciw chłopaka. Bécker zajął miejsce przy drzwiach. Servaz uświadomił sobie, że skoro matka Hugona jest na bieżąco z biegiem wydarzeń, nie ma już potrzeby nikogo informować w myśl zasad zatrzymania, które dla siedemnastolatka i dla osoby pełnoletniej są takie same.

– Nazywa się pan Hugo Bokhanowsky – zaczął. – Urodzony 20 lipca 1992 roku w Marsac.

Za miesiąc skończy osiemnaście lat. A już jest na drugim roku kursów przygotowawczych. Bardzo inteligentny chłopiec… Nie chodzi do jednej klasy z Margot, która jest na pierwszym roku, ale uczą się na jednej uczelni. Jest zatem duże prawdopodobieństwo, że Claire Diemar uczyła także jego córkę. Obiecał sobie, że o to zapyta.

– Napije się pan kawy? – Żadnej reakcji. Servaz zwrócił się do Vincenta: – Przynieś mu kawę i szklankę wody.

Espérandieu wstał. Servaz zmierzył młodego człowieka wzrokiem.

Chłopak wpatrywał się w podłogę. Siedział z dłońmi wetkniętymi między zaciśnięte kolana – oczywisty gest obronny; przez dziury w dżinsach widać było opalone nogi.

Umiera ze strachu, pomyślał policjant.

Hugo był szczupłym młodym mężczyzną o pięknej twarzy, która musiała się podobać dziewczynom. Włosy ścięte przy samej głowie wyglądały jak jasny, jedwabisty puszek. Okrągła czaszka błyszczała w świetle lamp. Na policzkach widać było trzydniowy zarost. Chłopak miał

na sobie T-shirt z nazwą jakiegoś amerykańskiego uniwersytetu.

– Zdajesz sobie sprawę, że wszystkie okoliczności świadczą przeciwko tobie? Znaleziono cię w domu Claire Diemar, która wieczorem padła ofiarą zbrodni dokonanej ze szczególnym okrucieństwem. Według raportu, który mam przed oczami, byłeś pod wpływem alkoholu i narkotyków.

Spojrzał na młodego człowieka. Hugo siedział bez ruchu. Być może był jeszcze pod wpływem środków odurzających. Może nie całkiem doszedł

do siebie.

– Twoje ślady znaleziono w całym domu…

– …

– Ślady błota i trawy pochodzące z twoich butów po tym, jak byłeś w ogrodzie.

– …

Servaz rzucił pytające spojrzenie Béckerowi, który odpowiedział

wzruszeniem ramion.

– Ślady na schodach i w łazience, gdzie znaleziono martwą Claire Diemar, były identyczne.

– …

– W pamięci twojego telefonu jest zapisane, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni dzwoniłeś do ofiary osiemnaście razy.

– …

– Po co do niej dzwoniłeś? Wiemy, że byłeś jej uczniem. Ceniłeś ją jako nauczycielkę?

Bez odpowiedzi.

Cholera, nic z niego nie wyciągnę.

Servaz pomyślał o Marianne: jej syn miał wszystkie cechy sprawcy; zachowywał się jak winny. Przez chwilę zastanawiał się, czy do niej nie zadzwonić i nie poprosić, by przekonała chłopaka do współpracy.

– Co robiłeś u Claire Diemar?

– Jesteś, kurwa, głuchy, czy co? Nie wiesz, w jakie gówno się wpakowałeś!

To był głos Samiry. Gwałtowny. Ostry i chropowaty jak piła. Hugo podskoczył. Wreszcie raczył podnieść wzrok i przez chwilę wyglądał na lekko zbitego z tropu na widok wydatnych ust, wyłupiastych oczu i małego noska Francuzko-Chinko-Marokanki. Na domiar złego Samira miała skłonność do nadużywania maskary i cieni do powiek. Jednak Hugo patrzył na nią zaledwie przez ułamek sekundy. Po czym znowu wbił

spojrzenie we własne kolana.

Na zewnątrz burza, w środku cisza. Wydawało się, że nikt nie ma ochoty jej przerywać.

Servaz i Samira wymienili spojrzenia.

– Nie mam zamiaru cię przyciskać — powiedział wreszcie. — Chodzi nam tylko o ustalenie prawdy. Amicus Plato, sed magis amica veritas.

„Miłuję Platona, lecz jeszcze milsza mi prawda”.

Tak brzmiała ta łacińska sentencja?

Tym razem doczekał się reakcji.

Hugo patrzył na niego niesamowicie niebieskimi oczami. Spojrzenie matki – pomyślał Servaz, choć oczy kobiety były zielone. Także w linii warg i kształcie twarzy rozpoznawał geny Marianne. Uderzyło go to fizyczne podobieństwo.

– Rozmawiałem z twoją matką – wyjawił bez zastanowienia. – Kiedyś byliśmy przyjaciółmi. Bardzo bliskimi przyjaciółmi…

– …

– Jeszcze zanim poznała twojego ojca.

– Nigdy mi o panu nie mówiła.

Pierwsze zdanie Hugona Bokhanowskiego spadło jak ostrze gilotyny.

Servaz poczuł się, jakby otrzymał cios pięścią w żołądek. Wiedział, że Hugo mówi prawdę. Odchrząknął.

– Ja też studiowałem w Marsac – powiedział. – Tak jak ty. A teraz studiuje tu moja córka. Margot Servaz. Jest na pierwszym roku.

Młody człowiek skupił na nim całą uwagę.

– Margot to pana córka?

– Znasz ją?

Chłopak wzruszył ramionami.

– Kto by nie znał Margot? W Marsac trudno jej nie zauważyć.

To ładna dziewczyna. Nie mówiła nam, że ma ojca gliniarza.

Hugo wpatrywał się w Servaza niebieskimi oczami i nie spuszczał z niego wzroku. Komendant zorientował się, że się pomylił. Chłopak się nie bał. Po prostu postanowił się nie odzywać. Choć miał dopiero siedemnaście lat, robił wrażenie znacznie dojrzalszego.


Servaz łagodnie kontynuował:

– Dlaczego odmawiasz odpowiedzi? Zdajesz sobie sprawę, że postępując w ten sposób, tylko pogarszasz swoją sytuację? Chcesz, żebyśmy wezwali adwokata? Porozmawiasz z nim, a potem pogadamy.

– Po co? Byłem na miejscu, kiedy zmarła albo niedługo później. Nie mam alibi. Wszystko świadczy przeciwko mnie. A zatem jestem winien, nie?

– A jesteś?

Chłopak popatrzył Servazowi prosto w oczy. Policjant nie wyczytał w jego spojrzeniu ani winy, ani niewinności. Nie było w nim żadnego ukrytego przekazu. Jedynie oczekiwanie.

– Przynajmniej pan tak uważa. Więc co za różnica, czy to prawda czy nie?

– Zasadnicza – odparł Servaz.

Ale różnicy nie było. Servaz wiedział, że kłamie. Francuskie więzienia są pełne niewinnych ludzi, a po ulicach chodzi mnóstwo przestępców.

Sędziowie i adwokaci wkładają togi, by wygłaszać mowy na temat moralności i prawa, ale jednocześnie popierają obowiązujący system, doskonale wiedząc, że prowadzi on do całej masy pomyłek sądowych.

– Zadzwoniłeś do matki i powiedziałeś jej że obudziłeś się w tym domu i że była w nim martwa kobieta, tak?

– Tak.

– Gdzie się obudziłeś?

– W salonie, na dole.

– Gdzie w salonie?

– Na kanapie. Na siedząco.

Hugo spojrzał na Servaza.

– Już im powiedziałem.

– I co zrobiłeś potem?

– Zawołałem Claire Diemar.

– Nie wstawałeś z kanapy?

– Nie, wstałem. Drzwi balkonowe były otwarte, deszcz lał się do domu. Wyszedłem tamtędy.

– Nie zastanawiałeś się, gdzie jesteś?

– Poznałem dom.

– Już tam byłeś?

– Tak.

– A zatem rozpoznałeś miejsce. Często tam bywałeś?

– Dosyć.

– „Dosyć”, to znaczy? Ile razy?

– Nie pamiętam.

– Spróbuj sobie przypomnieć.

– Nie wiem, może dziesięć… albo dwadzieścia…

– Dlaczego tak często ją odwiedzałeś? I ciągle do niej wydzwaniałeś?

Czy panna Diemar zapraszała do siebie wszystkich uczniów z Marsac?

– Nie, nie sądzę.

– A więc, dlaczego ty? O czym rozmawialiście?

– O tym, co piszę.

– To znaczy?

– Piszę powieść. Powiedziałem o tym Clai… eee… pannie Diemar.

Była bardzo zainteresowana, zapytała mnie, czy może przeczytać.

Rozmawialiśmy o tym regularnie. Także przez telefon.

Servaz spojrzał na chłopaka. Poczuł dreszcz. On też w czasach, gdy uczył się w Marsac, zaczął pisać powieść. Wielką współczesną powieść.

Marzenie każdego początkującego pisarza. Dzieło, na którego widok wydawcy i czytelnicy mówiliby: Chapeau bas. Była to opowieść o sparaliżowanym mężczyźnie, którego życie toczyło się na płaszczyźnie myśli, ale jego wnętrze – pełne kolorów i intensywne jak tropikalna dżungla – było znacznie bogatsze niż wnętrze większości ludzi. Przestał

pisać nazajutrz po tym, jak jego ojciec popełnił samobójstwo.

– Mówiłeś do niej po imieniu? – zauważył.

– Tak.

– Jakiej natury była wasza relacja?

– Przed chwilą panu powiedziałem. Interesowała się tym, co piszę.

– Dawała ci jakieś wskazówki?

– Tak.

– Uważała, że dobrze piszesz?

Oczy Hugona. Błysk dumy w źrenicach.

– Mówiła… mówiła, że od dawna nie czytała niczego podobnego.

– Mógłbym się dowiedzieć, jaki jest tytuł powieści? Dostrzegł wahanie chłopaka. Postawił się na jego miejscu.

Młody autor z pewnością nie miał ochoty dzielić się takimi sprawami z obcym człowiekiem.

– „Krąg”, taki jest tytuł.

Servaz chciał zapytać go, o czym jest książka, ale nie zrobił tego.

Czuł, że narasta w nim jakaś głęboka bezradność, a zarazem odruchowa empatia wobec młodego człowieka. Nie był naiwny. Wiedział, że jej powodem jest fakt, iż widział w chłopaku siebie samego sprzed dwudziestu trzech lat. Oraz być może to, że Hugo jest synem Marianne.

Ale jednocześnie zastanawiał się, czy to możliwe, by zabił on jedyną osobę, która była w stanie zrozumieć i docenić jego pracę.

– Wróćmy do tego, co robiłeś później.

– Wróciłem do domu. Wołałem ją. Szukałem wszędzie.

– Nie pomyślałeś w tamtej chwili, żeby wezwać policję?

– Nie.

– A potem?

– Wszedłem na górę, szukałem po kolei we wszystkich pokojach. Aż doszedłem do łazienki. I tam… Tam ją zobaczyłem. – Grdyka chłopaka podskoczyła. – Byłem spanikowany. Nie wiedziałem, co robić. Próbowałem wyjąć jej głowę z wody, klepałem po twarzy, żeby ją ocucić, krzyczałem, usiłowałem rozwiązać supły. Ale było ich za dużo, były zbyt mocno zaciśnięte, nie byłem w stanie: napęczniały pod wpływem wody. Szybko zrozumiałem, że już za późno.

– Mówisz, że próbowałeś ją reanimować?

– Tak, właśnie.

– A latarka?

Servaz zauważył, że powieki chłopaka lekko drgnęły.

– Widziałeś przecież latarkę w jej ustach, prawda?

– Tak, oczywiście.

– To dlaczego nie próbowałeś jej wyciągnąć? Hugo się zawahał.

– Nie wiem, pewnie dlatego, że…

– Że brzydziłem się wkładać jej palce do ust…

– Chciałeś powiedzieć: do ust martwej kobiety? Servaz zobaczył, że chłopak opuścił ramiona.

– Tak. Nie. Nie tylko. Do ust Claire…

– A przedtem? Co się stało przedtem? Powiedziałeś, że obudziłeś się u Claire Diemar. Co przez to rozumiesz?

– To, co powiedziałem. Ocknąłem się w salonie.

– Chcesz powiedzieć, że straciłeś przytomność?

– Tak. To znaczy, tak przypuszczam. Opowiadałem to już pana kolegom.

– Opowiedz mi, co robiłeś w chwili, gdy urwał ci się film, pamiętasz?

– Nie. Nie bardzo. Nie jestem pewien. Mam jakąś… jakąś dziurę.

– Dziurę w rozkładzie dnia?

Servaz dostrzegł, że Bécker zamiast patrzeć na chłopaka, wpatruje się w niego. Spojrzenie żandarma było wymowne. On także zauważył, że Hugo jest zmieszany. Był wystarczająco inteligentny, by zdawać sobie sprawę, że ta dziura nie przemawia na jego korzyść, – Tak – przyznał rad nierad.

– Jaka jest ostatnia rzecz, którą sobie przypominasz?

– Ostatnia rzecz, jaką pamiętam, to że wcześniej byłem z przyjaciółmi w Dublinersach.

Servaz robił zapiski w notesie. Nie miał zaufania do kamery, podobnie jak do innych gadżetów tego typu.

– The Dubliners?

Znał to miejsce. Pub istniał już za jego czasów. Servaz z przyjaciółmi urządzili sobie tam kwaterę główną.

– Co tam robiliście? Która to była godzina?

– Oglądaliśmy mistrzostwa świata, mecz otwarcia. I czekaliśmy, aż będzie grała Francja.

– „Czekaliśmy”? Chcesz powiedzieć, że nie pamiętasz meczu Urugwaj-Francja?

– Nie… może… nie pamiętam, co robiłem wieczorem. To dziwnie brzmi, ale nie wiem, jak długo to trwało. Ani w której dokładnie chwili straciłem przytomność.

– Myślisz, że ktoś cię ogłuszył, tak? Że ktoś cię uderzył?

– Nie, nie wydaje mi się, sprawdzałem… Nie mam guza ani nie boli mnie głowa. Ale kiedy się ocknąłem, byłem otumaniony, wydawało mi się, że mam w głowie mgłę.

Zapadał się w sobie, coraz bardziej zdając sobie sprawę, że wszystko wskazuje na niego.

– Sądzisz, że ktoś ci podał narkotyki?

– Tak, to możliwe.

– Sprawdzimy to. Gdzie, w pubie?

– Nie mam pojęcia!

Servaz i Bécker wymienili spojrzenia. Wzrok żandarma mówił bez cienia wątpliwości: winny.

– Rozumiem. Ale może sobie przypomnisz. Gdyby tak było, koniecznie mi powiedz. To ważne.

Hugo smutno pokiwał głową.

– Nie jestem idiotą.

– Ostatnie pytanie: lubisz piłkę?

Błysk zdumienia w niebieskich oczach.

– Tak, dlaczego?

– Kawa ci wystygnie – powiedział Servaz. – Wypij. To może być długa noc.


– Samotna kobieta w otwartym domu – odezwała się Samira.

– I żadnych śladów włamania – dodał Espérandieu.

– Musiała mu otworzyć. W końcu to był jej uczeń, nie miała powodów do obaw. Zresztą on sam to powiedział: już tam bywał. I dzwonił do niej osiemnaście razy w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Żeby dyskutować o literaturze? Bez jaj!

– To on — podsumował Vincent.

Servaz odwrócił się w stronę Samiry, która potwierdziła skinieniem głowy.

– Zgadzam się. Został zatrzymany w domu ofiary. Nie ma śladów obecności innych osób. Nic. Nigdzie. Nie ma najmniejszych dowodów na to, by był tam ktoś jeszcze. Za to jego ślady są wszędzie. Alkotest wykazał, że miał 0,85 promila alkoholu we krwi. Analizy wykażą, czy brał też narkotyki. To możliwe, zważywszy na stan, w jakim go znaleziono. I ile wziął. Żandarmi twierdzą, że kiedy go znaleźli, miał rozszerzone źrenice i był całkowicie rozbity.

– Sam powiedział, że podano mu narkotyki – zauważył Servaz.

– Racja. Ale kto mu podał? Jego samochód stał zaparkowany kawałek dalej. A więc to nie on prowadził? Załóżmy, że kto inny. Chłopak mówi, że ocknął się w domu. To by oznaczało, że prawdziwy morderca zaryzykował wyciągnięcie go z samochodu i zawleczenie do domu Claire?

I nikt go nie widział? To się nie trzyma kupy! Okna wielu domów wychodzą na ulicę, w tym trzech przylegających do siebie naprzeciwko domu ofiary.

– Wszyscy oglądali mundial – zaoponował Servaz. – Nawet my.

– Nie wszyscy. Staruszek z naprzeciwka go widział.

– Ale akurat nie widział, kiedy przyjechał. Nikt nie zauważył, jak wchodził. Dlaczego, jeśli to on jest mordercą, czekał, aż przyjadą go zgarnąć?

– Znasz statystyki tak samo dobrze jak my – odpowiedziała Samira. – W piętnastu procentach przypadków sprawca sam zgłasza się na policję, w pięciu procentach zawiadamia osobę trzecią, która powiadamia gliny, a w trzydziestu ośmiu procentach czeka grzecznie na miejscu zbrodni na przybycie sił porządkowych, wiedząc, że jakiś świadek z pewnością już je poinformował. Tak właśnie zrobił chłopak. W rzeczywistości prawie dwie trzecie przestępstw zostaje wyjaśnionych już w pierwszych godzinach dzięki zachowaniu sprawcy.

Faktycznie, Servaz znał statystyki.

– Tak, ale oni później nie usiłują uchodzić za niewinnych.

– Był naćpany. Kiedy zaczął wracać do siebie, zdał sobie sprawę z tego, co zrobił i co mu grozi – odparł Espérandieu. – Po prostu próbuje ratować skórę.

– Jedyna sprawa, która jest w tej chwili istotna, to dowiedzieć się, czy napad był zaplanowany – powiedziała Samira.

Oczy podwładnych były utkwione w Martinie. Obydwoje czekali na jego reakcję.

– No, ale zbrodnia została wyreżyserowana i była to dość niezwykła reżyseria, nie? – odpowiedział. – Te sznury, latarka, lalki… Nic nie wskazuje na zwykłe morderstwo. Musimy uważać, żeby zbyt łatwo nie przeskakiwać do wyciągania wniosków.

– Chłopak był naćpany. – Samira wzruszyła ramionami. – Na pewno miał atak furii. To nie byłby pierwszy raz, gdy człowiek na haju popełnia szalony czyn. Nie czuję tego smarkacza. Poza tym wszystko wskazuje na niego, nie? Kurwa, cholera, szefie, w innych okolicznościach doszedłby pan do takich samych wniosków jak my.

Servaz podskoczył.

– Co to znaczy?

– Sam pan powiedział: znał pan dobrze jego matkę. I to ona wezwała pana na pomoc, o ile się nie mylę.

Aluzja Samiry dotknęła Servaza do żywego. W tej sprawie jest przecież tyle zagadkowych szczegółów, pomyślał. Inscenizacja, latarka, lalki… No i ta pora. Coś go niepokoiło w wyborze momentu popełnienia zbrodni. Jeśli chłopak faktycznie miał atak furii, to dlaczego akurat tego wieczoru, kiedy wszyscy siedzieli przed telewizorami?

Przypadek, zbieg okoliczności? W ciągu szesnastu lat praktyki w tym zawodzie Servaz zdążył już wykreślić te wyrazy ze swojego słownika. Hugo lubił futbol. Czy ktoś, kto lubi oglądać sport w telewizji, wybrałby akurat ten wieczór na popełnienie morderstwa? Chyba że chodziło o to, by nikt nie zwrócił na niego uwagi. Ale Hugo został na miejscu zbrodni i nie próbował się ukryć. Pozwolił, by go zgarnęli.

– To śledztwo zostało zakończone, zanim się zaczęło – podsumowała Samira, strzelając kośćmi palców.

Powstrzymał ją gestem.

– Wcale nie. Wróćcie tam i upewnijcie się, czy technicy dobrze sprawdzili samochód Hugona. I powiedzcie im, żeby potraktowali auto cyjanoakrylem.

Chciałby mieć do dyspozycji kabinę, w której można by dokładnie pokryć samochód tym środkiem. Podobną do kabin używanych przez lakierników, z możliwością rozpylenia podgrzanego cyjanoakrylu, znanego jako klej superglue. Kontakt oparów substancji z tłuszczem znajdującym się w odciskach linii papilarnych wywołuje reakcję chemiczną, w której wyniku na badanej powierzchni pojawiają się białe ślady. Niestety, nigdzie w promieniu pięciuset kilometrów nie było takiej kabiny, a o zapaskudzeniu cyjanoakrylem zwykłej kabiny lakierniczej nie mogło być mowy. Technicy musieli się więc zadowolić przenośnymi dyfuzorami tego środka. Tak czy inaczej, gwałtowny deszcz najprawdopodobniej dokładnie umył karoserię.

– A potem przesłuchajcie sąsiadów. Wchodźcie po kolei do wszystkich domów na tej ulicy.

– Wywiad środowiskowy o tej porze? Jest druga w nocy!

– To wyciągajcie ich z łóżek. Chcę mieć odpowiedź, zanim wrócimy do Tuluzy. Czy ktoś widział, słyszał, zauważył tego wieczoru albo w poprzednie dni coś podejrzanego, niezwykłego, wszystko jedno, nawet jeśli to nie ma związku z ostatnimi wydarzeniami.

Podwładni wpatrywali się w niego z niedowierzaniem.

– Do roboty!

Загрузка...