5
ŁOWY NA SNARKA
Oliver Winshaw był starszym panem o spojrzeniu błyszczącym jak u ryby, którą przed chwilą wyjęto z wody. Pomimo późnej godziny nie wyglądał
bynajmniej na zmęczonego. Servaz zauważył, że choć żona mężczyzny nie odezwała się ani słowem, nie spuszcza z nich wzroku i nie umyka jej żadne słowo z ich rozmowy. Podobnie jak w przypadku męża, o jej wyglądzie można było powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest zmęczona.
Dwoje ożywionych staruszków o jasnych umysłach, którzy bez wątpienia mają za sobą ciekawe życie i mają nadzieję, że jeszcze długo uda im się utrzymywać neurony w dobrej kondycji.
– Zapytam jeszcze raz, żebyśmy mieli pełną jasność: w ostatnim czasie nie zauważył pan niczego niezwykłego?
– Nie, niczego. Przykro mi.
– Nie kręcił się tu żaden typ, nie dzwonił do furtki sąsiadki, nie pojawił się jakiś szczegół, na który nie zwróciłby pan uwagi, ale który w świetle tego, co się stało, teraz wydaje się podejrzany? Proszę się skupić, to ważne.
– Sądzę, że wystarczająco zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji – wtrąciła się zdecydowanie kobieta, po raz pierwszy otworzywszy usta. – Mój mąż stara się panu pomóc, komisarzu, chyba pan to widzi.
Servaz spojrzał na Olivera. Lewa powieka mężczyzny lekko zadrżała.
Policjant nie zadał sobie trudu, by poprawić „komisarza”.
– Pani Winshaw, czy mogłaby pani zostawić nas na chwilę samych?
Spojrzenie kobiety stało się twarde. Lekko rozchyliła usta.
– Niech pan posłucha, komisarzu, ja…
– Christine, proszę cię – powstrzymał ją Winshaw. Servaz zauważył, że kobieta się wzdrygnęła. Najwyraźniej nie była przyzwyczajona do tego, by mężczyzna brał sprawy w swoje ręce. W głosie Olivera Winshawa dało się wyczuć żwawszą nutę. Spodobało mu się, że żona dała się usadzić i że będzie miał możliwość znaleźć się w męskim towarzystwie. Servaz spojrzał
na swoich współpracowników i dał im znak, by się oddalili.
– Nie wiem, czy na służbie panu wolno, ale ja chętnie napiję się szkockiej – powiedział wesoło straszy pan, gdy zostali sami.
– Nie wygada pan? – uśmiechnął się Servaz. – Poproszę bez lodu.
Winshaw odsłonił w uśmiechu żółte od teiny zęby. Miał łagodne, ironiczne spojrzenie i długie, przerzedzone włosy starca. Servaz wstał
i podszedł do regałów z książkami. Raj utracony, Rymy o sędziwym marynarzu, Hyperion, Łowy na Snarka, Ziemia jałowa… Długie rzędy angielskiej poezji.
– Interesuje się pan poezją, komendancie?
Servaz sięgnął po szklaneczkę, którą właśnie podawał mu rozmówca.
Pierwszy łyk spłynął w dół przełyku jak ogień. Trunek był smaczny, bardzo wyrazisty i miał dymny posmak.
– Wyłącznie łacińską.
– Studia?
– Tak, literatura. Bardzo dawno temu.
Winshaw energicznie pokiwał głową na znak uznania.
– Tylko poezja potrafi wyrazić niezdolność człowieka do uchwycenia sensu naszego przejścia przez tę ziemię – powiedział. – A jednak, jeśli dać im wybór, ludzie zawsze będą woleli futbol niż Victora Hugo.
– Nie lubi pan sportu w telewizji? – zaczepił go Servaz.
– Chleba i igrzysk. Nie ma w tym nic szczególnie nowego. Ale gladiatorzy kładli przynajmniej na szali swoje życie, to miało całkiem inny wydźwięk niż uganianie się tych chłopaczków w krótkich gatkach za piłką.
Stadion to nic innego jak szkolne boisko w wersji XL.
– A jednak już Plutarch mówił, że nie należy gardzić ćwiczeniami fizycznymi – zauważył Servaz.
– A zatem zdrowie Plutarcha.
– Claire Diemar była piękna, co?
Ręka Olivera Winshawa zatrzymała się w drodze do ust. Jego jasne, łagodne oczy zdawały się błądzić gdzieś w oddali.
– Bardzo.
– Aż tak?
– Przecież ją pan widział, nie? Chyba że… niech mi pan nie mówi, że… że ją…?
– Powiedzmy, że to nie był jej najlepszy dzień.
Spojrzenie mężczyzny zasnuło się mgłą.
– Mój Boże. My tu żartujemy, pijemy… Przy tym wszystkim, co się stało tuż obok.
– Patrzył pan na nią?
– Co?
– Czy patrzył pan na nią, kiedy była w ogrodzie?
– Na Boga, o czym pan mówi?
– Ma na ciele ślady po kostiumie, to znaczy, że się opalała. Na pewno spacerowała po ogrodzie. Wyobrażam sobie, że kładła się na leżaku, pływała w basenie. Piękna kobieta. Musiało się zdarzyć, że pan ją widział, mimochodem, przechodząc obok okna.
– Co za bzdury! Niech pan nie owija w bawełnę, komendancie. Chce pan wiedzieć, czy bawiłem się w podglądacza? – Oliver Winshaw walił
prosto z mostu. Wzruszył ramionami. – Co mam panu powiedzieć. Tak.
Zdarzało mi się. Czasami ją podglądałem… No i co z tego? Miała fantastyczny tyłek, zdaje się, że to chciał pan usłyszeć. Wiedziała o tym.
– Jak to?
– Niech mi pan wierzy, komendancie, to nie było jakieś niewinne dziewczątko.
– Przyjmowała gości?
– Tak. Kilku.
– Znał ich pan?
– Nie.
– Żadnego?
– Nie, ona się nie zadawała z ludźmi stąd. Tylko ten chłopak, jego już widziałem.
Starzec zatopił spojrzenie w oczach Servaza. Odczuwał przyjemność, mogąc wzbudzić zainteresowanie policjanta.
– Chce pan przez to powiedzieć, że odwiedził ją wcześniej?
– Tak, właśnie.
– Kiedy?
– Tydzień temu. Widziałem ich razem w ogrodzie. Rozmawiali.
– Jest pan tego pewien?
– Jeszcze nie zdemenciałem, komendancie.
– A wcześniej? Czy widział go pan wcześniej?
– Tak. Widywałem go.
– Ile razy?
– Myślę, że z dziesięć… Nie licząc tych razów, które przegapiłem. Nie siedzę w oknie bez przerwy.
Servaz był przekonany, że jest wręcz przeciwnie.
– Zawsze spotykali się w ogrodzie?
– Nie wiem. Nie, nie sądzę. Raz czy dwa zadzwonił do drzwi i zostali w środku. Ale niech pan sobie nie wyobraża, że zamierzam coś sugerować.
– Jak się zachowywali? Czy ich relacja wyglądała na… zażyłą?
– Chce pan zapytać, czy zachowywali się jak kochankowie? Nie…
Może… Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia. Jeśli szuka pan jakichś pikantnych informacji, będzie pan musiał się zwrócić pod inny adres.
– Czy to długo trwało? Starzec wzruszył ramionami.
– Wiedział pan, że ten chłopak to jej uczeń?
Tym razem Servaz zauważył błysk w oku rozmówcy.
– Nie, nie wiedziałem.
Upił łyk whisky.
– Nie wydaje się to panu podejrzane, żeby student odwiedzał swoją wykładowczynię? Taką piękną kobietę?
– Nie mnie o tym sądzić.
– Rozmawia pan z sąsiadami, panie Winshaw? Czy na jej temat krążyły jakieś plotki?
– Plotki? W takim mieście jak Marsac? Pan żartuje? A jak pan sądzi?
Co do mnie, to prawie nie rozmawiam z sąsiadami. Tym zajmuje się Christine. Jest znacznie bardziej towarzyska niż ja, jeśli pan rozumie, co mam na myśli. O to trzeba by zapytać ją.
– A czy państwo byli u niej w domu?
– Tak. Kiedy się sprowadziła, zaprosiliśmy ją na kawę. Odwzajemniła zaproszenie, ale tylko raz, z pewnością przez grzeczność, gdyż nasza znajomość nie posunęła się dalej.
– Przypomina sobie pan, czy ona kolekcjonowała lalki?
– Odpowiedź brzmi tak. Moja żona jest psychologiem. Bardzo dobrze pamiętam, że kiedy wróciliśmy do siebie, wysunęła pewną hipotezę na temat obecności tylu lalek w domu samotnej kobiety.
– Jaka to była hipoteza?
Winshaw mu powiedział. Przynajmniej sprawa pochodzenia lalek została wyjaśniona. Servaz nie miał więcej pytań. Zwrócił uwagę na niewielką komodę, na której leżały rozłożone Tora, Koran i Biblia.
– Interesuje się pan religiami? – zapytał.
Winshaw się uśmiechnął. Wychylił łyk i szelmowsko błysnął okiem znad szklanki.
– Są fascynujące, nieprawdaż? Mam na myśli religie… Jak to się dzieje, że takie kłamstwa są w stanie zaślepić takie rzesze ludzi? Wie pan, jak nazywam tę komodę?
Servaz uniósł brew.
– „Kącik idiotów”.