Tony Ballantyne NOWY ROZDZIAŁ

Poczułem, że muszę przeprosić, jak tylko wszedłem do mieszkania.

— Chcę cię przeprosić — powiedziałem, zdejmując płaszcz.

Julia uniosła na mnie wzrok znad książki i z wyczerpanym wyrazem twarzy potrząsnęła głową.

— Nie teraz, James. Jestem za bardzo zmęczona.

Ostatnimi czasy kłóciliśmy się zbyt często, stosując taktykę starych wyg, wyjątkowo doświadczonych w prezentowaniu niewielkich ustępstw, oczekując podobnych zachowań od drugiej strony. Wtedy właśnie do niej dotarło. Z uśmiechem na twarzy zerwała się na równe nogi.

— Złapałeś to, tak? Złapałeś Niebieskie Szkło.

Objęła mnie ramionami i przytuliła tak mocno, aż moje ciało zatrzeszczało i zadrżało. To było miłe uczucie, lecz szybko stało się zbyt intensywne, aż gwałtownie wypuściłem z siebie powietrze. Wpatrując się twarzą pełną niepokoju, uwolniła mnie z ramion.

— Och, przepraszam. Zapomniałam, jak czułym jest się na samym początku. Chodź tu i usiądź.

Wzięła mnie za rękę, ciepłym i trzeszczącym chwytem, po czym poprowadziła w kierunku naszej starej, poplamionej sofy. Dopiła resztkę lemoniady ze stojącej tam szklanki, po czym wyciągnęła ją w moim kierunku. W mojej odmienionej wizji szkło zdawało się lśnić od środka głębokim purpurowym światłem. Dokładnie taki sam blask emitowała wilgoć jej pięknych brązowych oczu.

— A teraz po prostu potrzyj ją palcem. Delikatnie, wzdłuż ścianki.

Oblizała wargi, a ja dostrzegłem wewnątrz jej ust piękny niebieski odcień. Nachyliłem się, by ją pocałować, lecz potrząsnęła głową.

— Nie. Najpierw szklanka. Powoli, nie spiesz się.

Wyciągnąłem palec i dotknąłem szkła. Przyczajony dźwięk już czekał tuż pod jego powierzchnią. Wystarczyło pstryknąć palcem, by go usłyszeć. Gdy dotknąłem szklanki, ukryty dźwięk wypełnił mi ciało. Przeciągnąłem palcem po ściance naczynia, a każda komórka mojego ciała zadrżała na znak solidarności.

— Miłe, prawda? — spytała Julia.

— Mmm — zamruczałem w odpowiedzi.

— Przez chwilę gładź szklankę. Później potrzymamy kawałek drewna. Daje takie ciepłe, żywe odczucie.

Jakiś czas siedzieliśmy tak sobie w ciszy. Ja pocierałem szklankę, a Julia tylko patrzyła na mnie, uśmiechając się. Było tak, jakby sprzeczki ostatnich kilku tygodni w ogóle się nie wydarzyły.

— Gdzie złapałeś? — spytała.

Zadrżałem, gdy wspomnienie przeciskało się na zewnątrz przez migotliwe trzaski wrażenia. Obraz nachylającej się nade mną wysokiej, patykowatej postaci, pokrytej wypłowiałą białą szczeciną. Pusta maska jej twarzy z dwiema mrocznymi półkulami odbierających w podczerwieni jam czuciowych, które znajdowały się w miejscu oczu. Na chwilę przestałem gładzić szkło.

— Zaraził mnie obcy. Czekałem na zmianę świateł na przejściu koło ratusza, gdy nadbiegł ku mnie. Kluczył pomiędzy samochodami i ciężarówkami, omijającymi go ledwo o włos. Zamarłem z… trwogi, jak mi się zdaje. A on stał tam na ulicy, tuż przy krawężniku, wpatrując się we mnie. Mogłem dostrzec szok malujący się na twarzach kierowców, wykręcających w ostatnim możliwym momencie, by go wyminąć.

— Ratusz wyznacza mu granice terytorium. — Julia pokiwała głową ze zrozumieniem. — Nie wkroczy na obszar obcego z Downey Road.

Przytaknąłem jej ze zniecierpliwieniem. To była moja historia, nie jej.

— Tak, wiem. W każdym razie, wpatrywał się we mnie przez jakieś dziesięć sekund, po czym po prostu odwrócił się nieoczekiwanie w innym kierunku, jak jakiś ptak, i skupił na czymś zupełnie innym w górze ulicy. I już go nie było, ponownie wbiegł w ruch uliczny. Dopiero w połowie drogi do domu zdałem sobie sprawę, że mnie zaraził.

Zadrżałem na samo wspomnienie. Słowo „obcy” stało się frazesem. Łatką pozwalającą nam unikać konieczności przyznawania przed sobą, z jak dosłownie innego świata pochodziły te istoty. Julia nic nie odpowiedziała, a ja nie rozumiałem wtedy, że jej milczenie wyrażało głębsze zrozumienie sytuacji. Znów zacząłem pocierać szklankę, tym razem obejmując ją dłońmi. Było to elektryzujące uczucie. Obserwowałem, jak drgające walce niebieskiego światła wzbierają z drżeniem w kierunku sufitu, przemawiając do mnie uspokajającym mruczeniem.

— To cudowne. Przez tak długo nie zdawałem sobie sprawy o czym mi opowiadałaś. Nie powinienem na ciebie krzyczeć, gdy pozwalałaś się zarażać. A kiedy rzuciłaś pracę, powinienem starać się ciebie zrozumieć. Powinniśmy przeżywać to wspólnie w domowym zaciszu.

Na twarzy Julii pojawił się nieznaczny uśmiech.

— Zostało jeszcze mnóstwo chorób, które możemy złapać. Barnaby twierdzi, że jest ich przeszło sto pięćdziesiąt. Jestem pewna, że niektóre z nich możemy przejść wspólnie.

Przebiegła mi dłonią po włosach, poczułem trzaski, jakby przepełniała je elektryczność. Przez moje ciało, upojnym drżeniem, przebiegły fale ciepła.

— Jakie to miłe uczucie. Co je powoduje?

Zaczęła delikatnie ugniatać mi głowę, równocześnie recytując lekcję, której nauczył ją Barnaby.

— Czynnik powodujący Niebieskie Szkło jest przenoszony w wodzie. Obcy wydzielają zakażoną substancję, wychwytywaną przez warstwę szczeciny porastającej ich ciało, i ta czeka tam tylko, aż obcy przelotnie się o kogoś otrze. Po zarażeniu, czynnik przenika do twojego układu nerwowego i tam inkubuje. Odmienne wrażenia, które obecnie odbierasz, są właśnie wynikiem jego działania, gdy — w celu reprodukcji — przebudowuje ci układ nerwowy. Doznania te przemijają po rozpoczęciu reprodukcji, lecz wtedy twoje ciało staje się zdolne do przyjęcia większej liczby obcych chorób. Niebieskie Szkło przeciera im szlaki.

— Och — westchnąłem z przyjemnością. — Ile to będzie trwało?

— Dwa do trzech dni. Ciesz się, póki możesz.

* * *

Kiedy teraz wspominam kłótnie, jakie raz za razem wybuchały między nami, gdy Julia zaczęła kolekcjonować obce choroby, czy sposób, w jaki stawiałem pod znakiem zapytania jej inteligencję i zdrowy rozsądek, to zawsze byłem lekko zdziwiony spokojem, z jakim przyjmowała moje późniejsze przeprosiny. Kilka pierwszych dni po złapaniu Niebieskiego Szkła prawie przypominało te z początku naszej znajomości. Prawie. Zawsze istniała bowiem między nami ta niewielka strefa milczenia. Tego, o czym nigdy nie rozmawialiśmy.

Zaraz po Niebieskim Szkle złapałem Promyk Słońca w Kościach. Promyk Słońca w Kościach. Ta nazwa brzmi dosyć dziwnie dla wszystkich, którzy nigdy tego nie przeszli. Wiecie, jak to jest podczas poważnego przeziębienia, gdy człowiek leży sobie w łóżku cieplutko opatulony? To uczucie zadowolenia, gdy ktoś przynosi wam gorące napoje, a wy nie musicie się martwić obowiązkami, pracą ani niczym innym, a jedynie kulicie się, by wracać do zdrowia? Tak właśnie wygląda Promyk Słońca w Kościach, tyle tylko, że bez tych wszystkich negatywnych symptomów, takich jak zablokowane uszy, bóle głowy czy cieknący nos.

Pamiętam, jak leżąc na sofie, uśmiechnąłem się do Julii, która przyniosła mi kolejną szklankę gorącej herbaty z cytryną.

— Dlaczego nam to robią? — spytałem.

Chcąc przysiąść na krawędzi łóżka, zrzuciła na podłogę jakiś kolorowy magazyn i uśmiechnęła się do mnie.

— Nie wiem. Barnaby twierdzi, że obcy zmieniają nasze ciała. Każda choroba troszkę nas ulepsza. Na początku odnowiono ci układ nerwowy, teraz odmładzają twój szpik kostny. Każda z chorób czyni nas odrobinę lepszymi.

Zmarszczyłem brwi i upiłem łyk herbaty. Smakowała tak cudownie, że poczułem się parszywie, nie mogąc się z nią zgodzić.

— Och. To dziwne. Mam wrażenie, że obcy nawet w najmniejszym stopniu, tak czy inaczej, nie dbają o ludzi. Popatrz tylko na tego naszego. Czasem, dotykając płyt chodnika, czołga się na czworakach po głównej ulicy, a kiedy indziej można go zobaczyć, jak wpatrując się w gwiazdy wysiaduje na dachu Kings Arms. Nieustannie widuję go, jak wchodzi czy wychodzi z kanałów. Biega wzdłuż granic swojego terytorium, czy też po głównej ulicy, wymijając ludzi, jakby ich tam zupełnie nie było, ale nigdy, jak się zdaje, nie jest nami zainteresowany. Kiedy mnie zarażał, miałem wrażenie jakby patrzył przeze mnie na wskroś.

Julia rozparła się wygodnie i przeciągnęła zmysłowo. Zapuszczała włosy. Kosmyki tlenionych włosów rozłożyły się na obiciach sofy, a ich lśniące, brązowe odrosty tworzyły poduszkę wokół jej głowy. Uśmiechnęła się do mnie protekcjonalnie.

— Starasz się wyczytać konwencję mowy własnego ciała u obcej istoty. Bety od tysiącleci podróżowały przez galaktyki. Barnaby twierdzi, że dzielą wspólną pulę pamięci gatunkowej, której używają do wzajemnej komunikacji. Czy język ciała znaczy cokolwiek dla telepaty? Czy ty naprawdę uważasz, że możemy pokładać nadzieję, że u tak zaawansowanej rasy odnajdziemy odpowiedniki wszystkich naszych doświadczeń?

Poczułem się lekko zraniony Odpowiedź, jakiej jej udzieliłem, była wynikiem mego rozdrażnienia.

— Nie wyglądają znowu na aż tak zaawansowanych. Przypominają raczej stado ptaków, które wylądowało na naszej planecie. Gromadka rudzików, z których każdy broni własnego terytorium. Nijak nie wygląda, by komunikowali się z ludźmi.

— Mmm. Może jeszcze tego nie robią — odparła enigmatycznie Julia. Nieoczekiwanie ziewnęła, po czym przeciągnęła się i wstała. — Słyszałam, że Selina złapała coś nazwanego Symfonią Smyczkową. Brzmi ciekawie. Pomyślałam, że wpadnę do niej, by sprawdzić, co to takiego. Chcesz iść?

Potrząsnąłem głową. Jak na razie byłem całkiem zadowolony z Promyka Słońca w Kościach.

— Jak sobie chcesz — powiedziała, wychodząc z pokoju. — Do zobaczenia.

— Cześć — odpowiedziałem, lecz kiedy wyszła, nie było już tak samo. Zasnąłem, starając się sobie wyobrazić, w jaki sposób obce choroby zmieniały moje ciało, przeistaczając mnie w nową, wspaniałą istotę. Zamiast tego męczyły mnie koszmary. Obcy wpatrywał się we mnie swoimi niewidzącymi, ciemnymi jamami oczu. Westchnął z przyjemności, gdy moja wola powoli, wraz z kolejnymi falami chorób, oddzielała się ode mnie, aż znalazłem się całkowicie pod jego kontrolą.

Kiedy się obudziłem, Promyk Słońca powoli znikał z moich kości.

* * *

Julia złapała Symfonię Smyczkową od Seliny i prawie przez tydzień chodziła z uśmiechem na twarzy, wywołanym grającą jej w uszach muzyką sfer. I nieważne, jak bardzo się starałem, nie mogłem się tym zarazić. Za to udało mi się złapać Parchy. Skóra nabrzmiała mi wielkimi, czerwonymi i ropiejącymi krostami, które szybko twardniały, tworząc brązowe strupy, rozmiarami, kształtem i kolorem przypominające jednopensówki.

— Ohyda — zajęczałem pewnego ranka, strząsając z łóżka odpadłe ze mnie strupy.

— Mnie to mówisz — powiedziała z niesmakiem Julia. — Nie mógłbyś sypiać na sofie?

Popatrzyłem na nią zdziwiony.

— Powinnaś okazać mi trochę więcej współczucia.

— Podobnie jak ty, kiedy to złapałam?

Spuściłem oczy.

— Przepraszam, ale wtedy nie zdawałem sobie sprawy jak to jest. Myślałem, że to była wyłącznie twoja wina.

Podeszła do mnie i musnęła wargami mój policzek.

— Wiem. Większość niezarażonych ciągle jeszcze tak myśli. Biedaku.

Przysiadłem na brzegu zapadającego się łóżka i pogrzebałem palcami u stóp w czerwonawym stosiku strupów zebranym na starym dywanie. Oparłem na kolanach wypełnione nimi dłonie i rozejrzałem się wokół, po zniszczonych, żółtych, drewnianych panelach ścian pokoju. Nowość, związana ze wspólnym mieszkaniem, odpłynęła już dawno. Wpatrywałem się w szarą, wełnistą nitkę pajęczyny, odchodzącą z sufitu aż do bezkształtnej brązowej szafy, i chciałem stąd wyjść, zniknąć na cały dzień. Wszystko, byle się wyrwać z ciepłej klaustrofobii naszych słabo oświetlonych pokoi i niekończących się filiżanek herbaty z mlekiem, które musiałem pić, by karmić swe wypełnione wysiękiem strupy.

— Nienawidzę tego — stwierdziłem, wzdychając. — Czuję, jak mnie wysysają. Każdy odpadający ze mnie strup przypomina kolejną cząstkę mnie, którą tracę na zawsze. Czy nie uważasz, że to właśnie nam robią? Dzień po dniu zbierają nas po trochu jak jakieś plony? Ocalają nasz materiał genetyczny z biologicznych szczątków zrzucanych przez nasze ciała? Jeśli trwałoby to wystarczająco długo, nic by ze mnie nie zostało. Obcy mogliby mnie odbudować z tych pozbieranych kawałeczków jako niewolnika na swoim statku kosmicznym.

— Obcy nie mają statku. Wszyscy o tym wiedzą.

— No, ale wiesz, co mam na myśli. Pomyśl o tym. Każda złapana choroba zmienia nas w jakiś sposób. Czy przybyli z aż tak daleka, tylko po to, by nas nimi zarażać? Musi być jakiś powód. W co oni nas przemieniają?

Julia wzięła szczotkę do włosów i przyklękła przed sięgającym jej do pasa lustrem, opartym o ścianę w pobliżu drzwi. Powoli zaczęła szczotkować włosy, tak wyczesując ich kosmyki, by móc widzieć swój naturalny kolor lśniący w świetle. Pomyślałem, jak to wolałem ją z krótkimi blond włosami, lecz nie powiedziałem tego na głos. Dalej czesała się w ciszy. Zacząłem ponownie.

— No wiesz, popatrz tylko na mnie. Przez ostatnie kilka tygodni zmieniono mi układ nerwowy, mój szpik kostny też uległ zmianom, a teraz zrzucam skórę. Słyszałem, że te zmiany są genetyczne i że zapisano je w naszym DNA. Nasze dzieci urodzą się już przeistoczone. I to nie tak, że będą posiadały naturalną odporność na Niebieskie Szkło, lecz ta choroba nie będzie się ich imać, gdyż już ich odmieniła. Oto, co chcę powiedzieć i nie przekonasz mnie, że ciebie to nie martwi. Skąd mamy mieć pewność, że obcy działają w naszym interesie?

Julia przeciągnęła ze złością szczotką po włosach, po czym upuściła ją na podłogę. Nagłym ruchem odwróciła się do mnie.

— Czasem naprawdę mnie wkurzasz, James. Nie słuchasz niczego, co do ciebie mówię, nie zgadzasz się ze wszystkim, co przeczytasz, a na dodatek starasz się wierzyć wszystkim historiom zasłyszanym w pubie od nieznajomych. Obcy nie mogą nam zaszkodzić i tego nie zrobią. To powszechnie zaakceptowany fakt, ustalony podczas kontaktu. Nikt, absolutnie nikt tego nie neguje. Nikt, za wyjątkiem ciebie.

Potrząsnąłem powoli głową. Tak właściwie, to i ja wierzyłem w to samo. Każdy, kto poczuł tamtej nocy falę wiary przelewającej się przez świat, gdy obcy wreszcie wyswobodzili się z gigantycznej kupy błota, którą wyhodowali na Wanstead Flats, nie mógł czuć inaczej. Witajcie, powiedzieli. Dosłyszeliśmy wasze umysły wołające do nas z przestrzeni. Nie zrobimy wam krzywdy. To było tak oczywiste, że leżało poza wszelkimi wątpliwościami.

Tym, którzy uważają nas z powodu naszej wiary za naiwnych i głupich, powiem tak: po pierwsze, jeśli was tam nie było, to tego nie zrozumiecie, po drugie, jak na razie wszystko wskazuje, że mieliśmy jednak rację. Obcy nigdy nie zamierzali nam zaszkodzić.

Twarz Julii złagodniała.

— Przepraszam, że na ciebie naskoczyłam — powiedziała. — To nie twoja wina. Pamiętam, jak sama przechodziłam Parchy. Masz wtedy negatywne nastawienie do całego świata. Nie martw się. Przejdzie ci.

Wyprostowała się i przebiegła palcami po włosach, popatrzyła na siebie z zadowoleniem i sięgnęła po wiszący na tyłach drzwi nowy brązowy, wełniany płaszcz.

— Wychodzę na chwilę — stwierdziła. — Potrzebuję świeżego powietrza. Chcesz czegoś?

Spuściłem wzrok na dywan i westchnąłem.

— Zostań ze mną — poprosiłem. — Nudzę się.

— Nie będzie mnie tylko przez jakąś godzinkę — powiedziała. — Jesteś pewien, że niczego nie potrzebujesz?

Popatrzyłem na garść trzymanych w ręce strupów i ponownie westchnąłem.

— Tak, jestem. Co powinienem z nimi zrobić?

Podążyła wzrokiem za moim spojrzeniem i zaczęła chichotać.

— Powinieneś je pozbierać, a następnie umieścić w słoiku, który schowasz w suchym i bezpiecznym miejscu. Nie pozwól, by obcy ci je ukradli.

Uśmiechnąłem się i potrząsnąłem głową w udawanej rozpaczy.

— Jesteś chora.

Zebrałem do ręki kilka pozostałych na łóżku strupów i przeszedłem do łazienki, gdzie wrzuciłem je do toalety.

* * *

Niezapominajkę złapaliśmy wspólnie z Julią od jakiejś pary, poznanej w pubie niedaleko ratusza. Tamci złapali Niebieskie Szkło prawie zaraz po tym, jak obcy wyznaczył granicę wokół South Street i byli obecnie wytrawnymi graczami w grze w obce choroby. Starania Julii, by zaimponować im przechodzonym niedawno atakiem Symfonii Smyczkowej, nie poruszyły ich nic a nic, lecz śmiali się, gdy opowiedziałem im o moim słoiku pełnym parchów. Gdy wieczór miał się już ku końcowi i byliśmy już bardzo pijani, zgodzili się nas zarazić. Niezapominajka jest — podobnie jak Niebieskie Szkło — chorobą węzłową. Musisz ją złapać, by otworzyć swe ciało na możliwość zarażenia kolejnymi chorobami. Mieli już zamykać, gdy mężczyzna nachylił się nade mną i pocałował mnie w usta, po czym zaczął chichotać. Uśmiechnąłem się z przymusem, nie zdając sobie sprawy, z czego tak naprawdę się śmiejemy. Dopiero później dowiedziałem się, że Niezapominajka przenosi się poprzez stan umysłu, a nie na drodze kontaktu fizycznego. Upojenie alkoholem pozwala chorobie przeskoczyć w odpowiednie miejsce pnia mózgu, nieznacznie zmodyfikowane już Niebieskim Szkłem.

Zataczaliśmy się, gdy trzymając się wzajemnie pod rękę, wracaliśmy do domu.

— Jestem pijana — zachichotała. — Nie mogę sobie przypomnieć, gdzie mieszkamy.

— Tędy — powiedziałem, wskazując w dół uliczki, którą w połowie długości blokowało metalowe ogrodzenie, za którym leżała ciemność pustki porzuconego, niezagospodarowanego terenu. Oboje zaczęliśmy się śmiać.

— Niezapominajka przeprogramuje nam mózgi — powiedziała Julia. — Przesunie nasze wspomnienia, umieszczając je w zupełnie innych miejscach.

Stałem niepewnie na nogach, kołysząc się i starając sobie przypomnieć. Wszystkim, co przychodziło mi do głowy, było świąteczne ciasto. Wbijanie szpikulca, by zrobić w nim otwory, a następnie nalewanie tam whisky z nakrętki butelki. Bogaty smak nasączonych alkoholem rodzynek wypełnił mi usta. Nieoczekiwanie uczucie się rozpłynęło i doznałem przebłysku pamięci.

— Poszliśmy w złą stronę. Wracamy.

* * *

Niezapominajka jest najlepszą chorobą. Teraz może tak nie uważasz, ale kiedy już ją złapiesz…

Siedzieliśmy z Julią na łóżku, zajęci zabawą w sprawdzanie pamięci.

— Pamiętam, jak pierwszy raz zobaczyłam śnieg — opowiedziała. — Tata wyciągnął mnie w ramionach i patrzyłam w górę, na ciemne niebo, a w moim kierunku zaczęły spadać te duże białe płatki. Wrzeszczałam z zachwytu. A wtedy jeden z nich spadł mi na język, a ja po prostu nie mogłam przestać chichotać.

Trzymałem ją za rękę, starając się sobie przypomnieć, jak miała na imię. Wróciło to do mnie w postaci nieoczekiwanej fali, której towarzyszył wybuch prawdziwego uczucia. Przypominało to prawie tę gorączkę, która trzymała mnie w szponach przez pierwsze trzy tygodnie naszej znajomości. Coś innego wyciekło mi z pamięci.

— Zapomniałem jak brzmieli Beatlesi — stwierdziłem.

— No, no! Nieźle. — Julia wyraźnie była pod wrażeniem. Wspomnienia wkrótce powrócą, i to olbrzymią falą, a będzie to przypominać słuchanie każdej z ich piosenek po raz pierwszy, tyle że tym razem będą one poobklejane wszystkim innym, całym późniejszym, nabieranym z czasem głębszym zrozumieniem, które pozwalało ci naprawdę doceniać, co posiadałeś.

Po wszystkim, co powiedziano na temat tego, co zrobili nam obcy, Niezapominajka wciąż była wspaniałym przeżyciem.

Julia zaczęła się uśmiechać. Mocno ścisnęła mi dłoń i zwinęła palce u nóg, rolując w fałdy tanie wzorzyste prześcieradło.

— Później mam zamiar się wymknąć i spotkać z Barnabym. Sypiamy razem, wiesz. — Zachichotała. — Och nie, zapomniałam. Nie powinnam była ci tego mówić, prawda?

Przeczesałem dłonią jej coraz dłuższe brązowe włosy i zakręciłem na palcu ich blond końcówki. Również chichotałem.

— Nie przejmuj się. Mój mózg mi mówi, że wiedział o tym. — Zaśmiałem się głośniej. — Ojej! Teraz o tym zapomniałem!

Lecz później to do mnie wróci, a wtedy naprawdę zaboli.

— O czym zapomniałeś? — zapytała Julia i oboje zaśmialiśmy się jeszcze głośniej.

Chwila przeminęła, westchnęliśmy i ułożyliśmy w ciszy na łóżku. Julia obróciła się na brzuch, oparła głowę na mojej piersi i zaczęła gładzić mnie po ramieniu.

— Więc to tak — powiedziała. — Ostateczne zrozumienie. Powiadają, że Niezapominajka jest końcem początku. Powinniśmy osiągnąć stan łaski, który doprowadzi nas do docenienia pozostałych, wciąż czekających na nas chorób. Nasze ciała są przygotowane.

— Mmm — stwierdziłem, wpatrując się w wielką papierową kulę delikatnego abażuru.

— Wszelkie dzielące nas lata, cała dzieląca nas odległość. Wkrótce będziemy mogli zajrzeć do puli wspomnień gatunku obcych. Jak to będzie, spojrzeć przez przestrzeń, by zajrzeć w umysły innych istot, błyszczące w ciemności niczym gwiazdy?

— Oświecenie — powiedziałem.

— Też tak myślę — marzycielsko zgodziła się ze mną. Nagle stężała.

— Poczekaj. Nadchodzi. Czujesz to?

Czułem. Ogromna ciemna jama rozwarła się gdzieś i wpadaliśmy w nią w naszych umysłach. Pośrodku było światło. Julia chwyciła mnie za ramię, a ja ułożyłem się wokół niej. Światło rozlało się i obmyło nasze ciała.

* * *

Nie minął tydzień, a Julia zostawiła mnie i wprowadziła do Barnaby’ego. Mają całkiem przyjemne mieszkanko w szemranej okolicy tuż za ratuszem. Z powodu tamtejszych dzieciaków malujących po murach, dzielnica sprawia wrażenie bardziej zrujnowanej, niż jest w rzeczywistości, lecz Julia zapiera się, że czuje się tam bezpiecznie, gdy musi wyjść w nocy. Żeby było śmiesznie, ich mieszkanie jest o rzut beretem od owych zapuszczonych terenów, przy których wylądowaliśmy tej nocy, gdy zapomnieliśmy drogi do domu. Julia ma teorię, że jesteśmy w stanie wyczytać własne myśli zarówno z czasowym wyprzedzeniem, jak i po fakcie. Według jej teorii, kierowała się wtedy najzwyczajniej w świecie do swego przyszłego domu. Ja wciąż nazywam to wyłącznie zbiegiem okoliczności. Kłócimy się o to, kiedy się spotykamy, by wymienić choroby. Istnieje spora grupka oświeconych, którzy myślą, że ma rację, lecz ogólnie rzecz biorąc większość z nas uważa, że to po prostu czysta fantazja. Bardzo rzadko można spotkać oświeconego, który nie stąpa twardo po ziemi. Jesteśmy rozsądną gromadką. Cóż nam zostało, musimy tacy być, prawda? Tworzysz sobie te wszystkie fantazje o własnym miejscu we wszechświecie, o tym, jak to ktoś cię dogląda, i nagle pojawiają się obcy i wydawać by się mogło, że można najzwyczajniej w świecie przestać to robić. Przybyli, by pomóc ci przekształcić swe ciało i przenieść na wyższą płaszczyznę istnienia, ale oczywiście to nie do końca tak, prawda?

Grupka rolników — oto kim są. Dokładnie nie tyle rolnicy, co pasterze. Przez tysiąclecia powoli przemierzający wszechświat w poszukiwaniu planet, na których życie wyewoluowało w sposób umożliwiający podtrzymanie ich żywego inwentarza: stu pięćdziesięciu — czy coś koło tego — chorób, tworzących ich stado. Hodują je wewnątrz naszych ciał, stających się ich nowym pastwiskiem, by zbierać dziwaczny plon, kolekcjonując martwe bakterie, których się pozbywamy. Zobaczyłem to wszystko z Julią w jednej olbrzymiej pętli, dzięki ich skumulowanej pamięci gatunkowej, zaraz po tym, jak Niezapominajka przyłączyła nas do wspólnej części ich świadomości. Runęliśmy w przeszłość przez czas, świat za światem, do jakiejś niczym niewyróżniającej się dalekiej planety, na której pierwotnie ewoluowali. Odbijając się znów do przodu, podążając ich śladem, do coraz to nowszych światów, gdy mieszkańcy planet i ich potomstwo uodparniali się na ich choroby. Gdy nie mogli już dłużej uprawiać swej metaforycznej ziemi.

To trzeźwiąca myśl, która równocześnie zmusza, byś stanął twarzą w twarz z faktami. Wcale się nami nie interesowali. W głębi naszych serc wiedzieliśmy o tym, wystarczyło tylko zauważyć, jak na nas patrzą.

Dostrzeżenie prawdy tego kalibru zmusza do stawienia czoła prawdziwemu światu.

Co w takim razie zrobiłem? Cóż, posprzątałem mieszkanie. Ta długa pajęczyna definitywnie musiała stąd zniknąć. Wyrzuciłem zapychające mi szafę stare ciuchy i sprzedałem gitarę, na której nigdy nie nauczyłem się grać. Nawet przeczyściłem lodówkę. Odkurzyłem edytor tekstu i znów zacząłem pisać artykuły do magazynów i gazet. To była moja pierwsza próba — moje otrzepanie się z kurzu. Czuję, jakbym ponownie zapanował nad własnym życiem, a nie czekał, aż rzeczy same mi się przydarzą. Wydaje mi się, że kiedy przybyli obcy, wszyscy włączyliśmy sobie pauzę w naszych życiach.

Och, boli mnie gardło, mocno, jakby brała mnie jakaś choroba. Mam nadzieję, że to jedynie najzwyklejsze przeziębienie.


Przełożył Konrad Kozłowski

Загрузка...