6

Urodziłam się na Ziemi, w prowincji Zielonej Rzeki, jednej z naszych najbardziej żyznych prowincji, w naszym roku 2697 — to czwarty rok Klath 82 Cyklu Imperialnego Ansaarów. Mam więc wedle naszej rachuby trzydzieści cztery lata. Według kalendarza Ansaarów mam lat dwadzieścia trzy. Mój ojciec był lekarzem, a matka wróżbitką, badającą naturę wszechświata. W momencie podboju byłam dziewczynką wkraczającą dopiero w kobiecość. Miałam młodszego brata, który chciał zostać lekarzem tak jak mój ojciec, oraz starszą siostrę, szkolącą się w sztuce wróżenia. Ja nie wybrałam jeszcze mojej ścieżki.

Powinieneś zrozumieć, o Wszechwiedzący, że Ziemia w momencie podboju Ansaarów była wspaniałym światem, klejnotem wśród gwiazd, planetą, której można zazdrościć.

Czy znasz naszą historię? Nie, na pewno nie, Wasza Wysokość. Wszechświat jest ogromny, a nasz świat znajduje się bardzo daleko. Władca Ansaarów ma wiele zajęć ważniejszych niż studia nad dalekimi i nieważnymi planetami maula. Zapewniam cię jednak, Panie, że Ziemia nie była zwykłym światem. Dla nas nasz mały świat był centrum wszechświata, miejscem pełnym cudów, piękna i szlachetności.

Muszę ci powiedzieć, o Wszechwiedzący, że chociaż patrzysz na nas jak na barbarzyńców, darzyliśmy cywilizację naszego świata wielkim szacunkiem. Być może niektórzy barbarzyńcy lubią myśleć o sobie jak o barbarzyńcach, ale my byliśmy inni. Nasza historia sięga ponad dziesięć tysięcy lat wstecz. Pokonaliśmy przeszkody, przekroczyliśmy nasze ograniczenia i stworzyliśmy dla siebie niemal doskonały świat.

Uśmiechasz się, Panie Galaktyki, na nasze dziesięć tysięcy lat! Rozważ jednak, że na początku byliśmy nomadami, żywiącymi się korzonkami, nasionami i zwierzętami. Podnieśliśmy się z tego poziomu, podbijając morza, niebo i mrok przestrzeni, lecz co najważniejsze, pokonaliśmy siebie samych. Odrzuciliśmy naszą dzikość i zbudowaliśmy wspaniałą cywilizację. Czy jakakolwiek inna rasa przeskoczyła tak szybko od barbarzyństwa do cywilizacji?

Wiedz, Władco Ansaarów, że byliśmy niegdyś wojowniczą, brutalną rasą, która nie okazywała litości. Mogłabym powiedzieć ci o mordach, paleniu wiosek i zabijaniu dzieci, nieskończonych okrucieństwach, bezmyślnym zniszczeniu. Jeden z naszych mitów opowiada o pierwszych ludziach — matce, ojcu i dwóch synach. O tym jak jeden z synów podniósł rękę na drugiego i zgładził go. A to był dopiero początek.

Przez wiele tysięcy lat nie zaznaliśmy pokoju. Rodziny walczyły między sobą, miasta maszerowały na inne osiedla, kraje na kraje, a potem imperia ścierały się z imperiami. Wydawało się, że obrócimy całą Ziemię w gruzy i zgliszcza.

Ale tak się nie stało, Władco Ansaarów. To przypuszczalnie nasze największe osiągnięcie. Nasza szorstka, gniewna natura mogła doprowadzić nas do samozniszczenia, ale udało nam się tego uniknąć. Przeżyliśmy.

Powinieneś wiedzieć, Panie Wszystkiego, że w momencie moich narodzin podział Ziemi na narody był tylko wspomnieniem, a populacja Ziemi nie przekraczała liczby, którą planeta mogła wyżywić. Zmieniliśmy naszą planetę w zielony park, ze świeżym, czystym powietrzem i czystymi niebieskimi morzami. Ludzie żyli w harmonii, pełni nadziei.

A potem przyszli Ansaarowie.

Niewiele wiedzieliśmy wtedy o Imperium. Niewiele, ponieważ zdecydowaliśmy się nie podróżować wśród gwiazd. Było to w naszej mocy, gdybyśmy tego chcieli. Ale nie chcieliśmy.

Dawniejsi mieszkańcy Ziemi, którzy tworzyli narody z miast i imperia z narodów, przypuszczalnie patrzyli także na gwiazdy i mówili: „Niegdyś będziemy rządzić i gwiazdami!”. Jednakże w czasie, gdy nasza rasa poznała zasadę budowy statków gwiezdnych, nie widzieliśmy już powodów ku temu. Chcieliśmy pozostać na naszym małym świecie.

Myślisz zapewne, Wszechwiedzący, że jest to nasza wada. Przypuszczalnie masz rację. Byliśmy jednak szczęśliwi. Nasze trudne dni były za nami, zadowalało nas zrównoważone, harmonijne życie.

Wiedzieliśmy o Imperium, ponieważ mogliśmy wykrywać wiadomości przesyłane pomiędzy gwiazdami, choć nie byliśmy w stanie ich zrozumieć. Wiedzieliśmy, że niebo jest pełne światów, podejrzewaliśmy, że wiele z nich znajduje się pod władzą jednej, dominującej rasy. Myśleliśmy jednak, że Imperium nie chce od nas niczego.

Oczywiście myliliśmy się. Imperium nie zna granic, a duch Ansaarów nie zna pokoju. Twoi ludzie nie spoczną, dopóki ich potęga nie sięgnie od jednego końca wszechświata to drugiego.

Dnia podboju — powinnam powiedzieć Aneksji, wiem że powinnam tak powiedzieć — nie zapomnę nigdy. Było to wczasach twojego błogosławionej pamięci ojca, Jego Zmarłej Wysokości Senpata XIV, oby wiecznie zaznawał cudów Raju! Było to zaledwie dwa lub trzy lata po tym, jak urosły mi piersi. To są piersi, Wasza Wysokość, te wypukłości w tym miejscu. Gdybym miała dziecko, dawałyby one mleko, ponieważ — jak może wiesz — ludzie są ssakami. Pojawienie się piersi oznacza dla nas koniec dzieciństwa i początek kobiecości.

Dla mnie Aneksja rozpoczęła się w południe najjaśniejszego dnia lata, gdy moje życie było spokojne i szczęśliwe, a przyszłość wydawała się nieść nieskończone obietnice.

Mieszkałam wtedy z moją matką, ojcem, bratem Vannem i siostrą Theyl w domu o złotej kopule, w wiosce zamieszkałej przez tysiąc ludzi, mieszczącej się nad rzeką. Na wschodzie znajdowały się niskie, okrągłe wzgórza przypominające zielone garby, na zachodzie ziemia wznosiła się jak uniesiona dłonią olbrzyma, a w niebo strzelały góry z czarnego kamienia. Kiedyś, gdy Ziemia była zatłoczona i głośna, po naszej stronie rzeki wznosiło się wielkie miasto. Lecz była to daleka przeszłość i pozostały tylko jego ślady, szare linie fundamentów w trawie.

Było to spokojne miejsce i mieliśmy nadzieję, że nigdy się to nie zmieni. Jednak nic we wszechświecie nie jest stałe, o Wielki.

Czy wiesz, jak wygląda Aneksja? Pozwól, że ci opowiem, wielki i wszechpotężny Panie.

Najpierw nadchodzi Ciemność. Potem Dźwięk. Następnie Rozdarcie Nieba. A na końcu Głos, oznajmiający podbitym ich los.

Ciemność jest całkowita — nagła noc w południe. Naszymi źródłami energii były satelity orbitalne, których wielkie skrzydła gromadziły energię Słońca i przesyłały ją nam w pakietach sterowanych laserem. W jednej chwili ansaarscy najeźdźcy przerwali dopływ energii do wszystkich naszych satelitów. Uczyniła to broń zwana Vax. To tak, jakby wszystkie satelity na orbicie zostały owinięte kocami z materii nieprzepuszczającej światło. Wszystkie urządzenia elektryczne na naszej planecie przestały pracować. Nadeszła Ciemność.

Byłam w ogrodzie. Skąd miałam wiedzieć, że zgasły wszystkie światła na całym świecie, a nasze urządzenia, w tym systemy obronne, przestały funkcjonować? W ogrodzie jednak panowała Ciemność. Samo słońce zostało przesłonięte. Niebo stało się czarną płachtą, tak czarną, że spojrzenie na nie było bolesne. Wasza broń Vax pokryła niebo nieprzezroczystym polem siłowym, gigantyczną barierą. To wasza największa broń, pozwalająca wam rządzić galaktyką. Stawiacie swoją zaporę między planetą a jej słońcem, w jednym momencie odcinając całe światło, ciepło i energię. Kto może sprzeciwić się takiej sile?

Stałam patrząc na ciemne niebo i najpierw myślałam, że oślepłam. Podniosłam rękę i nie mogłam nawet dostrzec własnych palców, nawet ich zarysów, nawet cienia. Dotknęłam palcami powiek i zobaczyłam kolory, tańczące plamy błękitu, złota i zieleni, które zawsze widziałam po dotknięciu powiek. Jednak gdy ponownie otworzyłam oczy, nadal nic nie widziałam. Świat w całej swojej jasności i pięknie zniknął.

Nie bałam się jednak, jeszcze nie. To wszystko stało się tak nagle, zmiana była tak całkowita, że jeszcze do mnie nie dotarła.

Następnie przyszedł Dźwięk, Dźwięk niepodobny do żadnego innego, niski elektroniczny jęk, dochodzący gdzieś znad horyzontu. Dźwięk powoli rósł w siłę, aż nasze uszy zaatakował przerażający, rozdzierający wrzask, syrena naszej zagłady, straszny, ogłuszający, nieharmonijny jęk, który trwał i uderzał w nas z niemalże fizyczną siłą.

Teraz już się bałam. Wydawało mi się, że nadszedł koniec świata. Padłam na kolana i zakryłam uszy Jak pewnie już wiesz, Panie Wszystkiego, niełatwo mnie przestraszyć, a jednak zostałam wtrącona w przepaść strachu przez waszą Ciemność i wasz Dźwięk. Myślałam, że już nigdy się z tego nie otrząsnę.

Byliśmy już podbici. Tylko jeszcze o tym nie wiedzieliśmy.

W miarę, jak dźwięk rósł i rósł w siłę, zobaczyłam długie promienie światła, rozdzierające kurtynę ciemności — jasne, poziome pasma zieleni, żółci, fioletu i purpury, drżące promienie silnego światła, rozciągające się na całym niebie, ze wschodu na zachód, i niknące za horyzontem. Wyglądały jak łańcuchy wokół pasa olbrzyma. Patrząc na nie w zadziwieniu i strachu wyczuwałam ich pulsowanie, jak oddech olbrzyma, gotowego do zrzucenia tych świetlistych więzów.

Rozpoczynało się Rozdarcie Nieba.

Pasy światła tańczyły na niebie, zielony zakrzywiał się tak, jakby miał dotknąć gruntu, a fioletowy przypominał napięty łuk, zakrzywiony w kierunku nieba, podobnie jak promień purpurowy i żółty. Następnie kształty odwróciły się, promienie mierzące w niebo teraz dotykały ziemi i odwrotnie. Dźwięk zaatakował nas z jeszcze potężniejszą siłą. Trwało to… pięć minut? Może dziesięć? Stopniowo zdałam sobie sprawę, że ruchy promieni rozdzierają gęstą czarną pokrywę, rozłożoną za nimi jak kurtyna. W miarę ruchów promieni ciemność rozciągała się i wyginała do momentu pęknięcia.

Następnie ciemność została rozerwana i zaświeciły nad nami gwiazdy. Tysiące, miliony, całe niebo rozświetlone błyszczącymi zimnym światłem punktami, jak odbiciami milionów ogni w ciemnym jeziorze.

Następnie dostrzegłam, że te miliony świateł ruszają się, niepodobnie do gwiazd, nieustannie rosnąc. Były to okręty inwazyjne. W końcu ucichł dźwięk. Jego miejsce zajęła przerażająca cisza, cisza tak zupełna, że w moich uszach wydawała się rykiem.

Na końcu przyszedł Głos.

Głos przemówił z nieba, spokojny, jasny, głęboki głos, który usłyszała jednocześnie cała planeta. Najpierw w uniwersalnym imperialnym, którego naturalnie nie rozumieliśmy, a następnie w naszym własnym języku.

— Przynosimy pozdrowienie Jego Imperialnej Wysokości Senpata XIV, Najwyższego Ansaara, Wszechwiedzącego. Polecił on nam poinformować was, że zostaliście tego dnia włączeni do Imperium. W związku z tym Imperium będzie was chronić przed niebezpieczeństwami, podzieli się z wami swoimi osiągnięciami i poprowadzi was ku cywilizacji.

— Nie bójcie się. Nie grozi wam żadne niebezpieczeństwo. Przyszliśmy zaoferować wam jedynie zalety imperialnego stylu życia. Mieszkańcy Ziemi, dzisiaj rozpoczyna się dla was nowa era. Era bezpieczeństwa, szczęścia i pomyślności pod przyjaznym, dobrotliwym panowaniem Jego Imperialnej Wysokości, Pana Wszystkiego, Senpata XIV, oby żył długo i pomyślnie.

I tak dołączyliśmy do Imperium.

Założyłam — wszyscy założyliśmy — że nasi przywódcy muszą się już otrząsać z pierwszego szoku, że dawno przygotowane systemy obronne budzą się do życia, że we wszystkich zakątkach Ziemi wojownicza natura ludzi budzi się z długiego snu i niedługo zaczniemy walczyć z niechcianymi dobrodziejstwami, które oferowali nam najeźdźcy z kosmosu.

Ale nie… nie…

Nasze źródła energii pozostały niesprawne. Nic się nie ruszało, nic nie działało. Nie było rządu, nie było armii, tylko dwa miliardy zdezorientowanych mieszkańców Ziemi, stawiających czoło niezrozumiałemu wrogowi.

Prawda o sytuacji uderzyła nas jak spadająca góra. Nasze dusze otępiały, nasz duch został strzaskany. Tak właśnie wygląda metoda podboju Ansaarów — pokazać już w pierwszych momentach ataku, że opór jest nie do pomyślenia, a zatem niemożliwy.

Okręty Ansaarów lądowały już we wszystkich prowincjach świata. Ponownie usłyszeliśmy Głos imperialnego prokuratora, oznajmiający nam nowy porządek rzeczy.

Zostaliśmy poddani administracji rządu terytorialnego Kwadrantu Zachodniego Imperium. Nasze podatki miały wędrować do rządu terytorialnego i mieliśmy otrzymywać pełne korzyści płynące z przynależności do galaktycznej sfery wzajemnego dobrobytu, którą było Imperium. Osoby o specjalnych zdolnościach, które mogły okazać się przydatne dla Imperium, miały zostać zaproszone do skorzystania z nich. Pozostała część ludzkości miała żyć tak, jak poprzednio, lecz siły Imperium miały stacjonować na planecie, aby zapewnić jej wieczny pokój.

Zamieszki i panika rozpoczęły się jeszcze zanim Głos zakończył wyjaśnianie zmian, które dotknęły nasz świat.

Okazaliśmy brak zainteresowania korzyściami uczestnictwa w waszej sferze wzajemnego dobrobytu, pozwalając cywilizacji budowanej przez dziesięć tysięcy lat zawalić się w jeden dzień.

Gdy Głos przestał mówić, pobiegłam do telefonu i zadzwoniłam do ojca w szpitalu. Z głośnika wydobyła się jedynie cisza, okropna cisza pustki między gwiazdami.

— Zadzwoń więc do mojej matki — poleciłam urządzeniu.

Nic się nie stało i w tym momencie zorientowałam się, że cała sieć komunikacyjna musi być nieczynna.

Ciemność powoli ustępowała. Widziałam w niej rozmyte kształty, jakby cienie cieni. W wiosce płonęły ognie. Słyszałam odległe głosy — krzyki, płacz…

To był początek Szaleństwa, Czasu Ognia.

Demony, które pozostawiliśmy za sobą, potwory i koszmary naszej przeszłości, zostały uwolnione na nowo. Nasze spokojne społeczeństwo — dwa miliardy ludzi zamieszkujących całą zieloną planetę, ciche wioski o schludnych domach, przyjemnych ogrodach i uprzejmych, przestrzegających prawa mieszkańcach, wpadły w szał. Nic nie miało znaczenia poza potrzebą znalezienia pożywienia, broni i bezpiecznej kryjówki. Świat ponownie stał się dżunglą.

Tak, Wasza Wysokość, widzę twój uśmiech. Myślisz sobie — maula. Czego innego można się spodziewać. Zwykłe prymitywne istoty, żałosne dziesięć tysięcy lat cywilizacji — oczywiście, że zmieniły się w dzikie bestie w momencie, gdy coś poszło nie tak.

Oczywiście!

Masz rację — zachowaliśmy się strasznie. Ale pozwól, że zadam ci pytanie, Władco Ansaarów. Co by się stało, gdyby Ciemność nastała nad Haraar, gdyby Dźwięk rozdarł wasze niebo, nad waszymi głowami pojawiły się statki kosmiczne, a Głos oznajmił, że Imperium Ansaarskie upadło, że wasze terytorium stanowi teraz pomniejszą prowincję znacznie większego imperium z innego wszechświata, że zostaliście podbici przez istoty, dla których potężni Ansaarowie nie znaczą więcej niż owady? Co by się stało, Panie Wszystkiego? Niewolnicy w twoim pałacu — eunuchowie, konkubiny, wszystkie pomniejsze i ważne żony — czy zebraliby się wokół ciebie i chronili cię, Wszechwiedzący? Czy też zaatakowaliby cię, rozdarli na tysiąc strzępów i biegali po pałacu jak dzikie bestie?

Z całym szacunkiem, Panie Wszystkiego, pomyśl, co by się stało, gdyby rasa potężniejsza nawet od twojej przybyła bez ostrzeżenia i rozbiła twoje Imperium na kawałki, jak chłopak kopiący gniazdo owadów — od niechcenia, bez wysiłku?

Ciężko mi powiedzieć, w jaki sposób przeżyłam pierwsze dni po Aneksji — dni, które nazywaliśmy Szaleństwem, a na które teraz mówimy Czas Ognia. Tysiące zginęły, może setki tysięcy. Była to wojna wszystkich z wszystkimi.

Jedynymi rządami, jakie nam pozostały, były rządy Ansaarów, a w pierwszych dniach prawie Ansaarów nie widzieliśmy. Czasami słyszeliśmy ich Głos, ale oni sami pozostali praktycznie niewidoczni.

Nasz rząd zrzucał z nieba ulotki wzywające do dołączenia do ruchu oporu, ale nic takiego się nie stało. Przynajmniej byłam bezpieczna w domu. Zamknęłam drzwi i czekałam na powrót rodziców i rodzeństwa, bojąc się zasnąć.

Nigdy nie wrócili. Nigdy więcej nie zobaczyłam moich rodziców ani mojej siostry. Później dowiedziałam się, że mój ojciec zginął, gdy motłoch wdarł się do szpitala, szukając lekarstw. Moja matka została „zaanektowana” przez Ansaarów i zabrana do jednego z nowych ośrodków, w których przetrzymywani byli ludzie o zdolnościach naukowych lub technicznych.

Co do mojego brata i siostry…

Mój brat Vann, który udał przed Ansaarami, że jest w pełni wyszkolonym lekarzem, został zabrany do tego samego centrum, co moja matka. Jednak wkrótce został przeniesiony na inny świat imperialny. Odnalazłam go dopiero po latach, a wtedy… to już inna opowieść, Panie, do tego bardzo bolesna.

Ponieważ moja siostra Theyl pobierała nauki, aby zostać wróżbitką, przypuszczam, że została zaanektowana i zabrana do jednego z ośrodków, lub może zginęła w zamieszkach Czasu Ognia. Wolę jednak myśleć, że żyje i znajduje się gdzieś w Imperium.

Co do mnie, cóż, przetrwałam. Jakoś.

Gdy skończyło się jedzenie, zbierałam jagody i nasiona, jak dzika istota. Skradałam się do rzeki i napełniałam garnki i słoje deszczówką. Gdy zauważyłam dzikie zwierzę, próbowałam zabić je kamieniem. Jednak dzikie zwierzęta są na Ziemi rzadkością.

Ciemność skończyła się. Ansaarowie pozwolili słońcu ponownie świecić w dzień, a księżycowi i gwiazdom w nocy. Myślę, że wolałabym Ciemność. Czułabym się bezpieczniej, poruszając się w całkowitej ciemności. Kiedy tylko wychodziłam z domu i widziałam jednego z sąsiadów, uciekałam ile sił w nogach i kryłam się jak zwierzę w krzakach, wychodząc dopiero wtedy, gdy wydawało się to bezpieczne.

Jednak powoli Szaleństwo ucichło i przyzwyczailiśmy się do naszego nowego życia. Ponownie zaczęliśmy ufać sobie nawzajem i żyć jak cywilizowane istoty, którymi niegdyś byliśmy.

— Miasta zostały zniszczone, a ich mieszkańcy ewakuowani na wieś — dowiedziałam się od Harron Devoll, kobiety, która mieszkała po drugiej stronie strumienia. — Wszyscy przedstawiciele rządu nie żyją. — Gdy to usłyszałam, poczułam wielką stratę i smutek.

Usłyszałam także, że Ansaarowie opróżniają ziemskie muzea, zabierając nasze skarby na ich własną planetę. Że robią coś z oceanami i rzekami, aby uczynić je bardziej zdatnymi dla siebie. Że wszyscy zostaniemy zesłani do kopalni na odległych planetach. Że ansaarscy żołnierze gwałcą ziemskie kobiety.

Czy któraś z tych plotek była prawdą? Kto to wie?

Jednak życie toczyło się dalej. Stworzyliśmy małe grupy, które wspólnie uprawiały rolę i dzieliły się paczkowanym jedzeniem, które jeszcze nam pozostało. Odbudowaliśmy znaczną część centrum wioski, które zostało spalone pierwszego dnia podczas zamieszek. Jednak nadal nie przywrócono dopływu energii elektrycznej, a sieci komunikacyjne pozostały wyłączone. W jednej chwili zostaliśmy zepchnięci z powrotem do średniowiecza.

W trzecim miesiącu Aneksji przybyło do nas trzech Ansaarów w brązowym pojeździe o kształcie łzy. Zatrzymali się w centrum wioski i obejrzeli ją, przyglądając się ratuszowi, wybitym szybom sklepów i nam.

Spodziewaliśmy się półbogów. Lecz Ansaarowie byli tylko brzydkimi stworzeniami o grzebieniastych głowach, szerokopyskich, zwierzęcych twarzach, grubych szyjach, krótkich nogach i długich rękach, zwisających niemalże do ziemi.

Wybacz mi, o Wielki. Ansaarowie zajęli nasz świat w kilka chwil. Z pewnością istoty, które to uczyniły, powinny mieć posturę tytanów i aurę wielkości. Chcielibyśmy, aby byli wysocy i piękni, o lśniących oczach i heroicznych sylwetkach. Jednakże byli niscy, szorstcy i brzydcy. Nie poruszali się dumnym krokiem zdobywców, lecz zmęczonymi ruchami kogoś, kto wykonuje codzienną pracę, zwykłych żołnierzy patrolujących zwykłą, małą, podbitą planetę.

Widzę, że ponownie się uśmiechasz, Ekscelencjo. Wiem, co myślisz. Ale humory ma ta maula! Ośmiela się skarżyć, że ansaarscy żołnierze nie byli wystarczająco wspaniali! Chcę jednak mówić tylko prawdę. Tak właśnie się czuliśmy.

— Moglibyśmy ich zabić — ktoś zasugerował. — Jest ich tylko trzech, a nas wielu…

— Być może jesteśmy w stanie zabić tych trzech — odpowiedział ktoś inny — Ale potem przyjdą inni, którzy spalą wioskę do ziemi, a nas razem z nią. — Tak więc nie zrobiliśmy nic.

Trzech Ansaarów zamieszkało w naszym ratuszu i wzywali nas kolejno do siebie. Nie mogłam przestać się na nich gapić, wyglądali tak dziwnie, tak odrażająco. Tak, Wasza Wysokość, odrażająco. Chociaż mnie przerażali, wzbudzili także moją ogromną ciekawość. Kim były te istoty, które przebyły pół wszechświata, aby zabrać nam nasz świat, dlaczego to zrobiły? Ansaarowie mieli ze sobą urządzenie, które przekształcało moje słowa na język, który rozumieli oraz ich słowa na język Ziemi.

— Jakie specjalne umiejętności posiadasz, Laylah Wallis? — zapytali.

— Umiem się uczyć. To jest moja umiejętność.

Gdy to mówiłam, przysięgłam sobie, że dowiem się absolutnie wszystkiego o naszych najeźdźcach.

Trzy dni później ktoś ciężko zapukał w moje drzwi i usłyszałam głos Ansaara. Oczywiście się przestraszyłam. Byłam sama. Pamiętałam plotki o tym, że Ansaarowie uważają ziemskie kobiety za atrakcyjne.

Bałam się jednak nie otworzyć drzwi, więc wpuściłam go do środka. Był to jeden z Ansaarów z ratusza. Rozpoznałam go po dużym znamieniu na jego twarzy, które wyglądało jak nisko założona czapka. Był bardzo niski i szeroki w ramionach, a jego zielonkawa skóra była usiana grudkami.

Czy pojmujesz grozę, jaką odczuwałam, Wasza Wysokość? Patrzyłam w te obce, żółte oczy, widziałam sterczący pysk, wyobrażałam sobie te skórzaste, zakończone pazurami dłonie dotykające mnie…

Ansaar wydał głęboki, gardłowy dźwięk i zrobił krok w moją stronę, rozkładając ramiona i pazury, potem kolejny krok i jeszcze jeden…

* * *

Laylah gwałtownie przerwała swoją opowieść.

— Już poranek, Panie.

Imperator spojrzał na klejnot na nadgarstku i powiedział:

— Rzeczywiście — zmarszczył brwi. — Tak więc nasza rozmowa musi się zakończyć. O pierwszej godzinie poranka jesteś umówiona z katem.

Spoglądała na niego bez najmniejszego drgnienia.

— Nie zapomniałam o tym. Mam nadzieję, że dostarczyłam ci chociaż trochę rozrywki, Panie Wszystkiego. Jeśli modlitwa za spokój duszy maula nie leży poniżej godności Imperatora Ansaarów, mam nadzieję że wspomnisz o mnie w swoich dzisiejszych modlitwach, Wasza Wysokość.

— Czy możesz przynajmniej skończyć opowieść, zanim wyjdę?

— Nadeszła już pierwsza godzina, Wasza Wysokość — powiedziała Laylah słodkim głosem. — Nadszedł mój czas.

— Zaatakowanie kobiety z zaanektowanej rasy przez ansaarskiego żołnierza to przestępstwo. Odrażające przestępstwo. Jeśli stało się coś niezgodnego z prawem, ten żołnierz zostanie zidentyfikowany i ukarany, obiecuję ci to. Powiedz mi, co dokładnie się stało. Twoja egzekucja — wydawało się, że ma problem z tym słowem — może poczekać.

— Och, ale to bardzo długa opowieść, Wasza Wysokość! Ponownie na jego twarzy zagościła mieszanka rozbawienia i rozdrażnienia.

— Wszystkie twoje historie są bardzo długie, prawda? Cóż, opuść szczegóły, które tak malowniczo opisujesz. Po prostu przekaż mi sens. Czy ten żołnierz cię zgwałcił? Tak czy nie?

— Wasza Wysokość, wybacz proszę, ale opisanie wydarzeń we właściwym kontekście zajmuje sporo czasu…

— Ile czasu? — powiedział Imperator zniecierpliwionym tonem. — Godzina? Dwie? Nie ma czasu, kobieto! Debin z Hestagaru przybywa dzisiaj na dwór o trzeciej godzinie, aby omówić tegoroczny trybut, wcześniej muszę dopełnić porannych rytuałów, a potem…

— Mogłabym więc dokończyć opowieść dziś wieczorem — zasugerowała Laylah.

— Ty, pani, nie dożyjesz dzisiejszego wieczoru!

— Ach. Rzeczywiście — powiedziała.

Загрузка...