11

Był to schludny, mały, czteropokojowy domek w osiedlu dla emerytów. Ojciec Patricka należał do ludzi niezwykle pedantycznych, podobnie jak jego syn. Stały tu stare, zniszczone, dawno niemodne meble. Kate przesunęła dłonią wzdłuż oparcia kanapy i poczuła łzy w oczach. Ile razy siadali na niej z Patrickiem i oddawali się pieszczotom? Kanapa musiała mieć przynajmniej pięćdziesiąt lat, ale nie sprawiała wrażenia grata, choć ten stary, zniszczony, poplamiony mebel trudno byłoby również nazwać antykiem.

Pod wieloma względami dom ten przypominał pomnik ku czci Patricka. Wszędzie stały i wisiały jego zdjęcia. Kate poczuła wyrzuty sumienia, że tak mało uwagi poświęcała teściowi, ale starszy pan Starr był samotnikiem, nie lubił okazywać nikomu zainteresowania ani miłości. Wysyłała mu kartki, drobne upominki na Dzień Ojca, na urodziny i Gwiazdkę. Regularnie wysyłała mu szkolne zdjęcia dziewczynek, choć nigdy jej nie odpisywał.

Chodząc po domu czuła się jak intruz, mimo że należał teraz do niej. Może nie powinna go wynajmować. Co zrobiłaby z rzeczami swego teścia? Wysłała je do Kalifornii? Trzymała w piwnicy lub garażu do swej śmierci? Lepiej niech dom stoi pusty, będzie płaciła podatki oraz ubezpieczenie i dzięki Bogu, że ją na to stać.

Zajęła się pracą. Wypakowała walizkę, uprała pościel, starła kurze. Naczynia, które jak przypuszczała, przydadzą jej się tu podczas pobytu, włożyła do zmywarki. Była jedenasta wieczorem, kiedy schowała odkurzacz do szafki.

Kate przyjrzała się sobie krytycznie w lustrze, wiszącym w łazience. Wyglądała wystarczająco dobrze, by iść do Pizza Hut na kolację, a do 7-Eleven na śniadanie. Zjadła, wzięła prysznic i o wpół do pierwszej była już w łóżku, ale nie mogła usnąć. Uliczne latarnie wypełniały pokój żółtawą poświatą, mimo że białe rolety opuściła do samego dołu. Z komody spoglądał na nią ze zdjęcia Patrick. Wstała, położyła ramkę ze zdjęciem tak, żeby go nie widzieć, i wróciła do łóżka. Ale sen wciąż nie nadchodził. Znów wstała i wsunęła zdjęcie do górnej szuflady komody. Kiedy się ponownie położyła, natychmiast usnęła. Spała twardo do samego rana. Obudził ją o szóstej świergot ptaków.

Dobry Boże, co ze sobą zrobi przez cały dzień? O ósmej może pójść do sąsiadów i poprosić, by pozwolili jej skorzystać z telefonu. Zadzwoni do spółki telefonicznej, by włączyli jej aparat. Potem może porozmawiać z Dellą i Ellie, później zatelefonować do firmy i porozumieć się z sekretarką. Może iść na zakupy albo pospacerować plażą, ale to wiązało się z koniecznością jazdy samochodem. „Jesteś leniwa, Kate Starr” – mruknęła, nalewając kawę do glinianego kubka.

Patrick siadał za tym stołem do posiłków od czasu, gdy stał się wystarczająco duży, by jeść razem z dorosłymi. Blat był porysowany i zniszczony. Ona też jadła kilka razy przy tym stole, kiedy Patrick zapraszał ją do dawnego domu swych rodziców w Westfield. Teraz pozostały jedynie wspomnienia. Szkoda, że nie ma żadnego męskiego potomka, który podtrzymałby tradycję rodu Starrów. Kiedy chodziła w ciąży z Ellie, była tak pewna, że urodzi chłopca. Udało jej się nawet przekonać Patricka. Jak wyraźnie pamiętała jego rozczarowaną minę, kiedy dowiedział się, że ma drugą córkę. Może dlatego Betsy stała się jego ulubienicą. Może złożyło się na to wiele przyczyn, pomyślała smutno.

– Ciekawa jestem – powiedziała na głos – jakie to uczucie pocałować innego mężczyznę. – Podparła brodę rękami próbując sobie przypomnieć, co czuła, kiedy całował ją Patrick. Musiało być cudownie, bo było im dobrze w łóżku, czasami. Lubiła rozmowy do poduszki, ale Patrick zazwyczaj od razu usypiał, a kiedy miała mu to za złe, mówił: „Skarbie, powinnaś się z tego cieszyć. Było wspaniale i kompletnie mnie wyczerpałaś”. Wspomnienie, nic więcej.

– Zaczynam się zastanawiać, czy kiedykolwiek cię lubiłam, Patricku. Wiem, że byłam w tobie zakochana, ale nie wydaje mi się, bym cię lubiła – wymamrotała Kate, przełykając kawę. – A odkrycie tego zajęło mi osiemnaście lat. – Zrobiła błąd przyjeżdżając tutaj; powinna zostać w Kalifornii, a dla odprężenia chodzić do biblioteki. Nie potrzebowała tych wypraw szlakiem wspomnień. Wszystko to miała już za sobą.

W łazience wciągnęła parę dżinsów, trochę za szczupłych w pasie, i włożyła kolorowy bawełniany podkoszulek. Bose stopy wsunęła w adidasy. Było coś, czym mogła się zająć; mogła wrócić do Westfield, kupić kwiaty, a potem pójść na cmentarz, na którym pochowano jej teścia. Zatrzyma się przy pierwszej napotkanej budce telefonicznej i zadzwoni do spółki telefonicznej. W ten sposób nie będzie musiała niepokoić sąsiadów.

Kiedy zatrzymała się przed swym dawnym domem, przyszło jej do głowy słowo „pielgrzymka”. Natychmiast je wyrzuciła z myśli. Przyjechała tu tylko popatrzeć, przekonać się, jak wyglądają rodzinne strony. Dom wydał się jej zaniedbany, w szczelinach na podjeździe rosła trawa. Murawa w niektórych miejscach była brunatna, w innych widniała goła ziemia. W jednym z okien widniała pęknięta szyba, farba z drzwi wejściowych odłaziła.

W oknach na piętrze nie dostrzegła firanek. Nic nie czuła, kiedy skręciła za rogiem i znalazła się przed dawnym domem rodziców Patricka. Gapiąc się na fasadę domu przypomniała sobie Patricka, zbiegającego po schodkach, by się z nią spotkać na chodniku, pod klonem. Setki razy całował ją pod tym drzewem. Tam, gdzie na powierzchni sterczały korzenie, płyty popękały. Przypomniała sobie, że kiedy tulili się pod parasolowatymi gałęziami, chodnik był idealnie równy.

Kate odjechała, nie oglądając się za siebie.

Na lunch poszła do Burger Kinga; zamówiła podwójnego cheeseburgera i dużą porcję frytek. Powiedziała sobie, że musi się porządnie najeść, by mieć siły na wyprawę na cmentarz. Potem wypaliła dwa papierosy, wypiła letnią colę, starając się o niczym nie myśleć. Był to daremny trud. W końcu z piskiem opon ruszyła z parkingu i skręciła na szosę.

Cmentarz był mały, cichy i spokojny. Wśród krótko ostrzyżonej trawy wiły się kręte, brukowane alejki. Kate wiedziała, gdzie pochowani są państwo Starr, bo przychodziła tu z Patrickiem na grób jego matki, kiedy mieli po kilkanaście lat. Siedzieli razem na trawie, Patrick był smutny, a ona trzymała go za rękę. Mówił, że bardzo brak mu matki, ojciec jest zbyt pochłonięty własnym cierpieniem, by zwracać uwagę na syna. Patrick Starr senior nie należał do osób wylewnych. Był surowy, nieustępliwy.

– Niech pańska dusza spoczywa w pokoju, panie Starr – powiedziała Kate, kładąc wiązankę różowobiałych kwiatów w pobliżu nagrobka. W połowie brukowanej alejki zawróciła. Pochyliła się i rozplatała drut, którym związane były łodygi kwiatów. Wybrała siedem najpiękniejszych i położyła je pod kamieniem z napisem CHARLOTTE STARR. ŻONA. MATKA. Nagle spostrzegła obok puste miejsce. Nigdy przedtem go nie widziała, może nie zwróciła na nie uwagi. Czemu Starrowie je kupili? – zapytała samą siebie. Czy niektóre rodziny zawsze kupują dodatkowe miejsce na cmentarzu? Kogo zamierzali tu… Zesztywniała. Może chcieli tu pochować Patricka. O Boże!

Kate wstała pośpiesznie, przydeptując sznurowadło. Zaczęła biec, sznurowadło uderzało o bruk.

Wsunęła się do samochodu. Łapczywie chwytała powietrze. Mucha bzyknęła jej koło nosa i wyleciała przez okno po stronie pasażera. Trzęsącymi się dłońmi zapaliła papierosa, zaciągnęła się, krztusząc dymem. Cała drżała. Na czoło wystąpiły jej kropelki potu i potoczyły się do oczu. Czy zdobyłaby się na odwagę, by wykopać rzeczy, należące do Patricka, i przywieźć je tutaj? Czy miało to jakieś znaczenie? Wyrzuciła przez okno do połowy wypalonego papierosa i zapaliła następnego.

Nerwowo wychyliła się przez okno samochodu i obejrzała się pewna, że rodzice Patricka obserwują ją, czekając na jej decyzję. Należeli do siebie, tworzyli rodzinę. Ile miejsc kupiła na cmentarzu, kiedy postanowiła pogrzebać rzeczy Patricka? Jedno? Dwa? Nie mogła sobie przypomnieć. Jeśli kupiła tylko jedno, to znaczy, że nie będzie miejsca dla niej, kiedy… kiedy… Jeśli przeniesie rzeczy męża, kto spocznie obok niej, gdy nadejdzie jej czas? Jakiś cholerny nieznajomy, ot kto. O Boże, o Boże.

Wyrzuciła drugiego papierosa. Mucha wróciła i brzęczała jej nad głową. Spróbowała ją zabić, ale nie udało się jej.

– Cholera!

Znów wystawiła głowę przez okno i krzyknęła:

– Dobrze już, dobrze, oddam wam go… a raczej jego rzeczy. Może każę wykopać dwie skrzynie, które przekazały mi władze, i przywieźć tu dla… dla was. Zatrzymam kufer, byśmy miały gdzie z Ellie… przychodzić. Tak będzie sprawiedliwie.

Odpłynęła chmura, potem druga, aż w końcu ukazało się letnie, błękitne niebo, błękitne jak oczy Gusa Stewarta.

Kate wróciła do domu na krótko przed czwartą. Włączyła radio, telewizor, piekarnik, kuchenkę, toster. W chwilę później wszystko wyłączyła. Musiała się czymś zająć. Gdyby w domu było coś do jedzenia poza dmuchanym ryżem, zjadłaby to. Zawsze jadła, kiedy była przygnębiona. Nastawiła w imbryku kawę. Kiedy woda gotowała się, Kate zadzwoniła do Ellie do pracy.

– Kochanie, posłuchaj mnie i nie mów nic, póki nie skończę, dobrze?

– Oczywiście, mamo – zgodziła się Ellie swym słodkim głosem. Kate zdała jej relację z całego dnia, kończąc słowami:

– Nie wiem, czy słusznie robię, postanowiłam się więc zdać na intuicję. Czy możesz zadzwonić w moim imieniu, poprosić, by przewieźli skrzynie tak, aby znalazły się tu w poniedziałek? Zobaczę, czy uda mi się kogoś znaleźć, kto by je odebrał. Może zrobi to Gus.

– Jaki Gus? – spytała natychmiast Ellie.

Kate wyjaśniła, dodając:

– Przyjedzie jutro. Lubi wybrzeże Jersey.

Ellie roześmiała się.

– Cóż takiego słyszę w twoim głosie, mamo?

– Zdenerwowanie. Słuchaj, Ellie, tylko nic sobie nie wyobrażaj. Jak Donald?

– Bez zmian. Della okropnie się martwi. Przestał jeść. Wczoraj wieczorem siedziałam przy nim całą godzinę namawiając go, by zjadł trochę zupy. Nie znosi, kiedy się go karmi, mamo. Powiedział mi, że czuje się, jakby tracił resztki godności i wprost nie cierpi tego… tego, co mu Della zakłada. Ale się nie martw, troskliwie się nim opiekujemy.

– Wiem, wiem, to straszne, że wiecznie się czymś zamartwiam, ale taka już jestem.

– Jeśli już musisz się czymś martwić, to pomyśl, co włożysz jutro na swoją randkę. Bo to jest randka, mamo, bez względu na to, co powiesz.

– Ellie, to nie jest randka. To jest… to jest… to nie jest randka – powiedziała Kate, oburzona śmiechem córki. – Na litość boską, Ellie, przecież on ma zaledwie trzydzieści lat, a ja jestem czterdziestoczteroletnią kobietą!

– Uhm – mruknęła Ellie. – No więc co zamierzasz włożyć?

– To samo, co mam na sobie teraj, dżinsy i koszulę. To nie randka. Nie chcę też, byś powiedziała o tym Delli i Donaldowi – odezwała się kwaśno Kate. – Nigdy nie daliby mi spokoju.

– Przypadkowe spotkanie na lotnisku. Zdaje się, że nakręcili taki film z Ingrid Bergman czy inną aktorką – oznajmiła dramatycznym tonem Ellie. – Cześć, mamo, zadzwonię, kiedy wszystko tu załatwię.

– Dziękuję, skarbie. Porozmawiamy później.

– Mamo, pamiętasz ten film „Stąd do wieczności” z Frankiem Sinatrą? No wiesz, ten, w którym para, nie pamiętam ich imion, kochała się na plaży. Broń Boże tego nie rób, wiesz, jak nie znosisz, kiedy ci się dostanie piasek pod kostium kąpielowy.

– Ellie! – krzyknęła Kate czując, jak jej płoną policzki. – Nawet nie wzięłam ze sobą kostiumu kąpielowego… – Zorientowała się, że mówi do głuchej słuchawki.

Dlaczego, u diabła, w ogóle wspomniała o Gusie Stewarcie? Ponieważ, przekomarzał się z nią jakiś głos, sama tego chciałaś… Co takiego?

– Cóż za bzdura – mruknęła. Cholerna bzdura. To nie żadna randka. Nie umawiam się na randki. Nigdy nie umówiłabym się z mężczyzną o tyle młodszym od siebie. Dobry Boże, myślisz, że chcę, by ludzie gadali, że lubię młodych? – To nie randka! – jęknęła.

Загрузка...