14

Co za piekielny ziąb, pomyślała Kate, wsiadając do niedawno kupionego mercedesa 560 SL. Ubrana była w płaszcz z białej wełny, szyję owinęła jasnopopielatym, kaszmirowym szalikiem. Wyglądała dokładnie tak, jak powinna wyglądać dobrze prosperująca kobieta interesu z pokaźnym kontem w banku. Ostatnie półtora roku od śmierci Donalda było najbardziej pracowitym okresem w jej życiu. Kiedy została bez Delli i Donalda, wpadła w panikę. Rzuciła się w wir pracy, często nocowała w biurze. Miała teraz oddziały w Los Angeles i San Diego, rozważała otwarcie trzeciego, w San Francisco.

Wybierała się do Los Angeles, by spędzić kilka dni z Ellie oraz przypilnować interesów w swoim drugim z kolei biurze. A także, by iść na zakupy na Rodeo Drive.

– Gdybym była szczęśliwa, miałabym to wszystko – zamruczała Kate, wsuwając kasetę do magnetofonu. Czysty głos Roya Orbisona sprawił, że natychmiast się odprężyła. Zapaliła papierosa i pomyślała o Gusie. Zawsze o nim myślała, gdy była odprężona albo tuż przed zaśnięciem. Myślała o nim również rano, zaraz po przebudzeniu, i kiedy brała prysznic. Śniła o nim, snuła marzenia, ale nigdy nie postępowała tak, jak w swych snach i marzeniach.

Gus był na nią zły. Zaprosił ją na święta do Nowego Jorku, ale wymówiła się oświadczając, że Boże Narodzenie zawsze spędza z Ellie, może wróci też Della. Zaskoczył ją swą propozycją, i dopiero później Przyszło jej do głowy, że powinna go zaprosić do siebie na święta. Ale wtedy było już za późno, wiedziała, że Gus pomyśli sobie, iż podjęła tę decyzję po głębszym namyśle. Czasami nie potrafiła postępować właściwie, szczególnie, gdy chodziło o Gusa. Ich przyjaźń – bo uważała, że to ich łączy – doszła do punktu, w którym mogła się rozpaść, jeśli Kate nie uczyni jakiegoś ruchu. Gryzła się, że nie potrafiła… Czego oczekiwał od niej Gus? Obietnicy, dokładnego określenia chwili, kiedy stosunki między nimi ulegną zmianie. Zaangażowania się. Słowo to wywoływało w niej nieopisany strach. Oznaczało, że musiałaby pójść z Gusem do łóżka W głębi duszy i serca była na to gotowa, ale jej ciało… jej ciało odczuwało lęk. Gdy przypominała sobie o swym wieku, przechodziły jej ciarki po plecach. Gus miał trzydzieści dwa lata, ona – czterdzieści sześć. Różnica pozostała taka sama. Za cztery lata Kate stuknie piąty krzyżyk. Wkroczy w okres menopauzy. Będzie się pociła, stanie się rozdrażniona; jej cera zrobi się sucha, a twarz czerwona jak burak od uderzeń gorąca. To stanie się koszmarem. Ciało utraci swą elastyczność. Włosy będą cienkie na końcach, płatki uszu wiotkie, zmarszczki wokół oczu i ust się pogłębią. Pośladki zrobią się obwisłe, skóra na kolanach zacznie się marszczyć, żyły staną się widoczne. Niedawno przeczytała w jednym z magazynów kobiecych, że kobiety w okresie przekwitania mają problemy z nadmiernym owłosieniem twarzy.

Za cztery lata ten koszmar będzie rzeczywistością. Może trochę później, bo nigdzie nie jest napisane czarno na białym, że menopauza zaczyna się dokładnie w wieku pięćdziesięciu lat. Trzy lata, by coś zrobić. Miała prawo. Należało jej się coś. Życie, jakie prowadziła przez ostatnie dziewiętnaście lat, nie było normalne. Zawsze, kiedy w swych rozważaniach dochodziła do tego punktu, wycofywała się, nie chcąc myśleć, że mogłaby się poważnie zaangażować w jakiś romans. Gus był dla niej za młody. Wyobrażała go sobie z Ellie, jak się z nią przekomarza, jak razem żartują i się śmieją. Dla niego odpowiedniejsza była Ellie lub ktoś w jej wieku. Bez względu na to, co zrobi Kate, jak się ubierze, co pomyśli, te czternaście lat różnicy nie zniknie. Kiedy jej stuknie sześćdziesiątka, Gus będzie miał czterdzieści sześć lat. Kiedy ona osiągnie wiek emerytalny, Gus skończy pięćdziesiąt jeden lat. W żaden sposób jej nie dogoni. Będzie miała siwe, poskręcane włosy, prawdopodobnie sztuczną szczękę, paznokcie u rąk pokryte bruzdami, a u nóg – żółte i brzydkie. Gus będzie w kwiecie wieku. Mężczyźni pięćdziesięcioletni są dojrzali, doświadczeni, dystyngowani. Któż mógł to wiedzieć lepiej od niej – codziennie miała przecież z nimi do czynienia, ze świetnie prosperującymi biznesmenami, mającymi żony i rodziny, a także kochanki na boku.

Została starą panną, zasuszoną starą panną. I nic na to nie poradzi.

Kate pogrążona była w ponurych myślach przez całą drogę do Los Angeles. Udała się prosto do Olive Garden, gdzie Ellie zaprosiła ją na lunch.

– To trzy przecznice od biura, w którym pracuję – powiedziała Ellie wczoraj wieczorem przez telefon. – Mam tylko godzinę na lunch, więc jeśli przyjdziesz pierwsza, zamów coś dla mnie. Może być cokolwiek. Makaron i sałata z sosem winegret.

– Mamo, wyglądasz… wyglądasz świetnie! – wykrzyknęła Ellie. – Nigdy nie widziałam cię takiej kwitnącej. Czyżby w twoim życiu pojawił się nowy mężczyzna?

Kate zarumieniła się.

– Nie – powiedziała ostrzej, niż zamierzała.

– Nowa fryzura – i jaka modna. Jeśli się.nie mylę, widzę w twoich włosach Sun Glitz. Z miejsca rozpoznaję również kostiumy Chanel. I torebkę. No, mamo, zdradź mi, cóż to za tajemnica? – przekomarzała się z nią Ellie.

– Nie mam żadnej tajemnicy – odparła Kate.

– Więc czemu ta wyprawa na zakupy na Rodeo Drive?

– Do świąt pozostało tylko kilka tygodni. Jeśli nie wybiorę się na zakupy, pod choinką nie będzie prezentów.

Ellie zaczekała, aż kelnerka postawi przed nimi jedzenie, nim powiedziała, pochylając się nad stołem:

– Mamo, muszę z tobą o czymś porozmawiać. Bardzo byłabyś na mnie zła, gdybym… gdybym wyjechała na święta do Denver razem z Pete’em? Chce, żebym poznała jego rodziców. To poważna sprawa, mamo. Myślę, że zamierza mi dać pierścionek zaręczynowy. Pragnę tam jechać, ale nie chcę zostawiać cię samej. Gdyby była z tobą Della, nie miałabym takich skrupułów… Jezu, mamo, chyba się nie rozpłaczesz? Jeśli zaczniesz płakać, rozmaże ci się makijaż, zepsujesz cały efekt kostiumu i farby na włosach.

– Boże broń – odparła Kate, ocierając oczy. – Och, Ellie, naturalnie, że możesz jechać. Wzruszyłam się twoimi rychłymi zaręczynami. Lubię Pete’a, to wspaniały chłopak. Tak się cieszę, kochanie, naprawdę. – Wyciągnęła rękę, by uścisnąć dłoń córki.

– Pete przypomina mi Gusa, mamo. Jest tak samo bezpośredni, ma taki sam ciepły uśmiech. Z pasją troszczy się o wszystko, o zwierzęta, o środowisko naturalne. Jak na księgowego wcale nie jest nudny. Chce, żebyśmy kiedyś otworzyli razem biuro. Nylander & Nylander. Dobrze brzmi, nie uważasz?

– Zdecydowanie tak – przytaknęła Kate.

– Ale mój wyjazd oznacza, że zostaniesz na święta sama. Martwi mnie to, mamo.

– Może wezmę urlop i odwiedzę Delię. Ale sprawiłabym jej niespodziankę. Chciałabym, by częściej pisała. Boże, Ellie, nie potrafię wprost wyrazić, jak mi jej brak. Piszę do niej co tydzień. Ona raz w miesiącu dzwoni do mnie ze sklepu. Sądząc po jej głosie, nie czuje się najlepiej. Straciła ochotę do życia. Błagałam, by wróciła. Zagroziłam, że wezmę sobie na jej miejsce kota. Nawet się nie roześmiała.

– Słuchaj, mamo – powiedziała Ellie między jednym a drugim sałaty – założyłam, że nie będziesz na mnie zła o wyjazd do Denver, i pozwoliłam sobie zaaranżować coś dla ciebie na święta. Zanim powiesz nie, wysłuchaj mnie. Dopiero wtedy podejmij decyzję. W biurze podróży powiedziano, że możesz wylecieć z San Diego. To oznacza, że możesz spędzić dwa, trzy dni z Delią – albo więcej, jeśli będziesz chciała – a potem polecieć na Hawaje. Dołączysz do wycieczki, więc nie będziesz sama. Ludzie w twoim wieku. Mężczyźni i kobiety. Odwiedzisz wszystkie wyspy, dostaniesz jednoosobowy pokój. Na Kona zamieszkasz w chacie nad samą wodą. Tam jest pięknie. Spotkasz ludzi, zawrzesz przyjaźnie, będziesz jadła, trochę przytyjesz, opalisz się, wrócisz pełna energii. Potrzebny ci urlop. Mogę wszystko załatwić, musisz tylko wsiąść do samolotu. Chciałabym ci zafundować tę wycieczkę, ale nie stać mnie. Co powiesz na moją propozycję?

– Czy muszę odpowiedzieć natychmiast? – spytała Kate, zaskoczona pomysłem córki.

– Tak, mamo. To szczyt sezonu. Potrzebny mi też czek.

– Dobra, Ellie, zgadzam się. Ellie, skarbie, nie brakuje ci przypadkiem pieniędzy? – zaniepokoiła się, trzymając książeczkę czekową w ręku.

– Nie, mam dość. W tym roku nawet wszystkie prezenty gwiazdkowe kupiłam za gotówkę. Wybierałam tylko towary, wyprodukowane w Stanach. Pete jest zwolennikiem amerykańskich rzeczy.

– Na pewno? Wolisz na Gwiazdkę prezent czy pieniądze?

Ellie roześmiała się.

– Lubię odpakowywać prezenty, ale lubię też dostawać pieniądze. Będziesz musiała sama zadecydować, mamo. Och, już nie mogę się doczekać, kiedy przyniosą deser, ale najpierw muszę zadzwonić do biura podróży. Czek podrzucę im po pracy. Mamo, wspaniale spędzisz czas Teraz możesz się wybrać na Rodeo Drive. Kupuj same rzeczy ekstra – na tobie będą się pierwszorzędnie prezentowały! Zaraz wrócę.

Ellie wybiegła do przedsionka jak młody źrebak. Skorzystała z karty telefonicznej. Krótko obciętymi paznokciami stukała w twardą, metalową obudowę automatu.

– Gus Stewart, w czym mogę pomóc?

Ellie zachichotała.

– Nie chodzi o to, jak możesz pomóc mnie, tylko co ja mogę zrobić dla ciebie. Załatwione, Gus. Zgodziła się i właśnie wypisuje czek. Chyba nie pozwolę, żeby cię zobaczyła, póki samolot nie znajdzie się w powietrzu.

– Dzięki, Ellie, i wesołych świąt. Jestem twoim dłużnikiem.

– Święta racja. Pamiętaj ofiarować mi w prezencie ślubnym cos ładnego.

– Masz to jak w banku! Słuchaj, nie jesteś na mnie o to zła, co? – spytał z niepokojem Gus.

– Nic a nic. Uważam, że mama nie mogła spotkać nikogo lepszego od ciebie. Jeśli uda ci się pokonać w niej te opory, związane z wiekiem, będziecie oboje bardzo szczęśliwi. Wesołych świąt, Gus.

Ellie zdyszana usiadła za stołem.

– Mamo, dostaniesz wszystko pocztą. Będziesz musiała jedynie pojechać na lotnisko, a przedtem zrobić zakupy. Mamo, wybieraj wszystko, co najlepsze, i spraw sobie szałowe ciuchy.

– Mówisz, jakbyś planowała uwiedzenie – odezwała się kwaśno Kate. Zaczęła już żałować, że zgodziła się na tę eskapadę.

– Mamo, jeśli dam ci pieniądze, kupisz coś dla Delii ode mnie?

Zanim coś wybiorę, zapakuję i wyślę, będzie po świętach. Ostatecznie i tak się z nią zobaczysz. Wyręczając mnie wybawisz mnie z kłopotu.

– Oczywiście. Nie znam człowieka, dla którego trudniej wybrać prezent, niż dla Delii. Ale ja już jej coś kupiłam i zapakowałam – oświadczyła z dumą Kate.

Ellie pomachała ręką, ciągnący się ser kapał jej z brody.

– Jezu, ale gorące. Co dla niej masz?

– Napij się trochę zimnej wody – poradziła Kate matczynym tonem, którego ostatnio rzadko używała. – Latem z góry zrobiłam zdjęcie naszej tęczy. Powiększyłam je, wyszło cudownie. Mam nadzieję, że jej się.spodoba. Kupiłam też dla niej chustę; jest we wszystkich kolorach tęczy, z frędzlami. Owinęłam w nią zdjęcie.

– Zawsze potrafisz wymyślić coś oryginalnego. – Ellie wręczyła matce dwadzieścia pięć dolarów. – Wiem, że to znacznie ogranicza pole manewru, ale postaraj się jak możesz najlepiej i nie dołóż ani grosza od siebie. Wtedy nie będzie to już to samo. Della nie przywiązuje wagi do metek z cenami.

– Widziałaś się ze swoją siostrą albo rozmawiałaś z nią? – spytała ostrożnie Kate.

– Od pogrzebu Donalda? Raz. Natknęłam się na nią w perfumerii. Dasz wiarę? Doktor Starr, jak lubi by ją ostatnio nazywano, zdobyła stopień magistra nauk politycznych. Uważa się za autorytet w sprawach Azji Południowo-Wschodniej. Była w towarzystwie bardzo… bardzo radykalnie wyglądającego osobnika. Prezentowała się wspaniale. Spytała o ciebie. Nie wspomniała o Donaldzie ani Delii. Powiedziałam jej o wyjeździe Delii. Spytałam, czy ma pracę, a ona na to: „Spodziewałam się takiego pytania”. Koniec cytatu. Była dobrze ubrana. Zbierała datki od osób prywatnych na wyjazd grupy najemników do Laosu. Zdaje się, że coś tam widziano. Myśli, że tata może być jednym z jeńców wojennych ze zdjęcia, które tam zrobiono. Ma bzika, mamo.

– Obsesję – powiedziała cicho Kate.

– Nie, mamo, bzika. Trzeba być szalonym, by porzucić własną rodzinę. Nie zależy jej na nas. Doprowadziła mnie do takiej furii, że powiedziałam jej o tęczy, ale nie sądzę, by dotarło do niej choć jedno słowo z tego, co mówiłam. Poradziłam jej, by się utopiła, i poszłam sobie.

– Ellie, jak mogłaś! – krzyknęła Kate.

– Jakoś mogłam. I wcale nie żałuję. Boże, jak późno. Muszę już lecieć. Ty płacisz, tak? – Uśmiechnęła się, objęła matkę, a po chwili już jej nie było.

Kate dokończyła pić kawę, wypaliła papierosa i zapłaciła rachunek.

– Rodeo Drive, oto nadjeżdżam – mruknęła, włączając się do ruchu. Kate biegała od sklepu do sklepu, kupując wszystko, co jej wpadło w oko. Za każdym razem, gdy chowała do portfela platynową kartę American Express, zastanawiała się, czy zostanie przetopiona. Prezenty dla Ellie kazała zapakować i wysłać na jej domowy adres. Każdy opatrzony był pieczątką: NIE OTWIERAĆ PRZED BOŻYM NARODZENIEM. To samo zrobiła z prezentami dla Betsy zastanawiając się, czy jej córka przyjmie je i czy przyśle jej chociaż kartkę z życzeniami. Sama wysyłając kartki świąteczne do Ellie i Betsy, dołączała do nich czeki.

W drodze do domu, żując wcześniej kupioną bułkę, zastanawiała się nad wszystkimi rzeczami, które kupiła dla siebie na ten nie planowany urlop. Zachichotała, przypomniawszy sobie minę ekspedientki, kiedy mówiła: „Wezmę to we wszystkich kolorach” albo „Poproszę dwie takie, trzy takie, biorę wszystko ze sobą”. Wydała majątek. Skrzynka dobrego wina dla Gusa, drobiazgi od Gucciego dla pracowników biura, prezenty dla wszystkich znajomych. Listonosz będzie potrzebował ciężarówki tylko na prezenty od niej. Ale czuła się wspaniale i postanowiła częściej wybierać się na zakupy. Przeszła długą drogę od czasów, kiedy sama szyła dla siebie sukienki, ozdabiając je falbankami i aplikacjami. Skrzywiła się na wspomnienie tamtych lat.

Zanim Kate dotarła do domu, zrobiło się późno. Najbardziej nie lubiła powrotów do ciemnego, zimnego domu, w którym nie witały jej żadne smakowite zapachy. Zazwyczaj kiedy przestąpiła próg, włączała radio, telewizor i wszystkie lampy. Potem parzyła kawę, słuchała wiadomości, zostawionych na automatycznej sekretarce, jadła to, co znalazła w lodówce, siadała na kanapie i dzwoniła do Gusa.

Pakunki, które przyniosła ze sobą do domu, rzuciła na podłogę. Ledwo się mogła doczekać chwili, gdy opowie Gusowi, jak spędziła dzień. Usłyszała głos automatycznej sekretarki.

Rozczarowana podała swoje imię i godzinę, o której dzwoniła. Spochmurniała uświadomiwszy sobie, że może poszedł na randkę. Wprawdzie nie powiedział, że z kimś się spotyka, ale był młodym, zdrowym mężczyzną. Myśl, że Gus może kogoś mieć, zaniepokoiła ją. Ponownie zadzwoniła do niego o wpół do dwunastej, tuż przed snem. Tym razem nie zostawiła wiadomości. Twarz zaczęła ją palić, gdy wyobraziła go sobie w łóżku z młodszą kobietą, o miękkiej i gładkiej skórze. Nie miała prawa niczego mu zabraniać. Mógł robić, na co miał ochotę, podobnie jak ona. Tylko, że ona nie miała ochoty.

Przyśnił jej się przystojny lotnik, siekący pociskami jej tęczę z kwiatów, uśpioną w czasie zimy. „Uciekaj, Gus, uciekaj. On chce cię zabić!” – krzyczała. Sama też uciekała, ciągnąc za sobą wielki worek na śmieci, wypełniony barwnie opakowanymi prezentami gwiazdkowymi. Odgłos kul padających u jej stóp, obudził ją. Ciężko oddychała, z trudem łapiąc powietrze. Osunęła się na poduszkę, czuła zamęt w głowie, próbując zrozumieć swój sen. Padał deszcz, ciężkie krople bębniły głośno o szyby. Pilotem był oczywiście Patrick. Chciał zabić Gusa, bo ona nosiła się z jakimiś zamiarami. We śnie próbowała chronić Gusa. Dlaczego? Co znaczyła ta torba z prezentami gwiazdkowymi? Wszystkimi owymi prezentami z dawnych lat, które razem z dziewczynkami pakowały z taką miłością, a których nigdy nie miały okazji wręczyć. Kate zupełnie się rozbudziła.

– Cholera!

Od lat nie śnił jej się Patrick, ostatnio rzadko też o nim myślała. Przyśnił jej się chyba w związku z tym, co Ellie opowiedziała o Betsy. Zacisnęła powieki i spróbowała przywołać obraz Patricka. Próbowała wszelkich znanych sobie sztuczek, by go ujrzeć, ale na próżno. Zamiast niego widziała pod zamkniętymi powiekami twarz Gusa. Miał taki łagodny uśmiech, takie troskliwe spojrzenie. Dotyk jego dłoni był też delikatny. Otworzyła gwałtownie oczy na myśl o swoim ostatnim telefonie, kiedy to nikt nie podniósł słuchawki po drugiej stronie. Wyciągnęła rękę spod kołdry i wzięła zegarek. Dobry Boże, dziewiąta godzina! W Nowym Jorku południe. Gus powinien już dawno do niej oddzwonić. Chyba że nie wrócił do domu na noc. Do tej pory zawsze do niej oddzwaniał.

Kate wyskoczyła z łóżka. Nie będzie o tym myślała. Zanim wzięła prysznic, ubrała się i zaparzyła kawę, stworzyła w myślach portret dziewczyny, z którą Gus spędził ostatni wieczór. Miała dwadzieścia sześć, może dwadzieścia osiem lat, pracowała zawodowo, ubrana była w kostium, białą bluzkę, miała pojedynczy sznur pereł, na nogach buty od Bally’ego, paznokcie u rąk polakierowane, swobodną fryzurę. Była zgrabna, wyglądała dobrze we wszystkim. Była śliczna i inteligentna. Jeździła jaskrawoczerwonym porsche, a na drugich, kształtnych nogach, nosiła szpilki. Chodziła z teczką i miała takie doświadczenie w sprawach seksu, że mężczyźni, szczególnie Gus, tracili dla niej głowę po jednej spędzonej z nią nocy. Miała na imię… Gennifer, Gennifer pisane przez G, a nie J. G sprawiało, że była ponad wszystkie Jennifer, zamieszkujące Nowy Jork.

– Cholera! – zaklęła Kate.

Kręciła się po kuchni, szukając czegoś do jedzenia. Pomarszczone jabłka leżały w koszyku chyba od miesiąca. Chleb spleśniał, ser również. Samotny ogórek w pojemniku na warzywa składał się z żółtych, śmierdzących pestek i skórki. W torebce z herbatnikami pełno było małych robaczków, podobnie jak w paczce krakersów. Boże, jak długo to wszystko trzyma? Najwyraźniej musi się udać do sklepu spożywczego, a najlepiej zrobić to właśnie teraz. Weźmie wolny dzień – pojedzie do sklepu, zrobi zakupy, wróci do domu i coś sobie ugotuje. Może nawet upiecze ciasto. Potem usiądzie i wszystko zje. Nie zadzwoni do biura. I nie będzie odbierała żadnych telefonów. Może zrobi krówki z prawoślazem, masłem orzechowym i prawdziwymi orzechami. Albo placek bananowy. Upiecze kurczaka faszerowanego. Starczy jej na cały tydzień. Może ugotuje garnek spaghetti. Podzieli wszystko na porcje i zamrozi. Zje cały placek i krówki. Niech Gennifer, jak jej tam, je fasolkę szparagową i pije jogurt. Ona nie zamierza nikogo usidlać, nie musi być chuda jak szczapa. Jest normalną kobietą, która lubi sobie zjeść.

– Cholera! – mamrotała, wciągając płaszcz przeciwdeszczowy. – Cholera, cholera, cholera!

Загрузка...