5

Był kwiecień 1973 roku. Upłynęło blisko dwa i pół roku od dnia, kiedy w progu jej domu stanął Nelson Collier, a Kate nadal nie wiedziała o losach Patricka więcej, niż owego dnia.

Nie była już tamtą dawną Kate. Uważała się za nową, ulepszoną wersję Kate Starr. Trochę przytyła, zniknęły cienie pod oczami, stała się bardziej zdecydowana. Zrezygnowała z pracy w księgarni i zatrudniła się na niepełny etat w firmie architektonicznej. Pisała na maszynie z prędkością pięćdziesięciu słów na minutę, stenografowała. Czasami, kiedy architekci potrzebowali jakieś szkice budynku przed zakończeniem prac budowlanych, Kate wykonywała rysunki za dodatkowym wynagrodzeniem. Lubiła swoją pracę, bo miała wolne ranki. Mogła być z Ellie, nadal udzielać się w pracy społecznej na rzecz Ligi Rodzin i spotykać się z innymi kobietami, znajdującymi się w podobnej sytuacji jak ona. Stopniowo odzwyczaiła dziewczynki i siebie od codziennego pisania listów do Patricka, bo zajęcie to zbyt je przygnębiało. Pisały list raz w tygodniu, w niedzielne popołudnie.

W maju, po kwietniowych deszczach, dzięki którym zakwitły różnobarwne, wiosenne kwiaty, posadzone przez dziewczynki wokół domu, Kate znalazła w skrzynce trzy listy bez adresu zwrotnego. W każdej kopercie był czek, wystawiony na nią, na czterysta dolarów, do zrealizowania w Wells Fargo Bank. Nie miała pojęcia, kto przysłał czeki ani dlaczego. Nazwisko było napisane bezbłędnie, koperty prawidłowo zaadresowane. Na białej kartce papieru bez żadnego nagłówka ktoś wystukał na maszynie: ZA WYŚWIADCZONE USŁUGI. PATRICK STARR 400 DOLARÓW. Koperty opatrzone były tym samym datownikiem, co świadczyło o tym, że listy wrzucono do skrzynki jednego dnia. Na kartkach papieru widniały daty: 1 marca, 1 kwietnia i 1 maja.

Przez chwilę Kate wydawało się, że serce wyskoczy jej z piersi. Patrick żył i wykonywał jakąś superpoufną misję dla rządu. Cóż innego mogło oznaczać sformułowanie: „wyświadczone usługi”? Marzec, kwiecień, maj – właśnie minęły. Tysiąc dwieście dolarów to mnóstwo pieniędzy, może zaszaleć – pójdzie do fryzjera, zapłaci w końcu Delli za to, że pomogła jej w krytycznym momencie życia. Kupi dziewczynkom nowe buty, a sobie – materiały malarskie. Albo – do głosu doszła jej przezorna natura – zainwestuje pieniądze, jeśli naprawdę należą do niej. Może część wyda, zapłaci Delli, a resztę zainwestuje.

Mając pod ręką notatnik z telefonami, Kate zadzwoniła do kilku kobiet ze swojej grupy pytając, czy kiedykolwiek dostały takie tajemnicze czeki. Tylko jedna, Bethany Warren. Bethany zawsze sprzeciwiała się propozycjom zwrócenia uwagi opinii publicznej na ich sytuację. Kate jej się specjalnie nie dziwiła: mąż Bethany figurował na liście jeńców, a nie zaginionych.

– Nic nie rozumiem – powiedziała cicho Kate. – Kto przysłał te czeki? Dlaczego akurat teraz, po tylu miesiącach? Czy to znaczy, że Patrick żyje? Błagam, Bethany, muszę to wiedzieć – zwróciła się do niej Kate.

– Kate, moja sytuacja różni się od twojej. Mam pięcioro dzieci i nie utrzymałabym się z żołdu Michaela. Uważam, że powinnaś skontaktować się z osobą, opiekującą się twoją sprawą. Jeśli chcesz, możemy pod koniec tygodnia pójść na kawę. – Ostatnie zdanie wypowiedziała tak zalęknionym głosem, że Kate spostrzegła, iż Bethany drży na całym ciele.

– Świetnie. W piątek po pracy, w Mabel’s Cafe.

– Kate – powiedziała z wahaniem Bethany – nie realizuj tych czeków, dopóki nie będziesz pewna, że słusznie robisz. Chodzi mi o to, że jakoś sobie radzisz, masz gosposię i pracę, która może ci kiedyś dać więcej pieniędzy, niż przeciętna pensja. Do zobaczenia w piątek.

Kate, zaintrygowana, zadzwoniła do Billa Percy’ego i poprosiła go o spotkanie. Obiecał, że wstąpi do niej wieczorem w drodze powrotnej do bazy na pustyni. „Przyjadę koło dziesiątej” – powiedział. Wsunęła czeki, koperty i pisemka za okładkę książki kucharskiej Betty Crocker.

To ważna sprawa, ale znacznie ważniejsze w tej chwili było uszycie atłasowego woreczka na „święto ząbka”. Wczoraj poszła do banku i poprosiła o nową, lśniącą ćwierćdolarówkę na „święto ząbka”. Dziś zanim Ellie położy się spać, wypadnie jej pierwszy mleczak. Kate skończyła szyć atłasowy woreczek i schowała go do szuflady. Ellie będzie taka szczęśliwa. Musi jej zrobić zdjęcie i wysłać je Patrickowi.

Dzisiaj Kate siedziała w domu, bo pracowała co drugą sobotę. Della i Donald zabrali Ellie do ogrodu zoologicznego. Zaproponowali, że zaczekają, aż Betsy wróci ze szkoły, ale dziewczynka oświadczyła, że nie znosi zapachu zwierząt. Oznaczało to, że Kate ma wolne do czasu, kiedy trzeba będzie odebrać Betsy ze szkoły. Musiała podzwonić, napisać kilka listów, ułożyć plany na jutro.

Robię, co mogę, Patricku. Staram się jak najlepiej. Przez krótki czas byłam zupełnie załamana, ale już się odnalazłam w otaczającej mnie rzeczywistości.

Wyciągnęła tanią, plastikową aktówkę, naderwaną w jednym rogu, tyle w niej przechowywała papierów, notesów i wycinków prasowych. Długopisy, ołówki i papier listowy trzymała w osobnej kieszeni z boku. Jak zwykle zaczęła od lektury artykułów prasowych, pobieżnie czytają fragmenty, odbierające nadzieję, koncentrując się na bardziej optymistycznych urywkach. Nie było ich dużo. Rozpłakała się, dała sobie troci czasu na użalanie się nad swoim losem, a potem przystąpiła do pisani szóstego listu do prezydenta Stanów Zjednoczonych. Zakończyła j słowami: „Panie Prezydencie. Moje córki i ja mamy prawo wiedzieć, co robią władze, by mój mąż mógł wrócić do domu. Nie rozumiemy, jak i możliwe, że Patrick, który dwa i pół roku temu katapultował się z samolotu nad terytorium wroga, nadal figuruje na liście zaginionych”. Podpisała list „Żona kapitana Patricka Starra, Kate Starr”. Po południu, kiedy obie dziewczynki wrócą do domu, da im list, by też się pod nim podpisały.

Następnie ułożyła pismo do Departamentu Stanu oraz Obrony, domagając się odpowiedzi na dawno temu wysłane listy. Trzeci list skierowała do lotnictwa, otrzymywał go każdy generał ze spisu, który dostała w bibliotece, Napisała w nim między innymi: „Czy ktokolwiek troszczy się o los rodzin zaginionych i trzymanych w niewoli żołnierzy? Czy nie zasłużyłyśmy sobie na nic więcej, niż wymijające odpowiedzi? Co mam mówić swoim córkom? Proszę o przysłanie kogoś, kto porozmawiałby ze mną i grupą samopomocy, którą utworzyłyśmy. Proszę nas dłużej nie lekceważyć. Waszym mottem zawsze było:»Lotnictwo samo dba o siebie«. Proszę mi podać dzień i godzinę, kiedy to nastąpi”. Ten list również podpisała „Żona kapitana Patricka Starra, Kate Starr”. Też da go do podpisania dziewczynkom.

Patricku, wiem, że wrócisz. Moje serce by mi powiedziało, gdybyś nie żył. Wiem, że chcą, abym uwierzyła, iż poległeś, ale nigdy się tego nie doczekają. Codziennie się za ciebie modlę. Nie ma dnia, żebyśmy o tobie nie rozmawiały. Dziewczynki całują twoje zdjęcie na dobranoc. Ja też. Wiem, że Bóg ma cię w swojej opiece.

Kate ogarnęła taka chęć rzucenia czymś, że aż musiała zacisnąć pięści. Co by jej z tego przyszło? Coraz lepiej potrafiła panować nad swoimi nerwami. Zawsze bądź optymistą, staraj się każdą sytuację wykorzystać możliwie jak najlepiej – to było motto Patricka.

Dzień zleciał szybko i zanim się obejrzała, dziewczynki już spały. Wkrótce powinien się pojawić Bill Percy. Ogarnęła ją fala optymizmu; listy wyśle później. Zastanawiała się, czemu czuje się tak pewnie, skąd ten przypływ nadziei. Już wcześniej wysyłała podobne listy i nigdy nie dostała odpowiedzi. Co się teraz zmieniło? Doszła do wniosku, że to dzięki tym czekom w tajemniczych kopertach oraz rozmowie z Bethany.

Po pięciu minutach obecności Billa Percy’ego Kate uświadomiła sobie, że nigdy naprawdę go nie lubiła. Nie chodziło o to, że miał zimny wzrok i zawsze uciekał gdzieś oczami. Jego głos nie był współczujący, tylko irytujący – poczęstowała go herbatą owocową i ciasteczkami, upieczonymi przez Dellę. Wypił, zjadł, a potem rozsiadł się i czekał.

– Bill, upłynęło dwa i pół roku. – Mówili sobie po imieniu, ale nie miało to najmniejszego znaczenia. – Musieliście otrzymać jakieś informacje o Patricku. Jak długo będzie jeszcze trwała ta wojna? Jeśli mi nie odpowiesz, zwrócę się do dziennikarzy, będę prosiła, błagała, padnę na kolana, zrobię wszystko, by się w końcu czegoś dowiedzieć. Inne żony czują się tak samo. Zasłużyłyśmy sobie na coś więcej.

– Kate, otrzymujesz żołd kapitana Starra, prawda?

– Tak, ale załatwienie tego trwało prawie cztery miesiące. Dopiero kiedy zagroziłam, że zadzwonię do Waszyngtonu, po trzech godzinach dostałam odpowiedź. Powinieneś mi pomagać. Co dla mnie zrobiłeś, Bill? odnoszę wrażenie, że nawet mnie nie lubisz.

– Nieprawda. Myślę, że jesteś przemęczona. Zastanów się tylko. Jeśli uznamy twojego męża za zmarłego, otrzymasz rentę. Skromną rentę. Lepiej niech zostanie wszystko tak, jak dotychczas. Jak tylko się czegoś dowiemy, natychmiast cię poinformujemy. Robimy wszystko, co możliwe. Nie wywołuj zamieszania, Kate.

– To zabrzmiało jak groźba. – Zmusił się do uśmiechu, od którego Kate przeszły ciarki po plecach. – Powiedz mi, co znaczy owo „wszystko”. Wyduś to z siebie. My też mamy prawa. Na miłość boską, upłynęło już dwa i pół roku! – Kate spojrzała na Percy’ego roziskrzonym wzrokiem. Zastanawiała się, jak można takich ludzi, jak Percy, wyznaczać do kontaktów z żonami i rodzinami. Patrzyła na niego, na zaczesane gładko do góry płowe włosy, na wybałuszone, brązowe oczy. Wiedziała, że przyprawia go o wściekłość czerwona krosta na prawym policzku. Zauważyła również, że zaciął się przy goleniu. Może właśnie szukali ludzi o takiej aparycji. Miał nierówne zęby i nigdy się nie uśmiechał. Może to przez te uszy czuje do niego antypatię, pomyślała. Zdawały się za małe w stosunku do długiej, wąskiej twarzy. Nie lubiła Percy’ego ani jego długich, kościstych palców, którymi bębnił niecierpliwie w stół.

– Wiem, że upłynęło dużo czasu. Każde twoje zapytanie kieruję do odpowiednich ludzi. Posłuchaj mnie, Kate, nie wszczynaj wrzawy. Czy zdajesz sobie sprawę, że jeśli rozpętasz jakąś akcję, komuniści wszystko zwąchają i mogą zacząć źle traktować jeńców? Musisz zachować spokój i opanowanie. Robimy wszystko, co tylko możliwe. Kiedy się czegoś dowiemy, natychmiast cię poinformujemy. A teraz powiedz mi, dlaczego chciałaś się ze mną tak pilnie spotkać.

– Bill, nie pozwolę się już dłużej zbywać. Zamierzam uczynić wszystko, co w mojej mocy, by dowiedzieć się czegoś o losie mojego męża, i zachęcam inne żony do tego samego. Napisałam dziś listy do prezydenta, do Departamentu Stanu, do wszystkich generałów, których nazwiska znalazłam w książce telefonicznej lotnictwa. Jeśli będę musiała, zwrócę się do środków masowego przekazu. To prawda, że mam szczególny powód, by się z tobą spotkać. – Zanim Percy zdążył mrugnąć powieką, wyciągnęła czeki i koperty zza okładki książki kucharskiej. – Co to, do jasnej cholery, ma znaczyć? Domyślam się, ale chcę to usłyszeć od ciebie.

– Nie mam pojęcia, Kate.

– Czy Patrick brał udział w jakiejś… w jakiejś tajnej operacji z rodzaju tych, o których piszą w powieściach szpiegowskich? Czy to łapówka, żeby mnie uciszyć? Nie chcę tych pieniędzy, chcę swego męża, żywego lub umarłego. Chcę wiedzieć, muszę wiedzieć. Więc zabierz to i oddaj, komu trzeba. Chcę, żebyś wiedział, że zrobiłam fotokopie, które znajdują się w bezpiecznym miejscu. Nie sądzę, bym znów do ciebie zadzwoniła, Bill, więc możesz je przekazać komuś bardziej potrzebującemu. Przyjmij też dobrą radę: zmień podejście do swych podopiecznych.

– Słuchaj, Kate, jesteś zmęczona, zrobiło się późno…

– Owszem, zrobiło się późno, ale nie jestem zmęczona. Jestem rozczarowana i zdegustowana.

– Kate, nie łam zasad „polityki nie nagłaśniania sprawy”, jak ją nazywasz.

– Dobranoc, Bill – powiedziała Kate, przytrzymując dla niego drzwi. Zauważyła, że czeki i pisemka schował do aktówki z cielęcej skóry. Obejrzał się, miał minę, jakby chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił. – Wydaje mi się, że zdobyłam punkt dla siebie – mruknęła Kate pod nosem.

Była cudowna noc, niebo iskrzyło się od gwiazd. Odszukała Gwiazdę Północną i wypowiedziała życzenie. Nie dla siebie, tylko dla Patricka. Chroń go i nie pozwól skrzywdzić.

Nie mając ochoty wracać do domu, Kate ruszyła ścieżką w stronę starego, powykręcanego drzewa oliwkowego. Z pomocą jednego z sąsiadów Donald zawiesił na najniższej gałęzi huśtawkę dla dziewczynek. Usiadła na niej ostrożnie. To było normalne życie. Dopiero co zakończone spotkanie nie było normalne. Och, Patricku, gdzie jesteś? Robię, co w mojej mocy, ale to chyba za mało. Boże, tak cię potrzebuję.


* * *

Kate miała rację; jej wysiłki były nie wystarczające. Spotkanie z Bethany przypominało farsę. Starsza od niej kobieta czuła się zalękniona, cały czas tylko płakała i użalała się nad swym losem tak, jak kilka miesięcy temu Kate.

– Nie chcę, żeby uznali Michaela za poległego. Jeśli to zrobią, zaczną mi wypłacać rentę, dodatkowe pieniądze się skończą, nie przeżyję za te grosze. Jeśli nadal będziesz postępowała tak, jak dotychczas, wszystkie nas narazisz na nieprzyjemności. Uważam, że powinnaś przestać, Kate.

– Co przestać? – spytała zniechęcona Kate. – Nikt nie odpowiada na moje listy. Nie rozumiesz, nikt się nie przejmuje! Cóż takiego złego jest w tym, co robię? Odesłałam pieniądze. Nie mam żadnych zobowiązań. I kim są ci oni, o których tak się martwisz? Przepraszam, wiem, jak ci ciężko. Twój mąż wcześniej zaginął niż mój. Podziwiam cię. Ja przez jakiś czas byłam kompletnie załamana. Teraz pracuję. Myślę o studiach. Zdaję sobie sprawę, że mogę polegać wyłącznie na sobie. Pragnę stworzyć moim córkom takie warunki, jakie obiecał im Patrick. Ponieważ go nie ma, muszę to zrobić za niego. Mogę ci obiecać, że nie pozwolę, by uznali go za zmarłego. Niech sobie biorą nasze zasiłki. Wytrwam, a razem ze mną moje dzieci.

– Nie będę już uczestniczyła w spotkaniach naszej grupy – powiedziała cicho Bethany.

– Jak sobie życzysz – odparła równie cicho Kate.

– Musicie wszystkie być świadome, co robicie. Jeśli chociaż jeden z naszych mężów zginie lub będzie torturowany w wyniku waszych akcji, czy potrafisz z tym żyć?

– Oczywiście, że nie. Chcę tylko wiedzieć, co się stało z moim mężem. Mam do tego prawo. Jeśli zginął, mam prawo go pochować. Jeśli jest jeńcem, też mam prawo o tym wiedzieć. Cała ta wojna była pomyłką. Pomyłką od samego początku. Nie sądź mnie ani innych, Bethany. Czasem trzeba… trzeba stawić opór. Dziękuję, że zechciałaś ze mną porozmawiać. Jeśli będziesz się chciała ze mną kiedyś spotkać, po prostu zadzwoń.

Już na parkingu Bethany dogoniła Kate.

– Naprawdę zwróciłaś pieniądze?

– Tak. Dałam je Billowi Percy’emu. Co z nimi zrobi, to już jego problem. Sprawiło mi to ulgę. Nie lubię go. Uważam, że jest… nic nie znaczącym pionkiem. Mówiąc prawdę, odprawiłam go. Nie zrobił nic, by zmniejszyć moje obawy, nie powiedział jednego słowa, by podtrzymać mnie na duchu. Mam i bez niego dosyć problemów. Więc wykreśliłam go ze swego życia.

Bethany uniosła brwi.

– Z kim będziesz teraz rozmawiała?

– Z każdym, kto zechce mnie wysłuchać. Uważaj na siebie.

– Ty też.

Kate wyjechała z parkingu próbując sobie przypomnieć, co jadła. Nic, napiła się tylko kawy. Bethany zamówiła dwa hamburgery oraz dużą porcję frytek i pozwoliła, by Kate zapłaciła rachunek. Kate zastanawiała się, jak do tego doszło. Chyba przez jej umiłowanie porządku. Automatycznie wzięła rachunek, bo nie powinien leżeć na stole. Właściwie nie miało to żadnego znaczenia.


* * *

I tak toczyło się życie Kate. Brała udział w spotkaniach lokalnej grupy samopomocy, pojechała raz na ważny zjazd Ligi Rodzin, z którego wróciła podbudowana. Pracowała na pełny etat, a wieczorem chodziła do szkoły. Połowę wykładów, na które uczęszczała do college’u, opłacała firma architektoniczna, w której pracowała. Powoli budowała swoje życie. Traktowała ten proces jak budowę domu, cegła po cegle. Każdego wieczoru mówiąc pacierz dziękowała Delli i Donaldowi za ich pomoc, potem modliła się za powrót męża i pomyślność swych córek. Nigdy nie prosiła o nic dla siebie.

Czas płynął coraz szybciej, zanim Kate się obejrzała, minął kolejny rok. Był 23 stycznia 1974 roku. Okropnie bolała ją głowa, o szóstej miała egzamin i mnóstwo roboty w biurze. Za trzy miesiące skończy naukę. Patrick będzie z niej taki dumny. A może nie. Może będzie niezadowolony. Połknęła trzy aspiryny.

– Właśnie sobie pomyślałam, Dello, jaki Patrick będzie ze mnie dumny, kiedy skończę studia. Początkowo nie miałam co do tego pewności. Kiedyś wspomniałam mu o kursach wieczorowych, ale nie zdawał się zachwycony tym pomysłem. Chciałby, żebym poszła do pracy, ale nauka… nie wiem dlaczego odnosił się do tego niechętnie.

Della skrzywiła się.

– Może nie chciał, żebyś stała się taka mądra, jak on. Może traktował to jako zagrożenie swojej pozycji.

Kate zmusiła się do śmiechu.

– Fakt, że jesteś teraz starą mężatką, wcale nie oznacza, że masz aż taką intuicję. – Zawstydziła się, bo w głębi duszy pomyślała to samo, co powiedziała Della. – Nigdy nie będę tak mądra, jak Patrick, nawet gdybym dzień i noc siedziała w szkole. Ma taki ścisły umysł. Jego wiedza mnie zawsze zdumiewała. Przysłuchiwałam się czasami, jak rozmawiał z mężczyznami, mówił tak, jakby pochodził z innej planety.

– Zgoda, ale czy miał zdrowy rozsądek? Z tego, co mi o nim opowiadałaś, widać, że mu go brakowało. Nie miej wobec niego kompleksu niższości. Jestem taka z ciebie dumna. Donald też.

– Nie osiągnęłabym tego wszystkiego bez ciebie, Dello. Gdybyś podczas tamtych świąt nie zagroziła, że odejdziesz, nadal leżałabym w łóżku i ssała palec.

– Skoro już prawimy sobie komplementy, pozwól, że zauważę, iż gdyby nie ty, nigdy nie poznałabym Donalda i dzisiaj nie byłabym szczęśliwą mężatką. Bardzo mi pomógł w angielskim. Potrafię już zupełnie nieźle pisać. Nauczył się też trochę hiszpańskiego. Nigdy nie spłacę swego długu wdzięczności wobec ciebie, Kate. Ale najważniejsze, że pokochałam Betsy, Ellie i ciebie i że traktuję was jak swoich bliskich. Jak rodzinę. Donald czuje to samo. Jesteście naszą rodziną i jak mówi Donald – razem nie zginiemy.

Kate objęła pulchną kobietę.

– Będę wam wdzięczna po wsze czasy – powiedziała czując, jak oczy zachodzą jej łzami.

– Idź już, bo się spóźnisz. Zanim odprowadzę Ellie do szkoły, muszę jeszcze posłuchać, jak literuje wyrazy.

– Do zobaczenia wieczorem. Wrócę chyba wcześniej, bo mam dziś tylko egzamin. Może nawet zdążę na kolację, jeśli nie podasz jej przed siódmą. Co dziś będzie dobrego?

– Ostre meksykańskie chili.

Kate uśmiechnęła się.

– Już mnie piecze język. Do widzenia, Dello.

W ciągu dnia Kate zażyła jeszcze sześć tabletek aspiryny, usłyszała od szefa kilka komplementów, a podczas przerwy na lunch jedząc jabłko przejrzała notatki przed egzaminem. Zanim kwadrans po piątej wyszła z biura, wzięła jeszcze dwie aspiryny.

Jadąc na uczelnię powtarzała w myślach odpowiedzi na prawdopodobne pytania egzaminacyjne, słuchając jednym uchem wiadomości radiowych. Ból głowy minął jak ręką odjął, kiedy usłyszała, jak spiker oznajmił: „Dziś wieczorem prezydent Nixon wygłosi orędzie do narodu”. Następnie komentator zaczął snuć spekulacje na temat, co powie prezydent. Kate przeczuwała, co zamierza obwieścić prezydent, gorąco się o to modliła.

Z jasnym umysłem przebrnęła przez egzamin i punktualnie o wpół do siódmej opuściła salę. Pobiegła na parking. Jechała do domu ogarnięta gorączkowym podnieceniem.

– Słuchaliście wiadomości?! – wykrzyknęła, wchodząc do kuchni.

– Kate, nie wiąż z tym zbytnich nadziei – ostrzegł ją Donald.

– Wreszcie coś się ruszy! – Była tak rozemocjonowana, że nie zauważyła zatroskanych spojrzeń, które wymienili Donald i Della. Dziewczynki, podniecone, prawie nie były w stanie jeść.

– Czy możemy zostać i posłuchać przemówienia? – poprosiła Betsy błagalnym tonem.

– Czy będą mówili o tatusiu? – dopytywała się Ellie. – Podczas tej audycji nie wypuszczę z rąk jego zdjęcia. Mogę, mamusiu?

– Oczywiście, że możesz. Skończcie jeść i umyjcie się. Zanim zacznie się transmisja, rozpalimy w kominku. Może napijemy się gorącej czekolady i zrobimy ciągutki. Tak się cieszę. Naprawdę. Zostaniecie, by wysłuchać przemówienia, prawda? – zwróciła się do Donalda. Abbottowie często spożywali posiłki razem z Kate i jej dziećmi. Kiedy Della zmyła naczynia, Donald zabierał ją na spacer. W drodze do swojego małego domku, znajdującego się niespełna dwie przecznice dalej, zawsze wstępowali na lody.

– Naturalnie, że zostaniemy – powiedział Donald. – Wyrzucę śmieci i przyniosę trochę drew. Zanim urwipołcie się wyszykują, ogień będzie już buzował – obwieścił, po czym zwrócił się do Betsy: – Zdaje się, że w końcu wymyśliłem, co zrobić, żeby z twojego wulkanu buchał dym. Kiedy byłaś w szkole, przygotowałem model. Idź rzuć na niego okiem – odezwał się czule.

Niech Bóg cię błogosławi za twoje dobre serce, Donaldzie – powiedziała w duchu Kate, patrząc na niego serdecznie. Dzięki ci, Boże, żeś pozwolił mi spotkać takich cudownych ludzi. Nagle przemknęło jej przez głowę, że Patrick nazwałby Dellę i Donalda intruzami. Powiedziałby, że docenia ich pomoc, a potem zwróciłby się do niej ze słowami: „Co nimi kierowało?” Odepchnęła od siebie tę przykrą myśl.

Ellie zaczęła płakać.

– Nie dostałam dzisiaj piątki.

– A co dostałaś, Ellie? Czyżbyś źle przeliterowała słowo „morze”?

Ellie zwiesiła główkę, po policzkach płynęły jej łzy.

– Uhm. Nie dostałam gwiazdki, tylko tęczę.

– Przeliteruj mi teraz słowo „morze” – poprosiła Kate z uśmiechem.

– M-O-R-Z-E. Morze.

– Wspaniale, skarbie. Teraz już nigdy nie zrobisz w tym wyrazie błędu. Czasem trzeba coś zrobić źle, zanim człowiek nauczy się to robić dobrze. A cóż masz przeciwko tęczom? Ja bardzo je lubię. Pamiętasz, jak razem z Betsy zrobiłyście wokół domu tęczę z kwiatów? Wszyscy sąsiedzi się zachwycali, wysłałyśmy zdjęcie waszych kwiatów tatusiowi. No, a teraz biegnij do łazienki.

– Okłamałaś ją, mamusiu – oświadczyła Betsy. – Wszyscy w szkole wiedzą, że naklejki z tęczą nie są warte tyle, co ze złotymi gwiazdkami. Chciałaś ją… – Urwała, szukając właściwego słowa. – Chciałaś ją udobruchać.

– Owszem – powiedziała Kate ostrzejszym tonem, niż zamierzała. – Nie każdy może być najlepszy. Nie wszyscy muszą dostawać piątki.

– Tatuś mówił, że jeśli się czegoś bardzo pragnie, zawsze się to osiągnie. Chcę mieć same piątki, żeby był ze mnie dumny. Ellie się nie przejmuje. Ellie nie jest pilna. Ja zawsze dostaję gwiazdki – oświadczyła wyniośle. – Nie lubię tęczy.

– Twoja strata, Betsy. Nie wyśmiewaj się ze swojej siostry. Stara się, jak może najlepiej.

Ostatnie słowo musiało zawsze należeć do Betsy. Była jak jej ojciec.

– Wcale nie. Kiedy tatuś wróci do domu, wszystkiego się dowie. Sama mu powiem. Ellie to dzieciak. I traktujesz ją jak małe dziecko.

– Betsy, nie chcę więcej słuchać takich rzeczy. Powinnaś być lepsza dla swej siostry.

– Przydałoby jej się porządne łanie – opowiedziała Betsy, wychodząc z pokoju.

Kate uniosła ręce do góry.

– Co mam z nią zrobić?

– Nic – powiedzieli chórem Abbottowie, po czym Della dodała: – jest rozdrażniona, bo w piątek jest wspólne śniadanie uczniów i ich ojców, a ona nie ma na nie z kim pójść. Donald zaproponował, że wystąpi w zastępstwie kapitana Starra, ale Betsy się nie zgodziła. Powiedziała, że byłoby to oszustwo, że Donald jest za stary, by udawać jej ojca. Może pozwól jej zostać w piątek w domu, Kate.

– Naprawdę tak powiedziała?

– Ostatnio często jej się zdarza wypowiadać tego typu uwagi – oświadczył Donald. – Dzieciaki w szkole dużo opowiadają o swych ojcach, o tym, jak wspólnie z nimi spędzają weekendy i temu podobne rzeczy. Betsy kocha swego ojca, Ellie nie przeżywa tak mocno rozstania z nim. Mówiąc szczerze, choć jest młodsza, chyba lepiej sobie radzi w obecnej sytuacji.

– Nie mogę tego tak zostawić – postanowiła Kate i skierowała się do pokoju dziewczynek. Była wyraźnie zła; znów rozbolała ją głowa. Kiedy zamykała drzwi pokoju, słyszała Ellie, pluskającą się w wannie.

Betsy siedziała z ponurą miną na skraju łóżka.

– Czy znów odbędziemy jedną z tych rozmów?

– Tak. Na początku chciałam zauważyć, że już bardzo dawno nie widziałam na twojej twarzy uśmiechu. Jesteś bardzo nieprzyjemna dla swej siostry. Nie podoba mi się twoja wojująca postawa. Co gorsza, jesteś niegrzeczna wobec Donalda i Delli. Przypominam ci, że gdyby nie oni, może dziś spałybyśmy w parku pod namiotem. Donald pomaga ci wywiązać się ze szkolnych obowiązków, poświęcając na to swój wolny czas. Wcale nie chce być twoim ojcem, chce ci jedynie go w jakimś stopniu zastąpić, póki tatuś nie wróci do domu. Uważam, że to coś wspaniałego. Oczekuję, że to docenisz. Pójdziesz w piątek do szkoły, zabierzesz ze sobą Donalda, będziesz uśmiechnięta. I radzę, byś zmieniła swoje zachowanie. Nikomu z nas nie jest lekko, ale staramy się żyć normalnie. Liczę na ciebie. Nie zmuszaj mnie do podejmowania bardziej drastycznych kroków, czego później obie będziemy żałowały. No, chcę zobaczyć twój uśmiech.

– Koleżanki będą się ze mnie śmiały. Donald jest za stary, by udawać mojego ojca – wybuchnęła Betsy.

– Jeśli koleżanki będą się z ciebie śmiały, to znaczy, że nie są prawdziwymi koleżankami. Zakładam, że opowiedziałaś wszystkim, co spotkało twojego tatę. Donald wcale nie chce udawać twojego ojca. Spróbuje tylko go zastąpić. Nauczycielka wyjaśni to całej klasie. Jeśli sobie życzysz, zadzwonię do szkoły i porozmawiam z nią.

– Nie chcę, żebyś dzwoniła do mojej nauczycielki, nie jestem dzieckiem. – Nagle znów stała się małą dziewczynką, objęła Kate i wybuchnęła płaczem. – Co będzie, jeśli tatuś nie wróci, a Donald umrze, bo jest już stary? Kto wtedy zastąpi mi tatę?

– Nie mów tak, Betsy. Tatuś wróci do domu. Nie wiem kiedy, ale na pewno wróci. Przyrzekł mi. Tatuś nigdy nie łamał obietnic. Tobie też dał słowo. Nie wolno nam stracić nadziei, nawet jeśli będzie nam coraz trudniej wierzyć w jego powrót. Ja nigdy w to nie zwątpię. Nie mogę cię zmusić, byś nie straciła wiary. To zależy wyłącznie od ciebie. A więc co postanowiłaś w sprawie piątku?

– Zgoda – powiedziała Betsy, pociągając nosem. – Ale to twoja decyzja. Powiedziałaś to, jak tylko tu weszłaś. Choć i tak zamierzałam poprosić Donalda, by mi towarzyszył. Nie chcę mu sprawiać przykrości. Tylko się boję, mamusiu.

– Czego się boisz, kochanie?

– Co będzie, jeśli zapomnę tatusia? Lubię, kiedy Donald mnie przytula i śpiewa te śmieszne piosenki. Lubię, gdy pomaga mi w lekcjach. Co będzie, jak polubię go jeszcze bardziej? Co będzie, jeśli Donald umrze i nie będzie nikogo, kto by mnie przytulił i mi śpiewał?

– Och, Betsy, nigdy nie zapomnisz swojego tatusia, nie dopuszczę do tego. To nic złego, że kochasz Donalda, tatuś pochwaliłby to. A Donald wcale nie zamierza umierać. Ma Dellę, która się nim opiekuje. Nie myślisz chyba, że Della pozwoli, by cokolwiek mu się stało, prawda? Na pewno nie. Teraz zechciej wysłuchać, co według mnie powinnaś zrobić. Uważam, że powinnaś odszukać Donalda. Jeśli wyszedł z domu, włóż płaszczyk i idź go poszukać. Obejmij go mocno i powiedz mu, że uczyni ci wielki zaszczyt, idąc z tobą do szkoły na śniadanie ojców i córek. Nie sądź, że chcę cię do czegokolwiek zmuszać. Zrobisz, jak będziesz chciała. No, pójdę teraz do łazienki umyć Ellie włosy. A ty tu posiedź i przemyśl to, co ci powiedziałam, dobrze? I niech wreszcie zobaczę ten słynny uśmiech Betsy, o którym tatuś mówił, że jest promienny jak słońce.

– Nie muszę niczego przemyśliwać. Zaraz pójdę poszukać Donalda. Dziękuję, mamusiu.

– Nie ma za co. Po to są mamusie.

Betsy pobiegła do piwnicy i wybuchnęła potokiem słów.

– Donaldzie, Donaldzie, bardzo proszę, żebyś poszedł ze mną do szkoły w zastępstwie tatusia. Mamusia mi wszystko wytłumaczyła. Zgadzasz się? – Zacisnąwszy za plecami rączki w piąstki, czekała w napięciu na odpowiedź Donalda.

Donald udał, że się zastanawia.

– Czy potrzebna będzie tabliczka informująca, że jedynie zastępuję twojego tatę?

– Nie. Wszyscy wiedzą, gdzie jest mój tatuś. Wyjaśnię, że jesteś kimś w rodzaju dziadka. Donaldzie, ile masz lat? – spytała głosem pełnym obawy.

– Na pewno dość, by być twoim dziadkiem – zaśmiał się Donald. – Podoba mi się pomysł wystąpienia w roli dziadka. Wystarczy, jak się odszykuję, czy też wiążą się z tym jakieś specjalne obowiązki?

– Nie. Po prostu idź obok mnie, a kiedy będziemy jeść, usiądź razem ze mną. Kiedy cię będę przedstawiała, musisz wstać i powiedzieć, jak się nazywasz. Ile trzeba mieć lat, żeby umrzeć? – spytała niespodziewanie.

Donald, zaskoczony, poprawił okulary na nosie. To, co teraz powie, ma ogromne znaczenie, więc musiał uważnie dobierać słowa.

– Skarbie, ludzie umierają niezależnie od wieku. Czasami umierają niemowlęta. Czasami młodzież szkolna. Młodzi mężczyźni giną na wojnie. Umierają nie tylko ludzie starzy, tacy jak ja, którzy już swoje przeżyli. Czemu o to pytasz?

– Nie chcę być sierotą. Przyzwyczaiłam się do ciebie. Mam prawdziwych dziadków, ale nie interesują się mną i Ellie. Ojciec taty jest już bardzo stary. Mamusia mówi, że wszystko zapomina. Moi drudzy dziadkowie są zajęci opieką nad pradziadkami. Wszyscy o nas zapomnieli z wyjątkiem ciebie i Delli. Nie chcę, żeby coś się wam stało. Czasem się bardzo o was boję.

Donald wziął głęboki oddech, podniósł dziewczynkę i posadził ją sobie na kolanach.

– Skarbie, strach to ludzka rzecz. Ja też się czasem boję. Della również. Twoja mamusia od dawna żyje w wiecznym lęku. Ale musimy jakoś żyć, modlić się i nie tracić nadziei. Jesteśmy teraz rodziną, a członkowie rodziny troszczą się nawzajem o siebie.

Betsy wtuliła się w ramiona Donalda.

– Kiedy wróci tatuś, zostaniesz z nami? Nie chcę, żebyś nas opuszczał. Kocham cię. Kocham Dellę. Nie chcę tęsknić za tobą i Dellą tak, jak teraz tęsknię za tatusiem. Nie chcę drugi raz przeżywać tego uczucia. Donaldzie, przyrzeknij mi, że nie umrzesz. Proszę – powiedziała Betsy płaczliwym tonem.

– Skarbie, nie mogę ci tego obiecać. Nikt nie zna dnia swojej śmierci. Wie to tylko Bóg. Ale zapewniam cię, że nie umrę tak szybko. Prawdopodobnie nie opuszczę tego świata, póki nie skończysz studiów. A więc upłynie jeszcze niezły kawałek czasu. Zdążysz się mną znudzić i mieć mnie dosyć – zażartował.

– Nieprawda. Chcę, żebyś zawsze był z nami. Tatuś pokocha ciebie i Dellę. Założę się, że coś wam da za to, że się nami opiekowaliście. Jak myślisz, Donaldzie, co to będzie takiego?

Donald roześmiał się.

– Wielkie, czerwone taczki.

– Błyszczące – dodała rozbawiona Betsy.

– Z grubymi, zielonymi oponami – powiedział Donald.

– A na rączce przymocujemy dzwonek. W tę niedzielę napiszę do tatusia list, wspomnę w nim o Bożym Narodzeniu i o taczkach.

– To wspaniały pomysł, moja panienko – oświadczył Donald i przytulił dziewczynkę.

– Mamusia stała się teraz o wiele spokojniejsza. Donaldzie, czy umiesz dochować tajemnicy?

– Nikt na świecie nie potrafi lepiej ode mnie dotrzymać sekretu – odparł Donald z poważną miną.

– Alice Baker powiedziała, że kiedy człowiek umrze, wkłada się go do pudła i zamyka. Potem umieszcza się to pudło w dole w ziemi i zasypuje. Nie można się z niego wydostać. Człowiek już nigdy się nie budzi i zamienia się w proch. Ludzie sadzą w tym miejscu kwiatki, a potem umieszczają posąg anioła, na którym wypisane jest imię i nazwisko zmarłego. Alice jest bardzo zdolna, ma same piątki. Jest również pupilką nauczycieli. Powiedziała, że była świadkiem tego wszystkiego po śmierci swej babci. Czy naprawdę tak się dzieje?

Donald zasępił się. Zamiast odpowiedzieć dziewczynce, sam zadał pytanie:

– Czy niepokoi cię to?

– Uhm. Mamusia nie wstawała z łóżka. Dziwnie wyglądała, nie uśmiechała się. Nie potrafię być sierotą. Nie chcę być sierotą. Ellie cały czas by płakała. Tatuś powiedział, że powinnam się nią opiekować. Jeśli… Jeśli zostałybyśmy sierotami, nie mogłabym się nią opiekować.

– Nie musisz się tym martwić. Twoja mamusia świetnie daje sobie radę. Przez jakiś czas jakby nie była sobą, ale teraz jest już wszystko w porządku. Musisz mi obiecać, że nigdy więcej nie będziesz się zamartwiała takimi rzeczami. Jeśli znów coś cię zaniepokoi, przyjdź do mnie, to o tym porozmawiamy. Kiedy się rozmawia, wszystkie problemy przestają być takie poważne. Założę się, że lepiej się teraz czujesz.

Betsy uśmiechnęła się, objęła go rączkami za szyję i przytuliła z całej siły.

– Kocham cię, Donaldzie. Kocham cię prawie tak, jak tatusia. Nie mogę cię kochać tak samo, jak jego, bo on… on… jest mój własny.

– Rozumiem – odparł Donald, tłumiąc śmiech. – Skoro rozwiązaliśmy wszystkie poważne problemy, przejdźmy do spraw naprawdę istotnych, na przykład, co zrobić, by twój wulkan buchał dymem.

– Czy to będzie najlepszy model wulkanu w całej klasie?

– Niewykluczone, Betsy. Niewykluczone.

– Kocham cię, Donaldzie. Naprawdę.

Później, kiedy rozsiadły się już przed telewizorem, Della oświadczyła:

– Donald jest w siódmym niebie. Chodzi rozpromieniony. Nie chcę wiedzieć, co powiedziałaś Betsy, ale cokolwiek to było, dziewczynka znów jest taka, jak dawniej. Nigdy nie widziałam Donalda równie szczęśliwego. Naprawdę pragnie iść z Betsy do szkoły. Wypastował buty, jutro wybiera się do fryzjera. Chce, żebym zrobiła im zdjęcie, kiedy będą wychodzili z domu.

– Betsy boi się, że Donald umrze, bo jest stary – powiedziała Kate – i nie będzie nikogo, kto by ją tulił i śpiewał jej piosenki. Oto cały sekret, Dello. Kocha go i boi się, że zacznie go kochać więcej, niż własnego ojca. Wytłumacz to później Donaldowi, dobrze?

– Jeśli to zrobię, nie da się z nim żyć. Już puszy się jak paw. Jednak powiem mu to, bo jest takim wspaniałym człowiekiem. Kate, tworzymy jedną, szczęśliwą rodzinę.

– Wiem. Jeszcze chwila i się rozczulimy. Minął kolejny kryzys. Chciałabym, żeby wszystkie problemy dawało się tak łatwo rozwiązywać.

– Pora na kakao – powiedział Donald, podchodząc do kobiet. – Prawie dziewiąta.

– Zawołaj dziewczynki, zrobimy ciągutki.

Della wskazała na kominek, gdzie leżały już długie kije.

– Donald wszystko przygotował.

Kiedy na ekranie telewizora pojawiła się twarz prezydenta Nixona, Kate spuściła głowę i zmówiła krótką modlitwę.

– Słyszeliście? – spytała dziesięć minut później. – Dwudziestego siódmego stycznia podpiszemy traktat pokojowy. To już za cztery dni. Pierwsza grupa jeńców wojennych wróci do kraju za dwa tygodnie. Dwa tygodnie, Dello! Do marca wszyscy już będą w domach. Patrick też wróci, prawda? Boże, musi z nimi wrócić!

– Kate, kapitan Starr nie figuruje na liście jeńców wojennych – zauważył cicho Donald. – Jest na liście zaginionych.

– Racja. Ale jeśli ukrywa się w… w dżungli czy gdzieś, teraz się ujawni. Twierdzisz, że… że nie wróci razem z jeńcami wojennymi?

– Mówię jedynie, że nie wiem – odparł Donald.

– Jutro nie pójdę do pracy ani na zajęcia. Zadzwonię do wszystkich, jeśli będę musiała. Jest tam i musi wrócić do domu razem z innymi. Po prostu musi.


* * *

Kapitana Patricka Starra nie było ani wśród pierwszej grupy powracających, ani w drugiej, ani w trzeciej. Kiedy prezydent Nixon obwieścił, że „w Wietnamie nie ma już ani jednego jeńca wojennego”, Kate załamała się, a Betsy dosłownie napadła na matkę.

– Kłamałaś! Powiedziałaś, że tatuś wróci do domu! – krzyczała. – Oszukałaś mnie. Jesteś kłamczucha. Tatuś nienawidzi kłamców!

Della i Donald znów roztoczyli opiekuńcze skrzydła nad rodziną, przeżywającą kolejny kryzys. Donald nalegał, by zarówno Kate, jak Betsy zajął się specjalista. Dzięki łagodnej perswazji i namowom Delli, Donalda i lekarza Kate zdała końcowe egzaminy i ukończyła studia z wyróżnieniem. Dostała urlop do czasu, aż się pozbiera, jak wyraził się jej szef.

Загрузка...