10

Minęło siedem lat, nim Kate ponownie spotkała Gusa Stewarta, i to zupełnie przypadkowo.

W hali lotniska panował gwar i tłok, hordy turystów w kapeluszach przybranych piórami dla łatwiejszej identyfikacji podążały za swymi przewodnikami.

Udając się do toalety Kate zastanawiała się – i to nie po raz pierwszy – co znów robi w swoim rodzinnym stanie, w New Jersey. Równie dobrze mogła spędzić wakacje w domu, wylegując się w łóżku albo czytając książkę w ogrodzie. Ale nie, to byłoby za proste; musiała przyjechać tutaj, by sama zadawać sobie cierpienie.

Malując usta skrzywiła się do swego odbicia w lustrze, potem umyła ręce i uczesała włosy. Ładnie się prezentowała w biało – niebieskim kostiumie, mimo że w tej chwili nie wyglądał zupełnie świeżo. Znów zrobiła minę, poprawiła pasek torebki i wróciła do hali lotniska.

Zamierzała wynająć samochód, pojechać do Westfield, spojrzeć na dom, w którym upłynęło jej dzieciństwo, może nawet zapuka do drzwi, by zobaczyć, kto tam teraz mieszka, kiedy jej rodzice po przejściu na emeryturę przenieśli się na Florydę. Potem przejedzie obok starego domu, w którym mieszkał Patrick, może również zapuka do jego drzwi. Objedzie całe miasteczko, minie kościół, zatrzyma się przed biblioteką, może wstąpi do szkoły i popatrzy na zdjęcie swojej klasy, wiszące na ścianie, zerknie również na zdjęcie klasy Patricka. Potem uda się do Toms River i sprawdzi, w jakim stanie jest dom ojca Patricka. W zeszłym roku jej teść zmarł i zostawił jej swój dom. Chciała go sprzedać, ale prawnicy oświadczyli, że jest to niemożliwe, póki nie przedstawi świadectwa zgonu Patricka. Powinna pomyśleć o wynajęciu go, by przynajmniej mieć pieniądze na opłacenie podatków.

Kate rozejrzała się po hali, żeby się zorientować, w którą stronę powinna się skierować. Właśnie wtedy usłyszała swoje imię – nie przez głośniki, wołał na nią ktoś z bliskiej odległości. Odwróciła się.

– Kate! Kate Starr!

Dopiero po chwili przypomniała sobie jego imię.

– Gus! Jak miło znów cię widzieć! Co tu robisz? Minęło już ile? Z siedem lat. Świetnie wyglądasz.

– Ważę pięć kilogramów więcej. – Gus roześmiał się. – Co ty tu robisz? Lotnisko Kennedy’ego było zbyt przeciążone, więc nasz pilot postanowił lądować tutaj. Jadę do miasta. Boże, jak dobrze znów cię widzieć. Słuchaj, masz zaraz samolot albo musisz gdzieś być o określonej porze? Jeśli nie, chodźmy do najbliższego baru i napijmy się czegoś. Z chęcią coś przekąszę. Nie mogłem się zorientować, co takiego podali nam na lunch w samolocie, więc zrezygnowałem z jedzenia.

– Jestem panią swojego czasu. Z przyjemnością się napiję. Ale tylko jeden kieliszek, bo będę prowadziła samochód.

– Zaopiekują się twoim bagażem. Agencje wynajmujące samochody lubią spóźnionych pasażerów. Widzisz – powiedział, wyrzucając ręce w górę – o wszystko się zatroszczą. Zjedzmy coś w tym… w tym… cokolwiek to jest. – Wskazał na salę, przypominającą piwiarnię, z barem o mosiężnej barierce.

Kiedy już siedzieli, trzymając przed sobą menu, Gus pochylił się nad stolikiem.

– Kate, jak dobrze znów cię widzieć. Jak leci? Wyglądasz wspaniale. Kate poczuła, jak policzki oblewają jej ciepłe rumieńce. Flirtuje ze mną, pomyślała oszołomiona. Siedem lat temu odznaczał się chłopięcą urodą. Teraz stał się dojrzałym i… pociągającym mężczyzną.

– Ty też świetnie wyglądasz – powiedziała. – Gotowa bym była zabić za twoje rzęsy i te jasnoniebieskie oczy… – Boże, ona też z nim flirtowała. W dosłownym tego słowa znaczeniu! Z mężczyzną młodszym od siebie. Przeszedł ją przyjemny dreszcz.

– Założę się, że opędzasz się od nadskakujących ci architektów, co?

– Mylisz się. – Kate roześmiała się smutno. – Nie mam czasu na życie towarzyskie. Od czasu do czasu idę z kimś na służbowy obiad lub kolację i to wszystko. Bardzo się staram, by moja firma odniosła sukces. Jeśli mam wolną chwilę, pomagam Delli. Donald nie czuje się dobrze i wymaga troskliwej opieki. Artretyzm uczynił z niego kalekę, bardzo cierpi, ale nadal się uśmiecha. Ma osiemdziesiąt dwa lata. Nie mogę w to uwierzyć. Jak szybko mija czas – wyrzuciła z siebie jednym tchem.

Podeszła do nich kelnerka.

– Kate, na co się zdecydowałaś? – spytał Gus.

– Pastrami z chlebem razowym i dużą ilością musztardy. Do tego piwo.

– Dla mnie to samo – powiedział Gus, oddając kelnerce menu. – Jak Ellie? – zwrócił się do Kate.

Pokraśniała.

– Zeszłego roku jesienią zdała w końcu ostatnie egzaminy na biegłą księgową. Jest prawdziwą księgową, byłam jej pierwszą klientką. A właściwie firma „Rysunki architektoniczne”. Jestem z niej taka dumna.

Gus roześmiał się.

– Wyobrażam sobie. Nadal mieszkasz w tym samym domu z pięknym ogrodem?

– Niestety nie. Trzy lata temu jakiś przedsiębiorca budowlany postanowił kupić cały ten teren, trzy czy cztery ulice. Wszyscy sprzedali swoją ziemię prócz Donalda. Przetrzymał go do ostatniej chwili, by wywindować cenę, i dostał masę pieniędzy – naprawdę masę – za dom, który wynajmowałam, swój dom oraz jeszcze jeden, który też wynajmował ludziom. Ponad rok gnieździliśmy się we czwórkę w mieszkaniu, a w tym czasie budował się nasz nowy dom. Jest śliczny, bardzo nowoczesny, wszędzie drewno sekwojowe i szkło. Donald kazał wybudować na działce również domek dla gości, myślałam, że zamieszkam w nim z Ellie, ale nawet nie chciał o tym słyszeć. A więc mieszkamy w wielkim domu, a on z Dellą w domku gościnnym. Mamy basen, przebieralnię i garaż na trzy samochody. – Kate pomyślała, jakim wdzięcznym słuchaczem jest Gus. – Ach, i jeszcze jacuzzi. Specjalnie dla Donalda. Zainstalowaliśmy takie… takie specjalne urządzenie, które przenosi go z wózka inwalidzkiego do wanny, w ubraniu i we wszystkim. Ubóstwia w niej siedzieć, przynosi mu to prawdziwą ulgę.

– Lubię jacuzzi. Mają jedną w ośrodku gimnastycznym, do którego chodzę. Czy kiedykolwiek z niej korzystałaś?

– Raz czy dwa. Zanim umieścimy w niej Donalda, a potem go wyciągniemy, jesteśmy zbyt zmęczone, by same z niej skorzystać.

Kelnerka nalała im piwo. Gus uniósł szklankę.

– Za co wypijemy?

Kate udawała, że się zastanawia.

– Za przypadkowe spotkanie? Za przyjaźń? Za lotniska? Czy też za to wszystko?

Gus skinął głową. Stuknęli się szklankami. Kelnerka przyniosła sandwicze – ciepłe, ociekające aromatyczną, brązową musztardą.

– No, wreszcie jest mi dobrze – powiedział Gus, pałaszując. Jest miły, pomyślała Kate. Lubię go.

– Powiedz mi teraz o sobie – poprosiła. Ostra musztarda sprawiła, że do oczu napłynęły jej łzy.

– Cóż, nie napisałem jeszcze artykułu na miarę nagrody Pulitzera. Ale wiesz, że pewnego dnia go napiszę. Mam na koncie kilka interesujących publikacji i swoją porcję wierszówek. Za swoją pensję na pewno nie kupię jacuzzi, by zainstalować na podwórku domu przy Czterdziestej Dziewiątej Ulicy. Moja matka mówi, że jeśli człowieka stać na kupno jednego garnituru rocznie, opłacenie czynszu, jedzenie oraz na to, by co niedziela położyć trochę pieniędzy na tacę, nie ma powodów do narzekań.

– Mądra kobieta – powiedziała uśmiechając się Kate. Ciekawa była, jak to jest, kiedy się ma przyjaciela, do którego można zadzwonić o każdej porze, by sobie porozmawiać.

– A jak tam twoja starsza córka Betsy? Kate odłożyła sandwicza.

– Rzadko z nią rozmawiam. Chce zrobić doktorat. Obecnie wykłada na uniwersytecie Villanova. Widzimy się raz do roku i mniej więcej raz do roku do mnie dzwoni. Nigdy mi nie wybaczyła tego… „pogrzebu”, który urządziliśmy. Aktywnie działa w kilku organizacjach. Nie rozmawia ze mną o tym, co robi. Skąpe informacje o niej zawdzięczam Ellie, która dowiaduje się wszystkiego od koleżanki Betsy. – Zawahała się. – Wiesz, kiedy wyprowadzaliśmy się z naszego dawnego domku, najbardziej mi było żal ogródka Betsy. Pamiętasz tę wspaniałą tęczę z kwiatów, które zasadziła wokół domku? W ciągu ostatnich trzech lat setki razy próbowałam odtworzyć tamten ogród, ale bez powodzenia. Ellie mówi, że Betsy sadziła je z miłością i czystym sercem, dlatego Bóg sprawił, że tak pięknie rosły. Zanim się wyprowadziliśmy, zrobiłam jego zdjęcie z dachu domu sąsiadów. Powiększyłam je i wisi teraz nad kominkiem. Sądzę, że w tej chwili to jedyna rzecz, której żałuję. – Kate wzięła sandwicza i znów zaczęła jeść.

– Dokąd zamierzasz jechać? – spytał Gus. – Może zjedlibyśmy razem kolację?

– Przecież już jemy – roześmiała się Kate. – Zamierzałam jechać do Westfield i odgrzebać stare wspomnienia, ale skoro spotkałam ciebie, sądzę, że pojadę prosto do Toms River. Chciałabym tam dotrzeć przed zmrokiem. – Opowiedziała mu o domu swego teścia. – Niemniej jednak dziękuję za zaproszenie. Ten olbrzymi sandwicz wystarczy mi do jutrzejszego ranka.

– Kocham plażę, słońce, błękitne niebo – powiedział tęsknie Gus.

– Nie obawiasz się czerniaka? – spytała Kate.

– Stosuję krem z filtrem ochronnym numer piętnaście. Latem udaje mi się trzy, cztery razy wyrwać do Point Pleasant. Zawsze lubiłem plaże.

Kate wiedziała, że przymawiał się o zaproszenie. Wypada jej czy nie? Zdecydowanie nie. Bezwzględnie nie.

– Może przyjedziesz na weekend. W sobotę rano albo w niedzielę, jeśli wolisz. Przygotuję obiad. – Śniadanie. Zdecydowanie nie. Bezwzględnie nie. – Albo, jeśli odpowiednio wcześnie wyruszysz, nawet śniadanie.

– Naturalnie, że przyjadę. Dziękuję za zaproszenie. Czy byłaś kiedyś w Atlantic City?

– Nie, nigdy. Nie jestem hazardzistką.

– Ja też nie, zbyt ciężko pracuję, by zarobić pieniądze. Ale to przyjemny sposób spędzenia sobotniego wieczoru.

– Tylko we dwójkę? – spytała Kate i mało nie ugryzła się w język.

– Z parą przyjaciół. Wydaje im się, że wygrają majątek. Ja się im tylko przyglądam.

– Nie masz dziewczyny? – spytała Kate. Poczuła, że uszy zrobiły jej się czerwone. Cóż, u diabła, się z nią działo? To szczeniak, sympatyczny szczeniak. Miał najwyżej trzydzieści jeden lat. Między nimi było przynajmniej czternaście lat różnicy.

– Umawiam się od czasu do czasu z dziewczynami, ale to nic poważnego. Podobnie jak ty, mam bardzo mało czasu. Przeważnie pracuję nad jakimś artykułem. Ejże, cóż to za ponura mina? Słuchaj, mam referencje. Nie jestem nieznajomym, już się kiedyś spotkaliśmy. Lubią mnie dzieci i psy. Starsi ludzie uważają, że jestem sympatyczny. Mam przyzwoitą pracę. Nie palę i nie piję. No, prawie nie. – Uśmiechnął się, kiedy Kate zapaliła papierosa i poczęstowała go. Wziął bez wahania. – Okropny nałóg.

– Najgorszy z możliwych. Ale jeśli traktować je jako środek antystresowy, a picie jako sposób na polepszenie nastroju, nie wygląda to tak źle. To mój pierwszy urlop od pięciu lat.

– Niedobrze – powiedział. – Trzeba sobie robić przerwy, nawet jeśli miałby to być tylko weekend spędzony w hotelu. Pilnuję, by co roku gdzieś wyjeżdżać. Wracam pełen energii i jadu. Wstydź się – zganił ją żartobliwie.

– To nie takie proste, kiedy się ma własną firmę. Trzeba nad wszystkim czuwać. Zatrudniłam dwie osoby, przeniosłam się do większego biura. Ale nie zdobyłam jeszcze mocnej pozycji na rynku. Nie mogę powiedzieć, że klienci walą drzwiami i oknami, ale cieszę się dobrą opinią, moje ceny nie są wygórowane. Możesz wierzyć lub nie, ale nie przyjmuję zlecenia, jeśli nie mam stuprocentowej pewności, że właściwie się z niego wywiążę. Mam pieniądze na koncie, oddałam dług Delli i Donaldowi, stać mnie było na college zarówno dla Ellie, jak i dla Betsy, teraz płacę czesne za studia doktoranckie starszej córki – powiedziała z dumą Kate.

– A kiedy cię poznałem, głowiłaś się, skąd wziąć pieniądze na szkołę dla Ellie. Powinnaś być z siebie dumna.

– Jestem. Chociaż sama nigdy bym tego nie osiągnęła. Codziennie dziękuję Bogu za tych dwoje.

Pojawiła się kelnerka z rachunkiem. Gus wręczył jej dwadzieścia dolarów.

– Zdaje się, że chce nam dać do zrozumienia, byśmy zwolnili stolik. Kate uniosła głowę i zobaczyła ludzi, stojących przed wejściem.

– Chyba masz rację, mam również nadzieję, że nie myliłeś się odnośnie do naszego bagażu. Wzdragam się na samą myśl, że miałabym iść na plażę w tym kostiumie i w szpilkach.

– Nie martw się. Pożyczyłbym ci gatki i podkoszulek – powiedział Gus, biorąc jej podręczną torbę. Kate potknęła się pewna, że ma twarz równie czerwoną, jak dywan, po którym stąpała.

Walizka Kate stała razem z sześcioma innymi na końcu taśmy.

– W takim razie do zobaczenia w sobotę, Gus. Dziękuję za lunch, bardzo mi smakował.

– Cała przyjemność po mojej stronie – uśmiechnął się Gus. – Do zobaczenia – powiedział i pocałował ją lekko w policzek, zanim pobiegł, by złapać autobus.

Kate uśmiechała się przez cały czas, kiedy załatwiała wypożyczenie samochodu. Uśmiechała się, kiedy składała podpis i odbierała kluczyki. Nagle jakieś gwałtowne poruszenie za nią sprawiło, że się odwróciła. Nigdy w życiu nie widziała nikogo tak skonanego: kręcone włosy miał zmierzwione, ciężka torba zsunęła mu koszulę z ramienia, oczy przepełniało… czy to było przerażenie?

– Co się stało? – spytała z niepokojem Kate.

– Zapomniałaś mi dać adres! – wysapał Gus. Po twarzy płynęły mu strużki potu.

– Och. Nie spytałeś – próbowała się tłumaczyć Kate. – Zaraz ci zapiszę.

– Jezu, tylko nie to. Będzie to znaczyło, że muszę postawić wszystkie te torby, a w życiu nie uda mi się znów ich pozbierać. Powiedz mi, gdzie to jest.

Kate roześmiała się.

– Rosemont Road 88.

Gus pobiegł truchtem z powrotem do autobusu, torby obijały mu się o nogi, a on mruczał w kółko pod nosem:

– Rosemont Road 88. Rosemont Road 88.

Kate na zmianę to się uśmiechała, to chichotała, kiedy wyjeżdżała wynajętym samochodem, kierując się na autostradę.

Jakie zabrała ze sobą ubrania? Za nic nie mogła sobie przypomnieć. Cóż, zawsze może iść do sklepu i coś sobie kupić. Co wkłada na plażę czterdziestoczteroletnia kobieta, która umówiła się z mężczyzną czternaście lat od siebie młodszym? Nie była wprawdzie brzydka, ale nie mogła się równać z tymi wszystkimi plażowymi ślicznotkami, opalonymi na brąz, w skąpych kostiumach bikini. Jęknęła, czując brzemię każdego ze swych czterdziestu czterech lat.

Może pobiegają sobie po plaży. Bieganie to dobra rzecz. Czy ma wystarczająco jędrne uda? Nie, bieganie to nie najlepszy pomysł. Spodenki do joggingu z cienkiej bawełny. Obszerna bluza, też z cienkiej bawełny. Przynajmniej nie będzie widać jej białej skóry i… lekkiej odwagi. Może zdecyduje się na tę jedną z indiańskich, bawełnianych szat, które kobiety wkładają na plażę. Zakrywały wszystko.

Boże a co będzie, jeśli Gus zacznie się do mej… zalecać? Jak powinna się zachować? Czyżby ponosiła ją fantazja? Zawsze miała bujną wyobraźnię. Przyjedzie tylko na jeden dzień. Żeby się wyrwać z miasta i… i tyle. To nic złego, kiedy dwoje ludzi spaceruje sobie plażą, je razem, rozmawia, idzie się czegoś napić. I co z tego, że on ma koło trzydziestki a ona skończyła czterdzieści cztery lata? Wiedział, ile ona ma lat. Wiedział o mej wszystko. Ellie powiedziałaby „Rany, ale on jest słodki”. Kate wybuchnęła śmiechem, skręcając na podjazd.

Do soboty pozostał tylko jeden dzień.

Загрузка...