3

Był grudzień 1971 roku. Minął rok od czasu, kiedy Patrick katapultował się z samolotu, dwadzieścia jeden miesięcy od dnia, kiedy opuścił ich małe mieszkanko w bazie na pustyni. Kate nadal nie miała konkretnych wiadomości o losie swego męża. Wciąż figurował na liście zaginionych. Kate codziennie wydzwaniała do Billa Percy’ego, a on w kółko mówił jej to samo: „Robimy wszystko, co w naszej mocy. Nie zapomnieliśmy o pani mężu. Proszę zachować cierpliwość, pani Starr, i dla własnego dobra nie działać pochopnie”.

Zauważyła, że jej język stał się dosadniejszy, a przyczyniły się do tego złość, frustracja i rozpacz.

– Do diabła z panem i proszę mi dłużej nie wciskać kitu! Powtarza mi pan, że rząd czyni wszystko, ale nie chce mi pan powiedzieć, co właściwie robi. Mam prawo to wiedzieć. Zamierzam zadzwonić do redakcji gazety i napisać list do prezydenta Nixona.

– Proszę tego nie robić – odparł Percy ostrym tonem. Zazwyczaj w tym punkcie ich rozmowa kończyła się, bo Kate rzucała słuchawkę.

Modliła się o powrót Patricka na Boże Narodzenie świadoma, że modli się o rzecz nierealną. Władze twierdziły, że nie jest jeńcem, więc jak mógłby być przekazany stronie amerykańskiej? Nadal widniał na liście zaginionych i musiałby dosłownie zadzwonić do kogoś i poprosić, by go zabrali, albo wyjść z dżungli i oświadczyć: „Oto jestem, chodźcie i weźcie mnie”.

Kate należała do rozmaitych grup samopomocy, została członkiem Ligi Rodzin. Nadal czytała wszystko, co jej wpadło w ręce, o Wietnamie, wysyłała listy w imieniu poszczególnych grup. Nie było to zajęcie dające zadowolenie. Często płakała, schudła, zgorzkniała, łatwo się złościła nie tylko na córki, ale również na Dellę. Wciąż nie udało jej się znaleźć pracy, która zapewniłaby jej godziwy zarobek. Tak jak przypuszczała, jej ziemista cera i zdesperowana mina skutecznie zniechęcały do niej potencjalnych pracodawców. Znalazła zajęcie na niepełny etat w antykwariacie; siedziała na zapleczu, katalogując i wyceniając książki. Jej stosunki z pozostałymi pracownikami, oferującymi książki klientom, były bardzo ograniczone. Lubiła zamykać się w swej skorupie, czasami podczas czterogodzinnej zmiany z nikim nie zamieniła ani słówka. Realizując co piątek swój skromny czek, nie mogła się powstrzymać od płaczu.

Była wiecznie zmęczona, pod presją Delli zażywała olbrzymie dawki witamin, które nic nie pomagały. Za namową Delli i Donalda Abbotta zapisała się na kurs sekretarek. Wieczorne zajęcia w szkole i ranki wypełnione nauką wyczerpywały cały zapas jej sił.

Zanim się Kate zorientowała, nadeszły święta. To Della i Donald ustawili choinkę, Della i Donald pakowali prezenty dla dziewczynek, Della upiekła świąteczne ciasteczka. Kate leżała w łóżku, przestała chodzić do pracy i na kurs. Zaczęła zaniedbywać dziewczynki, ale sprawiała wrażenie osoby, która nie potrafi się otrząsnąć z apatii. Jeszcze bardziej schudła, stała się jeszcze bardziej zrzędliwa. Coraz częściej Della musiała siłą wyciągać ją z łóżka i zmuszać, by wzięła prysznic.

Z któregoś pokoju dobiegły ją melodie kolęd. I jakieś szepty. A może to tylko złudzenie? – pomyślała. Ostatnio niczego nie była pewna. Może jeśli poleży wystarczająco długo, umrze. Czuła się taka zmęczona, taka wyczerpana. Patricku, gdzie jesteś? Obiecałeś mi jutro. Oto nadeszło. Ukryła twarz w poduszce, jej chudymi ramionami wstrząsnęły spazmy.

W korytarzu dziewczynki szeptały do siebie.

– Chcę ją tylko zobaczyć. Może obudzi się, jak się wślizgniemy. Będę cicho, Betsy, obiecuję – mówiła Ellie błagalnym tonem.

– Mamusia nie chce nas widzieć. Dziś wieczorem przyjdzie święty Mikołaj, a nawet nie upiekła nam ciasteczek. Della powiedziała, że nie wolno nam do niej wchodzić.

– Nie obchodzi mnie to – zapiszczała Ellie. – Proszę, Betsy, pozwól mi spojrzeć na nią tylko jeden raz. Tylko trzymaj mnie za rękę. Czy mamusia nadal będzie leżała w łóżku, kiedy przyjdzie wielkanocny zajączek? To jeszcze dużo czasu, prawda?

– Wiele dni – oświadczyła obojętnym tonem Betsy. – Obiecaj, że nic nie powiesz Delli i Donaldowi, dobrze? Tylko na nią spojrzymy. Musisz mi obiecać, Ellie.

Ellie przestępowała z nóżki na nóżkę.

– Obiecuję – powiedziała i Betsy oblizała usta. Tatuś mówił, że tylko próżniaki leżą bez powodu w łóżku. Serduszko biło jej jak oszalałe, kiedy podprowadziła siostrzyczkę do łóżka matki. Chciałaby, żeby żaluzje były podniesione, by mogła ja lepiej widzieć. Nagle ogarnął ją lęk i zaczęła żałować, że tu weszła. Czuła w swojej dłoni wilgotną rączkę Ellie.

Podeszły na paluszkach do łóżka. Betsy spojrzała na leżącą na nim nieznajomą kobietę. Rączka sama sięgnęła do lampki nocnej. Pokój zalało różowe światło. Oczy jej zrobiły się okrągłe, kiedy spojrzała z bliska na matkę. Zrobiła krok do tyłu, ciągnąc za sobą Ellie. Matka wcale nie udawała lenia.

Lenie wyskakują z łóżka, kiedy włącza się światło, a potem się śmieją. Lenistwo to taka gra. Instynktownie wyczuła, tak jak potrafią to tylko dzieci, że przyszłość jej i jej siostry zapowiada się smutno.

– Co się stało z włosami mamusi? – szepnęła Ellie.

– Tak wyglądają włosy, kiedy się ich nie myje – odpowiedziała cicho Betsy.

– Dziwny tu zapach – zauważyła Ellie.

– Czuję – szepnęła Betsy.

– Jeśli mamusia na zawsze zostanie w łóżku, czy to znaczy, że już nie mamy mamusi? Jesteśmy bez tatusia. Jeśli zaczniemy płakać, czy nas przytuli i wstanie? – spytała płaczliwie Ellie.

Po policzkach Betsy płynęły łzy. Nie wiedziała, co odpowiedzieć siostrze. Co będzie, jak ich mama umrze, bo nie myje włosów i nie bierze prysznica? Co się stanie, jeśli tatuś nigdy nie wróci do domu? Zacisnęła powieki. Jest dużą dziewczynką i nie powinna płakać bez powodu. Tak mówił tatuś. Ale w tej chwili tak bardzo cierpiała, że nie wiedziała, co robić.

Zrobiła kilka kroków, aż znalazła się tuż obok łóżka. Padła na kolana. Jedną ręką złapała się materaca, w drugiej ściskała dłoń siostry.

– Mamusiu – szepnęła. Nie usłyszała odpowiedzi, więc znów szepnęła, zbliżywszy buzię na odległość kilku centymetrów do twarzy matki.

– Betsy, czy mama umarła? – spytała Ellie. – Chcę, żeby mnie przytuliła.

– Obiecałaś, że będziesz cicho – syknęła Betsy.

– I co z tego. Obudź ją.

Kiedy Betsy znalazła się tak blisko matki, ogarnął ją nagle lęk. Może rzeczywiście mama umarła. Kiedy człowiek nie żyje, nie porusza się. Potem idzie do nieba, gdzie przebywają wszyscy zmarli. Pragnęła obecności tatusia bardziej, niż prezentów, bardziej niż świątecznego indyka, bardziej niż choinki. Tatuś wziąłby mamusię z łóżka. Jej tatuś potrafił zrobić wszystko.

Wyciągnęła rączkę, by dotknąć ramienia matki. Cofnęła się gwałtownie, kiedy Kate otworzyła oczy.

– Przepraszam… Mamusiu, chciałam cię obudzić – powiedziała Betsy. – Czy ty umierasz? Ellie chce, żebyś ją przytuliła. Czy jesteś leniuszkiem?

Chciała uciec, nie patrzeć na tę kobietę, która była ponoć jej matką. Tatusiowi też nie spodobałoby się, że mamusia wygląda tak okropnie.

Kate patrzyła na swe wylęknione córeczki, nie rozumiejąc, co robią w jej pokoju. Nie miała pojęcia, która godzina ani nawet jaki dziś dzień.

– Dziś wieczorem przyjdzie święty Mikołaj – powiedziała zapłakana Ellie.

Kate ujrzała jak przez mgłę Patricka. Ładnego, rezolutnego chłopczyka z zardzewiałym rowerkiem, na którym wszędzie jeździł.

– Och, Patricku – jęknęła. – Bóg uczynił cię aniołem. – Czy ty umierasz? – pisnęła Ellie.

Betsy czekała na odpowiedź matki. Sprawa była za poważna, by jej mama skłamała. Usłyszała, jak Ellie powtarza pytanie. Myślała, że serce wyskoczy jej z piersi. Nagle matka powiedziała z rozbawieniem w głosie:

– Nie wydaje mi się.

– Och, jak dobrze – krzyknęła uradowana Ellie.

Betsy wybiegła z pokoju. Kamień spadł jej z serca. A więc Bóg nie zamierza uczynić ich sierotami.

– Gdybyśmy zostały sierotami, tatuś nie wiedziałby, gdzie nas szukać – szepnęła. – Wiedziałam, że nie zrobisz nam czegoś takiego w same święta.

Kate wcisnęła głowę w poduszkę. Wigilia. Znów się zdrzemnęła. Śnił jej się mały chłopczyk z twarzą aniołka na zardzewiałym rowerku, skrzydła szeleściły mu na wietrze, gdy mijał jej dom.

– Patricku.


* * *

Kate obudziła się ze straszliwym bólem głowy. Wiedziała, że to wciąż Wigilia, bo słyszała, jak dziewczynki śpiewają „Jingle Bells”. Ellie paplała coś o świętym Mikołaju, wchodzącym przez komin. Musi wstać i wziąć udział w tym, co się działo w drugim pokoju. Udało jej się narzucić szlafrok. Weszła chwiejnym krokiem do kuchni. Della, Donald i dziewczynki spojrzały na nią szeroko otwartymi oczami. Della wysłała dzieci do pokoju dziennego, wręczywszy im słodkie ciasteczka w kształcie choinki.

– Cieszę się, że wstałaś – oświadczyła Della cierpkim tonem. – Mam ci coś do zakomunikowania. Przykro mi, że powiem ci to akurat dziś, bo to Wigilia. Zaraz po świętach odchodzę. Donald poprosił mnie o rękę, a ja… zgodziłam się.

Gdyby Kate nie patrzyła na Dellę, zauważyłaby zdumienie, malujące S1? na twarzy właściciela domu.

7 – Ale… nigdy nie wspomniałaś, że chcesz odejść – zawołała. – Nie możesz… co bez ciebie zrobią dziewczynki?

Serce jej biło, w głowie czuła pulsowanie.

– Kate, jestem tylko twoją gosposią. To ty jesteś ich matką. Gdzieś po drodze o tym zapomniałaś. To ciebie potrzebują, nie mnie. Są święta, a nie ruszyłaś palcem, by w czymś pomóc, dziewczynki stały ci się tak obojętne, że nie potrafisz się zmobilizować do jakiegokolwiek działania. Zapamiętają to. Jeśli nie umiesz się nimi zająć, opieka społeczna umieści je w rodzinach zastępczych. Jak wytłumaczysz to swemu mężowi, kiedy wróci? Zostawił dzieci pod twoją opieką wierząc, że… że będziesz czekała na jego powrót. Tymczasem ty wylegujesz się w łóżku, nie chcesz jeść i wszystko zostawiasz na moich barkach. To nie może dłużej trwać. Starzeję się, jeśli tego nie zauważyłaś. Donald obiecał, że uczyni moje życie lżejszym.

– To egoistyczne podejście – wymamrotała Kate.

– Może powinnaś spojrzeć w lustro, wtedy zobaczyłabyś, kto tu jest egoistą. Przestałaś płacić rachunki. Wiesz, że zaraz po świętach elektrownia odetnie nam dopływ prądu? Nie mamy drewna, by rozpalić w kominku, Donald kupuje dla nas żywność. Płacz nic tu nie pomoże. Mam już dosyć twoich łez i użalania się nad sobą. Twój mąż byłby bardzo rozczarowany twoim zachowaniem.

Ciałem Kate wstrząsał szloch, po policzkach płynęły jej łzy. Otarła oczy rękawem szlafroka.

– Okropnie mnie boli głowa – powiedziała. – Miałam sen… okropny sen… Śniło mi się, że byłam dzieckiem, mieszkaliśmy w Westfield. Do domu tuż za rogiem właśnie wprowadził się Patrick z rodzicami. Miał… miał ten swój stary, zardzewiały rowerek i przejeżdżał na nim obok naszego domu. W tym śnie… pochylił się nad moim łóżkiem, gdzie leżałam ja, taka, jaka jestem teraz. Powiedział, że jest sierotą czy coś w tym rodzaju. Chciałam go objąć ramionami, ale nie byłam w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Miał dziwny głos, jakby płakał. Patrick nigdy nie płakał. Bardzo się tym szczycił. Nie rozumiem tego, Dello. Jak można nigdy nie płakać? Ja wciąż beczę. Przynosi to taką ulgę… Mężczyźni… mężczyźni też powinni płakać. Boże, ten ból głowy mnie zabije.

– Wiecznie boli cię głowa, a jak nie głowa, to brzuch, albo łapie cię skurcz, albo okazuje się, że zaatakował cię jakiś wirus. Litrami pijesz czarną kawę, palisz papierosy, na kupno których cię nie stać, nie jesz. Nic dziwnego, że wiecznie coś ci dolega… Zostanę na święta, bo nie mogę pozwolić, by dziewczynki znów przeżyły rozczarowanie. Przez cały tydzień szykowały dla ciebie prezenty. A co ty masz dla nich? – Della odwróciła się do kuchenki, mrugnąwszy porozumiewawczo do Donalda, któremu oczy wprost wyłaziły z orbit.

– Pierwsze święta nie były takie złe – powiedziała niepewnie Kate. – Miałyśmy listy od Patricka i wierzyłyśmy, że na następne Boże Narodzenie wróci do domu. Tymczasem nie ma go z nami…

– Ale ty jesteś. I musisz dać z siebie wszystko. Jestem już zmęczona twoim wiecznym zawodzeniem. Wiem teraz, po kim ma to Ellie. Betsy jest taka jak ojciec. Nie powinnaś zrzucać na Betsy odpowiedzialności za Ellie. 2marnujesz im życie – powiedziała cicho Della. Kate zgarbiła się.

– To prawda. Masz rację… Czy naprawdę Donald kupuje dla nas jedzenie? – Odwróciła się, by spojrzeć na niego i napotkała smutny wzrok Donalda. – Kocha pan Dellę?

Donald poruszył gwałtownie grdyką, sterczącą w jego chudej szyi. Nie spodziewał się takiego pytania, ale skoro już mu je zadano, odparł szczerze:

– To wspaniała kobieta. Mężczyzna, który ją dostanie, może się uważać za szczęśliwca. A odpowiedź na pani pytanie brzmi: tak, kocham ją.

– Jak to możliwe, że o tym nie wiedziałam? – spytała Kate, nie kryjąc zdumienia.

– Bo wyrzuciłaś nas wszystkich ze swego życia, oto dlaczego – odparła Della.

– Przepraszam. Czy dziewczynki mnie nienawidzą?

– Ależ Kate, skądże znowu. Tylko nie rozumieją, co się dzieje. One ciebie potrzebują. Chcą z tobą rozmawiać, chcą, byś je czasem przytuliła. Są takie wrażliwe. Betsy ma problemy w szkole, a Ellie… Ellie zaczęła okropnie kłamać.

Kate skinęła tylko głową, bo nie była w stanie powiedzieć ani słowa.

– Jest mnóstwo poczty, Kate. Od przeszło miesiąca nie przeglądasz korespondencji.

Kate znów skinęła głową.

– Przydałaby mi się pomoc przy indyku. Chcę dzisiaj upiec chleb. Obiecałam to Betsy. Donald zamierza powiesić kolorowe lampki na drzwiach. Zanim się wezmę do roboty, mogę ci przygotować późne śniadanie, jeśli jesteś głodna.

– Tak. Tak, bardzo proszę. Zrób mi jajka na boczku i nalej soku. Ale najpierw muszę wziąć prysznic. Pomogę ci przy indyku. I przy pieczeniu chleba. Chcę zagnieść ciasto.

Delli aż zaparło dech. Donald uniósł wzrok.

– Jak umyjesz głowę, może zwiążesz włosy wysoko wstążką? Zrobiła ci ją Betsy kilka dni temu – powiedziała Della, wyciągając z jednej z szuflad pomiętą, czerwoną wstążkę z zakręconymi końcami. – Na razie włóż ją do kieszeni, jest już tak pognieciona, że nic jej nie zaszkodzi. Pod koniec Betsy zniechęciła się mówiąc, że i tak cały jej trud na nic, bo nie wstaniesz z łóżka.

– O Boże – jęknęła Kate. – Dello, co się ze mną dzieje?

Z ust Delli popłynął potok hiszpańskich słów. Kiedy doszła do puenty, jak zwykle przerzuciła się na angielski.

– Dostałaś się w szpony diabła i nie starałaś się z nich uwolnić, ot, Co się stało – oświadczyła tryumfującym tonem, pomagając Kate wstać z krzesła.

Kate odwróciła się do Delli i powiedziała:

– To nie diabeł, tylko to cholerne wojsko i rząd. Jak się nad tym zastanowić, chyba są w zmowie z diabłem.

Della cmoknęła zgorszona, słysząc język Kate. Donald zachichotał.

– Zdaje mi się, że podziałało – szepnęła Della, kiedy Kate nie mogła słyszeć ich głosów. – Wiem, że jestem cudowną istotą, ale czy nie kłamałeś mówiąc, że mnie kochasz? I czemu ktoś tak wspaniały jak ja miałby chcieć poślubić takiego starego chudzielca, jak ty?

Donald podrapał się w brodę.

– Cóż, jesteś gruba, a nie widzę nikogo lepszego ode mnie, dobijającego się do twych drzwi. Jestem dobrym, uczciwym człowiekiem, mam kapitalik w banku, otrzymuję przyzwoitą emeryturę. Wyszykowałem ten dom dla ciebie. Nie musiałem tego robić. Zabieram cię na bingo i oddaję ci swoją kartę, kiedy wygrywam, a ty nie. Chodzę do kościoła i daję na tacę. Jestem uczciwym człowiekiem, panno Dello. Kiedy chce mnie pani poślubić?

– Czemu miałabym…

– Proszę nie udawać teraz takiej skromnisi. Zadałem pytanie i oczekuję szczerej odpowiedzi. Przyznaj się, że nigdy nie proszono cię o rękę i nie wiesz, jak się zachować.

– Przypuszczam, że mogłabym gorzej trafić. Przysięgnij, Donaldzie, że zaopiekujesz się mną i tą nieszczęsną rodziną. Nie chciałabym kiedykolwiek znaleźć się na ulicy, bez własnego domu. A groziło mi to, gdyby nie Kate.

Donald uniósł ręce do góry.

– Spójrz na mnie, kobieto – wykrzyknął. – Kto, do cholery, opiekuje się wami wszystkimi, odkąd Kate wpadła w tarapaty? Dobrze, skończmy z tym. Kiedy ślub?

– W czerwcu – oświadczyła kwaśno Della. – Powiemy Kate, że przestraszyłeś się i odłożyłeś ślub do czerwca. W ten sposób uratujemy twarz, a Kate niczego się nie domyśli. Udało nam się nią nieźle potrząsnąć. Donaldzie, a teraz zabierz się lepiej do wieszania lampek. I pamiętaj, żeby poprowadzić je wzdłuż dachu i powiesić też kilka mrugających światełek na drzewie.

– Zrzędzisz, Dello.

– I nie zapomnij zrobić czerwonych strzałek. W przeciwnym razie Ellie będzie mazała się dzień i noc. Czy uwierzysz, że ten mały brzdąc martwi się, że święty Mikołaj nie wie, gdzie się przeprowadziła? Boi się, że Mikołaj do niej nie trafi. Donaldzie, zrób czerwone strzałki, bo inaczej to biedactwo będzie miało zepsute całe święta.

– Zrobiłem je wczoraj w warsztacie. Teraz muszę jedynie ułożyć na ziemi. Pomalowałem je wieczorem.

Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Della zrobiła kilka piruetów. Kate otrząsnęła się z apatii, a jej oświadczył się kawaler, posiadający własny dom i emeryturę. Święta Bożego Narodzenia to rzeczywiście okres cudów.


* * *

Jest ciemno, ale nie aż tak, żeby się bać, pomyślała Betsy, wysuwając się spod kołdry. Podeszła na paluszkach do drzwi, starając się nie obudzić siostry. Wyjrzała na korytarz, sapiąc z przejęcia. Święty Mikołaj jak zawsze zostawił zapalone trzy światełka. Była już w połowie korytarza, kiedy zatrzymała się, zastanowiła chwilkę i doszła do wniosku, że nie wierzy w świętego Mikołaja. Odwróciła się na pięcie, by wrócić do pokoju. Posuwając się cicho w ciemnościach, wymacała oprawione zdjęcie ojca. Przytuliła je do piersi i ponownie udała się do pokoju dziennego.

Choinka była tak piękna, że aż chciało jej się płakać. Zaczęła głęboko wdychać powietrze, rozkoszując się zapachem igliwia.

Ta chwila należała do niej i do tatusia. Opadła na kolana przed jodłą i przebiegła wzrokiem po prezentach, leżących pod drzewkiem.

– Wesołych świąt, tatusiu – szepnęła. – Dla ciebie jest to i jeszcze tamto. Od Ellie ten z zieloną wstążeczką. Ja przewiązałam swój czerwoną, bo wiem, że lubisz czerwony kolor. Ten płaski zrobiłam dla ciebie w szkole – wymamrotała, biorąc do ręki pakunek wielkości notatnika. – Prezent od Ellie to ten z przyklejonym na wierzchu makaronem. Wiem, co to jest, ale obiecałam, że nie powiem. Nie powiedziałam nawet mamusi. Muszę jeszcze poszukać prezentu dla ciebie od mamusi. Schowamy je wszystkie do szafy i wręczymy ci, kiedy wrócisz. Jest dla ciebie wydzielona cala półka. Stoją tam też nasze koszyczki wielkanocne. Mamusia powiedziała, że kiedy zabraknie miejsca na półce, poprosimy Donalda, by zrobił drugą. Nigdzie go nie widzę, tatusiu – szepnęła. – Mamusia nie zapomniałaby. Musi być z tyłu, za innymi. – Zaczęła grzebać wśród pudelek, ale nie mogła znaleźć prezentu dla tatusia, podpisanego ręką mamy. Poczuła na dłoni gorącą łzę. Otarła oczy rękawem piżamki.

Betsy znowu sięgnęła po zdjęcie Patricka i przytuliła je do piersi.

– Wiem, że nie powinnam płakać, ale dziś wcale się nie czuję, jak duża dziewczynka. Tęsknię za tobą. Mamusia jest chora i dziwnie wygląda. Ellie powiedziała, że mamusia brzydko pachnie.

Z jej ust padały słowa jedno za drugim, niektóre niewyraźne, niektóre Pełne lęku i złości.

– Przed feriami panna Roland przeczytała nam historię sierotki, której nikt nie kochał. Wszyscy oprócz mnie płakali. Sierotka nosiła łachmany, nie miała co jeść. Ogrzać się mogła jedynie od pieska, którego znalazła. Był równie głodny, jak ona. Dziewczynka miała tyle lat, co Ellie. Straciła mamusię i tatusia. Jakiś dobry pan idąc ulicą zobaczył ją i jej pieska. Zabrał Marthę i pieska do swojego domu, dał dziewczynce gorącego kakao i dużą kanapkę z galaretką. Pieskowi też nalał do miseczki trochę kakao i dał mu kawałek mięsa. Do pokoju weszła pani i usiadła obok dziewczynki. Piesek wskoczył jej na kolana. Objęła i pocałowała dziewczynkę. Pieska też. Pozwoliła, by polizał jej twarz. Nie zważała na zarazki. Przede wszystkim myślała o dziewczynce i jej piesku. Kiedy już się najedli i rozgrzali, pani i pan zaprowadzili ich na górę, wykąpali i położyli do łóżeczka. Pocałowali na dobranoc i przez całą noc przy nich czuwali. Martha nie była już sierotą. Kiedy wrócę do szkoły, muszę umieć wyjaśnić morał tego opowiadania. To nasza praca domowa. Pulchnymi paluszkami powiodła po konturze twarzy Patricka, po policzkach płynęły jej łzy.

– Kocham cię, tatusiu. Wesołych świąt.

Kate stała w drzwiach do kuchni, nie mogąc oderwać wzroku od córki. Powinna podejść do swej pierworodnej, pocałować ją i przytulić, powiedzieć, że jest kochana, ale za długo zwlekała. Ściskając w rączkach zdjęcie tatusia, dziewczynka pobiegła do swojego pokoju.

– Mój Boże – szepnęła Kate. – Co ja zrobiłam temu dziecku?

Kate pobiegła korytarzem do pokoju córki i otworzyła drzwi. Betsy leżała zwinięta w kłębek pod kołderką.

– Betsy – szepnęła zdławionym głosem. – Betsy, kochanie…

Padła na kolana i pozwoliła płynąć łzom. Dziewczynka nie poruszyła się. Kate wyciągnęła rękę, ale zaraz ją cofnęła. Odpowiedni moment minął. Umarła też część Betsy; czuła to.

– Wesołych świąt, skarbie – szepnęła.

Загрузка...