11 „Dziewięciokonny zaprzęg”

Szerokie rondo kapelusza osłaniało twarz Siuan Sanche przed promieniami popołudniowego słońca, gdy pozwoliła Logainowi poprowadzić ich grupkę przez wiodącą do Lugardu Bramę Shilene. Zewnętrzne mury obronne miasta, wysokie i szare, dramatycznie domagały się naprawy; w dwóch miejscach znajdujących się w zasięgu jej wzroku kamienie wykruszyły się do tego stopnia, że mury nie były wyższe od zwykłego płotu przy zagrodzie. Min oraz Leane trzymały się blisko, obie zmęczone tempem, które Logain narzucił i utrzymywał przez całe tygodnie, jakie minęły od wydarzeń w Źródłach Kore. Chciał przewodzić, zabrało jej niewiele czasu przekonanie go, iż tak jest w istocie. Jeżeli nawet mówił, że wyruszą z samego ranka, gdzie i kiedy zanocują, jeżeli zatrzymywał pieniądze, nawet jeśli oczekiwał, że będą gotować i podawać mu posiłki, niewiele to dla niej znaczyło. Mimo wszystko było jej przykro, gdy o nim myślała. Nie miał pojęcia, co dlań zaplanowała.

„Trzeba założyć dużą rybę na hak, aby złapać jeszcze większą” — pomyślała ponuro.

Nominalnie Lugard był stolicą Murandy, siedzibą króla Roedrana, ale lordowie Murandy już dawno temu wypowiedzieli mu posłuszeństwo, potem odmówili płacenia podatków, a reszta ludzi poszła za ich przykładem. Murandy tylko z nazwy stanowiło naród, mieszkańców nie spajała rzekoma wierność królowi lub królowej — bywało, iż tron zmieniał właściciela w doprawdy nieznacznych odstępach czasu — a tylko strach przed Andorem czy Illian skłaniał ich do trzymania się razem.

Miasto przecinały kamienne mury znajdujące się w jeszcze gorszym stanie niźli zewnętrzne fortyfikacje, ponieważ Lugard przez wieki rozrastał się zupełnie przypadkowo i niejeden raz dzielony był między rywalizujące rodziny szlacheckie. Miasto było brudne, większości głównych ulic nawet nie wybrukowano, wszystkie pokrywał pył. Mężczyźni w wysokich kapeluszach i kobiety w fartuchach oraz spódnicach ukazujących kostki przemykali między kupieckimi karawanami, dzieci zaś bawiły się w koleinach wozów. To handel utrzymywał Lugard przy życiu, wozy kupieckie ściągające z Illian i Ebou Dar, z Ghealdan na północy i z Andoru na zachodzie. Na wielkich nie zabudowanych placach, rozrzuconych po całym mieście, stały oś w oś wozy, niektóre wypełnione aż po szczyt napiętych plandek, inne puste, oczekujące na załadunek. Wzdłuż głównych ulic, jedna przy drugiej stały gospody i stajnie, niemalże przewyższając liczbą szare kamienne budynki sklepów, wszystkie kryte dachówką w kolorach czerwieni, purpury, zieleni i błękitu. Powietrze pełne było kurzu i hałasu — metalicznego szczękania dochodzącego z kuźni, turkotu wozów i przekleństw woźniców, gwałtownych wybuchów śmiechu dobiegających przez okna gospód. Promienie zachodzącego słońca piekły bezlitośnie Lugard, a powietrze było tak suche, jakby już nigdy nie miało padać.

Kiedy Logain skręcił ostatecznie na podwórze którejś stajni i zsiadł z konia na tyłach gospody o zielonym dachu, noszącej miano ,.Dziewięciokonny Zaprzęg”, Siuan z ulgą zsunęła się z grzbietu Beli, potem niepewnie poklepała kudłatą klacz po pysku, wystrzegając się jednak jej zębów. Jej zdaniem dosiadanie grzbietu zwierzęcia nie była żadnym sposobem podróżowania. Łódź skręcała, jeśli się pociągnęło za rumpel, a koń mógł w każdej chwili postanowić, że odtąd sam będzie o sobie decydował. Łodzie ponadto nigdy nie gryzły; Bela, jak dotąd, zresztą również nie... ale przecież mogła. Przynajmniej minęło to potworne zesztywnienie wszystkich mięśni, które trapiło ją w pierwszych dniach, kiedy to nie miała najmniejszych wątpliwości, że Leane i Min śmieją się z niej za plecami, gdy wieczorami kuśtykała po obozowisku. Wciąż jednak po całym dniu spędzonym w siodle czuła się tak, jakby została zbita na kwaśne jabłko, lecz jakoś udawało jej się to ukryć.

Gdy tylko Logain zaczął się targować ze stajennym, szczupłym piegowatym mężczyzną w skórzanej kamizelce nałożonej na gołe ciało, Siuan podeszła do Leane.

— Jeżeli chcesz poćwiczyć swe fortele — powiedziała cicho — to zajmij się na jakąś godzinę Dalynem.

Leane rzuciła ,jej pełne powątpiewania spojrzenie — obdarzała uśmiechami i spojrzeniami niektórych mężczyzn z wiosek, przez jakie przejeżdżali, ale Logain znalazł w jej wzroku tylko pustkę — potem jednak westchnęła i skinęła głową. Wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę Logaina, kołysząc ciałem i uśmiechając się doń. Siuan nie potrafiła zrozumieć, jak tamta to robi; tak to wyglądało, jakby jej kości nagle stawały się giętkie niczym guma.

Podeszła bliżej do Min i równie cicho powiedziała:

— Kiedy Dalyn skończy już ze stajennym, powiedz mu, że zamierzasz się przyłączyć do mnie w środku. Potem szybko zmykaj i trzymaj się. z dala od niego i Amaeny, dopóki nie wrócę. — Sądząc po odgłosach dochodzących z wnętrza gospody, w środku równie dobrze mogła obozować cała armia. Z pewnością ciżba była na tyle gęsta, że nikt nie znajdzie wśród niej jednej kobiety. Min już otwierała usta, by niechybnie spytać dlaczego. Siuan uprzedziła ją. — Po prostu zrób tak, jak ci mówię, Serenla. Albo sprawię, że nie tylko będziesz mu podawać talerz, lecz również czyścić buty.

Mimo zaciętego wyrazu twarzy, Min przytaknęła posępnie.

Siuan wcisnęła jej wodze Beli w ręce, sama zaś szybko opuściła podwórze stajni i wyszła na ulicę.. mając nadzieję, że udaje się we właściwym kierunku. Nie miała ochoty błąkać się godzinami po mieście, nie w tej spiekocie i kurzu.

Ulice zatłoczone były masywnymi wozami zaprzężonymi w szóstki, ósemki, a nawet dziesiątki koni, woźnice strzelali z długich batów, przeklinając zarówno swe zwierzęta jak i pieszych przemykających między pojazdami. Niechlujni mężczyźni w długich kaftanach woźniców przepychali się przez ścisk, czasami ze śmiechem zaczepiając kobiety w kolorowych fartuchach, niekiedy pasiastych, z głowami owiniętymi szerokimi szarfami, które przechodziły obok wozów z wzrokiem wbitym w przestrzeń przed sobą, udając, że niczego nie słyszą. Inne, bez fartuchów, z włosami swobodnie spływającymi na ramiona, o spódnicach kończących się o stopę, a nawet więcej nad ziemią, często odkrzykiwały bardziej jeszcze niewybredne repliki.

Siuan aż wzdrygnęła się, gdy zrozumiała, że niektóre zaczepki mężczyzn kierowane są do niej. Nie rozzłościły jej — w jej mniemaniu nie odnosiły się do niej w żadnej mierze — tylko zaskoczyły. Wciąż nie mogła przywyknąć do zmian, jakie przeszła. Tym mężczyznom mogła się wydawać atrakcyjna... Zerknęła na swe odbicie w brudnej szybie jakiejś wystawy, ale zobaczyła tylko niewyraźny obraz dziewczyny o gładkiej cerze, w słomianym kapeluszu. Była młoda; nie tylko zdawała się młoda, ale, na ile potrafiła ocenić, zwyczajnie była młoda. Nie starsza od Min. Po prostu młodziutka dziewczyna, patrząc z perspektywy lat, które naprawdę przeżyła.

„Korzyść wynikająca z bycia ujarzmioną” — powtórzyła sobie.

Spotykała kobiety, które zapłaciłyby każdą sumę, żeby tylko ujęto im piętnaście lub dwadzieścia lat; niektóre z nich zapewne uznałyby cenę, jaką ona zapłaciła, za dobry interes. Często sama się przyłapywała na tym, że wymienia kolejne takie korzyści, być może w daremnej próbie wmówienia sobie, iż są istotne. Przynajmniej mogła teraz kłamać do woli, skoro uwolniła się od Trzech Przysiąg. I nie rozpoznałby jej własny ojciec. Tak naprawdę to nie wyglądała tak samo jak za młodu, zmiany, jakie w jej twarzy wyryła dojrzałość, wciąż na niej były, tylko złagodzone przez świeżość młodego wieku. Doszła do wniosku, myśląc chłodno i obiektywnie, iż zapewne wyładniała, a przecież „ładna” to był największy komplement, jakim ją kiedykolwiek obdarzono. Określenie „przystojna” padało znacznie częściej. Nie potrafiła jednak połączyć tej twarzy ze sobą samą, z Siuan Sanche. Tylko wewnątrz nic się nie zmieniło; jej umysł wciąż zawierał całą swoją wiedzę. We własnej głowie była wciąż sobą.

Niektóre gospody i tawerny Lugardu miały takie nazwy, jak: „Młot Kowala”, „Tańczący Niedźwiedź”, „Srebrna Świnia”, i często na ich frontonach wisiały stosowne godła. Zdarzały się również nazwy, które powinny być zabronione, najmniej nieprzyzwoity był „Pocałunek Dziewki Domani”, któremu towarzyszył wizerunek miedzianoskórej kobiety — obnażonej aż do talii! — z wydętymi ustami. Siuan przez chwilę zastanawiała się, jak by na to zareagowała Leane, ale biorąc pod uwagę jej obecny sposób zachowania, i napis, i wizerunek mogły jej się wydać jak najbardziej stosowne.

Na koniec jednak, przy bocznej ulicy, równie szerokiej zresztą jak główna, tuż za pozbawioną odrzwi wyrwą w zrujnowanym wewnętrznym murze miasta, odnalazła gospodę, której szukała — dwupiętrowy budynek z szarego kamienia, o dachu krytym purpurową dachówką. Na godle ponad drzwiami namalowano wyjątkowo rozpustną kobietę, której całe odzienie stanowiły jedynie włosy, ułożone tak, by skrywały najmniej jak to tylko możliwe, siedzącą na oklep na koniu; nazwę gospody wyrzuciła z pamięci natychmiast po zaznajomieniu się z nią.

Wspólna izba była sina od fajkowego dymu, wypełniona po brzegi podejrzanymi mężczyznami, którzy pili, i śmiali się w głos i podszczypywali służebne dziewczyny unikające, jak się dało ich dłoni; przylepione na stałe uśmiechy nie znikały z ich twarzy. Ledwie słyszalne w tym hałasie cytra i flet akompaniowały młodej kobiecie, która śpiewała i tańczyła na blacie stołu w jednym z krańców długiego pomieszczenia. Od czasu do czasu śpiewaczka zadzierała spódnicę, ukazując nogi w całej niemalże okazałości; to, co Siuan zrozumiała ze słów piosenki, sprawiło, że miała ochotę podejść do tamtej i zetrzeć jej słowa z ust. Jak tak można? Paradować nago? I śpiewać o takich rzeczach bandzie pijanych łajdaków? Nigdy wcześniej nie była w takim miejscu. Zamierzała jak najbardziej skrócić swą wizytę tutaj.

Nie miała kłopotów ze znalezieniem właścicielki gospody. Wysoka, potężnie zbudowana kobieta, wbita w suknię z czerwonego, niemal jarzącego się jedwabiu; utrefione, sztucznie barwione loki — natura nigdy nie wytworzyłaby takiego odcienia czerwieni, z pewnością nie wraz z ciemnymi oczyma — otaczały wystający podbródek i zimne, twarde usta. Między rozkazami wykrzykiwanymi dziewkom służebnym zatrzymywała się to przy jednym stoliku, to przy innym, aby zamienić kilka słów i poklepać po ramionach swych klientów.

Siuan sztywno wyprostowała plecy i starając się ignorować szacujące spojrzenia mężczyzn, podeszła do kobiety o szkarłatnych włosach.

— Pani Tharne? — Po trzykroć musiała powtórzyć nazwisko, za każdym razem głośniej niż poprzednio, zanim właścicielka wreszcie na nią spojrzała. — Pani Tharne, chciałabym dostać posadę śpiewaczki. Potrafię śpiewać...

— Potrafisz śpiewać, co? — Zaśmiała się wysoka kobieta. — Cóż, mam już śpiewaczkę, ale zawsze zatrudniam drugą, aby tamta mogła czasami odpocząć. Niech no zobaczę twoje nogi.

— Potrafię zaśpiewać Pieśń o trzech rybach — oznajmiła głośno Siuan. To musiała być właściwa osoba. Z pewnością dwie kobiety w jednym mieście nie mogą mieć włosów takiej barwy, nie mówiąc już o tym, że we właściwej gospodzie zareagowała na właściwe imię.

Pani Tharne zaśmiała się jeszcze głośniej i klepnęła w ramię jednego z mężczyzn siedzących przy najbliższym stole, tak silnie, że omal nie spadł z ławy.

— Nie ma chyba szczególnego zapotrzebowania na tę piosenkę, co, Pel?

Szczerbaty Pel, z długim batem woźnicy owiniętym wokół ramienia, zarechotał do wtóru.

— I potrafię jeszcze zaśpiewać Brzask na błękitnym niebie.

Kobieta potrząsnęła głową i zaczęła pocierać oczy, jakby przed chwilą rzeczywiście zaśmiewała się aż do łez.

— Potrafisz, co? Ach, jestem pewna, że chłopcom się to spodoba. Teraz pokaż mi nogi. Pokazujesz nogi, dziewczyno, albo wynocha!

Siuan zawahała się, ale pani Tharne stała tylko i patrzyła na nią. A oprócz niej coraz większa liczba męskich oczu. To musiała być właściwa kobieta. Powoli podciągnęła spódnice do kolan. Właścicielka gospody niecierpliwie machnęła dłonią. Zamknąwszy oczy, Siuan zbierała coraz więcej materiału spódnicy w dłoniach. Z każdym calem jej twarz stawała się jeszcze bardziej czerwona.

— Skromnisia — zarechotała pani Tharne. — Cóż, jeśli te piosenki stanowią granicę twoich możliwości, to lepiej żebyś miała takie nogi, na widok których mężczyźni będą mdleli. Trudno to jednak stwierdzić, dopóki nie zdejmiesz tych wełnianych pończoch, co, Pel? Dobra, chodź ze mną. Może nawet masz jakiś głos, ale w tym hałasie i tak nie da się tego stwierdzić. Chodź, dziewczyno! No, ruszże tyłkiem!

Siuan otworzyła gwałtownie oczy, zapłonął w nich gniew, ale wysoka kobieta szła już na zaplecze wspólnej izby. Z kręgosłupem sztywnym jak żelazny pręt Siuan opuściła spódnice i poszła za nią, starając się ignorować rechoty i grubiańskie propozycje skierowane pod jej adresem. Jej twarz była niczym wykuta z kamienia, jednak w duszy zmartwienie walczyło z gniewem.

Zanim została wyniesiona na Tron Amyrlin, kierowała szpiegowską siatką Błękitnych Ajah, niektóre z jej agentek, zarówno wtedy, jak i później, stanowiły jej osobiste oczy i uszy. Mogła nie być już dłużej Amyrlin, czy choćby nawet Aes Sedai, ale wciąż pamiętała te kobiety. Duranda Tharne służyła już Błękitnym, kiedy przejęła siatkę, jej informacje zaś były zawsze aktualne. Niełatwo znaleźć dobrych szpiegów, z ich wiarygodnością też bywało rozmaicie — po drodze z Tar Valon była tylko jedna, której ufała, w Czterech Królach, w Andorze, ale ona zniknęła — jednak wraz z kupieckimi karawanami przez Lugard przepływała masa informacji i plotek. Zapewne byli tu również szpiedzy innych Ajah; należało o tym pamiętać.

„Ostrożność przywiedzie łódź do portu” — upomniała się. Ta kobieta idealnie pasowała do opisu Durandy Tharne, z pewnością żadna inna gospoda nie mogła nosić równie paskudnej nazwy, ale dlaczego odpowiedziała w taki sposób, gdy Siuan podała hasło identyfikujące ją jako agentkę Błękitnych? Musiała zaryzykować; Min i Leane, każda na swój sposób, stawały się równie niecierpliwe jak Logain. Ostrożność przywiedzie łódź do portu, ale czasami dzięki śmiałości można przywieźć pełną ładownię ryb. W najgorszym wypadku zdzieli kobietę czymś po głowie i ucieknie tylnym wyjściem. Oszacowała szerokie ramiona, wzrost i twarde dłonie tamtej; miała jednak nadzieję, że jej się uda.

Przez skromne drzwi w korytarzu wiodącym w stronę kuchni weszły do skąpo umeblowanego pokoju, mieszczącego w sobie biurko z krzesłem na strzępie niebieskiego dywanu, duże lustro na ścianie i, co zaskoczyło Siuan, półkę z kilkoma książkami. Kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły, wygłuszając do pewnego stopnia hałas wspólnej izby, wysoka kobieta odwróciła się do Siuan, wspierając pięści na obszernych biodrach.

— No dobrze. Czego chcesz ode mnie? Nie musisz mi podawać swego imienia. Nie chcę. go znać, nieważne, czy jest prawdziwe czy fałszywe.

Siuan poczuła jak opuszcza ją, po części przynajmniej, poprzednie napięcie. Gniew jednak pozostał.

— Nie miałaś prawa traktować mnie tam w taki sposób! Co chciałaś osiągnąć, zmuszając mnie bym...

— Miałam wszelkie prawo — odwarknęła pani Tharne — i zaręczam ci, że było to konieczne. Gdybyś przyszła w momencie, kiedy zamykam lub otwieram gospodę, jak to jest przewidziane, wpuściłabym cię do środka i nikt by niczego nie widział. Czy myślisz, że któryś z tych mężczyzn nie zacząłby się zastanawiać, gdybym odprowadziła cię na tyły niczym od dawien dawna nie widzianą przyjaciółkę? Nie mogę sobie pozwolić, żeby ktokolwiek zaczął się mną interesować. Masz szczęście, że nie kazałam ci zastąpić Susu na stole na czas jednej lub dwu piosenek. I uważaj, jak się do mnie odnosisz.

Ostrzegawczo uniosła w górę szeroką, twardą dłoń.

— Wydałam za mąż córki starsze od ciebie, ale kiedy je odwiedzam, stąpają skromnie i odzywają się właściwie. Jeżeli będziesz zachowywać się wobec mnie jak Pani Impertynentka, to wkrótce dowiesz się, dlaczego tak jest. Nikt tam nie usłyszy twoich krzyków, a jeśli nawet, to i tak nie będzie się wtrącał. — Energicznie kiwnęła głową, jakby potwierdzając tym własne słowa i ponownie wsparła dłonie na biodrach. — A teraz mów, czego chcesz?

Siuan kilkakrotnie podczas tej przemowy próbowała wtrącić choć jedno słowo, ale strumień płynący z ust tamtej przewalał się po nich niczym fala przypływu. Nie była do czegoś takiego przyzwyczajona. Kiedy pani Tharne skończyła, cała aż trzęsła się z gniewu, obie dłonie zaciskając na krawędziach spódnicy, aż pobielały jej kłykcie. Z równą siłą starała się trzymać na wodzy swój temperament.

„Występuję tutaj tylko jako inna agentka” — upominała się zdecydowanie. — „Już nie Amyrlin, tylko inna agentka”.

Poza tym spodziewała się, iż kobieta może wprowadzić w życie swe groźby. To było dla niej wciąż nowym doświadczeniem, że musi strzec się kogoś tylko dlatego, że jest większy i silniejszy.

— Otrzymałam wiadomość, którą muszę dostarczyć do zgromadzenia tych, które służą. — Miała nadzieję, że pani Tharne weźmie napięcie w jej głosie za objaw przestrachu; może okazać się bardziej pomocna, gdy uzna Siuan za stosownie onieśmieloną. — Nie było ich tam, gdzie mi powiedziano. Mogę mieć tylko nadzieję, że wiesz coś, co pomoże mi je znaleźć.

Zaplótłszy ramiona na masywnych piersiach, pani Tharne wpatrywała się w nią przez jakiś czas.

— Wiesz, jak opanować swój temperament, kiedy jest to potrzebne, co? Dobrze. Co się stało w Wieży? I nie próbuj zaprzeczać, że stamtąd przybywasz, moja dumna pięknotko. Jest to wypisane na twojej twarzy i z pewnością nie nabyłaś tych snobistycznych manier w jakiejś wsi.

Siuan wzięła głęboki oddech, zanim odpowiedziała.

— Siuan Sanche została ujarzmiona. — Jej głos nawet nie zadrżał i była z tego dumna. — Nową Amyrlin jest Elaida a’Roihan.

Tym razem jednak nie potrafiła całkowicie stłumić goryczy, jaka zabrzmiała w tych słowach.

Pani Tharne w najmniejszej mierze nie zdradziła, co poczuła, słysząc te wieści.

— Cóż, to przynajmniej tłumaczy niektóre z rozkazów, jakie otrzymałam. Przynajmniej ich część. Ujarzmiły ją, powiadasz? Myślałam, że będzie już Amyrlin na zawsze. Widziałam ją raz, kilka lat temu w Caemlyn. Z daleka. Wyglądała, jakby potrafiła przeżuwać rzemienie uprzęży na śniadanie. — Niemożliwie szkarłatne loki zafalowały, gdy potrząsnęła głową. — Cóż, co się stało, to się nie odstanie. Ajah się podzieliły, nieprawdaż? To jest jedyne możliwe wytłumaczenie moich rozkazów i tego, że ujarzmiły tego starego sępa. Jedność Wieży zniszczona, a Błękitne uciekły.

Siuan zazgrzytała zębami. Próbowała wytłumaczyć sobie, że ta kobieta jest lojalna wobec Błękitnych Ajah, nie zaś osobiście względem niej, ale to nie pomagało.

„Stary sęp? Sama jest wystarczająco stara, aby być moją matką. A gdyby była, to chyba bym się utopiła”.

Z wysiłkiem nadała swym słowom pokorne brzmienie.

— Moja wiadomość jest bardzo ważna. Muszę ruszać w drogę tak szybko, jak się tylko da. Możesz mi pomóc?

— Ważna wiadomość? No cóż, wątpię w to. Problem polega na tym, że mogę ci coś zaoferować, ale sama będziesz musiała rozszyfrować, co to takiego. Chcesz tego? — Ta kobieta nie zamierzała niczego ułatwić.

— Tak, proszę.

— Sallie Daera. Nie mam pojęcia, kim ona jest, czy też kim była, ale kazano mi podać to imię każdej Błękitnej, która się tu pojawi i będzie wyglądać na zagubioną, jeżeli można tak powiedzieć. Możesz nie być jedną z sióstr, ale zadzierasz nos tak wysoko, że wyglądasz przynajmniej na taką. Więc ci mówię. Sallie Daera. Zrób z tym, co zechcesz.

Siuan stłumiła dreszcz podniecenia i ponownie przybrała obojętny wyraz twarzy.

— Ja również nigdy o niej nie słyszałam. Muszę więc dalej ich szukać.

— Gdy je znajdziesz, powiedz Aeldene Sedai, że wciąż jestem lojalna, cokolwiek się wydarzy. Od tak dawna pracuję już dla Błękitnych, że nie wiedziałabym, co dalej ze sobą począć.

— Powiem jej — zapewniła ją Siuan. Nawet nie wiedziała, że Aeldene zastąpiła ją w kierowaniu siatką Błękitnych; Amyrlin, niezależnie od tego, z których Ajah ją wyniesiono, należała do wszystkich, a jednocześnie do żadnej. — Przypuszczam, że znajdziesz jakiś powód, dla którego nie możesz mnie jednak zatrudnić. Naprawdę nie potrafię śpiewać, to powinno wystarczyć.

— Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie dla tej bandy za drzwiami. — Wielka kobieta uniosła brew i uśmiechnęła się w sposób, który nie spodobał się Siuan. — Coś wymyślę, dziewczyno. I dam ci drobną radę. Jeżeli nie zejdziesz o szczebel czy dwa, jakieś Aes Sedai mogą cię ściągnąć na sam dół drabiny. Zaskoczona jestem, że jeszcze się tak nie stało. Teraz idź już. Wynoś się stąd.

„Wstrętna kobieta — Siuan aż warknęła w duszy. — Gdyby to było możliwe, przydzieliłabym jej takie kary, aż by jej oczy wyszły na wierzch”.

Ta kobieta sądziła, że należy jej się więcej szacunku, czyż nie?

— Dziękuję ci za pomoc — oznajmiła chłodno i wykonała ukłon stosowny do pałacowego wnętrza. — Byłaś dla mnie doprawdy zanadto uprzejma.

Przeszła już trzy kroki w głąb wspólnej izby, kiedy za nią pojawiła się pani Tharne, wybuch jej przeraźliwego śmiechu przebił się przez, wszechogarniający gwar.

— To ci dopiero wstydliwa panienka! Nóżki tak białe i smukłe, że wszystkim by ślina z ust ciekła, a rozpłakała się jak dziecko, kiedy jej powiedziałam, że będzie musiała wam je pokazać! Po prostu siadła na podłodze i zaczęła ryczeć! Biodra krągłe, iż każdemu by się spodobały, a ona...!

Siuan aż zatoczyła się pod huraganem śmiechu. który jednak nie stłumił całkowicie litanii tamtej. Udało jej się przejść w miarę wolno jeszcze trzy kroki, z twarzą czerwoną niczym burak, potem rzuciła się biegiem.

Zatrzymała się dopiero na ulicy, usiłując odzyskać oddech i uspokoić łomoczące serce.

„Wstrętna stara zdzira! Powinnam...!”

Nie miało znaczenia, co powinna zrobić, ta obrzydliwa kobieta powiedziała jej wszystko, czego potrzebowała. Nie Sallie Daera; w ogóle nie chodziło o kobietę. Tylko Błękitne będą wiedziały lub choćby podejrzewały. Salidar. Miejsce narodzin Deane Aryman, Błękitnej siostry, która została Amyrlin po Bonwhin i uratowała Wieżę przed zniszczeniem, na jakie naraziła ją tamta. Salidar. Jedno z ostatnich miejsc, gdzie ktokolwiek szukałby Aes Sedai, tak blisko przecież Amadicii.

Dwaj mężczyźni w śnieżnobiałych płaszczach i błyszczących, wypolerowanych puklerzach jechali w jej stronę po ulicy, niechętnie ustępując z drogi wozom. Synowie Światłości. Obecnie można ich było spotkać wszędzie. Siuan cofnęła się pod niebiesko-zieloną ścianę gospody i spuściwszy głowę, obserwowała ostrożnie Białe Płaszcze spod ronda swego kapelusza. Spojrzeli na nią przelotnie, przejeżdżając obok — twarde twarze pod lśniącymi stożkowymi hełmami — i pojechali dalej.

Siuan aż zagryzła usta ze złości. To przypuszczalnie fakt, że się kuliła, ściągnął ich uwagę. A gdyby zobaczyli jej twarz...? Nic by się oczywiście nie stało. Białe Płaszcze mogą się pokusić o zabicie samotnej Aes Sedai, ale przecież jej twarz nie była już dłużej twarzą Aes Sedai. Zauważyli tylko, jak się stara przed nimi ukryć. Gdyby Duranda Tharne nie rozdrażniła jej do tego stopnia, nigdy nie popełniłaby tak głupiego błędu. Pamiętała czasy, gdy pod wpływem czegoś tak błahego, jak uwagi pani Tharne nie zmyliłaby nawet kroku, czasy, kiedy ta przerośnięta zeschła ryba nie ośmieliłaby się odezwać do niej ani słowem.

„Gdyby tej jędzy nie spodobały się moje maniery, to bym jej dopiero...”

I ostatecznie mogła się tylko udać w swoją stronę wystarczająco szybko, żeby pani Tharne nie stłukła jej tak, by przez tydzień nie mogła usiąść w siodle. Czasami trudno było pamiętać, że czasy, gdy królowie i królowe przybywali na każde jej wezwanie, minęły bezpowrotnie.

Kroczyła po ulicy ze wzrokiem pałającym taką wściekłością, iż niektórzy z woźniców mełli w ustach komentarze, które mieli zamiar wygłosić pod adresem samotnej ślicznej dziewczyny. Niektórzy.


Min siedziała na ławie pod ścianą w zatłoczonej wspólnej izbie gospody „Dziewięciokonny Zaprzęg”, obserwując stół otoczony przez stojących mężczyzn; niektórzy mieli przy sobie długie baty, inni przypasane miecze, co pozwalało się w nich domyślać strażników kupieckich karawan. Kolejnych sześciu siedziało ramię przy ramieniu za stołem. Ledwie potrafiła dojrzeć Leane i Logaina przy przeciwległym ,jego krańcu. Nie mogła opanować grymasu niezadowolenia, widząc, jak tamten zdawał się spijać każde z przetykanych uśmiechem słów, które spływały z jej ust.

Powietrze ciężkie było od tytoniowego dymu, ludzie przekrzykiwali się nawzajem, prawie całkowicie zagłuszając muzykę fletu i tamburyna oraz śpiew kobiety tańczącej na stole między kamiennymi kominkami. Jej piosenka opowiadała o dziewczynie, która potrafiła przekonać sześciu mężczyzn, że każdy z nich jest wymarzonym kochankiem; Min ubawiła się setnie, mimo że momentami nie mogła opanować rumieńca. Śpiewaczka od czasu do czasu rzucała zazdrosne spojrzenia w stronę stołu, przy którym tłoczyli się tamci. A raczej w stronę Leane.

Wysoka kobieta Domani zdążyła całkowicie zdominować Logaina, jeszcze zanim weszli do gospody, a jej kołyszący się płynny krok i światło w oczach natychmiast przyciągnęły do niej innych mężczyzn tak, jak miód przyciąga pszczoły. Omal nie wybuchła bójka, Logain i strażnicy stali naprzeciw siebie z dłońmi na rękojeściach mieczy, wyciągano już noże, krępy właściciel i dwaj potężnie umięśnieni ludzie biegli już ze swymi pałkami. A Leane zdusiła płomień równie łatwo; jak go roznieciła, uśmiechając się do jednego, tu rzucając kilka słów, tamtego poklepując ,po policzku. Nawet karczmarz zmarudził przez jakiś czas przy ich stole, uśmiechając się głupawo, dopóki nie odciągnęły go obowiązki względem innych klientów. A Leane twierdziła, że potrzebuje więcej praktyki. To było doprawdy nie w porządku.

„Gdybym potrafiła zrobić coś takiego temu jednemu mężczyźnie, byłabym bardziej niż zadowolona. Być może ona mnie nauczy... Światłości, o czym ja myślę?” — Zawsze pozostawała sobą, a inni mogli ją akceptować taką, jaką była alba wcale. A teraz myślała, aby się zmienić, i to dla mężczyzny. Było już wystarczająco źle, że musiała się przebierać w suknie, zamiast jak kiedyś nosić kaftan i spodnie. — „Popatrzy na ciebie w głęboko wyciętej sukni. Masz przecież więcej do pokazania niż Leane, a ona... Skończ z tym!”

— Musimy ruszać na południe — usłyszała głos Siuan za sobą i wzdrygnęła się. Nie zorientowała się, kiedy tamta nadeszła. — Zaraz.

Wywnioskowała z błysku w tych błękitnych oczach, że Siuan musiała się czegoś dowiedzieć. Czy podzieli się z nimi informacjami, to już, była zupełnie inna sprawa. Przeważnie zdawała się sądzić, że wciąż jest Amyrlin.

— Nie zdążymy przed zmrokiem dotrzeć do żadnej innej gospody — protestowała Min. — Równie dobrze możemy tutaj zostać na noc.

Przyjemnie byłoby znowu spać w łóżku zamiast gdzieś pod płotem, albo w stogu stana, nawet jeśli musiałaby, tak jak zawsze, dzielić łóżko z Leane i Siuan. Logain chciał wynajmować im oddzielne pokoje, lecz Siuan była skąpa, mimo że to on płacił.

Siuan rozejrzała się dookoła, ale wśród zgromadzonych we wspólnej izbie każdy, kto nie patrzył na Leane, słuchał śpiewaczki.

— To nie.jest możliwe. Wydaje mi się... że Białe Płaszcze mogą o mnie rozpytywać.

Min zagwizdała cicho przez zęby.

— Dalynawi się to nie spodoba.

— A więc nic mu nie mów. — Siuan potrząsnęła głową, widząc zgromadzenie wokół Leane. — Tylko powiedz Amaenie, że musimy już jechać. On pójdzie za nią. Należy mieć nadzieję, że pozostali nie postąpią podobnie.

Min uśmiechnęła się krzywo. Siuan mogła twierdzić, że nie dba a to, iż Logain — Dalyn — objął prowadzenie, ignorując wszystkie jej próby zmuszenia go, by cokolwiek zrobił, ale wciąż się starała przywołać go do porządku.

— A tak w ogóle, co to jest dziewięciokonny zaprzęg? — zapytała, wstając. Wcześniej wyszła nawet na zewnątrz w nadziei, że godło dostarczy jej jakiejś wskazówki, ale nad drzwiami gospody była tylko nazwa. — Widziałam ośmio— lub dziesięciokonne, ale nigdy dziewięciokonne.

— W tym mieście — odparła sztywno Siuan — lepiej o takie rzeczy nie pytać.

Plamy czerwieni, które znienacka wykwitły na jej policzkach, nasunęły Min podejrzenie, że sama doskonale wie, co to znaczy.

— Idź, powiedz im. Mamy do przebycia długą drogę i ani chwili do stracenia. I nie pozwól, by ktoś cię podsłuchał.

Min parsknęła cicho. Żaden z mężczyzn nawet jej nie zauważy, interesował ich tylko ten leciutki uśmiech, który igrał na twarzy Leane. Bardzo chciała się dowiedzieć, w jaki sposób Siuan udało się wpaść w oko Białym Płaszczom. To była ostatnia rzecz, jakiej im było trzeba, a wszak popełnianie błędów nie leżało w stylu Siuan. Żałowała, że nie umie skłonić Randa, by patrzył na nią tak, jak ci mężczyźni spoglądali na Leane. Jeżeli mają jechać przez całą noc — a podejrzewała, że na to się zanosi — być może tamta zechce jej udzielić kilku wskazówek.

Загрузка...