4 Zmierzch

Rand, w towarzystwie eskorty Far Dareis Mai, zbliżał się do Dachu Panien w Rhuidean. Białe schody zajmujące całą szerokość wysokiego budynku, ze stopniami głębokości kroku, wiodły do grubych, skręconych spiralnie kolumn, które w zapadającym zmroku sprawiały wrażenie czarnych, mimo iż za dnia były jasnoniebieskie. Fronton budowli pokrywała mozaika z glazurowanych płytek, ułożonych w białe i błękitne na pozór nie kończące się spirale oraz wielkie, umieszczone dokładnie nad kolumnami okno z witrażem z kolorowego szkła, przedstawiającym ciemnowłosą kobietę, wysoką na piętnaście stóp, w kunsztownie skrojonych szatach, z prawą dłonią podniesioną jakby w błogosławieństwie lub wezwaniu, by się zatrzymać. Twarz miała jednocześnie spokojną i surową. Nie była z pewnością Aielem, wykluczały to jasna skóra i ciemne oczy. Zapewne, Aes Sedai. Rand postukał fajką o obcas buta i wsunął ją do kieszeni kaftana, potem ruszył w górę schodów.

Z wyjątkiem gai’shain mężczyznom nie pozwalano wchodzić pod Dach Panien, żadnemu mężczyźnie, we wszystkich siedzibach całego Pustkowia. Wódz lub powinowaty którejś z Panien mógłby zostać zabity, gdyby spróbował, aczkolwiek żadnemu Aielowi nie przyszłoby to nawet do głowy. To samo zresztą dotyczyło wszelkich społeczności wojowników; do środka wpuszczano jedynie członków oraz gai’shain.

Dwie wysokie Panny trzymały wartę przy wielkich drzwiach z brązu; rozmawiały migotliwą mową palców i błyskały oczyma w jego stronę, kiedy wędrował przez kolumnadę, a potem jeszcze nieznacznie uśmiechnęły się do siebie. Żałował, że nie rozumiał, co sobie przekazały. Nawet w tak suchym klimacie, jaki panuje w Pustkowiu, brąz matowieje z upływem czasu, jednak gai’shain polerowali te drzwi tak długo, aż zaczęły wyglądać jak nowe. Były szeroko otwarte, dwie zaś wartowniczki nie zrobiły nic, by go zatrzymać, kiedy przestąpił próg, wiodąc za sobą Adelin i pozostałe.

Szerokie korytarze wyłożone białymi płytami i przestronne izby pełne były Panien; siedziały na kolorowych poduszkach, rozmawiały, opatrywały broń, grały w kocią kołyskę, kamienie albo w Tysiąc Kwiatów, grę Aielów, która polegała na układaniu wzorów z płaskich kamiennych elementów, z setkami, jak się zdawało, symboli wyrzeźbionych z jednej strony. Wśród nich uwijali się liczni gai’shain, którzy czyścili, usługiwali, naprawiali, pilnowali, by w lampach oświetlających wnętrza nie zabrakło oliwy. Lampy były najrozmaitsze, jedne proste, ceramiczne, inne pozłacane, zdobyte na jakiejś wojennej wyprawie, a także wysokie lampy stojące, znalezione w mieście. Posadzki i ściany większości izb pokrywały kolorowe dywany i jaskrawe gobeliny. Na ścianach i sufitach pyszniły się mozaiki przedstawiające lasy, rzeki i barwy nieba, jakich próżno szukał w Pustkowiu.

Młode czy stare, Panny jednako uśmiechały się na jego widok, niektóre poufale kiwały doń głowami, a nawet poklepywały po ramieniu. Inne zagadywały, pytając, jak się ma, czy jadł coś, czy chce, by gai’shain przynieśli mu wino lub wodę. Odpowiada) zdawkowo, chociaż zawsze z uśmiechem. Ma się dobrze, nie jest ani głodny, ani spragniony. Nie przerywał jednak swego marszu, nie zwalniał nawet wtedy, gdy odpowiadał na pytania. W przeciwnym razie z pewnością wkrótce musiałby przystanąć, a nie miał na to ochoty dzisiejszego wieczoru.

Far Dareis Mai zaadoptowały go, o ile tak można powiedzieć. Niektóre traktowały go jak syna, inne niczym brata. Wiek zdawał się nie mieć z tym nic wspólnego; kobiety o włosach całkowicie siwych mogły przy herbacie traktować go po bratersku, podczas gdy Panny starsze od niego tylko o rok próbowały mu matkować, sprawdzając na przykład, czy włożył odpowiedni ubiór na panujący upał. Nie dało się tego uniknąć — po prostu tak się zachowywały i oprócz użycia Mocy przeciwko całej ich gromadzie, nie przychodził mu do głowy żaden pomysł, jak im w tym przeszkodzić.

Zastanawiał się już, czy jakaś inna społeczność nie mogłaby dostarczyć mu osobistych strażników — być może Shae’en M’taal, czyli Kamienne Psy, albo Aethan Dor, Czerwone Tarcze; Rhuarc należał do Czerwonych Tarcz zanim został wodzem klanu — tylko jaki tu podać przekonujący powód? Nie mógł, rzecz jasna, powiedzieć prawdy. Robiło mu się nieswojo nawet na samą myśl, że miałby wszystko wyjaśnić Rhuarkowi; Aielowie mieli szczególne poczucie humoru, w tym przypadku nawet Han, mimo wiecznie kwaśnej miny, zapewne zrywałby boki ze śmiechu. Zresztą i tak pewnie nie wymyśliłby wystarczającego usprawiedliwienia, którym by nie obraził śmiertelnie wszystkich Panien. Przynajmniej nie starały się mu matkować publicznie; robiły to jedynie pod Dachem, gdzie nikt tego nie widział prócz nich samych, a gai’shain doskonale wiedzieli, że nie wolno im opowiadać o niczym, co się tutaj działo. „Panny” — powiedział pewnego razu — „strzegą mego honoru”. Wszyscy to zapamiętali, same Panny zaś były z tego tak dumne, jakby zaoferował im wszystkie trony świata. Ostatecznie okazało się, że to one decydują, jak będą go strzec.

Adelin i pozostała czwórka zostawiły go i przyłączyły się do przyjaciółek, ale gdy wspinał się po schodach na wyższe piętra, nie mógł narzekać na samotność. Właściwie na każdym kroku musiał odpowiadać na te same pytania. Nie, nie jest głodny. Tak, wie, że jeszcze nie nawykł do upału, i nie, nie spędził zbyt dużo czasu na słońcu. Znosił to wszystko cierpliwie, ale nie mógł powstrzymać westchnienia ulgi, kiedy dotarł na drugie piętro, położone ponad wysokim oknem. Tutaj nie było już żadnych Panien i żadnych gai’shain, ani na szerokich korytarzach, ani na schodach wiodących wyżej. Nagie ściany i puste komnaty podkreślały tylko nieobecność ludzi, ale po pokonaniu niższych pięter samotność zdała mu się błogosławieństwem.

Jego sypialnia mieściła się w pozbawionej okien komnacie, nieomal w samym sercu budynku i stanowiła jedno z nielicznych pomieszczeń, które nie przerażały swym ogromem. Nie miał pojęcia, co znajdowała się tutaj pierwotnie; komnatę zdobiła jedynie mozaika winorośli otaczająca niewielki kominek. Można by przypuszczać, że było to kiedyś pomieszczenie dla służby, ale. w takich nie instalowano przecież drzwi z brązu, nawet pozbawianych wymyślnych zdobień; drzwi te zresztą przez większość czasu trzymał zamknięte. Gai’shain wypolerowali metal, dzięki czemu lśnił teraz ciemnym blaskiem. Na niebieskich płytach posadzki walało się kilka poduszek ozdobionych chwostami; na nich się siadało, do spania zaś służył gruby siennik ułożony na stercie dywaników. Obok „łóżka” stał prosty dzban z niebieskiej ceramiki oraz ciemnozielony kubek. Wraz z dwoma trójramiennymi wysokimi lampami, już zapalonymi, oraz stosem książek w kącie stanowiły całość umeblowania. Zmęczony legł na sienniku, nie zdejmując kaftana i butów; wiercił się, szukając dogodnej pozycji, jednak nie było mu na nim bardziej miękko niż na nagiej posadzce.

Chłód nocy wślizgiwał się powoli do pomieszczenia, ale nie chciało mu się wstać i zapalić wyschłego krowiego łajna zgromadzanego w palenisku kominka — wolał raczej stawić czoło zimnu, niźli wąchać ten zapach. Asmodean próbował mu pokazać najprostszy sposób na ogrzanie pomieszczenia; niby prosty. a jednak tamtemu również nie udała się go zastosować. Rand sam spróbował go kiedyś wykorzystać; obudził się w środku nocy, ledwie łapiąc oddech, podczas gdy brzegi dywaników tliły się już od żaru podłogi. Po raz drugi nie ryzykował.

Zamieszkał w tym budynku, ponieważ był cały i stał blisko wielkiego placu: wysokie sufity stwarzały wrażenie chłodu nawet w najbardziej upalne gadziny dnia, a grube ściany powstrzymywały najgorszy ziąb nocy. Początkowo nie był ta oczywiście Dach Panien. Dopiero któregoś ranka obudził się i stwierdził, że Panny zajęły wszystkie izby na dwóch pierwszych piętrach i ustawiły przy wejściu swe straże. Minęło trochę czasu, zanim zrozumiał, iż przeznaczyły ten budynek na swój Dach w Rhuidean i że. bynajmniej nie oczekują, iż on się wyprowadzi. W rzeczy samej gotowe były ruszyć za nim, dokądkolwiek by się przeniósł, dlatego właśnie musiał się spotykać z wodzami klanów w innym miejscu. Zdołał uzyskać jedynie tyle, że zgodziły się nie wchodzić na jego piętro, kiedy spał; śmiechom z tego nie było końca.

„Nawet Car’a’carn nie jest królem” — przypomniał sobie gniewnie.

Dwukrotnie przeprowadzał się na coraz wyższe piętra, w miarę jak podwajała się liczba Panien. Czasami się zastanawiał, ile ich musiałoby jeszcze przybyć do Rhuidean, by on wyniósł się na dach.

To było lepsze niż rozpamiętywanie, że pozwolił Moiraine zaleźć sobie za skórę. Nie miał zamiaru wtajemniczać jej w swoje plany, dopóki Aielowie nie wyjdą z Rhuidean. Wiedziała dokładnie, jak manipulować jego uczuciami, jak rozgniewać go do tego stopnia, żeby powiedział więcej, niż pragnął.

„Nigdy dotąd nie byłem taki wściekły. Dlaczego tak trudno mi powściągać emocje?”

Cóż, i tak nie mogła go w żaden sposób powstrzymać. Przynajmniej tak mu się wydawało. Musi jednak pamiętać o zachowaniu ostrożności w jej obecności. Im więcej potrafił, tym bardziej stawał się beztroski; nawet jeśli był od niej dużo silniejszy, ona i tak wciąż więcej wiedziała, nawet pomimo nauk Asmodeana.

O wiele mniej istotne było zdradzenie się ze swoimi zamiarami przed Asmodeanem niż przed Aes Sedai.

„Dla Moiraine jestem wciąż prostym pasterzem, którym ona może powodować zgodnie z celami Wieży, natomiast dla Asmodeana tylko gałęzią, której on może się przytrzymać pośród wszechogarniającej powadzi”.

Mogło się to wydawać dziwne, że prawdopodobnie bardziej ufa jednemu z Przeklętych, niźli może wierzyć Moiraine. Choć żadnemu z dwojga i tak nie mógł zaufać bez reszty. Asmodean. Skoro więzi z Czarnym chroniły go przed działaniem skazy saidina, to w takim razie musiał istnieć jakiś inny sposób na zbudowanie takiej osłony. Albo na oczyszczenie Źródła.

Problem polegał na tym, że Przeklęci, po przejściu na stronę Cienia, należeli do najsilniejszych Aes Sedai Wieku Legend, kiedy to rzeczy, o jakich Biała Wieża nawet nie śniła, działy się na porządku dziennym. Jeżeli Asmodean nie znał sposobu, to być może dlatego, że takowy nie istniał.

„Musi istnieć. Jakiś musi. Nie mam zamiaru tylko siedzieć w miejscu i czekać, aż oszaleję i umrę”.

To była czysta głupota. Proroctwo naznaczyło mu spotkanie przy Shayol Ghul. Kiedy, nie wiedział; ale po nim już nie będzie musiał się przejmować swoim szaleństwem. Zadrżał i pomyślał o rozwinięciu koców.

Delikatny odgłos butów z miękkimi podeszwami w korytarzu sprawił, że poderwał się na równe nogi. Mówiłem im! Jeżeli nie mogą!... Kobieta z naręczem koców, która otworzyła drzwi, nie była kimś, kogo się spodziewał.

Aviendha zatrzymała się zaraz po wejściu do pokoju i zmierzyła go chłodnym spojrzeniem zielononiebieskich oczu. Co najmniej piękna, równa mu wiekiem, była kiedyś Panną, właściwie jeszcze niedawno, zanim nie porzuciła włóczni, żeby zostać Mądrą. Ciemnorude włosy wciąż nie sięgały jej nawet do ramion i prawie nie potrzebowały zwiniętej brązowej szarfy, którą przewiązywała je, aby nie wpadały do oczu. Wyraźnie nie przyzwyczaiła się jeszcze do brązowego szala, jej ruchy zaś w szarych sukniach były trochę nazbyt niecierpliwe.

Poczuł ukąszenie zazdrości, gdy zobaczył, że jej szyję otacza srebrny naszyjnik — misternie wykonany szereg kręgów, z których każdy był inny.

„Kto jej go dał?”

Na pewno nie wybrała go sama, zdawała się nie lubić biżuterii. Oprócz naszyjnika jedyną ozdobą, którą nosiła, była szeroka bransoleta z kości słoniowej, wyrzeźbiona z najdrobniejszymi szczegółami w pąki róż. Był to prezent od niego i do teraz nie był pewien, czy mu to wreszcie przebaczyła. W każdym razie zazdrość z jego strony była aktem głupoty.

— Nie widziałem cię od dziesięciu dni — zaczął. — Myślałem, że Mądre przywiążą cię do mojego ramienia, kiedy przekonają się, że uniemożliwiłem im wstęp do moich snów.

Asmodean był rozbawiony, kiedy się dowiedział, jaka jest pierwsza rzecz, której pragnie się nauczyć, a potem sfrustrowany, że Rand potrzebuje na to tyle czasu.

— Ja się uczę, Randzie al’Thor. — Miała być jedną z nielicznych Mądrych, które potrafią przenosić; między innymi tego właśnie się uczyła. — Nie jestem jedną z waszych kobiet z mokradeł, która by cały czas stała obok ciebie, byś mógł na nią spojrzeć, kiedy tylko zechcesz.

Znała Egwene, a także Elayne, ale wciąż miała dziwnie wypaczone poglądy na temat zachowań kobiet z innych części świata — jak mawiała z mokradeł — i w ogóle mieszkańców mokradeł jako takich.

— Nie spodobało im się to, co zrobiłeś. — Miała na myśli Amys, Bair i Melaine, trzy Mądre wędrujące po snach, które ją uczyły i starały się go bezustannie obserwować. Aviendha ponuro pokręciła głową. — Szczególnie były niezadowolone, gdy zdradziłam ci, że one wędrują po twoich snach.

Zagapił się na nią.

— Powiedziałaś im? Ale przecież ty niczego mi nie zdradziłaś. Sam się tego domyśliłem, nawet nie potrzebne mi były twoje wskazówki. Aviendha, one same powiedziały mi, że potrafią rozmawiać z ludźmi w snach. Pozostawało tylko wyciągnąć wnioski.

— Czy chcesz jeszcze bardziej powiększać mój dyshonor? — Jej głos był pozbawiony wyrazu, ale oczy mogły zapalić paliwo zgromadzone na palenisku. — Nie zrezygnuję ze swego honoru ani dla ciebie, ani dla żadnego innego mężczyzny! Ja naprowadziłam cię na trop, którym poszedłeś i nie będę się wypierała swej winy. Powinnam pozwolić, byś zamarzł.

Rzuciła mu koce, prawie prosto na głowę.

Wyplątał się z nich i położył obok siebie na sienniku, cały czas się zastanawiając, co powiedzieć. Znowu chodziło o ji’e’toh. Ta kobieta kłuła niczym krzak cierniowy. Pierwotnie miała uczyć go obyczajów Aielów, ale wiedział, że jej prawdziwa rola polega na szpiegowaniu go i donoszeniu Mądrym. Ujma na honorze, jaką przynosiło według Aielów uprawianie szpiegostwa, najwyraźniej nie dotyczyła Mądrych. Wiedziały, że on wie, ale z jakichś powodów zdawały się tym nie przejmować, a dopóki chciały, by sprawy dalej toczyły się tym torem, nie miał powodów, by protestować. Po pierwsze, Aviendha nie była szczególnie wytrawnym szpiegiem; właściwie to nie próbowała nigdy niczego odkrywać, a poza tym nie manipulowała jego gniewem albo poczuciem winy w taki sposób. w jaki czyniła to Moiraine. Po drugie, czasami była naprawdę miłą towarzyszką, kiedy zapominała o swojej niechęci do niego. Przynajmniej wiedział, kim jest osoba, którą Amys i pozostałe napuściły na niego; gdyby nie ona, znalazłby się ktoś inny, a on bez przerwy zastanawiałby się, kto by to mógł być. Poza tym nie przebywała cały czas w jego towarzystwie.

Mat, Egwene, nawet Moiraine czasami patrzyli na niego jak na Smoka Odrodzonego albo w najlepszym razie jak na niebezpiecznego mężczyznę, który potrafi przenosić. Wodzowie klanów i Mądre widzieli Tego Który Przychodzi Ze Świtem, człowieka, któremu Proroctwa zwiastowały, że połamie Aielów niczym suche gałązki; jeżeli nawet nie czuli przed nim lęku, to jednak czasami traktowali go, jakby był czerwoną żmiją, z którą przyszło im żyć. Aviendha natomiast, niezależnie od tego, co w nim widziała, dokuczała mu zawsze, kiedy tylko miała ochotę, to znaczy przez większość czasu.

Dziwne, ale w porównaniu ze sposobem, w jaki traktowali go inni, rzeczywiście przynosiło to ulgę. Tęsknił za nią. Zrywał nawet kwiaty z jakichś ciernistych krzewów wokół Rhuidean — pokaleczył sobie palce do krwi, zanim zrozumiał, że może przecież użyć Mocy — i posyłał je do niej; Panny same zanosiły kwiaty, miast wyręczać się gai’shain. Oczywiście ani razu ich nie przyjęła.

— Dziękuję ci — powiedział na koniec, dotykając koców. Wydawało się, że koce to temat bezpieczny. — Noce tutaj są takie zimne, że nigdy ich chyba za wiele.

— Enaila poprosiła mnie, żebym ci je przyniosła, kiedy się dowiedziała, że idę się z tobą spotkać. — Kąciki jej ust zadrgały, jakby zwiastując uśmiech rozbawienia. — Spora część sióstr włóczni obawia się, że może ci nie być dosyć ciepło nocami. Mam dopilnować, byś rozpalił na noc ogień, poprzedniej nocy tego nie zrobiłeś.

Rand poczuł jak czerwienieją mu policzki. Wiedziała.

„Cóż, na to chyba nie ma sposobu? Te przeklęte Panny być może nie mówią jej już wszystkiego, ale też nic nie tają specjalnie”.

— Dlaczego chciałaś się ze mną zobaczyć?

Ku jego zaskoczeniu zaplotła ramiona na piersiach i dwukrotnie przemierzyła komnatę, zanim przystanęła wreszcie, by spojrzeć na niego groźnie.

— To nie był podarunek szacunku — zaczęła oskarżycielskim tonem, potrząsając mu przed oczyma bransoletą. — Sam to przyznałeś.

To prawda, ale przecież wydawało mu się, że ,jeśli tego nie zrobi, to ona wsadzi mu nóż między żebra.

— Głupi podarunek od mężczyzny, który nie wiedział ani się nie przejmował tym; co moje... co, siostry włóczni mogą sobie pomyśleć. Cóż, to teraz nie ma już znaczenia. — Wyciągnęła coś z sakwy i rzuciła na siennik obok niego. — To anuluje mój dług względem ciebie.

Rand podniósł rzucony przez nią przedmiot i obrócił go w dłoniach. Była to ozdobna sprzączka do pasa w kształcie smoka, wykonana z dobrej stali inkrustowanej złotem.

— Dziękuję ci. Jest piękna. Aviendha, nie było żadnego długu, który należałoby spłacać.

— Wyrzuć to, jeśli tego nie chcesz — oznajmiła twardo. — Znajdę coś innego, żeby spłacić dług. To zwykłe świecidełko.

— Trudno to nazwać zwykłym świecidełkiem. Musiałaś to u kogoś zamówić.

— Nie sądź, że to coś znaczy, Randzie al’Thor. Kiedy ja... porzuciłam włócznię, moje włócznie, mój nóż... — nieświadomie przesunęła dłonią po pasie w miejscu, gdzie zazwyczaj wisiał nóż o długim ostrzu — ...nawet groty moich strzał zostały mi odebrane i oddane kowalowi, aby zrobił z nich jakieś proste, pożyteczne przedmioty, które mogłabym porozdawać. Większość dałam przyjaciołom, ale Mądre zmusiły mnie, abym wymieniła trzech mężczyzn i trzy kobiety, których najbardziej nienawidzę i kazały mi osobiście dać każdemu z nich podarek wykonany z mojej broni. Bair powiedziała, że to lekcja pokory.

Z tym wściekłym wzrokiem i wyprostowanymi plecami, gdy tak wypluwała każde. słowo, nie wyglądała ani trochę na pokorną.

— A więc nie myśl, że to cokolwiek znaczy.

— To nic nie znaczy — zgodził się, smutno kiwając głową. Nie, żeby chciał, aby to coś znaczyło, naprawdę, ale przyjemnie byłoby pomyśleć, że może zaczyna powoli widzieć w nim przyjaciela. Zazdrość o nią była doprawdy czystą głupotą.

„Ciekawe, kto jej go dał?”

— Aviendha? Czy ja należę do tych, których najbardziej nienawidzisz?

— Tak, Randzie al’Thor. — Nie wiadomo dlaczego nagle zachrypła. Na moment odwróciła twarz, przymknęła powieki i zadrżała. — Nienawidzę cię z całego serca. Tak właśnie. I zawsze będę cię nienawidzieć.

Nawet nie spytał dlaczego. Już raz zapytał ją kiedyś, dlaczego go nie lubi i omal nie dostał po nosie. Ale nawet wtedy mu nie powiedziała. A przecież czasami zdawała się zapominać o swej niechęci.

— Jeżeli naprawdę mnie nienawidzisz — rzekł z wahaniem — to poproszę Mądre, aby przysłały kogoś innego, żeby mnie uczył.

— Nie!

— Ale jeśli ty...

— Nie! — Jeżeli to w ogóle możliwe, jej odmowa tym razem była jeszcze gorętsza. Wsparła pięści na biodrach i cedziła słowa, jakby chciała każde wbić mu do głowy. — Nawet jeśli Mądre pozwoliłyby mi przestać się z tobą spotykać, mam swój toh, zobowiązania względem mojej prawie-siostry, Elayne, aby pilnować ciebie dla niej. Należysz do niej, Randzie al’Thor. Do niej i żadnej innej kobiety. Pamiętaj o tym.

Ręce mu już opadały. Przynajmniej tym razem nie próbowała mu opisywać, jak Elayne wygląda bez ubrania; do niektórych obyczajów Aielów trzeba było się przyzwyczajać znacznie dłużej niźli do innych. Czasami zastanawiał się, czy ona i Elayne naprawdę zawarły jakąś umowę dotyczącą tej „obserwacji”. Nie potrafił w to uwierzyć, ale z kolei trudno było zrozumieć nawet te kobiety, które nie były Aielami. Co więcej, zastanawiał się także, przed kim niby miała go chronić Aviendha. Wyjąwszy Mądre i Panny Włóczni, kobiety Aielów przypatrywały się mu na poły tak, jakby był przepowiednią obleczoną w ciało, a więc czymś nie do końca realnym, na poły zaś jakby był wężem wpuszczanym między bawiące. się dzieci. Mądre były niemalże równie paskudne jak Moiraine w tym zmuszaniu go do postępowania zgodnie z ich życzeniami, a o Pannach w ogóle nie chciał myśleć. Wszystko to obudziło w nim furię.

— To teraz ty mnie posłuchaj. Pocałowałem kilka razy Elayne i sądzę, że to jej się podobało w takim samym stopniu jak mnie, ale nie jestem przyobiecany nikomu. Nie jestem nawet pewien, czy ona jeszcze mnie chce. — W ciągu kilku godzin napisała do niego dwa listy; w jednym nazywała go najdroższym światłem swego serca, zanim przeszła do rzeczy, które sprawiły, że czerwienił się po same uszy, w drugim wyzwała go od nieczułych łotrów i oznajmiła, że nigdy więcej nie chce go widzieć na oczy, następnie oczerniła go dużo lepiej niż kiedykolwiek Aviendha. Kobiety były bezsprzecznie nie do pojęcia. — W każdym razie i tak nie mam czasu teraz myśleć o kobietach. Jedyne, o czym nie potrafię przestać myśleć, to zjednoczenie Aielów, nawet Shaido, jeśli mi się uda. Ja...

Zamilkł w pół słowa, gdy do izby weszła naprawdę ostatnia kobieta, jaką spodziewałby się tu zobaczyć. Pobrzękując biżuterią, niosła srebrną tacę, na której stał dzban z dętego szkła wypełniony winem i dwa srebrne pucharki.

Przezroczysta szarfa z czerwonego jedwabiu udrapowana wokół głowy Isendre nie skrywała jej pięknej, bladej twarzy w kształcie serca. Takich długich, ciemnych włosów oraz czarnych oczu nie miał żaden Aiel. Pełne, lekko wydęte wargi kusiły — dopóki nie dostrzegła Aviendhy. Wtedy jej uśmiech zmienił się w coś doprawdy paskudnego. Oprócz szarfy zdobiło ją kilkanaście przynajmniej naszyjników ze złota i kości słoniowej, niektóre wysadzane perłami i oszlifowanymi kamieniami. Na każdym nadgarstku lśniło po kilka bransolet, jeszcze więcej kołysało się u kostek. I na tym koniec, poza tym nie miała na sobie już nic więcej. Próbował nie spuszczać wzroku z jej twarzy, ale nawet wtedy czuł, jak pałają mu policzki.

Aviendha przypominała burzową chmurę spęczniałą od błyskawic, natomiast Isendre wyglądała tak, jakby właśnie się dowiedziała, że ma być ugotowana żywcem. Rand zaś żałował, że nie znajduje się w Szczelinie Zagłady, czy też gdziekolwiek indziej, byle nie tutaj. A jednak podniósł się z siennika; tylko w ten sposób — spoglądając na nie z góry — mógł sobie dodać odrobinę autorytetu.

— Aviendha — zaczął, ale zignorowała go.

— Czy ktoś cię z tym przysłał? — zapytała lodowatym głosem.

Isendre otworzyła usta, chcąc skłamać, lecz zdołała tylko przełknąć ślinę i wyszeptać:

— Nie.

— Ostrzegano cię przed tym, sorda — Tak Aielowie nazywali pewien gatunek szczurów, szczególnie według nich podstępnych i nie nadających się absolutnie do niczego; ich skóra tak cuchnęła, że nawet koty rzadko na nie polowały. — Adelin sądziła, że ostatnio czegoś cię nauczyła.

Isendre wzdrygnęła się i zachwiała, jakby miała zemdleć.

Rand wziął się w garść.

— Aviendha, czy ona została tu przysłana czy nie, nie ma znaczenia. Jestem trochę spragniony, a jeśli okazała się na tyle uprzejma, by przynieść mi wino, należą jej się za ta podziękowania. — Aviendha spojrzała chłodno na dwa pucharki i uniosła brew. Rand zrobił głęboki wdech. — Nie należy jej karać za to, że przyniosła mi coś da picia. — Starał się przy tym nie patrzeć na tacę. — Połowa Panien pytała mnie, czy...

— Ona została przyłapana przez Panny na kradzieży ich dóbr, Randzie al’Thor. — Głos Aviendhy stał się teraz lodowaty. — Już i tak za bardzo się mieszasz w sprawy Far Dareis Mai, więcej niż. ci wolno. Nawet Car’a’carn nie może przeszkadzać w wymierzaniu sprawiedliwości; to nie powinno cię wcale interesować.

Skrzywił się — i postanowił nic nie mówić. Cokolwiek zrobiły jej Panny, Isendre z pewnością sobie zasłużyła. Nie tylko na to. Przyjechała do Pustkowia z Hadnanem Kadere, ale Kadere nawet nie mrugnął okiem, kiedy Panny ukarały ją za kradzież biżuterii, którą zresztą miała teraz na sobie za cały ubiór. Rand mógł dokonać tylko tyle, że nie pozwolił jej przegnać do Shary, spętanej niczym koza, albo odprawić nago w kierunku Muru Smoka z jednym tylko workiem na wodę; nie potrafił stać spokojnie z boku, gdy błagała o łaskę. Już raz w życiu zabił kobietę; kobietę, która chciała go zamordować, ale jej obraz wciąż płonął w jego pamięci. Nie przypuszczał, by kiedykolwiek był zdolny zrobić to ponownie, nawet gdyby od tego zależało jego życie. Głupi pomysł, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że nie miał co liczyć, by Przeklęte zawahały się przed rozlaniem jego krwi lub nawet czymś znacznie gorszym, tak jednak właśnie myślał. A jeśli nie potrafiłby zabić kobiety, to jak mógł stać i przyglądać się jej śmierci? Nawet jeśli sobie zasłużyła?

Na tym właśnie polegał dylemat. W każdej krainie na zachód od Muru Smoka Isendre czekała szubienica lub topór kata, biorąc pod uwagę wszystko, co o niej wiedział. O niej, o Kadere i zapewne o większości ludzi kupca, o ile nie dotyczyło to wszystkich. Byli Sprzymierzeńcami Ciemności. On jednak nie mógł ich wydać w ręce sprawiedliwości. Nawet jeśli oni wiedzieli, że on wie.

Gdyby się któryś objawił jako Sprzymierzeniec Ciemności... Isendre wytrzymywała wszystko najlepiej, jak potrafiła, nawet los służącej i chodzenie przez cały czas nago były bowiem lepsze od wystawienia na palące promienie słońca ze związanymi rękoma i nogami, ale nikt by niczego nie zataił, gdyby się dostał w ręce Moiraine. Aes Sedai nie litowała się nad Sprzymierzeńcami Ciemności bardziej niż inni; w krótkim czasie rozwiązałaby im języki. A Asmodean przyjechał do Pustkowia w wozie kupca jako jeszcze jeden Sprzymierzeniec Ciemności; wiedzieli to przynajmniej Kadere i jego ludzie, którzy nadto orientowali się co do jego wysokiej rangi. Bez wątpienia sądzili, iż zgodził się na służbę u Smoka Odrodzonego motywowany rozkazami jakiejś wyższej instancji. Aby zatrzymać swego nauczyciela, aby powstrzymać Moiraine przed niechybną próbą zabicia ich obu, Rand musiał utrzymywać wszystko w tajemnicy.

Na szczęście nikt się nie dopytywał, dlaczego Aielowie nie spuszczają oka z kupca oraz jego ludzi. Moiraine sadziła, że zazwyczaj są tak podejrzliwi względem wszystkich obcych, którzy przybywali do Pustkowia, a podejrzliwość wzmagała jeszcze ich obecność w Rhuidean; musiała użyć wszystkich swoich środków perswazji, aby pozwolono Kadere wprowadzić wozy do miasta. Podejrzliwość w takim przypadku była zapewne normą; Rhuarc oraz pozostali wodzowie prawdopodobnie sami rozstawiliby warty, gdyby Rand a to nie poprosił. A Kadere był wyraźnie zachwycony, iż nikt jeszcze nie przebił mu włócznią serca.

Rand nie miał pojęcia, jak rozwiązać tę sytuację. Czy w ogóle to potrafi. Niezłe zamieszanie. W opowieściach bardów jedynie szubrawcy znajdowali się w takim położeniu.

Aviendha z powrotem przeniosła swój wzrok na drugą kobietę, pewna już, że on nie będzie się wtrącał.

— Możesz zostawić wina.

Isendre prawie przyklękła z gracją, gdy stawiała tacę obok siennika, a na jej twarzy zagościł szczególny grymas. Rand dopiero po chwili zrozumiał, że ona próbuje się doń tak uśmiechnąć, by Aviendha tego nie zauważyła.

— A teraz pobiegniesz do pierwszej Panny, którą napotkasz— ciągnęła dalej Aviendha — i powiesz jej, co zrobiłaś. Biegnij, sorda!

Jęcząc i załamując ręce, Isendre wybiegła. Kiedy tylko znalazła się za drzwiami, Aviendha odwróciła się do niego. — Należysz do Elayne! Nie wolno ci uwodzić żadnych kobiet, a zwłaszcza takich!

— Miałbym ją uwieść? — Randowi aż dech zaparło ze zdumienia. — Myślisz, że ja... Uwierz mi, Aviendha. Gdyby była ostatnią kobietą na ziemi, trzymałbym się od niej tak daleko, jak tylko się da.

— Tak tylko mówisz. — Parsknęła. — Została wychłostana siedem razy... siedem!... za próbę wślizgnięcia się do twego łoża. Nie zachowywałaby się w ten sposób, gdybyś jej nie zachęcał. Far Dareis Mai wymierzyły jej sprawiedliwość i to nie powinno obchodzić nawet Car’a’carna. Potraktuj to jako lekcję na temat naszych obyczajów. I pamiętaj, że należysz do mojej prawie-siostry.

Wyszła z izby, nie dając mu dojść do słowa: na widok wyrazu jej twarzy przestraszył się, że Isendre nie przeżyje tego dnia, jeśli Aviendha ją dogoni.

Wypuścił długo wstrzymywany oddech i odstawił tacę oraz wino w najbardziej odległy kąt pomieszczenia. Nie miał zamiaru pić niczego, co mu przyniosła Isendre.

„Siedem razy próbowała do mnie dotrzeć?”

Musiała się dowiedzieć, że wstawił się za nią; bez wątpienia wyciągnęła stąd wniosek, iż skoro zrobił tyle za powłóczyste spojrzenie i uśmiech, to cóż uczyni dla niej za coś więcej? Na samą myśl zadrżał. Raczej wpuściłby skorpiona do łóżka. Jeżeli Panny jej nie przekonają, ta chyba powie jej, co wie. na jej temat; powinna wtedy skończyć z tymi podstępami.

Zgasił lampy i odszukał w ciemnościach swój siennik, a potem wpełzł pod koce, w butach i całkowicie ubrany. Wiedział, że ponieważ jednak nie rozpalił ognia, do rana będzie jeszcze dziękował Aviendzie za te koce. Niemal automatycznie ustawił tarcze Ducha, które strzegły jego snów przed niechcianymi gośćmi, ale mimo iż robił to już po raz nie wiadomo który, znowu zachichotał. Powinien wrócić da łóżka, a dopiero potem zgasić lampy za pomocą Mocy. Nigdy mu nie przyszło do głowy, że właśnie te najprostsze rzeczy można wykonywać przy użyciu Mocy.

Leżał, czekając, aż ciepło ciała rozgrzeje wnętrze koców. Nie potrafił pojąć, jak ta możliwe, że w tym samym miejscu może być tak gorąco za dnia i tak przeraźliwie zimno w nocy. Wsunął jedną dłoń pod kaftan i lekko dotknął na poły zagojonej rany w boku. Ta rana, której Moiraine nie potrafiła nigdy całkowicie uzdrowić, kiedyś go zabije. Nie mogło być najmniejszych wątpliwości. Jego krew na skałach Shayol Ghul. Tak właśnie mówiły Proroctwa.

„Ale jeszcze nie tej nocy. Nie będę teraz o tym myślał. Jeszcze zostało mi trochę czasu. Ale skoro pieczęcie można rozłupać nożem, to czy trzymają równie mocno jak kiedyś...? Nie. Nie dzisiaj”.

Pod kocami zrobiło się trochę cieplej, a on, wiercąc się, bezskutecznie szukał wygodniejszej pozycji.

„Powinienem się umyć” — pomyślał, zapadając w sen. Egwene przypuszczalnie znajduje się teraz w gorącym namiocie parowym. Prawie za każdym razem. kiedy on próbował z niego skorzystać, zawsze znajdowała się grupka Panien, które chciały razem z nim wejść do środka — i ze śmiechu niemalże tarzały się po ziemi, gdy nalegał, by pozostały na zewnątrz. Wystarczająco niewygodne było już rozbieranie się i ubieranie w kłębach pary.

Sen w końcu nadszedł, a wraz z nim marzenia senne, bezpiecznie strzeżone, zarówno przed Mądrymi, jak i przed wszystkimi innymi. Tylko przed własnymi myślami nie potrafił się uchronić. Trzy kobiety bezustannie zakłócały jego spokój. Nie Isendre, choć pojawiła się na moment w koszmarze, który go omal nie obudził. Na zmianę były to Elayne, Min i Aviendha. Razem i osobno. Tylko Elayne czasami spoglądała na niego jak na mężczyznę, wszystkie trzy jednak widziały w nim tego, kim był, nie zaś to czym był. Z wyjątkiem tamtego koszmaru pozostałe sny były raczej przyjemne.

Загрузка...