26 Sallie Daera

Aura wielkości, błękitna i złota, migotała spazmatycznie wokół głowy Logaina, chociaż on sam jechał zgarbiony w siodle. Min nie potrafiła pojąć, dlaczego ostatnimi czasy pojawia się częściej. On nawet nie troszczył się, by podnieść wzrok, wbity w porośniętą zielskiem drogę przed pyskiem swego wierzchowca, i spojrzeć na niskie, zalesione wzgórza otaczające ich ze wszystkich stron.

Pozostałe dwie kobiety wyprzedzały ich nieco, Siuan równie niezgrabnie jak zawsze dosiadała kudłatej Beli, Leane prowadziła z wdziękiem swoją szarą klacz, częściej posługując się kolanami niźli wodzami. Tylko nienaturalnie proste rzędy paproci przecinające zasłane liśćmi poszycie lasu wskazywały, że niegdyś musiała tędy biec droga. Grube, splątane gałęzie nad głowami dawały trochę schronienia przed promieniami słońca, trudno jednak było określić panujący pod nimi cień jako dający chłód. Pot spływał po twarzy Min, pomimo wiejącego od czasu do czasu lekkiego wiatru.

Już piętnasty dzień jechały na południowy zachód od Lugardu, zdając się jedynie na zapewnienia Siuan, że wie dokładnie, dokąd ich prowadzi. Rzecz jasna, nawet nie wspomniała, jaki jest cel ich podróży; zamknięte ściśle usta Siuan i Leane przypominały pułapkę na niedźwiedzia. Min nie była nawet do końca pewna, czy Leane także wie. Piętnaście dni, podczas których miasta i wioski stawały się coraz mniej liczne, odległości zaś między nimi coraz większe, aż wreszcie przestały w ogóle pojawiać się na ich drodze. Z każdym dniem ramiona Logaina opadały coraz niżej, ale też z każdym dniem coraz częściej jego głowę otaczała aura. Z początku tylko mruczał, że ścigają Mglistego Jaka, lecz Siuan niebawem na powrót objęła prowadzenie bez większego sprzeciwu z jego strony, a on coraz bardziej zatapiał się w sobie. W ciągu ostatnich sześciu dni tak osłabł, że nie troszczył się już chociażby o to, dokąd zmierzają, ani nawet o to, czy w ogóle kiedykolwiek tam dotrą.

Siuan i Leane w tej chwili rozmawiały cicho między sobą. Do uszu Min docierało jedynie ledwie słyszalne mamrotanie, które równie dobrze mogło być szeptem wiatru w gałęziach drzew. Ale gdyby spróbowała podjechać bliżej, wówczas z pewnością kazałyby jej mieć oko na Logaina albo zwyczajnie patrzyłyby na nią tak długo, że nawet tępy niby kamień głupiec zrozumiałby, iż nie powinien wtykać nosa w nie swoje sprawy. Wystarczająco często już tak postępowały. Jednak Leane od czasu do czasu odwracała się w siodle, by spojrzeć na Logaina.

Na koniec Leane podprowadziła Księżycowy Kwiat do boku jego karego ogiera. Upał zdawał się jej nie dokuczać w najmniejszym stopniu; tylko cienka warstewka potu pokrywała miedzianą skórę jej twarzy. Min ściągnęła wodze Dzikiej Róży, aby ustąpić tamtej miejsca.

— Teraz to już nie potrwa długo — zapewniła go Leane namiętnym głosem. Nawet nie oderwał wzroku od krzewów przed nosem swego wierzchowca. Pochyliła się bliżej, łapiąc go za ramię, by zachować równowagę. A tak naprawdę przytulając się do niego. — Jeszcze tylko trochę, Dalyn. Będziesz miał swoją zemstę.

On jednak dalej patrzył tępo na drogę.

— Martwy byłby bardziej zainteresowany — powiedziała Min i rzeczywiście tak pomyślała. Dokładnie zwracała uwagę na wszystko, co robiła Leane, a wieczorami rozmawiała z nią, próbując jednocześnie nie zdradzić wcale, dlaczego to czyni. Nigdy nie będzie w stanie się zachowywać tak jak tamta...

„Dopóki nie będę miała w głowie tyle wina, że nie będę potrafiła w ogóle myśleć”.

...jednak kilka sztuczek może się kiedyś przydać.

— Może gdybyś go pocałowała?

Leane rzuciła jej groźne spojrzenie, od którego mógłby zamarznąć strumień, ale Min tylko uciekła wzrokiem. Nigdy nie miała z Leane takich problemów jak z Siuan — cóż, przynajmniej nie tak często — a te drobne trudności zmniejszyły się od czasu, jak opuściły Wieżę. I stawały się jeszcze mniej znaczące, gdy rozmawiały o mężczyznach. W jaki sposób mogłaby zostać onieśmielona przez kobietę, która ze śmiertelną powagą opowiadała jej, że istnieje sto siedem różnych rodzajów pocałunku oraz dziewięćdziesiąt trzy sposoby dotknięcia twarzy mężczyzny dłonią? Leane naprawdę zdawała się wierzyć w te wszystkie rzeczy.

Owa propozycja pocałunku nie miała zabrzmieć jak szyderstwo. Leane zwodziła go, uśmiechała się doń w taki sposób, że każdemu mężczyźnie para mogłaby trysnąć uszami, od dnia, kiedy trzeba było go wyciągać spod koców, choć poprzednio wstawał pierwszy, podrywając resztę. Min nie wiedziała, czy Leane naprawdę coś do niego czuje — chociaż nie miała szczególnych kłopotów z dopuszczeniem do siebie nawet takiej możliwości — czy też po prostu próbowała utrzymać go przy życiu, by Siuan mogła go wykorzystać później dla jakichś swoich planów.

Leane z pewnością nie zrezygnowała z flirtowania z innymi mężczyznami. Ona i Siuan najwyraźniej uzgodniły między sobą, że Siuan będzie rozmawiać z kobietami, Leane zaś z mężczyznami i tak było od czasu Lugardu. Jej uśmiechy i spojrzenia dwukrotnie już zapewniły im izby w sytuacji, gdy karczmarz mówił z początku, że żadnych wolnych nie posiada, w trzech przypadkach zaniżyły rachunek, a podczas dwu nocy umożliwiły spanie w stodole zamiast w krzakach. Z ich też powodu ich czwórka ścigana była przez jedną wieśniaczkę z widłami, kolejna zaś kobieta rzuciła za nimi śniadaniem złożonym z zimnych płatków owsianych, ale Leane uważała te incydenty za zabawne, jeśli nawet nie. wydawały się śmieszne nikomu innemu. Jednak podczas ostatnich kilku dni Logain przestał reagować w taki sposób jak wszyscy pozostali mężczyźni, którzy widzieli ją dłużej niż przez dwie minuty. Przestał reagować zarówno na nią, jak i na resztę świata.

Siuan prowadziła Belę sztywno, z łokciami odsuniętymi daleko od ciała, wyglądała tak, jakby w każdej chwili mogła spaść z siodła. Ale upał zdawał się również na niej nie wywierać szczególnego wrażenia.

— Widziałaś coś wokół niego dzisiaj? — Nawet nie spojrzała w stronę Logaina.

— Wciąż to samo — cierpliwie odrzekła Min. Siuan nie chciała zrozumieć, czy też uwierzyć, niezależnie od tego, jak wiele razy jej powtarzały, ona lub Leane. Nie miało to najmniejszego znaczenia, nawet gdyby nie zauważyła wcześniej tej aury, już podczas pierwszego spotkania w Tar Valon. Gdyby nawet Logain padł w tej chwili na drogę i zaczął rzęzić w przedśmiertnej agonii, ona dalej gotowa byłaby postawić wszystko, co posiada, a nawet więcej, na cudowne ozdrowienie. Na przykład, mogłoby to być pojawienie się Aes Sedai, która by go Uzdrowiła. Cokolwiek. To, co widziała, zawsze okazywało się prawdziwe. Zawsze. Wiedziała o tym z taką samą pewnością, z jaką wiedziała, kiedy po raz pierwszy zobaczyła Randa al’Thora, że zakocha się w nim rozpaczliwą, beznadziejną miłością i będzie musiała go dzielić z dwoma innymi kobietami. Logain powołany był do chwały, o jakiej śni niewielu mężczyzn.

— Nie rozmawiaj ze mną takim tonem — powiedziała Siuan, a jej błękitne oczy spojrzały ostro. — Jest już wystarczająco źle, że musimy karmić łyżeczką tego wielkiego włochatego karpia, gdyż w przeciwnym razie umarłby nam z głodu, żebyś jeszcze ty stawała się ponura niczym czapla zimą. Mogę się nim zajmować, dziewczyno, ale jeśli ty zaczniesz sprawiać mi kłopoty, zaręczam, że pożałujesz tego bardzo szybko. Czy wyraziłam się jasno?

— Tak, Mara.

„Przynajmniej udało ci się zawrzeć odrobinę sarkazmu w tej odpowiedzi — pomyślała z goryczą. — Nie musisz być potulna jak gęś. Powiedziałaś Leane prosto w twarz, żeby ci dała spokój”.

Kobieta Domani zaproponowała bowiem, by przećwiczyła na weterynarzu w ostatniej wiosce to, o czym dotąd tylko rozmawiały. Wysoki, przystojny mężczyzna, z silnymi dłońmi i leniwym uśmiechem, a jednak...

— Postaram się nie być ponura.

Najgorsze z tego wszystkiego było to, że dołożyła starań, aby jej słowa zabrzmiały szczerze. Siuan potrafiła osiągnąć to, co chciała. Min nie umiała sobie nawet wyobrazić Siuan rozmawiającej o tym, jak należy uśmiechać się do mężczyzny. Siuan spojrzałaby mu w oczy, oznajmiła, co powinien zrobić i oczekiwała, iż zostanie to bezzwłocznie wykonane. Dokładnie w taki sam sposób radziła sobie ze wszystkimi pozostałymi rzeczami. Jeżeli czasami postępowała inaczej, jak w przypadku Logaina, to wyłącznie dlatego, że cała sprawa nie była na tyle ważna, by ją forsować za wszelką cenę.

— To już niedaleko, nieprawdaż? — zapytała żywo Leane. — Nie podoba mi się jego wygląd, a gdybyśmy musiały się zatrzymać na jeszcze jedną noc... Cóż, jeżeli okaże się bardziej jeszcze oporny niźli dzisiejszego ranka, to nie przypuszczam, by udało nam się choćby wsadzić go na siodło.

— Niedaleko, jeżeli te ostatnie wskazówki są właściwe — w głosie Siuan brzmiało rozdrażnienie. W ostatniej wiosce, dwa dni temu, zadawała dużo pytań — oczywiście nie pozwoliła, by Min się przysłuchiwała jej rozmowie; Logain zaś nie okazywał śladu zainteresowania — i nie lubiła, jak jej ciągle o tym przypominano. Min nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Siuan przecież nie mogła się tak naprawdę obawiać, że Elaida je ściga.

Sama też pragnęła, aby ich podróż wreszcie się skończyła. Nie miała pojęcia, jak daleko odjechały na południe, odkąd opuściły trakt do Jehannah. Większość mieszkańców wiosek miała blade pojęcie na temat tego, jakie jest dokładnie położenie ich osady względem jakichkolwiek innych punktów orientacyjnych prócz najbliższych miasteczek; kiedy jednak pokonały Manetherendrelle i wjechały do Altary, tuż przed tym, jak Siuan kazała im zjechać z uczęszczanej drogi, posiwiały stary przewoźnik na promie dysponował podartą mapą, na której przedstawiono tereny aż do Gór Mgły. Jeżeli jej ocena położenia nie była zupełnie błędna, to tylko kilka mil dzieliło je od następnej szerokiej rzeki. Albo będzie to Boern, co oznacza, że są już w Ghealdan, gdzie znajdował się Prorok i tłumy jego zwolenników, albo Eldar z Amadicią i Białymi Płaszczami na drugim brzegu.

Sama raczej stawiała na Ghealdan, Prorok czy nie, ale nawet to okazałoby się. niespodzianką, gdyby naprawdę dotarły tak blisko. Tylko głupiec szukałby zgromadzenia Aes Sedai bliżej Amadicii niźli to absolutnie konieczne, Siuan zaś z pewnością nie była głupia. Niezależnie od tego, czy znajdowały się w Ghealdan czy w Altarze, Amadicia z pewnością będzie daleko.

— Efekty poskromienia dają o sobie znać — wymruczała Siuan. — Oby tylko przeżył jeszcze kitka dni...

Min trzymała usta zamknięte na kłódkę; jeżeli tamta nie chciała słuchać, nie było sensu się odzywać.

Kręcąc głową,, Siuan na powrót wysunęła się z Belą na prowadzenie, ściskała jej wodze, jakby obawiała się, że krępa klacz wpadnie nagle w popłoch, Leane zaś wróciła do tyłu, by swoim miękkim niczym jedwab głosem uspokajać Logaina. Być może naprawdę coś do niego czuła; nie byłby to dziwniejszy wybór niźli ten, którego dokonała Min.

Mijali identyczne, porośnięte lasem wzgórza, takie same drzewa i gąszcze krzewów oraz jeżyn. Rzędy paproci, stanowiące ślad po dawnej drodze biegły prosto, jak strzelił; Leane powiedziała, że w miejscu gdzie była droga, gleba jest inna, w taki sposób, jakby Min musiała o tym wiedzieć. Od czasu do czasu popiskiwały na ich widok z gałęzi wiewiórki o zakończonych pędzelkami uszach, niekiedy słyszeli jakiś przypadkowy okrzyk ptaka. Jakie to były ptaki, Min nawet nie próbowała zgadywać. Baerlon w porównaniu z Caemlyn, Illian czy Łzą być może ledwie zasługiwało na miano miasta, ona jednak myślała o sobie jako o miejskiej dziewczynie; ptak to ptak. Nie, zupełnie nie interesowało jej, na jakim rodzaju ziemi rosną paprocie.

Znów zaczęły męczyć ją wątpliwości. Zdarzyło się to nie pierwszy raz od czasu opuszczenia Źródeł Kore, ale za każdym razem trudniej było sobie z nimi :poradzić. Od Lugardu jednak jej niepewność pogłębiała się z każdą milą, czasami przyłapywała się, że myśli o Siuan w taki sposób, w jaki przedtem by się nie odważyła. Rzecz jasna, nie miała teraz siły, aby dzielić się z Siuan tymi wątpliwościami; w istocie nawet sama przed sobą nie przyznawała się do nich. Być może tak naprawdę Siuan wcale nie wiedziała, dokąd zmierza. Mogła kłamać, ponieważ ujarzmienie zniosło wiążące ją Trzy Przysięgi. A być może, najzwyczajniej w świecie, żywiła płonną nadzieję, że jeśli będzie wytrwale szukać, to wreszcie znajdzie jakiś ślad, którego tak rozpaczliwie potrzebowała. Leane, w pewien szczególny, rzecz jasna, sposób, zaczęła już tworzyć swe własne życie, niezależne od trosk o władzę, Moc i o Randa. Nie chodzi o to, że zupełnie przestała się przejmować tymi kwestiami, jednak dla Siuan, zdaniem Min, nie istniało nic innego. Biała Wieża i Smok Odrodzony zamykały w sobie całą treść jej życia i będzie się trzymać tych rzeczy, nawet jeśli musiałaby kłamać sama przed sobą.

Z lasu wjechali do dużej wioski tak niespodziewanie, że Min aż usta otworzyła ze zdziwienia. Dęby i karłowate sosny — nazwy tylko tych drzew znała — na pięćdziesiąt kroków wnikały pomiędzy przylegające do niskich wzgórz, kryte strzechą domy zbudowane z okrągłych rzecznych kamieni. Mogłaby się założyć, że jeszcze nie tak dawno temu las porastał całą wioskę. Sporo drzew dalej rosło w maleńkich zagajnikach wśród domostw, tarasując przejścia między nimi, tu zaś i ówdzie świeże pniaki znajdowały się blisko wejść do budynków. Ulice wciąż wyglądały jakby świeżo nawieziono na nie ziemię, pozbawione tej twardej nawierzchni, jaką tworzą pokolenia udeptujących stóp. Mężczyźni w samych koszulach kryli nową strzechą trzy wielkie, kamienne, prostokątne budowle, w których musiały się niegdyś mieścić gospody — na jednej do dziś dostrzec można było pozostałości wypłowiałego, zniszczonego przez deszcze godła, kołyszącego się ponad drzwiami — jednak gdzie nie spojrzała, nie znalazła żadnego śladu po dawnych strzechach. Wszędzie było jakoś nazbyt wiele kobiet w porównaniu z liczbą mężczyzn, z kolei zaś jak na tyle kobiet, na ulicach było zbyt mało dzieci. Wonie gotowanej strawy przesycające powietrze stanowiły jedyną w miarę normalną rzecz w tym miejscu.

Jeżeli już pierwsze spojrzenie na wioskę zaskoczyło Min, to kiedy przyjrzała się bliżej rozciągającym się przed nią widokom, omal nie spadła z siodła. Młodsze kobiety, wytrząsające przez okna koce albo śpieszące się w jakiś sprawach, miały na sobie proste wełniane suknie, jednak w żadnej wiosce tej wielkości z pewnością nie można napotkać tylu kobiet w sukniach do konnej jazdy z jedwabiu czy znakomitej wełny, tak rozmaitych kolorów i krojów. Wokół tych kobiet, podobnie jak wokół głów większości mężczyzn unosiły się aury i obrazy, zmienne i migotliwe; wobec większości ludzi jej dar widzenia był nieprzydatny, lecz wokół Aes Sedai i Strażników aura znikała nie na dłużej niż na godzinę. Dzieci musiały należeć do służących Wieży. Zamężnych Aes Sedai było niewiele, jednak znając je, pewna była, że dołożyłyby wszelkich starań, by zabrać swoich służących wraz z ich rodzinami, z każdego miejsca, z którego same musiałyby uciekać. Siuan znalazła swoje zgromadzenie.

Kiedy jechały przez wioskę, wokół panowała niesamowita cisza. Nikt nie odezwał się ani słowem. Aes Sedai stały bez ruchu, obserwując je, podobnie zachowywały się młodsze kobiety, które musiały być Przyjętymi czy nawet nowicjuszkami. Mężczyźni, którzy jeszcze przed chwilą poruszali się z wilczą gracją, teraz zastygli nieruchomo, z jedną ręką ukrytą w słomie strzechy, albo sięgali za drzwi, gdzie bez wątpienia chowali broń. Dzieci zniknęły, pośpiesznie odegnane przez rodziców, którzy musieli być służącymi. Pod tymi spojrzeniami nie mrugających oczu Min poczuła, jak się jej jeżą włoski na karku.

Leane również wydawała się zaniepokojona, spod oka popatrywała na mijanych ludzi, jednak Siuan z całkowitym spokojem i niewzruszonym wyrazem twarzy prowadziła ich oddział prosto ku budynkowi największej gospody, tej z nierozpoznawalnym godłem; potem zsiadła z konia i przywiązała wodze Beli do żelaznego pierścienia jednego z kamieni, przy których zapewne niegdyś również uwiązywano konie. Min pomogła Leane zsadzić Logaina z siodła — Siuan ani razu nawet nie pomyślała, by też im w tym pomóc — i zobaczyła, że oczy tamtej niespokojnie biegają na boki. Wszyscy patrzyli, nikt się nie poruszał.

— Nawet przez chwilę nie spodziewałam się, że zostanę powitana niczym dawno nie widziana córka — wymruczała do tamtej — dlaczego jednak nikt nie powie nam nawet „dzień dobry”?

Zanim Leane zdążyła odpowiedzieć — jeżeli w ogóle miała taki zamiar — Siuan oznajmiła:

— Cóż, nie przestawajmy naciskać na wiosła, skoro już widzimy brzeg. Zaprowadźcie go do wnętrza. — Sama zniknęła w środku, podczas gdy Min i Leane wciąż prowadziły Logaina ku drzwiom. Szedł, nie opierając się, ale kiedy przestawały go popychać, dawał jeszcze jeden krok, a potem zamierał bez ruchu.

Wspólna izba gospody nie przypominała żadnej, jaką Min dotąd w życiu widziała. Na szerokim kominku oczywiście nie płonął ogień, a nadto ziały w nim dziury w miejscach, gdzie powypadały kamienie; gipsowy sufit wyglądał na całkowicie zmurszały, z otworami wielkości głowy, z których wychodziła słoma. Nie dopasowane do siebie stoły wszelkich kształtów i rozmiarów stały bezładnie rozstawione na zniszczonej podłodze, którą myło kilka dziewcząt. Kobiety o rysach twarzy, z których nie sposób było się domyślić ich wieku, siedziały, czytając pergaminy, wydawały rozkazy Strażnikom, z których kilku miało na sobie swe zmiennokolorowe płaszcze, albo innym kobietom, które musiały być Przyjętymi lub nowicjuszkami. Pozostałe były na to już za stare, być może nawet połowa z nich była już siwa, z pewnością zaś przeżyte lata wyraźnie odbijały się na ich twarzach; byli tu również mężczyźni, którzy raczej nie byli Strażnikami, większość tylko przebiegała szybko, jakby przekazując jakieś wiadomości, albo podawała pergaminy czy kubki z winem Aes Sedai. Cały rozgardiasz sprawiał przyjemne wrażenie, że oto tu dzieje się coś wielkiego. Aury i obrazy tańczyły po całym pomieszczeniu, spowijając głowy znajdujących się w nim, a było ich tak wiele, że Min musiała przestać zwracać na nie uwagę, gdyż w przeciwnym razie z pewnością zakręciłoby jej się w głowie. Nie było to łatwe, ale musiała się nauczyć tej umiejętności już wcześniej, kiedy zmuszona była przebywać w towarzystwie liczniejszych grup Aes Sedai.

Cztery Aes Sedai szły już przywitać nowo przybyłych, z gracją i chłodnym spokojem, w swoich rozciętych sukniach. Na widok ich znajomych rysów, Min poczuła się tak, jakby wracała do domu.

Zielone oczy Sheriam natychmiast spoczęły na twarzy Min. Srebrne i błękitne promienie otoczyły jej ogniste włosy, a po chwili dołączyła do nich złota poświata; Min nie potrafiła powiedzieć, co to może oznaczać. Pulchna, odziana w ciemnoniebieską suknię, w tej chwili wyglądała niczym uosobienie zdecydowania.

— Byłabym bardziej zadowolona, widząc ciebie tutaj, dziecko, gdybym wiedziała, w jaki sposób udało ci się odkryć miejsce naszego pobytu, a także, gdybym miała najmniejsze choćby przeczucie, dlaczego wpadłaś na szaleńczy pomysł przywiezienia go ze sobą. — Nagle tuż obok nich zjawiło się kilku Strażników z dłońmi wspartymi na rękojeściach mieczy i ostrymi spojrzeniami wbitymi w postać Logaina, ale on zdawał się ich zupełnie nie dostrzegać.

Min zagapiła się na tamtą. Dlaczego ją właśnie pytają?

— Mój szaleń...? — Nie dano jej szansy, by skończyła.

— Byłoby znacznie lepiej — lodowatym głosem ucięła Carlinya o bladych policzkach — gdyby nie żył, zgodnie z tym, co głoszą plotki.

Nie był to chłód wynikający z gniewu, lecz z zimnego rozumowania. Była Białą Ajah. Jej suknia w kolorze kości słoniowej wyglądała już na znoszoną. Przez moment Min zobaczyła obraz kruka unoszący się za jej czarnymi włosami, szkic raczej niźli sam wizerunek. Pomyślała, że może to być tatuaż, ale i tak nie znała jego znaczenia. Skoncentrowała się na twarzach tamtych, starając się nie widzieć nic poza nimi.

— W każdym razie i tak wygląda, jakby miał zaraz umrzeć — ciągnęła dalej Carlinya, przerywając tylko na chwilę, by nabrać tchu. — Niezależnie od tego, co zamierzałaś, twój wysiłek poszedł na marne. Ale ja również chciałabym wiedzieć, dlaczego przybyłaś do Salidaru.

Siuan i Leane stały z boku, wymieniając rozbawione spojrzenia, podczas gdy przesłuchanie trwało dalej. Nikt nawet nie spojrzał na nie.

Myrelle, obdarzona mroczną urodą, w zielonych jedwabiach haftowanych na staniku skośnymi liniami złota, miała doskonale owalną twarzą, na której zazwyczaj gościł uśmiech pełen tajemnej wiedzy, mogący czasami rywalizować z nowymi sztuczkami Leane. Teraz jednak: nie śmiała się, kiedy wtrąciła zaraz za Białą siostrą:

— Mów, Min. Nie stój tak, gapiąc się niby lalka. — Nawet wśród Zielonych znana była ze swego porywczego charakteru.

— Musisz nam powiedzieć — dodała Anayia znacznie uprzejmiejszym głosem, aczkolwiek w nim także dawało się wychwycić nutę zniecierpliwienia. Łagodne, pomimo charakterystycznego dla Aes Sedai braku śladów upływu lat, rysy twarzy nadawały jej cokolwiek macierzyński wygląd, w tej chwili jednak, gdy tak wygładzała swe bladoszare suknie, wyglądała jak matka, która właśnie rozgląda się za rózgą. — Znajdziemy jakieś miejsce dla ciebie i pozostałych dwu dziewcząt, ale musisz nam powiedzieć, w jaki sposób się tutaj dostałaś.

Min wzięła się w garść i zamknęła usta. Oczywiście. Pozostałe dwie dziewczyny. Tak przyzwyczaiła się do ich widoku, że nawet nie myślała już o tym, do jakiego stopnia się zmieniły. Wątpiła, czy któraś z tych kobiet widziała jedną z nich po tym, jak zawleczono je do lochów pod Białą Wieżą. Leane wyglądała, jakby gotowa była wybuchnąć śmiechem, a Siuan tylko z niesmakiem kręciła głową, spoglądając na Aes Sedai.

— To nie ze mną chciałabyś rozmawiać — Min poinformowała Sheriam.

„Niech «pozostałe dwie dziewczyny» poczują na sobie te przenikliwe spojrzenia”.

— Zapytaj Siuan albo Leane.

Popatrzyły na nią, jakby oszalała, dopóki nie wskazała skinieniem głowy swoich dwu towarzyszek.

Cztery pary oczu Aes Sedai spoczęły na nich, jednak trudno było stwierdzić, czy rozpoznały je. Patrzyły na nie badawczo, marszczyły brwi, popatrywały po sobie. Żaden ze Strażników nawet nie spuścił oka z Logaina, ich dłonie wciąż spoczywały na rękojeściach mieczy.

— Ujarzmienie może spowodować taki efekt — wymruczała na koniec Myrelle. — Czytałam opisy, które zdają się coś takiego sugerować.

— Twarze są podobne na wiele sposobów — powiedziała powoli Sheriam. — Ktoś mógłby znaleźć kobiety do nich podobne, ale po co?

Siuan i Leane nie śmiały się już dłużej.

— Jesteśmy tymi, za które się podajemy — oznajmiła oschle Leane. — Sprawdźcie nas. Żadne oszustki nie mogłyby wiedzieć tego, co my wiemy.

Siuan nawet nie czekała na pytania.

— Moja twarz mogła się zmienić, jednak przynajmniej wiem, co robię i dlaczego. A założę się, że o was tego samego powiedzieć nie można.

Min jęknęła, słysząc jej stalowy ton, ale Myrelle pokiwała głową i powiedziała:

— To jest głos Siuan Sanche. To ona.

— Głosy można wyszkolić — oznajmiła Carlinya, wciąż lodowato spokojna.

— Ale w jaki sposób można nauczyć się wspomnień? — Anayia zmarszczyła czoło — Siuan... jeżeli to ty... w twoje dwudzieste pierwsze urodziny pokłóciłyśmy się, ty i ja. Gdzie się to zdarzyło i o co chodziło?

Siuan uśmiechnęła się porozumiewawczo do macierzyńskiej Aes Sedai.

— Podczas twojego wykładu dla Przyjętych na temat, dlaczego tak wiele narodów, które powstały w wyniku rozpadu imperium Artura Hawkwinga po jego śmierci, nie przetrwało. Wciąż się nie zgadzam z tobą w niektórych kwestiach, jeśli już o tym mowa. Skończyło się zaś wszystko tak, że musiałam przez dwa miesiące pracować po trzy godziny dziennie w kuchni. „W nadziei, że żar palenisk przezwycięży i pomniejszy twoją gorliwość”, wydaje mi się, że tak to ujęłaś.

Jeżeli sądziła, że zadowoli je ta odpowiedź, to srodze się omyliła. Anayia miała kolejne pytania do obu kobiet, podobnie zresztą jak Carlinya i Sheriam, która najwyraźniej była razem z nimi nowicjuszką i Przyjętą. Wszystkie pytania dotyczyły rzeczy, których żaden samozwaniec nie byłby się w stanie dowiedzieć, kłopotów, w jakie się kiedyś wpakowały, czynionych sobie wzajemnie głupich żartów, czy powszechnych opinii odnoszących się do rozmaitych nauczycielek Aes Sedai. Min nie mogła wręcz uwierzyć, że te kobiety, które miały w późniejszych latach zostać Zasiadającą na Tronie Amyrlin oraz Opiekunką Kronik, potrafiły tak często pakować się w rozmaite kłopoty, ale i tak miała wrażenie, iż był to jedynie wierzchołek góry lodowej, poza tym wyglądało na to, że sama Sheriam niewiele im we wszystkim ustępowała. Myrelle, najmłodsza z nich, pozwoliła sobie na kilka pełnych rozbawienia komentarzy, dopóki Siuan nie powiedziała czegoś na temat pstrąga wpuszczonego do kąpieli Saroiyi Sedai i o nowicjuszce, którą przez pół roku uczono, jak należy się zachowywać. Jakby sama Siuan miała prawo mówić, że wiedziała, jak należy się zachować. A wypranie bielizny nie lubianej Przyjętej w wywołującym swędzenie zielsku, kiedy sama była nowicjuszką? Ucieczka z Wieży na ryby? Nawet Przyjęte musiały uzyskać pozwolenie na opuszczenie terenów Wieży, wyjąwszy określone godziny w ciągu dnia. Siuan i Leane razem ochłodziły wiadro wody niemalże do temperatury lodu i ustawiły je tak, żeby wylało się na Aes Sedai, która je ukarała, niesłusznie, jak sądziły. Biorąc pod uwagę światełko, które zapaliło się w oczach Anayi, miały szczęście, że ich wówczas nie przyłapano. Z tego, co Min wiedziała na temat szkolenia nowicjuszek, a jeśli już o to chodzi, również Przyjętych, te kobiety doprawdy miały szczęście, że pozwolono im zostać w Wieży tak długo, by stały się Aes Sedai, i że uszły cało po tym wszystkim, co zrobiły.

— Mnie to wystarczy — powiedziała na koniec Anayia, spoglądając na pozostałe.

Myrelle poczekała, aż Sheriam skinie głową i postąpiła podobnie, lecz Carlinya powiedziała:

— Jednak wciąż pozostaje pytanie, co mamy z nimi zrobić. — Patrzyła wprost na Siuan, nie mrugnąwszy nawet okiem, pozostałe natomiast nagle poczuły się nieswojo. Myrelle zacisnęła usta, Anayia zaś wbiła wzrok w podłogę. Sheriam wygładzała swoją suknię i jakby w ogóle unikała spoglądania na nowo przybyłe.

— Wciąż wiemy wszystko, co wiedziałyśmy przedtem — zapewniła je Leane, nagły mars na jej czole znamionował niekłamane zmartwienie. — Wciąż możemy się przydać.

Twarz Siuan pociemniała — Leane zdawała się szczerze rozbawiona, kiedy wspominały dziewczęce psoty i kary, jakie je za nie spotkały, jednak Siuan najwyraźniej te opowieści wcale nie przypadły do gustu — ale w przeciwieństwie do wyrazu jej twarzy, głos zdradzał nieznaczne tylko napięcie.

— Chcecie wiedzieć, jak mas znalazłyśmy. Nawiązałam kontakt z jedną z moich agentek. która pracowała również dla Błękitnych, a ona powiedziała mi o Sallie Daera.

Min nie rozumiała zupełnie tej wzmianki o Sallie Daera — kim ona była? — jednak Sheriam wraz z pozostałymi równocześnie kiwnęły głowami. Min uświadomiła sobie, że Siuan powiedziała w tej samej chwili coś więcej; dała im do zrozumienia, że wciąż ma dostęp da swojej siatki szpiegowskiej, która służyła jej, gdy była Amyrlin.

— Usiądź sobie gdzieś, Min — zwróciła się do niej Sheriam, wskazując wolny stół stojący w kącie. — Czy też może dalej jesteś Elmindredą? I weź Logaina ze sobą.

Ona i pozostałe skupiły się wokół Siuan i Leane, potem zaprowadziły je do pomieszczenia znajdującego się za wspólną izbą. Dwie jeszcze kobiety w spódnicach do konnej jazdy dołączyły do nich, zanim zniknęły za niedawno zrobionymi drzwiami z nieheblowanych desek.

Min ujęła Logaina pad ramię i zaprowadziła go do stołu, potem posadziła na prymitywnej ławie, sama zaś przystawiła sobie rozpadające się krzesło. Tuż obok, pad ścianą, stanęli dwaj Strażnicy. Zdawali się wcale nie patrzeć na Logaina, lecz Min znała Gaidinów; widzieli wszystko i nawet zbudzeni ze snu w mgnieniu oka potrafili sięgnąć po miecze.

A więc nikt tu nie witał ich z otwartymi ramionami, nawet po tym, jak rozpoznały Siuan i Leane. Cóż, czegóż innego należało się spodziewać? Siuan i Leane były niegdyś dwoma najpotężniejszymi kobietami w Białej Wieży; teraz nie były nawet Aes Sedai. Tamte zapewne nie miały pojęcia, jak się wobec nich zachować. I jeszcze na dodatek pojawiły się w towarzystwie poskromionego fałszywego Smoka. Lepiej, żeby Siuan nie kłamała, mówiąc, iż ma dla niego jakieś zadanie do wykonania. Min nie sądziła, że Sheriam i pozostałe będą równie cierpliwe jak Logain.

Ale przynajmniej Sheriam ją rozpoznała. Wstała ponownie od stołu i podeszła do okna, by przez szparę w okiennicy wyjrzeć na ulicę. Ich konie wciąż stały przy słupkach, ale jeden z tych Strażników, którzy na pozór wcale nie patrzyli na nią, złapałby ją, zanim by zdążyła odwiązać wodze Dzikiej Róży. Siuan zrobiła dużo, aby zataić jej tożsamość w Wieży. Wyglądało jednak na to, że na nic się jej wysiłki nie zdały. Ale nie przypuszczała, żeby któraś z nich wiedziała o jej wizjach. Siuan i Leane zachowały jej tajemnicę dla siebie. Min najlepiej by się czuła, gdyby wszystko w taki właśnie sposób pozostało. Gdyby Aes Sedai dowiedziały się o jej zdolnościach, też by ją zatrzymały tak jak przedtem Siuan, a wówczas nigdy nie dotarłaby do Randa. Nie miałaby możliwości zastosować tego, czego dowiedziała się od Leane, gdyby ją tu uwięziono.

Postąpiła właściwie, pomagając Siuan w szukaniu tego zgromadzenia, w skłonieniu Aes Sedai, by opowiedziały się po stronie Randa, ale oprócz tego miała swoje osobiste. cele. Skłonienie mężczyzny, który nigdy nawet nie przyjrzał się jej dokładniej, by się w niej zakochał, zanim owładnie nim szaleństwo. Być może ona sama była równie szalona, jak to wróżono jemu.

— Wtedy będziemy stanowili dobraną parę — wymruczała cicho do siebie.

Piegowata, zielonooka dziewczyna, która zapewne musiała być nowicjuszką, zatrzymała się przy jej stole.

— Czy masz ochotę coś zjeść albo wypić? Jest gulasz z dziczyzny i dzikie gruszki. Znajdzie się też trochę sera. — Dokładała tyle wysiłku, by nie patrzeć na Logaina, że równie dobrze mogłaby otwarcie wytrzeszczać nań oczy.

— Zjem chętnie gruszki i ser — odrzekła Min. Przez ostatnie dwa dni niewiele jedli; Siuan udało się nałapać trochę ryb w strumieniu, ale wcześniej, kiedy nie spożywały posiłków w gospodzie czy na farmie, polowaniem zajmował się Logain. A jej zdaniem suszona fasola to nie było żadne jedzenie. — I trochę wina, jeśli jest. Najpierw jednak chciałabym się czegoś dowiedzieć. Gdzie jesteśmy, jeśli to także nie jest trzymane w tajemnicy? Ta wioska nazywa się Salidar?

— Jesteśmy w Altarze. Eldar znajduje się w odległości mili na zachód. Amadicia jest na drugim brzegu. — Dziewczynie daleko było do tajemniczości Aes Sedai. — Gdzie lepiej mogą się ukryć Aes Sedai niż w miejscu, w którym nikt ich nie będzie szukał?

— Nie powinnyśmy się w ogóle ukrywać — warknęła młoda kobieta o kręconych ciemnych włosach, zatrzymując się przy nich. Min rozpoznała w niej Przyjętą o imieniu Faolain; spodziewała się po niej raczej, że wciąż jest w Wieży. Faolain nigdy nie lubiła nikogo i niczego, często mawiała, że po wyniesieniu wybierze Czerwone Ajah. Doskonała uczennica Elaidy. — Po co tutaj przyjechałyście? I to jeszcze z nim! Dlaczego ona wróciła” — Nie było wątpliwości, co ma na myśli. — To jej wina, że musimy się ukrywać. Nie wierzę, że ona pomogła w ucieczce Mazrima Taima, ale jeśli pojawiła się tutaj z nim, to być może plotki są oparte na prawdzie.

— Dosyć tego, Faolain — nakazała jej szczupła kobieta o czarnych włosach spływających jej z ramion aż do talii. Min wydawało się, że skądś zna tę Aes Sedai w ciemnozłotej jedwabnej sukni do konnej jazdy. Edesina. Żółta, jak wywnioskowała. — Idź, zajmij się swoimi obowiązkami — ciągnęła dalej Aes Sedai. — A ty, Tabiya, jeśli masz zamiar im przynieść jedzenie, to zrób to.

Edesina nawet nie zwróciła uwagi na ponury ukłon Faolain — nowicjuszka postąpiła znacznie lepiej, ponieważ po prostu natychmiast uciekła — tylko od razu położyła dłoń na głowie Logaina. Wzrok miał wbity w stół, zdawał się niczego nie zauważać.

Min zobaczyła, jak nagle szyję tamtej otoczyła srebrna obroża, która równie gwałtownie rozpadła się na części. Zadrżała. Nie lubiła wizji mających związek z Seanchanami. Przynajmniej z tego widzenia wynikało, że Edesina jakoś zdoła uciec. Nawet gdyby Min chciała się zdradzić, to i tak nie było sensu ostrzegać tamtej; niczego to nie zmieni.

— To z powodu poskromienia — po chwili powiedziała Aes Sedai. — Przypuszczam, że stracił wolę życia. Nic nie mogę dla niego zrobić. A zresztą chyba nie powinnam. — Spojrzenie, jakim przed odejściem obdarzyła Min, trudno było określić jako przyjazne.

Elegancka, posągowa, chciałoby się powiedzieć, kobieta w śliwkowych jedwabiach zatrzymała się w odległości kilku stóp od jej stołu i teraz patrzyła na Min oraz Logaina zupełnie pozbawionym wyrazu wzrokiem. Kiruna była Zieloną o królewskich manierach, w rzeczy samej była siostrą Króla Arafel, tak przynajmniej Min słyszała, jednak w Wieży okazywano jej dużo przyjaźni. Min uśmiechnęła się, ale wielkie ciemne oczy tamtej prześlizgnęły się po jej postaci, nie rozpoznając jej, Kiruna wyszła z gospody, czterej zaś Strażnicy obdarzeni tą samą wilczą gracją ruchów natychmiast ruszyli jej śladem.

Min czekała na swoje jedzenie z nadzieją, że Siuan i Leane spotkają się z cieplejszym przyjęciem.

Загрузка...