Rozdział trzeci

Metoda Stanisławskiego

Prawa brew dowódcy – gęsta, złocista – uniosła się ze zdziwieniem, i ten ruch wystarczył, żeby Dorin przypomniał sobie o pierwszeństwie spraw społecznych przed osobistymi.

– Jest pewien problem: jakże tak bez munduru? – błyskawicznie zareagował Jegor. – Będzie głupio wyglądało. A mundur mam w hotelu. Skoczę tylko na Stromynkę, a potem stawię się tam, gdzie wskażecie. Droga – czterdzieści minut, potem jeszcze dziesięć. – Wciąż miał nadzieję: jeśli poprosi Wasilkowa o emkę, zdąży i przebrać się, i uprzedzić Nadię.

Ale nic z tego nie wyszło.

Złocista brew opadła z powrotem. Major na chwilę pokazał zęby w uśmiechu, nie gorsze od tych Jegora, też równe, białe.

– Ach tak. Bo już myślałem, że się co do ciebie omyliłem. To mi się rzadko zdarza. Mundur nie będzie potrzebny. Podczas operacji ci się nie przyda. Damy ci lepszy ekwipunek.

Wyciągnął wąską, silną dłoń i nie zdejmując rękawiczki, uścisnął rękę Jegorowi. Nie, to jednak nie proteza.

– Skoro się zgadzasz, no to się poznajmy. Stopień – starszy major bezpieczeństwa. Stanowisko, jak już powiedziałem – szef grupy specjalnej. Imię i imię od ojcowskie ci się nie przyda, na imieniny nie będziemy się zapraszać. A nazwisko mam niezwyczajne – Październicyn. Kiedyś miałem inne, zwyczajne, ale w dwudziestym roku, rozkazem Rewolucyjnej Rady Wojskowej, nadano mi rewolucyjne nazwisko, na cześć Wielkiego Października. Ciekawe wtedy, Dorin, były czasy. Nie nagradzano medalami i skierowaniami do sanatorium, tylko czym się da: jednego złotą szablą, drugiego mauzerem, innego czerwonymi spodniami, a mnie akurat nazwiskiem. To najlepsza nagroda za moją służbę.

Nagle starszy major jak gdyby przypadkowo wsunął rękę do kieszeni spodni, i skórzany płaszcz się rozchylił. Na gabardynowym frenczu, oprócz „Honorowego czekisty”, którego Jegor już przedtem wypatrzył, błyszczały dwa Ordery Czerwonego Sztandaru i Czerwona Gwiazda. Ho, ho!

Chociaż towarzysz Październicyn przybrał lekki ton, widać było, że się młodszemu lejtnantowi jeszcze przygląda. A niech tam. Teraz, kiedy wahania zostały odsunięte na bok, Dorin patrzył nowemu przełożonemu prosto w oczy, pogodnie, bez bojaźni.

– Żuczkow, samochód! – zawołał starszy major w stronę drzwi. – A ty, Dorin, dalej, wkładaj swoją kurtkę. Trzeba jechać, czasu jest niewiele. – Westchnął krótko. – Niedobrze, oczywiście, że tak ni z gruszki, ni z pietruszki biorę na ważną operację niesprawdzonego człowieka. Mamy braki kadrowe. Chłopaków rozgarniętych i wysportowanych mamy do licha i trochę, ale z naturalnym niemieckim – już gorzej. Po pakcie o nieagresji rozpędzili całe bractwo. Ciebie wzięli do SSP, żeby cię szkolić do walki z niemieckim faszyzmem, ale się nie przydałeś. Tak było?

Dorin kiwnął głową i przerzucił sportową torbę przez ramię.

Życie nie ułożyło się młodszemu lejtnantowi tak, jak sobie wymarzył. Zaczęło się wprost znakomicie, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej: chciał być lotnikiem i został lotnikiem. W eskadrze szkolnej był pierwszy w strzelaniu, w pilotażu drugi, w nawigacji – trzeci. Prośbę o skierowanie do Hiszpanii złożył cały pułk myśliwski, ale wybrano tylko Jegora i Piętkę Bożko, który w strzelaniu był drugi, a w pilotażu i nawigacji – pierwszy. Tyle że Pietia rzeczywiście trafił do Hiszpanii, a Jegora bezpośrednio z Pierwszego Wydziału przeniesiono do SSP. Życie jednak pokazało, że nie szpiegów miał chwytać, tylko bronić honoru Organów na odcinku sportu.

Samochód czekał przy wyjściu służbowym, piękny czekoladowy gaz-73. Październicyn usiadł za kierownicą, Dorina posadzili z tyłu, a Żuczkow, któremu Jegor nawet się nie przyjrzał, wsiadł do zielonej emki i pojechał za nimi. Starszy major jeździł z eskortą, jak należy.

Prowadził zręcznie, płynnie, niczym zawodowy kierowca. Ręce na kierownicy jakby odpoczywały, prawa ciągle w rękawiczce. Jegor przez cały czas widział w lusterku oczy starszego majora. Ach, to dlatego Październicyn posadził go z tyłu – żeby móc łatwiej obserwować twarz.

– Wróciłem do Zarządu, Dorin, po trzyletniej nieobecności. Kiedy zacząłem kompletować grupę – rany Julek! Wcześniej było pełno wspaniałych, dzielnych chłopaków, niemieckich antyfaszystów. A teraz – szukaj wiatru w polu, ani jednego. Wszystkich wywalili, głupi asekuranci.

Trzyletnia nieobecność?

Jegor przyjrzał się uważnie starszemu majorowi. Represjonowany czy co? Faktycznie, niepodobny do dzisiejszych szefów. Ci byli przeważnie tłuści, sflaczali, i patrzyli jakoś tak ostrożnie, a ten – jak odlany ze spiżu, czerstwy, wesoły. Po prostu z dawnych czasów.

Październicyn tę niewypowiedzianą myśl jakby podsłuchał.

– Tak. – kiwnął głową. – Byłem represjonowany. Jak wielu innych. Ale kiedy przyszedł Narkom *, przywrócono mi stopień. Tym razem – jak niewielu innym. Wolę wyjaśnić to raz na zawsze, żebyś więcej na mnie tak nie łypał okiem. Może nie popracujemy ze sobą długo, ale będziemy blisko związani. Moje życie będzie zależało od ciebie, twoje ode mnie. A od nas obu zależy powodzenie sprawy, co jest jeszcze ważniejsze. Dlatego nie może być żadnych niedomówień, absolutne zaufanie. Nie mamy czasu na docieranie się. Ja o tobie wiem dużo, ty o mnie prawie nic. Jeśli chcesz o coś zapytać, pytaj, nie krępuj się. Czy to o moje personalia, czy o politykę.

Jegor od dziecka nie zwykł się krępować. A jak już szef daje taką rzadką możliwość, to grzech byłoby nie skorzystać.

– Na każdy temat? – upewnił się na wszelki wypadek.

– Wal śmiało.

No więc Dorin spytał o to, co go najbardziej uwierało:

– Towarzyszu starszy majorze, jednego nie rozumiem. Służę w klubie sportowym, w porządku. U nas tam spokój, cicho sza, tylko wujka Loszę zdjęli z trenerstwa, bo brat okazał się szkodnikiem. To zrozumiałe. Ale wytłumaczcie mi, cóż to w tym centralnym aparacie się porobiło? W trzydziestym siódmym, w trzydziestym ósmym? Wtedy oczywiście jeszcze nie służyłem w Organach, szkoła się nie liczy… Skąd jednak u nas, w NKWD, wzięło się tylu szpiegów i wrogów? A może to nie byli wrogowie, może zaszła pomyłka? No bo sami powiedzcie: niepotrzebnie wyrzucili antyfaszystów, was niepotrzebnie posadzili. Wyjaśnijcie, jak komunista komuniście.

Szosa leningradzka została za nimi, jechali już ulicą Gorkiego, niedawno przebudowaną i niezwykle piękną: domy wielopiętrowe, jezdnia szeroka prawie jak rzeka Moskwa.

Oczy w lusterku spoważniały.

– Wyjaśnię, sam o tym wiele myślałem. Tym bardziej że miałem wiele czasu na rozmyślania… Rozumiesz, Dorin, organy bezpieczeństwa państwowego są jak skalpel chirurga. Powinny być ostre i sterylnie czyste. Gdy tylko jakiś mikrob się zalęgnie albo choćby powstanie obawa, że może się zalęgnąć – to od razu trzeba go wypalić ogniem i potraktować spirytusem. I dobrze, że nam ciągle dają w kość. My, czekiści, mamy szczególne prawa, ale i szczególną odpowiedzialność przed narodem i partią. Komu wiele dano, od tego wiele będzie się wymagać. Tego by jeszcze brakowało, żebyśmy uwierzyli w swoją nietykalność i bezkarność.

Zamilkł, drgnął mu kącik ust.

– Ale wiórów, oczywiście, narąbano wiele. Więcej niż drew. Taki to, bracie, kraj: durniów w nim nie brakuje. Jak im każesz bić pokłony, to mało, że łeb sobie rozwalą, ale przy okazji wszystko dookoła. Jest też wielu łajdaków, którzy poczuli szansę na karierę albo chcą załatwić osobiste porachunki… Opowiem ci coś z własnych przeżyć. To było w dwudziestym pierwszym roku, kiedy tłumiono bunt chłopski w obwodzie tambowskim.

– Antonowszczyznę? To kiedy kułacy zbuntowali się przeciw władzy radzieckiej?

– Antonowszczyznę, tylko że nie kułacy tam byli winni. To nasi radzieccy durnie i łajdacy napsuli krwi chłopom i doprowadzili ich do ostateczności. Jeździłem wtedy po wsiach, rozmaiłem ze starymi ludźmi, żeby nie pozwalali chłopom uciekać do lasu i wszędzie mówiłem mniej więcej to samo. Nie władza radziecka jest naszym wrogiem, ale łajdacy, którzy się do niej przykleili – Bo te gadziny zawsze lgną do władzy. A jak dochrapią się odpowiedzialnego stanowiska, to od razu się otaczają durniami bo z takimi wygodniej. Ale dobra władza tym się różni od zlej że zawsze pozwala znaleźć sposób na durnia i łajdaka. Wy się mówię, nie buntujecie przeciw władzy radzieckiej, ona wam przecież dała ziemię, wygnała obszarników. To radzieccy łajdacy i durnie stoją wam kością w gardle. No więc to są też i moi wrogowie, nawet bardziej moi niż wasi. A zatem razem spróbujmy ich wykurzyć. I co myślisz? Jeździłem sam, bez broni, a dobry dziesiątek wsi uratowałem od zguby. To o durniach i łajdakach zrozumie nawet niepiśmienny chłop. – Październicyn poprawił lusterko prawą ręką. Z tego, jak poruszał palcami, widać było już wyraźnie – to nie proteza. A lewej rękawiczki może zapomniał w domu? – Łajdacy, bracie, czasem wysoko zalezą, oj, wysoko. I mogą wtedy narobić bardzo dużo szkód. Co nawyrabiał taki łotr jak Jeżow, komisarz generalny bezpieczeństwa? Z czterystu pięćdziesięciu pracowników aparatu wywiadu objął represjami dwustu siedemdziesięciu, to znaczy sześćdziesiąt procent! I to samych najlepszych. No, a z odcinkiem niemieckim to już się durnie postarali. Chcieli zademonstrować Führerowi „dobrą wolę” – że niby jak mamy pakt z Niemcami, to już ich nie rozpracowujemy. No i patrz, co z tego wyszło. Poszliśmy po rozum do głowy, ale czas został zmarnowany, kadr nie ma. Za to Abwehra jak się rozwinęła przez te lata! Pamiętam, że w trzydziestym piątym mieli zaledwie pięćdziesięciu pracowników. Ani z nami, ani nawet z polską „dwójką” nie mogli się równać. Za to dzisiaj Abwehra ma osiemnaście tysięcy agentów, nieźle, co? A ja, kierownik kluczowej grupy specjalnej, muszę sam uczestniczyć w operacji jak jakiś lejtnancik i jeszcze biorę ze sobą nowego człowieka, no bo kogo mam brać?

Starszego majora tak rozeźliły własne słowa, że aż stuknął pięścią o kierownicę. A tymczasem już dojeżdżali do gmachu głównego na Łubiance, siedziby centralnego aparatu spraw Wewnętrznych i bezpieczeństwa państwowego.

Dyżurny wpisał Dorina do księgi, wydał mu jednorazową przepustkę. Przeszli bocznym wejściem; przy windzie też stał wartownik. Październicyn pokazał mu legitymację, Jegora zaanonsował: „Ze mną”. Wjechali na szóste piętro. Ale tam już starszy major nic nie pokazywał wartownikowi, tylko skinął głową w odpowiedzi na powitanie.

Na szerokich korytarzach było dosyć pustawo, zaś zza szczelnie zamkniętych drzwi nie dochodziły żadne dźwięki.

– A gdzie są wszyscy? – zapytał Jegor.

– Jeszcze wcześnie. Żyjemy tu jak w kurorcie – Październicyn mrugnął. – W nocy pracujemy, rano się wysypiamy. I cześć.

Jego gabinet nie miał tabliczki, tylko numer – 734. Pokój był obszerny, ze skórzaną kanapą, z dużym i całkiem pustym biurkiem, a z okna roztaczał się wspaniały widok na plac Łubiański i Kitajgorod.

– Dajcie mi Stiepanycza – powiedział starszy major do słuchawki jednego z telefonów (na biurku miał ich cztery, przy czym jeden, jak zauważył Jegor, bez tarczy).

– Siadaj. Zanim cię wyposażą, pogadamy, poznamy się trochę. Są jeszcze jakieś pytania? Mów, nie krępuj się.

– Takie pytanie, towarzyszu naczelniku. Powiedzcie, jakim cudem szkodnik Jeżów mógł dochrapać się tak wysokiego stanowiska?

– Chytry był strasznie, łobuz. Cichutki taki, skromny. Żołnierz partii, wierny leninowiec. – Tu starszy major dodał wulgarne przekleństwo. – Mało, że łajdak, to jeszcze ni cholery się nie znał na naszej robocie. – Miał się za polityka – skrzywił się starszy major – a w Organach potrzeba nie polityków, tylko profesjonalistów. Powiedzmy, że jesteś chory, musisz iść na operację, i to poważną. To do kogo byś wolał pójść: do czołowego chirurga czy do sekretarza organizacji partyjnej w szpitalu? Ano właśnie.

– A towarzysz Narkom? – całkiem już bezczelnie spytał Jegor. – Jaki jest? Profesjonalista czy…?

– Profesjonalista. Nawet lepszy od Jagody, a tamten był mistrzem w swoim fachu, cokolwiek o nim teraz mówią. Nasz Narkom to wcielone dążenie do celu. Surowy? Okrutny? Bez wątpienia. Według pojęć dziewiętnastowiecznych, tołstojów, dostojewskich czy puszkinów, po prostu potwór i zbój. Tyle że Dorin, żyjemy w wieku dwudziestym. Teraz są inne zasady i inna moralność. Moralne jest wszystko to, co służy naszym celom. Niemoralne – to, co szkodzi. W żelaznym wieku nam przyszło żyć, Dorin, taki wiek nie wybacza rozleniwienia ani mazgajstwa. A dobrzy i litościwi będziemy potem, po zwycięstwie.

Dorin miał wrażenie, że starszy major przekonuje nie tylko jego, ale jakby i siebie samego. Ręką ciął powietrze, twarz nabrała surowości. A potem rzekł ostro:

– Jeszcze jakieś pytania?

Jegor zrozumiał, że koniec już z ryzykownymi tematami – co za dużo, to niezdrowo. Następne więc pytanie brzmiało:

– A jakie ja, towarzyszu naczelniku, dostanę zadanie?

Październicyn roześmiał się i pokręcił głową.

– Naprawdę, widzę, że niegłupi z ciebie chłopak. Nachalny, ale miarę znasz. A znać miarę to może najważniejsza ludzka cecha.

Do drzwi ktoś zapukał. Wszedł jakiś dziadek – po domowemu, w koszuli i szelkach. Na szyi miał metr krawiecki. Ponuro rzekł:

– Zdrowia życzę. To ten?

– Ten, ten. Obmierz no go, Stiepanycz.

Stiepanycz rzucił na Jegora jedno jedyne spojrzenie.

– A co tu mierzyć?. Figura standardowa. Rozmiar czterdzieści osiem, wzrost – trójka. Buty nosisz, chłopcze, numer czterdzieści dwa? No, to wszystko.

– Daję wam sto dwadzieścia minut, żeby wszystko było gotowe – oficjalnym tonem rozkazał Październicyn. – Wykonać.

Stary wyszedł, a Dorinowi z emocji serce skoczyło do gardła. Za dwie godziny? Tak szybko?

Październicyn wyszedł zza biurka, chwycił krzesło i postawił przed Jegorem oparciem do przodu. Usiadł, podbródek z dołkiem oparł na skrzyżowanych rękach.

– No to słuchaj, Dorin. Wprowadzę cię teraz w tok sprawy. Po kolei, od spraw ogólnych do szczegółów. Pierwszy fakt, który musisz przyjąć do wiadomości. Wkrótce zacznie się wojna. Z Niemcami.

Jegor zamrugał oczami. Nie nowina, że z Niemcami trzeba będzie się kiedyś zmierzyć, każdy to wie. Ale „wkrótce”?

– Tę decyzję podjął Führer jeszcze zeszłego lata, od razu po upadku Francji. Szwaby już od kilku miesięcy ściągają wojska nad naszą granicę, nawet specjalnie się z tym nie kryją. Dlatego z rozkazu Narkoma rozpoczęliśmy akcję specjalną o kryptonimie operacyjnym „Plan”, mającą na celu zebranie danych o zagrożeniu wojennym ze strony Niemiec i pracy na tym odcinku. Na razie wszystko jasne?

Dorin kiwnął głową.

– Idźmy dalej. Fakt numer dwa. Według doniesień naszych źródeł, Niemcy powinni byli uderzyć w połowie maja. Dlatego nasi agenci podjęli operację zapobiegawczą w Jugosławii. No, o tym na pewno słyszałeś.

– Tak jest. Czytałem w gazetach. Patriotycznie nastrojeni oficerowie armii jugosłowiańskiej dokonali przewrotu i zerwali pakt z faszystami.

– No właśnie. Zorganizować przewrót to nie taka trudna sprawa. Myśleliśmy, że Führer wpadnie w histerię, przerzuci swoje dywizje z naszych granic na Bałkany i ugrzęźnie przynajmniej na miesiąc, dwa. Wówczas napaść na Związek Radziecki w tym roku stanęłaby pod znakiem zapytania. Zanim wymienią się notami, postawią ultimatum, zanim wojska dotrą do Jugosławii, pobiją przeciwnika i przemieszczą się z powrotem, zrobi się połowa lata. Tyle że nie doceniliśmy Führera. Nie tracił czasu na dyplomację, uderzył błyskawicznie, w dziesięć dni po przewrocie. Już w tydzień rozpirzył całą armię jugosłowiańską. Wiesz, jak złamali ducha w Jugosłowianach? Bestialsko zbombardowali Belgrad. Pięćdziesiąt tysięcy zabitych, prawie wyłącznie cywilów. Do tej pory tak się nie walczyło. Cóż, potworne, ale skuteczne. Po czymś takim poddała się armia jugosłowiańska, trzysta czterdzieści tysięcy żołnierzy. I co mamy po tym całym zamieszaniu? Kompletną niewiadomą, ot co. – Październicyn zrobił dosyć głupkowatą minę. – Siedzimy i wróżymy z fusów: zaatakuje nas Hitler w tym roku czy też się rozmyślił? Są doniesienia, że chce najpierw dobić Anglię, a z nami rozprawić się w przyszłym roku. Prawda czy dezinformacja? To najważniejsze pytanie, na które powinna odpowiedzieć moja grupa. Od tego, czy ta odpowiedź będzie trafna, za – leży decyzja KC i w bardzo dużym stopniu rezultat nadchodzącej wojny – Czy mamy prędko rzucać wszystkie siły dla umocnienia granic, Wstrzymać reorganizację wojska, rezygnować z długoterminowych planów budowy nowych typów samolotów i czołgów? Czy też spokojnie, bez pośpiechu, dokończyć przed wiosną czterdziestego drugiego planowe zadanie umocnienia obrony, a wtedy poradzimy sobie z samym diabłem.

Starszy major przerwał, dając słuchaczowi możność przetrawienia tego, co usłyszał.

– Ty się, Dorin, nie dziw, że ciebie, młodszego lejtnanta, wtajemniczam w wielką politykę. W swojej grupie nie uznaję statystów. Każdy pracownik, nawet gdy się go ściągnie tak jak ciebie, musi mieć pojęcie nie tylko o swoim odcinku, ale o całości sprawy. A także znać swoją odpowiedzialność za to, co się dzieje. Straszliwą odpowiedzialność. No bo co potem będzie? Zrobimy co trzeba, a ja przedstawię wniosek Narkomowi. Nar – kom pójdzie z naszym wnioskiem do Wodza, Wódz podejmie decyzję. Jeśli się pomylimy, to nasza socjalistyczna ojczyzna może zginąć. Rozumiesz to?

– A który narkom? – Spytał Dorin. – Towarzysz narkom bezpieczeństwa czy sam Szef?

Październicyn się obruszył:

– Pewnie, że Szef.

W lutym NKWD rozdzielono na dwa narkomaty – Spraw Wewnętrznych i Bezpieczeństwa Państwowego. Pracownicy jeszcze się nie przyzwyczaili do tego podziału, zresztą był on raczej umowny. Wszyscy siedzieli pod jednym dachem, chodzili tymi samymi korytarzami, jeździli do wspólnych domów wypoczynkowych. Nawet kierownictwo się nie zmieniło; po prostu były naczelnik urzędu bezpieczeństwa też uzyskał rangę komisarza ludowego. Żeby ich nie mylić, pracownicy nazywali go teraz „narkomem bezpieczeństwa”, a o dotychczasowym komisarzu spraw wewnętrznych mówili zwyczajnie „Narkom” albo po prostu „Szef”. W zasadzie głównego czekistę kraju należałoby teraz nazywać „zastępcą przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych”. Niedawno otrzymał tę zaszczytną nominację i nadzorował teraz nie tylko Organy, ale jeszcze kilka kluczowych resortów.

Gdyby zresztą grupa podlegała narkomowi bezpieczeństwa, byłoby to czymś zupełnie innym niż teraz, kiedy podlega bezpośrednio Narkomowi.

Jegor, jak to mówią, wczuł się w sytuację.

– Fakt trzeci. Mamy przeciwko sobie Abwehrę, organizację, której nie muszę ci przedstawiać, w SSP tę wspaniałą instytucję poznawałeś na oddzielnym kursie. Zadaniem Abwehry jest zamydlić nam oczy. Jeśli atak zdecydowano odwołać, powinni starać się wywrzeć na nas wrażenie, że straciliśmy siły na darmo. Jeśli zaś termin napaści pozostaje niezmieniony, Abwehra będzie się starała nas przekonać, że do wojny w tym roku z całą pewnością nie dojdzie. To są bystrzy chłopcy, pomysłowi, pracują, jak to się mówi, z polotem. Zgodnie z tradycją, mają tam sporo byłych oficerów marynarki, a i szef, jak ci wiadomo, jest admirałem. Co mi się u nich podoba, to fakt, że stanowiska przydziela się tam nie według stopnia, tylko zależnie od przydatności zawodowej, tak że kapitan czy nawet nadporucznik ważniejszy bywa od pułkownika. Nie stopień (który zależy w końcu od wieku) się liczy, tylko zalety osobiste. Niełatwo będzie przechytrzyć ludzi Abwehry. Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę nasze mizerne kadrowe status quo.

Starszy major ciężko westchnął. Jegor nie pamiętał, co to jest „status quo”, ale na wszelki wypadek kiwnął głową.

– Na tym kończę ogólny szkic sytuacji i przechodzę do sprawy zasadniczej. – Październicyn się ożywił. Można powiedzieć, że poweselał w oczach. – Wczoraj w nocy nasze źródła doniosły, że dwudziestego kwietnia o północy, to znaczy dzisiaj, w rejonie jeziora Święte (koło Szatury) z samolotu zostanie zrzucony szczególnie ważny ładunek. Przesyłka czy człowiek, tego nie wiemy. Jednakże fakt, że zajmują się tym osobiście niemiecki attache wojskowy, generał Kóstring, i jego zastępca, pułkownik Krebs, a także nieduża odległość zrzutu od Moskwy – świadczą o szczególnym znaczeniu tej akcji. Nasze źródło donosi, że przygotowania są prowadzone z zachowaniem nadzwyczajnych środków tajności. Ładunek będzie odbierał Reschke, kapitan Abwehry. Jest trzecim sekretarzem ambasady. To dobry, doświadczony wywiadowca. Jego dossier jest grube jak powieść Hrabia Monte Christo, a w treści nawet ciekawsze. Jeśli sam Reschke przejmuje ładunek, to już nie są żarty. Ale i my okażemy szacunek samolotowi. – Szef grupy „Plan” chytrze zmrużył oczy. – Z naszej strony witać będzie go nie jakiś tam kapitan, ale przedstawiciel wyższego dowództwa, według niemieckiej skali – generał – major. – Żartobliwie, niby to z dumą poklepał się po wyłogach. – Mam rozkaz Narkoma: przejść od biernej obserwacji do działań aktywnych. Już dawno była na to pora.

– Co to są „działania aktywne”, towarzyszu starszy majorze?

– Przejmiemy go. Nie będziemy już tańczyć ze Szwabami menueta, czas nagli. Przechodzę na szybkiego fokstrota, a także na tango „Gdy zamknę cię w objęciach swych”.

– A to co znowu?

– Sam zobaczysz. – Październicyn uśmiechnął się tajemniczo i znowu mrugnął. – Jeśli ładunek będzie miał ręce i nogi, powitamy go obaj, czystej krwi Aryjczycy. Że przy wsparciu grupy nierozmownych kolegów, to jest samo przez się zrozumiałe. Tak że rolę masz odpowiedzialną, na dobrą sprawę – główną.

Jegor się wyprostował, całą swą postawą demonstrując: „Nie obawiajcie się, nie zawiodę”, chociaż nieprzyjemnie zadrżały mu kolana. Główna rola! Bez prób, w nieznanej sztuce, i to jeszcze jakiej…

– Rola jest mówiona czy jak? – zapytał, siląc się na łobuzerski uśmiech. – Nie martwcie się, pamięć mam dobrą, zapamiętuję od razu.

– Zapamiętaj to, co najważniejsze. Nasz teatr jest zawodowy, a nawet akademicki, tak że amatorszczyznę wykluczamy. Improwizacji nie potrzebujemy. Z własnej inicjatywy nie otwieraj ust. Jeśli spadochroniarz zwróci się do ciebie, odpowiadaj monosylabami, z tym swoim śpiewczym bawarskim akcentem, tak jak ty to potrafisz. Jesteś moim pomocnikiem, wykonujesz rozkazy. Zrozumiano? Jeśli uznam, że sprawy mają się źle, rzucam rozkaz: „Działaj!”. A ty – sierpowy i nokaut. Tylko uważaj, nie przesadź, nie rozwal mu łba.

– Jeśli tak, to lepszy będzie prosty. Krótsze ramię siły.

– Chcesz prosty, niech będzie prosty. Ty jesteś specjalistą. Ale mam nadzieję, że się bez tego obejdzie.

Dorin nie spuszczał oczu ze starszego majora, czekając na dalszy instruktaż, ale Październicyn nic nie mówił.

– To znaczy: nie otwieram ust. Na pytania odpowiadam krótko, na komendę walę prostym. Rozumiem. Co jeszcze?

– Nic więcej. – Październicyn uśmiechnął się, spoglądając życzliwie na młodszego lejtnanta. To już cała twoja rola.

– A miała być główna! – powiedział rozczarowany Jegor. – „Podano do stołu” – tylko tyle?

– A coś ty chciał, żebym takiemu żółtodziobowi powierzył werbalne opukiwanie doświadczonego agenta Abwehry?

„Werbalnym opukiwaniem” w żargonie służb specjalnych nazywa się pierwszy kontakt słowny z mało znanym obiektem, żeby możliwie najszybciej określić jego status, charakter i stopień stwarzanego zagrożenia. Do tej jubilerskiej roboty potrzebna jest bezbłędna intuicja, doświadczenie, szybkość reakcji.

– No, nie opukiwanie oczywiście, ale może chociaż coś podegrać… Powiedzieć, żeby wypadło naturalnie, swobodnie…

– Ja ci dam „swobodnie”! Noc, wszyscy mają nerwy napięte do ostatnich granic. Skoczek wylądował i jeszcze w ogóle nie rozumie, na jakim świecie żyje. Skąd tu, u diabła, swoboda?! A poza tym, Dorin, w dobrym teatrze nie ma małych ról. Słyszałeś o metodzie Stanisławskiego? Nawet jeśli aktor mówi tylko: „Podano do stołu”, powinien o swojej postaci wiedzieć absolutnie wszystko: znać jej biografię, cechy charakteru, upodobania. Tym się właśnie teraz zajmiemy. Jak mówił towarzysz Stanisławski: „Wierzę – nie wierzę”. Trzeba, żebyś zachowywał się przekonująco, inaczej widz ci nie uwierzy. A widz będzie szczególny. Jeśli źle zagrasz, nie wyjdzie do bufetu na piwo, tylko walnie z obu luf, prosto w bebechy.

Październicyn wetknął twardy palec w brzuch Jegora i roześmiał się.

Загрузка...