Rozdział piętnasty

„Daleko zajdziesz”

Dokładnie o dwudziestej drugiej Jegor wrócił na Łubiankę ponury jak po pogrzebie. Oczy miał zaczerwienione.

Na stole pod serwetką z pieczątką „Bufet specjalny” stał talerz z kanapkami – na pewno szef kazał je przynieść przed wyjściem. Spod serwetki dolatywał cudowny zapach, chyba wędzonej ryby, ale Dorin nie miał ochoty na posiłek, chociaż nie jadł prawie dwie doby.

Dowlókł się do kanapy i natychmiast się zwalił na nią.

Nic nie czuł, o niczym nie myślał.

Wyczerpały się prawie wszystkie rezerwy organizmu: i psychiczne, i fizyczne, i moralne. Baki z paliwem zostały opróżnione do dna.

Niesamowicie długi dzień, który zaczął się wieki temu w ciemnej i ciasnej piwnicy, dobiegł końca.

– Dwudziestego drugiego, za dziewięć dni – powiedział Jegor na głos, żeby zmusić się do myślenia o wojnie.

Tylko co tu o niej myśleć? Jak się zacznie – będziemy walczyć. Kiedy człowiek sam jest na świecie, łatwo mu się wojuje.

Obrócił się na prawy bok, wsunął dłonie pod policzek (cóż to za rozkosz po czterech tygodniach, kiedy musiał mieć ręce wyprostowane) i zasnął.


* * *

Lejtnant Dorin miał sen. Śniło mu się, że ktoś go potrząsa za ramię, a on budzi się i widzi nad sobą Żelaznego Narkoma. Wielki człowiek ma groźny wygląd, niemal boski: oblicze wykrzywione złością, oczy miotają błyskawice, a rzadkie włosy na ciemieniu otacza oślepiająca aureola.

– Gdzie on jest?! – krzyknął gromowładny. – Gdzie jest Październicyn? W domu go nie ma, na daczy nie ma, nigdzie nie ma! Odpowiadaj!

Złapał śpiącego Jegora za kark i potrząsnął. To wystarczyło, by Dorin zamrugał oczami i zobaczył, że to wcale nie sen. Nad kanapą pochylił się sam Narkom; twarz miał nienaturalnie białą, a włosy podświetlone jaskrawym słońcem – za oknami gabinetu ranek był już w pełni.

Lejtnant zerwał się jak oparzony, starając się wepchnąć koszulę do bryczesów.

– Lejt… Do… – wybełkotał, pamiętając, że przede wszystkim trzeba się zameldować – Dyżu…

– A co ty mnie obchodzisz?! – jęknął Narkom i tyle cierpienia było w tym jęku, że Jegor przestraszył się bardziej niż w pierwszej chwili. – Gadaj, gdzie Październicyn!

W końcu głowa Dorina zaczęła pracować: Szef przeczytał notatkę, wysłuchał nagrania i teraz pilnie chce widzieć starszego majora.

Zaraz, chwileczkę. Narkom dowiedział, się, kiedy Niemcy zaatakują. Dlatego chce, żeby mu szef natychmiast podał szczegóły. Ale czemu tak krzyczy? Dlaczego mną potrząsa?

Wtedy lejtnant popełnił straszne przestępstwo: skłamał zastępcy przewodniczącego Sownarkomu, komisarzowi generalnemu bezpieczeństwa.

– Nie wiem. Towarzysz starszy major wybierał się do was, jak tylko wrócicie z podróży. Na pewno wkrótce przyjdzie.

Zerknął teraz na zegar na ścianie. Dwunasta. Nieźle sobie pospał. Co z Październicynem, wiadomo: czeka na telefon od Jegora, cieszy się życiem, póki może.

Oczywiście trzeba do niego zadzwonić. Ale najpierw nieźle byłoby się dowiedzieć, co tak rozwścieczyło Narkoma.

Co tam ja – hetka-pętelka, pomyślał Dorin, wyprężył się na baczność i zameldował:

– Jestem lejtnant Dorin, uczestnik grupy „Plan”. Wczoraj cały dzień spędziłem z towarzyszem Październicynem, brałem udział w operacji zatrzymania agenta Wassera i byłem świadkiem jego przesłuchania. Gotów jestem odpowiedzieć na każde pytanie, póki nie nadejdzie towarzysz starszy major.

Narkom nasadził na nos pince-nez, które mu spadło, i zmrużył oczy. Były duże, ładne, zdecydowanie czarne.

– Głupi jesteś, lejtnancie Dorin – już bez gniewu, ale ze smutkiem powiedział komisarz generalny. – Twój szef sam się nie znajdzie. Trzeba go odszukać.

– Wybaczcie, towarzyszu Narkomie, nie zrozumiałem! – huknął Jegor jeszcze głośniej. Głupi to głupi, przynajmniej nie będą się czepiać. A poza tym rzeczywiście nie zrozumiał. Co znaczy „nie znajdzie się”?

– Październicyn uciekł. Naszkodził, ile mógł, i uciekł – cicho powiedział Narkom. Niespodziewanie opuścił podbródek, jakby ten nabrał nagle niesamowitego ciężaru, a w ślad za nim opadła głowa Narkoma. – Wszystko zniszczył, wraże nasienie…

– Jak to uciekł? Dlaczego? – zawołał zdezorientowany Dorin. – Mylicie się! On nie jest wrogiem!

Narkom popatrzył nań spode łba. Twarz miał wprawdzie świeżo ogoloną, ale bardzo zmęczoną. Nic dziwnego! W ciągu jednej doby odwiedził cztery okręgi. I raczej nie spędził czasu na pogawędkach.

– Siadaj, lejtnancie. – Narkom położył Jegorowi rękę na ramieniu i nacisnął je. – Chłopak z ciebie śmiały, zdolny, wiem. I uczciwy, to najważniejsze. Tylko że jeszcze nie jesteś prawdziwym czekistą. Prawdziwy czekista powinien wyczuwać wrogów jak wilk. Ale czego ja tu żądam od ciebie, chłopaczka… Sam też niezły jestem… Komisarz generalny!

Machnął ręką z rezygnacją i usiadł na kanapie. Jegora usadził obok siebie.

– Październicyn pisze w notatce, że trzymano cię w piwnicy przez cztery tygodnie. A ty zdołałeś się wyrwać i spełnić obowiązek. No, zuch z ciebie…

Ach, to o tym wczoraj napisał szef, pomyślał Jegor. I nie pokazał mi. Chciał, żeby sam Narkom mnie nagrodził. Tylko jakoś mi tu wcale nie pachnie nagrodą.

– Ciebie o nic nie obwiniam. Szczerze duszę mi odsłoniłeś. Sęk w tym, że pracowałeś dla wroga, i tyle…

– Dlaczego?! Prawda, nadawałem i odbierałem radiogramy, a jednak w końcu złapaliśmy Wassera! I złożył zeznania!

Dorin chciał się poderwać, ale tamten go powstrzymał, nie pozwolił.

– Nie mówię o radiogramach… Eee, nie mam prawa ci wszystkiego wyjaśniać. To tajemnica państwowa, klauzula najwyższej tajności… Ale ty jesteś człowiek pewny, można ci zaufać. – Narkom machnął ręką. – Dobra, słuchaj. I od razu wyrzuć to z pamięci. Rozumiesz?

– Tak jest, towarzyszu komisarzu generalny – wyszeptał Jegor, drętwiejąc w przeczuciu jakiejś niezwykłe ważnej, a może nawet przerażającej wieści.

Ale to, co usłyszał, przeszło jego najgorsze obawy. Narkom patrzył lejtnantowi w oczy nieskończenie surowym i zarazem jak gdyby współczującym wzrokiem i mówił:

– Stałeś się narzędziem potwornej prowokacji, której celem jest czołowe zderzenie Niemiec i Związku Radzieckiego, wywołanie wojny.

– Przecież to już zdecydowane! – Dorin znowu poderwał się i znowu mocna ręka zmusiła go, by pozostał na miejscu. – Niemcy zaatakują dwudziestego drugiego! Czyżbyście nie przesłuchali taśmy?

– Nic nie jest zdecydowane. – Głos komisarza generalnego zrobił się dźwięczny i twardy jak hartowana stal. – Co więcej, Wódz, nasz wielki Wódz, daje stuprocentową gwarancję, że wojny nie będzie. Stuprocentową, jasne?

– Jasne – wymamrotał Jegor, przytłoczony tym niepodważalnym argumentem.

– To słuchaj dalej. W niemieckim dowództwie naczelnym i wywiadzie są siły, którym nie odpowiada taki obrót sprawy. Postanowiły więc sprowokować nas do rozwinięcia wojsk. Po to, by Führer pomyślał, że Związek Radziecki nie dotrzymuje warunków paktu i szykuje wiarołomne uderzenie na skrzydło armii niemieckiej, kiedy tylko ta ruszy na południe. Twój Październicyn połknął haczyk Abwehry. A może nie tylko połknął… Przez całą minioną dobę latałem po przygranicznych okręgach. Osobiście, w cztery oczy rozmówiłem się z dowódcami. Ostro. Żeby pod groźbą rozstrzelania nie robili żadnych przygotowań ani demonstracji wojskowych. Przeciwnie. Dowódców skierować na urlopy, sprzęt oddać do konserwacji. Wracam do Moskwy i widzę na stole tak zwany raport twojego przełożonego. A do tego jeszcze ta taśma! Teraz muszę się dowiedzieć, kim jest Październicyn: łajdakiem czy głupcem.

Jegor wzdrygnął się. Bardzo dziwnie brzmiały te słowa w ustach Narkoma, w dodatku skierowane pod adresem starszego majora.

– Towarzyszu komisarzu generalny! Ale przecież Wasser, czyli komandor podporucznik von Teoffels zeznał na przesłuchaniu, że wojna zacznie się dwudziestego drugiego! Był pod działaniem fenami… zapomniałem, ale takiego preparatu, który nie pozwala kłamać! Możecie sami przesłuchać Wassera! On teraz…

– Godzinę temu Herr Korvettenkapitan został odesłany specjalnym rejsem do Berlina – przerwał mu Narkom. – Musieliśmy go uroczyście przeprosić. Rozumiecie?

Nie, Dorin nie rozumiał!

Wypuścili Wassera i jeszcze go przeprosili? A Październicyn to głupiec albo łajdak? Lejtnant potrząsnął głową. Wówczas Narkom ujął go za ramię.

– Zrozum, durna pało, że muszę natychmiast porozmawiać z Październicynem. Najpewniej nie jest żadnym wrogiem, tylko po prostu się zagalopował. Z zawodowcami tak już bywa. Ale pomówić z nim muszę. To sprawa życia i śmierci. Jego, mojej, twojej – nas wszystkich. Pomóż mi. Przecież wiesz, gdzie on jest. Widzę, że wiesz.

Jegor wzdrygnął się, ale nie zdziwił. Oczywiście, Narkom widzi go na wylot.

– Wiesz, kto rozkazał mi natychmiast odszukać i przesłuchać Październicyna? – Komisarz generalny nachylił się do ucha Dorina i palcem wskazał na sufit. – Wódz. Osobiście. On, zrozum, ON jest nadzwyczaj zaniepokojony tą sprawą. Jutro TASS wyda oświadczenie, że nie będzie żadnej wojny między ZSRR a Trzecią Rzeszą. W istocie są to też przeprosiny. Sam Wódz w obliczu całego świata przeprasza za amatorszczyznę jakiegoś Październicyna!

Okropnie przykro było usłyszeć coś takiego. Jegor wcisnął głowę w ramiona, spuścił oczy. Ale nic nie mówił.

– To dobrze, że jesteś oddany swojemu przełożonemu. – Narkom uśmiechnął się dobrodusznie i zmierzwił jasne włosy lejtnanta – Jeśli okaże się, że w działaniach Październicyna nie było złej woli, że po prostu się pomylił, ograniczę się do kary regulaminowej. To cenny pracownik, takimi się nie gardzi. Ale istnieje wierność, która jest o wiele ważniejsza od osobistych więzi. To wierność ojczyźnie. Partii. Wodzowi. Wódz się niepokoi, miejsca sobie nie może znaleźć, a towarzysz Październicyn wyleguje się nie wiadomo gdzie. A może się nie wyleguje? – Czarne oczy się zwęziły. – Może właśnie ucieka, a ty mi tu zgrywasz głupiego?

– Nie, co też wy?! On czeka, kiedy go wezwą. Powiedział: jeśli nie wezwą, to znaczy, że nie jestem potrzebny. Wczoraj cały dzień czekał na wasz…

– Gdzie on jest? Dorin, mój złoty, powiedz, gdzie? – zapytał Narkom cicho.

– Na Mieszczanach, zaułek Bezbożny. Dokładnego adresu nie znam. Tylko numer telefonu: D-65421. Ja zadzwonię. W końcu miałem zameldować, że wróciliście.

Tym razem Narkom pozwolił mu wstać i sam też wstał. Już nie patrzył na Dorina, tylko energicznie tarł powieki.

– Nie musisz nigdzie dzwonić, lejtnancie. Damy tu sobie radę bez ciebie. A ty dostajesz taki rozkaz. – Uśmiechnął się z roztargnieniem. – Masz dziesięć dni urlopu dla poratowania zdrowia. Możesz jechać do każdego sanatorium, jakie sobie wybierzesz. Idź do działu administracyjno-gospodarczego, powiedz, że to moje polecenie. Bo wyglądasz mizernie. A z twoim szefem się rozliczę. Powie mi całą prawdę, bez Coli-S. Nie muszę sobie łamać głowy, do jakiej należy kategorii – jaja czy oczy.

Komisarz generalny pokazał na abażur lampy, wybałuszył oczy niby to z przestrachu i przyłożył palec do ust: cśś, podsłuchują!

Spodobał mu się własny żart: zarechotał, zatrzęsły mu się policzki i podbródek. Nastrój Narkoma wyraźnie się poprawił.

Za to Dorin zmarkotniał.

I nie odzyskał humoru, nawet kiedy sam szef powiedział mu na pożegnanie:

– A ty jesteś swój chłopak, zapamiętam cię. Służ uczciwie, daleko zajdziesz.

Загрузка...