Rozdział 10

I

Jeżeli przyszło wam do głowy, że Stalin też był czarodziejem, to muszę was rozczarować. Jesteście, rzecz jasna, w błędzie. Towarzysz Stalin nie był czarodziejem i nie dysponował magicznymi zdolnościami. Był poskromicielem czarodziejów.

II

Dlaczego Mazur zarabiał pieniądze ciężką pracą sztukmistrza w cyrku, skoro mógł zwyczajnie udać się do pierwszego lepszego banku i pobrać dowolną kwotę? A tak w ogóle, po co mu pieniądze, skoro mógł mieć wszystko co chciał za darmo? W jakim celu demonstrował całemu światu swoje nadprzyrodzone umiejętności, kiedy mógł żyć sobie w ciszy i spokoju, i robić to, na co miał ochotę? I dlaczego nie pociągała go władza, mimo że mógł kierować każdym tłumem? Dlaczego Mazur ściągnął do Związku Radzieckiego? Dlaczego nie do Ameryki?

Nie znam odpowiedzi na te wszystkie pytania, podobnie jak na wiele innych. Po prostu: nie mam pojęcia. Wiem tylko, że Rudolf Mazur szanował jednego jedynego człowieka na świecie – Stalina. Po tym, jak został przez niego poskromiony, ten szacunek jeszcze się zwiększył.

Po pamiętnym spotkaniu na Kremlu, kiedy Mazur pokazał co potrafi i miał okazję poznać moc Stalina, czarodziej został jego przyjacielem, zapewne jedynym. Stalin nie miał przyjaciół. Miał kompanów od kielicha, miał rywali, miał towarzyszy, uczniów i podwładnych. Ale nie przyjaciół…

I oto zjawił się jeden.

Od razu przyjęło się, że w obecności osób postronnych mówią do siebie per „wy”, natomiast w cztery oczy zwracają się do siebie po imieniu. Tak jak mają to w zwyczaju czarodzieje. Wiem ponadto, że Mazur z miejsca wyjawił Stalinowi swoją słabość: bał się psów, rottweilerów z rudą sierścią pod ogonem i na brzuchu. W obecności rottweilera nie był w stanie pracować. (Mazur nie używał górnolotnych określeń, nie mówił hipnotyzować, urzekać, czarować, tylko zwyczajnie – pracować). Z jakiego powodu Rudolf Mazur już w czasie pierwszego spotkania odsłonił Stalinowi swą achillesową piętę? Też tego nie rozumiem. Ale kto pojmie czarodzieja?

– Zadziwiające – powiedział towarzysz Stalin. – Masz taką moc, a boisz się psów. A ja, wiesz, niczego się nie boję. Niczego, prócz ludzi.

III

Przystrzelanie karabinu wyborowego to kawał niewdzięcznej roboty.

Wyciosanie rzeźby dłutem nie jest trudne. Dopiero szlifowanie wymaga kunsztu. Podobnie jest z uzbrojeniem, zresztą z każdym urządzeniem: zrobić to żaden problem, trudność polega na doprowadzeniu do perfekcji.

Specoperator Makary dnie i noce spędza w sektorze specjalnym. Trwa dopracowywanie cud-broni o niezrozumiałej nazwie SA. Za pomocą tej broni doborowi radzieccy wywiadowcy wyrównają wreszcie rachunki z wrogami, którzy byli dotąd poza zasięgiem.

A tymczasem trwają próby i przystrzeliwanie broni. Rusznikarze i spece od amunicji zwijają się jak w ukropie. Testuje się celowniki optyczne, trzeba wybrać najlepsze rozwiązanie! Potem przyjdzie kalibrować celowniki. To istna udręka! Każde drgnienie snajpera, najmniejszy oddech chociaż w niewidoczny sposób przesuwa wylot lufy, w odległości czterech kilometrów powoduje niecelność o kluczowym dla zadania znaczeniu.

Serce snajpera powinno bić w tym samym rytmie co serce ofiary. Trzeba wczuć się w ten rytm. Snajper musi przewidzieć każdy ruch swojego celu. Jego broń powinna nie tyle prowadzić cel, co antycypować jego ruchy. Jeżeli zabijany tańczy, to lufa snajpera też powinna tańczyć razem z celem, o sekundy wyprzedzając każdy jego ruch, tak, aby wystrzelona kula zdążyła napotkać głowę wroga i porazić ją między oczy, rozrywając czaszkę na drobne kawałki. Strzelając ze zwykłego karabinu wyborowego, na dystansie jednego, dwóch kilometrów, można bez trudu przewidywać ruchy obiektu i lekko prowadzić lufą, odrobinę go wyprzedzając. Ale jak wykonać to samo z potężną, naprowadzaną na cel za pomocą pokręteł, rusznicą przeciwpancerną? Dlatego faza prób trwa w najlepsze. Dlatego w sektorze specjalnym słychać łoskot wystrzałów zniekształcanych specjalnymi tłumikami.

IV

Stalina też nie rozumiem. Mury kremlowskie mają po sześć i pół metra grubości, dziewiętnaście wysokości, są pilnie strzeżone. Skoro znalazł się człowiek, który potrafi przenikać przez takie mury, to na wszelki wypadek należałoby na Kremlu i stalinowskich letniskach wystawić przeciwko niemu przynajmniej po dwie, trzy setki rottweilerów. Ale nic z tego. Towarzysz Stalin nie zalecił wzmocnić ochrony rottweilerami. Przeciwnie, rozkazał usunąć wszystkie rottweilery będące na stanie ochrony kremlowskiej.

Jeśli ktoś potrafi mi wyjaśnić tę logikę, chętnie posłucham. Osobiście nie rozumiem jej ani w ząb.

V

Wśród snajperów trwa nieoficjalne współzawodnictwo. Może któryś rozwikła łamigłówkę? Zrzucili się nawet po piątaku. Będzie dla tego, kto rozszyfruje skrót SA.

– Szatan Antychrystowicz…

– Stalowy Atak…

– Stalinowski… Co stalinowskie?

VI

A ty, Mazur, jesteś monarchistą.

– Znów czytasz w moich myślach?

– Nie, tylko moi ludzie zgromadzili i przeanalizowali twoje wypowiedzi.

– No dobrze, ale ty, Stalin, też jesteś monarchistą. Człowiek który podbił tak wielki kraj nie może nie być monarchistą, nie może wierzyć w mądrość tłumu.

– Nie może.

– „Socjalizm to nic innego, jak skrajny przejaw idei monarchistycznej, dla której rewolucja była katalizatorem”. To powiedział…

– Wielki Gustaw Le Bon.

– „Psychologia tłumu”. Lubię Gustawa.

– Ja też.

– Jesteś monarchą?

– Niejawnym.

– I tłum się nie domyśla?

– Jak widzisz. Wszyscy mają mnie za sekretarza generalnego KC WKP(b). Błąd.

– Będziesz poszerzać swoje dominium, władco?

– Bez tego się nie obejdzie.

– I niszczyć monarchie na swej drodze?

– Nieuchronnie. Zresztą nie tylko monarchie, także republiki: doszczętnie przegniły.

– A co na ich miejsce? Nowe królestwa?

– Dostaną nową nazwę: demokracje ludowe.

– Ale to w istocie monarchie?

– Tak. Władza jednostki.

– W takim razie czemu tych, którzy będą eliminować starych monarchów zajmując ich miejsca nie mianować carami, królami, imperatorami?

– Ty, Mazur, jesteś w gorącej wodzie kąpany. Bo to szkodliwe z propagandowego punktu widzenia.

– A kto ci każe to ogłaszać? Niech tytuły pozostaną tajne…

VII

Taka praktyka obowiązuje od dawna: w każdym sektorze specjalnym znajduje się dom wypoczynkowy dla likwidatorów, z plażą nad rzeką, z dobrą kuchnią i sympatycznym kucharzem. Pod bokiem jest strzelnica, żeby stalinowscy strzelcy nie wyszli z wprawy. Tuż obok poligon snajperski. Ludzie słyszą strzały za płotem i wiedzą: mają tam strzelnicę, ćwiczą się. Jasne, że eksperymenty też najlepiej przeprowadzać w sektorze specjalnym. Zwłaszcza jeżeli eksperyment łączy w sobie precyzyjne strzelanie na daleki dystans i egzekucję. Bo przecież rozstrzeliwanym jest wszystko jedno, jak przebiega egzekucja – z pistoletu w potylicę, czy z czterech kilometrów z rusznicy przeciwpancernej. Rozstrzelanie, to rozstrzelanie. Z rusznicy nawet lepiej. Snajperzy mogą potrenować, a i skazaniec się nie męczy, umiera natychmiast, bez tych wszystkich żmudnych przygotowań.

Dobra śmierć, to śmierć niespodziewana. Przywożą cię nad piękny brzeg jeziora Seliger i prowadzą do pięknej willi tuż nad wodą. To dacza dla wysokich szarż, pilnie strzeżona. Nikt obcy się nie pałęta i nie ma co myśleć o ucieczce. Możesz przechadzać się w samotności, rozmyślać nad przewrotnym losem: jeszcze wczoraj prycza w celi śmierci, a dziś komfortowe letnisko. I pustka, tylko obłoki płyną po niebie i wiatr kołysze wierzchołkami sosen. Nad Seligerem sosny mają po trzydzieści metrów wysokości. Naokoło pagórki porośnięte lasem nie do przebycia. Tylko wokół daczy wycięto niewielką polanę, szczelnie odgrodzoną od świata. No i siedź sobie, podziwiaj widoki. Możesz się kapać, i tak daleko nie odpłyniesz, bo zatrzyma cię stalowa siatka. Możesz posiedzieć na brzegu. Czyjaś troskliwa ręka pozostawiła nawet zagraniczne magazyny ilustrowane. Możesz się napić kawy. Prawdziwe hiszpańskie expresso. Dawno nie piłeś takich delicji, obywatelu były naczelniku. No, widzisz. Usiądź sobie na brzegu, przy stoliku, delektuj się.

I właśnie wtedy twoja głowa rozłupie się na drobne kawałeczki. Ale ty, obywatelu więźniu, nawet nie zdążysz mrugnąć.

Potem zaproszą tutaj następnego byłego naczelnika. Też będzie pić kawę, nie mogąc się nadziwić.

Dzisiaj dziwi się były czekista, były komendant Amurłagu, dzisiaj aresztant Jarygin. Przywieźli go tutaj wprost z celi śmierci, wymyli, nakarmili, ubrali w garnitur i krawat – i zostawili na brzegu.

VIII

Nie wiem, o czym gadali Stalin i Mazur długimi nocami. Zresztą, co nas to obchodzi? Przecież to nie jest książka o Stalinie, ani o Mazurze, lecz o tej rezerwowej dziewuszce z grupy hiszpańskiej.

A o Stalinie i jego przyjacielu czarodzieju nie mam wam wiele do powiedzenia. Wiadomo tylko, że mglistym, bladym świtem Stalin odprowadzał swojego gościa, ściskał mu dłoń:

– Pomożesz mi?

– Pomogę. Ale pod jednym warunkiem…

– Znam twój warunek: przyszłych władców planety nazwać królami. Mam rację?

IX

Stalin nie śpi po nocach. Zasypia o świcie.

Dziś jednak trafił mu się bezsenny świt.

Żołnierskie łóżko. Szary koc: trzy granatowe pasy z jednej strony i trzy z drugiej. Pod kocem leży Stalin. Patrzy w sufit, zamyka powieki, próbuje zwabić sen. Jednak sen, jak frywolny ptaszek, fruwa w pobliżu, nie pozwala się złapać. Wtedy Stalin znów otwiera oczy i znowu wbija wzrok w sufit.

Problem władzy został rozstrzygnięty: sam siebie wybrał, przegryzł dziesięć milionów gardeł i tym samym udowodnił, że dokonał właściwego wyboru. Teraz trzeba będzie wyzwolić Europę, Azję, Afrykę. Kiedyś w przyszłości wszystkie kraje świata wprowadzą jedyną sensowną metodę wyboru przywódców: każdy wybierze się sam. Ale na razie, na te pierwsze lata i dekady, trzeba będzie krajom przewidzianym do wyzwolenia przyszykować liderów. Przecież nie będzie wybierać tłum, kierujący się wyłącznie powierzchownością kandydatów. Ich selekcją i odchowaniem zajmie się mądry i dobry władca. Wybierając nie będzie się kierować wyglądem, tylko cechami merytorycznymi… Mądry władca już teraz szykuje przywódców, wodzów, liderów dla Europy, Azji, Afryki… Z czasem zajmie się też przywódcami dla Ameryki…

Niech się tłum łudzi, że władza należy do niego. I tak rządzić będą jednostki. Specjalnie w tym celu wyhodowane. Będą rządzić, zasłaniając się imieniem ludu. Taka forma rządów będzie się nazywać demokracją ludową. To najwyższe stadium demokracji.

Stalin już dawno poznał odpowiedzi na prawie wszystkie pytania. Teraz, trapiony bezsennością, chciał tylko po raz kolejny, sam dla siebie, odtworzyć przebieg rozumowania. Żelazna logika Stalina doprowadza te przemyślenia niemal do końca… Niemal. Ma pewne wątpliwości związane z ostatnią kwestią – z formą sprawowania władzy. Chodzi o to, że formy mogą być dwie… Pierwsza: w każdym kraju może być sekretarz generalny partii komunistycznej, wtedy trzeba będzie podrzucić mu drugiego sekretarza… Weźmy przykład Hiszpanii. Generalnym sekretarzem będzie, rzecz jasna, La Pasionaria – ognista i nieugięta Dolores Ibarruri. Któżby inny? Ale już drugiego sekretarza trzeba będzie jej dobrać. Wyhodować i podrzucić. W Bułgarii sekretarzem generalnym będzie towarzysz Dymitrow. A drugiego sekretarza trzeba będzie przygotować. Jest jedna fajna dziewucha w grupie bułgarskiej… W Polsce sekretarzem generalnym… No właśnie, kto w Polsce? A czy to nie wszystko jedno, kto zostanie gensekiem? W końcu gensek nie jest najważniejszy…

Drudzy sekretarze… Wyznaczać tylko tego, kto zaznał smaku krwi. Kto sam zagryzł poprzedniego przewodnika stada… Bojownicy grup specjalnych przejdą szkołę rzeczywistej walki o władzę. Osobiście zlikwidują przywódców wyzwalanych krajów, po czym zajmą ich miejsca…

Drudzy sekretarze…

A może mimo wszystko królowie? Rządzić dziesiątkami i setkami milionów, to piekielna harówka. Trudno wymyślić coś gorszego. Rządzący muszą mieć jakąś rekompensatę za wkład pracy. Od każdego według jego możliwości, każdemu według zasług. Ale jak to pogodzić, żeby nie spłoszyć tłumu? Da się zrobić! Niech rządzący nazywają się drugimi sekretarzami. Oficjalnie. Tymczasowo. Natomiast poufnie będą nosić właściwe tytuły… Kiedyś, w dalszej przyszłości, można będzie doprowadzić do utożsamienia zewnętrznej formy z wewnętrzną treścią… Przecież zniesiono pieniądze. Bo pieniądze są źródłem całego zła. Zamiast pieniędzy wprowadzono sowznaki – radzieckie znaki płatnicze. Bez tego trudno się obejść. Ale ponieważ nie sposób nawet wymówić tej nazwy, dlatego uznano rozsądnie, żeby zamiast wymyślnego: sowznaki, nazwać te cholerne papierki – pieniędzmi.

Zniesiono ordery. Żeby zapanowała równość, żeby nie wywyższał się jeden z drugim. Prawidłowo. Ale przecież trzeba jako wyróżniać najlepszych. W tym celu wprowadzono odznaczenia, które nazwano orderami.

Zniesiono funkcje ministrów. Precz z burżuazyjnym nazewnictwem! Zamiast ministrów wprowadzono komisarzy ludowych. Ale żeby to lepiej brzmiało, trzeba będzie narkomów nazywać ministrami.

Ambasadorów też już nie ma. Miejsce ambasadora zajął polpred – przedstawiciel polityczny. Miejsca oficerów zajęli krasnyje kamandiry. I nie ma generałów. Ale jakże tak bez nich? Jakże to bez lampasów i złotych naramienników? Bez ministrów i ambasadorów? Jakże to bez cara?

Stalin podchodzi do brązowego kanciastego sejfu, wyjmuje kopertę ostemplowaną pięcioma pieczęciami. Spogląda za okno na czubki jodeł, po czym ciska kopertę do płonącego kominka. Następnie bierze czystą kartkę papieru, uśmiecha się pod wąsem, pisze coś grubym granatowym ołówkiem, składa kartkę na cztery i wsuwa do świeżej koperty…

W grupie hiszpańskiej ostatnie wypracowanie.

Dzisiaj żadnych utrudnień: siedź sobie spokojnie i pisz. Przez sześć godzin. Każda dostała dwa zeszyty, wszystkie z nadrukiem ŚCIŚLE TAJNE. Kartki ponumerowane. Każdy zeszyt przeszyty wzdłuż grzbietu dwoma cienkimi sznurkami. Sznurki związano, a supełek zalano łąkową pieczęcią Instytutu Rewolucji Światowej. Nie wyrwiesz ani kartki. Jeden zeszyt to brudnopis. Drugi przeznaczony na właściwe wypracowanie. Do sprawdzenia idą oba. Brudnopis może się okazać ważniejszy niż czystopis. Osoba sprawdzająca chce poznać tok rozumowania autorek…

Dziewczyny otworzyły zeszyty. Czekają.

Zastępca dyrektora Instytutu Rewolucji Światowej towarzysz Chołowanow złamał kolejne pieczęcie na szarej kopercie przeszytej czerwoną nitką, wyjął ze środka kartkę:

– Temat wypracowania…

Chołowanow przeleciał szybko wzrokiem, nie uwierzył, chciał cofnąć się do początku ale zakrztusił się, zakasłał, zupełnie jak kasjer w GOSBANKU. W końcu zapanował nad sobą. Chrapliwie wypuścił powietrze z płuc i oznajmił obcym głosem:

– Temat wypracowania: „Gdybym była carycą”.

Загрузка...