XXVII


Malmström i Mohrén napadli na bank w piątek czternastego lipca. Dokładnie za kwadrans trzecia wkroczyli w drzwi, ubrani w maski Kaczora Donalda, w gumowe rękawiczki i pomarańczowe wiatrówki. W rękach mieli pistolety dużego kalibru i Mohrén od razu strzelił w sufit. By wszyscy obecni zrozumieli, o co chodzi, zawołał bardzo niepoprawną szwedczyzną:

– Napad na bank!

Hauser i Hoff mieli na sobie zwykle wyjściowe garnitury i na głowach czarne kaptury z otworami na oczy. Hauser był uzbrojony w pistolet maszynowy, Hoff w obrzynek Moritza. Zatrzymali się przy drzwiach, by strzec otwartej drogi do samochodów. Hoff wahadłowo przesuwał lufę karabinu, by trzymać na odległość znajdujących się na zewnątrz, Hauser zajął z góry ustaloną pozycję, pozwalającą mu strzelać tak do wnętrza lokalu, jak na ulicę.

Malmström i Mohrén zabrali się do systematycznego opróżniania kas.

Nigdy jeszcze nie szło wszystko tak co do joty zgodnie z planem.

Pięć minut temu na placyku przed garażami przy Rosenlundsgatan eksplodował samochód, stary gruchot. Bezpośrednio po wybuchu ktoś oddał serię strzałów w różnych kierunkach i jakiś dom zaczął się palić gwałtownie rozszerzającym się płomieniem. Antreprener A, który zainscenizował te hałaśliwe wydarzenia, raźnym krokiem przemaszerował na sąsiednią ulicę, wsiadł do swego samochodu i pojechał do domu.

W minutę później skradziona platforma do przewozu mebli wjechała tyłem w bramę dziedzińca domu policji, ukosem, tak że ugrzęzła w bramie. Z czeluści platformy runęła lawina kartonowych pudeł wypełnionych watą drzewną, przesyconą naftą, wszystko to zaczęło natychmiast płonąć.

W tym czasie antreprener B spokojnie szedł trotuarem, na pozór zupełnie obojętny wobec zamieszania, jakie spowodował.

Tak, wszystko odbyło się dokładnie według wyliczeń. Wszystko do najdrobniejszych szczegółów zgadzało się z planem i wykonane zostało punkt po punkcie.

Z policyjnego punktu widzenia też wszystko niemal pokrywało się z tym, czego oczekiwano. Wszystko stało się tak, jak przewidywano i w oczekiwanej porze.

Tylko jeden mały szkopuł.

Malmström i Mohrén nie napadli na żaden bank w Sztokholmie. Napadli na bank w Malmö.

Per Månsson, inspektor przy brygadzie śledczej policji kryminalnej w Malmö, siedział w swym pokoju i popijał kawę. Miał widok na dziedziniec. Przełykał właśnie kęs drożdżowego ciastka, gdy huknęło i wielka tłusta chmura dymu zakłębiła się od strony wjazdu. Jednocześnie Benny Skacke – rokujący wielkie nadzieje młodzieniec, któremu mimo usilnych starań zrobienia kariery udało się zostać zaledwie asystentem – gwałtownie otworzył drzwi i krzyknął, że wydarzyły się właśnie alarmujące katastrofy. Przy Rosenlundsgatan jakiś zamach, coś wysadzono w powietrze, wywiązała się tam także podobno dzika strzelanina i co najmniej jeden budynek się pali.

Skacke, choć już trzy i pół roku mieszkał w Malmö – nigdy nie słyszał nawet o Rosenlundsgatan i nie wiedział, gdzie to jest. Per Månsson wiedział, bo znał swoje miasto jak własną kieszeń, i wydało mu się bardzo osobliwe, że zamachu dokonano przy tej zapomnianej ulicy w tak spokojnej dzielnicy jak Sofielund.

Lecz ani on, ani nikt inny nie miał możliwości zastanowienia się. Cały pozostający do dyspozycji personel został skierowany do południowej części miasta, a jednocześnie sama kwatera policji okazała się zagrożona; dobrą chwilę potrwało, nim się zorientowano, że wszystkie rezerwowe pojazdy zostały po prostu odcięte na dziedzińcu. W pojedynkę przedostawali się na Rosenlundsgatan taksówkami i prywatnymi samochodami, w których nie było radia.

Månsson przybył tam siedem po trzeciej. Pogotowie miejskiej straży pożarnej już ugasiło pożar, który był najwidoczniej wynikiem podpalenia i spowodował tylko nieznaczne szkody w pustym garażu. Na terenie alarmu znalazły się już znaczne siły policji, ale prócz mocno pogruchotanego starego samochodu nie widać było nic specjalnie podejrzanego. W osiem minut później policjant na motocyklu złapał informację radiową, że w city napadnięto na bank.

O tej porze Malmström i Mohrén już opuścili miasto. Widziano ich odjeżdżających z banku niebieskim fiatem, nikt ich nie ścigał. W pięć minut później rozdzielili się, przesiedli do dwóch różnych samochodów.

Kiedy policji udało się wreszcie uporać z zamieszaniem pod własnym progiem, pozbyć platformy meblowej i uciążliwych pudeł z watą, zamknięto wszystkie drogi wylotowe z miasta. Ogłoszono alarm, zaczęto szukać samochodu, którym przestępcy uciekli.

Znaleziono go po trzech dniach w szopie na terenie Portu Wschodniego, razem z wiatrówkami, maskami, gumowymi rękawiczkami, pistoletami i różnymi innymi drobiazgami.

Hauser i Hoff zasłużyli na okrągłe sumy, zdeponowane na kontach ich żon. Prawie przez dziesięć minut po ucieczce Mohréna i Malmströma trzymali straż przed bankiem.

Odeszli dopiero, kiedy ukazali się pierwsi policjanci. Przypadkiem był to pieszy patrol, dwaj posterunkowi mający bardzo małe doświadczenie we wszystkim prócz przepędzania uczniaków, pijących piwo w miejscach publicznych. Ich udział ograniczył się do krzyczenia w ręczne radionadajniki aż do ochrypnięcia. O tej porze nie było prawie w Malmö policjanta, który by nie krzyczał w nadajnik, nikt natomiast nie słuchał tego, co wykrzykiwali.

Hauser dał sobie jakoś radę, na co nikt nie liczył, a najmniej on sam, nie zaczepiany wydostał się z kraju przez Helsingborg i Helsingör.

Hoff został zatrzymany z powodu niezwykłego przeoczenia. Za pięć czwarta wszedł na pokład promu w Malmö, ubrany w czarny garnitur, białą koszulę, krawat i czarny kaptur, model Ku-Klux-Klan. Z natury roztargniony zapomniał zdjąć kaptur. Na przystani policjanci i celnicy przepuścili go, sądząc, że na promie odbędzie się pewnie maskarada albo kawalerski wieczór przedślubny. Dopiero personel statku uznał go za postać dość osobliwą i po przybyciu do Frihavnen przekazał nie uzbrojonemu i starszemu wiekiem duńskiemu policjantowi, który ze zdumienia o mało nie upuścił butelki z piwem, gdy w małym pokoiku posterunku na przystani aresztowany dobrodusznie ułożył na stole dwa nabite pistolety, bagnet i odbezpieczony granat. Duńczyk prędko wrócił do siebie, krzepiące było zwłaszcza to, że więzień miał tak przyjemnie brzmiące nazwisko.

Prócz biletu do Frankfurtu Hoff miał przy sobie trochę pieniędzy, dokładnie licząc, czterdzieści marek, dwie dziesiątki duńskie i trzy trzydzieści pięć w walucie szwedzkiej.

Tyle z łupu udało się odzyskać.

W ten sposób strata banku ograniczyła się do dwóch milionów sześciuset trzydziestu tysięcy czterystu dziewięćdziesięciu koron i sześćdziesięciu pięciu öre.

W Sztokholmie zdarzyły się rzeczy osobliwe. Najprzykrzejsza przytrafiła się Einarowi Rönnowi.

Przydzielono mu mniej ważne zadanie, wraz z sześcioma szeregowymi policjantami miał pilnować Rosenlundsgatan i ująć antreprenera A. Ponieważ ulica jest długa, musiał rozdzielić swe niewielkie siły możliwie najkorzystniej, jeden ruchomy oddziałek: dwóch ludzi w samochodzie, pozostali zostali ustawieni w punktach strategicznych.

Buldożer Olsson zalecił mu spokój, a przede wszystkim, powiedział, cokolwiek się zdarzy, nie dać się wytrącić z równowagi, nie tracić przytomności umysłu.

Za dwadzieścia dwie trzecia Rönn stał na trotuarze naprzeciw Bergsgruvan i czuł się względnie bezpieczny, gdy podeszli do niego dwaj młodzi ludzie. Wyglądali tak, jak przeważnie młodzi ludzie obecnie wyglądają, to znaczy niechlujnie.

– Mogę ustrzelić papierosa? – powiedział jeden.

– Owszem, to znaczy nie – pokojowo powiedział Rönn. – Nie mam papierosów.

W sekundę później w jego brzuch mierzył sztylet a łańcuch od roweru świsnął w niepokojącej bliskości jego głowy.

– Ach ty rybojadzie – powiedział młodzian ze sztyletem. I jednym tchem, zwracając się do kompana dodał: – Ściągaj portfel, ja biorę zegarek i obrączkę.

Rönn nigdy nie był zbyt mocny w dżiu-dżitsu czy karate, coś jednak z tego, co ćwiczył w sali gimnastycznej, zapamiętał.

Dość zręcznie podstawił nogę temu z nożem, który klapnął ze zdumieniem. Dalszy ciąg już nie był tak udany; choć Rönn odchylił głowę tak szybko, jak się dało, dostał mocno łańcuchem powyżej prawego oka, lecz nim zupełnie pociemniało mu w oczach, zdążył złapać napastnika numer dwa i pociągnąć go z sobą na trotuar.

– Teraz koniec pieśni – syknął ten ze sztyletem. Lecz ruchomy oddziałek już nadjechał i nim Rönnowi powróciła jasność spojrzenia, policjanci już wygrzmocili powalonych rzezimieszków pałkami i kolbami i założyli im kajdanki.

Ten z łańcuchem od roweru pozbierał się pierwszy, krew mu spływała po twarzy, rozejrzał się dokoła i powiedział niedowierzająco:

– Co się stało?

– Wszedłeś, chłopcze, prosto w pułapkę – powiedział jeden z policjantów.

– Pułapka? Policyjna? Na nas? Macie wy dobrze w głowie? Myśmy tylko chcieli oskrobać dorsza.

Rönn znowu miał potężnego guza, jedyne zresztą uszkodzenie fizyczne, jakiego doznała w tym dniu grupa specjalna.

Bo poza tym chodziło raczej o dolegliwości psychiczne.

W swej znakomicie wyposażonej technicznie furgonetce, w której mieściła się centrala całej operacji, Buldożer Olsson wiercił się i podskakiwał w niecierpliwym wyczekiwaniu, przeszkadzając nie tylko radiotechnikowi, który usiłował wykonywać swoją pracę, ale i Kollbergowi, który też tam tkwił.

Od chwili kulminacyjnego napięcia, od za piętnaście trzecia, minuty się dłużyły i mijały z dręczącą powolnością.

O trzeciej personel banku zaczął ostentacyjnie szykować się do zamknięcia i dość pokaźna grupa policyjna znajdująca się w banku, kierowana przez Gunvalda Larssona, nie mogła przeszkodzić pracownikom w wykonywaniu zwykłych czynności.

Wszystkim udzieliło się uczucie ogromnej pustki, lecz Buldożer Olsson powiedział:

– Tylko chwilowo zostaliśmy przechytrzeni, moi panowie. A może nawet i to nie. Roos podejrzewa, że my podejrzewamy i ma nadzieję, że się zgubimy. Polecił Malmströmowi i Mohrénowi uderzyć w następny piątek, od dziś za tydzień. Właściwie tylko strata czasu, dla niego, nie dla nas.

O wpół do czwartej nadeszły pierwsze niepokojące raporty. Do tego stopnia alarmujące, że natychmiast wycofano się do kwatery głównej na Kungsholmen, by stamtąd czuwać nad rozwojem wypadków. W ciągu najbliższych godzin telexy nieustannie wystukiwały nowe raporty.

Obraz stopniowo stawał się coraz jaśniejszy, ale to wymagało czasu.

– Milano oznaczało najwidoczniej nie to, coś myślał – chłodno powiedział Kollberg.

– Nie – powiedział Buldożer. – To miało być Malmö. Zręcznie.

Przez dość długą chwilę siedział zupełnie spokojnie.

– Kto mógł u licha wiedzieć, że ulice w Malmö nazywają się tak samo – powiedział Larsson.

– I że prawie wszystkie nowe lokale bankowe buduje się według tego samego wzoru – dodał Kollberg.

– Powinniśmy byli wiedzieć, moi panowie – wykrzyknął Buldożer. – Roos wiedział. Teraz mamy ostrzeżenie. Zapominamy o racjonalizacji. Budownictwo standardowe jest tańsze. Roos nas podpuścił na Sztokholm, ale następnym razem mu się nie uda. Trzeba tylko znowu się wziąć do roboty.

Buldożer wstał i pozornie już uspokojony, spytał:

– A gdzie jest Werner Roos?

– W Istambule – odpowiedział Gunvald Larsson. – Ma parę dni wolnych i tam wypoczywa.

– Ach tak – rzekł Kollberg. – Ciekawe, gdzie wypoczywają Malmström i Mohrén.

– To nie ma znaczenia – powiedział Buldożer, odzyskując nieco zwykłego żaru. – Łatwo przyszło, łatwo poszło. Wkrótce wrócą. Wtedy będzie kolej na nas.

– Tak sądzisz – z powątpiewaniem zauważył Kollberg.

Sytuacja przestała być zagadkowa, choć z drugiej strony był już późny wieczór.

Malmström na przykład zdążył już zajechać w Genewie do hotelu, w którym miał pokój zamówiony przed trzema tygodniami.

Mohrén był w Zurychu. Zamierzał jednak następnego dnia odlecieć do Ameryki Południowej.

Niewiele zdążyli sobie powiedzieć w ciągu tych kilku minut w szopie, przy zmianie samochodów.

– Nie przepuść ciężko zdobytych pieniędzy na kalesony i na baby bez żadnej wartości – karcąco powiedział Mohrén.

– Cholernie dużo zgarnęliśmy – powiedział Malmström. – Gdzie my się pozbędziemy tej forsy?

– Wpłacimy do banku, jasne – powiedział Mohrén. – A ty jak myślałeś?

W parę dni później Werner Roos siedząc w barze „Hilton Istambul” sączył daiquiri i czytał „Herald Tribune”. Po raz pierwszy udało mu się zostać zauważonym przez ten wybredny organ wiadomości. Jednoszpaltowy krótki artykuł pod lakonicznym tytułem Napad na bank w Szwecji. Tekst podawał ważniejsze dane, na przykład sumę. Co najmniej pół miliona dolarów. I jeszcze jedna mniej istotna wiadomość.


Reprezentant szwedzkiej policji stwierdził w swej wypowiedzi, że wiadome jest, jaka organizacja kryje się za tym rabunkiem.


Nieco poniżej jeszcze jedna wiadomość ze Szwecji:


Zbiorowa ucieczka z więzienia. Dziś piętnastu najniebezpieczniejszych szwedzkich specjalistów od napadów na banki zbiegło z Kumla, więzienia uważanego za absolutnie pewne, uniemożliwiające ucieczkę.


Ta ostatnia wiadomość dotarła do Buldożera Olssona, właśnie gdy po raz pierwszy od wielu tygodni położył się obok żony we własnym łóżku. Natychmiast wyskoczył i biegając po sypialni powtarzał z zachwytem:

– Jakie możliwości! Jakie fantastyczne możliwości! Teraz wojna na śmierć i życie!

Загрузка...