ROZDZIAŁ 19

Następnego ranka moje pierwsze myśli pobiegły ku jeździe konnej.

Przeczesałam szczotką włosy, wypłukałam usta i wciągnęłam parę czarnych obcisłych rajstop. Ze wszystkich rzeczy, jakie zabrałam ze sobą, one najbardziej przypominały bryczesy do konnej jazdy. Gdybym włożyła pantofle do biegania, nie mogłabym w nich utrzymać stóp w strzemionach, toteż zamiast nich włożyłam mokasyny. Nie było to dokładnie takie obuwie, jakiego potrzebowałam, ale mogło wystarczyć. Mojego stroju dopełniła podkoszulka z długimi rękawami i pulower z polaru. Ściągnęłam włosy w koński ogon i wróciłam do sypialni.

Matthew uniósł brwi, gdy wpadłam do jego pokoju, i zatrzymał mnie ręką, nie pozwalając mi zrobić ani kroku dalej. Stał oparty o szerokie sklepione wejście na schody, ubrany w ciemnoszare spodnie i czarny sweter.

– Pojeździmy konno po południu.

Oczekiwałam tego. Kolacja z Ysabeau przebiegła w najlepszym razie w napięciu, a w nocy nawiedzały mnie senne koszmary. Matthew kilka razy wspinał się po schodach, żeby się upewnić, czy go nie potrzebuję.

– Czuję się świetnie. Nic na świecie nie zrobi mi tak dobrze, jak ruch i świeże powietrze. – Gdy znowu próbowałam przejść obok niego, zatrzymało mnie jego mroczne spojrzenie.

– Jeśli choćby zachwiejesz się w siodle, każę ci wrócić do domu. Zrozumiałaś?

– Zrozumiałam.

Gdy dotarliśmy na dół, skierowałam się do jadalni, ale Matthew pociągnął mnie w drugą stronę.

– Zjemy w pomieszczeniach kuchennych – powiedział spokojnie. Żadnego formalnego śniadania z Ysabeau, która wpatrywałaby się we mnie znad egzemplarza „Le Monde”. To była dobra wiadomość.

Zjedliśmy w izbie, która wyglądała na pokój gospodyni, naprzeciwko buzującego ognia w kominku, przy stole zastawionym dwoma nakryciami, chociaż byłam jedyną osobą, która zajadała doskonałe, obfite potrawy przygotowane przez Marthe. Na porysowanym, okrągłym drewnianym stole stał olbrzymi dzban herbaty owinięty w lniany ręcznik, żeby zachował ciepło. Marthe obrzuciła mnie zatroskanym spojrzeniem, krzywiąc się na ciemne kółka pod moimi oczami i bladą cerę.

Gdy odłożyłam widelec, Matthew sięgnął po piramidę pudeł zwieńczoną kaskiem pokrytym czarnym welwetem.

– To dla ciebie – powiedział, kładąc wszystko na stole.

Nakrycie głowy nie wymagało wyjaśnień. Swym kształtem przypominało wysoki kask do bejsbola i było obszyte z tyłu wstęgą z grubego materiału. Pomimo welwetowego pokrycia i wstęgi kask był bardzo sztywny i pomyślany tak, żeby chronić przed uszkodzeniem wrażliwą ludzką czaszkę przy uderzeniu o ziemię w razie upadku z konia. Nie cierpiałam tych rzeczy, ale było to mądre zabezpieczenie.

– Dziękuję. A co jest w tych pudłach?

– Otwórz i zobacz sama.

W pierwszym pudle znajdowała się para czarnych bryczesów, które miały łaty naszyte na wewnętrznej stronie kolan do trzymania się siodła. Jazda w nich byłaby dużo przyjemniejsza niż w moich cienkich delikatnych rajstopach. Wyglądało na to, że będą na mnie pasować. Podczas mojej drzemki Matthew musiał wykonać sporo telefonów, podając przybliżone miary. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością.

W drugim pudle znajdowała się czarna watowana kamizelka z długimi połami i metalowymi wzmocnieniami, wszytymi do szwów. Wyglądała niewygodnie i nieporęcznie jak skorupa żółwia. Tak też niewątpliwie bym się w niej poczuła.

– Ona nie będzie mi potrzebna – uznałam, unosząc ją i marszcząc brwi.

– Będzie, jeżeli masz zamiar pojeździć na koniu. – W jego głosie nie było najmniejszego śladu emocji. – Mówisz, że jesteś doświadczona. Jeżeli tak, to bez najmniejszego problemu dostosujesz się do jej wagi.

Zaróżowiłam się i poczułam w koniuszkach palców ostrzegające mrowienie. Matthew przyglądał mi się z ciekawością, a Marthe podeszła do drzwi i pociągnęła nosem. Zrobiłam kilka wdechów i wydechów, aż mrowienie ustało.

– Zapinasz pas w moim samochodzie – powiedział obojętnym tonem Matthew. – Jadąc na moim koniu, będziesz miała na sobie tę kamizelkę.

Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w milczącej próbie sił. Pokonała mnie myśl o świeżym powietrzu, a w oczach Marthe błysnęło rozbawienie. Bez wątpienia nasze negocjacje musiały być dla niej równie zabawne, jak wymiana uszczypliwości między Ysabeau a jej synem.

Ustąpiłam bez słowa i pociągnęłam do siebie ostatnie pudło. Było długie i ciężkie, a po uniesieniu pokrywy dobył się z niego ostry zapach skóry.

Czarne buty z cholewami do kolan. Nigdy nie brałam udziału w pokazach jeździeckich i miałam ograniczone możliwości finansowe, toteż nie byłam nigdy właścicielką pary butów do konnej jazdy. Te tutaj były prześliczne, miały zakrzywione cholewy i były z miękkiej skóry. Dotknęłam palcami lśniącej powierzchni.

– Dziękuję – westchnęłam zachwycona niespodzianym prezentem.

– Jestem pewien, że będą pasować – zauważył Matthew, spoglądając czule.

– Chodź, dziewczyno! – zawołała wesoło Marthe od drzwi. – Przebierz się.

Ledwie znalazłam się w pomieszczeniu na bieliznę, zsunęłam mokasyny i ściągnęłam rajstopy. Marthe wzięła ode mnie moje podniszczone rzeczy, a ja zabrałam się do wciągania bryczesów.

– Był czas, kiedy kobiety nie jeździły konno jak mężczyźni – westchnęła Marthe, spoglądając na mięśnie na moich nogach i kręcąc głową.

Gdy wróciłam, Matthew rozmawiał przez telefon, wydając instrukcje osobom, które działały w jego świecie i wymagały jego kierownictwa. Popatrzył na mnie z uznaniem.

– Będzie ci w nich wygodniej – powiedział, a potem podniósł się i sięgnął po buty. – Nie ma tutaj suki. Będziesz musiała iść do stajni w swoich mokasynach.

– Nie, wolę włożyć je od razu – zdecydowałam, wyciągając po nie rękę.

– W takim razie usiądź. – Pokręcił głową, dziwiąc się mojej niecierpliwości. – Nie uda ci się wciągnąć ich za pierwszym razem bez pomocy. – Uniósł krzesło razem ze mną i odwrócił je tak, żeby mieć więcej miejsca do manewrowania. Przytrzymał prawy but, a ja wsunęłam w niego nogę do kostki. Miał słuszność. Choćbym ciągnęła nie wiadomo jak długo, nie zdołałabym przesunąć stopy przez sztywne załamanie w kostce. Matthew stanął nad butem, ujął go za obcas i czubek i zaczął kręcić nim ostrożnie, podczas gdy ja ciągnęłam za cholewkę. Po kilku minutach tych wysiłków moja stopa znalazła się wreszcie na miejscu. Matthew mocnym ruchem dopchnął podeszwę i but dopasował się do mojej nogi.

Włożywszy oba buty, wyciągnęłam nogi i przyjrzałam się im z podziwem. Matthew pociągał i poklepywał tu i tam, przesunął też zimne palce pod górnymi krawędziami cholewek, żeby się upewnić, czy nie tamują krążenia krwi. Podniosłam się z uczuciem, że mam niezwykle długie nogi, po czym zrobiłam kilka sztywnych kroków i mały obrót.

– Dziękuję. – Zarzuciłam mu ręce na szyję, unosząc się na czubkach moich nowych butów. – Jestem nimi zachwycona.

Matthew zaniósł do stajni kamizelkę i kask, niemal tak samo jak nosił mój komputer i matę do jogi w Oksfordzie. Drzwi stajni były szeroko otwarte i dochodziły z niej odgłosy świadczące o tym, że coś się tu dzieje.

– Georges? – zawołał Matthew.

Zza rogu wyłonił się niski, żylasty mężczyzna w nieokreślonym wieku. Nie był wampirem. Niósł siodło i zgrzebło. Gdy mijaliśmy boks Baltazara, ogier uderzył gniewnie kopytem o ziemię i potrząsnął łbem. „Coś mi obiecałaś”, zdawał się mówić. Miałam w kieszeni małe jabłko, które dała mi Marthe.

– Masz tu, malutki – powiedziałam, wyciągając je na otwartej dłoni.

Matthew przyglądał się czujnie, jak Baltazar wyciąga szyję i sięga delikatnie wargami, żeby zabrać jabłko z mojej ręki. Gdy już miał je w pysku, spojrzał triumfująco na swojego właściciela.

– Tak, widzę, że udajesz grzeczne książątko – powiedział chłodno Matthew – ale to nie oznacza, że przy najbliższej okazji nie będziesz się zachowywał jak szatan. – Baltazar uderzył niecierpliwie kopytami o ziemię.

Minęliśmy pomieszczenie gospodarcze. Oprócz zwykłych siodeł, uzd i cugli znajdowały się tam także drewniane konstrukcje, które przypominały coś w rodzaju małego fotela z dziwnymi podstawkami z jednej strony.

– Co to jest?

– Damskie siodła – wyjaśnił Matthew, a potem zsunął pantofle i wciągnął na nogi parę porządnie podniszczonych butów z cholewami. Jego stopy wśliznęły się z łatwością do środka już po zwykłym dociśnięciu obcasów do ziemi i pociągnięciu za cholewy. – Ysabeau woli je od męskich.

Stojące już na majdanie Dahr i Rakasa odwróciły głowy, zdając się przysłuchiwać z ciekawością szczegółowej dyskusji, którą Georges i Matthew wszczęli na temat terenowych przeszkód, jakie mogliśmy napotkać. Wyciągnęłam dłoń do Dahra, żałując, że nie mam już jabłek w kieszeni. Wałach wydawał się zawiedziony, kiedy poczuł słodki zapach.

– Następnym razem – obiecałam mu. Schyliwszy się pod jego szyją, podeszłam do Rakasy.

– Witaj, ślicznotko.

Rakasa uniosła prawą przednią nogę i wyciągnęła głowę w moim kierunku. Przeciągnęłam dłońmi po jej szyi i łopatkach, żeby przyzwyczaiła się do mojego zapachu i dotyku, i pociągnęłam za siodło, sprawdzając, czy popręg jest dociągnięty, a kocyk pod siodłem ułożony gładko. Obejrzała się za mną, obwąchując mnie badawczo, i parsknęła, dotknąwszy nosem kieszeni mojego pulowera, w której było jabłko. Potrząsnęła gniewnie łbem.

– Tobie też przyniosę – obiecałam ze śmiechem, kładąc zdecydowanym ruchem lewą dłoń na jej zadzie. – Trzeba cię obejrzeć.

Konie lubią dotykanie ich kopyt mniej więcej tak samo jak czarownice pławienie w wodzie – to znaczy nieszczególnie. Ale, z przyzwyczajenia i z powodu pewnych uprzedzeń, nigdy nie wsiadłam na konia, nie sprawdziwszy przedtem, czy nic nie utkwiło w miękkich częściach ich kopyt.

Kiedy się wyprostowałam, dwaj mężczyźni przyglądali mi się bacznie. Georges powiedział coś, co mogło oznaczać, że dam radę. Matthew kiwnął w zamyśleniu głową, podając mi kamizelkę i kask. Kamizelka była obcisła i sztywna, ale okazało się, że nie jest tak źle, jak się obawiałam. Kask napotkał zgrubienie mojego końskiego ogona, toteż zsunęłam niżej elastyczną opaskę, żeby się dopasował, a potem zapięłam pasek pod brodą. Matthew zdążył znaleźć się na czas tuż za moimi plecami, gdy chwyciłam cugle i włożyłam lewą nogę do strzemienia Rakasy.

– Nie zaczekasz, żeby cię podsadzić? – burknął mi do ucha.

– Sama umiem wsiąść na konia – odparłam z przekonaniem.

– Ale nie musisz. – Matthew ujął mnie złożonymi dłońmi za goleń i uniósł bez wysiłku na siodło. Następnie sprawdził długość strzemion, upewnił się jeszcze raz, czy popręg jest dociągnięty, i w końcu podszedł do swojego konia. Wskoczył na siodło z przećwiczoną pewnością, która sugerowała, że siadywał w końskim siodle przez całe stulecia. Znalazłszy się w nim, wyglądał jak król.

Rakasa zaczęła niecierpliwie tańczyć, toteż ścisnęłam piętami jej boki. Uspokoiła się, ale zdawała się czymś zaintrygowana.

– Spokojnie – szepnęłam do niej. Kiwnęła łbem i wytrzeszczyła oczy przed siebie, strzygąc uszami na prawo i lewo.

– Objedź podwórze, a ja tymczasem sprawdzę moje siodło – powiedział obojętnym tonem Matthew, unosząc lewe kolano na łopatkę Dahra i manipulując przy rzemieniu strzemienia. Zmrużyłam oczy. Jego strzemiona nie wymagały żadnych poprawek. Matthew chciał sprawdzić moje jeździeckie umiejętności.

Objechałam na Rakasie stępa pół obwodu podwórza, żeby zobaczyć, jak się porusza. Andaluzyjska klacz po prostu tańczyła, unosząc delikatnie nogi i stawiając je mocno pięknym, kołyszącym ruchem. Docisnęłam obie pięty do jej boków i taniec Rakasy przeszedł w równie kołyszący gładki trucht. Minęliśmy wampira, który udawał, że poprawia siodło. Georges oparł się o płot, uśmiechając się szeroko.

– Moja śliczna – szepnęłam cicho. Rakasa odwróciła do tyłu lewe ucho i lekko przyspieszyła. Przycisnęłam łydkę do jej boku tuż za strzemieniem i przeszła w galop, wyciągając do przodu przednie kopyta i wyginając szyję. Czy Matthew byłby bardzo zły, gdybyśmy przeskoczyły płot?

Byłam pewna, że bardzo.

Rakasa zawróciła w rogu podwórza i zwolniłam jej bieg do truchtu.

– I co? – spytałam.

Georges kiwnął głową i otworzył bramę majdanu.

– Masz dobrą postawę – stwierdził Matthew, oglądając się na mnie. – I dobrze trzymasz ręce. Powinnaś dać sobie radę. A przy okazji – dodał zwyczajnym tonem, pochylając się ku mnie i zniżając głos – gdybyś przeskoczyła w polu przez jakiś żywopłot, będzie to na dzisiaj koniec jazdy.

Gdy minęliśmy ogrody i wyjechaliśmy za dawną bramę, znaleźliśmy się u wejścia do gęstniejącego lasu. Matthew przeciągnął po nim wzrokiem. Zanurzywszy się na kilka metrów między drzewa, zaczął się odprężać, starając się dostrzec wszelkie obecne tu stworzenia. Stwierdził, że żadne z nich nie należy do gatunku dwunożnych.

Matthew przeszedł Dahrem w kłus, ale Rakasa czekała posłusznie, aż dam jej odpowiedni sygnał. Zrobiłam to i znowu zdumiałam się jej płynnym ruchem.

– Jakiej rasy jest Dahr? – spytałam, zauważywszy jego równie gładki bieg.

– Przypuszczam, że można go zaliczyć do destrierów – wyjaśnił Matthew. Były to konie, które niosły rycerzy na wyprawy krzyżowe. – Hodowano je dla ich szybkości i zwrotności.

– Myślałam, że destriery były potężnymi końmi bojowymi. – Dahr był większy od Rakasy, ale niewiele.

– Były duże, jak na owe czasy. Ale nie były dość potężne, żeby nieść do bitwy mężczyzn z mojej rodziny, przynajmniej wtedy, gdy mieliśmy na sobie zbroję i broń. Ćwiczyliśmy na takich koniach jak Dahr i jeździliśmy na nich dla przyjemności, ale walczyliśmy na perszeronach, takich jak Baltazar.

Zatopiłam wzrok między uszami Rakasy, starając się znaleźć dość odwagi, żeby poruszyć inny temat.

– Mogę cię zapytać o coś, co dotyczy twojej matki?

– Oczywiście – odparł Matthew, odwracając się w siodle. Oparł jedną dłoń na biodrze, trzymając lekko drugą ręką cugle swojego konia. Teraz wiedziałam już z absolutną pewnością, jak wyglądał średniowieczny rycerz na końskim grzbiecie.

– Dlaczego ona tak bardzo nienawidzi czarownic? Wampiry i czarodzieje to tradycyjni wrogowie, ale niechęć Ysabeau do mnie wychodzi poza przyjęte granice. Wydaje się, jakby było w niej coś osobistego.

– Przypuszczam, że chciałabyś usłyszeć lepsze wytłumaczenie niż to, że pachniesz jak wiosna.

– Tak, chcę poznać rzeczywiste powody.

– Ona jest zazdrosna. – Matthew klepnął Dahra po łopatce.

– Ale czego ona może mi zazdrościć?

– Przyjrzyjmy się sprawie. Twoich mocy, a szczególnie czarodziejskiego daru przewidywania przyszłości. Twojej zdolności do posiadania dzieci i przekazywania tej mocy nowemu pokoleniu. A jak przypuszczam, także łatwości, z jaką umieracie – powiedział w zamyśleniu.

– Ysabeau miała przecież dzieci, ciebie i Louisę.

– Tak, Ysabeau stworzyła nas oboje. Ale myślę, że to nie jest całkiem to samo, co urodzić dziecko.

– A dlaczego ona zazdrości czarownicom jasnowidzenia?

– To musi mieć związek ze sposobem, w jaki sama się odrodziła. Ten, kto zrobił z niej wampirzycę, nie prosił o pozwolenie. – Matthew sposępniał. – Chciał ją mieć za żonę, więc po prostu wziął ją i zamienił w to, czym jest do dziś. Miała opinię osoby jasnowidzącej i była jeszcze dość młoda, żeby mieć ciągle nadzieję na posiadanie dzieci. Ale kiedy została wampirzycą, obie te rzeczy zostały jej odebrane. Nigdy nie pogodziła się z tym całkowicie, a czarownice przypominają jej stale o tamtym utraconym życiu.

– Dlaczego zazdrości czarownicom tego, że tak łatwo umierają?

– Ponieważ odczuwa brak mojego ojca. – Matthew urwał nagle. Uświadomiłam sobie, że wydusiłam z niego dość zwierzeń.

Drzewa się przerzedziły i Rakasa zaczęła niespokojnie strzyc uszami.

– Jedź – rzucił Matthew zrezygnowanym tonem, wskazując otwartą przestrzeń przed nami.

Dotknęłam piętami boków Rakasy i klacz wyrwała do przodu, gryząc wędzidło w pysku. Zwolniła, wspinając się na wzgórze. A gdy dotarła do jego grzbietu, zaczęła zadzierać łeb i potrząsać nim, wyraźnie ciesząc się tym, że Dahr stoi na dole, podczas gdy ona się tu wdrapała. Wykręciłam nią szybką ósemkę, kontrując cuglami, żeby się nie potknęła przy skręcaniu.

Dahr ruszył znowu, już nie galopem, ale cwałem. Jego czarny ogon płynął za nim, a kopyta uderzały o ziemię z niewiarygodną prędkością. Pociągnęłam lekko wodze Rakasy, żeby ją zatrzymać. Więc to była silna strona destrierów. Mogły ruszyć z miejsca i rozpędzić się do prawie stu kilometrów na godzinę, niczym dobrze przygotowany sportowy samochód. Zbliżając się, Matthew nie zrobił nic, żeby zwolnić, ale Dahr osadził się nagle w miejscu o dwa metry od nas, robiąc lekko bokami z wysiłku.

– Coś takiego! Nie pozwalasz mi przeskoczyć przez płot, a sam urządzasz takie popisy – zażartowałam złośliwie.

– Dahr ma za mało ruchu. Potrzebuje dokładnie czegoś takiego. – Matthew wyszczerzył zęby i poklepał konia po łopatce. – Masz ochotę na mały wyścig? Oczywiście damy ci fory na starcie – powiedział z dwornym ukłonem.

– Jasne, że tak. Dokąd?

Matthew wskazał samotne drzewo na grzbiecie wzgórza i popatrzył na mnie, czekając na pierwszą oznakę ruchu.

Wybrał cel, który można było osiągnąć, nie wpadając na nic. Być może Rakasa nie potrafiła osadzać się tak nagle jak Dahr.

Nie było sposobu, żeby zaskoczyć czymś wampira lub żeby moja klacz, mimo jej płynnego ruchu, mogła pokonać Dahra, biegnąc pod górę. Mimo to pałałam chęcią przekonania się, jak dobrze spisze się mój koń. Pochyliłam się do przodu i poklepałam Rakasę po szyi, opierając przez chwilę brodę na jej ciepłym ciele z zamkniętymi oczami.

– Leć – zachęciłam ją cicho.

Rakasa wyrwała do przodu tak, jakby dostała uderzenie w zad. Zdałam się całkowicie na moje instynkty.

Uniosłam się w siodle, żeby ułatwić jej dźwiganie ciężaru, i zawiązałam cugle w luźny węzeł. Gdy klacz zaczęła galopować równym tempem, opuściłam się na siodło, ściskając nogami jej rozgrzane boki. Wysunęłam stopy z niepotrzebnych strzemion i uczepiłam się palcami jej grzywy. Zza moich pleców dochodził tętent kopyt Dahra. Poczułam się jak w niedawnym śnie, w którym uciekałam przed goniącymi mnie psami i końmi. Zacisnęłam lewą dłoń, tak jakbym coś w niej trzymała, i pochyliłam się z zamkniętymi oczami na szyi Rakasy.

– Leć – powtórzyłam, ale głos, który usłyszałam w głowie, nie przypominał już mojego. Rakasa zareagowała, jeszcze bardziej przyspieszając.

Czułam, że drzewo jest coraz bliżej. Matthew rzucił oksytańskie przekleństwo i Rakasa w ostatniej chwili odbiła w lewo, zwolniła do galopu, a potem przeszła w trucht. Poczułam pociągnięcie za jej cugle. Otworzyłam z przerażeniem oczy.

– Czy ty zawsze jeździsz na nieznajomych koniach z maksymalną prędkością i z zamkniętymi oczami, a do tego puszczasz cugle i wysuwasz nogi ze strzemion? – spytał z lodowatą wściekłością Matthew. – Widziałem, jak wiosłowałaś z zamkniętymi oczami, a także jak szłaś w ten sposób ścieżką. Zawsze podejrzewałem, że jest w tym jakaś magia. Musiałaś też sięgnąć po nią w czasie jazdy. Bo inaczej już byś nie żyła. Wierz mi albo nie wierz, ale myślę, że przekazujesz Rakasie myślą, a nie rękami i nogami, co ma robić.

Zamyśliłam się, czy to może być prawda. Matthew burknął coś niecierpliwie, a potem przerzucił prawą nogę wysoko nad łbem Dahra, wysuwając jednocześnie lewą stopę ze strzemiona, i ześliznął się z konia twarzą do przodu.

– Zsiądź – rzucił szorstkim tonem, chwytając luźne wodze Rakasy.

Postanowiłam zeskoczyć w tradycyjny sposób, przerzucając prawą nogę nad zadem Rakasy. Gdy znalazłam się plecami do niego, Matthew wyciągnął rękę i ściągnął mnie z konia. Wiedziałam już, dlaczego wolał schodzić twarzą do przodu. Zabezpieczało to przed schwytaniem od tyłu i zrzuceniem z konia. Odwrócił mnie i przycisnął do piersi.

Dieu – szepnął, wtulając usta w moje włosy. – Nigdy więcej tego nie rób, proszę.

– Powiedziałeś mi, że nie będziesz się przejmował tym, co robię. Dlatego przywiozłeś mnie do Francji – odparłam zakłopotana jego reakcją.

– Przepraszam cię – odparł poważnie. – Staram się nie wtrącać. Ale trudno przyglądać się, jak używasz magii, której nie rozumiesz… Zwłaszcza wtedy, gdy robisz to nieświadomie.

Matthew zostawił mnie przy koniach, związawszy ich wodze tak, żeby na nie nie nastąpiły, ale pozostawiły im możliwość skubania rzadkich jesiennych traw. Wrócił z mroczną miną.

– Muszę ci coś pokazać. – Poprowadził mnie do drzewa i usiedliśmy pod nim. Ułożyłam nogi ostrożnie z boku, żeby buty nie werżnęły mi się w łydki. Matthew opuścił się zwyczajnie na kolana i oparł uda na podwiniętych stopach.

Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął kartkę, na której widać było czarne i szare słupki na białym tle. Kartka musiała być już kilkakrotnie rozwijana i składana.

Były to wyniki badania DNA.

– Moje?

– Twoje.

– Kiedy je dostałeś? – spytałam, błądząc palcami po słupkach.

– Marcus przyniósł je do New College. Nie chciałem ci ich pokazywać zaraz po tym, jak przypomniano ci o śmierci twoich rodziców. – Zawahał się. – Czy słusznie zrobiłem, czekając tak długo?

Kiwnęłam głową i odniosłam wrażenie, że Matthew się odprężył.

– Co one mówią? – spytałam.

– Nie rozumiemy wszystkiego – odpowiedział powoli. – Ale Marcus i Miriam zidentyfikowali w twoim DNA ślady, jakich nie widzieliśmy nigdy dotąd.

Lewa strona kartki była zapisana od góry do dołu drobnym, czytelnym pismem Miriam, a po prawej znajdowały się słupki, z których część obwiedziona była czerwonymi kółkami.

– To jest genetyczny zapis zdolności jasnowidzenia – ciągnął Matthew, wskazując pierwszy zakreślony słupek. Jego palce zaczęły powoli przesuwać się w dół strony. – To jest od latania w powietrzu. A to pomaga czarownicom odnajdywać zagubione przedmioty.

Matthew wymieniał jedną po drugiej moce i zdolności, aż w końcu zakręciło mi się w głowie.

– To odnosi się do rozmawiania ze zmarłymi, to jest metamorfoza za pomocą magii, to jest telekineza, tutaj mamy zaklęcia, tutaj rzucanie przekleństw. Masz także takie talenty, jak czytanie w myślach, telepatia i empatia, jeden obok drugiego.

– Te wyniki nie mogą być prawidłowe. – Nigdy nie słyszałam o czarownicy, która miałaby więcej niż jedną albo dwie zdolności. Matthew wymienił ich już tuzin.

– Myślę, Diano, że wyniki odpowiadają prawdzie. Te moce mogą się nigdy nie ujawnić, ale ty odziedziczyłaś genetyczne predyspozycje do ich posiadania. – Odwrócił kartkę na drugą stronę, na której także widać było czerwone kółka i drobiazgowe adnotacje Miriam. – Tutaj mamy struktury odnoszące się do żywiołów. Prawie u wszystkich czarodziejów i czarownic występuje ziemia, a niektórzy mają ziemię i powietrze albo ziemię i wodę. Ty masz wszystkie trzy, czego jeszcze nie widzieliśmy. No i masz także ogień. A ogień jest bardzo, bardzo rzadki. – Matthew wskazał cztery plamy.

– O co chodzi z tymi strukturami odnoszącymi się do żywiołów? – Poczułam nieprzyjemną lekkość w stopach i mrowienie w palcach.

– Wskazują one, że masz genetyczne predyspozycje do panowania nad jednym albo wieloma żywiołami. Wyjaśniają, jakim sposobem byłaś w stanie wywołać czarnoksięską wichurę. Sądząc po nich, mogłabyś wywołać czarodziejski ogień, a również i to, co zwie się czarodziejskim potopem.

– A co mi daje panowanie nad ziemią?

– Możesz przygotowywać magiczne zioła albo wpływać na ich uprawę. To takie podstawowe rzeczy. Jeśli dołączyć do tego moc rzucania uroków, przekleństw i zaklęć albo, tak naprawdę, którąkolwiek z tych zdolności, oznacza to, że masz nie tylko potężne magiczne umiejętności, ale też wrodzony talent czarnoksięski.

Moja ciotka była dobra w rzucaniu uroków. Emily nie miała tej zdolności, ale potrafiła latać na krótkich odległościach i przewidywać przyszłość. Na tym polegały klasyczne różnice między czarownicami – oddzielały te z nich, które mogły używać mocy czarnoksięskich, jak Sarah, od tych, które wykorzystywały magię. Wszystko sprowadzało się do tego, czy kształt jakiejś mocy nadawały słowa, czy też miało się ją po prostu i można było się nią posługiwać według własnej woli. Ukryłam twarz w dłoniach. Przerażająca była już choćby perspektywa przewidywania przyszłości tak, jak to potrafiła robić moja matka. Ale panowanie nad żywiołami? Rozmawianie ze zmarłymi?

– Na tej kartce jest długa lista różnych mocy. Jak dotąd, widzieliśmy tylko… ile? Cztery czy pięć z nich? – To było przerażające.

– Podejrzewam, że widzieliśmy ich więcej. Na przykład to, jak się poruszasz z zamkniętymi oczami, jak porozumiewasz się z Rakasą, no i te twoje iskrzące palce. Tylko po prostu nie mamy jeszcze dla nich nazwy.

– Powiedz mi, że to już wszystko.

Matthew się zawahał.

– Niezupełnie – mruknął, sięgając po następną kartkę. – Jeszcze nie zidentyfikowaliśmy tych śladów. W większości przypadków musimy powiązać dane w postaci DNA z opowieściami o działalności tej czy innej czarownicy, czasami sprzed wielu stuleci. Porównanie może się okazać trudne.

– Czy te testy wyjaśniają, dlaczego moje zdolności ujawniają się właśnie teraz?

– Na to nie potrzebujemy testów. Twoje magiczne talenty zachowują się tak, jakby się budziły z długiego snu. Z powodu tej długiej bezczynności stały się niespokojne i teraz chcą się ujawnić. Tak czy owak, twoje dziedzictwo wyjdzie na wierzch – stwierdzi obojętnie Matthew, a potem zgrabnie zerwał się na nogi i podniósł mnie. – Przeziębisz się od siedzenia na ziemi, a ja będę miał piekielny problem z wytłumaczeniem się przed Marthe, jeśli zachorujesz. – Gwizdnął na konie, które ruszyły w naszym kierunku, korzystając ciągle z nieoczekiwanej okazji posilenia się.

Jeździliśmy jeszcze godzinę, przemierzając lasy i pola wokół Sept-Tours. Matthew pokazał mi, gdzie można było upolować najwięcej dzikich królików, oraz miejsce, w którym ojciec uczył go strzelać z kuszy tak, żeby nie wydłubać sobie oka. Gdy zawróciliśmy w kierunku stajni, moje zmartwienie wynikami testu ustąpiło przyjemnemu uczuciu zmęczenia.

– Jutro będę miała obolałe mięśnie – jęknęłam. – Od lat nie jeździłam konno.

– Sądząc po tym, jak ci dziś poszło, nikt by się tego nie domyślił – powiedział Matthew. Wyjechaliśmy z lasu i wjechaliśmy w kamienną bramę zamku. – Dobrze jeździsz, Diano, ale nie powinnaś wyjeżdżać sama. Zbyt łatwo można tu zgubić drogę.

Matthew nie martwił się tym, że mogę zabłądzić. Martwił się, jak mnie odnaleźć.

– Nie będę.

Jego długie palce rozluźniły się na cuglach. Zaciskał je przez ostatnich pięć minut. Ten wampir był przyzwyczajony do wydawania rozkazów, które wykonywano natychmiast. Nie miał zwyczaju o nic prosić ani niczego uzgadniać. W tym momencie nie było też po nim widać jego zwykłej pobudliwości.

Podjechawszy Rakasą do Dahra, wyciągnęłam rękę i podniosłam dłoń Matthew do ust. Moje gorące wargi zetknęły się z jego twardym zimnym ciałem.

Zaskoczony wampir otworzył szeroko oczy.

Puściłam jego rękę, cmoknęłam na Rakasę, popędzając ją do przodu, i skierowałam się do stajni.

Загрузка...